old-trash
old-trash
Old trash
19 posts
Old fics I might translate to English.Also on ao3.Stare ficzki, które może przetłumaczę na angielski.
Don't wanna be here? Send us removal request.
old-trash · 8 years ago
Text
Papieros
Durarara, Shizaya, M, 2057, ao3.
Tak ciężko jest być szczerym ze samym sobą, jeśli osobą, z którą jesteś w łóżku powinna być tą, której nienawidzisz.
Papieros w dłoni cicho zgasł, siedzę sam, późno już. Za oknem księżyc świeci sam, dobrze mu tak - jest nas dwóch. Znów próbuję cofnąć czas, boję się, że nie zmienię nic. I godzinami patrzę jak obok mnie, niespokojnie śpisz.
Shizuo siedział na parapecie okna w swojej sypialni. Papieros, który trzymał w dłoni, już dawno się wypalił, chociaż w powietrzu wciąż utrzymywał się jego charakterystyczny zapach. Pozbywając się niedopałka głośno westchnął i odwrócił wzrok od księżyca, w który wpatrywał się już od dłuższego czasu. Gdy spojrzenie Shizuo padło na łóżko, na jego twarzy pojawił się ledwo widoczny, smutny uśmiech. W skotłowanej pościeli, która nie zakrywała zbyt wiele jego ciała, spał Izaya. Blondyn uważnie obserwował jego postać, wręcz zafascynowany tym, jak dziwnie nieziemsko wyglądała blada skóra Izayi, gdy padał na nią tylko blask księżyca. Przyglądał się szczupłym nogom, które prawie zawsze pomagały Izayi uciec przed Shizuo: - Prawie zawsze - blondyn cicho się zaśmiał, przypominając sobie chociaż dzisiejszy wieczór, kiedy po długiej gonitwie po Ikebukuro w końcu udało mu się złapać Izayę za kaptur i... Shizuo ściągnął brwi z niezadowoleniem, myśląc o tym, co stało się później. Miał sobie za złe, że nie panował nad sobą, że jego ogromna siła nie wystarczała, by ujarzmić jego gniew. Na krótką chwilę zamknął oczy, widząc sine plamy na rękach Izayi. Cieszył się, że ten leżał do niego plecami, ponieważ wiedział, że więcej siniaków znajduje się na jego torsie i twarzy. Dłonie Shizuo bezwiednie zacisnęły się w pięści. Cicho, jeszcze ciszej, niż szeptem, powiedział: - Ja nie chciałem, ja nigdy nie chcę... Gdybym tylko mógł cofnąć czas. Starając się pozbyć czarnych myśli, Shizuo kontynuował wędrówkę wzrokiem po Izayi. Mimowolnie się uśmiechnął, widząc mniejsze i większe czerwone plamki na plecach i szyi Izayi. Tych śladów się nie wstydził, tych śladów nie żałował. Wręcz przeciwnie, był z nich na swój sposób dumny. Wiedział, że Izaya nigdy nie był, nie jest i nie będzie jego, ale te ślady nigdy nienasyconych ust i zębów dawały mu chociaż namiastkę tego uczucia. Blondyn wzdrygnął się przestraszony, gdy Izaya niespokojnie poruszył się, a później, z raczej niezadowolonym pomrukiem, przewrócił się na drugi bok. Na szczęście wciąż spał. Shizuo znów zacisnął dłonie w pięści i odwrócił wzrok. Czuł się winny, winny, tak bardzo winny. Mimo tego, że nie był śpiący, postanowił pójść już do łóżka. Ostrożnie, żeby nie obudzić Izayi, położył się obok niego. Ze ściśniętym sercem wyciągnął drżącą dłoń, delikatnie dotykając siniejącego i puchnącego policzka Izayi. Wstrzymał oddech, gdy ten wymruczał coś z niezadowoleniem i zmarszczył brwi. Blondyn szybko cofnął rękę i, kiedy upewnił się, że Izaya wciąż śpi, odwrócił się do niego plecami. Ostatnie, o czym myślał, zanim zasnął, to chęć objęcia tego szczupłego ciała, które leżało po drugiej stronie łóżka.
Powietrze ma chemiczny smak, leczę strach oddechem z twoich ust, zaciągam się kolejny raz i trzymam tak w płucach zapach twój, i boję się każdego dnia, że pęknie nam pod nogami lód. I co po drodze czeka nas, nie chcę myśleć już.
Kolejny normalny dzień w Ikebukuro, o ile dni tutaj mogły być nazwane normalnymi, zmierzał ku końcowi. Shizuo i Tom właśnie w ciszy wracali od ostatniego dłużnika. Tom co jakiś czas spoglądał na blondyna, który palił papierosa za papierosem, za każdym razem niemal miażdżąc zębami filtr. Znał go na tyle dobrze, że wiedział, że nie była to jego zwykła irytacja, musiało stać się coś większego, żeby Shizuo był aż tak zdenerwowany. Kiedy już otwierał usta, żeby zapytać, na horyzoncie pojawił się Izaya. Stał po drugiej stronie przejścia dla pieszych, uśmiechając się w swój charakterystyczny sposób i patrząc wprost na Shizuo. Wzdłuż kręgosłupa Toma przebiegł zimny dreszcz, gdy zobaczył, że blondyn także na niego patrzy. Po krótkiej chwili bezruchu, która Tomowi wydawała się wiecznością, Izaya uśmiechnął się jeszcze szerzej, coraz bardziej prowokując Shizuo, który oczywiście nie wytrzymał. Nigdy nie wytrzymywał. Nie był w stanie. To zawsze było od niego silniejsze. Od samego rana błagał cały otaczający go świat, żeby tylko nie natknął się na Izayę. Nie chciał, bał się. Bał się swojej reakcji na niego, ponieważ wiedział, że to Izaya nasłał na niego grupkę podejrzanych facetów, którzy poprzedniego wieczoru, mimo wielkich starać, nie byli nawet w stanie nic mu zrobić. Ale oprócz strachu czuł też irytację i złość, był wściekły. Miał nadzieję, że jeśli nie spotka Izayi, to mu przejdzie, że chociaż raz, ten jeden, jedyny raz, uda mu się zapanować nad gniewem. Niestety... Zaciągnął się ostatni raz, złamał papierosa w palcach, rzucił na ziemię i przydeptał, a później, nie zwracając już uwagi na nic, rzucił się w pościg za Izayą. W takich chwilach Shizuo już o niczym nie myślał. Nie zastanawiał się nad tym, co robił wcześniej, nie obchodziło go, czy w tym samym czasie powinien robić coś zupełnie innego, zdawało się nawet, że zapominał, dlaczego w ogóle gonił Izayę, dlaczego rzucał w niego wszystkim, co nawinęło mu się w ręce. Tego dnia Izaya nie dał się złapać. Oczywiście nie wyszedł z tej gonitwy nietknięty, ale nie musiał martwić się tym, że następnego dnia w ogóle nie będzie mógł się ruszać. Jednak zamiast wrócić do siebie obserwował Shizuo, tym razem robiąc to tak, żeby blondyn się nie spostrzegł. Sławny uśmieszek nie znikał z jego ust, gdy widział, jak Shizuo kilkakrotnie uderza pięścią w ścianę, warcząc coś wściekle. Izaya w ostatniej chwili zniknął, tuż przed tym, gdy blondyn odwrócił się i spojrzał wprost w księżyc, na tle którego Izaya jeszcze niedawno stał.
Nieważne, co nadchodzi, chcesz tego, czy nie, nie zawsze będzie tak. Wstaje nowy dzień i właśnie o to chodzi, o to chodzi, wiem. Nie zasnę dzisiaj sam.
Shizuo jeszcze przez kilka chwil stał sam, wpatrując się w księżyc. Jego srebrny blask przypomniał mu o ostatniej nocy z Izayą. Była podobna do tej, jedyną różnicą było to, że udało mu się złapać Izayę. A może Izaya po prostu dał się złapać. Shizuo nie wiedział. Był świadomy tylko tego, że później go skrzywdził. Cios za ciosem, cios za ciosem. Każdy trafny, każdy bolesny. I dopiero, gdy ten cholerny uśmiech Izayi zniknął z jego twarzy, Shizuo przestał. A później zabrał go do siebie, gdzie dali upust zupełnie innym emocjom. Zaczęli już przy drzwiach, ledwo, gdy blondyn zamknął je za sobą. Nie zdążyli nawet się dobrze rozebrać, gdy usta złączyły się w mocnym, głębokim pocałunku, a biodra, wręcz z desperacja, ocierały się o siebie nawzajem. Izaya już rozpinał pasek i spodnie Shizuo, ale zanim osunął się na kolana, Shizuo złapał go i podniósł, nieznacznie się uśmiechając, gdy jego nogi objęły go w pasie… - Cholera - blondyn warknął, ostatni raz uderzając pięścią o ścianę, po czym ruszył w kierunku swojego mieszkania. Wiedział, że dziś nie zaśnie, wiedział, że tej nocy, jego, przecież wcale nie największe, łóżko, będzie dla niego zdecydowanie za duże. Wiedział, że sam nie zaśnie.
Przepraszam cię ostatni raz, więcej tak nie chcę już się czuć. Zamykam oczy la, la, la - i czekam na twój ruch. A jeśli pójdzie coś nie tak i siebie znać nie będziemy już, nie powiem jak mi ciebie brak, bo nie ma takich słów...
Przez kilka następnych dni Shizuo miał względny spokój, problemy od czasu do czasu stwarzali jedynie dłużnicy. Ale wciąż był niespokojny. Z całych sił starał sobie wmówić, że to wcale nie dlatego, że nie widział Izayi, że to wcale nie dlatego, że chciał go zobaczyć. W końcu, po tygodniu, stało się. Powtórzył się dobrze znany mu scenariusz. Gdy wracał z pracy późnym wieczorem, z jednej z uliczek wyszła niewielka grupka mężczyzn i otoczyła go. Jak zawsze, byli pewni siebie, czuli się bezpieczni z nożami i metalowymi prętami. I tak, jak zawsze, kilkanaście minut później leżeli na ziemi zakrwawieni lub uciekali w popłochu. A w głowie Shizuo dudniło tylko: "Izaya, Izaya, Izaya, Izaya". Chwilę później zauważył znikającą za rogiem kurtkę wykończoną futrem. Bez zastanowienia ruszył w tym kierunku, przyspieszając jeszcze bardziej, gdy upewnił się, że to naprawdę Izaya. A później ogarnęła go dobrze znana, znienawidzona wściekłość. Gdy się opanował, wiedział, że było już za późno. Izaya leżał bezwładnie na ziemi, a Shizuo zaciskał dłonie na jego szyi. Ze strachem w oczach blondyn sprawdził, czy ten oddycha. Na szczęście Izaya stracił tylko przytomność. Chociaż dokładniej mu się przyglądając, Shizuo nie był taki pewien, czy sytuację można było nazwać szczęśliwą. Izaya nie wyglądał najlepiej, wciąż krwawił z rozbitego łuku brwiowego, a jego lewa ręka była nieco dziwnie wykrzywiona w nadgarstku, nie mówiąc już o wszelkich zadrapaniach i obiciach. Najdelikatniej jak tylko potrafił, Shizuo wziął Izayę na ręce i zabrał do siebie. Na miejscu położył go na łóżku, a później poszedł do łazienki po apteczkę. Pół godziny później skończył opatrywać Izayę i usiadł tuż obok niego. Przez długą chwilę wpatrywał się w jego twarz, a później odgarnął kosmyk czarnych włosów z jego czoła. Szybko jednak cofnął dłoń, kolejny raz mając ogromne wyrzuty sumienia. Skierował spojrzenie przed siebie, pustym wzrokiem wpatrując się w okno. Nie usłyszał szelestu pościeli, więc wzdrygnął się przestraszny, gdy poczuł na swoich ramionach dłonie Izayi, a chwilę później ciepły oddech na uchu: - Nee, Shizu-chan... Ne jesteśmy dzisiaj zbyt mili? - Izaya wymruczał cicho. Blondyn nic nie odpowiedział, złapał tylko jego ręce i odsunął go od siebie. Na krótką chwilę ich spojrzenia się spotkały, ale Shizuo szybko odwrócił wzrok i zamknął oczy. - Shizu-chan? - Izaya zapytał jeszcze raz. Kiedy myślał, że i tym razem nie dostanie odpowiedzi, Shizuo wymamrotał: - Idź do domu... - Nee, Shizu-chan... Chyba nie po to mnie tutaj przyniosłeś, prawda? - znów chciał go objąć, ale zatrzymało go, tym razem głośne i stanowcze: - Wyjdź. Izaya nie rozumiał. Nie wiedział, dlaczego Shizuo zachowuje się w ten sposób. Siedzieli tak w ciszy jeszcze przez jakiś czas, aż Izaya w końcu sięgnął po swoją koszulkę i kurtkę, które Shizuo zdjął, gdy go opatrywał. Gotowy do wyjścia, już w drzwiach powiedział jeszcze: - Shizu-chan, dzięki za pierwszą pomoc - mimo, że nie było tego czuć w jego głosie, jego uśmiech był wymuszony. Ale tego Shizuo już nie zauważył, nie odważył się nawet spojrzeć w jego stronę. Gdy usłyszał, jak drzwi się zamykają, schował twarz w dłoniach, zły na siebie teraz także o to, że nie potrafił nic powiedzieć. Nie potrafił powiedzieć tego, że czuje się winny, że przeprasza i że... wcale nie chce, żeby Izaya wychodził.
Nieważne, co nadchodzi, chcesz tego, czy nie, nie zawsze będzie tak. Wstaje nowy dzień i właśnie o to chodzi, o to chodzi, wiem. Nie zasnę dzisiaj sam...
Shizuo obudził się dość wcześnie z niespokojnego snu. Wciąż czuł się winny, więc postanowił coś z tym zrobić. Jeśli nie teraz, to nigdy. Zerwał się z łóżka i szybkim krokiem poszedł do łazienki, a niedługo później wychodził już ze swojego mieszkania, kierując się w stronę Shinjuku. Przez całą drogę starał się skupić swoją uwagę na czymkolwiek innym, żeby się czasem nie rozmyślić. Wszystko szło gładko, dopóki w końcu nie stanął twarzą w twarz z zaskoczonym Izayą, który otworzył mu drzwi. Dopiero wtedy uświadomił sobie, że tak naprawdę nie miał pojęcia, co teraz zrobić. Stali tak w ciszy, dopóki Izaya się nie odezwał: - Shizu-chan, co ty tutaj...? - nie dokończył, ponieważ Shizuo wyciągnął rękę i dotknął jego policzka, delikatnie gładząc go palcami. - Shizu-chan? - Izaya, ja... - blondyn nie wiedział, co powiedzieć, dlatego przyciągnął go do siebie i objął. Izaya uśmiechnął się delikatnie, opierając czoło o jego ramię. - Nee, Shizu-chan, czyżbyś się martwił? - zaśmiał się cicho, gdy Shizuo mocniej go objął. Po dłuższej chwili odsunął się od niego i spojrzał mu prosto w oczy, jakby na coś czekając. - Izaya, ja naprawdę nie... - blondyn wciąż nie mógł znaleźć odpowiednich słów. - Shizuo – Izaya zaczął poważnym tonem. - Dlatego właśnie uważam cię za idiotę. Powinieneś dobrze wiedzieć, że tak naprawdę nie jesteś w stanie nic mi zrobić. A ja się ciebie nie boję. Czym się przejmujesz? Tym? - podniósł rękę tak, żeby Shizuo widział zabandażowany nadgarstek. - Czy może tym? - teraz dotknął szyi, na której widać było ślady duszenia. - Nie masz się czym przejmować. Naprawdę. Shizu-chan... - przysunął się do niego tak, że ich usta dzieliło tylko kilka milimetrów. Ale nie robił nic więcej. Czekał na Shizuo, bo wiedział, że ten ruch musi należeć właśnie do niego. I teraz blondyn już nie zwlekał. Patrząc Izayi prosto w oczy złapał go za podbródek i pocałował. Mimo, że tak naprawdę niewiele zostało powiedziane, zwłaszcza z jego strony, wiedział, że zrozumieli się nawzajem, był pewien, że coś się zmieni i cieszył się, że teraz nie tylko będzie myślał o tym, żeby objąć śpiącego Izayę, teraz po prostu to zrobi.
Nieważne, co nadchodzi, chcesz tego, czy nie, nie zawsze będzie tak. Wstaje nowy dzień i właśnie o to chodzi, o to chodzi, wiem. Nie zasnę dzisiaj sam...
2 notes · View notes
old-trash · 8 years ago
Text
Lovers & Liars
Durarara, Shizaya, M, 4364, ao3.
Shizuo widzi coś, czego nie powinien. Izaya nie jest szczery. A Tsugaru, mimo własnego cierpienia, chce tylko, żeby Izaya był szczęśliwy.
Dzień od samego początku nie zapowiadał się najlepiej. Shizuo zapomniał zasłonić okno, więc obudziły go promienie słońca, padające mu wprost na twarz. Jakby tego było mało, z niewiadomych mu przyczyn, w lodówce nie było już mleka, mimo, że był przekonany, że ma jeszcze zapas. W dodatku na krześle wisiała zniszczona koszula, którą poprzedniego wieczoru pociął mu Izaya. Na samą myśl jego humor popsuł się jeszcze bardziej. Po wyjściu z domu Shizuo nie miał już problemów, ale nie cieszyłby się z tego, gdyby wiedział, że to tylko cisza przed burzą. Późnym wieczorem Tom powiedział, że muszą odwiedzić jeszcze jedno miejsce, ponieważ jeden z dłużników jest wyjątkowo kłopotliwy i chyba tylko Shizuo sobie z nim poradzi. I właśnie wtedy się zaczęło. Oczywiście Shizuo poradził sobie z klientem, ale nie o to chodziło. Chodziło o to, że znaleźli się w gay barze, a, po odebraniu pieniędzy, Tom zostawił go, idąc jeszcze na chwilę do właściciela lokalu, który był jego znajomym. Nie, żeby homoseksualiści przeszkadzali Shizuo. Skąd. Nie miał nic przeciwko. No chyba, że, tak, jak teraz, gapili się na niego, niemal śliniąc, z wyraźną chęcią zaciągnięcia do łóżka. Chociaż na kobiety zachowując się w ten sposób reagował identycznie, więc może jednak nie była to sprawa płci. Szeroko otworzył oczy, gdy zauważył, jak w jego kierunku zmierza mężczyzna, mający na sobie COŚ we wściekłych kolorach, teoretycznie pasujących do, zdaniem Shizuo przerażającego, ostrego makijażu. Ostentacyjnie odwrócił wzrok od mężczyzny, który kojarzył mu się z papugą. Miał nadzieję, że ten ominie go i podejdzie do baru, obok którego stał blondyn. Shizuo jednak szybko przestał o tym myśleć, gdy jego uwagę przykuło coś zupełnie innego - raczej drobna, szczupła sylwetka mężczyzny w przylegającym, ciemnym ubraniu, które wyglądało zadziwiająco normalnie w tym otoczeniu. Jednak nie chodziło tutaj o strój, a o ruchy tej osoby. Mężczyzna, a może nawet chłopak, poruszał się powoli, idealnie z rytmem głośnej muzyki, prowokująco tańcząc nad nogami siedzącego przed nim na krześle innego mężczyzny. Shizuo uważnie śledził wzorkiem każdy jego ruch. To, jak niemal niezauważalnie kołysał biodrami w przód i w tył, prawie ocierając się o uda swojego towarzysza. Zmrużył oczy, gdy czarnowłosy jedną rękę położył na jego ramieniu, a drugą wplótł w jasne włosy, pochylając się, a później... - Hooo... Czyżby nasz mały diabełek skradł kolejne serce? - Shizuo usłyszał niski, wyraźnie męski głos, który starał się imitować kobiecy sposób mówienia. Rzucił krótkie, zirytowane spojrzenie na przybysza, którym okazał się być wściekle kolorowy mężczyzna. Nic nie odpowiedział, ignorując go - Och... Ale spodobałbyś mu się... Bardzo, bardzo. - kontynuował, a Shizuo miał wrażenie, że ten rozbiera go wzrokiem - Takie cudowne ciało i blondyn... Zupełnie jak nasz mały diabełek lubi. Bawi się tylko z takimi. Shizuo musiał przyznać, że, bez względu na swoją płeć, "mały diabełek" był zdecydowanie atrakcyjny, a po takim przedstawieniu, Shizuo obojętne było, czy miałby do czynienia z kobietą czy z mężczyzną. Obiekt jego zainteresowania właśnie przestał tańczyć i powiedział coś towarzyszowi do ucha, po czym obaj skierowali się w stronę baru, w stronę Shizuo. Gdy się odwrócili, blondyn nie mógł uwierzyć własnym oczom, starał się wyprzeć tę informację całym swoim umysłem, ale nie mógł. Izaya. Izaya. Izaya. To był Izaya. Shizuo nie poczuł zwykłej wściekłości, po prostu stał, zszokowany tym, co właśnie się stało.
Izaya bawił się dzisiaj świetnie. Uwielbiał takie dni jak ten, zwłaszcza, że miał dobre towarzystwo. Nabrał ochoty na alkohol, więc namówił swojego partnera na przejście się do baru. Gdy był już prawie przy nim, zauważył coś, co mu się zdecydowanie nie spodobało. Wysoki, przystojny blondyn w stroju barmana, który jednak na pewno tu nie pracował. Stanął jak wryty, odwzajemniając zszokowane spojrzenie. - Shizu-chan... - wymamrotał z niedowierzaniem, mając ochotę uciec. Nagle poczuł dłoń na ramieniu i ciepły oddech na uchu. - Izaya-san, coś nie tak? - to przywróciło go do rzeczywistości. Odwrócił się do niego, jak zwykle chowając się za jedną ze swoich masek. Tym razem był to dwuznaczny uśmiech: - Ależ skąd, Tsu-chan. Wszystko w porządku. Ale straciłem ochotę na drinka. Za to nabrałem jej na coś zupełnie innego. - powiedział, lekko mrużąc oczy i oblizując wargi. Tsugaru zrozumiał aluzję i na jego spokojnej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Jednak "wszystko w porządku" Izayi nie do końca go przekonało i, zanim poszedł za nim do wyjścia, spojrzał w stronę baru, gdzie zauważył blondyna, który też uważnie mu się przyglądał.
Shizuo nie wiedział, jak zareagować, gdy ich spojrzenia się spotkały. Nie był pewien, ale miał wrażenie, że Izaya wręcz spanikował na jego widok. Aczkolwiek wydało mu się to absurdalne. "Ten cholerny drań i panika? Niemożliwe." Chwilę później zwrócił uwagę na towarzyszącego mu mężczyznę. Zdziwił się jeszcze bardziej, gdy zauważył, jak bardzo jest do niego podobny. Przy takim oświetleniu ktoś mógłby łatwo pomylić go z Shizuo. Różnili się jedynie strojem, tamten miał na sobie jeansy i białą koszulę z niebieskim wzorem. Shizuo zmarszczył brwi, gdy ich spojrzenia spotkały się po tym, jak Izaya odszedł w kierunku wyjścia.
Tsugaru może nie znał Izayi zbyt długo, ale dobrze wiedział, że ten zazwyczaj chowa się za przeróżnymi maskami, udając kogoś, kim w rzeczywistości nie jest, fałszując uczucia i naginając prawdę do swoich korzyści. O ile nie zajmował się handlem informacjami. Oczywiście wtedy też zdarzało mu się manipulować klientami, ale fakty były najważniejsze. Dopiero podczas seksu lub gdy spał, Izaya pokazywał swoje prawdziwe oblicze. Dlatego też myśl o blondynie, którego widzieli wcześniej nie dawała Tsugaru spokoju. Izaya dziwnie na niego zareagował, a ponadto, gdy w końcu znaleźli się w łóżku, też zachowywał się inaczej niż zwykle. Teraz Tsugaru przyglądał się jego śpiącej twarzy, odgarniając niesforne, czarne kosmyki z jego czoła. Mimo, że nie powinien, bo "to nie związek, nie ma tu miłości", poczuł się zraniony, gdy Izaya wymamrotał przez sen: - Shizu-chan...
Minęło kilka dni od tego wydarzenia, a Shizuo wciąż nie mógł zapomnieć, tego, co widział. Z tym, że taniec tej osoby, mimo, że była mężczyzną, podobał mu się zdecydowanie za bardzo, pogodził się jeszcze w momencie, gdy z uwagą śledził każdy ruch tej postaci. Gorzej jednak było z myślą, że to Izaya. Shizuo nigdy nie był zainteresowany mężczyznami, ale playboyem zmieniającym kobiety jak rękawiczki również nie był. Zwłaszcza, że zdecydowana większość ludzi słysząc "Heiwajima Shizuo" traciła ochotę na jakiekolwiek znajomości, nie mówiąc już o tych bliższych. Oczywiście były jeszcze prostytutki, ale Shizuo niezbyt za nimi przepadał, ponieważ uwielbiały naciągać klientów, a i po takim "biznes seksie" czuł się trochę pusty w środku. Wracając myślami do Izayi, Shizuo rozpamiętywał różne sytuacje z jego osobą w roli głównej. Dopiero teraz dotarło do niego, że jego śmiertelny wróg rzeczywiście jest atrakcyjny. Może i był zbyt szczupły czy drobny jak na mężczyznę, ale miał w sobie "to coś", co przyciągało do niego ludzi. No i był przystojny, na co Shizuo wcześniej nigdy nie zwrócił większej uwagi, nienawidząc jego uśmieszku, który doprowadzał go do szału. Wtedy przypomniał sobie, jak Izaya uśmiechał się do tamtego blondyna i pomyślał, że chciałby, żeby ten uśmiech był skierowany w jego stronę. Gdy sens tej myśli dotarł do niego, uderzył pięścią w najbliższą ścianę i warknął wściekle. Idący obok niego Tom aż podskoczył z zaskoczenia. - Shi-shizuo... Spokojnie... - powiedział do niego. Zauważył, że z blondynem od kilku dni coś jest nie tak, jest raczej poddenerwowany, zdecydowanie bardziej, niż zwykle, i wciąż usilnie nad czymś myśli. - Ach... Tom-san, przepraszam. - Shizuo szczerze mu odpowiedział i spuścił głowę. Tom cicho się zaśmiał, w takich chwilach blondyn przypominał mu winnego szczeniaczka. Bez względu na to, co myśleli wszyscy inni, Tom wiedział, że Shizuo wcale nie jest żadną straszliwą bestią Ikebukuro. Dlatego też często się o niego martwił. To, że Shizuo nigdy nie mówił mu o swoich problemach, nic nie znaczyło, Tom wyczuwał je w zmianach jego nastroju. Zawsze chciał mu pomóc, ale nigdy nie wiedział, jak. Tom ciężko westchnął i spojrzał przed siebie. Wzdłuż kręgosłupa przebiegł mu zimny dreszcz, gdy zobaczył, że niedaleko stoi Izaya. Znów przeniósł wzrok na Shizuo, tym razem zaniepokojony z zupełnie innego powodu. Zdziwił się, gdy blondyn jeszcze nie ruszył, by znów starać się zamordować handlarza informacjami. Przez dłuższą chwilę mierzyli się wzrokiem, aż Izaya odwrócił się i powoli zaczął odchodzić. Dopiero w tym momencie Shizuo krzyknął: - Izaya! - chociaż w jego głosie nie było wściekłości. Ten z kolei nie odwrócił się, tylko przyspieszył, na co blondyn szybko poszedł za nim. - No to się zaczęło. - powiedział pozostawiony sam sobie Tom.
Shizuo szybko dogonił Izayę i złapał go za ramię, przypierając do ściany. - Yaa, Shizu-chan, dzisiaj niczym we mnie nie rzucasz? - czarnowłosy powiedział prowokująco. Shizuo uważnie przyglądał mu się dłuższą chwilę, zdając sobie sprawę, że jego uśmieszek już go nawet tak bardzo nie irytuje. Chociaż wciąż wolałby tamten uśmiech - Shizu-chan? - w tym momencie blondyn niewiele myśląc pochylił się i pocałował go. Mocno i pożądliwie.
