Tumgik
#gwiazdeczka
Text
WYOBRAŹ SOBIE.
Godzina 5.30. Wstajesz rano. Ubierasz legginsy sportowe i idziesz pobiegać do lasu. Wracasz. Godzina 6.30. Szykujesz się do szkoły. Pod twój dom podjeżdża TEN chłopak. TO szkolne ciacho. TEN najpopularniejszy chłopak w szkole. Wybrał ciebie. Wiesz dlaczego?Zdecydowałaś się nie zjeść tego ciasta, odłożyć ten tort, czy wyrzucić tą pełną pustych kalorii paczkę chipsów. On jest teraz twój, niczyj inny. Idziecie razem korytarzem, ta szkolna gwiazdeczka patrzy się na ciebie. Wiesz czemu? Zazdrości ci. Zazdrości twojej asertywności, tego, że umiesz powiedzieć NIE gdy ktoś proponuje ci jedzenie. Zazdrości ci tych pięknych wystających kości.
A TERAZ OBUDŹ SIE.
To był sen. Nigdy tego nie osiągniesz jak będziesz wpierdalać tyle chipsów i słodyczy. Opamiętaj się!
ANA I MIA NIE TAK CIĘ WYCHOWAŁY! NIE TEGO CIĘ UCZĄ!
21 notes · View notes
myslodsiewniav · 1 year
Text
Kontynuacja: konfrontacja oczekiwań
z rzeczywistością :P
Część II
Niby wczoraj zamknęłam dzień 2, ale byłam tak zmęczona, że sens tego co chciałam spisać mi umknął. Bo dlaczego ten dzień to "był hardcore"?
I zapomniałam wspomnieć, że nim wydarzyła się granica Szwajcarsko-Włoska wydarzyła się jeszcze jedna trasa-zjazd-zygzak w formie pocieszenia dla mojego chłopaka xP za zamknięty Stelvio Pass. Przerażająca rzecz. On był przeszczęśliwy, ale nadal ma ból dupy, że nie udało się przejechać przez Stelvio (i to jego kawałek konfrontacji oczekiwań z rzeczywistością). Ale chwilę po tym zjeździe wyrosła nam ruina romańskiego kościółka Chiesa di San Gaudenzio a Casaccia i szlak prowadzący w góry.
Znowu spontanicznie wyskoczyliśmy z samochodu by pozwiedzać! I by zabrać pieska na spacer w góry - czas nas niby gonił, ale z drugiej strony dobrze było rozprostować nogi, usprawiedliwiało nas zaspokajanie potrzeby szczeniaczka (sikupa itp). Wyszliśmy do kościółka, na szlak - wszędzie rodziło się od kozich bobków. :D
Dopiero po tej chwili zupełnie nie planowanej turystyki wjechaliśmy znowu do Włoch i od pierwszej chwili przywitała nas deszczowa pogoda i soczysta roślinność na stromych ścianach gór. O. ocenił, że znowu mamy tak różny krajobraz, chociaż to są te same góry. Teraz powtarzał, że czuje się jakby patrzył na filmy o tropikalnych lasach w Azji.
To widok z tamtego miejsca (tyle, że pogoda jest mniej deszczowa):
Tumblr media
Mniej więcej na tym odcinku, już przy jeziorze Como wydarzył się drugi tego dnia "wypadek" naszej psiulki. Była grzeczna, bardzo. Ale o ile przez Szwajcarię jechała zainteresowana wszystkim co się dzieje za oknami o tyle po powrocie ze spontanicznego spacerku była przygaszona, a przed Como nam zwymiotowała smaczkami w aucie. Rano też wymiotowała (brała aviomarin) jak tylko weszliśmy do auta i momentalnie wszystko sprzątnęła i zjadła jeszcze raz xD. Tym razem my byliśmy szybsi - zaczęliśmy sprzątanie samochodu na parkingu jakiegoś marketu. Samochodu i kurtki mojego partnera, która została oblana sowicie treścią żołądka pieska. :/
O. ogarniał pieska i umieszczenie jej z powrotem w specjalnie ku temu zakupionym kojcu dla psa na tylnym siedzeniu, które nasza sprytna gwiazdeczka od rana sobie obchodziła tak, by siedzieć za dźwignią hamulca ręcznego i by się przytulać to do mnie, to do O. (dalej nie sięgała, bo oprócz kojca była zabezpieczona również specjalnym pasem samochodowym dla psów na tylnym siedzeniu - naciągała ten pas jak się dało, gdy potrzebowała się przytulić). Teraz cały ręczny był zalany wymiocinami. Fuj. Więc ja skakałam w tym toooootalnym deszczu w te i we w te do śmietnika i do auta, do śmietnika i do auta. A O. ogarniał pieskowi wodę, świeże powietrze (nie chciała wychodzić, bo padało, ona nie lubi być mokra).
