Don't wanna be here? Send us removal request.
Text
Buty i gluty cz. 2
Nie o to chodzi żebym miała dużo do powiedzenia w temacie glutów lub butów w tym wpisie, ale najwyraźniej te 3+ tygodnie temu wydawało mi się, że owszem, będę miała. Powiedziałam A, powiem B i oto część druga, niespecjalnie związana z poprzednią tematycznie. Tamta tajemnicza infekcja zaatakowała mnie nagle i w rozmachem, bo po środzie "hmmm, ale mnie drapie w gardle, może to alergie sezonowe?" nastała bezsenna noc, a w czwartek po bezsennej nocy był już kolorowy katar i robienie sobie kompresów na czoło i brzuch. Musiałam się podczas tej jednej nocy fest odwodnić, bo zjechałam ponad kilogram w dół, a gdy infekcja już odeszła (zostawiając kaszel, ale wiadomo) i sprawy się w miarę unormowały waga wskazała pół kilo mniej - względem środy ofc. Przez miesiąc nie było żadnych postępów w zrzucaniu wagi, co zawdzięczam kilku spotkaniom towarzyskim (miałam czwórkę gości naraz!! Praktycznie parapetówa!) oraz premierom serialowym, które N. świętuje chipsami i piwem, a czasem nawet kiełbasą. A ja siedzę obok. Zresztą ostatni miesiąc był raczej dżdżysty (co jest statystycznie normalne - lipiec jest najbardziej deszczowym miesiącem w roku). Mówię N.-owi, że będzie więcej winogron w tym roku, ale nie wiem jak mamy je zbierać, bo pergole już dawno się pokłaniały. I średnia kroków spadła mi chyba o 2k/dzień. Wyciągnęłam kaloszki i dalej przeżywałam moje przyrodnicze przygody - nie wiem czy Leszy się do mnie przyzwyczaił czy ja stałam się uważniejsza, ale ostatnio coraz częściej trafiam na te mniej oczywiste gatunki i w samym tylko lipcu trafiłam na 4, które znałam tylko z atlasów, jeśli w ogóle i chyba 3 z 4 są pod ochroną. Ostatnio po odbębnionym trekkingu chadzam do parku i dokarmiam ptactwo wodne. Specjalnie w tym celu czytam co wolno dawać kaczkom (i kurkom wodnym) i chodzę z pojemnikiem słonecznika lub płatków owsianych, po czym widzę jak matki dają gówniakom herbatniki, a te gówniaki drą ryja i chcą je jednocześnie karmić i kopać. Moja (i N.-a też!!) tolerancja do gówniaków przez ostatni miesiąc spadła. Mieszkam na takim osiedlu, gdzie ściany są z 4 stron i dźwięk nie ma za bardzo dokąd uciec, więc odbija się i tym samym cokolwiek się odpierdala na placu zabaw, który jest na samym środku szura mi po mózgu trzy piętra wyżej. Zwykle są to wschodnie dzieci drące ryja, ale dzisiaj słyszałam jakiś kobiecy głos przez mikrofon. Wyjrzałam przez balkon i oto taki obrazek: stara rozkraczona baba puściła sobie telefon na głośnomówiący, a obok niej w spacerowniku są dwa małe psy - ok, to jest nowe. I ja tego muszę słuchać w chacie, 10 m wyżej. Ktoś ostatnio nie wytrzymał i na już standardowy jazgot kilkulatków zaczął puszczać operę. Nic nie dało.
