Note
Nie pytanie, a opinia. W Twoich opowiadaniach jest wielki potencjał, mam nadzieję, że nadal piszesz? :)
jeju, dziękuję bardzo, szczerze powiedziawszy to przez pracę, praktyki i zbliżające się studia nie bardzo mam czas i motywację ale może uda mi się coś za niedługo wrzucić 😅
0 notes
Text
nóż i dłoń
Rozwarła z niedowierzaniem brzoskwiniowe usta. Oczy z wolna opadły niżej. Do tej pory obserwowała znajdującą się przed nią twarz przypominającą gumową maskę. Po zwróceniu wzroku w dół, ujrzała dłoń. Przyglądała się filmowemu momentowi, czas zamarł, zmartwiał niczym jesienny liść powoli opadający na ziemię. Żylasta ręka, pokryta grubą, pobrużdżoną od pracy skórą, unosiła się w przestrzeni. Zaledwie kilka sekund wcześniej uwolniła z żelaznego uchwytu syntetyczną rękojeść noża, którego ostrze zatopiło się w miękkim brzuchu dziewczyny.
Długie czarne włosy opadały jej ciężko na ramiona. Włosy z lewej strony miała zatknięte za odstające ucho, w którym tkwiło kilka srebrnych kuleczek. Piwne oczy przepełnione były mieszanką zaskoczenia i trwogi. Okrągły nos przypominający guzik burzliwie wciągał i wydmuchiwał powietrze. Na gładkie policzki wstąpił burgundowy rumieniec, który z czasem rozlał się na całą twarz. Zdrętwiałe ciało okryte było krótką, bawełnianą koszulką i szerokimi denimowymi spodniami. Nóż sterczał między jednym kawałkiem materiału a drugim. Dłoń wciąż tkwiła w powietrzu, i w zwolnionym tempie odsuwała się od ostrego narzędzia, w nadziei, iż nikt nie zauważy jej winy.
Dziewczyna dotąd znajdowała się w jednej z wielu galerii handlowych, jednak przytłaczający gwar wokoło zamarł, a tłum kupujących wyparował. Przestrzeń wokół wypełniła się nicością i bólem, w którego centrum znajdowała się ona i jej oprawca. Jego sylwetka zaczęła zanikać. Z trudem próbowała się jej przyglądnąć. Miał na sobie granatowe jeansy o prostym kroju i pomarańczową koszulkę z krótkim rękawem na której prezentował się abstrakcyjny nadruk. Nosił również markowe buty sportowe i grafitową czapkę z daszkiem. Jednak dziewczyna widziała tylko twarz wykrzywioną w dzikim uśmiechu. Szeroko otwarte oczy wbijały się w buzię dziewczyny. Krzywy nos tkwił nieruchomo, a jeden z kącików ust unosił się odsłaniając biały zgryz. Na czoło opadało kilka skręconych, brązowych kosmyków.
Z marazmu wybudziło ją sklepowe oznajmienie o czerwonym oplu corsie blokującym wyjazd z parkingu. Gwar tłoczących się zakupowiczów znów zadźwięczał w jej uszach.
- Także wiesz… No hard feelings – wystękał chłopak, jednocześnie unosząc dłonie na wysokość swojej twarzy. – To cześć – powiedział niezręcznie i odszedł w stronę kina.
#literatura#literature#opowiadanie#writing#my writing#writers on tumblr#short story#twórczość#twórczość własna#words#po polsku
1 note
·
View note
Text
chłopiec i czapla
Miodowe poskręcane włosy, poprzecinane pasemkami koloru słomy formowały się w poskręcaną aureolę okalającą rumianą twarz. Miał szklane oczy barwy morza które za chwilę wzburzy sztorm. Obramowaniem oczu były długie acz rzadkie, jasne rzęsy, które uwydatniały kolor tęczówek. Brwi najbardziej przyciągały uwagę. Były gęste ale kształtne, wyginały się w ostry łuk by stopniowo opaść. Centrum twarzy zajmował garbaty nos o spiczastym czubku, pod nim zaś leżały wąskie usta, próbujące w pośpiechu złapać oddech. Smukła i wytrzymała sylwetka o solidnie zarysowanych mięśniach przywodziła na myśl łyżwiarza figurowego. Ciało miał okryte białą sukienką której muślinowy materiał bruździły drobne zmarszczki. Góra stroju nie miała rękawów, a trójkątny dekolt odsłaniał wystające obojczyki młodzieńca. W pasie sukienka się rozszerzała a kończyła w połowie łydek. Bose stopy zanurzał w bezkresie trawy. Zielone łodygi tworzyły przepastny ocean ciągnący się aż po horyzont. Słońce królowało na modrym niebie w całej swej okazałości. Pozorny spokój rujnowały nadciągające z południa burzowe chmury. Skłębione masy groziły błyskawicami i towarzyszącymi im ostrymi grzmotami.