W końcu dojechaliśmy do willi w której mieliśmy nocleg. Najdroższy nocleg podczas całej naszej wyprawy to właśnie ten nad osławionym Jeziorem Como. Mieszkaliśmy wysoko. Mieliśmy piękny widok na inne wille, palmy, jezioro i przeciwległy brzeg.
I padało. Ech.
Nie wiem czy potrafię dobrze opisać sprzeczności jaki we mnie walczyły, bo nie wiem czy "i padało" oddaje wyłącznie fatalistyczne rozczarowaniem sytuacją zastaną :P? Czy też oddaje to buzujące pod skórą zaciekawienie "i padało?" - i co było dalej? Dlaczego padało? I padało? I to wstęp do zaciekawienia tym miejscem: i padało. Bo to dla mnie znaczy to "i padało" - bo musiałam skonfrontować po dniu pełnym wrażeń swoje oczekiwania z rzeczywiście. Walczyły we mnie dwa wilki - jeden się złościł, że mamy tutaj szarawkę i ulewę, chłód i przenikliwy wiatr, chociaż wedle prognozy pogody miało być "pochmurnie z przejaśnieniami". Ba! W tamtym momencie nawet internet twierdził, że nie ma tu opadów! A były! Ordynarnie lało! Mój piesek zwymiotował, śmierdziało nam w samochodzie, a szyby parowały! Drugi wilk mówił: jest inaczej niż oczekiwałaś i jest pięknie! Jest jak z baśni, jest tajemniczo, jesteś w chmurach, kłębowiska bieli przemykają po niebiesko-szarych zboczach, nisko jak jaskółki, muskają czasem tafle jeziora, szczyty Alp zlewają się z kłębami burzowych chmur, wszystko jest takie, niebieskawe i mokre, jakby ze snu. Jest niesamowicie!
Byłam zmęczona. Byłam głodna. I przebodźcowana. Miałam wrażenie, że nieplanowany przejazd przez Szwajcarię pożarł moje dzienne pokłady cierpliwości, zachwytu nad światem, rozkmin o ludziach żyjących w zastanym miejscu.
Tyle rzeczy tego dnia wydarzyło się tak... poza planem. Bo Szwajcaria była zupełnie nieplanowana! A taka zachwycająca! Tyle zaskoczeń, że to na miejscu docelowym, to było dla mnie za dużo. Chciałam czegoś przewidywalnego i zarazem nie chciałam już niczego, bo miałam na ten dzień już dość wrażeń.
Przypomnę: przejechaliśmy tego dnia przez 4 granice, przez 4 państwa i żadna z tych krain/granic nie była Polską/polska.
Wow.
Jeden dzień, kilka godzin i zrobiliśmy w tym czasie Niemcy, Austrię, Włochy, Szwajcarię i jeszcze raz Włochy. Masę wrażeń.
To był hardcore.
Chciałam tego dnia zobaczyć coś na co się szykowałam: ciepełko, piękną architekturę i miejsce, gdzie Anakin i Padme się hajtneli zanim ich życie się popierdoliło:
Tumblr media
[Chociaż teraz jak patrzę na ten kadr z filmu powyżej to w zasadzie WSZYSTKO się zgadzało poza widocznością promieni słonecznych... Szare góry, niskie chmury, roślinność, architektura... hymmm...]