Izaya nie miał zbyt dużej ochoty pojawiać się w Ikebukuro, ponieważ nie chciał natknąć się na Shizuo. Ale praca, to praca, a on, jako najlepszy informator nie mógł sobie pozwolić na to, żeby ją zaniedbać. Był dość szczęśliwy, gdy przez cały dzień nie natknął się na blondyna. Już miał wracać do siebie, do Shinjuku, gdy zauważył go niedaleko. Chciał uciec niezauważony, ale mu się to nie udało. Spodziewał się, że Shizuo, tak, jak zawsze rzuci się w jego kierunku, bez względu na wszystko, ale on po prostu stał, patrząc na niego. Izaya źle się z tym czuł, więc odwrócił się, powoli odchodząc. Wiedział, że powinien rzucić jakiś złośliwy komentarz, ale w ogóle nie miał na to ochoty. Wzdrygnął się i przyspieszył kroku, gdy usłyszał jak Shizuo go woła. Bez wściekłości w głosie. Bez wściekłości. To spowodowało, że poczuł się jeszcze bardziej nieswojo, ale postanowił w ogóle nie reagować. Okazało się to błędem, gdy poczuł, jak Shizuo łapie go za ramię i przypiera do ściany. Niewiele myśląc, Izaya rzucił jakąś złośliwość, która, ku jego zdziwieniu, została zignorowana. Shizuo tylko uważnie, z powagą na twarzy, przyglądał mu się. - Shizu-chan? - powiedział zbity z tropu, a wtedy Shizuo pochylił się i pocałował go. Najpierw Izaya cały zesztywniał, ale za chwilę uległ pokusie. Przez jego umysł przebiegła myśl, że każdy poddałby się, czując te usta i język na swoich wargach, wręcz żądające pogłębienia pocałunku. Natychmiast poczuł smak papierosów, które palił Shizuo, i zwrócił uwagę na to, że ich nikły zapach unosi się dookoła niego. Tak, jak normalnie tego nienawidził, tak teraz w ogóle mu to nie przeszkadzało. Gdy po kilku sekundach dotarło do niego, co właśnie robi, odepchnął od siebie blondyna, przy okazji szybko dobywając noża i rozcinając jego policzek. Zaskoczony Shizuo przyglądał mu się, dotykając krwawiącej rany. Izaya nie miał zamiaru kiedykolwiek wspominać ostatniego spotkania, ale w tym momencie wydało mu się to idealnym sposobem na zirytowanie go. Chciał go rozwścieczyć. Chciał, żeby gonił go zaułkami Ikebukuro i groził mu śmiercią. Chciał, żeby wszystko było normalne. - Arara... Shizu-chan... Czyżby atmosfera gay baru ci się udzieliła i nagle zainteresowałeś się mężczyznami? Och... A może zawsze byłeś, tylko tak skrzętnie to ukrywałeś, że nawet ja, wspaniały informator, o tym nie wiedziałem? - nic. Zupełnie nic. Zero reakcji. Nie tylko takiej, jakiej oczekiwał, ale nawet jakiejkolwiek innej. Nie zniósł tego. Nie mógł, nie był w stanie. Przeklął pod nosem i rzucił się do ucieczki, mając nadzieję, że skoro Shizuo zachowuje się inaczej, niż zwykle, również nie będzie go gonił. Tym razem miał rację.
Tsugaru właśnie szykował sobie kolację, gdy usłyszał dzwonek do drzwi. Ledwo gdy je otworzył, poczuł, jak ktoś popycha go na ścianę, zatrzaskuje za sobą drzwi i natychmiast go całuje. - Izaya-san... - odsunął go od siebie zdziwiony. Fakt, to zazwyczaj Izaya inicjował ich spotkania, ale nigdy nie robił tego w taki sposób. Zawsze wcześniej się umawiali, nawet, jeżeli Izaya miał ochotę na spontaniczny seks, to dzwonił do niego kilka minut wcześniej. - Tsu-chan... - w jego głosie słychać było niemal desperację, gdy skierował na niego błagalne spojrzenie. Tsugaru nie mógł odmówić. Wiedział, że nie powinien, bo źle się to dla niego skończy, ale zaczynał coś do niego czuć. Nawet nie tyle, co zaczynał, on już coś do niego czuł. Przez całe jego ciało przebiegł dreszcz, gdy Izaya, na nic nie czekając, od razu rozpiął mu spodnie i zsunął je nieco, najpierw pieszcząc go ręka, a chwilę później osuwając się na kolana i biorąc go do ust. Izaya nie robił tego często, więc to była kolejna rzecz, która dała Tsugaru do myślenia. Tylko, że teraz w ogóle nie mógł się na tym skupić. Oparł się plecami o ścianę, poddając się ogarniającej go fali przyjemności. Niedługo później przenieśli się do łóżka. Izaya cały czas starał się utrzymać kontrolę, ale z czasem przychodziło mu to coraz trudniej. W końcu leżał pod Tsugaru, głośno jęcząc i tracąc oddech. Blondyn czuł już, że jest blisko, gdy całe jego ciało drżało jeszcze bardziej. O mało cały nie zesztywniał w bezruchu, gdy Izaya doszedł, cicho powtarzając: - Shizu-chan, Shizu-chan... - a z jego oczu potoczyło się kilka łez. Tsugaru zacisnął zęby, udając, że nie słyszy. Tej nocy nie mógł zasnąć, tym razem ciepło drugiego, tulącego się do niego ciała nie relaksowało go tak, jak zawsze, tylko powodowało, że był jeszcze bardziej spięty.
Gdy Izaya uciekł, Shizuo skierował się do swojego mieszkania. Powoli docierało do niego, co się stało. Nie mógł zrozumieć uczucia, które pojawiało się w nim na samą myśl o tym, że Izaya mógł uśmiechać się, dotykać, być kogokolwiek innego. Wiedział tylko, że to raczej nie miało zbyt wiele wspólnego z tym, że "to Heiwajima Shizuo będzie tym, który zabije Oriharę". Przecież to już nie chodzi o to, gdy w grę wchodzą pocałunki. Zamykając za sobą drzwi, Shizuo dotknął ust opuszkami palców. Przypomniał sobie, jak Izaya zesztywniał, a później odwzajemnił pocałunek, żeby za chwilę odepchnąć go od siebie i jeszcze zaatakować. Blondyn przeniósł dłoń na policzek, ścierając zaschniętą krew. Zastanawiał się, dlaczego Izaya nie odepchnął go od razu, tylko dopiero po tym, gdy rozchylił usta, pozwalając mu... - Argh... - zirytowany uderzył pięścią w szafkę i sięgnął do kieszeni po papierosy. Tej nocy starał się o tym nie myśleć, zwłaszcza, kiedy dotarło do niego, że Izaya mógł się zapomnieć, bo Shizuo był podobny do tamtego blondyna.
- Hmmmh... - Izaya obudził się i przeciągnął, przerywając niespokojną drzemkę Tsugaru, w którą blondyn zapadł tuż przed świtem. - Izaya-san, dzień dobry. - Tsugaru uśmiechnął się delikatnie. Izaya odwzajemnił gest, chociaż Tsugaru był pewien, że nie był to szczery uśmiech - Śniadanie? - spytał, podnosząc się z łóżka, chociaż z góry znał już odpowiedź. - Nah, Tsu-chan, muszę wracać, praca czeka. Namie pewnie się złości, że jeszcze mnie nie ma. Znowu oskarży mnie o lenistwo. - zaśmiał się, kończąc się ubierać - Pa, Tsu-chan. - rzucił jeszcze w drzwiach, po czym wyszedł. W tym momencie Tsugaru był już pewien swojej decyzji. To była ich ostatnia wspólna noc. Wiedział, że nic z tego nie będzie, że, bez względu na to, co czuje do Izayi, nie stanie się dla niego "Shizu-chan".
Z racji, że Tsugaru przyjechał do Tokio tylko na jakiś czas, żeby trochę zmienić otoczenie, miał bardzo dużo wolnego czasu. Teraz postanowił go wykorzystać, żeby dowiedzieć się, kim jest "Shizu-chan". Teoretycznie najłatwiej byłoby spytać Izayę, ale nie chciał tego robić, bo wiedział, że wynikłaby z tego bardzo krępująca sytuacja. Nie miał jednak pojęcia, jak zabrać się do tych poszukiwań. Dlatego też właściwie bez celu szedł przez Shinjuku, w końcu trafiając do Ikebukuro. Zrezygnowany przysiadł na murku, popijając napój w puszce, który kupił gdzieś po drodze. - Nee, nee, Yumacchi, patrz! Niemożliwe! Shizu-chan nie jest w stroju barmana! - gdzieś z oddali dobiegł go ożywiony, żeński głos. Szybko spojrzał w jego kierunku, gdy usłyszał "Shizu-chan". Zaraz później obok niego stała, nieco młodsza niż on, dziewczyna w ciemnym ubraniu. Wzdrygnął się, gdy pochyliła się, dokładnie przyglądając się jego twarzy - Yumacchi! To nie Shizu-Shizu! - wyprostowała się i odwróciła do swojego towarzysza, bardzo zdziwiona - Bardzo przepraszam, pomyliłam cię z kimś innym. - powiedziała jeszcze do Tsugaru, który wbił w nią równie zdziwione spojrzenie. Gdy Erika i Walker mieli już odejść, blondyn wstał i złapał dziewczynę za nadgarstek. Bez zastanowienia rzucił: - Kim jest Shizu-chan?
Erika miała mieszane uczucia. Wydało jej się dziwne, że ktoś w Ikebukuro szukał informacji u przypadkowych przechodniów. Izaya był na tyle znany, że nawet przyjezdni wiedzieli, że jeżeli chcą się czegoś dowiedzieć, najlepiej będzie skontaktować się z nim. Oczywiście to, że nie byli świadomi konsekwencji kontaktowania się z nim, to inna sprawa, ale czym jest życie bez ryzyka? Po chwili jednak, widząc szczere, proszące spojrzenie blondyna postanowiła mu pomóc. Zwłaszcza, że pytał o Shizuo, więc nie musiała się martwić, że w jakikolwiek sposób mu zagrozi. Zwróciła uwagę na to, że jej rozmówca wyraźnie się zainteresował, kiedy wspomniany został Izaya. Od razu zauważyła, jak zmarszczył brwi, gdy powiedziała, że się nienawidzą, starają się zabić za każdym razem, gdy tylko się zobaczą. Cała sprawa bardzo ją zainteresowała, ale wolała się w to zbytnio nie mieszać. Jeszcze. Może później wyjdzie z tego coś ciekawego. - Yumacchi, jak myślisz? Może to jakiś dramatyczny trójkąt miłosny? - zaśmiała się, na co chłopak tylko pokręcił głową z politowaniem.
Park w Ikebukuro był o tej porze bardzo spokojny. Erika powiedziała Tsugaru, że bardzo często można spotkać tutaj Shizuo, więc blondyn postanowił, że dobrze byłoby tam pójść, skoro chce go znaleźć. Po drodze uważnie analizował wszystko, czego się dowiedział. Informacje były zwięzłe i sensowne, tworzyły spójną całość. Ale to, co wiedział Tsugaru nie bardzo pasowało mu do tego obrazka nienawiści. Chociaż gdy pomyślał o tym, jak Izaya oszukuje wszystkich dookoła, chowając przed nimi swoje prawdziwe "ja", odnalazł w tym zdecydowanie więcej sensu. Już na miejscu, rozejrzał się dookoła. Nie mógł uwierzyć w swoje szczęście, gdy na jednej z ławek zobaczył blondyna ubranego w strój barmana. Podszedł do niego, pytając: - Heiwajima Shizuo-san?
Shizuo nie był zadowolony z tego, że miał wolny dzień. Gdyby był z Tomem, miałby coś, co odciągnie jego uwagę. A tak siedział teraz na ławce w parku, trzymając w ustach niezapalonego papierosa i starając się myśleć o niczym. Odchylił głowę do tyłu i przymknął oczy, skupiając się na przyjemnie ciepłych promieniach słońca. Wyprostował się i otworzył oczy, gdy usłyszał, nieco niepewne, ale bardzo spokojne: - Heiwajima Shizuo-san? Miał ochotę zignorować osobę, która przerwała mu tę chwilę spokoju, ale zmienił zdanie, gdy zobaczył, że naprzeciw niego stoi wysoki, bardzo do niego podobny blondyn. - Tak. - rzucił sucho, ledwo tłumiąc wściekłe warknięcie. Tsugaru nie zraził się, był przygotowany na podobną, a nawet gorszą reakcję, po tym, co powiedziała mu Erika. - Ja... Chciałem porozmawiać. - Shizuo w odpowiedzi tylko wzruszył ramionami, zirytowany jego obecnością - Heiwajima-san, to ciebie Izaya-san nazywa Shizu-chan, prawda? - Tsugaru aż cofnął się dwa kroki, gdy Shizuo skierował na niego spojrzenie pełne nienawiści. Zaryzykował jeszcze, zadając kolejne pytanie - Izaya-san... Kim dla ciebie jest Izaya-san? - stoicki spokój nie opuszczał go nawet wtedy, gdy Shizuo wstał i podszedł do niego tak blisko, że niemal stykali się czołami. Były barman wściekle zmrużył oczy i warknął: - Nie mam pojęcia po co ci to, i nic mnie to właściwie nie obchodzi, ale jeżeli przeszkadzasz mi tylko dlatego, że masz ochotę na pogawędkę o tym dupku z kompleksem boga, to lepiej daruj sobie. Kim dla mnie jest? Jednym wielkim problemem i źródłem innych problemów. Nienawidzę go, nie mogę go znieść, chcę go zamordować własnymi rękoma. - bezwiednie zacisnął dłonie w pięści - I w ogóle nie obchodzi mnie co, z kim i gdzie robi po nocach. - odsunął się, ponownie siadając na ławkę, tym razem odpalając papierosa. Po mocnym zaciągnięciu się dodał jeszcze - Zadowolony? - Heiwajima-san, podobno znacie się od wielu lat, więc wydaje mi się, że powinieneś wiedzieć, że Izaya-san nigdy nie pokazuje po sobie tego, co naprawdę czuje. - Shizuo mruknął coś tylko niezrozumiale, a Tsugaru usiadł obok niego - Bez względu na to, jakie stwarza pozory, Izaya-san nie jest szczęśliwy. Właściwie powiedziałbym, że jest bardzo nieszczęśliwy. - I dobrze mu tak. - wyrwało się Shizuo, który tylko udawał, że nie zwraca na blondyna uwagi. - Heiwajima-san, co byś zrobił, gdybyś dowiedział się, że to wszystko przez ciebie? - Tsugaru przerwał, czekając na jakąkolwiek odpowiedź, ale tym razem Shizuo milczał - Izaya-san... Izaya-san umawia się tylko z blondynami. Blondynami wyższymi od niego, raczej dobrze zbudowanymi. I raz wyrwało mu się, że oczy powinny być niebieskie tylko zza niebieskich szkieł okularów. A gdy się zapomni w trakcie... w łóżku lub gdy śpi, zdarza mu się powtarzać "Shizu-chan". Heiwajima-san - Tsugaru skierował na Shizuo spokojne spojrzenie swoich niebieskich oczu - W takich momentach chyba nie mówi się o kimś, kogo się nienawidzi, prawda? W bardziej oczywisty sposób chyba nie można się zachowywać. Shizuo zaciągnął się ostatni raz, wyrzucając papierosa do stojącego obok kosza. - Dlaczego mi to mówisz? - w końcu się odezwał - Przecież idealnie pasujesz do opisu... ulubionego typu Izayi. Minus oczy. - skrzywił się, celowo zapominając o "Shizu-chan". - Heiwajima-san, ja chcę, żeby Izaya-san był szczęśliwy. Ze mną nie będzie, ponieważ "Shizu-chan" to nie ja. - po tych słowach Tsugaru wstał i odszedł, zostawiając Shizuo samego.
Tym razem Izaya do niczego się nie zmuszał. Nie chciał spotkać się z Shizuo, więc unikał Ikebukuro jak ognia. Był w pełni świadom, że w końcu będzie musiał tam pójść, ponieważ będzie to miało negatywny wpływ na jego pracę, ale wciąż to odkładał: - Dzisiaj nie, może jutro. Jeśli nie jutro, to pojutrze. - powtarzał sobie dzień za dniem. Minęły już prawie dwa tygodnie, ale bez względu na to, jak długo myślał o tym, dlaczego Shizuo go pocałował, nie mógł dojść do żadnej sensownej konkluzji. Dodatkowo jeszcze, zupełnie nagle, zadzwonił do niego Tsugaru mówiąc, że wyjeżdża i najprawdopodobniej już nigdy się nie spotkają. Izaya nie był z tego zadowolony, ponieważ blondyn był dla niego idealnym partnerem. Może nawet zbyt idealnym. Nigdy mu się nie sprzeciwiał, spełniał jego zachcianki, zawsze miał dla niego czas i nigdy, nigdy nie był na niego zły, na jego twarzy nigdy nie pojawił się grymas nienawiści. Nie tak, jak ktoś, do kogo był tak bardzo podobny. Jego myśli zatoczyły kolejne koło, znów wracając do Shizuo. Zrezygnowany Izaya spuścił głowę, dotykając ust opuszkami palców, po czym westchnął ciężko: - Izaya, kogo ty chcesz oszukać? Siebie? Oszukasz wszystkich, tylko nie siebie... - zatrzymał się w pół kroku, gdy zobaczył, że obok drzwi do jego mieszkania stoi Shizuo - Shizu-chan... - wyrwało mu się cicho, zanim doszedł do siebie, postanawiając zignorować blondyna. Czuł się nieswojo pod jego uważnym spojrzeniem, gdy otwierał drzwi. - Izaya... - cały się spiął słysząc jego głos. Ale szybko przywdział jedną ze swoich masek. Z kpiącym uśmiechem odwrócił się w jego stronę i niemal wysyczał: - Shizu-chan... Stęskniłeś się? Brakuje ci mnie w Ikebukuro, mimo, że zawsze mnie stamtąd wypędzasz? - nie spodziewał się, że Shizuo wepchnie go do jego własnego mieszkania i przyprze do ściany. Gdy spojrzał w jego oczy nie zobaczył tak dobrze mu znanej wściekłości, a spokój i powagę. Poczuł się jeszcze dziwniej. - Nienawidzę cię. Tak cholernie cię nienawidzę. - szept Shizuo boleśnie dźwięczał w jego uszach - Za wszystkie moje problemy, które powodowałeś, za to, że jesteś aroganckim dupkiem z kompleksem boga, za to, że chcesz kontrolować wszystko i wszystkich, za to, że wciąż udajesz i nie jesteś szczery z innymi i sobą, za to, że... za to... - Shizuo nie skończył wypowiadać swojej myśli, tylko pochylił się, całując Izayę, który tym razem go nie odepchnął. Zanim, niemal nieśmiało, uchylił usta, Shizuo, zupełnie inaczej niż poprzednio, delikatnie muskał je swoimi wargami, nie żądając, lecz wręcz błagając o pogłębienie pocałunku. Izaya zapomniał się, czując nikły zapach i smak papierosów Shizuo, który wręcz go odurzał. To właśnie blondyn przerwał pocałunek, nie odsuwając się jednak od niego, pochylając się nad nim tak, że dotykali się czołami. Uśmiechnął się lekko, zdając sobie sprawę z przyspieszonego oddechu Izayi. Opuścił jedną z rąk, którymi opierał się o ścianę, tuż obok jego głowy i powoli, zaczynając od jego ramienia, sunął aż do dłoni, gdzie splótł ich palce. Wciąż patrząc mu w oczy, wciąż szepcząc, spytał: - Chociaż raz, jeden jedyny, nie możesz być szczery? - Shizu-chan... - Izaya był w stanie wydusić z siebie tylko tyle, ale wolną ręką objął Shizuo za szyję i przytulił się do niego, opierając głowę o jego ramię. Blondyn uśmiechnął się, udając, że nie czuje, jak jego koszula robi się w tym miejscu wilgotna. Objął Izayę w pasie, całując czubek jego głowy. Teraz był pewien, że był to dobry pomysł. Od rozmowy z Tsugaru cały czas się wahał, bał się, że to kolejny z pomysłów Izayi, żeby uprzykrzyć mu życie. Coś jednak mówiło mu, że blondyn był z nim szczery, dlatego też zaryzykował. I nie żałował tego. Z rozmyślań wyrwał go Izaya, który podniósł głowę i pocałował go zachłannie. Niewiele czekając zaczął popychać Shizuo w kierunku sypialni, gdzie z kolei od razu pchnął go na łóżko. Blondyn uśmiechnął się jeszcze bardziej, gdy zdał sobie sprawę, jak bardzo Izaya jest zdesperowany. Z kolei Izayi cała ta sytuacja wydawała się surrealistyczna, ale mimo wszystko chciał skorzystać z niej jak najwięcej. Może to tylko ten jeden raz? Może w ten sposób Shizuo mści się za te wszystkie lata? Przestał o tym myśleć, gdy w końcu znaleźli się na łóżku. Wciąż zachłannie go całując, usiadł okrakiem na jego biodrach, wciąż się o niego ocierając, i szybkimi ruchami rozpiął kamizelkę i koszulę Shizuo, a później je ściągnął. W końcu oderwał się od jego ust, zsuwając się niżej i rozpinając mu spodnie. Uśmiechnął się do siebie, gdy zauważył, że uzyskał zadowalającą reakcję. Nie tracąc ani chwili dłużej, jakby bojąc się, że nagle Shizuo go odepchnie, rozmyśli się, zaczął pieścić go ustami. Zamruczał z zadowoleniem, gdy blondyn wplótł palce w jego włosy. Jęknął zaskoczony, gdy po dłuższej chwili Shizuo pociągnął go do góry, do kolejnego zachłannego pocałunku, w tym samym momencie mocno łapiąc jego pośladki. Izaya westchnął wprost w jego usta, znów zaczynając się o niego ocierać. Widząc i czując tak zdesperowanego Izayę, Shizuo sam tracił nad sobą kontrolę. Szybko ściągnął jego koszulkę, a później zmienił ich pozycję tak, że to teraz Izaya leżał pod nim. Chwilę napawał się tym widokiem, a później pozbył się jego spodni. Wzdłuż kręgosłupa przebiegł mu dreszcz, gdy Izaya chwycił jego dłoń i zaczął, najpierw lizać, a później ssać jego palce, patrząc mu w oczy: - Shizu-chan... Shizu-chan... - jego głos brzmiał niemal błagalnie, Shizuo nie wytrzymał i zabrał dłoń, od razu wsuwając w niego dwa wilgotne palce, na co z ust Izayi wyrwał się wtedy niemy krzyk. Shizuo całował i przygryzał jego szyję i obojczyki, zostawiając czerwone ślady. - Shizu-chan... - Izaya wciąż powtarzał, tracąc oddech. Blondyn stwierdził, że jest wystarczająco przygotowany i wszedł w niego. Aż wstrzymał oddech, gdy Izaya zacisnął palce na jego ramionach, poddając się oszałamiającemu uczuciu gorąca, które szybko rozeszło się po całym jego ciele. Nie wytrzymali długo. Izaya doszedł szybko i głośno, pociągając za sobą Shizuo. Zanim blondyn ochłonął, Izaya zdążył już zasnąć. Położył się obok niego i odgarnął mu włosy z czoła, całując je później. Objął go i przysunął bliżej do siebie, gdy Izaya lekko uśmiechnął się przez sen, wtulając się w niego z cichym "Shizu-chan" na ustach. "Shizu-chan", którego teraz Shizuo nie zamieniłby na nic innego.
0 notes
old-trash · 8 years ago
Text
Thin line
Durarara, Shizaya, M, 8545, ao3.
Co się stanie, jeśli Izaya wyląduje nieprzytomny w szpitalu? I to nie z winy Shizuo?
- Że co?! - Shizuo krzyknął, strasząc ludzi mijających go na chodniku. - Mówię, że Orihara-kun jest w szpitalu. Nieprzytomny. Sądzę, że mimo wszystko powinieneś wiedzieć. - Shinra starał się mówić jak najspokojniejszym głosem, ale Shizuo, nawet przez telefon, wyczuł, że jest on bardzo zaniepokojony. - Nie obchodzi mnie ten cholerny drań. - burknął - Ale dobrze wiedzieć, będę miał spokój przez jakiś czas. Chociaż... znając jego, szybko się wyliże i znów będzie się panoszył po Ikebukuro. - ciężko westchnął. Shinra przez pewien czas milczał, a później wziął głęboki oddech i powiedział: - Shizuo-kun, ja wiem, jaki on jest, wiem, jaka jest wasza znajomość, ale on o mało nie umarł. A raczej nie został zabity. Przez całą noc lekarze walczyli o jego życie. Nawet wobec niego mógłbyś wykazać trochę współczucia. Wiem, że potrafisz. - tym razem to Shizuo milczał, żeby po chwili, cichym, przypominającym warknięcie głosem rzucić: - Zabity? Ktoś mu to zrobił? - Tak. - Shinra krótko odpowiedział, a później upuścił telefon, przestraszony dzikim rykiem wściekłości Shizuo. Wiedział, że teraz były barman się przejął. Przecież to on, Heiwajima Shizuo, miał być tym, który wyśle Izayę na tamten świat. Shinra podniósł telefon, rozłączył się i schował go do kieszeni. Usiadł na szpitalnej ławce, obok Celty, na której twarzy, gdyby ją miała, widać byłoby zmartwienie - Znając Shizuo, zaraz się tutaj zjawi, po drodze demolując pół miasta. – zaśmiał się - Nie spodobało mu się, że ktokolwiek inny próbował go zabić. - skinieniem głowy wskazał w stronę pokoju, w którym leżał Izaya. Celty, gdyby mogła, uśmiechnęłaby się lekko.
Shinra jednak nieco się pomylił, minęła już godzina, robiło się późno, a Shizuo jeszcze się nie pojawił. Postanowił wrócić do domu, siedzeniem na ławce w niczym nie pomógłby Izayi, a sam był już zmęczony, ponieważ nie przespał nocy. Kiedy szpital już opustoszał i zostali w nim niemal tylko pacjenci i personel, do budynku wszedł wysoki blondyn w stroju barmana. Pielęgniarki rozpoznały w nim zniesławioną bestię Ikebukuro, więc nawet nie próbowały go zatrzymać, mimo, że czas odwiedzin już dawno się skończył. Shizuo mamrotał pod nosem różne przekleństwa i kierował się bezpośrednio w stronę pokoju, którego numer podał mu Shinra. Gdy znalazł się na odpowiednim piętrze, rozejrzał się dookoła z niezadowoloną miną. Na korytarzu było raczej ciemno i przygnębiająco, co jeszcze bardziej pogorszyło jego humor. Sam nie wiedział, dlaczego tu przyszedł. Ciężko westchnął i ściągnął swoje niebieskie okulary, przez które teraz niemal nic nie widział. Z naprzeciwka nadchodziła pielęgniarka. Nie zwrócił na nią zbytniej uwagi, dopóki nie powstrzymała go przed otworzeniem drzwi, mówiąc: - Proszę pana, bardzo przepraszam, ale tutaj nie wolno wchodzić. - Shizuo ledwo się powstrzymał przed zdemolowaniem szpitalnego korytarza. Nic nie odpowiedział, ale posłusznie puścił klamkę. Dopiero teraz zwrócił uwagę, że ściana pokoju jest przeszklona. Stanął przy niej i spojrzał do środka. W centralnej części pomieszczenia stało łóżko, otoczone różnymi szpitalnymi urządzeniami, do których, za pomocą wielu rurek i kabelków, podłączony był Izaya. Na jego widok dłonie Shizuo odruchowo zacisnęły się w pięści, ale po chwili się rozluźniły. Shizuo dokładniej przyjrzał się leżącemu mężczyźnie i, w tym momencie, nieprzytomny, niemal cały owinięty bandażami, wydał mu się niezwykle drobny, delikatny i bezbronny. Gdy sens tej myśli dotarł do niego, aż się wzdrygnął i powiedział do siebie: - On nie jest bezbronny. - jednak w jego głosie brak było przekonania.