10 notes
·
View notes
Text
Buty i gluty cz. 1
Zacznę po swojemu, czyli od dupy strony; praktycznie co sezon, a w szczególności co lato kończę z ryjem zdziwionego pikachu w temacie butów. Jest to jedna z niewielu dziedzin, w której dążę do minimalizmu i jeśli to możliwe, to noszę póki się nie rozpadną. Mam np taką parę trampek, które wyglądają trochę wykopaliskowo, ale muszą być ze skóry, bo trwają ze mną od liceum. Potem jednak okazuje się, że nie da się nosić jednej pary przez cały sezon, bo to znacznie uszczupla możliwości garderoby. Lato jest pod tym względem szczególne, bo nie ważne co bym nosiła, najprawdopodobniej skończę z bąblami tu i ówdzie i muszę prowadzić rotację różnych modeli i tym samym położenia bąbli. To lato ma jeszcze jeden faktor: wkręciłam się w trekking, może nie full sportowy trekking, ale jednak staram się żyć aktywnie na łonie przyrody i daje to mi jakieśtam efekty zdrowotne. Also, mam poczucie, że baleriny już wyszły z obiegu. Mam niezużyty bon do CCC i postanowiłam, że oto jest mój czas, czas przecen, kupię se niskie trampy na wysokiej podeszwie, sandały na wysokiej podeszwie, a jak się da to i coś na jesień. Generalnie jednak nie mam nieograniczonej przestrzeni, więc szukam butów wielofukcyjnych. No i żeby jeszcze przy tym nie wyglądały emerycko-ortopedycznie. No i żeby były wygodne. I do spodni i do spódnic. Fleksująca podeszwa, ale nie przesadnie sportowe. A, no i bez kryształków i kokardek, również bez złotych elementów, bo do niczego mi nie pasują. No i nie czarne. I lepiej żeby zasłaniały pięty. Przejrzałam ofertę internetową i mimo iż nie była to pierwsza wizyta w CCC, to zrobiłam ze trzy kółka po salonie, przymierzyłam ze 3 pary i wyszłam z przekonaniem, że pewnie ogarnę coś przez internet, ale nieopodal mam Deichmanna, nie zaszkodzi rzucić okiem. 10 sekund od wejścia i już podobają mi się 3 pary. Przymierzam beżowe sandały na koturnie: no fajne, fajne, może mogłyby być ciemniejsze, chociaż nie jestem pewna rozmiaru, może zamówię na wszelki wypadek większe przez internet. Znajduję je. Są w wariancie MIĘTOWYM. Wiem, że to trudne do wyobrażenia, ale miętowe pasują mi do prawie wszystkiego. Gorzej, miętowe są 30% tańsze, goddammit, wychodzę, jestem w domu, zamawiam, o, botki sznurowane na jesień, BORDOWE botki sznurowane na przecenie, bierę. To moje, hm, czwarte sznurowane bordowe botki w życiu. Gdyby mieli gdzieś w zanadrzu szare muszkieterki, to pewnie bym odleciała. Z wrażenia nie nabiłam sobie nawet -10% gdy moje konto sprzed wielu lat okazało się być aktywne, rozmyślnie zamówiłam do salonu. Siedziałam jak na szpilach i w najgorętszy dzień tygodnia czekałam aż temperatura spadnie byle iść do salonu i je pomierzyć, tak się stało, pasowały, wracałam z gigantycznym kartonem jak bóbr z kłodą. W domu nawet N. pochwalił moje miętowe sandałki i byłam taaaka happy, że mam sandały na długie spacery. Bo czym uderzyła mnie tak gwałtowna i niespodziana infekcja, że od tamtej pory nie wyszłam z domu ani razu.