Chłopiec biegł, dłonie miał zaciśnięte w pięści a śliczna twarz wykrzywiona była trwogą i smutkiem. Obserwując młodzieńca na myśl przychodziła historia Filippidesa, który gnał co sił by ogłosić Ateńczykom zwycięstwo greckie. Muślinowa szata momentami jawiła się jako peplos, co potęgowało podobieństwo chłopca do greckiego posłańca.
Buzia maratończyka mocno się czerwieniła, by po chwili móc zblednąć. Z czoła toczyły się krople potu, tworząc za sobą cienkie ścieżki. Włosy przykleiły się do wydętych ze zmęczenia policzków, a niektóre kosmyki bezczelnie próbowały utorować sobie drogę do ust. Wzrok miał niezmiennie utkwiony w cel swego biegu, a była nim ogromna czapla, o prostym, bursztynowym dziobie i długich kończynach. Bystre ślepia obserwowały wysiłek chłopca, ptak czekał aż jego trud się skończy. Smukły łeb zwierzęcia od czasu do czasu poruszał się na boki ukazując swe zniecierpliwienie. Okazałe skrzydła pokryte srebrzystym pierzem zwarły się z tułowiem.
Gdy nastąpił kres męczącej wędrówki chłopca, czapla dumnie wyprostowała się górując nad jego drobną postacią. Młodzieniec oparł dłonie na kolanach i wypluł gęstą plwocinę. Oddychał głęboko i miarowo, jednocześnie wydając świszczący odgłos. Z nadzieją uniósł głowę ku ogromnemu ptaszysku. Naraz, rozległ się donośny strzał artylerii niebieskiej, a zaraz po nim przestrzeń zamigotała. Wraz z grzmotami, burza niosła wyjący wiatr, który zatrzepotał włosami chłopca. Ten odwrócił się by ujrzeć nadciągające nieszczęście. Nawałnica gwałtownie przesuwała się, z każdą sekundą zmniejszając odległość dzielącą ją od czapli i człowieka.
Zwierzę ugięło kolana i przysiadło na ziemi. Z mozołem rozłożyło metaliczne skrzydło ukazując smukły bok. Młodzian z wdzięcznością uczepił się atłasowych piór. Na wciąż zaczerwienioną twarz wstąpił wyraz ulgi, zamknął powieki i powierzył się w opiekę ptaka. Pozorny spokój zakłócił rozlegający się w oddali ptasi gwizd, na który odpowiedziała czapla. Podniosła swe cielsko z podłoża wraz z momentem, gdy deszcz sięgnął jej czoła. Ciało chłopca wysunęło się z objęć i bez wyrazu padło na trawę. Zwierzę z rozpostartymi skrzydłami wzbiło się w niebo, pozostawiając smutną, pustą lalkę.
Opustoszała ziemska powłoka leżała z twarzą skierowaną w dół. Biała sukienka przemakała deszczem i krwią, obficie sączącą się z głębokiej rany na plecach. Młodzieniec podzielił los Filippidesa i skonał.
1 note
·
View note
Text
kot i fortepian
Ze świstem wciągnęła powietrze piegowatym nosem, i wypuściła wąskimi ustami. Ruszyła sprzed budynku z pożółkłymi firanami w oknach w stronę głównej ulicy miasta. Wysoka dziewczyna, o szerokich ramionach i masywnych biodrach poruszała się z niespotykaną delikatnością i wdziękiem, wręcz nie pasującym do jej sylwetki. Stopy obute w karmelowe pantofle stawiała rozważnie i lekko na pełnym pęknięć chodniku. Miała na sobie białą koszulę z krótkim rękawem wsuniętą w trapezową spódnicę w zieloną kratę. Przez ramię przewiesiła sweterek zapinany na guziki. Gęste, falowane włosy formowały się w wysoko upięty kucyk, z którego niesfornie wydostało się kilka kosmyków.