Minęło siedem dni od momentu, gdy Izaya znalazł się w szpitalu. Jego stan był stabilny, jego życiu nic nie groziło, ale wciąż nie odzyskiwał przytomności. Celty wracała właśnie do domu po dostarczeniu jakiejś paczki, gdy przejeżdżała obok szpitala. Mimo tego, że było już po północy, postanowiła zajrzeć do środka. Szła szpitalnymi korytarzami, nie zwracając na siebie niczyjej uwagi. Gdy już miała wyjść zza zakrętu, tuż obok pokoju, w którym leżał Izaya, wyczuła czyjąś obecność. Obecność dobrze znanej jej osoby. Dyskretnie wyjrzała zza rogu i, gdyby mogła, szeroko otworzyłaby usta i oczy w ogromnym zdziwieniu. Przy przeszklonej ścianie pokoju stał Shizuo, przedramieniem prawej ręki opierał się o gładką powierzchnię i zamyślonym spojrzeniem wpatrywał się we wnętrze pokoju. Po nieokreślonym czasie, który wydał się Celty wiecznością, oparł czoło o szybę i spuścił wzrok. Gdyby na szpitalnym łóżku leżałby ktokolwiek inny niż Izaya, Celty byłaby pewna, że Shizuo był zmartwiony i nieszczęśliwy. Ale to był Izaya, dlatego też zupełnie nie potrafiła zrozumieć tej sytuacji. Wzdrygnęła się, gdy Shizuo głośno westchnął i wyprostował się, a później odszedł, na szczęście idąc w przeciwnym kierunku. - "Co tu się właściwie stało?" - pomyślała Celty, opierając się plecami o ścianę.
Następnego dnia Shinra dowiedział się, że teraz także odwiedzający mogą wchodzić do pokoju pacjenta. Niemal natychmiast, pchnięty przez lekarską część swojej natury, znalazł się tam, stawiając własną diagnozę. Tak na prawdę znał Izayę i jego ciało prawie tak dobrze, jak on sam. W końcu to do niego przychodził, kiedy sam nie mógł sobie poradzić ze wszystkimi obrażeniami, które zawdzięczał Shizuo. Dlatego też Shinra nie dziwił się tak, jak inni, kiedy Izaya wracał do zdrowia szybciej, niż „normalni” pacjenci. Jedynym problem było tylko to, że wciąż był nieprzytomny. I to martwiło Shinrę najbardziej. Westchnął, siadając na stołku obok łóżka.
W tym samym momencie Celty jechała ulicami Ikebukuro i zobaczyła Shizuo rozmawiającego z Simonem przed Russia Sushi. Zatrzymała się, zastanawiając, czy powinna mu powiedzieć o tym, że teraz może już wejść do sali z, dobrze znanym im, pacjentem. Trochę się bała, czy Shizuo natychmiast nie wyruszy w kierunku szpitala, żeby zamordować swojego odwiecznego wroga, ale zaraz przypomniała jej się scena z poprzedniej nocy. Podjechała bliżej i, gdy została zauważona, została żywo przywitana przez Simona. Shizuo z kolei lekko kiwnął głową, mamrocząc pod nosem: - Yo. - po czym zaciągnął się papierosem. - [Shinra powiedział, że można wchodzić do Izayi.] - napisała nieco niepewna. Shizuo zmarszczył brwi i wzruszył ramionami, a następnie machnął ręką na pożegnanie i odszedł. - Shi-zu-o! Przyjdź kiedyś na sushi! Sushi dobre! Sushi pomoże zapomnieć o problemach!
Na ekranie telewizora pojawiły się napisy końcowe. Celty nieco rozluźniła dłonie, które nieświadomie zacisnęła w pięści, podczas oglądania programu o kosmitach. Dopiero teraz zauważyła, że Shinra spał z głową na jej kolanach. Delikatnie wstała, podkładając mu poduszkę i przeciągnęła się. Spojrzała na zegarek i zamyśliła się. - "Północ... Ciekawe, czy..." - szybko spojrzała jeszcze raz na Shinrę, a później cichutko wyszła i pojechała do szpitala.
Zaparkowała przed budynkiem i tak, jak się spodziewała, zobaczyła Shizuo. Ostrożnie, żeby jej nie zauważył, skradała się za nim. Na korytarzu zatrzymał się, rozglądając dookoła, a później, jakby się wahając, chwycił za klamkę i wszedł do sali. Celty niepewnie zajrzała do środka, wciąż bojąc się, czy w Shizuo nie obudzą się mordercze instynkty, zwłaszcza teraz, gdy nic nie dzieliło go od nieprzytomnego mężczyzny. Na szczęście nic takiego się nie stało. Blondyn po prostu stał i patrzył. Gdy Celty upewniła się, że nie rozpocznie się żadna rzeź, powoli wycofała się i wróciła do domu. Wiedziała, że coś się zmieniło.
Shizuo stał przy łóżku i przyglądał się Izayi. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że nie odczuwał potrzeby zaciśnięcia dłoni na szyi informatora. Po długiej chwili usiadł na stołku. Nawet nie zauważył, kiedy zaczął cicho mówić: - ...i kto ci to w ogóle zrobił? Jak mogłeś na coś takiego pozwolić? Przecież nawet ja nie byłem nigdy w stanie jakoś szczególnie cię skrzywdzić, a co dopiero inni. Byłeś przecież... nietykalny.
Celty była niezwykle zaintrygowana zachowaniem Shizuo. Zastanawiała się, czy powinna tak robić, ale co noc, w tajemnicy, zaglądała do szpitala. I co noc była tak samo zdzwiona tym, co widziała. Shizuo przychodził każdego dnia i zostawał w szpitalu długi czas. Celty zauważyła, że zawsze coś mówił do Izayi. Była niezwykle ciekawa, co takiego, ale wiedziała, że nie powinna podsłuchiwać.
- ...to nowy sposób znęcania się nade mną? Teraz zamiast robić to czynnie, robisz to biernie? Wolisz leżeć tutaj, na łóżku, nieprzytomny, niż uciekać zaułkami Ikebukuro? - Shizuo zamilkł na chwilę, a później wstał i przykucnął tuż przy łóżku. Przez jakiś czas przyglądał się jego twarzy, po czym wyciągnął rękę i odgarnął kosmyk czarnych włosów, które opadły na jego czoło - Brakuje mi ciebie, wiesz? - nagle dotarło do niego, co właśnie zrobił. Momentalnie zastygł w bezruchu, a później zerwał się na równe nogi, zasłaniając usta dłonią. Czuł, jak jego policzki robią się całe czerwone. Chwilę później wyszedł, a raczej niemal uciekł, z pokoju, a później ze szpitala.
Tom miał dzisiaj dobry dzień. Była bardzo ładna pogoda, z dłużnikami nie było żadnych problemów, więc jego praca wyglądała bardziej jak długi spacer niż zbieranie długów. Jednak Shizuo nie podzielał jego dobrego humoru, co bardzo go dziwiło. Zazwyczaj w takie dni blondyn chętnie z nim rozmawiał, od czasu do czasu nawet się uśmiechając, co normalnie nie zdarzało się często. Shizuo, nie licząc oczywiście jego ataków gniewu, w rzeczywistości był bardzo spokojną osobą, której odpowiadały takie bezproblemowe dni. Tom już od dłuższego czasu obserwował go kątem oka, zastanawiając się, co właściwie mogło się stać. Nagle dotarło do niego, że Shizuo wciąż się rozgląda, jakby szukał kogoś w tłumie ludzi przewijających się wokół nich. - "Izaya" - pomyślał - "Przecież on uwielbia pojawiać się w takie piękne dni, psując dobry nastrój Shizuo. I dawno go nie widziałem, więc może... Ale przecież... czy on nie jest teraz w szpitalu?" - coś zdecydowanie mu nie pasowało - "Przecież Shizuo nie chciał go widzieć, bo tylko on był w stanie wywołać w nim natychmiastową, niepohamowaną wściekłość. Więc o co chodzi?" - Shizuo, wszystko w porządku? - spytał. Były barman nie odpowiedział od razu, dopiero po chwili na niego spojrzał. - Wszystko w porządku, Tom-san. Dlaczego pytasz? - Tom zmarszczył brwi. Jego towarzysz wyglądał na zdecydowanie nieobecnego myślami. - Ach, tak tylko. - postanowił nie ciągnąć dalej tego tematu - Właściwie na dzisiaj już koniec, jesteś wolny. - dodał i zostawił Shizuo samego. Wiedział, że coś było nie tak i był pewien, że miało to związek z Izayą.
Pozostawiony sam sobie Shizuo poszedł do parku. Usiadł na ławce stojącej w słońcu i zapalił papierosa. Oparł się, odchylając głowę do tyłu. Przez chwilę spoglądał w oślepiająco jasne niebo, a później przymknął oczy, skupiając się na przyjemnie ciepłych promieniach słońca. To uczucie spokoju nie trwało długo, ponieważ zadzwonił jego telefon. Niechętnie sięgnął do kieszeni i odebrał. W słuchawce rozległ się radosny, podekscytowany głos Shinry: - Izaya! Izaya się w końcu obudził. Odzyskał przytomność! - oczyma wyobraźni Shizuo widział jego szeroki uśmiech. Przymknął powieki i mimo, że Shinra wciąż mówił, przestał go słuchać. Dopiero, gdy się rozłączył i Shizuo zwrócił uwagę na to, że zrobiło się cicho, dotarło do niego, co Shinra właśnie mu przekazał. Gwałtownie wstał z ławki i szybkim krokiem ruszył w kierunku szpitala.
Już na korytarzu słychać było radosny monolog Shinry. Shizuo, nagle niepewny, powoli wszedł do środka. Shinra zamilkł na chwilę, żeby zaraz podejść do niego i znów zacząć gadać, zdaniem Shizuo, jakieś bzdury bez ładu i składu. Zirytowany spojrzał na łóżko, na którym, oparty o poduszki, siedział Izaya. Przez dłuższą chwilę spoglądali sobie w oczy, aż nagle Izaya powiedział: - Shinra... Kto to jest? W pomieszczeniu zapanowała niemal grobowa cisza. Shizuo otworzył szeroko oczy, nie będąc w stanie wydać z siebie żadnego dźwięku. Shinra z kolei spoglądał to na Izayę, to na Shizuo. Po chwili, która wydawała się być wiecznością, Shizuo, nic nie mówiąc, odwrócił się na pięcie i wyszedł, trzaskając drzwiami, aż ze ścian posypał się tynk. - Shinra? - Izaya przerwał ciszę, wyglądając na zdezorientowanego. - O cholera, o cholera, o cholera jasna. - lekarz powtarzał sam do siebie, chodząc w kółko po pokoju. Celty podeszła do niego i uspokajająco położyła mu rękę na ramieniu. - [Porozmawiam z nim.] - napisała i szybkim krokiem wyszła.
Wychodząc ze szpitala Celty zastanawiała się, jak znajdzie Shizuo, ponieważ mógł być już daleko, ale, ku jej zaskoczeniu, siedział na murku przed budynkiem i palił papierosa. Podeszła i delikatnie dotknęła jego ramienia, a później usiadła obok. Shizuo wypuścił obłok dymu i spojrzał na nią: - Czy on nie ma nic lepszego do roboty, niż psucie mi nerwów? - westchnął, nie dopuszczając do siebie myśli, że chciał, tak, chciał, usłyszeć znienawidzone "Shizu-chan". - [On nic nie pamięta.] - blondyn nic nie powiedział, tylko spojrzał na nią pytająco - [Shinra mówi, że był tyle nieprzytomny ze względu na jakiś większy uraz głowy. I również przez to teraz nic nie pamięta. Nas też nie rozpoznał, ale byliśmy w szpitalu wcześniej, więc zdążyliśmy mu co nieco powiedzieć. A Ty pojawiłeś się tak nagle i...] - urwała, nie wiedząc, co dalej. Shizuo tylko przytaknął skinieniem głowy i spojrzał przed siebie. W końcu wstał: - Wracam do domu. - rzucił i odszedł wolnym krokiem. Celty wróciła do szpitala, gdzie Shinra, strasznie chaotycznie, starał się wytłumaczyć coś Izayi, który kompletnie nie mógł zrozumieć, o co mu chodzi. Nagle rozległ się dzwonek telefonu. Zdezorientowany Shinra złapał się za kieszeń, a później wyciągnął telefon i odebrał. Chwile później się rozłączył i, już w drzwiach, powiedział: - Muszę wracać, mam pacjenta. Do zobaczenia, przyjdę jutro. - pomachał ręką na pożegnanie i wyszedł. Celty przysiadła na stołku, zastanawiając się, co powinna teraz zrobić. - Czy mogłabyś mi wytłumaczyć, co się właściwie stało? - spytał Izaya. Celty zastanowiła się chwilę, a później napisała: - [To był Shizuo.] - Shizuo? - [Heiwajima Shizuo. Twój... Twój...] - Mój? - [Nie wiem. Od szkoły średniej się... nienawidzicie? Właściwie tak to zawsze wyglądało, w końcu Ty zawsze uprzykrzałeś mu życie, on próbował Cię zabić i tak dalej, i tak dalej. Tylko...] - Tylko? - Izaya uporczywie wpatrywał się to w Celty, to w to, co do niego pisze. - [Może nie powinnam Ci tego mówić, ale... Odkąd jesteś w szpitalu, przychodzi tu codziennie, a raczej co noc. I raczej bez morderczych zamiarów. Nie rozumiem tego.] - Codziennie? - Izaya zmarszczył brwi, a za chwilę je rozluźnił, jakby nagle wróciła do niego jakaś ważna myśl - Codziennie... Rozumiem...
Shizuo stał właśnie przed szpitalem i wpatrywał się w jego okna. Niemal nigdzie nie paliło się światło, był przecież środek nocy. Wściekły sam na siebie nie miał pojęcia, jak się tutaj znalazł. Z domu wyszedł tylko po to, żeby zapalić, a nogi same go tutaj zaniosły. - "Skoro już tu jestem..." - pomyślał, wolnym krokiem wchodząc do budynku, by chwilę później znaleźć się przed pokojem, który zajmował Izaya. Tym razem nie wchodził do środka, stanął na korytarzu, tylko spoglądając przez przeszkloną ścianę. Sam już nie rozumiał tego, co się działo. Nie wiedział, dlaczego przychodził tutaj codziennie. Nie wiedział, dlaczego ulżyło mu, kiedy dowiedział się, że Izaya jest przytomny. Nie wiedział, skąd wziął się ból w jego klatce piersiowej, gdy usłyszał "Kto to jest?" wypowiedziane tym samym głosem, który zawsze go obrażał, który używał tego znienawidzonego przezwiska. Nie wiedział. Zamyślony Shizuo na początku nie zauważył, że Izaya obudził się i patrzy na niego. Wzdrygnął się, gdy ich spojrzenia się spotkały. Po dłuższej chwili Izaya machnął ręką, pokazując Shizuo, żeby wszedł do środka. Chcąc, nie chcąc, blondyn posłuchał. - Przepraszam za wcześniej. - Shizuo nie wierzył w to, co słyszy. Izaya mówiący "przepraszam"? W dodatku do niego? Tak bardzo znienawidzonej przez niego bestii Ikebukuro? Z wrażenia aż usiadł na stołku obok łóżka, patrząc w podłogę. - I dziękuję. - Shizuo znów się wzdrygnął. Kolejne słowo, którego Izaya nie używał względem niego. - Za to, że mnie nie dobiłeś, kiedy leżałem nieprzytomny. - blondyn wciąż nie odpowiadał - Celty opowiedziała mi o wszystkim. No, może nie o wszystkim, ale ogólnie wiem, o co chodzi. Shizuo... - przez ciało Shizuo przebiegł dreszcz. "Shizuo". Jego imię brzmiało tak dziwnie, gdy było wypowiadane przez Izayę. Spojrzał na niego, co wcale nie pomogło mu w zrozumieniu sytuacji. Izaya uśmiechał się lekko, ale nie było w tym uśmiechu żadnego śladu starego Izayi. Żadnych dwuznaczności, ironii, sarkazmu, wyrazu twarzy, który wręcz krzyczy "nienawidzę cię". - Nie rozumiem tego. W ogóle tego nie rozumiem. - Shizuo zaczął cicho - Nie powinieneś przepraszać. Nie powinieneś dziękować. Powinieneś mnie nienawidzić, obrażać. Powinieneś być sarkastycznym dupkiem z kompleksem boga. Nie powinieneś, nie powinieneś... - zatrzymał się na chwilę - ...używać mojego imienia, tylko to okropne "Shizu-chan", którego tak nienawidzę. Nie powinno tak być, Izaya. Nie powinno. Izaya otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale zaraz je zamknął. Kolejna sytuacja, która nigdy nie powinna mieć miejsca. Przecież Izaya zawsze miał coś do powiedzenia. Panowała cisza, dosyć niekomfortowa. Shizuo nie mógł tego znieść, podniósł się i odwrócił. Chciał wyjść, ale Izaya złapał go za rękaw koszuli. - Ja... Celty mi powiedziała, że ty... - Shizuo odwrócił się w jego stronę, ale Izaya miał spuszczoną głowę - Powiedziała, że przychodziłeś codziennie. Ja... Nie wiem, może mi się tylko wydaje, może, może... Słyszałem, jak ktoś do mnie mówił. Dużo, długo, cicho i spokojnie. Ja... chciałem słuchać tego głosu, chciałem się obudzić, żeby zobaczyć, kto do mnie mówi. - dopiero teraz spojrzał na Shizuo, a w jego oczach brak było jego zwykłej pewności siebie. Blondyn już nie wiedział, co się dzieje dookoła niego, co on sam robi. Usiadł na brzegu łóżka i objął Izayę, przyciągając do siebie. On z kolei spiął się na chwilę, a później rozluźnił, opierając głowę o ramię Shizuo. Żaden z nich nic już więcej nie mówił. Tylko Shizuo powoli przesunął rękę z pleców Izayi na jego ramię i szyję, a później złapał go za podbródek, zmuszając go do spojrzenia sobie w oczy na krótką chwilę przed tym, jak go pocałował.
Gdy Shizuo się obudził, miał wrażenie, że zapomniał o czymś bardzo ważnym. Ale gdy już sobie przypomniał, stwierdził, że jednak lepiej było nie pamiętać. - Co ja właściwie? Po co? Dlaczego? - miał ochotę uderzać głową o ścianę. Ciężko westchnął, gdy stanął przy oknie, trzymając w ręku butelkę mleka. Po pewnym czasie zrezygnował z roztrząsania całej tej sytuacji. Stwierdził, że to nie ma sensu. Co się stało, to się nie odstanie, a on musi żyć dalej. Bez względu na wszystko. Warknął cicho, gdy zadzwonił jego telefon. Zmarszczył brwi, patrząc na wyświetlacz: - Shinra... - Shizuo, Shizuo... Bo jest taka sprawa. Wiesz, nie bardzo możemy sobie poradzić. Przydałaby się twoja pomoc. Sami nie damy rady rozwiązać tego problemu. Gdybyś mógł, to bylibyśmy wdzięczni. - lekarz paplał niezrozumiale. - Shinra. - Shizuo wtrącił ostrzegawczo, na co jego rozmówca trochę się uspokoił. - To tego... - zaśmiał się nerwowo - Wpadnij do Izayi, do szpitala, to ci wszystko wyjaśnimy, ok? - rozłączył się, nie czekając na odpowiedź. Blondyn ciężko westchnął. Nie bardzo miał ochotę ruszać się gdziekolwiek, a już tym bardziej iść do szpitala. Przemógł się jednak i niedługo później wyszedł.
- Jesteś, jesteś. Jak dobrze. Wiedziałem, że na ciebie można liczyć. Ty zawsze pomożesz. - "Znowu to samo, czy on nie potrafi się zamknąć?" - pomyślał Shizuo, zirytowany od samego początku. Starał się nie patrzeć na Izayę, zwłaszcza, kiedy zauważył, że ten zaczerwienił się na jego widok. Właściwie mu się nie dziwił. Nie po tym, co stało się zeszłej nocy. Shizuo sam nie wiedział, dlaczego go pocałował. W dodatku chwilę później wyszedł, niemal tak samo zdezorientowany, jak pozostawiony sam sobie Izaya. - Shinra. Albo się zamknij, albo powiedz, co się stało. - Ach... Uch... Tak... Właśnie, bo... - Shinra zaczął się jąkać i spoglądał wszędzie, tylko nie na Shizuo - Khem... BoIzayabędziedzisiajwypisanyzeszpitala, aleuważam, żeniepowinienzostaćsam, abycieunastokiepskipomysł, więcdoszliśmydowniosku, żemógłbybyćztobą. - powiedział na jednym wydechu. Informacja ta nie do końca dotarła do Shizuo, który wbił w Shinrę pytające spojrzenie. Izaya cały zasłonił się kołdrą, gdy przeniósł swoje spojrzenie na niego. - [Chcielibyśmy, żebyś przez jakiś czas pomieszkał z Izayą. Obojętnie, czy u niego, czy u Ciebie. Lepiej nie zostawiać go samego, gdy nic nie pamięta, prawda?] - napisała Celty, a później cofnęła się dwa kroki, gdzie czuła się nieco bezpieczniejsza. Nigdy przecież nie było wiadomo, co rozwścieczony Shizuo mógł zrobić. Ku zdziwieniu wszystkich nie stało się nic. Nikt nie wyleciał przez okno, nie latały krzesła, nawet nie trzasnęły drzwi. Shizuo wciąż stał na środku pomieszczenia, spokojny. Jedyne co zrobił, to ciężko westchnął. - To... Zgadasz się? - niepewnie powiedział Shinra. A Izaya nieco się wysunął spod kołdry tak, żeby widzieć, co się dzieję. - A mam inne wyjście? Tylko nie chcę go widzieć w swoim mieszkaniu. - po tych słowach wszyscy pozostali odetchnęli z ulgą.
- Heeh... To moje własne mieszkanie, a czuję się, jakbym był tu pierwszy raz. - powiedział Izaya, rozglądaj��c się dookoła. Shizuo nie skomentował, tylko wzruszył ramionami. Sam był tutaj już kilka razy, ale nigdy nie zwracał uwagi na wystrój wnętrza. Był zawsze skupiony na znalezieniu i zamordowaniu Izayi. W takich chwilach nie liczyło się nic, cały świat znikał, pozostawali tylko oni. Shizuo wzdrygnął się na tę myśl. Wyciągnięta z kontekstu ich znajomości, dla wszystkich ludzi znaczyła coś zupełnie innego, nie była manifestacją nienawiści, tylko... Blondyn zamrugał szybko, gdy Izaya machnął mu dłonią przed oczami: - Shizuo? W porządku? - Izaya spytał, wpatrując się w niego z zainteresowaniem. W odpowiedzi otrzymał głuche warknięcie i: - Odsuń się ode mnie. - jak zawsze, gdy Shizuo nie radził sobie z sytuacją, zaczynał zachowywać się agresywnie. Oczywiście sam siebie za to nienawidził, ale też nic nie mógł na to poradzić. Chwilę później zaczął żałować swojej reakcji, kiedy zauważył zranione spojrzenie Izayi. Wiedział, że nie powinien się tak zachowywać, nie po tym, co zrobił wczoraj. Sam nie byłby zadowolony, gdyby jednej nocy ktoś go... pocałował, a następnego dnia odtrącał. Shizuo spojrzał na Izayę, nic nie mówiąc i nie spuszczając z niego wzroku przez dłuższy czas, przez co ten się zmieszał jeszcze bardziej. - "On chociaż wszystko pamięta, a ja prawie nic nie wiem." - naburmuszył się. - Idź spać. - powiedział w końcu Shizuo, chwilę po tym, gdy odwrócił się, żeby spojrzeć na zegarek. - Ech? Przecież jest dopiero ósma... - Im wcześniej, tym lepiej. - Shizuo wzruszył ramionami - Zresztą to, że nie jesteś w szpitalu nie znaczy, że wszystko z tobą w porządku. - dodał jeszcze, nieco ciszej. - Waaaah! Martwisz się o mnie! - Izaya odpowiedział radosnym głosem. Wzdłuż kręgosłupa Shizuo przebiegł dreszcz. Brakowało jeszcze tylko "Shizu-chan" i wszystko byłoby tak, jak kiedyś. Niestety nie było. - Nie. - blondyn uciął krótko - Po prostu nie chcę, żeby Shinra miał później do mnie pretensje, że coś z tobą nie tak. Będzie na mnie. - To nie trzeba było się zgadzać. - Izaya odburknął pod nosem, czego Shizuo nie usłyszał.
Pierwszym, co dotarło do świadomości Shizuo gdy się obudził, było to, że strasznie boli go szyja. Następny był fakt, że śpi na kanapie, w dodatku nie w swoim mieszkaniu. Usiadł gwałtownie, przez co lekko zakręciło mu się w głowie. Rozejrzał się dookoła i zobaczył pustą przestrzeń obszernego mieszkania. - Ach... Już pamiętam. - ziewnął i zmierzwił włosy, mimo ciemności starając się przyjrzeć wnętrzu - Po co mu tyle miejsca? Przecież tutaj jest tak pusto. No chyba, że potrzebuje przestrzeni, żeby przechowywać swoje wielkie ego. - zaśmiał się krótko i uśmiechnął. Znów się położył, tym razem przybierając wygodniejszą pozycję, żeby ulżyć zmęczonej szyi. Dopiero wtedy dotarło do niego, że jest przykryty kocem. A był pewny, że nie miał go, gdy zasypiał. Zdziwił się jeszcze bardziej, gdy zauważył, że gdzieś na wysokości jego klatki piersiowej, o kanapę opierała się czarnowłosa głowa - Co on tutaj? - Shizuo rozejrzał się, jakby oczekując, że zobaczy kogoś, kto wytłumaczy mu, co się dzieje. Jednak nikogo takiego nie zauważył. Ciężko westchnął i wstał. Z łatwością podniósł Izayę, starając się robić to jak najdelikatniej, żeby go nie obudzić i wyruszył na poszukiwanie jego sypialni. Gdy zaglądał do wszystkich pomieszczeń po kolei, dotarło do niego, że, nie licząc wczoraj, był to tak na prawdę pierwszy raz, gdy dotykał Izayę jak innego człowieka. Dodatkowo jeszcze wydał mu się taki drobny i delikatny. Znowu. Zupełnie tak, jak wtedy, gdy pierwszy raz zobaczył go nieprzytomnego na szpitalnym łóżku. Shizuo nie mógł się nadziwić, w jaki sposób temu szczupłemu ciału udawało się przed nim uciekać, w dodatku wychodząc z tego bez większego szwanku. W końcu Shizuo znalazł sypialnię. Miał wrażenie, że była jeszcze bardziej pusta od reszty mieszkania. Jedną ze ścian niemal w całości zajmowało ogromne okno, naprzeciwko niego był szafy i drzwi, zapewne do łazienki, jak pomyślał Shizuo, a w centralnej części pokoju stało ogromne łóżko. I to wszystko. - Oi, Izaya, przecież już nawet nie można powiedzieć, że tutaj jest pusto. Jest po prostu samotnie. Jak ty możesz tu mieszkać? - cicho powiedział, gdy położył Izayę na łóżku i odgarnął pasmo czarnych włosów z jego czoła. W przeciwieństwie do jego własnych, szorstkich od farbowania, były miękkie, przyjemne w dotyku. Na krótką chwilę zapomniał się, kucając przy Izayi i wplatając palce w jego włosy. Teraz już nawet nie zastanawiał się, dlaczego to robi. Po prostu to robił. W końcu wstał i chciał zabrać dłoń, kiedy poczuł, że Izaya trzyma go za rękaw. Spojrzał na niego nieco spłoszony, ale zauważył, że ten wciąż śpi i mamrocze coś przez sen. Pochylił się zainteresowany i poczuł, jak wszystkie siły go opuszczają, gdy usłyszał ciche: - Zostań, nie zostawiaj...