Nocowaliśmy w bardzo ciekawym miejscu (ale miałam przestrzeń na dostrzeżenie tego dopiero kolejnego dnia rano): była to willa usytuowana mniej-więcej w połowie zbocza w miasteczku Menaggio. Przejechaliśmy przez bramę, parkowaliśmy od tyłu w gęsto i bujnie obsadzonym ogrodzie, a od frontu nasz pensjonat miał uroczą fontannę, pnącza i rzeźby, urokliwe pergole, palmy. W jednej z części ogrodu kryły się... krasnale z bajki o Królewnie Śnieżce. I Królewna również. :D Dla mnie - mieszkanki Wrocławia okrasnalonego - taki widok to trochę powód do rozczulenia i szukania "znaków losu" i innych "tak miało być". I jakby nie było to interpretowaniem zastanej sytuacji pod tezę i zarazem życzeniowe czy infantylne - było też przyjemne i grzejące serce. :D Niestety - lało tak bardzo, że z tego ogrodu i pergol, i kamiennych stoliczków, i żeliwnych mebli ogrodowych pod girlandami roślinności rozstawionymi to tu, to tam nie mieliśmy możliwości zrobić użytku. Ani nie mieliśmy przestrzeni i czasu by się tym wszystkim pozachwycać: bo zmęczenie, przemoknięcie, bliskość zachodu słońca i potworny głód goniły nas jak najszybciej do zakwaterowania się, a potem zjedzenia czegoś.
W hotelu - co uważam za ciekawe - wszędzie, od wejścia, widniały piękne, stylizowane, współczesne i stare plakaty samego jeziora Como, regionu Lombaridii i z jakiegoś powodu - regionu Kampanii (w naszym pokoju wisiały plakaty wyłącznie z Campanii). Od wejścia również wszędzie, na każdym półpiętrze, w jadalni, w bawialni - leżały mapy w kilku językach, przewodniki i informacje o tym, że hotel jest przyjazny wobec osób ze środowiska LGBTQ+. Pan na recepcji wręczył nam klucze do pokoju - na ostatnim piętrze, z bajecznym widokiem - oraz kupony zniżkowe: jeżeli zjemy dziś kolację w ich knajpie w miasteczku na dole, bezpośrednio nad jeziorem to do posiłku dostaniemy totalnie za free wybrany napój.
O samym pokoju - no nie zachwycał. Myśleliśmy, że za tą cenę, w takim fajnym miejscu dostaniemy pokój z łóżkiem dwuosobowym (z jednym dużym materacem), z prywatną dużą i przestronną łazienką (na bookingu była wzmianka o wannie). Dostaliśmy pokój bardzo wilgotny, z dwoma starymi, głębokimi, drewnianymi łóżkami zsuniętymi razem. W pokoju było jeszcze zaścielone łóżko piętrowe (więc pokój mógłby być pokojem 4-osobowym). Szafa, bieliźniarka, stolik i krzesła. A prywatna łazienka to był hit, ech. To była ubikacja-prysznic w stylu koreańskim: wchodzisz w zasadzie do pomieszczenia wielkości kabiny prysznicowej z kibelkiem, a nad spłuczką jest zawieszona deszczownica i słuchawka prysznicowa. Kompaktowe rozwiązanie, ale niespodziewane... Ech...
Byliśmy głodni, przemoczeni, potrzebowaliśmy się odświeżyć przed wyjściem na kolację w miasto.
Wyobrażałam sobie, że nad Como wyjdę na randeczkę ubrana w sukienkę, z make upem, ale no dupa... Padało tak, że masakra, powietrze pęczniało od wilgoci, a fryzurę po tym sprzątaniu psich rzygowin miałam już rozwaloną (loki jak raz siądą, to trzeba umyć i wystylizować od nowa, około 1,5h roboty... a byłam zbyt głodna na to).
Razem z O. wyskoczyliśmy prędko pod prysznic. Obydwoje odłożyliśmy na bok nasze plany randeczkowo-spacerowe (bo tak sobie wyobrażaliśmy ten wieczór planując podróż w Polsce), założyliśmy wygodne dresy, kurtki przeciwdeszczowe, ubraliśmy również pieska w psi płaszcz przeciwdeszczowy, obczailiśmy najbliższe knajpy. I zeszliśmy.