Słońce zaczynało uciekać, by przekazać opiekę nad Ziemią Księżycowi. Ostatnie promienie ciepła słały pocałunki policzkom dziewczyny. Szła tą częścią miasta, gdzie stare kamienice spotykały niepasujące, nowoczesne neony i billboardy reklamowe. Z zaniedbanych budynków sypał się tynk, a na poddaszach swe gniazda wiły gołębie. Idąc tą trasą, zawsze zwracała uwagę na wąską kamienicę o wysokich, prostokątnych oknach ozdobionych białymi, kwiecistymi płaskorzeźbami. Za szkłem okiennic można było dostrzec parapety wypełnione roślinami, a między nimi burego kota. Zwierzę wydawało się bacznie obserwować ulicę wypełnioną zabieganymi ludźmi. Dzisiaj jednak go nie było.
Dziewczyna dotarła na zatłoczony przystanek na głównej alei. Zerknęła na tablicę informacyjną z której dowiedziała się, że jej autobus przyjedzie dopiero za czterdzieści minut. Odsunęła się od krawędzi deptaka i stanęła pod ścianą budynku sklepu warzywnego. Z wystawy uśmiechały się do niej rumiane pomidory, smukłe pietruszki i pękate główki kapusty.
Zdjęła z pleców pasujący do butów tornister i wydobyła z jego wnętrza książkę w twardej oprawie. Na okładce widniał obraz paryskiej katedry, z wyeksponowaną kolorową rozetą. Oparta o budynek, zatopiła się w lekturze. Kiedy czytała, jej szarobrązowe oczy nabierały ciepłej, piwnej barwy, a piegi zdawały się skakać po pucołowatej twarzy. Wokół dziewczyny panował gwar i zaduch. Ludzie przelewali się przez aleję pędząc w sobie tylko znanym kierunku, a samochody mknęły kierowane światłami ulicznymi. Miodowy blask zachodzącego Słońca otulał okolicę.
Nagle, dziewczyna poczuła, że coś muska jej łydkę. Podniosła oczy znad powieści i spostrzegła pręgowany obłoczek, o przenikliwych, zielonych oczach. Był to ten sam kot, który otoczony dżunglą roślin przypatrywał się światu zza zimnej szyby. Usiadł przed dziewczyną i miauknął półgłosem. Nastolatka rozejrzała się w poszukiwaniu potencjalnego właściciela zwierzęcia, lecz nikt z obecnych na ulicy nie zwracał uwagi na to, co dzieje się pod sklepem z warzywami.
Kot powtórzył miauknięcie, tym razem głośniej, a jego dźwięk lekko się złamał. Dachowiec uniósł się na tylnych łapach, a przednie oparł o zaczerwienione kolana dziewczyny. Ta pochyliła się nad nim, przyciskając otwartą książkę do klatki piersiowej. Jej twarz wyrażała zakłopotanie, miała ściągnięte brwi i zmrużone oczy, a usta formowały się w grymas. Zwierzę z ciężkim mruknięciem odskoczyło i skierowało się w stronę przeciwną kierunkowi z którego przyszła dziewczyna. Odwrócił się i kiwnął okrągłą główką, tak, jakby przywoływał zaczepioną osobę. Ta zamrugała niedowierzającymi oczami, spakowała książkę do plecaka i ruszyła za kotem.
Zboczyli z głównej ulicy. Wąsaty przewodnik co kilka chwil upewniał się, że dziewczę wciąż za nim podąża. Znajdowali się na obumarłym blokowisku, pełnym starych, zardzewiałych placów zabaw i wysokich drzew z wyobrywanymi gałązkami. W podobnym miejscu mieszkała dziewczyna, zanim jej rodzina zdecydowała się na przeprowadzkę do małego domku za miastem. Rezydowanie na trzecim piętrze zielonego bloku było tym etapem jej życia, kiedy pokochała muzykę, po czym ją znienawidziła. Rodzice zdecydowali się zapisać ją w wieku sześciu lat do szkoły muzycznej. Matka próbowała przelać swoje marzenia o opanowaniu gry na instrumencie córce, gdyż sama uszkodziła sobie bark, co zaprzepaściło jej karierę skrzypaczki. Ojciec natomiast, nauczył się gry na fortepianie od swojego ojca, dlatego podjął decyzję, by jego dziecko otrzymało najlepsze wykształcenie właśnie z tego zakresu. Rodzice prowadzili ją do budynku o pożółkłych firanach w każdy popołudniowy wtorek i czwartek. Po przeprowadzce do małego domu, w obszernym salonie połączonym z kuchnią, stanął sprezentowany przez dziadka czarny fortepian. Dziadkowi zależało, by jego jedyna wnuczka miała możliwość ćwiczenia i rozwoju w domu. Podczas każdych odwiedzin siadał na welurowej kanapie i prosił, by dziecko zaprezentowało, czego się nauczyło ostatnimi czasy w szkole muzycznej. Dziewczynka posłusznie siadała przy ogromnym instrumencie i z charakterystyczną dla siebie gracją, uderzała pulchnymi palcami w klawisze. Rodzina zebrana wokół siedzącego dziadka z dumą wsłuchiwała się w wygrywane melodie. Kilkulatka szybko zrozumiała, że nie ważne czego ona chce, najważniejsze to sprawiać przyjemność rodzinie i przynosić im powód do chluby.