Izaya obudził się dosyć wcześnie. Nie pamiętał, czy dlatego, że miał tak w zwyczaju, czy może po prostu dlatego, że jego organizm miał wystarczająco dużo odpoczynku po czasie, gdy był nieprzytomny. Na początku zdziwił się, a później uśmiechnął, gdy zobaczył, że nie jest w łóżku sam. Obok niego spał Shizuo. Izaya z zainteresowaniem przyglądał się jego twarzy i, gdyby był starym sobą, zwróciłby uwagę na to, że jego ekspresja wygląda zupełnie inaczej. Nikt nie przypuszczałby, że spokojnie śpiący blondyn jest zniesławioną, nadludzko silną bestią Ikebukuro. Z radosnym uśmiechem odkrywcy, Izaya lekko dotknął jego twarzy, cicho się śmiejąc, widząc, jak ten marszczy nos i brwi. Bawił się tak, dopóki mu się nie znudziło, a później wyszedł do kuchni. Dopiero, gdy drzwi się za nim zamknęły, Shizuo otworzył oczy: - Cholera jasna... - wymamrotał w poduszkę, wciąż czując dotyk palców Izayi - Łatwiej było chyba ze znakami drogowymi i nożami. - ciężko westchnął, powoli się podnosząc i mierzwiąc włosy. Gdy wyszedł, zobaczył, że Izaya otworzył wszystkie szafki w kuchni i przyglądał się im z niezadowoloną miną. - Nie ma nic do jedzenia. - burknął do Shizuo, który tylko wzruszył ramionami, udając, że go to nie obchodzi. W rzeczywistości jednak też był głodny - Trzeba będzie wyjść do sklepu. - Izaya stwierdził oczywiste i wyruszył na poszukiwania portfela. Shizuo obserwował go przez dłuższą chwilę, a później powiedział: - Ja pójdę. - Och... jak miło. - Izaya ucieszył, się, ale chwilę później mina mu zrzedła. - Nie mam zamiaru nigdzie się z tobą pokazywać. Wystarczająco dziwne jest, że jeszcze nie zaczęliśmy się zabijać. - Shizuo przeklął w duchu sam siebie. Znów to robił, znów jego zachowanie było pełne sprzeczności. Przecież jeszcze niedawno leżeli razem w łóżku, a Izaya go dotykał. I wcale mu to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie. - Jak chcesz. - Izaya rzucił w niego znalezionym przed chwilą portfelem i usiadł na kanapie, kuląc się pod kocem.
Niedługo po tym, gdy Shizuo wyszedł bez słowa, Izaya przeniósł się do biurka, na którym stał jego komputer. Miał pewien problem z przypomnieniem sobie hasła, ale w końcu mu się udało. Z zainteresowaniem przeglądał nazwy plików. Z tego, co powiedziała mu Celty, dowiedział się, że jest handlarzem informacjami, więc większość odpowiedzi na jego pytania powinna znajdować się właśnie gdzieś tutaj. Zatrzymał się, gdy zauważył plik o nazwie: "Heiwajima Shizuo". Zwrócił uwagę na to, że jest to też jeden z największych plików z informacjami. Bez zastanowienia otworzył go i zaczął czytać. Zdziwił się, gdy zobaczył, że pierwsze wpisy dotyczą kilku lat wstecz, czasów, gdy jeszcze byli w szkole.
Mimo, że miał sobie za złe, w jaki sposób to osiągnął, Shizuo cieszył się, że Izaya został w mieszkaniu. To, że nie chciał być z nim widziany w jakiejkolwiek innej sytuacji, niż morderczy pościg to jedna sprawa, ale chciał też być sam. Chciał trochę o tym wszystkim pomyśleć, chociaż wydawało mu się, że wiele to nie pomoże. Jedyne wnioski, do jakich doszedł to fakt, że aktualnie nie chcieli się zabić. Zastanawiał się także, czy nie dzieje się tak tylko dlatego, że Izaya nic nie pamięta. Odrzucił jednak tę myśl, biorąc po uwagę to, że on sam zachowywał się nie tak, jak powinien, jeszcze gdy Izaya był nieprzytomny. Wolał się nie zastanawiać, co to mogło znaczyć, wiedział, że kiedy zostanie to powiedziane lub chociaż pomyślane, nie będzie już dla niego odwrotu. I nawet, jeżeli teraz wszystko ułożyłoby się dobrze, nie miał pojęcia, co stałoby się, gdy Izaya odzyska pamięć. Shinra mówił, że tego typu sytuacje się zdarzają i wspomnienia zazwyczaj wracają. Tylko nigdy nie wiadomo, kiedy to się stanie. Może dziś, za tydzień, za kilka miesięcy lub jeszcze dłużej. Shizuo ciężko westchnął, stając przed apartamentowcem, w którym mieszkał Izaya. Gdy wszedł, zobaczył, że ten siedzi przed komputerem, z zainteresowaniem coś czytając. - Wróciłem. - rzucił pod nosem tak, że sam ledwo się usłyszał. Położył zakupy i portfel Izayi na stole w kuchni, a później stwierdził, że pójdzie do siebie. Nie będzie przecież cały czas chodził w jednej koszuli. Tak właśnie powiedział Izayi, który odpowiedział tylko skinieniem głowy. Shizuo zastanawiał się, czy wiadomość w ogóle dotarła do jego świadomości, ale stwierdził, że to właściwie nie jest jego problem.
Gdy Shizuo znalazł się w końcu w swoim małym mieszkaniu poczuł się lepiej. Jego cztery ściany były dla niego swoistym azylem, miejscem, gdzie mógł być kompletnie sam. Powoli rozebrał się, nie dbając o to, gdzie kładł ubrania. Gdy został w samych spodniach wziął jeszcze z lodówki butelkę mleka, którą szybko wypił, a później poszedł pod prysznic. Ciepła, spływająca po jego ciele, woda przyjemnie go relaksowała, tak, że chociaż na chwilę mógł zapomnieć o wszystkich swoich problemach. Jednak wszystko to, co dobre, szybko się kończy. Wyszedł, owijając się jednym ręcznikiem w pasie, a drugim, mniejszym, niedbale wycierając włosy. Nie przejmując się tym, że wciąż jest mokry, otworzył szafę i zaczął wyciągać rzeczy, które mogłyby mu się przydać. Szykując ubrania, czuł, jakby pakował się na szkolną wycieczkę. Zaśmiał się sucho do tej myśli, przypominając sobie, jaką katastrofą skończyła się jedna z nich. Oczywiście nie byłoby problemu, gdyby nie Izaya, który oczywiście musiał go sprowokować. - Ciekawe, jaką katastrofą ta "wycieczka" się skończy...
Mimo, że gotowy był już dużo wcześniej, Shizuo nie spieszył się zbytnio. Stwierdził, że Izaya sam sobie nie zrobi krzywdy, a godzina samotności mniej lub więcej mu nie zaszkodzi. Gdy przechodził obok Russia Sushi, został entuzjastycznie przywitany przez Simona: - Shi-zu-o! Jak miło cię widzieć! Wybierasz się gdzieś? Zjedz sushi! Sushi przed wycieczką dobre! - zaczął komentować, widząc sportową torbę, która niósł blondyn. Shizuo już miał mu odmówić, kiedy pomyślał, że sushi na kolację wcale nie będzie takim złym pomysłem. Wszedł więc do środka i zamówił odpowiednią, jego zdaniem, ilość dla nich dwóch. W ostatniej chwili dodał: - I jeszcze ootoro...
Z racji, że Shizuo wziął ze sobą klucz, wszedł do mieszkania po cichu, nie, tak, jak miał w zwyczaju, wyważając drzwi. Wewnątrz panowała cisza, czasami przerywana kliknięciem myszki. Nic nie mówiąc wszedł do kuchni, gdzie zauważył, że zakupy, które wcześniej przyniósł leżały tak, jak je zostawił, w ogóle nieruszone. Ledwo nad sobą panując, powstrzymał wybuch gniewu i skierował się do ogromnego pokoju, który jednocześnie pełnił rolę salonu, biura i archiwum. Tam zobaczył Izayę, który był niemal przyklejony do monitora. Podszedł do niego, kładąc mu rękę na ramieniu, przez co zaskoczony Izaya aż podskoczył na swoim obrotowym fotelu: - Shizuo... - spojrzał na niego szeroko otwartymi oczami. - Co ty robiłeś przez cały dzień? - Cały dzień? - zapytał zdziwiony. - Tak, cały dzień. - dopiero wtedy Izaya rozejrzał się dookoła i dotarło do niego, że za oknami powoli zaczyna robić się ciemno. - Niemożliwe... - powiedział cicho, znów spoglądając na ekran komputera. Lektura pliku o Shizuo, którą niedawno skończył, i zastanawianie się nad pewnymi szczegółami, tak go wciągnęły, że w ogóle nie zdawał sobie sprawy z upływu czasu. Ani z tego, jaki jest głodny. Właśnie w tym samym momencie głośno zaburczało mu w brzuchu. Nieco się zarumienił, starając się to ukryć nerwowym śmiechem. - Mam sushi. - Shizuo wskazał skinieniem głowy w stronę kuchni. - Waaaah! Sushi! - ucieszył się Izaya, energicznie zeskakując z fotela i wybiegając z pokoju. Shizuo nie mógł powstrzymać uśmiechu, który zawitał na jego ustach na ten widok. Usiedli przy stole, Izaya tak głodny, że nawet nie bawił się w używanie pałeczek, tylko jadł palcami. Shizuo, starając się tego po sobie nie pokazywać, uważnie przyglądał się jego ruchom, temu jak jego długie, szczupłe palce delikatnie łapią pojedyncze kawałki i przenoszą je do ust. Przez jego ciało przeszedł dreszcz, gdy zobaczył, jak ten wysuwa język by je oblizać. Zmieszany nagle stracił apetyt, tylko przesuwając poszczególne kawałki pałeczkami. - Mmm... ootoro! - wyrwało go z bezmyślnego transu, w jaki wpadł. Podniósł wzrok i zobaczył Izayę z przymkniętymi oczami, na którego twarzy malowała się niemal czysta rozkosz. - Hm? Shizuo? - Izaya zauważył jego intensywne spojrzenie i spytał z zainteresowaniem, przekrzywiając głowę na bok - Ach! Wiem! Pewnie też masz ochotę na ootoro. Uch... - udał, że się zamyślił - Dobrze, podzielę się z tobą. - uśmiechnął się szeroko - W końcu gdyby nie ty, w ogóle nie jadłbym teraz takich pyszności. - wziął do ręki wspomniany kawałek sushi i podsunął Shizuo. Blondyn niemal machinalnie otworzył usta, fakt, że właśnie je Izayi z ręki w ogóle nie docierał do jego świadomości. Co więcej, niby przypadkiem, oblizał jego palce, na co Izaya wyraźnie się zarumienił i, nieco zbyt gwałtownie, zabrał dłoń. Wtedy właśnie Shizuo całkowicie stracił nad sobą panowanie. Wstał, sięgnął przez stół, chwytając Izayę za koszulkę, pociągając go w górę do pocałunku. Izaya, początkowo zaskoczony, szybko doszedł do siebie i nie był dłużny. Wyciągnął ręce, obejmując go za szyję i wplatając palce w blond włosy. Gdy po dłuższej chwili odsunęli się od siebie, ich oddech był już ciężki i przyspieszony. Stracili jakiekolwiek resztki logicznego myślenia, które zastąpione zostały przez czyste pożądanie. Shizuo szybko obszedł stół, a Izaya odwrócił się, siadając na blacie. Zatopili się w kolejnym, głębokim pocałunku, Shizuo posesywnie obejmując Izayę, który z kolei zarzucił mu ręce na szyję i nogi na biodra, jeszcze mocniej go do siebie przyciągając. Dosyć szybko dotarło do nich, że same pocałunki im nie wystarczą. Izaya błądził dłońmi po barkach i plecach Shizuo, poruszając przy tym biodrami, ocierając się o niego. Shizuo z kolei ściągnął z niego koszulkę, sunąc dłońmi po jego klatce piersiowej. Blondyn przerwał pocałunek, powoli przenosząc usta na linię jego szczęki, a później szyję. Skubał zębami delikatną skórę, z zadowoleniem obserwując czerwone ślady, które po sobie zostawiał. Jeszcze większą satysfakcję poczuł, gdy Izaya coraz intensywniej się o niego ocierał, w ogóle nie kryjąc swojego podniecenia. Shizuo zresztą był w podobnej sytuacji, spodnie były już nieprzyjemnie ciasne, a samo pocieranie przez materiał nie bardzo mu wystarczało. Niemal w tym samym momencie sięgnęli nawzajem do swoich rozporków, znów łącząc usta w gorącym, głębokim pocałunku, nad którym obaj starali się przejąć kontrolę. Pierwszy skapitulował Izaya, którego dotyk Shizuo doprowadzał niemal do szaleństwa. Jęknął z niezadowoleniem, gdy Shizuo odsunął się od niego i wyprostował. Chwilę później jednak zamruczał z zadowoleniem, gdy blondyn postawił go na ziemi i odwrócił tyłem do siebie, opierając się o niego całym ciałem. Znów stracił panowanie nad sobą, gdy poczuł, jak Shizuo całkiem zsuwa z niego spodnie i bieliznę. Jęknął kolejny raz, tym razem z bólu, gdy Shizuo od razu wsunął w niego dwa palce. Ale wiedział też, że Shizuo robi to dlatego, że sam już nad sobą nie panuje. Zresztą ból szybko został zastąpiony przez przyjemność, a Izaya czuł, że już dłużej nie wytrzyma, gdy nagle Shizuo zabrał palce. Jęknął z niezadowoleniem, które jednak znikło niemal natychmiast, gdy poczuł w sobie coś zupełnie innego. Shizuo oparł się o niego całym ciałem, przez chwilę nie ruszając się, tylko skupiając się na tym niesamowitym uczuciu. Nigdy nie spodziewał się, że będzie robił coś takiego z Izayą, ale teraz o tym nie myślał. Tak samo jak Izaya nie myślał już o tym, o czym jeszcze przed chwilą czytał. Ich przeszłość się nie liczyła, liczyło się tu i teraz. Blondyn już przy pierwszym ruchu bioder poczuł, ze długo nie wytrzyma. Ale obserwując Izayę wiedział, że nie tylko on jest bliski spełnienia. Izaya nie był już w stanie nawet utrzymać się wyżej, tylko położył się na stole, z chwili na chwilę jęcząc coraz głośniej, co jeszcze bardziej podniecało Shizuo. Pierwszy doszedł Izaya, najprawdopodobniej z imieniem Shizuo na ustach, ale ten nie zwrócił na to uwagi, nie wytrzymując nagłego spięcia jego mięśni, przez które sam doszedł. Przez pewien czas tylko opierali się o stół, starając się chociaż trochę uspokoić oddech, co przychodziło im raczej z trudem. Izaya odwrócił się przodem do Shizuo, przyciągając go do kolejnego pocałunku, po którym cichym, zachrypniętym głosem powiedział tylko jedno słowo: - Łóżko. - tej nocy nie zaznali zbyt wiele snu.
Gdy Izaya się obudził, nie był zbyt zadowolony. Nie mógł sobie przypomnieć, co robił poprzedniego dnia, a uważał, że to najważniejsze, żeby zrozumieć, dlaczego bolą go wszystkie mięśnie i... - Że co?! - zerwał się do siadu, zauważając, że nie jest sam. Szybko rozejrzał się dookoła, sprawdzając, czy aby na pewno jest u siebie. Dopiero wtedy przyjrzał się swojemu towarzyszowi. Ogarnęło go niemal przerażenie, gdy dotarło do niego, że to Shizuo. Przestraszył się jeszcze bardziej, gdy uświadomił sobie, że obaj są nadzy - Niemożliwe, niemożliwe, niemożliwe... - powtarzał sam do siebie, starając się zrozumieć, co właściwie się stało. Zesztywniał, gdy jedyne, co sobie przypomniał to kilku podejrzanych mężczyzn, którzy otoczyli go w jakimś zaułku. Było ich zdecydowanie za dużo, żeby sam sobie poradził. Wzdrygnął się, gdy usłyszał szelest pościeli. Spojrzał na Shizuo, który właśnie się budził. Spodziewał się wybuchu złości, ale jakże się zdziwił, gdy nic takiego nie nastąpiło. Shizuo spoglądał na niego, a Izayę wręcz zszokowało to, że jego oczy o ciepłej, bursztynowej barwie mogą być tak spokojne. Nigdy zbytnio im się nie przyglądał, zwłaszcza, że zazwyczaj były ukryte za niebieskimi szkłami okularów, ale i tak spodziewał się czegoś zupełnie innego. Całe jego wcześniejsze wyobrażenie o Shizuo rozbiło się na drobne kawałki, gdy blondyn wyciągnął dłoń i pogładził go po policzku, prostując się. Izaya ledwo rejestrował co się dzieje, ale udało mu się w porę odsunąć, gdy Shizuo zbliżył się do niego, chcąc go pocałować. Dopiero wtedy do blondyna dotarło, że coś jest nie tak: - Izaya? Wszystko w porządku? - spytał z troską w głosie. Izaya kilkakrotnie otworzył i zamknął usta, nie wiedząc, co zrobić. Czuł się z tym bardzo niekomfortowo. Jak on, Orihara Izaya, mógł nie wiedzieć, co zrobić lub powiedzieć?! W końcu jednak nieco się opanował, choć w rzeczywistości w ogóle nie przypominało to opanowania: - Wynoś się stąd! Natychmiast się stąd wynoś, Shizu-chan! - wybuchł, niemal panicznie wymachując rękoma. Nie zwrócił uwagi na to, jak Shizuo szeroko otworzył oczy. Wstał szybko z łóżka, owijając się prześcieradłem, a później ruszył w kierunku łazienki. Aż się zatrzymał, gdy poczuł, jak coś spływa po jego udzie. Shizuo wpatrywał się w drzwi jeszcze długo po tym, jak zatrzasnęły się za Izayą.
Shizuo powoli podniósł się z łóżka, zbierając swoje porozrzucane po całym pokoju ubrania. Szybko narzucił je na siebie, nie bawiąc się nawet w zapinanie kamizelki. Zabrał wszystkie swoje rzeczy i wyszedł, nie patrząc nawet za siebie. Czuł się okropnie.
Izaya wyszedł z łazienki po dwóch godzinach, które w całości spędził pod prysznicem. Z niemal obrzydzeniem spojrzał na łóżko, na którym wyraźnie było widać, że zeszłej nocy nie służyło tylko do spania. Szybko się ubrał i wyszedł do drugiego pokoju. Zobaczył, że jego koszulka leży na podłodze, przy wyjściu z kuchni. Niezadowolony zmarszczył nos, idąc w jej kierunku. Kolejna fala negatywnych emocji zalała go, gdy zobaczył panujący w niej bałagan. Zwrócił też uwagę na resztki leżącego na stole sushi. - Ootoro... - powiedział sam do siebie, nie mając jednak ochoty nawet ruszać go palcem.
- Hej, hej, hej, co tam słychać, Shizuo-kun? - po drugiej stronie rozległ się radosny glos Shinry - Jak tam Orihara-kun? - w odpowiedzi otrzymał jedynie głuche warknięcie - Shizuo? Wszystko ok? - ton lekarza nabrał powagi. - Chyba odzyskał pamięć. Nie jestem pewien. Ale sądząc po jego reakcji dzisiaj rano, to tak. - Shizuo zakomunikował monotonnym głosem, po czym natychmiast się rozłączył. Nie chciał rozmawiać z Shinrą. Nie chciał rozmawiać z nikim. Chciał być sam.
- Celty... chyba mamy problem... - Shinra odwrócił się do swojej ukochanej, tym razem wybierając numer Izayi. - Tak? - aż wzdrygnął się, gdy usłyszał niezadowolony głos informatora. - Uch... Um... Wszystko w porządku? - spytał. Miał wrażenie, że ostatnio nadużywa tego zdania. - Ależ oczywiście, że tak, miło, że pytasz! - Izaya rzucił sarkastycznie, wciąż nie panując nad sobą - Nie mam pojęcia, co się ostatnio działo, gdy spojrzałem w kalendarz zobaczyłem, że mam około dwutygodniową dziurę w pamięci, a w moim... - zaciął się - mieszkaniu jest ta cholerna bestia! Czy mógłbyś mi to z łaski swojej wytłumaczyć?! - Shinra znał go na tyle dobrze, że wiedział, że gdy Izaya okazuje aż tyle emocji, nie chowa się za swoimi maskami, jest nadzwyczajnie poruszony. Wiedział, że teraz wszystko trzeba jak najszybciej wyjaśnić. - Ok... Zaraz u ciebie będę. Tylko... Nie pozabijaliście się z Shizuo? - spytał jeszcze, na co odpowiedział mu już tylko głuchy sygnał zakończonego połączenia - Celty... Nie tylko mamy problem. Mamy ogromny problem.
Shinra nie czuł się najlepiej pod ostrym spojrzeniem Izayi. Z tego wszystkiego nie wiedział, co powinien powiedzieć. W końcu jednak jakoś zaczął, a później poszło mu już z górki. Uważnie przyglądał się twarzy Izayi, ale ten już w całości panował nad sobą, więc nie zdradzał po sobie niczego. Słuchał, w ogóle nie odwracając spojrzenia od Shinry. Jego tłumaczenia wydały się Izayi dosyć sensowne. Rozumiał, że Shinra nie chciał go w swoim "miłosnym gniazdku" z Celty, mógł nawet, w nieco naciągany sposób, zgodzić się z tym, ze Shizuo był odpowiednią osobą, do przebywania z nim. Nie mógł jednak zrozumieć, dlaczego spali razem. Nago. Ba! Po bardzo intensywnym seksie, który zaczął się jeszcze w kuchni, i który wciąż przypominał o sobie zmęczeniem mięśni, czerwonymi śladami na szyi i lekkim bólem jego... Pokręcił głową nawet nie chcąc o tym myśleć. Zanim przyszedł Shinra zdążył wysprzątać kuchnię i pozbyć się pościeli, którą po prostu wyrzucił. Nawet nie myślał o jej praniu. Miał wrażenie, że nic to nie da. Zaraz po otrzymaniu wyjaśnień wyprosił Shinrę i usiadł w swoim ulubionym, obrotowym fotelu. Podkulił nogi i objął rękoma kolana, patrząc przez okno na pełne życia Shinjuku. Tak, jak ten widok zawsze go fascynował, tak teraz był mu kompletnie obojętny. Zaczął myśleć o tym, co mogło się dziać przez ostatnie dwa tygodnie.
Shizuo nie mógł sobie znaleźć miejsca. Nawet w swoim mieszkaniu czuł się jak zwierzę zamknięte w klatce. Gdy w końcu położył się na łóżku, wpatrując się w jeden punkt na suficie, dotarło do niego, jak bardzo czuł się zraniony. Zraniony przez Izayę, swojego odwiecznego wroga. Powinno mu się to wydać niczym, zupełnie niczym, przecież Izaya już nie raz robił w jego życiu ogromny bałagan. - Ale nie taki... - powiedział cicho sam do siebie. Tak, jak wcześniej nie dopuszczał do siebie tych myśli, tak teraz uderzyły w niego ze zdwojoną siłą - Bo miłość i nienawiść dzieli cienka linia, co? - zamknął oczy, marząc o tym, żeby sen przyszedł jak najszybciej.
Po długim czasie siedzenia na fotelu Izaya stwierdził, że najwyższy czas pójść spać. Wchodząc do sypialni czuł się trochę niepewnie. - Weź się w garść, cholera. - warknął, udając, że tak na prawdę nic go nie obchodzi. Położył się na łóżku, przykrywając świeżą pościelą. Przez długi czas leżał w bezruchu, gdy w końcu dotarło do niego, jakie jego łóżko jest ogromne, zimne i puste. - To śmieszne. - starał się odrzucić od siebie tę myśl, ale sen nie nadchodził. W końcu wstał z niezadowoleniem, chwycił leżący na krześle koc i przeniósł się na kanapę. Tutaj chociaż było mniej miejsca. - Shizu-chan... Co to wszystko znaczy? - powiedział nieświadomie, zaciskając palce na kocu.
Kolejne dni mijały jakby cały świat żył gdzieś obok Shizuo. Tom znów się o niego martwił, ale wiedział, że nic z blondyna nie wyciągnie. Niedawno skończyli dzisiejsze ściąganie długów i właśnie wracali do biura. Gdzieś w alejce, którą mijali, rozległy się podekscytowane głosy: - Ha, ha, ha! Już prawie miesiąc nie ma go w biznesie. - Tak, tak! I dzięki temu interes się kręci! To był świetny pomysł. - Taaak, pozbycie się Orihary było idealnym pomysłem. Tom wzdrygnął się, gdy Shizuo nagle się zatrzymał. Przeraził się, gdy na niego spojrzał, już od bardzo, bardzo dawna nie widział go aż tak wściekłego, biła z niego wręcz chęć mordu. Nawet nie pomyślał o tym, żeby go powstrzymać, gdy ten skręcił w alejkę. Wyciągnął tylko telefon, od razu dzwoniąc po pogotowie, wiedząc, że właściciele, przed chwilą tak szczęśliwych, głosów skończą bardzo, bardzo źle.
- Och, czemu zawdzięczam zaszczyt tej wizyty? - Izaya rzucił ironicznie, otwierając drzwi Celty. - [Shinra się o Ciebie martwi. Sam nie ma czasu, żeby wpaść, więc zrobiłam to ja.] - odpowiedziała jej cisza - [I... Wiesz może coś na temat tego, kto Cię zaatakował?] - Nieszczególnie mnie to interesuje. - Izaya powiedział z beztroską w głosie. Miał mieszane uczucia co do tej sprawy. Z jednej strony chciał się odegrać w swój typowy, okrutny sposób, ale z drugiej... Miało to związek także z Shizuo, a o tym wciąż nie chciał myśleć. - [Rozumiem... Więc pewnie nie wiesz, że dwa dni temu ci ludzie znaleźli się w szpitalu.] - Ooooh... - Izaya westchnął z udawanym współczuciem - Karma jest taka sprawiedliwa, nieprawdaż? - [To Shizuo...] - Co Shizu-chan? - zadowolony uśmieszek Izayi zbladł nieco, ale mężczyzna wciąż umiejętnie krył się za jedną z wielu swoich masek. - [To on ich tak urządził. Podobno natychmiast po tym, jak przypadkiem usłyszał, że to oni Cię zaatakowali.] - Oya... Celty-san, nie uważasz, że to dość nieprawdopodobne? Prędzej bym uwierzył, gdybyś powiedziała mi, że postawił im za to kolejkę. - Celty, gdyby mogła, westchnęłaby i pokręciła głową. - "Izaya jest zbyt uparty." - pomyślała, a później napisała - [Mów, co chcesz, ja wiem swoje. I uważam, że to ważna informacja.] - Nie uważasz, że ocenianie wartości informacji to moje zadanie? - Izaya odpowiedział z wyraźnym niezadowoleniem w głosie. Celty nie mówiąc już nic więcej wyszła, zostawiając go samego - Shizu-chan coś takiego? Dlaczego nie może być tak, jak było wcześniej?! - warknął, uderzając pięścią w stojącą obok szafkę. Zrezygnowany spojrzał na zegarek i stwierdził, że ma już dość wszystkiego jak na jeden dzień. Niedługo później, gotowy już do położenia się spać, stanął w drzwiach sypialni i zmierzył łóżko niezadowolonym spojrzeniem. A później wrócił do salonu, gdzie, tak jak codziennie, położył się na kanapie i przykrył kocem. Znów nie mógł zasnąć, tym razem nie tylko dlatego, że kanapa była niewygodna, czy przez, wcześniej mu nieznane, uczucie pustki czy samotności, ale dlatego, że nie mógł przestać myśleć o tym, czego dowiedział się od Celty.
Shizuo nie zaczął dnia najlepiej. O mało nie zaspał do pracy, wybiegając z domu w pośpiechu nie zwrócił uwagi na zachmurzone niebo, przez co kilka minut później całkowicie przemókł, bo nie wziął parasola. W poprawie jego samopoczucia nie pomagali też dłużnicy, uciekając się do zmyślania rzewnych, teoretycznie wzbudzających współczucie wymówek, na temat tego, dlaczego nie mają pieniędzy. Tyle szczęścia, że po południu przestało padać. Idąc z Tomem przez Ikebukuro, mijał właśnie Russia Sushi. Aż się zatrzymał, gdy zobaczył, jak drzwi się otwierają i wychodzi uśmiechnięty Izaya, trzymając paczuszkę z sushi, zapewne ootoro, jak łatwo można było się domyślić. Gdy zauważył Shizuo też się zatrzymał, natychmiast przestając się uśmiechać. Niewiele by brakowało, a pokazałby po sobie jak bardzo jest zmieszany. Tom powoli odsunął się na bok, spodziewając się najpierw złośliwego komentarza informatora, następnie wybuchu złości Shizuo, a później kolejnej walki "na śmierć i życie". Jakie było jego zdziwienie, gdy Izaya rozejrzał się dookoła, a później bez słowa obrócił się na pięcie i zaczął uciekać. A Shizuo wciąż stał bez ruchu, wpatrując się tylko w stronę, w którą uciekł Izaya. Po dłuższej chwili odwrócił się do niego i spytał: - Tom-sam, idziemy dalej?