I tutaj już frustracja i zmęczenie nas zaczęło zżerać: byliśmy drażliwi, wkurzeni. Spacer nad sam brzeg w tej ulewie przez 15 minut to max ile była w stanie znieść przekonując się, że jest przecież pięknie i nucąc ku pokrzepieniu "Deszczową piosenkę". No bo kurwa było mokro, zimno, nawet pies odpieralał jakieś skargi. I we Włoszech trwałą jeszcze sjesta, nie mogliśmy zamówić nic do jedzenia. Wkurzeni wróciliśmy do hotelu - po te kupony na drinki i dlatego, że przypomnieliśmy sobie, że ta nasza mała bida nie jadła od kilku godzin i że warto ją napoić po jej rewolucjach żołądkowych (bo na spacerze tym razem dostała sraczki).
W końcu wylądowaliśmy w restauracji właścicieli naszego hotelu, gdzie zjedliśmy pizzę (był najbliżej naszego miejsca bytowania, a dalej nie chciało się nam chodzić, tym bardziej, że zeszliśmy iddealnie na otwarcie). A do pizzy zamówiliśmy z kuponami wino. Czerwone. Było pysznie, chociaż czekanie i irytacja trwała wieki!
Do tego piesek... w skrócie: dostała drgawek. O. uspokajał, a ja spanikowałam. Zciągnęłam jej ten płaszcz przeciwdeszczowy, który przecież już nie raz testowałam podczas deszczu w PL. I bingo! Przemókł na wylot! Po prostu siedziała z nami w restauracji w przemokniętym płaszczu i trzęsła się jak galareta z zimna. Do tego wymiotowała dwa razy tego dnia i miała rozwolnienie. Byłam przerażona.
Wróciliśmy do hotelu w nienajlepszych humorach, martwiąc się o naszego psiaka. W pokoju ją osuszyliśmy, podaliśmy lekarstwo i piesek odzyskał energię.
Po tym jak sami poleżeliśmy z pełnymi brzuchami zauważyliśmy, że nie pada. Zapowiadała się pochmurna, ale sucha pogoda do końca wieczora, ale niestety kolejnego dnia rano znowu miało lać. Szkoda, bo to oznaczało konieczność zmiany planów: prognozy pogody jeszcze kilka dni wcześniej przewidywały, że pogoda miała być słoneczna, a my mieliśmy rankiem najpierw zdobyć pobliski szczyt z bajecznym widokiem na Alpy i Como (zajęłoby to nam maks 5h, taki spacerek przed śniadankiem, gdyby wstać o 5 rano), a następnie przejść się po zabytkach przy linii brzegowej.
No ale trzeba było te plany zmienić i dostosować się do pogody szczególnie ze względu na dobro szczeniaczka. Zresztą nasze też: nic przyjemnego nie ma w przemakaniu, ani w łapaniu przeziębienia na początku urlopu.
Zeszliśmy na spacer nad jezioro. A z perspektywy czasu myślę, że mogliśmy to sobie odpuścić - ale każde z nas tak bardzo CHCIAŁO, że poszliśmy zwiedzać. Było miło. Ale nie mieliśmy sił, przestrzeni w głowach, ani już grama entuzjazmu do wykrzesania z siebie po takim dniu pełnym wrażeń. Do tego byliśmy drażliwi.
Mijaliśmy masę cudownych miejsc w których wyobrażałam sobie, jakbym mogła cykać zdjęcia, gdybyśmy tylko... hymmm wyglądali bardziej jak turyści-od-zdjęć niż turyści-chroniący-się-przed-deszczem. Nie tak to sobie wyobrażałam: tym bardziej, że prognoza pogody nawet w tamym momncie (ulewy) wskazywała jedynie na częściowe zachmurzenie z przelotnymi opadami.
Było nieprzyjemnie (przez warunki pogodowe) i pięknie (dzięki połączeniu natury i architektury).
Było tu sennie.