16 notes
·
View notes
Text
Wiem, że znaczna część populacji narzekała na zimną wiosnę w tym roku, ale ja jestem za nią molto wdzięczna i jak chyba nigdy wcześniej polubiłam ją jako porę roku. Po Wielkanocy w końcu wzięłam się za siebie, bo czułam, że sflaczałam i przydałoby się zrzucić zimowe sadło - powzięłam sobie za cel wstawać w miarę możliwości rano i iść w trekking na 11,5k kroków - zdaje się, że to niecałe 7km. Kontynuuję tę praktykę codziennie z może czterema wyjątkami w ciągu ostatniego miesiąca (typu "wyjazd" albo "zwiedzam palmiarnię z sensu"), trekkowałam dzielnie i w okres i w deszcz, a nawet w wariancie okres+deszcz, po powrocie czuję zwykle przypływ sił, a przynajmniej jakąś umiarkowaną dozę samozadowolenia. Długo namawiałam N. na dołączenie do mnie na tych spacerach i ponieważ czeka go wyjazd w weekend, to w tym tygodniu przyzwyczaja się do codziennego wstawiania razem - idzie to średnio. Podczas jednego z pierwszych spacerów zaliczył większość rozpoznawanych przeze mnie gatunków - pleszkę, chyba czarnogłówkę, kwiczoła (tych akurat co nie miara), drozda śpiewaka (sam do nas podleciał!) i nawet trzciniaka. Na drodze spotkaliśmy też niezbyt lękliwą mysz polną i ze dwie myszy leśne. Od tamtej pory N. chodzi już z lekka lornetką żeby móc im się lepiej przyglądać. Raz udało mi się zupełnie nieoczekiwanie spotkać czaplę, która wylądowała przede mną na plaży, gdy fotograficznie popisywałam się przed sensu tym, że wzięłam termos z kawą, ale to wymaga dużo wcześniejszego wstawania niż to, co na ogół uprawiam. Nie ma zrzucania sadła bez deficytu, więc staram się żyć w umiarkowanym deficycie. Po miesiącu zrzuciłam w porywach do 1,5kg, więc bez szału, ale przynajmniej czuję różnicę kondycyjną. W tym samym czasie N. nie trzymający się żadnych diet zrzucił 2kg. Wiedziałam, że tak będzie, a i tak mu zazdroszczę. Ograniczam cukier, ale nie umiem sobie odmówić owoców, zwłaszcza sezonowych. Dziś rozdzieliliśmy się po spacerze i okazało się, że wpadliśmy na ten sam pomysł jak zrobić drugiej stronie przyjemność, więc chwilowo mam prawie 2 kilo różnych owoców jagodowych w lodówce, a na to wszystko N. przywiózł jeszcze poziomki z działki. Do końca weekendu będę żyć moim najlepszym owsiankowym życiem. Wczoraj po takim spacerze ledwie żyłam z przegrzania i dziś moje szorty miały tegoroczną premierę.
10 notes
·
View notes
Text
Chciałam sprzątać, organizować biuro i prac moje letnie outfity, a chłop mnie wywiózł na działkę i mówi, że mam wypoczywać :/// Bez sensu.
16 notes
·
View notes
Text
Za dwa dni mam wyjazd zagermaniczny planowany chyba w grudniu jeszcze. Od rana drapie mnie w gardle i bolą mnie mięśnie.
Kurwa no. Boję się włosy myć.
16 notes
·
View notes
Text
Spośród moich całkiem poważnych zgryzot lubię gdy czasem przydarzy mi się jakiś absurdzik, bo o tym mogę przynajmniej opowiadać w ramach anegdoty.
Znowu trafiłam na zbuka na vinted. Spodnie stan "bardzo dobry" miały nie tylko dziurę (którą wzięłam za drobne przetarcie), ale plamy od krwi w kroczu i na nogawce.
Już zgłosiłam problem, czekam aż typiara będzie mi szczekać, że jakbym się uważnie przyjrzała, to te dziurę na zdjęciach widać i/lub że nie ma obowiązku prac sprzedawanych ubrań.
Mam nadzieję, że vinted rozstrzygnie to na moją korzyść, bo jeśli nie, to się wścieknę.
16 notes
·
View notes
Text
Mam tak dużo drobnych planów na najbliższe miesiące, że od tygodnia jestem w szoku, że jeszcze trwa styczeń.