Izaya zwolnił dopiero kilka przecznic dalej, gdy uświadomił sobie, że Shizuo go nie goni. Zdziwiony zatrzymał się całkowicie i usiadł na ławce w pobliskim parku. Z zadowoleniem stwierdził, że jego sushi jest całe i zaczął jeść. Palcami. Tak zawsze lepiej smakowało. Po dłuższym czasie, gdy nic już mu nie zostało oprócz delikatnego posmaku ootoro po jedzeniu, nie zauważył nawet, jak ktoś usiadł obok niego. - Więc w końcu pojawiłeś się w 'bukuro. I to tylko po to, żeby zajrzeć do Russia Sushi, a na mój widok od razu zacząć uciekać? Izaya zerwał się z ławki przestraszony, od razu łapiąc za nóż w kieszeni. - Och... Shizu-chan... Samotny? - Izaya nawet nie zdawał sobie sprawy, jak mało ironicznie zabrzmiał. - Co byś zrobił, gdybym ci powiedział, że tak? - Shizuo spojrzał mu prosto w oczy. Tym samym spojrzeniem jak prawie trzy tygodnie temu, gdy obudził się obok niego w łóżku. Po plecach Izayi przebiegł zimny dreszcz. Ta sytuacja zdecydowanie mu się nie podobała. Zwłaszcza, że nie był w stanie wymyślić żadnej odpowiedzi. Blondyn wstał i podszedł do niego. Izaya zrobił krok w tył i mocniej zacisnął palce na nożu - Izaya... - Shizuo powiedział cicho, wyciągając rękę w jego stronę. Zapominając o trzymanym ostrzu, Izaya zamknął oczy i skulił się w sobie, oczekując ciosu, który jednak nie nastąpił. Zamiast tego Shizuo delikatnie dotknął jego policzka, a później przesunął dłoń trochę niżej, na jego szyję. Czuł, jak Izaya drży pod opuszkami jego palców, wiedział, że to ze strachu, ale nie chciał o tym myśleć. Ze zdwojoną siłą dotarło do niego, jak bardzo mu tego brakowało. Zaśmiał się w duchu, kolejny raz przypominając sobie o tej cienkiej linii. Palce jednej ręki wplótł w jego miękkie włosy, a drugą objął go w pasie, przyciągając do siebie. Nie zwlekając dłużej pocałował go. Nie zraził się tym, że Izaya mocno zacisnął usta, delikatnie muskał je wargami i językiem, uspokajająco gładząc palcami kark i tył jego głowy. W końcu Izaya nie wytrzymał, wręcz nieśmiało rozchylając wargi. Wciąż się nie spiesząc, Shizuo pogłębił pocałunek. Teraz był pewien, że to było właśnie to, czego chciał. Bez względu na to, co mogli o tym myśleć inni, bez względu na to, co było kiedyś. Nie liczyła się burzliwa przeszłość. Liczyło się tu i teraz. To Shizuo przerwał pocałunek, nie odsuwając się jednak, tylko spoglądając Izayi w oczy. On z kolei, nie wiedząc, jak zareagować, pochylił się, opierając czoło o ramię Shizuo i chowając twarz. - Izaya, ja... - Shizuo zaczął miękkim szeptem, ale Izaya przerwał mu kręcąc głową: - Nie mów, nie mów tego. - powiedział ledwo słyszalnym głosem. Shizuo westchnął, ale posłusznie nic już więcej nie mówił.
Izaya właściwie nie wiedział, jak się znaleźli w mieszkaniu Shizuo. Dotarło to do niego dopiero, gdy leżał na jego łóżku, a Shizuo pochylał się nad nim, przez krótką chwilę patrząc mu w oczy zanim kolejny raz go pocałował. Tym razem Izaya od razu rozchylił wargi, pozwalając na więcej. Mało tego, sam objął Shizuo za szyję, przyciągając go mocniej do siebie. W przeciwieństwie do poprzedniego razu, który pamiętał tylko blondyn, nie było żadnych gwałtownych, zachłannych ruchów. Gdyby Izaya był w stanie myśleć teraz o czymkolwiek, dziwiłby się temu, że bestia Ikebukuro może być tak delikatna. Shizuo się nie spieszył. Wiedział, że, w przeciwieństwie do niego, Izaya wciąż jest zdezorientowany i bał się, że w każdej chwili może po prostu spanikować, zmienić zdanie i uciec. A tego Shizuo by chyba nie wytrzymał. Nie przestając go całować, wsunął dłonie pod jego koszulkę. Delikatnie się uśmiechnął, gdy Izaya westchnął wprost w jego usta, wyraźnie nadstawiając się pod dotyk. Dodało mu to pewności siebie. Wciąż jednak się nie spieszył, powoli, na nowo odkrywając jego ciało. - Shizu-chan... - Izaya co jakiś czas nieświadomie powtarzał cichym głosem. Zasłonił usta dłonią, przygryzając jej wierzch, gdy Shizuo zsunął jego spodnie, dotykając go przez bieliznę. Blondyn znów się uśmiechnął i, wsuwając dłoń pod bieliznę, pochylił się, liżąc i całując spód jego dłoni. Sunął ustami po jego policzku, aż do ucha. Lekko łaskocząc je językiem powiedział: - Chcę cię słyszeć. - w tym samym momencie zwiększając intensywność pieszczot. Izaya, może posłusznie jego prośbie, może znów nieświadomie, jęknął. Robił to coraz częściej, gdy Shizuo zostawiał na jego skórze czerwone ślady, biegnące od lewej strony jego szyi, aż do prawego biodra. Samo słuchanie jego głosu doprowadzało Shizuo do szaleństwa, sam już ledwo nad sobą panował. Izaya od dłuższego czasu leżał pod nim nagi, gdy on sam pozbył się ledwie koszuli i rozpiął spodnie. Nie mogąc dłużej czekać, dość szybko, ale wciąż ostrożnie przygotował go palcami. Izaya zacisnął dłonie na jego ramionach, gdy w końcu wszedł w niego, przez dłuższą chwilę się nie ruszając, a później utrzymując stałe, wolne tempo. Nie wytrzymali zbyt długo, Izaya doszedł z głośnym "Shizu-chan", blondyn z kolei po cichu, znów mocno go całując. Po kilku minutach Izaya znów zaczął w miarę trzeźwo myśleć. Nie miał żadnego wytłumaczenia na to, co się właśnie stało. Ciężko było mu się pogodzić z tym, że gdzieś tam w środku był nawet szczęśliwy, że, paradoksalnie, czuł się bezpiecznie, leżąc w łóżku Shizuo i będąc przez niego mocno obejmowanym. Ale nie był sam, to paskudne uczucie pustki, które towarzyszyło mu od trzech tygodni zniknęło. Lekko wodził palcem po nadgarstku Shizuo, już nie bojąc się, że te silne ręce mogą go skrzywdzić: - Shizu-chan. - powiedział cicho, raczej bezwiednie. Wzdrygnął się, gdy blondyn musnął wargami jego kark, myślał, że ten już śpi. Przez jego ciało przebiegł przyjemny dreszcz, po tym, jak poczuł ciepły oddech za swoim uchem i usłyszał ciche, nieśmiałe: - Izaya... Izaya, kocham cię... Nic nie odpowiedział. Nie musiał. Wystarczyło, że zacisnął palce na jego dłoni i Shizuo wiedział. Wiedział, że mimo, że nigdy nie był uważany przez niego za człowieka był teraz dla niego ważniejszy, niż wszyscy ludzie razem wzięci.
0 notes
old-trash · 8 years ago
Text
Tramwaj
Durarara, Shizaya, T, 716, ao3.
Bieganie za tramwajami czasami wychodzi na dobre, a czasami nie. Trzeba tylko pamiętać, żeby być ostrożnym i nie zrobić sobie zbytniej krzywdy.
- Cholera, cholera, cholera, cholera! Nie dam się! Zdążę! Zdążę! To ostatni dzienny dzisiaj! Nie będę szła kilka przystanków dalej, żeby czekać na nocny, który zawiezie mnie nie-wiadomo-gdzie! - Nadine biegła na tramwaj wściekle mamrocząc pod nosem - Shit, fuck! - krzyknęła, gdy się potknęła, ułamek sekundy później lądując na ziemi. Nie podnosząc się jeszcze, uderzyła pięścią o chodnik, warcząc - I nie zdążyłam. - Nee, nee, wszystko w porządku? - usłyszała zatroskany męski głos. Głos, który wyraźnie jej się z kimś kojarzył, ale nie miała pojęcia, kim. - Yumacchi, co znalazłeś? - tym razem do jej uszu dotarł głos żeński. Również znajomy. Zdziwiona Nadine w końcu się podniosła, a gdy rozejrzała dookoła siebie, szeroko otworzyła oczy i usta. Była w jeszcze większym szoku, gdy zobaczyła stojącą obok niej dwójkę. - What the...? To nie jest moje miasto, prawda? - zadała głupie pytanie. - Nee, Karisawa-san, ona chyba uderzyła się w głowę. - Yumasaki, wciąż zmartwionym tonem, zwrócił się do Eriki - O, Tajemnicza Nieznajoma! Przecież to Ikebukuro... - Nie, no jasne... 'bukuro... Z Durarary. - Nadine zaczęła po cichu mówić sama do siebie, rozglądając się dookoła - Przede mną stoi Walker i Erika, a zaraz jeszcze poleci kilka znaków drogowych i usłyszę... - I-ZA-YAAA~ - jak na zawołanie w oddali odezwał się wściekły krzyk. - Kya~ Oni znowu to robią. - Erika uśmiechnęła się sama do siebie. - Shizuo... Izaya... Ja to muszę zobaczyć! - Nadine przestała myśleć o czymkolwiek innym, tylko rzuciła się w kierunku, z którego słychać było Shizuo. Warknęła wściekle, gdy poczuła, jak ktoś łapie ją za rękaw. - Nie, żeby coś, ale nie radzę. To niebezpieczne. - nagle Erika spoważniała, a Yumasaki przytaknął energicznie. - Mam przepuścić taką okazję? - Nadine wybuchła - Shizuo i Izaya... Teraz pewnie w jakiejś alejce! Kto wie, co oni tam robią! Sami! Po ciemku! - towarzyszącej jej dwójce niewiele czasu zajęło zrozumienie, o czym dziewczyna mówi. Erika rozpromieniła się, a Yumasaki pokręcił tylko głową. On już nie chciał mieć z tym nic wspólnego. - To ja was może dziewczyny zostawię... - powiedział i szybko się oddalił, na co one nawet nie zwróciły uwagi. - Hoo... Też tak sądzisz? - Erika powiedziała przyciszonym głosem, obejmując Nadine ramieniem i przysuwając się do niej. - Oczywiście. - Nadine zrobiła to samo - Nienawiść? Ależ skąd... To tylko rozładowanie napięć i frustracji seksualnych. - No nareszcie ktoś, kto uważa tak samo, jak ja! - Erika odsunęła się z szerokim uśmiechem. Rozłożyła ręce na boki i zakręciła się dookoła kilka razy - No to, co? Idziemy sprawdzić, eee...? - nagle się zmieszała. - Nadine, jestem Nadine. I oczywiście, że pójdziemy sprawdzić. A jeśli jeszcze tego nie robią, to im pomożemy. - dziewczyna uśmiechnęła się drapieżnie. - Ruszajmy, Na-tan. Dziewczyny nie miały problemu ze znalezieniem mężczyzn. Wystarczyło podążać tropem destrukcji, a Shizuo było słychać z daleka. Chociaż nagle, gdy otoczenie stało się mniej uczęszczane, ślady stawały się coraz mniej wyraźne, aż nagle zniknęły całkowicie. - Teraz po cichu... - zaczęła Nadine. - ...i powoli. - skończyła Erika. Zatrzymały się za rogiem, zza którego słychać było przyciszone głosy i przyspieszone oddechy. W tym samym momencie wyjrzały i głośno nabrały powietrza, nawzajem zasłaniając sobie usta. Izaya, z rozczochranymi włosami i bez swojej kurtki z futerkiem, był przyparty do ściany przez Shizuo, który z kolei miał na twarzy kilka lekko krwawiących rozcięć. - Shizu-chan... I co teraz? Złapałeś mnie~ - Izaya rzucił prowokującym tonem, patrząc mu prosto w oczy. - Jak to "co"? To, co zawsze. - Shizuo uśmiechnął się drapieżnie i pochylił, tak, że stykali się nosami. - Za mało ci po wczoraj? - Izaya zrobił cierpiętniczą minę, ale w jego oczach widać było, że to tylko gra, że chce jeszcze bardziej sprowokować blondyna. - Mi mało? To ty krzyczałeś: Shizu-chan, szybciej, szybciej, mocniej, jeszcze. - to dziewczyny ledwo usłyszały, gdyż Shizuo wyszeptał to Izayi wprost do ucha, muskając je ustami. - No bierz go wreszcie, no... no, no, no... Shizu-chan... - Nadine powtarzała pod nosem, aż cała drżąc z podekscytowania. Nagle poczuła silny ból głowy, a wszystko zawirowało jej przed oczami. - Proszę pani, proszę pani! Wszystko w porządku? - do jej świadomości, gdzieś z oddali, docierał zmartwiony głos. - No weź go... Na co czekasz... - wychrypiała słabym głosem. - Słucham? Halo, proszę pani! Musiała się pani mocno uderzyć... To krew! - Huh? – gdy Nadine podniosła głowę, z zamiarem rozejrzenie się dookoła, poczuła, jak coś spływa jej po czole, do lewego oka. Otarła się wierzchem dłoni, z niedowierzaniem patrząc na krwistą czerwień. Usiadła na chodniku z ciężkim westchnięciem - Więc to wszystko było urojeniem... I skończyło się w TAKIM momencie. - znów ciężko westchnęła. Gdy spojrzała w kierunku przystanku, zobaczyła, że właśnie odjeżdża ostatni dzienny tramwaj.
0 notes
old-trash · 8 years ago
Text
Ikebukuro night
Durarara, Shizaya, M, 1080, ao3.
Wściekły krzyk Shizuo nie zawsze zapowiada demolkę Ikebukuro.
- I-ZA-YA! - wściekły krzyk Shizuo rozniósł się po Ikebukuro. Znajdujący się kilka ulic dalej Mikado pociągnął Anri i Kidę w przeciwnym kierunku. Przejeżdżająca niedaleko Celty pokręciła głową z politowaniem, a, rozdający ulotki sushi baru, Simon zastanawiał się, czy znów będzie musiał interweniować. Z kolei Izaya, z beztroskim uśmiechem na twarzy, biegł, unikając wszystkiego, czym rzucał w niego Shizuo. Zaśmiał się radośnie, przeskakując znak drogowy, którym zamachnął się blondyn. Nie spodziewał się jednak, że atak powtórzy się niemal natychmiast. Tym razem nie zdążył uniknąć ciosu, siła uderzenia odrzuciła go kilka metrów w bok. Izaya spodziewał się zatrzymać na ścianie najbliższego budynku, więc zdziwił się, gdy uderzył o ziemię, po której przetoczył się jeszcze kawałek. Z cichym jęknięciem otworzył oczy i zdał sobie sprawę, że znalazł się w jakimś zaułku. Nim zdążył się podnieść o własnych siłach, poczuł silny uścisk dłoni na ramionach, a chwilę później uderzył plecami o ścianę. Spojrzał w górę i uśmiechnął się pod nosem, gdy zauważył, że Shizuo zgubił gdzieś po drodze swoje okulary. - Yaa, Shizu-chan... - powiedział cicho, patrząc mu w oczy - I co teraz? - jęknął, gdy Shizuo złapał go za nadgarstki i przyparł je do ściany nad jego głową. - Przestań tak mnie nazywać. - wysyczał, pochylając się nad nim. Izaya uśmiechnął się ciepło na ułamek sekundy, gdy poczuł jego przyspieszony oddech na swoim policzku. Przekręcił lekko głowę i musnął jego usta swoimi, a później, z, tym razem złośliwym, uśmiechem, powiedział: - Hej, Shizu-chan, co powiesz na seks? Teraz? - Izaya wsunął nogę pomiędzy jego uda, podniósł nieco i zaczął się o niego ocierać - Przecież chcesz. - zdążył jeszcze mruknąć, zanim Shizuo powiedział: - Zamknij się. Nienawidzę cię. - po czym brutalnie wpił się w jego usta. W tym samym momencie przez jego umysł przebiegło kilka krótkich myśli: Kiedy się to wszystko zaczęło? Kiedy pewne słowa straciły swoje znaczenie?
***
Shizuo obudził się i rozejrzał dookoła. Zdał sobie sprawę, że właśnie znajduje się w szkole, w gabinecie pielęgniarki. Marynarka jego szkolnego mundurku wisiała na krześle nieopodal. Chciał wstać, ale coś przytrzymywało jego ręce. Spojrzał w górę i zobaczył, że jest przykuty kajdankami do metalowej ramy łóżka. Warknął wściekle sam do siebie. Kątem oka zauważył jakiś ruch za zasłonką, a później usłyszał znienawidzony głos: - Yaa, Shizu-chan. Wyspałeś się? - zza zasłonki wyłoniły się czarne włosy, a zaraz za nimi brązowe, zmrużone oczy. - Izaya... - Shizuo stłumił w sobie krzyk - Ty cholerny... - A-a-a, Shizu-chan. - Izaya stanął obok i pomachał mu palcem - Cicho, Shizu-chan. Lekcje wciąż trwają. Nie rób za dużo hałasu. - z beztroskim uśmiechem przysiadł na brzegu łóżka i zaczął przyglądać się ostrzu obracanego w palcach noża. Gdy Shizuo już otwierał usta, żeby coś powiedzieć, Izaya szybkim ruchem usiadł na nim okrakiem, machając mu przed oczami niewielką, brązową buteleczką. Na chwilę odwróciło to jego uwagę, co chłopak wykorzystał, wlewając mu jej zawartość do ust. Shizuo zakrztusił się, część płynu wypluwając na Izayię - Shizu-chan... - pokręcił głową z politowaniem i otarł twarz - Shinra podobno tak długo pracował nad tym specyfikiem, a ty go po prostu marnujesz... Chociaż może ja też to robię. W końcu Shinra mówił, że wystarczy jedna łyżeczka... Ja ci dałem całą buteleczkę. - przerwał monolog, pochylając się nad Shizuo - Ale wiesz, Shizu-chan... Ty nie jesteś normalny, więc tobie potrzebna jest większa ilość. - zaśmiał się i wyprostował, wciąż na nim siedząc - Shinra prosił, żeby to przetestować, więc testuję. I jak się czujesz Shizu-chan? - przechylił lekko głowę na bok, patrząc na niego z zainteresowaniem - Shizu-chan? - powtórzył, gdy nie doczekał się odpowiedzi. Shizuo z kolei czuł, jak robi mu się coraz bardziej gorąco. Zdecydowanie za gorąco i w raczej nietypowy sposób - Shizu-chan... Żartujesz sobie, prawda? - Izaya poruszył się niespokojnie, gdy zdał sobie sprawę w jaki sposób działa specyfik Shinry. - Nie kręć się. - powiedział cicho Shizuo, a później jęknął, gdy Izaya lekko się cofnął, ocierając o niego. Chłopak nie wytrzymał tego i z łatwością rozerwał kajdanki, a później gwałtownym ruchem zamienił ich pozycje. Izaya patrzył na niego z dołu, lekko przestraszonym wzrokiem. Tego się nie spodziewał, ale przeczuwał już, co wydarzy się za chwilę - Chcesz zobaczyć, jak to działa? Proszę bardzo. - warknął. - Shizu-chan, ty chyba nie masz zamiaru... - Izaya urwał, gdy Shizuo jedną ręką przygwoździł jego nadgarstki do materaca, a drugą rozpinał jego i swoje spodnie - Hej, hej, hej, Shizu-chan, czekaj, czekaj... Nie tak szyb... - urwał, głośno nabierając powietrza, gdy Shizuo wszedł w niego bez jakiegokolwiek wcześniejszego przygotowania. Zagryzł wargę i zacisnął powieki, starając się nie wydawać żadnych dźwięków. Z czasem jednak, oprócz ogromnego bólu, zaczął odczuwać przyjemność. Otworzył lekko jedno oko i spojrzał na Shizuo. Zdziwił się bardzo, ponieważ takiego go jeszcze nie widział. Miał zarumienione policzki, zmrużone oczy, ściągnięte brwi i uchylone usta. Izaya, sam chyba nie wiedząc, co robi, podniósł ręce, które wcześniej zaciskał na pościeli, i objął go - Shizu-chan... - Shizuo spojrzał na niego lekko zamglonym wzrokiem, a Izaya przyciągnął go do siebie.
***
Ach... No tak - Shinra. Wszystko zaczęło się od niego. To on zawsze był początkiem. Nawet to, że się poznaliśmy, było jego winą. Ale przez te wszystkie lata wiele się zmieniło. Tak, jak kiedyś chodziło tylko o rozładowanie napięcia, podekscytowania spowodowanego ganianiem się po Ikebukuro i walką, tak teraz chodziło o coś więcej. Obaj mieli swoje sekrety, których nigdy nie mieli zamiaru wyjawić. Nie wiedzieli jednak, że bez nich byłoby łatwiej. Izaya specjalnie dużo mówił. Wiedział, że to irytuje Shiuzo, wiedział, że w końcu go pocałuje, żeby go uciszyć. A on to uwielbiał. Uwielbiał te mocne, brutalne pocałunki. Shizuo zaś, bez względu na to, gdzie wcześniej uprawiali seks, zawsze zabierał go później do siebie, gdzie robili to znów, i znów, tym razem na łóżku, dopóki obaj nie mieli już sił. I nie, nie robił tego dla samego seksu. Wiedział, że zmęczony Izaya nie wstanie, nie ubierze się i nie wyjdzie, tylko zaśnie. Obok niego. - Shizu-chan. - Izaya doszedł, zaciskając palce na ramionach Shizuo. On z kolei doszedł cicho, opierając czoło o zimną ścianę: - Nienawidzę cię, naprawdę cię nienawidzę. - ich noc dopiero się zaczynała, a wszystkie słowa straciły już swoje prawdziwe znaczenie.
***
Gdy po Ikebukuro rozniósł się wściekły krzyk Shizuo, Mikado pociągnął Anri i Kidę w przeciwnym kierunku. Nie chciał, żeby zobaczyli to, co on zobaczył kiedyś przez przypadek. Simon doszedł do wniosku, że nie będzie przeszkadzał, a Namie wiedziała, że Izaya nie pojawi się jutro w swoim biurze. Celty wróciła do domu, gdzie w drzwiach Shinra przywitał ją z szerokim, radosnym uśmiechem. - Shizuo i Izaya znowu to robią. - na te słowa wcześniejszy uśmiech Shinry zmienił się w dumny, pełen samozadowolenia: - To wszystko dzięki mnie. - zrobił piruet i zatrzymał się na środku pokoju, rozkładając szeroko ręce - I zobacz, to trwa już tyle, tyle lat. Walentynkowe amorki mogą się schować. Prawda, Celty?
0 notes
old-trash · 8 years ago
Text
Hidden sides
Durarara, Heiwajima Shizuo/Orihara Izaya, Psyche/Tsugaru, Delic/Hibiya, Hachimenroppi/Tsukishima, M, 1442, ao3.
Nie wszystko jest takie, jakim na pierwszy rzut oka się wydaje.
- Och! Już wraca, już wraca! - Psyche uśmiechnął się sam do siebie, słysząc, jak ktoś otwiera, a później zamyka za sobą drzwi. Chwilę później rozległ się, nieco zmęczony, głos Tsugaru: - Wróciłem - w pierwszej chwili blondyn zdziwił się, gdy odpowiedziała mu cisza. Mieszkało tutaj aż osiem osób, więc niezbyt często zdarzało się, żeby nikogo nie było. - Tsu-chan! - rozległo się radośnie i z kuchni wyskoczył Psyche w swoim różowym, falbaniastym fartuszku. I niczym więcej. - Psy...che? - Nee, Tsu-chan? Na co masz ochotę? - chłopak zbliżył się, lekko mrużąc oczy, z każdym słowem mówiąc coraz ciszej. - Na kolację? Kąpiel? Czy... na mnie? - ostatnie wyszeptał blondynowi do ucha, muskając je później ustami. - Psyche... A reszta? Co byś zrobił, gdyby... - nawet Tsugaru, jako najbardziej opanowany z czwórki blondynów miał problem z powstrzymaniem się od rzucenia się na swojego kochanka. - Tsu-chan, nie martw się. Iza-chan i Shizu-chan znowu demolują miasto, pewnie widziałeś, Deli-chan i Hibi-chan wyjechali przecież na wycieczkę, a Tsuk-kun i Roppi-chan są w szkole. Nee, Tsu-chan... - Psyche spuścił głowę, przybierając smutną minę. - Już ci się nie podobam? - może nie potrafił udawać i manipulować innymi tak, jak Izaya, ale to, co umiał, na Tsugaru wystarczyło bez problemu. Zwłaszcza, że nie zapomniał jeszcze odwrócić się bokiem do niego, przypominając, że oprócz fartuszka, nie ma na sobie nic innego. Wtedy jakakolwiek samokontrola, jaką jeszcze posiadał Tsugaru zniknęła. Blondyn podszedł do niego wolnym krokiem, mierząc go od stóp do głów. Psyche nieco się zmieszał i cofnął, zatrzymując na ścianie. Przez jego ciało przebiegł dreszcz, gdy poczuł jak Tsugaru wsuwa dłoń pomiędzy ścianę i jego plecy, a później powoli zsuwa, zatrzymując ją na jego pośladku i ściskając go. - Ależ skąd... - Tsugaru przygryzł jego ucho. - Podobasz mi się aż za bardzo - Psyche nie bardzo mógł mu odpowiedzieć, gdy blondyn sunął językiem od jego ucha, przez linię szczęki, aż do ust. Nie pocałował go od razu, przez krótką chwilę, która Psyche wydała się wiecznością, unosił swoje wargi nad jego. - Tsu-chan... - tylko tyle wystarczyło, aby pokonał dzielące ich milimetry i złączył ich usta w gorącym pocałunku. W tym samym czasie jego dłonie również nie próżnowały, jedną wciąż trzymał na pośladku Psyche, a drugą wsunął pod fartuszek. Najpierw gładził jego klatkę piersiową, co jakiś czas zahaczając palcami o jego sutki, ale nie poświęcał im zbyt wielkiej uwagi. Drażnił się z nim dalej, zsuwając dłoń niżej, do pępka i podbrzusza, ale nie robiąc nic więcej. Psyche zaczynał się niecierpliwić, więc zarzucił jedną nogę na biodro Tsugaru, mocniej przyciągając go do siebie, starając się przy tym ocierać o niego: - Tsu-chan... - wręcz wyjęczał z niezadowoleniem. - Nie przeciągaj - dodatkowo jeszcze wydął policzki. Tsugaru zaśmiał się w duchu, myśląc, że bez względu na to, jak bardzo Psyche stara się być seksownym uwodzicielem, to pewnych, zdaniem Tsugaru, uroczych, nawyków się nie pozbędzie. Ale blondyn właśnie za to go kochał. Teraz podniósł go, aby ten mógł objąć go w pasie obiema nogami. Obaj zgodnie stwierdzili, że do sypialni jest zbyt daleko - stół w kuchni był zdecydowanie bliżej. Nie minęło wiele czasu, nim Psyche leżał na blacie, plecami do Tsugaru, który właśnie przygotowywał go językiem. Żaden z nich nie zwrócił uwagi na to, że różowe ramiączko fartuszka zsunęło się z ramienia Psyche. - Tsu-tsu-chan... Wy...starczy... - chłopakowi udało się z siebie wydusić. Tsugaru wstał prawie od razu, uśmiechając się na widok kokardy tuż nad jego pośladkami, a później wszedł w niego, pochylając się i opierając o niego całym ciałem. Zajęci sobą w ogóle nie usłyszeli, że ktoś właśnie wrócił do mieszkania. Nie zwróciliby na to zupełnie uwagi, gdyby nie Roppi, który, nawet na nich nie spoglądając, podszedł do lodówki i wyciągnął z niej butelkę soku. Sam Hachimenroppi nie był jednak problemem - zaraz za nim wszedł Tsukishima: - Wróciliś... - nie dokończył, gdy zobaczył, co właśnie dzieje się na stole. Natychmiast oblał się głębokim rumieńcem i zamknął oczy, a później zaczął gorączkowo powtarzać - Przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam... Mijający go w drzwiach Hachimenroppi złapał go za rękaw koszuli i z suchym: - Przeszkadzasz - pociągnął go do swojego pokoju. Tsugaru tylko przewrócił oczami, a Psyche roześmiał się w głos radośnie: - Nee, Tsu-chan, ale nie przerywaj - powiedział, spoglądając na niego spod przymrużonych powiek. Tsugaru wcale nie miał zamiaru przestawać.