Kot nadal wiódł dziewczynę przez blokowisko, by w końcu wyjść na otwartą przestrzeń obok placu budowy nowego osiedla domków jednorodzinnych. Takich samych, powtarzalnych, nowoczesnych budynków ze skrawkiem trawy służącym za ogród. W oddali majaczył las, lekko poruszany wiatrem. Panowała niesamowita cisza, jedynym dźwiękiem były ocierające się o siebie źdźbła trawy. Zwierzę znacznie przyspieszyło i skierowało się w stronę zagajnika. Dziewczyna zastanawiała się, co właściwie robi. Czemu idzie za przypadkowym kotem, czemu nie została na przystanku, czemu nie siedzi teraz w autobusie, czemu tak marnuje czas? Mogłaby teraz doskonalić swe umiejętności w grze na instrumencie, ku uciesze rodziny ciężko pracować z podręcznikiem w ręce.
Mrok począł ogarniać okolicę Zielonookie stworzenie przysiadło przy linii drzew i cierpliwie czekało aż dziewczę dotrze na miejsce. Ta w biegu wdziała sweterek, gdyż wraz ze Słońcem znikało ciepło. Kiedy dotarła do brzegu lasu, zwierzę czmychnęło jej spod nóg i wskoczyło w zieloną gęstwinę. Dziewczyna westchnęła i podążyła za kotem. Przekroczyła granicę i wstąpiła w progi nieznanej krainy. Wraz z postawieniem pierwszego kroku w lesie, przez plecy nastolatki przeszedł dreszcz, a do uszu zaczęły dobiegać intrygujące dźwięki. Między młodymi drzewami stał kot i wyczekująca patrzył się na podążającą za nim osobę. Zrozumiała że musi się pospieszyć, więc pobiegła truchtem za zwierzęciem. Biegli tak przez dłuższy czas, mijając drzewa porośnięte aksamitnym mchem, poskręcaną winoroślą, podziurawione przez korniki, ogołocone z kory zgryzionej przez sarny. Słyszeli dzięcioła wystukującego swą wesołą melodię o schorowaną brzozę, piski strudzonej wiewiórki chowającej swe zapasy na nadchodzącą zimę. Ogarniał ich mglisty zapach sosnowych igieł, i ostatnie piosenki szczygła.
Kot biegł z coraz większą prędkością aby w końcu zniknąć dziewczynie z oczu. Zdyszana nie poddawała się, próbowała dogonić swojego przewodnika. Potknęła się kilka razy o wystające korzenie, by w końcu upaść i rozciąć sobie kolano. Rana była płytka, dziewczyna zdołała zatamować krwawienie chusteczką jednorazową. Kiedy upadała, dostrzegła na jednej z gałęzi wyrastającego przed nią drzewa kruka, o ostrym dziobie, i przeraźliwie długich szponach. Smoliście czarne pióra miał zmierzwione, w niektórych miejscach zostały wyrwane, wyglądało na to, że stoczył niejedną ciężką walkę z której zapewne wyszedł zwycięsko. Podczas przyciskania chusteczki do rozcięcia, ptak zakrakał ciężko, wzbił się w powietrze i odleciał.