14 notes
·
View notes
Text
Kto mnie śledzi na instagramie wie, że w sylwestra testowałam sajgonki z air fryera. Potem pojechałam do Ikei. Dlatego refleksja:
instagram
11 notes
·
View notes
Text
Nikt po mnie na dworzec nie wyszedł, ale poszłam z walizką pod blok rodziców, gdzie okazało się, że kod do domofonu nie działa, bo mama go nie pamięta cyfrowo, tylko kinetycznie. Zostałam poinformowana, że miałam przyjechać jutro (nie) i że w sumie to ja nie jestem "oficjalnym gościem" (mój brat i bratowa) bo ci przyjadą w sobotę. Gdy zauważyłam, szatkując w kuchni pieczarki na krokiety, że dała mi do zrozumienia, że jestem mniej ważna od mojego brata stwierdziła, że jej tolerancja na złośliwości jest ograniczona, bo my tylko przyjeżdżamy i krytykujemy, a wszystko jest na jej głowie i nikt jej nie pomaga.
Otóż przyjechałam dzień wcześniej by pomagać i usłyszałam to pomagając.
Czegoś nie rozumiecie?
14 notes
·
View notes
Text
Siedzę w mieszkaniu i piję flat white z maka. Za kilka godzin wyjeżdżam na rodzinne święta i miałam plan, by umyć włosy (myłam dwa dni temu, ale z braku laku użyłam nowej odżywki, która się całkiem nie zmyła) i zjeść owsiankę. Nie tylko zaspaliśmy jakoś do południa (taki klimat), ale okazało się, że nie ma wody. N. poszedł skorzystać z internetu swojej mamy do pracy, bo twierdzi, że hotspot mu nie wystarcza. Podejrzewam, że mogło też chodzić o możliwość spuszczenia po sobie wody w kiblu. I chociaż jestem złotówą, to skorzystałam z faktu, że mam McD jakieś 5 minut od siebie, zgarnęłam kawę i kod do toalet, teraz godzę się z tym, że nie umyję tych włosów przed podróż��. Zapewne gdy skończę klepać ten wpis zacznę pakować walizkę z prezentami i szukać pozostałych łupów w rozlicznych torbach. Nie wiem nawet gdzie mam klucz do domu rodziców i wiecznie nie mogę czegoś znaleźć, bo żyjemy w chaosie postprzeprowadzkowym i wciąż szukam nowego miejsca dla tego i owego. Napisałam parę dni temu streszczenie zdarzeń prowadzących do mojego dzisiejszego wyjazdu, ale tumblr nie pozwala mi opublikować nawet średnio-długich wpisów. Jedyny wniosek jest taki, że powinnam robić recapy ciut częściej.
13 notes
·
View notes
Text
Przez to całe chorowanie popieprzyły mi się dni tygodnia i wczoraj dopiero gdzieś o 16.00 połapała się że hej, jest helołyn. Z gilem i charchem wyciągnęłam zeszłoroczne ozdoby i naprędce przyczepiałam do drzwi. Gdyby ktoś nie pamiętał, to ja te dekoracje w ubiegłym roku robiłam sama 30.11 gdy w sklepach już nic nie było. Wrzucałam nawet kiedyś na tumblra mój twór, ale go usunęłam, bo doszłam do wniosku, że publikowanie zdjęcia drzwi miejsca swojego zamieszkania jest umiarkowanie rozsądne.
Chora czy nie, lubię rozdawać halloweenowe slodycze mimo potężniej dawki niezrecznosci jaką to ze sobą niesie; jednego wieczora ze 4 razy zaczepiałam kapciuchem-misiakiem o kable podrywają się na dźwięk dzwonka do drzwi i zastanawiałam się czy w ogóle wolno mi iść siku. W tym roku w kuluarach towarzyszył mi też mój N., który dziwił się światu razem ze mną.
1. Chyba najdziwniejszą rzeczą tego wieczora była parka, jak mniemam, rodziców którzy zabrali się na pochód z dziećmi. Po złożeniu daniny mam w zwyczaju jeszcze rzucić okiem na gówniaki przez wizjer patrząc jak się oddalają. No i dzieci zniknęły, a dorośli zostali i zaczęli robić rzeczy.