Hachimenroppi puścił rękaw Tsukishimy dopiero, gdy zamknął za sobą drzwi pokoju. Nic nie mówiąc, blondyn usiadł w kącie, położył torbę na kolanach i schował twarz w dłoniach. Roppi z kolei usiadł na łóżku i położył brodę na dłoni ręki opartej o kolano. Uważnie wpatrywał się w blondyna, który wciąż był wyraźnie czerwony na twarzy. - Tsukishima, wszystko w porządku? - spytał. Mimo, że jego głos był całkowicie wyprany z emocji, sam fakt, że zadał takie pytanie świadczył wiele. Gdyby blondyn wciąż nie był tak zawstydzony sytuacją z kuchni, właśnie umierałby ze szczęścia. - Oi, Tsukishima... - Roppi ciężko westchnął i wyprostował się. - Chodź tu - jakie było jego zdziwienie, gdy blondyn energicznie pokręcił głową. - Tsukishima - powtórzył, ale jego reakcja i tym razem była taka sama. Hachimenroppi już miał dać sobie z nim spokój, ale nagle uderzyła go niespodziewana myśl. - Tsuki... Nie mów, że cię to małe... przedstawienie... podekscytowało - robił małe przerwy między ostatnimi słowami, jakby szukając odpowiednich, żeby wyrazić to, co chciał. Na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu, gdy Tsukishima nagle nabrał głośno powietrza, prostując się i wpatrując w niego szeroko otwartymi oczami. - Chodź tutaj - powtórzył ostatni raz. Tym razem blondyn posłuchał. Wstał powoli, podszedł ociągając się, nie podnosząc wzroku z podłogi. Gdy stanął przed Hachimenroppim, ten pociągnął go za rękę i posadził na łóżku. Sam wstał i przykucnął przed nim. - To niezdrowo tak się powstrzymywać, wiesz? - powiedział jeszcze, spoglądając na niego z dołu. Blondyn nie zdążył nic odpowiedzieć, głośno wciągając powietrze i zarywając usta dłonią, gdy Hachimenroppi, bez zbędnych wstępów, rozpiął jego rozporek i do razu zaczął pieścić go ustami. Jak zawsze, Tsukishima doszedł dość szybko, niemal natychmiastowo panikując i zaczynając przepraszać, widząc białą stróżkę spływającą po brodzie Hachimenroppiego. Ten, zupełnie tym nie przejęty, wytarł ją palcem, a później go oblizał, patrząc blondynowi prosto w oczy. - Roppi-san... - Tsukishima powiedział słabo, całkowicie poddając się dłoniom, które popchnęły go na łóżko. Zagryzł wargę, obserwując, jak Hachimenroppi rozbiera się, a później siada na nim okrakiem, wciąż oblizując palce. Gdy stwierdził, że są odpowiednio wilgotne, sam zaczął się przygotowywać, wiedząc, że Tsukishima tego nie zrobi, bojąc się wyrządzenia mu jakiejkolwiek krzywdy. Co właściwie było równoznaczne temu, że w ogóle nie będzie uprawiał z nim seksu, bo to przecież "jeszcze gorsze, niż same palce". Hachimenroppi nawet nie starał mu się tego wszystkiego tłumaczyć, nie wyprowadzał go z błędu, uważał, że to nie jest potrzebne, skoro wystarczało, kiedy sam przejmował inicjatywę. W międzyczasie nieco się zapomniał, zbytnio skupiając na swoich palcach. Gdy stwierdził, że wystarczy, otworzył oczy i spojrzał na blondyna. Na jego twarzy znów pojawiło się coś, co można było nazwać uśmiechem, gdy dotarło do niego, że chłopak był bliski dojścia kolejny raz, od samego patrzenia na niego. Postanowił zlitować się nad nim i nic już więcej nie przeciągać.
Shizuo i Izaya wrócili do domu razem, choć przez cały czas udawali, że w ogóle na siebie nie zwracają uwagi. Izaya jednak co jakiś czas zerkał na Shizuo, myśląc, czy czasem nie pociął go zbyt mocno i czy blondyn nie stracił przez niego zbyt dużo krwi. Z kolei Shizuo z niezadowoleniem obserwował jak Izaya lekko kuleje. Zastanawiał się, czy to od znaku drogowego, którym podciął mu nogi, czy może od śmietnika, przed którym Izaya ledwo uskoczył, lądując dość nienaturalnie. Obaj zdziwili się, gdy w dotarła do nich cisza panująca w mieszkaniu. Była to rzadkość, więc zaciekawieni rozglądali się po pomieszczeniach, które mijali. W kuchni panował nienaganny porządek, ale zdążyli też zauważyć kompletny brak obiadu. Shizuo przeklął pod nosem, dopiero teraz zdając sobie sprawę z tego, jaki jest głodny. Z kolei Izaya opierał się o wejście do salonu, uśmiechając się w swój charakterystyczny sposób. Na kanapie siedział Tsugaru i z uśmiechem głaskał po głowie śpiącego na jego kolanach Psyche. W rogu pokoju, w swoim ulubionym fotelu siedział Hachimenroppi i, jak zwykle, czytał jakąś książkę. Oczywiście nie zabrakło siedzącego niedaleko Tsukishimy, który, również jak zwykle, wpatrywał się w niego jak w obrazek. Izaya zauważył jednak, że nie było to jego normalne zapatrzenie się, gdzieś w jego oczach kryło się coś zupełnie innego. Coś, co za każdym razem ekscytowało go do granic możliwości, gdy Shizuo patrzał na niego w ten szczególny sposób. Wspomniany blondyn właśnie stanął za nim, opierając brodę o jego głowę. - Waaah! Shizu-chan! Nie udało ci się przygnieść mnie niczym w mieście, to teraz sam chcesz mnie zmiażdżyć? - Shizuo odburknął coś niezrozumiale, a później odsunął się i pociągnął go w kierunku łazienki. - Chodź się umyć. I pokaż co z twoją nogą - Izaya w odpowiedzi uśmiechnął się tak, jak na co dzień robił to Psyche: - Ach, Shizu-chan, jak ja kocham, kiedy tak o mnie dbasz - o dziwo w jego słowach nie było ani krzty złośliwości.
0 notes
old-trash · 8 years ago
Text
Possessions & Slaves
Durarara, Heiwajima Shizuo/Orihara Izaya, Psyche/Tsugaru, Delic/Hibiya, Hachimenroppi/Tsukishima, M, 1586, ao3.
Kłótnia Delica i Hibiyi ma bardzo ciekawe skutki.
Shizuo miał dzisiaj zły dzień. Nawet bardzo zły dzień. Jedyne, o czym teraz myślał, to ciepły posiłek, gorąca kąpiel i łóżko. Tak, pójście spać było idealnym rozwiązaniem. Miał nadzieję, że mieszkająca z nim banda nie zakłóci tego planu na resztę dnia. Gdy otworzył drzwi, z kuchni wyszedł radośnie uśmiechający się Psyche w różowym fartuszku z falbankami. - Witaj z powrotem, Shizu-chan. W tym samym momencie z pomieszczenia na chwilę wyjrzał Tsugaru, w ciszy kiwając mu głową. - Mhm... wróciłem. - blondyn odburknął wyraźnie zmęczony i niezadowolony. - Obiad będzie za kilka minut. - z tymi słowami Psyche wrócił do kuchni, Shizuo zaś poszedł do salonu. Stanął jak wryty, gdy zobaczył, co się tam dzieje, a chwilę później rzucił się na Delica, który przygwoździł Izayę do kanapy i mocno go całował.
Izaya już od dłuższego czasu zastanawiał się, dlaczego w ogóle pracuje w tym pokoju, zamiast pójść do siebie. Siedzącego w kącie Hachimenoroppiego nie zauważał, ponieważ ten jak zwykle nie zwracał na siebie uwagi, skupiony na czytaniu książki. Podobnie Tsukishima był znośny – po prostu siedział i wpatrywał się w Roppiego maślanym wzrokiem. Izaya zaśmiał się pod nosem, wyobrażając sobie Shizuo z taką miną. Większy problem stanowili Hibiya i Delic. Obaj byli wyjątkowo hałaśliwi, zwłaszcza teraz, kiedy, znowu, się kłócili. Hibiya wyzywał blondyna od wieśniaków, prostaków i plebsu, a Delic już nie wytrzymał i naśmiewał się z jego wyniosłej, książęcej postawy. - Phi! Nawet nie zasługujesz na niesamowitego mnie! - Hibiya rzucił zirytowanym tonem i ostentacyjnie odwrócił się, nawet nie spoglądając na blondyna - Rób sobie co chcesz. W tym momencie na twarzy blondyna pojawił się uśmiech godny Izayi: - Ależ oczywiście. To, co stało się później nastąpiło tak szybko, że Izaya nawet nie zdał sobie sprawy z tego, co się dzieje. Nagle został położony na kanapie, odległość między nim a blondynem drastycznie się zmniejszyła, a następne, co zarejestrował, to usta Delica na jego własnych i uparty język domagający się rozchylenia warg. Kilka sekund później do jego uszu dotarł wściekły ryk i, tak nagle, jak się pojawił, tak szybko ciężar Delica zniknął.
Shizuo oczywiście nie zastanawiał się nad niczym, tylko, tak jak zawsze, dał się ponieść instynktowi. Z chęcią mordu w oczach rzucił się na Delica, łapiąc go za kołnierz koszuli i odciągając od Izayi. - Ach... Shizuo, wróciłeś? - Delic starał się zachować spokój, gdy odpowiedziało mu jedynie głuche, wściekłe warknięcie. Shizuo spojrzał na ciężko oddychającego Izayę, który zdezorientowany leżał na kanapie. - Delic. Nigdy. Więcej. Nie. Dotykaj. Tego. Co. Moje! - blondyn wycedził, ponownie przenosząc na niego swoje spojrzenie. Delic był pewien, że najbliższe kilka dni spędzi w szpitalu. Jakże się zdziwił, gdy zamiast pięści Shizuo na swoim policzku, poczuł, jak były barman wręcz miażdży jego usta własnymi, siłą pogłębiając pocałunek. Gdy początkowy szok minął, Delic nie był dłużny. Ich pocałunek nie należał do delikatnych pieszczot, była to zawzięta walka o dominację - gdy Shizuo mocno przygryzł jego wargę, Delic odwdzięczył się tym, samym, dodatkowo jeszcze wplatając palce we włosy Shizuo i mocno ja na nich zaciskając. Shizuo syknął krótko i oparł kolano między udami Delica, popychając go do tyłu. Mimo lepszej techniki, Delic, jak zwykle, przegrał z Shizuo, w końcu tu nie chodziło o to, kto jest lepszy, tylko kto jest silniejszy. Po dłuższej chwili Shizuo odsunął od siebie Delica, złapał Izayę, zarzucił go sobie na ramię i wyszedł do jednej z sypialni. - Hooo, nawet nie zdawałem sobie sprawy, że Shizuo może być taki zazdrosny. - Delic zaśmiał się, spoglądając na Hibiyę. Chłopak, wciąż cały czerwony na twarzy, wstał i szybko podszedł do Tsukishimy, który obserwował wcześniejsze przedstawienie szeroko otwartymi, przestraszonymi oczami. Blondyn wzdrygnął się, gdy Hibiya pojawił się obok niego, a po chwili cały zesztywniał, gdy ten na dłuższą chwilę zetknął ich usta. - Ha! Ja też tak mogę! - Hibiya wycelował palcem w Delica, po czym uciekł do swojego pokoju. Przetworzenie sytuacji zajęło zdzwionemu blondynowi dłuższą chwilę, ale szybko doszedł do siebie i ruszył za nim. W tym samym momencie Tsukishima, ze łzami w oczach, podszedł na kolanach do Hachimenroppiego i złapał go za rękaw. - Roppi-san, Roppi-san, to nie tak, ja nie chciałem! To Hibiya-san, Hibiya-san... - niewiele brakowało, żeby blondyn wybuchł płaczem. Hachimenroppi, nawet na niego nie spoglądając, przewrócił kartkę książki, którą czytał, a później poklepał Tsukishimę po głowie: - Mhm... Z kolei Tsugaru i Psyche stali w drzwiach do kuchni i obserwowali całą sytuację, od momentu, gdy usłyszeli wściekły krzyk Shizuo. - Nee, Tsu-chan... Widzisz, jakie z nich głupki? - Psyche zaśmiał się, przytulając się do ramienia blondyna. - Psyche... Dlaczego zaraz głupki? - Tsugaru westchnął. - No bo robią głupie rzeczy, Tsu-chan. I kto teraz będzie jadł obiad? - Nie martw się. Teraz się zmęczą, później będą głodni. - blondyn uśmiechnął się delikatnie i pocałował Psyche w czoło.
Shizuo zatrzasnął za sobą drzwi, a później, niezbyt delikatnie, rzucił Izayę na łóżko: - Shizu-chan... Wątpię, żeby fakt, że to Delic mnie zaatakował wiele zmienił, prawda? - blondyn warknął tylko w odpowiedzi, po czym mocno go pocałował: - Nikt nie będzie dotykał tego, co moje. - w jego głosie słychać było groźbę. - Yay, Shizu-chan... Jaki zazdrosny i zaborczy. - Izaya zmrużył oczy i uśmiechnął się pod nosem. Chciał objąć Shizuo i przyciągnąć go do siebie, do kolejnego pocałunku, ale blondyn mu na to nie pozwolił, łapiąc jego nadgarstki lewą ręką i z łatwością przytrzymując je nad jego głową. - Dzisiaj będzie po mojemu. - wyszeptał mu do ucha, muskając je wargami, a później przygryzając. Wolną ręką podciągnął do góry jego ciemnoszarą koszulkę, odsłaniając blady tors, który zaraz zaczął pokrywać lekkimi pocałunkami. Gdy Izaya rozluźnił się na tyle, że zapomniał o tym, że jest skrępowany, Shizuo zamienił lekkie muśnięcia ust na przygryzanie, tak, że w niektórych miejscach nawet pokazała się krew. Za pierwszym razem Izaya wydał z siebie zaskoczony jęk, a później starał się uciec swoim ciałem przed Shizuo, ale ten był od niego o wiele silniejszy. Mimo wszystko blondynowi przeszkadzały jego ciągłe ruchy, więc odwrócił Izayę na brzuch, tak, że opierał się o niego całym ciałem. Ta pozycja irytowała Izayę jeszcze bardziej. Dopiero teraz dotarło do niego, że oprócz tych nieznośnych, drażniących pieszczot, Shizuo nie robił zupełnie nic. Mimo to ledwo już wytrzymywał, chcąc czegoś więcej, chcąc Shizuo. Uśmiechnął się sam do siebie i zaczął poruszać biodrami, prowokująco ocierając się o blondyna. - Nee~, Shizu-cha~an... - powiedział przyciszonym głosem, przeciągając samogłoski - Wystarczy, Shizu-chan... - mimo, że nie otrzymał odpowiedzi, Izaya wiedział, że dobrze zrobił, ponieważ czuł na swojej skórze, jak jego usta wyginają się w zadowolonym uśmiechu. Shizuo szybko pozbył się spodni i bielizny Izayi, swoje jedynie zsunął, a później od razu, bez wcześniejszego przygotowania, wszedł w niego jednym ruchem. Izaya głośno nabrał powietrza i mocno zacisnął palce na pościeli. Shizuo wciąż uśmiechał się z zadowoleniem. Izaya czuł to za każdym razem, gdy usta blondyna dotykały jego pleców lub karku.
- Oi, Hibiya. - Delic bezgłośnie zamknął za sobą drzwi. Chłopak siedział na brzegu łóżka z nogą założoną na nogę. Nawet nie spoglądając na blondyna wysyczał: - Dla ciebie Hibiya-sama, prostaku. - dopiero teraz skierował na niego wzrok. W takich momentach Delic zawsze zastanawiał się, skąd u Hibiyi brało się czasami to zimne, władcze spojrzenie - I na kolana przede mną. - także ton jego głosu pozbawiony był wszelkich uczuć. Blondyn uniósł jedną brew, ale posłuchał. - "To będzie zabawne." - pomyślał, podchodząc do niego na kolanach - Hibiya-sama... - powiedział cicho, nie podnosząc głowy. - Hoo, czyżby w końcu udało mi się cię wytresować? - Hibiya oparł stopę o ramię blondyna. Delic nie zwlekając ani chwili, chwycił ją w dłonie i ucałował jej wierzch. Odsuwając się na kilka centymetrów uśmiechnął się pod nosem, czując, jak Hibiya lekko drży pod dotykiem jego dłoni i ust. Zachęcony zaczął obsypywać nagą stopę Hibiyi delikatnymi pocałunkami i muśnięciami języka, kierując się coraz wyżej. Zerknął na jego twarz, gdy był na wysokości jego kostki. Wiedział, że wygrał, kiedy zauważył, że Hibiya już ma bardzo zaczerwienione policzki i przymknięte oczy. Ale grał dalej, był pewien, że będzie warto. Dlatego też zaczął pieścić też drugą stopę chłopaka, najpierw gładząc ją palcami, a później przenosząc na nią usta. Wtedy usłyszał ciche: - Delic... - Tak, Hibiya-sama? - wciąż nie podnosił wzroku, nie przerywał też pieszczot. - Tutaj wystarczy... Więcej, Delic. - w tym momencie blondyn był niezwykle szczęśliwy, że potrafił nad sobą panować, w przeciwieństwie do Shizuo. Gdyby nie to, sam już nie wiedział, co by zrobił z tym chłopakiem. Przez głowę przebiegła mu myśl, żeby udawać, że nie wie, co znaczy "więcej", ale stwierdził, że na dzisiaj wystarczy już złośliwości.
Po obiedzie Tsugaru usiadł na kanapie, a chwilę później na jego kolanach usadowił się Psyche. Blondyn czule go objął i znów pocałował w czoło, uwielbiał to robić, zwłaszcza, kiedy chłopak wtulał się w niego jeszcze bardziej. Przyjemna chwila relaksu nie trwała jednak zbyt długo, gdyż, niemal w tym samym momencie, z dwóch różnych sypialni, wyszło dwóch blondynów. Obaj mieli zmierzwione włosy i niedbale zapięte koszule. Jakby tego było mało, pierwszy odezwał się Delic: - Psyche-chan... - a drugi Shizuo: - ...obiad… Blondyni spojrzeli na siebie z gniewnie ściągniętymi brwiami i, ku ich jeszcze większej irytacji, powiedzieli w tym samym momencie: - Zjemy u siebie. - niewiele brakowało, by rzucili się sobie do gardeł, ale w pokoju rozległ się radosny śmiech Tsugaru. Rzadko można było coś takiego usłyszeć, więc nagle atmosfera całkowicie się rozluźniła. Psyche wstał i wyszedł do kuchni, skąd zawołał: - A Iza-chan i Hibi-chan? Stojący w drzwiach Delic odpowiedział: - Wezmę dla niego też, chociaż nie wiem, czy do jutra wystawi głowę spod kołdry. - Shizuo przewrócił oczami, zirytowany jego uśmieszkiem. - Shizu-chan, a Iza-chan? - Jak chce, to niech sam sobie... - nie zdążył dokończyć, gdyż z sypialni rozległo się głośne: - Shizu-chaaaaaaan, przynieś mi obiad. Sam nie wezmę, przez ciebie nie mogę nawet wstaaaaaać. Psyche zaśmiał się pod nosem, widząc, że teraz to Delic jest zirytowany. Gdy obaj wyszli z kuchni, a chłopak wrócił do Tsugaru, powtórzył znowu: - Tsu-chan, to naprawdę są głupki... - i zaśmiał się radośnie.
0 notes
old-trash · 8 years ago
Text
Obietnica
xxxHOLiC, Doumeki/Watanuki, G, 839, ao3.
Chcąc nie chcąc, Watanuki musi zaakceptować to, że przy Doumekim jest bezpieczny od wszystkich nienaturalnych sworzeń.
Cholera. Co się stało? Dlaczego wszystko mnie tak boli? I głowa... Jest taka ciężka... Watanuki powoli otworzył oczy i rozejrzał się dookoła. Leżał na środku dużego, pustego pokoju. Wydawało mu się, że niedaleko znajduje się jakiś cień. Gdy spojrzał na niego, cień poruszył się i zbliżył: - Obudziłeś się? - spokojny szept zmącił idealną ciszę, panującą do tej pory. - Dou...meki... Co się... - chłopak rozpoznał, kto był owym cieniem. - Zemdlałeś. - padła krótka odpowiedź. Watanuki, mimo bólu, gniewnie ściągnął brwi: - A wcześniej? - Nie pamiętasz? - chłopakowi odpowiedziało tylko pokręcenie głową - Byliśmy w tym starym domu, do którego wysłała nas Yuuko. Najpierw wszystko było normalnie, później musiało się coś pojawić. Nie wiem, nie widziałem. Nigdy tego nie widzę. Ale ty zobaczyłeś i zacząłeś dziwnie się zachowywać. Jakby cię coś opętało. W końcu rzuciłeś się na mnie. - Tak? - Watanuki uśmiechnął się z satysfakcją - Mam nadzieję, że coś ci zrobiłem. - Doumeki nie zareagował, nadal wpatrywał się przed siebie i ciągnął swoją opowieść: - Wydawałeś się być silniejszy niż zazwyczaj. Przewróciliśmy się, ty wciąż się szarpałeś. Na końcu spadłeś ze schodów, pewnie uderzyłeś się w głowę i straciłeś przytomność. Wtedy pojawiła się Yuuko i kazała mi cię zabrać. To wszystko. - Watanuki kiwnął głową i na chwilę przymknął oczy. Po chwili zerwał się do siadu i krzyknął: - Jestem u ciebie?! Idę do domu! - chciał wstać i wyjść, ale zakręciło mu się w głowie i upadłby, gdyby nie Doumeki, który w porę złapał go za ramiona. - Teraz powinieneś leżeć i odpoczywać. Jutro wrócisz do domu. - jego głos był spokojny tak, jak zawsze. Stanowczym ruchem położył Watanukiego i przykrył go po samą szyję. Sam wciąż siedział obok, jednak nie odzywał się i spoglądał wprost przed siebie. Po długiej chwili Watanuki wyciągnął rękę i zbliżył dłoń do prawego policzka: - Dlaczego ty to wszystko robisz? - Hm? - gdyby nie ten cichy dźwięk, wydawałoby się, że Doumeki nie zwrócił na niego uwagi. - No to... Wszystko. Wtedy... Najpierw kopałeś w ziemi gołymi rękoma, później stałeś ze wstążką przez długi czas, wszystko w okropnym deszczu. I to... - zasłonił palcami prawe oko, które, w przeciwieństwie do lewego, było brązowe, a nie niebieskie - Przecież ty... Nie musiałeś. - przekręcił głowę i zobaczył, jak Doumeki wpatruje się w niego oczami o identycznym odcieniu brązu. Watanuki od razu odwrócił wzrok i przymknął powieki. W ciemności nie było widać jego rumieńców. W pomieszczeniu znów zapadła cisza. Doumeki wciąż spoglądał na leżącego chłopaka, a po dłuższej chwili odezwał się: - Naprawdę jesteś głupi. - przerwał na chwilę, żeby przeczekać gniewny wybuch Watanukiego - Wtedy w deszczu... Zniknąłeś, nie wiedziałem, co się stało. Chciałem cię znaleźć. Przecież po to tam byłem, żeby cię chronić, prawda? - Watanuki był w szoku, gdy usłyszał te słowa. W pewnym sensie, w głębi serca, zdawał sobie z tego sprawę, ale nigdy nie dopuszczał do siebie tej myśli. Doumeki pochylił się nad nim i złapał go za podbródek, po czym zmusił do spojrzenia sobie w oczy - Zawsze będę cię chronił. - jego cichy, spokojny głos odbijał się echem w głowie Watanukiego. Nie był w stanie nic powiedzieć, tylko lekko skinął głową i zamknął oczy. Nie zareagował, gdy poczuł na czole delikatny pocałunek.
***
- Co to w ogóle ma być, co? - Watanuki siedział na drzewie z podkurczonymi nogami - Ja się pytam! Co to ma być?! - prychnął, gdy dziwny, rozlazły potwór rozdarł mu nogawkę spodni - Dlaczego to zawsze muszę być ja?! - kilkakrotnie uderzył pięścią o gałąź. Jego szkolna teczka spadła wprost w paszczę stworzenia, które czyhało pod drzewem. Z ust Watanukiego wyrwało się głośne przekleństwo. Chłopak spojrzał na zegarek - Siedzę tu już trzy godziny! - w jego głowie wciąż tłukła się myśl Gdzie jest Doumeki?! Gdzie on jest?! Obiecał mi! Obiecał! Wciąż jednak miał sobie za złe, że myśli w ten sposób, ale już nie potrafił inaczej - Nie mogę tak na nim polegać! Przecież to tylko nieczuły drań! - mamrotał pod nosem - Dlaczego nikt się mną nie zainteresuje?! - wrzeszczał, spoglądając w wielkie, żółte oko potwora. - Bo siedzisz wysoko na drzewie, które w dodatku znajduje się w mało uczęszczanym miejscu. - na dźwięk tego głosu stworzenie powoli zaczęło się rozpływać w powietrzu - Jest późno, co ty tu robisz? - postać, która się pojawiła spojrzała w górę. - Doumeki... Ty... Ty... Ty... - Watanuki nie mógł znaleźć odpowiednich słów, żeby w tym samym momencie wyrazić swoją złość, gniew, oburzenie i... wdzięczność. Zrezygnowany prychnął i zaczął schodzić z drzewa - Spóźniłeś się. - warknął, gdy stanął przed chłopakiem. - Spóźniłem się? - w głosie Doumekiego można było wyczuć odrobinę ciekawości, ale jego twarz wciąż pozostała niewzruszona. Watanuki nadal stał przed nim i uparcie wpatrywał się w jego oczy zza swoich okularów. - Tak! Spóźniłeś się! Obiecałeś mi, że zawsze będziesz mnie chronić, a ja muszę na ciebie tyle czasu czekać! Dlaczego nie jesteś przy mnie zawsze?! - gdy w końcu to powiedział, zarumienił się i zasłonił dłońmi usta, po czym szybko spuścił głowę. Doumeki, w ten sam, już znany Watanukiemu, sposób, zmusił go do spojrzenia w jego oczy. I tym samym, spokojnym, cichym głosem powiedział: - Jeśli chcesz, już zawsze mogę być przy tobie. - Ja... Chcę... - chłopak zarumienił się jeszcze bardziej i znów przymknął powieki. Gwałtownie je otworzył, gdy poczuł, jak Doumeki delikatnie musnął jego wargi swoimi, by połączyć je później w długim pocałunku.
0 notes
old-trash · 8 years ago
Text
To dopiero początek
Working/Wagnaria, Satou/Souma, M, 1423, ao3.
Satou boi się zrobić pierwszy krok w stronę Yachiyo. A Souma wykorzystuje okazję.
- Satou-kun, wszystko w porządku? - Poplar spytała z troską w głosie. Właściwie była bardzo zdziwiona, ponieważ pierwszy raz widziała go w takim stanie. Nawet wtedy, kiedy był chory, wyglądał zdecydowanie lepiej. Zastanawiała się, co takiego mogło się stać, że wypił aż tyle alkoholu, doprowadzając się do takiego stanu. Oczywiście nie wpadła na to, że mogło to mieć jakikolwiek związek z Yachiyo, a już tym bardziej z Soumą. - Ara... Nie martw się, ja się nim zajmę - Souma właśnie pojawił się jakby znikąd i pomógł Satou utrzymać równowagę. - W końcu to po części też moja wina - uśmiechnął się i powiedział pod nosem, czego dziewczyna już jednak nie usłyszała.