Jak w spirited away.
Jakby zlewał się w tym miejscu świat rzeczywisty i fantastyczny, boski.
Miałam wrażenie, że to miejsce jest trochę mistyczne, te góry, chmury, jezioro i szczyty starych wilii między gąszczem palm i innej roślinności. Ale w tamtej chwili byłam zbyt przebodźcowana by dostrzegą ogrom możliwości z tej konkretnej zmiany planów zwiazanej z zastaną rzeczywistością, a swoimi oczekiwaniami.
Tak bardzo tęskniłam za słońcem i gorącem... A było tak zimno, przenikliwie mroźnie, ciemno, wilgotnie.
Od tego stanu wolę uciec.
Po powrocie do hotelu potrzebowałam pobyć sama z jakieś 30 minut. W ciszy. To było mi potrzebne jak szklanka wody podczas spaceru po pustyni. Po prostu CISZA i zmniejszenie bodźców pomogły mi obniżyć poziom stresu.
Ten długi dzień zakończyliśmy sprzeczką o pierdołę z której już leżąc pod suchym, wełnianym kocem się śmialiśmy popijając dla profilaktyki fervex z wapnem. I upewnialiśmy się po kilka razy przed snem, że naszemu pieskowi jest wygodnie i sucho.
I poszliśmy spać...
A kolejnego dnia spaliśmy do 6. Całą noc lało, więc nasze i psie kurtki, ręczniki i klapki nie wyschły. Wzięłam małą do ogrodu na sikupę. Zeszłyśmy 4 kondygnacje w doł, do ogrodu, ale prędko załatwiłyśmy potrzebę - zbyt padało by mój pies miał frajdę z przebywania na dworze. Natomiast w hotelu nie było żywej duszy, ale niczym w spirited away: ktoś (jakiś dobry duszek) musiał ustawić wieki kawowar, więc całą jadalnie otulał aromat świeżo parzonej kawy. Cudowny zapach o poranku! Wzięłam na górę od razu dwa kubeczki pełne czarnej kawy. Cudo. Tak budziłam mojego chłopaka.
Pogodzeni, że z Jeziora Como to jednak zbyt wiele wrażeń nie przywieziemy spakowaliśmy, zeszliśmy na śniadanie - było to śniadanie na słodko i to mojego chłopaka zachwycało. Bo we Włoszech tylko na słodko, albo espresso al banco. I to on kocha. Ech...
I wyruszyliśmy w drogę ku Toskanii - dzień nr 3 opiszę jutro.
Tumblr media
8 notes · View notes
Tumblr media
Szczerze mówiąc szał na Taylor Swift jakoś mnie ominął. Kiedy ta przyjechała do Polski, co dla wielu osób jest kulturalnym wydarzeniem roku, ja dowiedziałem się o tym dopiero tego samego dnia, gdy ktoś próbował podnieść raban, że to brak szacunku dla powstańców. To kwestia indywidualnej opinii, ale mnie się wydaje, że powstańcy prędzej liczyli na to, że dzisiaj będziemy po prostu normalnie żyć, niż że będziemy łazić po mieście machając flagami, wychwalając w niebiosa walecznych przodków. Ale to miał być post o Taylor, a nie o powstaniu.
W zeszłym roku małą sensacją okazał się zapis jej koncertu, znany jako Eras Tour, który trafił do kin i delikatnie mówiąc rozbił bank. Dodatkowo w tym roku koncert trafił do oferty Disney+, więc dla niezaznajomionych z tematem to niezły punkt zaczepienia. Ja dzisiaj akurat wziąłem się za czyszczenie łazienki, więc uznałem, że przy okazji sprawdzę czy naprawdę jest czym się zachwycać i puściłem ten koncert, żeby se leciał w tle. Po pół godziny stwierdzam, że Taylor Swift jest ok. Ładnie śpiewa a jej repertuar brzmi wystarczająco różnorodnie. Boginią popu dla mnie pozostaje Cher, ale Taylor zdaje się być czymś więcej niż kolejna amerykańska gwiazdeczka znana z tego, że jest znana i naprawdę ma coś do zaoferowania. Raczej nie będę śledził jej poczynań, ale jestem skłonny uznać, że może zasługiwać na swoją popularność.