Ja: Ee. Dorośli zostali i chyba robią sobie sesję zdjęciową na tle naszych drzwi.
N: Co.
Ja: no on trzyma telefon, a ona jest do mnie plecami i się gibie.
N: CO.
Czyli ktoś jednak wrzuci do internetu fotę moich drzwi. BTW srsly moje ozdoby nie są aż tak dobre.
2. Nie wiem czy będzie mi dane w przyszłości mieszkać na osiedlu z takimi zwyczajami i taką dawką młodych rodzin, ale mam postanowienie by po 20.00 ściągać ozdoby i zlewać temat. Pewnie ktoś sobie pomyśli, że mnie gacie cisną, ale średnia wieku rośnie z każdym kwadransem, a po 20 zaczęły przychodzić "dzieci" mojego wzrostu, a mierzę 5cm ponad średnią wzrostu Polek.
Drugą najdziwniejszą rzeczą było to, że grupa pięcioosobowa takich maluchów w wieku licealnym była prowadzona przez rodzica.
Trudno mi w związku z tym prowadzić statystyki. Przestałam liczyć po 15 dzieciach, ale była grupa, która dzwoniła do moich drzwi 2. raz, jak tłumaczyła mi matka-gwardzistka dlatego, że pomyliły im się piętra, a jak wyjaśnił mi prowadzony przez nią dzieciak "przyszliśmy tutaj, bo stwierdziliśmy, że tu są najlepsze cukierki. O te na przykład są bardzo dobre. Zebrałem już tyle, że nie mieszczą mi się w torbie i dlatego mam je w plecaku". :)
Swoją drogą to chyba budzę respekt na dzielni, bo niektóre strachy witaly się z "dzień dobry, cukierek albo psikus", brały cuksa po czym fizycznie i grupowo mi się kłaniały "na Japońca" z "dziękujemy, do widzenia".
15 notes
·
View notes
Text
Zostawiłam walizkę w pociągu i zorientowałam się dopiero jak wyszłam. Durnota, tak, żałowałam gorzko, tak, ale ponieważ nikt nie był w stanie mi powiedzieć co robić gdy problem zaistniał, to pomyślałam, że ku pamięci i pro publico bono napisze co należy robić, bo chociaż mnie akurat udało się to załatwić w miarę konwencjonalnie, to spotkałam się głównie z paniką.
Natychmiast zadzwoniłam na infolinię pkp licząc na to, że skierują mnie do jakiejś szczególnej informacji. Okazało się, że właśnie infolinia przyjmuje takie zgłoszenia. Pan na infolinii być całkiem cierpliwy i zadawał rzeczowe pytania: pociąg, skąd, dokąd, gdzie wysiadłam, gdzie wsiadłam, wagon, numer miejsca, lokalizacja zguby, przedmiot, cechy charakterystyczne, numer kontaktowy do mnie. Przyjął zgłoszenie, ponieważ jednak pociąg miał skończyć bieg dopiero 4h później, bo jechał jeszcze przez 3 wojewodztwa, miałam czekać przynajmniej do wtedy. Zgłoszenie jest wysyłane z centrali w Warszawie (gdzie pisano protokół) do kierownika pociągu, który najwyraźniej na dłuższych stacjach robi lub zleca pochód w takich sprawach. Pan z Warszawy powiedział, że informację zwrotną dostają zwykle po upływie godziny, ale zobaczymy.
Niecałe dwie godziny później dostałam telefon z Warszawy, że zgube odnaleziono i że kierownik pociągu przekazał mój bagaż do kasy numer 5 na stacji Łódź Towarowa. Powiedział, że mogę spróbować nastepnego rano zadzwonić z prośbą o przesyłkę konduktorską. Niestety Łódź Towarowa była mi dość nie na rękę, bo to 1,5h drogi dalej, ale i tak wolałam pojechać po walizkę sama, wstałam więc rano i rozpoczęłam moją podróż.