Satou nie był szczególnie zadowolony, kiedy dowiedział się o organizowanym przez Kyoko "przyjęciu noworocznym". Miał przeczucia, że nie skończy się ono najlepiej, zwłaszcza, kiedy Souma uśmiechnął się swoim najniewinniejszym uśmiechem, który nie zwiastował niczego dobrego. Niemal całkiem się załamał, kiedy Yachiyo podekscytowanym głosem zaczęła powtarzać, jaka to Kyoko-san nie jest cudowna, genialna i tak dalej, że organizuje coś takiego. Oczywiście cieszył się, że będzie mógł spędzić więcej czasu z Yachiyo (chociaż nigdy tego po sobie nie pokazywał), nawet mimo tego, że już od dawna nie sprawiało mu to zbytniej przyjemności, a czasami wręcz przeciwnie. Souma z kolei był niesamowicie szczęśliwy. Już widział te wszystkie możliwości do manipulacji innymi, czy dowiedzenia się kilku nowych sekretów. - Taaak, to będzie cudne przyjęcie - wymamrotał pod nosem, uśmiechając się szeroko, tak, że po plecach stojącej obok niego Poplar przebiegł zimny dreszcz.
- Nee, nee, Kyoko-san, Kyoko-san... - słychać było z drugiej strony stołu, kiedy Yachiyo radośnie świergotała przeróżne pochwały na temat szefowej. Souma dokładnie obserwował całe otoczenie, więc nie uszło jego uwadze, że z chwili na chwilę Satou robi się coraz bardziej zirytowany. Oczywiście nie byłby sobą, gdyby porzucił taką okazję. Najpierw robił to tak, jak zwykle, dla czystej zabawy, ale później postanowił wykorzystać to w jeszcze inny sposób. Nie wiedział tylko, że z czasem obróci się to przeciwko niemu.
Szczerze mówiąc Souma był bardzo zdziwiony, że tego dnia Satou był tak bardzo podatny na jego wpływy. Przez dłuższy czas zastanawiał się, co jest tego powodem, aż doszedł do wniosku, że Satou ma po prostu dość tego wszystkiego, co dzieje się dookoła niego. No bo przecież kto jest w stanie znieść ciągłe obserwowanie obiektu swojej miłości fascynującego się kimś zupełnie innym? A przecież Yachiyo wciąż to robiła. Kompletnie nieświadoma uczuć Satou, mimo, że inni w mniej lub bardziej subtelny sposób chcieli je jej uświadomić, zachwycała się Kyoko i adorowała ją. Souma dobrze wiedział, jak Satou się czuł. Oczywiście nikt nie miał o tym pojęcia, nikt nie był świadomy tego, co tak naprawdę dzieje się w jego umyśle i sercu. A działo się wiele. Bo przecież wielcy manipulatorzy też są ludźmi, też mają uczucia i też mają coś do ukrycia. Souma był jednym z nich i też miał pewne tajemnice, których nie chciał nikomu wyjawić. Sam nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jakie to może mieć konsekwencje.
Wszystko szło idealnie według planu Soumy. Zirytowany, może nawet podłamany Satou, nie zwracał już właściwie uwagi na to, co i ile pije. A o to właśnie Soumie chodziło. Kiedy, jego zdaniem, Satou już wystarczyło, może i był mu potrzebny pod wpływem alkoholu, ale nie mógł być kompletnie pijany i niekontaktujący z otoczeniem, starał mu się wyperswadować dalsze picie, a zamiast tego mówił, że najwyższy czas wrócić do domu. W tym właśnie momencie blondynem zainteresowała się Poplar. Souma oczywiście wtrącił się, mówiąc, że nic mu nie jest, a nawet gdyby, to dziewczyna nie musi się przejmować, bo on się nim zajmie i odprowadzi do domu. I tak, jak powiedział, tak zrobił. Satou zazwyczaj przeciwstawiał się większej, niż konieczna, obecności Soumy, ale tym razem jakby na to nie zwracał uwagi. Nie przeszkadzało mu nawet to, gdy ten wprosił się do jego mieszkania, sadzając go na poduszce leżącej przed łóżkiem. Satou, nie ściągając nawet kurtki, rozsiadł się wygodniej, opierając głowę o łóżko i przymykając oczy. - Nee, Satou-kun, napij się trochę wody, dobrze ci zrobi - Souma przykucnął obok niego i podał mu szklankę. - Mhm... - Satou tylko mruknął w odpowiedzi, ale nawet się nie ruszył. Czuł się dziwnie zmęczony, jakby te wszystkie uczucia go zdecydowanie przerosły. - Nee, Satou-kun... - Souma powtórzył i delikatnie potrząsnął jego ramieniem, na co blondyn burknął z niezadowoleniem. Wtedy w oczach Soumy pojawił się dziki błysk. Nabrał duży łyk wody i pochylił się nad Satou, a później go pocałował, zmuszając do rozchylenia warg. Blondyn zerwał się do siadu, właściwie nie wiadomo, czy ze względu na pocałunek, czy może na to, że o mało nie zakrztusił się wodą, która później pociekła po jego brodzie. Otarł się rękawem i ze ściągniętymi z niezadowolenia brwiami spojrzał na Soumę: - Co ty właściwie...? - nie dokończył, ponieważ Souma przerwał mu kolejnym pocałunkiem, tym razem już bez wody. - Satou-kun, a może lepiej by było po prostu zapomnieć? Chociaż na chwilę? - Souma powiedział cicho, wprost w jego usta, ponieważ po pocałunku odsunął się tylko na kilka milimetrów. Zdezorientowany Satou nie bardzo wiedział, jak zareagować, a Souma to wykorzystał, siadając na nim okrakiem i zarzucając mu ręce na szyję. Lekko dotykając swoim nosem nosa Satou wyszeptał - Nikt nie będzie miał o to do ciebie pretensji - i znów się uśmiechnął, tym razem jednak za jego uśmiechem kryło się coś jeszcze. Gdyby Satou był trzeźwy, może by to zauważył i wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej. Ale nie był. Początkowo siedział bez ruchu, biernie poddając się pieszczotom Soumy, który znów złączył ich usta w pocałunku, jedną dłoń wplatając w jego blond włosy, a drugą rozpinał jego rozporek. Souma był mile zaskoczony tym, że Satou w ogóle nie protestuje. Po krótkiej chwili blondyn zaczął odpowiadać na pocałunki, nawet objął go, przyciągając mocniej do siebie. Souma wciąż starał się zachować kontrolę nad sytuacją, ale powoli się zatracał. Kto by się nie zatracił przy tak zachłannych pocałunkach, w których czuć było desperację i niezaspokojone pragnienie bliskości? Wtedy w ogóle nie zdawał sobie sprawy z tego, że działa na Satou tak samo, myślał, że, tak, jak zawsze, idealnie wszystko maskuje, że jego własne pragnienia są idealnie ukryte. Cały jego misterny plan zaczął się sypać, gdy poczuł dłonie Satou na swoich pośladkach, zupełnie nieświadomie jeszcze bardziej się do niego przysunął, ocierając o niego. Dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, jak jego spodnie zrobiły się ciasne i niewygodne. Z jego ust wyrwał się, głośny, przeciągły jęk, gdy poczuł dłoń Satou wsuwającą się pod jego bieliznę. Dalej wszystko potoczyło się w takim tempie, że nawet nie wiedział, co się stało. Następne, czego był świadomy, to to, że leżał na łóżku blondyna, w rozpiętej koszuli i pozbawiony spodni, a sam Satou pochylał się nad nim i całował jego szyję. Zupełnie nieświadomie odchylił głowę na bok, jeszcze bardziej nadstawiając się pod pieszczotę, na której skupił się tak bardzo, że nawet nie zauważył, kiedy Satou wszedł w niego. Dopiero, gdy go poczuł, cały zesztywniał, mocno zaciskając palce na pościeli i wydając z siebie niemy krzyk. Również blondyn zamarł w bezruchu, ocierając wierzchem dłoni kilka łez, które potoczyło się po twarzy Soumy, czekając na znak, że może kontynuować. Souma z całej siły starał się rozluźnić, a później w niemym przyzwoleniu dla Satou lekko ruszył biodrami. Blondyn już więcej nie zwlekał, chociaż początkowo poruszał się bardzo powoli i delikatnie, żeby dopiero później przyspieszyć. Jeśli Souma jeszcze w jakiś sposób panował nad sobą, tak teraz stracił kontrolę. Jedyne, do czego był zdolny, to głośne westchnienia i zduszone jęki, ciągłe zaciskanie palców na pościeli i nieśmiałe wychodzenie naprzeciw ruchom blondyna. Przez cały ten czas żaden z nich się nie odezwał. Ciszę w pokoju zakłócały tylko ich przyspieszone oddechy i szelest pościeli. Gdy Satou był już blisko, niespodziewanie złapał dłoń Soumy i splótł ich palce, Souma wtedy nie wytrzymał i doszedł z głośnym jękiem, pociągając za sobą Satou, który wgryzł się w jego ramię. Krótką chwilę później obaj zasnęli.
Poranek nie był dla obu najprzyjemniejszy. Souma obudził się pierwszy, miał zamiar po prostu wstać, ubrać się i wyjść niezauważony, ale nie był w stanie, ponieważ był zbyt obolały i zmęczony. Postanowił udawać, ze dalej śpi, ciekaw reakcji Satou. Blondyn z kolei obudził się z ogromnym bólem głowy. Przez dłuższą chwilę zastanawiał się, co takiego robił poprzedniego dnia. Jakie było jego zdziwienie, kiedy dotarło do niego, że śpi nago, a obok niego leży Souma, mający na sobie jedynie koszulę. Wtedy wspomnienia z poprzedniego dnia, a raczej nocy, wróciły z ogromną siłą prędkością. Nie bardzo wiedząc, co teraz zrobić, stwierdził, że spróbuje się jeszcze przespać.
Souma i Satou zawsze myśleli, że byłoby im zdecydowanie dużo łatwiej bez wszystkich uczuć, które głęboko w sobie skrywali. Nie mieli jednak pojęcia, co czeka ich teraz, bo to był przecież dopiero początek.
0 notes
old-trash · 8 years ago
Text
My december
Tsubasa Reservoir Chronicle, Kurogane/Fay, G, 637, ao3. 
Cała grupa rozpierzchła się po różnych światach. Fay znalazł się w tym, w którym mieszka Yuuko. Ale mimo to jest samotny i nie może zapomnieć o reszcie. Zwłaszcza o Kurogane.
This is my december This is my time of the year
***
- Śnieg. - wysoki blondyn wyciągnął przed siebie dłoń w granatowej rękawiczce, na której po chwili osiadło kilka białych płatków. Uniósł głowę i spojrzał w górę. Na czarnym tle nieba wirowały białe drobinki. Przymknął, nieskrywane opaską, prawe oko i westchnął głęboko, po czym ruszył do domu.
***
And I just wish that I didn't feel like there was Something I missed
***
Po zakończeniu walki z Fei Wongiem cała grupa rozpierzchła się po światach. Nie byłoby w tym może nic strasznego, gdyby nie to, że stało się to niespodziewanie, bez pożegnania. Fay trafił do świata Yuuko - Wiedźmy Wymiarów. Nie mógł narzekać, nie było mu tutaj źle, ale... Ale czegoś mu brakowało. Choć może raczej kogoś. I tylko uśpiona pod szklanym kloszem Biała Mokona przypominała mu czas, gdy byli razem. Były mag wielokrotnie pytał, prosił i błagał Yuuko, aby powiedziała mu o nim choć słowo. W jakim jest świecie, czy jest szczęśliwy, czy w ogóle żyje. Ona tylko się uśmiechała i mówiła mu, że tego życzenia nie może spełnić, bo Fay nie będzie w stanie zapłacić ceny za nie. Blondyn dziwił się tylko, że o Syaoranie i Sakurze mówiła otwarcie, nie oczekując niczego w zamian. Ale to nie o nich chodziło.
***
This is me pretending
***
Fay nie narzekał na nudę. Dzięki pomocy Yuuko szybko odnalazł się w tym świecie, znalazł pracę jako model, miał wiele fanek, które go kochały. Ale to go nie cieszyło. Mimo to znów stworzył wizerunek pogodnego, nieprzejmującego się niczym człowieka. Sobą stawał się tylko, gdy był sam lub z Yuuko. Wtedy miły dla oka, ale fałszywy, uśmiech schodził z jego twarzy, a głos tracił radosne tony.
***
This is my december This is me alone
***
Blondyn powoli kierował się w stronę swojego mieszkania. Nie spieszył się, bo nie miał ku temu powodów. Czekało go tylko puste, ciemne mieszkanie. Nie było nikogo, z kim mógłby porozmawiać. Wizyta u Yuuko również mu się nie uśmiechała. O tej godzinie pewnie drażniła Watanukiego, więc cały sklep musiał być pełen krzyków i śmiechu. Było je pewnie słychać nawet w najdalszym zakątku budynku, gdzie kobieta przetrzymywała wszystkie magiczne przedmioty wraz z dwoma szklanymi kloszami, kryjącymi Czarną i Białą Mokonę, z którymi mag lubił przebywać nawet, gdy mógł tylko na nie patrzeć. Fay zawędrował do parku i usiadł na ławce. Przyglądał się tańczącym w powietrzu płatkom śniegu, które pokrywały już niemal wszystko. Alejkami przechadzała się para zakochanych. Nieśmiało trzymali się za ręce, rzucając co jakiś czas na siebie spłoszone spojrzenia. Fay uśmiechnął się melancholijnie, ale szybko ukrył twarz w dłoniach, gdy chłopak w końcu odważył się pocałować ukochaną. Blondyn trwał chwilę w tej pozycji, po czym wstał, z westchnieniem otrzepał się ze śniegu i ruszył dalej.
***
This is my december These are my snow covered dreams
***
Snując się między sklepowymi witrynami unikał spoglądania na innych ludzi. Zazwyczaj robił zupełnie inaczej, wypatrując w tłumie jednej, jedynej osoby, której nigdy nie mógł odnaleźć.
***
And I give it all away Just to have somewhere To go to Give it all away To have someone To come home to
***
Po długim spacerze w końcu dotarł do domu. Gdy spojrzał na budynek odniósł dziwne wrażenie, że w jednym z okien jego mieszkania pali się światło. Szybko odgonił od siebie tą myśl, mówiąc cicho pod nosem, że to nie u niego, lecz u sąsiadów. Wbiegł po schodach i zatrzymał się przed drzwiami, żeby wyciągnąć klucz. Nagle zamarł. Wyraźnie słyszał, jak ktoś chodził po mieszkaniu. Wszedł do środka i skierował się do jedynego oświetlonego pokoju. Chciał skryć się w cieniu, pozostać niezauważony, ale tajemnicza postać wyczuła jego obecność. - Spóźniłeś się. - Fay usłyszał, po czym zobaczył, jak mężczyzna odwraca się i spogląda na niego wąskim, czerwonymi oczami, na które opadało kilka czarnych pasm. - Kurogane... - udało mu się z siebie wydusić, nim wtulił się w ukochanego i zaniósł płaczem.
***
This is all I need
0 notes
old-trash · 8 years ago
Text
Bycie sobą
Suzumiya, Koizumi/Kyon, T, 1020, ao3.
W świecie, w którym Brygada SOS nie istnieje, w świecie, w którym Haruhi jest nieco normalniejsza, niż ta mu znana, Kyon czuje się nieswojo i jest zagubiony. Zwłaszcza, że nawet Koizumi nie jest taki, jakim Kyon go zna.
- John Smith?! To ty jesteś John Smith?! - Haruhi trzymała Kyona za szalik i potrząsała nim z całej siły. Tuż za nią stał Koizumi, przyglądając się całej sytuacji ze zdezorientowaniem. Nie miał pojęcia, kim był chłopak nazywający siebie Johnem Smithem, nie rozumiał też, dlaczego na jego twarzy pojawiła się ulga, gdy go zobaczył.
Kyon bardzo szybko zauważył odmienne zachowanie tego Koizumiego. Właściwie były to tylko drobne szczegóły, ale nie umknęły jego uwadze. Jak na przykład to, że w kawiarni kompletnie mu nie uwierzył i miał go za kompletnego idiotę. Do tego jeszcze wyraźnie odczuwał cynizm i niezadowolenie w jego słowach. Starał się tego po sobie nie okazywać, ale był tym bardzo rozczarowany. Miał nadzieję, że Koizumi będzie dla niego jakimś wsparciem. Tak, jak zawsze. Kyon oczywiście nigdy by nie przyznałby na głos, że był Koizumiemu wdzięczny za to, że zawsze był obok, że zawsze pomagał. Nawet, jeśli irytował go swoim zachowaniem, ciągnącymi się w nieskończoność monologami, w których używał wielu długich, trudnych słów, a które niemal niczego nie tłumaczyły. Teraz jednak nie było nawet tego, była tylko wyraźna niechęć i nieprzyjazne spojrzenie.
Koizumi zawsze był dobrym obserwatorem. Bez względu na to, czy był "starym" Koizumim, czy Koizumim z nowej rzeczywistości. Tak, jak Kyon obserwował jego, tak i on obserwował Kyona. Od samego początku czuł, że coś z tym chłopakiem jest nie tak. Nie mógł wymazać ze swojej pamięci widoku ulgi i radości na jego twarzy, gdy go zobaczył. Odczuł sadystyczną przyjemność widząc, jak, jakiekolwiek by one nie były, nadzieje Kyona rozpadają się w drobne kawałeczki. Nie miał zamiaru być dla niego miły. Nie podobało mu się zainteresowanie, które Kyon wzbudził w Suzumiyi. Był po prostu zazdrosny. Nie zdawał sobie jeszcze tylko sprawy, kogo to uczucie tak naprawdę dotyczyło i do czego mogło doprowadzić.
Obaj nie bardzo wiedzieli, jak doszło do tego, że znaleźli się w mieszkaniu Koizumiego. Kyon tłumaczył sobie to tym, że nie chciał wracać do domu, w pewnym sensie bał się być sam. Nawet, jeśli to nie był dobrze znany mu Koizumi, to chociaż wyglądał jak on, co dodawało mu trochę otuchy. Przez cały czas panowała między nimi dość nieprzyjemna cisza, ale Kyon nie wiedział, co mógłby powiedzieć. Koizumiemu z kolei w ogóle to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie - czuł dziwną satysfakcję widząc, jak Kyon miota się wewnętrznie, przejęty i zestresowany całą sytuacją. Ale chciał więcej, więcej, jeszcze więcej. Nie rozumiał dlaczego, ale pragnął zobaczyć go pogrążonego w całkowitej rozpaczy. Dlatego też przerwał ciszę: - Jaki on jest? - Kto? - zaskoczony Kyon nie bardzo wiedział, o co Koizumi go pyta. - Ten drugi... - prychnął - ja. Kyon nie miał pojęcia, jak odpowiedzieć, spuścił więc tylko spuścił głowę, milcząc. - Po twojej reakcji wnioskuję, że jest zupełnie inny. - podszedł i złapał go za brodę, zmuszając do spojrzenia na siebie. Uśmiechnął się ze złośliwą satysfakcją, widząc zdezorientowanie, niepewność i smutek w jego oczach. - Nie... nie aż tak... bardzo... - Kyon wydusił z siebie, uciekając wzrokiem przed jego spojrzeniem - To tylko szczegóły. - mówił po cichu - Tylko drobne szczegóły. I to jest najgorsze. Koizumi gniewnie ściągnął brwi i popchnął go na ścianę: - Najgorsze? Najgorsze?! - podniósł głos - Najgorsze jest to, że pojawiasz się znikąd i burzysz cały mój poukładany świat! Suzumiya-san jest teraz tobą wręcz niezdrowo zainteresowana, a mi wmawiasz, że nie jestem mną. Jeśli nie jestem sobą, to kim? Negujesz moją egzystencję? Mówisz, że nie powinienem istnieć?! - Kyon szeroko otworzył oczy, w których malowało się przerażenie. Nigdy, przenigdy nie widział zdenerwowanego Koizumiego, a co dopiero mówić o takim wybuchu złości. - K-koizumi... Ja nie... - Kim dla ciebie jest Koizumi Itsuki? Kim on jest, że ja nie mogę być nim? Przecież ja jestem Koizumi Itsuki! - Koizumi pochylał się nad nim tak nisko, że niemal stykali się nosami. Wzdrygnął się zaskoczony, gdy zobaczył swoje własne odbicie w oczach Kyona. Szeroko otwartych oczach, które mówiły mu więcej, niż usta, które tylko bezgłośnie otwierały się i zamykały. Nie miał pojęcia, dlaczego pochylił się jeszcze trochę, łącząc ich usta w silnym, pozbawionym jakiejkolwiek delikatności, pocałunku. Nie zwrócił uwagi na to, jak Kyon mocno zaciska palce na rękawach jego marynarki, zignorował też to, że chłopak starał mu się wyrwać i odepchnąć go. Nie pozwolił mu na to. Odsuwając się tylko kilka centymetrów powiedział cichym głosem, w którym czaiła się jakby groźba - Jeśli uważasz, że nie jestem Koizumim, to pokażę ci, jak bardzo się mylisz, pokażę ci, jak bardzo prawdziwy jestem. - nie zwlekając popchnął go na łóżko i zawisł nad nim, szybko pozbawiając go koszuli, a później rozpinając rozporek jego spodni. W tym momencie Kyon przestał się buntować i wyrywać. Zdał sobie sprawę z tego, że było to kompletnie bez sensu, wiedział, że nie miał szans. Nie był też w stanie powtrzymać łez, które zaczęły napływać do jego oczu. - Koizumi, Koizumi, Koizumi, Koizumi... - zaczął nieświadomie powtarzać. Wtedy Koizumi przestał. Pochylił się i oparł czoło o jego ramię. - To nie mnie wołasz, prawda? Nie mnie... Bo ja nie jestem twoim Koizumim... - powiedział cicho i wstał, a później wyszedł do drugiego pokoju. Obaj nie zamienili ze sobą słowa aż do następnego dnia, gdy, wraz z Haruhi, Mikuru i Nagato znaleźli się w sali, gdzie w pierwotnym świecie Kyona znajdowała się SOS Brigade. Wtedy udawali, jakby poprzedniego dnia nic między nimi się nie wydarzyło. Koizumi zauważył tylko, że Kyon ucieka przed nim wzrokiem. A Kyon zwrócił uwagę na to, że uśmiech Koizumiego, który zawsze gościł na jego twarzy był wymuszony. Przestał myśleć o czymkolwiek innym, gdy na komputerze pojawiła się wiadomość od Nagato. Przepełniła go nadzieja, wiedział, że ma szansę na powrót do swojej prawdziwej rzeczywistości.
Kyon powoli otworzył oczy i rozejrzał się dookoła. Leżał na łóżku szpitalnym, a niedaleko niego siedział Koizumi i obierał jabłka. Uśmiechnął się, gdy zobaczył, że chłopak się obudził. Kyon wiedział, że tym razem jest to prawdziwy, szczery uśmiech. - Och... w końcu się obudziłeś. - do jego uszu dotarł spokojny, ciepły głos. Kolejny raz nie mógł powstrzymać łez. Zdziwiony Koizumi zerwał się z fotela i podszedł do niego szybkim krokiem - Wszystko w porządku? - pochylił się nad nim, zabierając rękę, którą Kyon zasłonił twarz. Powoli, jakby bojaźliwie, otarł dłonią jego mokry policzek. Wtedy Kyon otworzył oczy i spojrzał wprost na niego. Wystarczył ułamek sekundy, żeby Koizumi pochylił się, lekko go całując, a kolejny ułamek sekundy później, Kyon zarzucił mu ręce na szyję i mocno przyciągnął do siebie.
4 notes · View notes
old-trash · 8 years ago
Text
Uwierzyć w...
Ouran, Kyoya/Tamaki, M, 1463, ao3.
Ufna niewinność Tamakiego w zderzeniu z zimnym zgorzknieniem Kyoyi.
- Kocham cię. - w głosie wysokiego, przystojnego blondyna brzmiała determinacja. - Słucham? - niewiele niższy, czarnowłosy, równie przystojny chłopak poprawił okulary i cicho się roześmiał. - Powiedziałem, że cię kocham. - Oczywiście. - chłopak lekceważąco machnął dłonią i odszedł w stronę grupki stojących nieopodal dziewcząt w żółtych sukniach - Chodź, księżniczki oczekują księcia. Blondyn na chwilę spuścił głowę, ale szybko rozpromienił się i dołączył do nich z oszałamiającym uśmiechem.
***
- Kyoya... - Tamaki dreptał za przyjacielem. - Hm? - zawołany oderwał się od swojego notesu i spojrzał na blondyna. - To już jest koniec, prawda? - w jego głosie brzmiał smutek. - Tak, to koniec. - I nie da się nic zrobić, prawda? - Nie, nie da się. No chyba, że zamierzasz zawalić egzamin końcowy i powtarzać ostatnią klasę. Aczkolwiek ja nie mam tego w planach i w host clubie pozostanie was czwórka. - To nie będzie już to samo. Nawet w tym roku było już gorzej. Bez senpaiów było inaczej. A jeśli jeszcze i ty miałbyś odejść, to... Ale oni sami sobie nie poradzą. Haruhi i bliźniacy. Staraliśmy się o nowych członków, ale nic z tego nie wyszło. To koniec. To ostateczny koniec naszego host clubu. - Ożył z nami i z nami umrze, tatusiu. - Kyoya ironicznie zaakcentował ostatnie słowo. - Nie nabijaj się ze mnie. - głos Tamakiego był dziwnie poważny, jak nigdy. - Nie nabijam się. Bardzo często to powtarzałeś. - chłopak przewrócił oczami - A mnie nazywałeś mamusią. - prychnął. - Kyoya. - blondyn zatrzymał się - Kyoya, pamiętasz, co powiedziałem ci półtora roku temu? - Tamaki, mówiłeś wiele rzeczy. Ciężko zapamiętać wszystkie twoje pomysły. Zwłaszcza, że większość z nich była dość ekscentryczna. - chłopak zachował spokojny, chłodny ton, aczkolwiek odwrócił się i zaczął powoli oddalać. Dobrze wiedział, o co chodzi blondynowi, lecz nie chciał drążyć tego tematu. Tamaki podbiegł do niego, złapał za ramię i przyparł do ściany. - Kyoya, ja wiem, że ty wiesz. Dlaczego to robisz? - poważny, zdeterminowany ton ze strony Tamakiego brzmiał dziwnie. Uparcie wpatrywał się swoimi niebieskimi oczami w czarne tęczówki przyjaciela. Tylko przyjaciela? - Jesteś śmieszny. - chłopak starał się nie pokazać po sobie, że jest niespokojny i źle czuje się w takiej sytuacji - Coś takiego jak miłość nie istnieje. Zwłaszcza między dwoma przedstawicielami płci męskiej. - na te słowa Tamaki aż zachłysnął się powietrzem. - Kłamiesz! - blondyn krzyknął i przyparł go do ściany jeszcze mocniej, silnie zaciskając palce na jego ramionach - Kłamiesz! Bo ja cię kocham! Kochałem cię cały ten czas i wciąż tak jest! - Tamaki. - Kyoya oswobodził się z uścisku i poprawił okulary - Tamaki. - powtórzył i zaśmiał się krótko - Jesteś taki uparty. Szkoda tylko, że rzeczywistość do ciebie nie dociera. Zawsze byłeś słodkim księciem, który żył w świecie ideałów. Powiem to jeszcze raz. Miłość nie istnieje. Nie ma czegoś takiego. Jest tylko pożądanie, czy chęć tworzenia nowych istnień. Miłości nie ma. - czarne oczy złowrogo błyszczały zza okularów, ściągnięte brwi wyglądały groźnie. Gdyby na miejscu blondyna był ktokolwiek inny, nie wytrzymałby i dałby sobie spokój. Ale Tamaki to Tamaki. - Udowodnię ci. - jego ekspresja była niezwykle podobna do wyrazu twarzy drugiego chłopaka, aczkolwiek biła z niej determinacja, a nie złość. Blondyn pociągnął go za rękę w kierunku wyjścia ze szkoły, gdzie czekała już na nich czarna limuzyna. - Co ty robisz?! - Kyoya starał się wyrwać, ale nie bardzo mu to wychodziło. - Udowodnię ci, że miłość istnieje. - Tamaki odpowiedział dopiero w samochodzie, gdy Ouran zniknął już za zakrętem.
