podmuchu wiatru ślisko przenikającego przez moje szare, zmęczone ciało
do mroku świtu, mgły południa, wilgoci nocnej krótkotrwałej ulgi
do ciasnego, niezgrabnego świata, w którym wszystko bezkształtnie przewala się pod moimi, zbyt mocno stąpającymi po ziemi, stopami
aż nagle, w miękkim jak twoja skóra zderzeniu, wszystko zaczyna wirować i unosić się chmurą nad asfalt smutnego świata, który wreszcie porzucam bez chociażby odrobiny żalu.
przyniosłeś mi wiosnę. i dużo zieleni. w domu wyrósł bez, a ćmy ustąpiły miejsca motylom. noce stały się krótkie i słodko niespokojne. nie przynoszą już ulgi, bo wcale mi jej nie trzeba. przez beton przebiła się trawa skąpana w świetle niezachodzącego słońca, którego źródłem jest moje rozgrzane, wygłodniałe serce.
masz kolor nieba i zapach lasu, w którym musiałem zginąć, żeby od nowa zacząć znajdywać siebie. takiego, za jakim bardzo tęskniłem. nie pozwól żebym zawrócił, bo drogę powrotną znam nazbyt dobrze.
wszystkiego mi ubywa zamiast przybywać i tak się to wszystko piętrzy, te braki i życie mi sie piętrzą na plecach, bo od jakiegoś czasu coś mało żywy jestem. i już naprawdę muszę wziąć je w swoje ręce. tak, jak umiem, bo umiem. wielokrotnie je brałem i jak z plasteliną - układałem je sobie dokładnie tak jak chciałem, projektowałem pod siebie i swoje zachcianki. i kurczę jaki ja nie byłem z siebie dumny, jak bardzo nie ceniłem w sobie ogromu ciężkiej pracy i wysiłku przez ludzi nazywanych szczęściem, a w najlepszym wypadku talentem. uciekałem razem z nimi w taką durną, zjebaną nawet narrację: no bo ja mam dużo szczęścia, którego innym brak, urodziłem się pod jakąś gwiazdą chyba! a może to kwestia mojej mistrzowskiej jedenastki numerologicznej? potem był ryk, że szczęście się wyczerpało, zbiornik opróżniony niczym bak paliwa, auto stanęło to i ja stanąłem. pomoc wezwać albo i nie, kto przyjedzie? ten kto powinien przyjechać dzisiaj wiem, że wcale by tego nie zrobił. inni pewnie by przyjechali, ale może strach sprawdzać? dooobra, chyba sami się zorientowali, że nieobecny, to trzeba sprawdzić co tam jest grane, sprawdzili, ulga. to w czym problem? co się dzieje? a no problem w tym, że właśnie nic się nie dzieje. nic nie dzieje się tak, jak ja, człowiek szczęścia, sobie wymarzyłem. gdzie ta wielka miłość, w której znajdę wsparcie w trudnych chwilach albo która pozwoli mi przestać czuć się tak, już od lat, paskudnie samotnym? gdzie ta moja kariera? albo gdzie choćby castingi, żebym mógł im pokazać, że ja też mogę, bo wiem, że mogę. tylko nikogo to nie obchodzi, nikt nie ma ochoty tego sprawdzać. lepiej brać już sprawdzone. wiem że lepiej, może nie lepiej ale łatwiej, sam tak robię, ale ja nie jestem casting director. litości, im tak nie wolno. tej miłości w internecie też chyba nie znajdę, a więcej mnie w sieci niż poza nią. smutne to, ale bardzo się zamknąłem. jak wystraszone zwierzę siedzę w swojej kryjówce i czekam tu na magiczny przebieg wydarzeń. od razu mówię o sieci, bo miasto, w którym żyję jest ostatnim miejscem, gdzie można szukać romantycznych uniesień. wykluczone. i naprawdę, nie tak sobie wyobrażałem mój, mocno opóźniony, start w dorosłość. miało być łatwo, miało być śmiesznie, miało być z kimś i miało być ciągle gdzieś i czasem w domu, a jest trudno, smutno, samotnie i ciągle w domu, a czasem gdzieś. przykre to chwile, pełne frustracji i złości wyładowywanej tam, gdzie nie trzeba. np. na drzwiach od pralki, pełne rezygnacji, kończącej się już nadziei, chęci powrotu do palenia tytoniu- ciągle walczę ze sobą, by nie