1 note · View note
malagwiazdka · 5 months
Text
Dwoje ludzi, jedno serce.
Tęsknię za Nim tak bardzo, że oddech tracę.
Myślałam, że złem się wzbogacę.
Myliłam się - straciłam wszystko, co miałam.
Większości z tych ludzi poznać nie chciałam.
Zniszczyli mi życie, cieszyli się, gdy widzieli mą depresję.
Zgubiłam swoją prawdziwą wersję.
Straciłam siebie, gdy szłam złą ścieżką.
Nikt nie mówił, że będzie aż tak ciężko,
A ja się boję, że sobie nie poradzę.
Lecz obiecuję, Jego tajemnic nie zdradzę.
Nie oddam wspomnień z Nim, choćby grozili mi śmiercią.
Jeśli pierwszy odejdzie - opowiem o Nim moim dzieciom.
Choć wolałabym słowo "Naszym" to wybaczę, gdy stanie się coś takiego..
Bo w moim sercu i w głowie i tak będą Jego...
~Przepraszam, M.. Twoja Gwiazdeczka
0 notes
teatralna-kicia · 2 years
Text
Tumblr media
"Botticelli"
Teatr: Teatr w Krakowie - im. Juliusza Słowackiego
Reżyseria: Paweł Świątek
Znajdź sobie wroga i go zabij – tak można najbardziej uprościć „Botticellego” w Teatrze Słowackiego. Ale byłoby ogromnym nietaktem z mojej strony, gdybym zatrzymał się w tym miejscu i nie rozebrał nowego spektaklu Pawła Świątka na kawałeczki.
Mamy do czynienia z historią w teorii osadzoną w czasie panowania Wawrzyńca Medycejskiego, a tak naprawdę: dziejącą się nigdy i zarazem cały czas, ponieważ, jak wiadomo, ludzie są durni i lubią powtarzać sobie nieustannie, na okrągło wszystkie przewroty, wojny i pogromy. Poza kilkoma postaciami historycznymi wszystkie wydarzenia są z grubsza fantazją autora – obserwujemy romans Botticellego z da Vincim i z żoną Wawrzyńca, z rewolucją obyczajową w tle.
Niestety sama linia fabularna jest mało wymagająca w moim odczuciu i jest w zasadzie o tym, o czym mówią nam sami aktorzy ze sceny. Nie mamy tutaj za bardzo miejsca na interpretację i samodzielne rozgryzanie o co chodzi - romans z polityką zawsze kończy się źle, zwłaszcza, jeśli jest to romans z obecnie rządzącą partią, w szczególności w przededniu przewrotu, który tę partię ma w planach obalić.
Widzimy elity zupełnie oderwane od tego, co aktualnie dzieje się ze zwykłymi ludźmi. Nie wiedzą, co ich tak naprawdę czeka, bo nie widzą żadnego problemu – ponieważ sami żadnego nie mają. Mamy tutaj studium zaniechania i zbytniej  pewności co do tego, że wszystko, co dzieje się poza naszą bańką, nigdy nas nie dotknie. Przez to jak mocno jest to analogiczne do trwającej od dłuższego czasu sytuacji w polskiej polityce i do tego, jak oderwane granatem od pługa bywają polskie elity, spektakl robi się mocno prostacki w swoich metaforach i smakuje jak by był odrobinę zleżały. Spóźnił się z tymi diagnozami o jakieś 8 lat i w moim mniemaniu to czuć; nie jest to w żaden sposób otwierające oczy ani tym bardziej popychające do działania. Niestety, jeśli spektakl zawodzi już na poziomie historii i tego, o czym chce nam opowiedzieć, to mamy spory zgrzyt. Nie wiem, na ile to kwestia reżysera i tego, co chciał uwypuklić w swojej realizacji, a na ile to miałkość tekstu Tannahilla, niemniej stawiam na to drugie, bo tego co pisze Tannahill nigdy nie uważałem za specjalnie porywające i odkrywcze (chociażby totalnie rozczarowujące "Spóźnione odwiedziny”, które w połączeniu z reżyserią Iwony Kempy, za którą nie przepadam, teleportowały mnie do roku 2000 na szkolną akademię o przeciwdziałaniu przemocy, gdzie policjant przebrany za bobra ostrzegał nas przed porywaczami).