(tutaj muszę zrobić dygresję. Otóż by zaoszczędzić na czasie wysiadłam w Łodzi Kaliskiej i miałam się przesiąść. Weszłam do "dobrego" tramwaju nr 12, skasowałam bilet w aplikacji i wtedy motorniczy otworzyła drzwi mówiąc, że trasa będzie zmieniona. Dodam, że nie miała żadnego głośnika, więc cześć pasażerów wyszła, cześć została. Zdaje się, że miał miejsce jakich wypadek, ale też w ten weekend 6 linii tramwajowych jechało "zmieniona trasą", jakdojadę chyba nic o tym nie wiedziało. W pewnym momencie na przystanek tramwajowy wjechały kolejno 3 autobusy mające na wyświetlaczu KOMUNIKACJA ZASTĘPCZA, ale nie precyzujące jaką jadą trasą. Okazało się, że wszystkie jechały dokładnie tą samą, więc pierwszy zebrał ludzi z przystanku, a dwa pozostałe jechały za nim gesiego. Puste. Bogu chwała za autobus 67, który jeździ tylko w weekendy. Transport z Kaliskiej na Towarową zajął mi że 100 minut, powinien zająć z 30, lol, przygoda, hehe. Padał deszcz.)
Poszłam do dworca Łodzi Towarowej. W kasie oswiadczono mi, że to niemożliwe, by mieli tam mój bagaż. Telefony, pytania o wyposażenie walizki. Polecono mi iść pod inny adres do Kasy Dopłat, która jest biurem intercity. Gdy już tam dotarłam, pani której miałam się wpisać do zeszytu tłumaczyła, że bagaż w kasach zostaje tylko do godziny 19-tej (sprawdzałam - kasy miały się zamykać o 18, zresztą nie odbierali już wtedy moich telefonów), następnie jest przekazywany do lokalnego biura (które właśnie wcale nie musi być na dworcu) gdzie czeka 3 dni. Po tych trzech dniach jest skierowany do Warszawy do biura rzeczy znalezionych.
Morał nr 1 nie gubić.
Morał nr 2 NIE PANIKOWAĆ.
Morał nr 3 dzwonić, dzwonić, dzwonić. Dzwonić. Pkp ma procedury.
Moja walizka ma nietypowy kolor, ale zacznę dawać wszystkim moim bagazom cechy charakterystyczne.
8 notes
·
View notes
Text
Od tygodnia moja kłódka jest "w moderacji/pending".
Więc zabawie Was miluszki inną anegdotą. Otóż moja matka zaczęła rozmowę ze mną od tego, że ona bardzo by chciała odkupić od mojej bratowej suknię ślubną, bo taka ładna. Więc pytam na co jej suknia ślubna. "No jak to na co?? Dla ciebie!!" Odpowiedziałam, że nie potrzeba mi. "Ale taka ładna!! Pięknie byś w niej wyglądała". Dziękuję, nie potrzebuję. "Ale to na przyszłość!!". Nic mi nie wiadomo o takiej przyszłości i nie rozumiem czemu matka mi wybiera suknie ślubne? "Och nie pozwolisz mi sobie zrobić prezentu... !!!"
Radziłam więc, by sama sobie kupiła no i ofc wyszło, że jestem złośliwa i nieuprzejma. Sukienka zupełnie nie w moim stylu, ale to chyba najmniejszy problem. Nie jestem nawet zaręczona. Pół życia wysłuchiwałam jak matka klepała, że papierek jest niepotrzebny, a w ciągu ostatnich 2 tygodniu 4 różnych uczestników tej imprezy zagaduje do mnie nawet nie z sugestiami, ale wprost z tekstem "czas na was" (autentyk, teść mojego brata). I ofc pytania o to kiedy wszyscy celują do mnie gdy mój N. jest akurat w kiblu. Parę dni temu mój brat wyrwał się podczas rozmowy rodzinnej z pytaniem o moją i N.-a wycieczkę zagraniczną. Przyznaję, aż mi dech zaparlo, bo mój brat jeździ na takie dużo częściej i jednak spodziewałam się, że wszyscy to zleją. Pytałam więc co go interesuje po to tylko by po moim potoku opowieści roznorakich usłyszeć, że oni w sumie to liczyli, że N. mi się tam oświadczy.