iść do żabki po moje lm niebieskie, ale nie, stop. bo idzie moment. idzie. czuję go. może jeszcze nie ten wymarzony, ale taki, który przyjść może tylko wtedy, gdy naprawdę odpuszczę. gdy zrzucę z siebie ten okropny wstyd, że mi się nie udaje, że może ktoś coś o mnie pomyśli złego, bo raczej zawsze przecież myśleli dobrze, że, co najgorsze, przed samym sobą będę musiał przyznać, że to już pora. bo to już właśnie pora. przyznaję się. czas, w którym biorę to wszystko do rąk, przyglądam się temu, co mam i idę w to, choć tego nie lubię, to walę w ciemno. życie mnie zmusza do zmiany, więc jak motorniczy wysiadam ze swojego tramwaju i tym łomem, włomem przesuwam bieg torów, skręcam w lewo, bo zawsze bliżej mi do lewego i jadę dalej. może gdy skręcę, to wiatr przestanie we mnie a zacznie ze mną? oby. i żeby było jasne - ja nie rezygnuję, ja się nie poddanę, niczego nie odpuszczam. ja tylko daję sobie przestrzeń, daję przestrzeń temu nowemu, daję przestrzeń mojej zmęczonej od myślenia głowie, biorę świeży i głęboki oddech niosący ukojenie dla mojego znerwicowanego, podskakującego ciała. fascykulacje się to nazywa. oddaję się chwili niosącej pewnego rodzaju ulgę i wytchnienie, bo sama gotowość do podjęcia się czegoś, co jeszcze niedawno byłoby dla mnie tylko i wyłącznie przyznaniem się do porażki, jest czymś w rodzaju ulgi. można powiedzieć że zacznę robić cokolwiek, a to przecież lepsze niż nic. oddaję się temu. odpuszczam pełną kontrolę, bo nie mam już tak naprawdę żadnej. nie w tym życiu, jakie sobie wybrałem.
jestem bardzo wdzięczny moim przyjaciołom, mamie, bratu i jego żonie. naprawdę bardzo.
teoretycznie pamiątki służą do tego, by przywołać minione chwile. w rzeczywistości służą tylko do tego, by pokazać jak niewystarczająco doceniałam te chwile, kiedy jeszcze trwały.
na białe święta czekałem od wielu, wielu lat i może spełnienie tego mojego małego, świątecznego marzenia jest wystarczającym powodem do tego, żeby dziś potraktować ten czas inaczej, dlatego w tym roku chciałbym się sobie bardziej przyjrzeć i złożyć życzenia samemu sobie. wiem, że czekają mnie bardzo nietypowe, trudne święta, inne od wszystkich pozostałych i wiem, że ten rok także był bardzo nietypowym, złym dla mnie czasem - muszę to otwarcie powiedzieć -zdarzyło się wyjątkowo dużo złych rzeczy, ale wytrwałem, jestem cały, w jednym kawałku i jestem z siebie bardzo dumny. chciałbym, do następnych świąt, pamiętać o tym, żeby częściej się przytulać, głaskać i mówić sobie, że jestem wy star cza ją cy i nie muszę się ciągle katować ani próbować jakkolwiek zmieniać po to, by stać się kimś atrakcyjniejszym- zarówno w życiu, jak i na scenie. chciałbym móc utrzymać w sobie wszystkie pokłady empatii i dobra, którymi otaczam innych ludzi bardzo często w chwilach, kiedy sam potrzebuję dokładnie tego samego i w związku z tym, chciałbym komunikować i prosić o pomoc zawsze wtedy, gdy jej potrzebuję. chciałbym również, najprościej mówiąc, mniej rozczarowań, dobrych ludzi dookoła, wielu samotnych chwil, które uwielbiam i mniej tych, których nienawidzę i w których potrzebuję bliskości drugiego człowieka, zadowolenia z siebie i docenienia potwornie ciężkiej pracy, z jaką każdego dnia muszę się mierzyć. muszę jeszcze wspomnieć o jednym, bardzo ważnym życzeniu, którego nie umiem sformułować tak, by nie brzmiało zbyt dramatycznie. nie chcę też nazywać tego zbyt wprost, bo to bardzo delikatna sprawa, którą nie umiem się dzielić, bo wciąż budzi we mnie zbyt duży strach. określę to więc wolnością. życzę jej sobie, bardzo.