Odchodząc już od kwestii fabuły i samego tekstu, mamy do czynienia z abstrakcyjną, dość ciekawą scenografią i naprawdę niepokojącymi wizualizacjami. Wysyłam ciepły uśmiech Marcinowi Chlandze, który był za to odpowiedzialny. Dodatkowo, świetnym zabiegiem było umieszczenie wiszących na sznurach z boku sceny czarnych worków z ciałami. Tak mocno sugestywny element pomiędzy tymi abstrakcyjnymi i pastelowymi niepokoi od samego początku i od razu zwiastuje co nas czeka; podpowiada, że kocioł historii trwa od zawsze. Mamy wiszące ofiary poprzedniej rewolucji, które potem gładko przejdą w nowe ofiary kolejnej rewolucji.
Całość spektaklu jest utrzymana w mocno kampowej estetyce, niemalże jak gdyby „RuPaul’s Drag Race” spotkał „Anioły w Ameryce”, ale wszyscy są pijani i w Sosnowcu. Chyba ten mix najlepiej opisuje to, jak ten spektakl się odbiera. Nie jest to pierwszy romans Świątka z taką estetyką, bo w ciut podobnym kluczu zrobił „Balladynę” w Teatrze Słowackiego.
Aktorsko spektakl wypada poprawnie. Na tle całej obsady jak gwiazdeczka błyszczy Marta Konarska jako matka Botticellego, ale niestety jest jej bardzo mało na scenie, natomiast gdy tylko się pojawia to nie sposób oderwać od niej oczu i spija się z jej ust każde słowo.
Dodatkowo Mateusz Janicki dosyć dobrze dźwiga tytułową rolę. Nie jest to może jego rola życia, ale ogląda się go z nieukrywaną przyjemnością. Jest męczący jedynie w momencie łamania czwartej ściany, gdy zwraca się bezpośrednio do widzów, ale to zupełnie nie jego wina, po prostu sam ten zabieg jest mocno nietrafiony.
Tak szczerze mówiąc to nie chciałbym tego odzobaczyć, bo nie był to spektakl zły, niemniej podkreślę, że jego nieukrywanym atutem jest czas trwania - taki nie za długi. Z tą realizacją Pawła Świątka jest trochę tak, jakbyście poprosili mamę, żeby zabrała was na koncert Lady Gagi, kiedy koncertowała z płytą ARTPOP i mama stwierdza, że nie ma mowy, bo mamy Lady Gagę w domu. A potem w domu zza stodoły wychodzi najebany wujek z bałałajką i koza z akordeonem i zaczynają wam grać. I jest tak miło, bo widać, że się postarali i że mają dobre chęci, ale w sumie to nie o to do końca chodziło.
P.S.
Mam nadzieję, że wino, które niektórzy piją w czasie spektaklu w ilościach hurtowych to nie Fresco albo Amarena, bo inaczej będę zmuszony zgłosić sprawę do Trybunału w Hadze.