Mam nadzieję, że przestaną się zachowywać jak dzierlatki i zaczną przyjmować zakłady.
11 notes
·
View notes
Text
Dzięki pyszczki, na razie poszło lepiej niż myślałam!!
8 notes
·
View notes
Text
Dziękuję Wam za dobre fluidy, ciepłą magię i ogólne czarownictwo, ale proszę o nie jeszcze na jeden dzień więcej, bo druga strona spierdoliła przed konfrontacją i teraz muszę pilnować by być asertywną nie będąc przy tym sarkastyczną. Wszystko wyjaśnię jak mi klepną tę kłódkę.
12 notes
·
View notes
Text
Doszłam do wniosku, że zmilczę sprawę fotografii. Nic na tym nie ugram, a jak młodym się podoba bez nas (jeśli nie zareagowali, to znaczy, że się podoba), to niech im będzie, nie ja za to płaciłam.
Ludzie. Potrzebuję dobrych fluidów. Czeka mnie jutro trudna rozmowa i trochę się boję, że się rozsypię. Pożyczycie mi fluidów, magii, sragii, co łaska.
10 notes
·
View notes
Text
Wczoraj wieczorem miałam takie mini-mini-puci-puci załamanie nerwowe, że aż założyłam tę "kłódkę" żeby się wygadać i wyszło z tego gunwo, bo mam tylko "pending communities" i gniję w czyśćcu swoich emocji. Tymczasem opowiem Wam taki mini wyimek. Wczoraj oglądałam fotki z wesela mojego brata, ofc nie wszystkie, tylko 70, bo taka była oferta fotografa. Wytypował je fotograf, ale zdarzyła się ciekawa rzecz. I nie wiem, może wyolbrzymiam, to w sumie nie jest istotna sprawa. Są zdjęcia państwa młodych, są zdjęcia młodych ze świadkami, zdjęcia młodych z kolegami z pracy, zdjęcia grupowe, zdjęcie młodych z rodziną panny młodej i jej rodzeństwem, zdjęcie młodych z rodziną pana młodego i zgadnijcie na których jestem? Na żadnym. No, ok, widać mnie na trzecim planie w fotach z faktycznego brania ślubu. Czy kazali mi pozować? Tak. I teraz nie wiem czy zostałam usunięta, bo pozował ze mną N.? Miałam wątpliwości czy powinien i mu to powiedziałam, ale ani fotograf ani asystent nie powiedzieli, że zdjęcie ma być bez niego albo że chcieliby zrobić i takie i takie. Może coś się nie zgadzało kompozycyjnie? Najprawdopodobniejsze wydaje mi się, że uznali, że po prostu nie jestem najbliższą rodziną mojego brata tylko jakimś kuzynowstwem. Zastanawiam się czy ktoś poza mną to w ogóle zauważy? Nawet poruszyłabym tę kwestię, ale jestem na 90% pewna, że powiedzą mi, że to moja wina, że zjebałam, bo gdybym więcej tańczyła i pchała się naprzód w fotce grupowej, to może by się ktoś domyślił. Czy mnie jest naprawdę żal? W sumie nie, jestem okropnie niefotogeniczna i gdybym wyszła brzydko to pewnie też bym przeżywała. Sęk w tym, że nie ma mnie na tym zdjęciu rodzinnym i kogoś to powinno obchodzić, prawda? Kogokolwiek.
12 notes
·
View notes