Nastolatka wstała i otrzepała grudki ziemi z ubrania. Las pogrążył się w mroku, cykady rozpoczęły swój wieczorny koncert. Wtem, wśród dźwięków pustobrzusznych cykad dziewczyna usłyszała dobrze jej znaną melodię. Zamknęła oczy i wsłuchała się w nią. Poczęła powoli za nią podążać, by znaleźć jej źródło. Nogi ubrudzone ziemią i zastygniętą strużką krwi znów stawiała wdzięcznie i ostrożnie, a melodia stawała się coraz głośniejsza. Między czubkami drzew próbował przedostać się blask pobrużdżonego Księżyca. Cykady kontynuowały swoje smutne zawodzenia, dźwięk wydobywający się z próżni ich brzucha próbował przywołać partnerkę.
Dziewczyna niczym rusałka ze słowiańskich legend sunęła przez las ku muzyce. Wreszcie dotarła na maleńką polanę, porośniętą fioletowymi wrzosami, oświetloną przez ciała niebieskie. To z niej dobiegała grana melodia. Środek polany zajmował fortepian, obok którego stała ławeczka. Nogi instrumentu były okręcone roślinnością, po nakrywie spacerowały sobie żuczki o metalicznych pancerzykach i nakrapiane biedronki. Na pulpicie, zaraz obok nut stała modliszka, kiwająca się w rytm granej muzyki. O klawisze uderzał swymi drobnymi łapkami kot przewodnik. Zachwycone dziewczę zbliżyło się do grajka, przysiadło obok niego i dołączyło do gry. Zebrane wokół tej niesamowitej sceny ptaki poczęły przynosić w swych dziobach małe, czarne, okrągłe owoce, którymi karmiły artystkę. Cierpki smak dodawał jej natchnienia. W zagajniku rozbrzmiewał Debussy, melodia zdawała się opisywać obraz nocnego nieba. Gdyby zamknąć oczy i wsłuchać się w grany przez dwóch ekscentrycznych muzyków utwór, ujrzałoby się przed sobą miliony migoczących gwiazd z srebrnym sierpem śmiejącym się między nimi.
Spięte włosy dziewczyny opadły jej na ramiona, tworząc lawinę iskier. Jej twarz wykrzywiona była w zabójczym uśmiechu, po policzkach spływały łzy. Skończywszy utwór, wstała od instrumentu, i złożyła borowi głęboki ukłon. Kiedy podnosiła głowę, świat wokół niej zawirował. Zapadła głęboka ciemność. Otumaniona, próbowała wydostać się z klatki jaką został dla niej las. Z martwym wyrazem czerwonej od płaczu twarzy, rozpoczęła swą wędrówkę. Las nocą to miejsce pełne sowich pohukiwań i płonących w mroku spojrzeń dzikich zwierząt. Błądząc, rozglądała się szukając drogi ucieczki. Ujrzała najobrzydliwszą rzecz jaką jej było dane w życiu zobaczyć. Po jej lewicy, zaledwie kilka metrów od niej, stał potężny jeleń z rozprutym brzuchem, z którego sączyła się brunatna gęsta maź a różowa lina jelita zwisała niebezpiecznie. Oczy miał pokryte bielmem, a z jego czarnego pyska wydobyły się słowa:
- Nie należysz do tego miejsca.
Przerażona rusałka zerwała się z miejsca by jak najszybciej uciec od okropnego widoku. Biegła co sił przez nieznane gąszcze by wreszcie wybiec na pole obok placu budowy. Nie zatrzymała się, czuła na szyi gorący oddech umierającego zwierzęcia i metaliczny odór krwi. W swym szaleńczym biegu dotarła do miasta. Tam oślepiła ją stara, metalowa latarnia o kunsztownym zdobieniu w kształcie róży. Oszołomiona ostrym światłem złapała się za pulsującą ze zmęczenia głowę. Osunęła się na kolana i krzyknęła rozdzierająco. Spróbowała się podnieść, lecz jej wymęczony organizm nie poradził sobie. Powtórnie upadła, tym razem na plecy, które wygięły się w łuk przez skórzany tornister. Zastygła w bezruchu, a jej powieki opadły.
Białe ściany, biała pościel, na której leżała dłoń. Dłoń była czysta, jednak za krótkimi, zadbanymi paznokciami utkwiła czarna ziemia. Na stoliczku przy łóżku leżała butelka wody i książka z katedrą na okładce. Przez okno zaglądał ciekawski, czarny ptak o zmierzwionych piórach i niepokojącym blasku w granatowych oczach.
#opowiadanie#literatura#twórczość#short story#twórczość własna#my story#writers on tumblr#po polsku#writing#literature#words
2 notes
·
View notes