0 notes
luna-love-pl · 3 years
Photo
Tumblr media
🎆 9.12 🎆 SPÓDNICZKI Dziś wyjątkową okazja zdobyć komplet spódniczek w wyjątkowej cenie. Zapraszamy! ____________________________ Zamówienia składacie w wiadomości lub w komentarzu. Oferta ważna do 23:59 Na Wasze, życzenie zamówienia z paru dni wysyłamy jedna przesyłka. _____________________________ #luna_love_pl_ #polskamarka #kalenarzadwentowy #słodzinka #zimowyoutfit #zimowestylizacje #promocja #rabatnazakupy #obniżka #gwiazdeczka #mojaksiezniczka #cutebabys #stylishkidstrends #babyclothesforsale #polskiprodukt #piękno #rodzinnybiznes #mamaszyje #dziewczęco #dladziewczynki #dlacoreczki #modadziewczęca #modadziecieca (w: Dolnośląskie) https://www.instagram.com/p/CXQGho8Mt5B/?utm_medium=tumblr
0 notes
over-the-pink-moon · 6 years
Note
i miss you gwiazdka pisze na tumblrze zeby wszyscy widzieli btw
KOCHAM CIĘ NAJMOCNIEJ zawsze zawsze gwiazdka 💫💫 i tez mocno tęsknie ale w sumie wciąż żyjemy praktycznie w tej samej strefie czasowej
3 notes · View notes
dusza-w-bletce · 7 years
Text
W tańcu można dopatrzeć się wielu aluzji
Uwielbiam z Tobą tańczyć
4 notes · View notes
hereigoagainblr · 8 years
Quote
Czuję się jak gówno, więc założyłam bluzkę w gwiazdeczki, bo mam nadzieję, że poczuje się jak gwiazda.
Moje😌
8 notes · View notes
revelstein · 2 years
Text
Jedna książka a ile insynuacji
Jedna książka a ile insynuacji
Ania Popek, gwiazdeczka wyjątkowo parszywej szczujni jaką bezdyskusyjnie jest TVP, pozuje do fotki z książką, co mogłoby sugerować, że coś tam czyta, ale co nie jest do końca pewne. Bo trzymać książki, a czytać książkę to jednak nie to samo. To tak jakby pozować do zdjęcia z Jakimowiczem – absolutnie nie można z tego wyciągać wniosku, że z Jakimowiczem się baraszkuje. (more…)
Tumblr media
View On WordPress
2 notes · View notes
aseksualna · 4 years
Note
63;66;67
63. Jak mówisz na „seks”? Chciałabym mówić „kochanie się” ale to trzeba przecież kochać 🙄
66. Jak twój partner nazywa ciebie? Perfekcją
67. Jak chciał*byś być nazywan* przez partnera?
Moja: dziewczynka, gwiazdeczka, laleczka, księżniczka, królewna, modelka, ślicznotka, miłość, suczka, żabka, ropuszka xd i zdrobnienia od imienia
Moje: maleństwo, szczęście, kochanie, słońce, piękności
Mój: kociak, skarb, promyczek, potworek, aniołek
1 note · View note
9d00m · 4 years
Note
T for that ask thingy if you're still up for it
alrteady done!  T - 5 things I love unconditionally. T] mine Gwiazdeczka, coffe, sushi, gore, money i can add more then! blood, happy pills, boxer dogs, heavy hitters music, sockshoes !!
9 notes · View notes
niemily · 4 years
Note
przesliczna gwiazdeczka! niech rośnie taka wesolutka:)
dziekuje bardzo!!<3
#q
1 note · View note
dollhalla · 5 years
Photo
Tumblr media
Gwiazdeczka (Bratzillaz Meygana Broomstix repaint) by theugliestwife
9 notes · View notes
pancze · 5 years
Note
To nie będzie hejt. Chcę tylko powiedzieć, że jesteś nie miła dla większości osób tu. Twoje odpowiedzi zazwyczaj są chamskie. Nie wiem naprawdę nie wiem dlaczego taka jesteś. Chyba uważasz się za jakąś gwiazdę czy coś lecz nią nie jesteś heh. Rozumiem, że nie masz czasu z każdym pisać itp lecz wystarczy normalnie MIŁO odpisać bo zazwyczaj gdy ktoś pyta Cię o zapoznanie itd to zachowujesz się jak jakaś gwiazdeczka. Spokojnie nikt nie ma zamiaru siedzieć pod twoim domem i czekać po autograf.
co? xD gdzie ja niby niemilo odpisuje, wymyślasz troszkę teraz :) jakie autografy, jakie co. nie rozumiem w ogole tego co napisałaś, bo nijak ma sie to do tego jak jest naprawde.
2 notes · View notes
Text
Ty jesteś moim marzeniem, jesteś tą gwiazdeczka, to ty dajesz mi nadzieje na to że można nadal “kochać” i być “szczęśliwym”
1 note · View note