***
Limuzyna zatrzymała się tuż przy głównym wejściu willi Suou. Kyoya wysiadł pierwszy. Przez całą drogę myślał, że jeśli Tamaki choć jeszcze jeden raz zacznie go gdzieś ciągnąć, to coś mu zrobi. Dlatego też, wiedziony swoistym instynktem, od razu wszedł do budynku i skierował się na piętro, w stronę sypialni gospodarza. Był pewien, że była ona dzisiejszym celem. Tamaki wlókł się kilka kroków za nim, ze spuszczoną głową. Gdy w końcu znaleźli się w pomieszczeniu, podniósł oczy i uparcie wpatrywał się w swojego gościa. - Dlaczego mi nie wierzysz? Dlaczego? - w jego głos wkradł się zupełnie inny ton. Już nawet nie smutek, lecz wręcz rozpacz. - Ile jeszcze mam ci powtarzać, że coś takiego jak miłość nie istnieje? Tamaki... Dorośnij. To tylko bajka dla dzieci i niewinnych dziewcząt. - Kyoya rzucił sucho i odwrócił się w stronę fotela, na którym zamierzał usiąść. Nie zdążył jednak, ponieważ, kolejny raz tego dnia, został przyparty do ściany - Co ty wypr... - nie dokończył, ponieważ Tamaki złapał go za ramiona i zamknął mu usta pocałunkiem. Kyoya najpierw nie zrobił nic, szok odebrał mu zdolność ruchu, dopiero po chwili zebrał się w sobie i odepchnął od siebie chłopaka - Ty chyba oszalałeś! - warknął - Wychodzę. - Nie. - Tamaki trzymał go za rękę i spoglądał na niego wilgotnymi oczami - Nie idź. - zbliżył się do niego i przytulił na chwilę, aby później znów go pocałować. Tym razem Kyoya zaczął odpowiadać na pieszczotę, ale robił to raczej machinalnie, bez większego zaangażowania. Tamaki był jednak z tego bardzo zadowolony, powolnymi ruchami zaczął rozwiązywać ich krawaty, rozpinać marynarki i koszule. Niedługo później góry schludnych mundurków liceum Ouran leżały gdzieś na podłodze, a przyjaciele, dość chaotycznie, kierowali się w stronę łóżka. Gdy naga skóra pleców Kyoyi zetknęła się z zimnym materiałem pościeli, przez głowę chłopaka przemknęła nieprzyjemna myśl, że to on może stać się w tym łóżku stroną uległą. A na to nie miał wcale ochoty. Gdy Tamaki rozpinał jego rozporek, zebrał się w sobie i przewrócił chłopaka, tak, że teraz on sam był u góry. - Co ty planujesz? - okulary lekko zjechały z jego nosa. Blondyn uniósł ręce i ściągnął je, po czym odłożył na szafkę obok łóżka. - Chcę ci pokazać, jak bardzo cię kocham. - położył dłonie na jego policzkach i patrzył wprost w jego oczy - Chcę być twój. - Kyoya przysiadł na jego biodrach i uniósł jedną brew, przyglądając mu się badawczo: - Ty chcesz to zrobić? W dodatku ze mną? - spytał cierpkim tonem - Przez trzy lata prowadziliśmy nasz host club. Było tyle klientek. Tyle dziewcząt. Ogromne ich ilości. Najwięcej zawsze ciągnęło do ciebie. Nie mogłeś sobie wybrać którejś z nich? Na pewno jakaś była odpowiednia. - Kyoya... One się dla mnie nie liczyły. Nie w tym sensie. - mówiąc te słowa, sunął dłońmi od jego twarzy, poprzez tors do rozporka spodni, którym zajmował się wcześniej - Satysfakcja naszych klientek była najważniejsza, ale nigdy nie myślałem o nich w takich kategoriach jak o tobie. Kyoya... - wsunął szczupłe palce pod jego bieliznę - Kyoya... Ja cię kocham, chcę być twój, zrobię dla ciebie wszystko, zrozum to. - zaczął poruszać dłonią. Delikatnie się uśmiechnął, gdy poczuł, jak mięśnie chłopaka spinają się na chwilę, a on sam stara się nie jęknąć. Kyoya pochylił się nad nim i posłał mu gniewne spojrzenie: - Ciebie to bawi? - odpowiedział mu tylko ciepły uśmiech i szybsze ruchy dłonią. Chłopak nie mógł zaprzeczyć, było mu dobrze. Zastanawiał się tylko, dlaczego Tamaki wciąż uparcie powtarza swoje "Kocham cię". Dla niego takie uczucie było wręcz absurdalne. Nigdy nie myślał o miłości. Ani rodzicielskiej, której raczej nie otrzymał, ani jakiejkolwiek innej. Z tego też powodu nie mógł pojąć podejścia Tamakiego do tej sprawy. Zbyt długo jednak o tym nie myślał, gdyż jego ciałem zaczynała władać przyjemność. Pochylił się i brutalnie wpił w usta blondyna, równocześnie pozbawiając go spodni i bielizny. Bez zbędnych czułości wsunął w niego jeden palec, a po chwili kolejny. Tamaki głośno jęczał, ni to z bólu, ni to z przyjemności. Jego oczy zwilgotniały, starał się to ukryć, zasłaniając twarz dłońmi. Niedługo później w pokoju rozbrzmiał jego głośny krzyk, a po jego policzkach potoczyły się łzy, których nie sposób było nie zauważyć. Kyoya nie poruszał się przez chwilę, odczekał nieco, przypatrując się Tamakiemu. Zabrał jego ręce i odsłonił twarz. Mokre, zarumienione policzki, półprzymknięte powieki i zaczerwienione usta. - Tego chciałeś? - pochylił się nad nim i wyszeptał mu wprost do ucha. Gdy się podniósł, zapłakane oczy z powagą wpatrywały się wprost w jego własne, ciemne i niewzruszone. Zdezorientowało go to na chwilę, a przez głowę przebiegła mu myśl: Jesteś zbyt niewinny na to wszystko, Tamaki. I zaczął się poruszać. Z ust blondyna co chwilę wyrywały się głośne jęki. Kyoya nie mógł znieść widoku jego twarzy. Było w nim coś, co go niepokoiło, wręcz przerażało. Zamknął oczy, a otworzył je dopiero, gdy po długim czasie, doszedł w końcu wewnątrz swojego kochanka. Ułożył się wygodnie na plecach i wpatrywał w sufit. Prychnął, gdy poczuł, jak ciepłe, spocone ciało, mocno przytula się do jego boku. - Tego chciałeś? - czarnowłosy powtórzył swoje pytanie. - Kocham cię. - usłyszał w odpowiedzi, gdy jasne włosy łaskotały jego tors. Prychnął ponownie i zamilkł, zaś w swoim umyśle prowadził usilne dochodzenie dotyczące tych dwóch słów. Nie zauważył, kiedy zaczął wypowiadać swoje myśli na głos: - ...i co to w ogóle ma znaczyć? Ta cała miłość, to całe kochanie? Przecież nie ma czegoś takiego... - To... - Tamaki przerwał mu cicho - Chęć do życia, radość czerpana z każdej chwili spędzonej z tą jedyną osobą, tęsknota za nią, gdy jej nie ma. Miłość jest. O tutaj. - chwycił jego dłoń i przyłożył do swojego serca - I jest też tutaj. - niepewnie dotknął jego torsu opuszkami palców, po czym, nieco pewniej, ułożył swą dłoń na jego sercu - Tylko musisz ją znaleźć i uwolnić. A wcześniej jeszcze uwierzyć.
1 note · View note
old-trash · 8 years ago
Text
One night stand
Challengers/The Tyrant Falls in Love, Isogai/Hiroto, M, 1644, ao3.
Isogai jest w podróży służbowej i przez przypadek trafia do baru, w którym pracuje Hiroto.
- Ale Angel-kun-! - Nie, nie, nie, nie, Hiroto, nie! Isogai usłyszał podniesione głosy, a chwilę później ktoś wybiegł z przejścia pomiędzy budynkami i wpadł na niego. Jęknął niezadowolony, bo nie dość, że się przewrócił, to jeszcze ten ktoś wylądował na nim. - Ach... Uch... Przepra... TY! - gdy postać podniosła wzrok i spojrzała na niego, jej nastrój od razu się zmienił. Isogai przewrócił oczami i zaśmiał się pod nosem. - Miło cię widzieć, Morinaga-kun. - powiedział najsłodszym głosem, na jaki było go stać w tym momencie. Morinaga z kolei podniósł się tak szybko, jak tylko mógł. - Ty, ty, ty... Co ty tu robisz?! Nawet nie próbuj zbliżyć się do senpai! - wycelował w niego palcem, a później odwrócił się na pięcie i odszedł. - Arara... Angel-kun się straszliwie zezłościł. Wszystko w porządku? - Isogai dopiero teraz zwrócił uwagę na drugiego mężczyznę, który pochylił się, wyciągając do niego rękę, pomagając mu wstać. - Mhm, myślę, że tak. - Isogai się otrzepał i spojrzał w stronę, w którą odszedł Morinaga - Czy do niego kiedykolwiek dotrze, że mnie Souichi nie interesuje? - westchnął ciężko, mamrocząc pod nosem. - Masz ochotę na drinka? - z zamyślenia wyrwał go Hiroto - To właściwie moja wina, że Angel-kun na ciebie wpadł. W dodatku widać, że nie ma zamiaru nawet przeprosić, więc... - Właściwie... czemu nie?
- Ach! Więc to ty! Ten straszliwy, uparty rywal! - Hiroto zaśmiał się radośnie, na co Isogai tylko zmarszczył brwi. - Problem w tym, że tylko Morinaga tak myśli! - blondyn żywo gestykulował - I w ogóle, kto by go chciał? Przecież Souichi to psychopata! Chociaż mnie akurat się boi. - uśmiechnął się pod nosem z zadowoleniem. - Angel-kun jest uparty. Nic do niego nie dociera. - Hiroto wzruszył ramionami, ale za chwilę na jego twarzy pojawiło się zmartwienie - Czasami myślę, że to się może źle dla niego skończyć. - tym razem to Isogai wzruszył ramionami: - Jego sprawa, jego sprawa. - po czym spojrzał na zegarek - Uch... Będę musiał zbierać się do hotelu. - Hotelu? - Tak, jest tu gdzieś niedaleko. - Isogai wstał, powoli szykując się do wyjścia. - Ach... - Dzięki za towarzystwo dzisiaj. Wieczory w delegacjach są takie nudne, jeśli jest się samemu. - najpierw westchnął, a później uśmiechnął się lekko. - Ależ nie ma problemu, mi też było miło. - Hiroto odwzajemnił uśmiech. - Dobranoc. - Dobranoc... Ach! Isogai! - zawołał w ostatniej chwili. - Hm? - blondyn zatrzymał się w pół kroku, odwracając się w jego stronę. - Jeśli... Jeśli będziesz się jeszcze nudził i będziesz miał ochotę, zawsze możesz tu wpaść. - Jasne. - kiwnął głową, wychodząc - Gay bar, huh? - dodał pod nosem, będąc już na chodniku.
Isogai właściwie nie miał zamiaru znów iść do tego baru, ale nuda wzięła górę. Stwierdził też, że pójście gdziekolwiek indziej nie zagwarantuje mu przecież dobrego towarzystwa. A Hiroto akurat był odpowiednim towarzyszem rozmowy dla niego. No i Isogai niespecjalnie przejmował się całą tą homoseksualną otoczką. Jakby mógł skoro Kurokawa był jego najlepszym przyjacielem? Może i poczuł się trochę nieswojo, gdy po wejściu duża część spojrzeń skierowała się na niego, ale nie pokazał tego po sobie. Tak, jak wczoraj, usiadł przy barze, opierając się o niego łokciem i podpierając głowę dłonią. Uśmiechnął się pod nosem, spoglądając na Hiroto, który jeszcze go nie zauważył, zajęty robieniem drinka dla jednego z klientów. W końcu jednak się odwrócił i szeroko uśmiechnął na jego widok. - Isogai! Nie spodziewałem się, że przyjdziesz. - Hm? Ach, właściwie nie miałem zamiaru, ale stwierdziłem, że co mi jednak szkodzi? - blondyn odpowiedział z rozbrajającą szczerością - W końcu nikt i tak się tu na mnie nie rzuci. - lekko wzruszył ramionami. - Huh? Ach... - na krótką chwilę mina Hiroto zrzedła - Więc ty nie...? - Ja? Nie... To tylko Morinaga tak myśli po całym tym zamieszaniu z karaoke. A przyjaźniąc się z Kurakawą przestałem na to wszystko zwracać uwagę. - Hiroto nic nie odpowiedział, więc po dłuższej chwili Isogai dodał jeszcze - To źle? Mam się stąd wynieść? - Nie, skąd... Czego się dziś napijesz, Isogai?
Hiroto nie pokazał po sobie, że na początku przejął się tym, że Isogai nie jest gejem. Zresztą i tak szybko przestał, przecież wcale nie wymagał od niego związku, zadowoliłby się tylko jedną, wspólną nocą. No i przecież miał doświadczenie z takimi facetami. A Isogai wydał mu się łatwym celem, skoro, mimo wszystko, przyszedł tu ponownie. Jednak dwa dni później frustracja Hiroto powróciła. Bez względu na to, jak bardzo się starał w jakikolwiek sposób oczarować Isogaia, ten wydawał się być całkowicie odporny. Gdy kolejnej nocy blondyn wyszedł, wciąż zupełnie niezainteresowany, Hiroto, zamiast się poddać, postanowił zmienić taktykę. Jeśli formy pośrednie nie skutkowały, to czas na bezpośredni atak. Swoją frustrację i upór tłumaczył sobie tym, że przecież był w stanie zdobyć każdego, nawet jeśli był heteroseksualnym facetem. Pomijając oczywiście Morinagę, ale on sam jest beznadziejnym przypadkiem.
Isogai, jak co wieczór, zastanawiał się, dlaczego tu właściwie wraca. Niezbyt często, nawet mimo dobrej atmosfery, zdarzało mu się iść ponownie do tego samego baru. A zwłaszcza kilka dni z rzędu. Porzucając jednak tę myśl, wszedł do środka. Zdziwił się, widząc Hiroto siedzącego przy barze, a nie stojącego za nim. Podszedł i usiadł obok, a zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, Hiroto odezwał się pierwszy: - Och, Isogai! Już jesteś... Zastanawiałem się, czy będę długo czekał i czy w ogóle przyjdziesz. - uśmiechnął się do niego, lekko przykrzywiając głowę. - Eh? - Mam dzisiaj wolne, ale nie chciałem cię zostawić samego. - Ach... Reakcja Isogaia zdecydowanie zadowoliła Hiroto. Przez krótką chwilę spoglądał mu jeszcze w oczy, a później powoli odwrócił się, skupiając się na rurce, którą bawił się w pustej szklance po drinku. - Chcesz zostać tutaj, czy pójdziemy gdzieś indziej? - Hiroto przerwał ciszę, wyrywając towarzysza z zamyślenia. - Chodźmy, nie będziesz przecież pił w barze, w którym pracujesz. - Isogai wstał i mrugnął do niego okiem. Hiroto uśmiechnął się do siebie z zadowoleniem i poszedł za nim do wyjścia.
Niedługo później zaczęli wręcz pielgrzymkę po przeróżnych barach. W żadnym nie spędzili zbyt wiele czasu, ale za to pili dość dużo. Właściwie ani Hiroto, ani Isogai, nie wiedzieli dokładnie, jak i kiedy znaleźli się w hotelowym pokoju blondyna. Isogai może nie miał żadnych ukrytych zamiarów, ale Hiroto wręcz przeciwnie. Dodatkowo jeszcze do tej pory wszystko szło po jego myśli. Obaj byli pod wpływem alkoholu, więc Hiroto wiedział, że wszystko pójdzie łatwiej, a w razie czego, następnego dnia wszystko będzie można zwalić właśnie na to, że do najtrzeźwiejszych nie należeli. Gdy tylko w zasięgu jego wzroku pojawiło się łóżku, Hiroto przystąpił do ataku. Isogai był od niego niewiele wyższy, więc z łatwością przyciągnął go do pocałunku. Początkowo blondyn cały zesztywniał, żeby po chwili go od siebie odepchnąć: - Hiroto. - rzucił ostro, spoglądając na niego ze ściągniętymi brwiami. Ale Hiroto tylko się uśmiechnął, a później zmrużył oczy, oblizując wargi. Był pewny siebie. Wiedział, że Isogai się podda. Wszyscy się poddawali. Dlatego też, nie czekając długo, pociągnął blondyna do kolejnego pocałunku. Tym razem nie został odepchnięty. Gdy znaleźli się już na łóżku, bez koszul, Hiroto uśmiechał się z zadowoleniem, widząc, że Isogai wcale nie jest bierny. Złapał go za biodra, przyciągając do siebie i ocierając o niego, Hiroto niemal się zapomniał, gdy Isogai zsunął nieco dłonie, przenosząc je na jego pośladki. Dopiero, gdy chciał zmienić ich pozycję, Hiroto nie pozwolił mu na to, chcąc wciąż kontrolować sytuację. Zszedł niżej, rozpinając jego spodnie i zsuwając je, po czym nie czekając na nic, od razu zaczął pieścić go ustami i językiem. Niecierpliwiąc się, w międzyczasie pozbył się też reszty swojego ubrania i starannie przygotowywał się palcami. Nie mogąc już dłużej wytrzymać przestał, chcąc poczuć w sobie coś innego, niż tylko swoje palce. W tym momencie jednak jego kontrola nad sytuacją się skończyła, zanim zdążył zrobić cokolwiek, Isogai siłą zmienił ich pozycję i bez ostrzeżenia połączył ich usta w mocnym, pożądliwym pocałunku, w tym samym czasie wchodząc w niego. Hiroto pomyślał, że brak kontroli wcale nie jest taki zły.
Hiroto obudził się nieco obolały, ale wypoczęty. Rozejrzał się dookoła, a po chwili dotarło do niego gdzie jest i co stało się poprzedniej nocy. Uśmiechnął się sam do siebie, przewracając się na drugi bok. Zdziwił się, gdy zobaczył, że łóżko jest puste. Usiadł i rozejrzał się ponownie. Dopiero teraz zwrócił uwagę na leżącą na szafce nocnej kartkę. Sięgnął po nią i przeczytał: W pracy. Dzisiaj wracam do domu. Isogai Z niedowierzaniem wpatrywał się w te kilka słów. Zgniótł karteczkę i rzucił gdzieś w kąt. Swoją złość i rozczarowanie tłumaczył sobie tym, że przecież to on zawsze wszystkich zostawiał, wychodził, gdy partner spał i znikał bez śladu. Przecież nie był Morinagą. Nie oczekiwał nic więcej, niż tylko jednej, wspólnej nocy.
Przez cały następny tydzień Hiroto był zły na siebie. Mimo, że starał się o tym nie myśleć i zachowywać normalnie, nawet Morinaga, wciąż będąc w swoim małym świecie trudnej miłości do Tatsumiego, zauważył, że coś z nim jest nie tak. Zrzucił winę na przeziębienie, przeklinając się w duchu i zaczynając pilnować się jeszcze bardziej, niż zwykle. Nawet dobrze mu to wychodziło przez kolejnych kilka tygodni. Aż pewnego dnia, gdy wychodził z pracy do domu, ktoś przyparł go do ściany i pocałował. Hiroto zaczął się szarpać, chociaż nie mógł zbyt wiele zrobić, ponieważ napastnik mocno trzymał oba jego nadgarstki. Chwilę później szeroko otworzył oczy ze zdziwienia, widząc, kto przed nim stoi: - Isogai... - Cześć. Powinienem wpaść prędzej, powiedzieć cokolwiek, a nie tak tylko… ale takie zamieszanie było z tym przeniesieniem i przeprowadzką. Straszne, straszne. Kompletnie na nic czasu nie było. Głupio wyszło. - Isogai uśmiechnął się przepraszająco. - Huh? Przeniesienie? Przeprowadzka? O czym ty...? - Hiroto był zdezorientowany. - Hm... To ci nie mówiłem? Może nie, bo o pracy właściwie nie rozmawialiśmy. Zresztą... Kto by chciał? Ale do rzeczy, do rzeczy. - kontynuował, widząc jego niezadowolone spojrzenie - Przeniesienie, ponieważ teraz będę na stałe pracował w tutejszej siedzibie naszej firmy, bo i tak co chwilę musiałem tu przyjeżdżać. No to wiadomo, od razu też przeprowadzka, bo przecież muszę gdzieś mieszkać, nie? No chyba, że zaproponujesz wspólne mieszkanie u Ciebie. Hiroto wpatrywał się w niego szeroko otwartymi oczami, a po chwili zaczął nieskładnie, odwracając wzrok: - Ale... Dlaczego...? Bo ja... sam... Myślałem, że... Ty nie... - dopiero po chwili dotarło do niego, że w tym momencie słowami zbyt wiele nie przekaże. Dlatego też objął Isogaia za szyję i przyciągnął do kolejnego pocałunku.
2 notes · View notes
old-trash · 8 years ago
Text
Distance
Kingdom Hearts, Axel/Demyx, Axel/Roxas, M, 1967, ao3. 
Demyx wspomina dni, kiedy to z nim Axel spędzał czas w łóżku.
Demyx siedział na parapecie swego okna i wpatrywał się w nocne niebo. Gwiazdy i księżyc powoli przysłaniały chmury, zaczął wiać wiatr, który wył głośno między konarami pobliskich drzew. Pogoda dość dobrze opisywała humor chłopaka. W jego sercu, o ile można było powiedzieć, że je posiadał, szalała taka sama wichura i tak samo ciemne chmury zakrywały jego zwykłą radość. Axel... Czy my na pewno nie mamy serc? Mówiłeś mi, mówiłeś mi, że...
***
"I can't prove that I love you. I have no heart. But I can pretend..." ***
Tak, ale czy to prawda? Dlaczego ja czuję inaczej? To co robisz tak boli, boli właśnie tutaj, gdzie powinienem mieć serce. Chłopak zasłonił dłońmi uszy, gdy usłyszał cichy jęk dochodzący z pokoju obok. Dobrze wiedział, do kogo on należał, a jeszcze większą pewność miał co do tego, kto ten jęk spowodował. Roxas i Axel. Axel. Axel... Niebo rozcięła błyskawica, chwilę później zagrzmiało. Na ziemię zaczęły spadać pierwsze krople deszczu. Demyx chwycił swoją gitarę, która stała oparta o ścianę niedaleko okna. Ułożył się nieco wygodniej i przejechał palcami po strunach, które posłusznie wydały oczekiwane dźwięki. W pokoju rozległa się cicha melodia, która nie była słyszalna na zewnątrz, ponieważ zagłuszał ją wiatr i deszcz. Niedługo później do gitary dołączył cichy głos chłopaka, który z tęksknotą wpatrywał się w liście szarpane przez wiatr, i który przez swoją muzykę pokazywał światu to, co czuł.
***
It's not the way you need me It's the way you drag me down
***
- Hej, Axel! Słyszałeś już o nowych rozkazach? - Demyx chyba jeszcze nigdy nie był tak radosny, gdy mówił o rozporządzeniach Ansema lub Xemnasa. - Jak miałem słyszeć, skoro zawsze ty się pierwszy tego dowiadujesz i pierwszą osobą, której o tym mówisz jestem ja? - na twarzy Axela pojawił się ciepły uśmiech, gdy zmierzwił jasne włosy przyjaciela. - No ej! Nie ruszaj! Wiesz, ile czasu układałem fryzurę?! - chłopak oburzył się i lekko odsunął. - Wiem, wiem... To zawsze zabiera ci dużą część poranka. - Phi... Ja chociaż dbam o swój wygląd. Nie to co ty. Kilka razy przejedziesz grzebieniem po tych swoich czerwonych kłakach i wyglądają dobrze. A ja? A ja muszę się tak męczyć... - Tak, tak... - Axel objął go i poklepał po plecach - Każdego ranka staczasz śmiertelny bój ze swoimi włosami. Ale nie miałeś czasem mi o czymś powiedzieć? - starał się zmienić temat. - Uhm... - chłopak pociągnął nosem - Ach... bo... Właśnie! - jego humor momentalnie się poprawił - Te głupie dzieciaki opuściły swoją wyspę, ja i ty mamy udać się na przeszpiegi, zobaczyć, co się tam dzieje i takie różne... Nic specjalnego, właściwie to prawie tak, jakby wysłali nas na wakacje, nie? - na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. - Destiny Island? Bez tej wrzeszczącej zgrai, machającej bronią na oślep? - na chwilę zamyślił się - Masz rację! Demyx! Wakacje! Jedziemy na wakacje! - objął chłopaka w pasie, podniósł go i zaczął się z nim kręcić. Po korytarzu roznosił się ich radosny śmiech.
***
Muzyka ucichła, gdy Demyx przypomniał sobie wiadomość o podróży na Destiny Island. Wtedy cieszył się nie tylko z tego, że ich misja przypominała wakacje, większą radość czerpał z tego, że będzie tylko z Axelem. Sam. Zapomniałeś już o naszej wspólnej radości? O tym, jak cieszyliśmy się z tego wyjazdu? Byliśmy tam razem. Ty i ja. My.
***
I can't believe it hurts this much I still hear your voice You're calling out to me
***
- Demyx... Demyx. Demyx! Obudź się! - Axel zaczynał się irytować - Ile zamierzasz spać? Gdybym wiedział, że będziesz się ciagle lenił, to pojechał bym z kimś innym lub nawet sam! - chłopak potrząsał blondynem, który nareszcie się budził. - No, ale co jest?... Przecież wiesz, że lubię... - nagle zerwał się z łóżka - CO?! Z kimś innym? - Taa... Bo siedzę tu i siedzę, a ty ciągle śpisz i się nie budzisz. Poszedłbym się przejść, ale nie chcę cię zostawić samego, gdyby dzieciarnia wróciła. - Ja... Przepraszam... Nie przejmuj się mną. - spuścił głowę aby ukryć oczy, które powoli zaczynały wypełniać się łzami. - Hej... Daj spokój. Żartowałem. Trochę się nudziłem, ale nie aż tak, żeby zostawić cię samego. To byłoby niebezpieczne. - złapał jego podbródek i uniósł nieco do góry, tak, że jego własne, zielone oczy, mogły wpatrywać się w błękitne tęczówki - Demyx... - powiedział miękko - Nie płacz, proszę... - delikatnie otarł jego łzy, na co blondyn jedynie mocno się do niego przytulił. Mówił coś, ale bardzo cicho i niezrozumiale. Axel odsunął go nieco od siebie i znów spojrzał mu prosto w oczy. Po długiej chwili ich twarze powoli zbliżyły się do siebie, a usta zetknęły w pierwszym, nieśmiałym pocałunku.
***
- Axel... - imię chłopaka brzmiało w ustach Demyxa niezwykle smutnie. Przepełnione było bólem, który muzyk nosił w sobie. Przypominając sobie całą tą odległą sytuację, dotknął swoich warg opuszkami palców. Axel... Ja wciąż czuję delikatne muśnięcia twoich ust. Nigdy nie zapomnę smaku tych pocałunków. Czy one nadal by takie same?
***
You're a constant burning That gets the best of me
***
Demyx jeszcze przez chwilę siedział z zamkniętymi oczami. Starał się uspokoić oddech, ale nie do końca mu to wychodziło, ponieważ wciąż czuł na sobie dłonie przyjaciela. Jakby tego było mało, to czerwonowłosy zaczął nimi delikatnie wodzić po jego lekko opalonej skórze. - A-axel... - blondyn zająknął się - Co... Co ty robisz? - chyba chciał się upewnić, że to, co czuje nie jest tęsknym wymysłem jego umysłu. W odpowiedzi otrzymał jedynie kolejny ciepły uśmiech i następną dawkę subtelnej pieszczoty. Niedługo później znów mógł smakować warg przyjaciela. Axel powoli położył go na łóżo, a sam pochylił się nad nim i najpierw całował jego twarz, następnie szyję, obojczyki i tors. Na dłużej zatrzymał się przy sutkach, które na zmianę lizał i skubał zębami. Z chwili na chwilę oddech Demyxa przyspieszał coraz bardziej, z jego ust wyrywały się pojedyncze jęki i westchnięcia. - Axel... Axel... - chłopak westchnął i wplótł palce w długie, czerwone włosy, gdy pieszczota jego ust zsunęła się jeszcze niżej, mijając pępek i docierając do brzegu bokserek, w którch blondyn spał. Axel uśmiechnął się na widok wzoru zdobiącego materiał. Były to różnej wielkości krople wody, chyba we wszystkich możliwych odcieniach granatowego, niebieskiego i błękitu. - Znów woda? - zaśmiał się cicho. - Przecież to mój żywioł, prawda? - zarumienił się - Mogę się założyć, że w twojej szafie pełno jest ubrań w płomienie. - prychnął, po czym sam się roześmiał. - Widać obaj jesteśmy przewidywalni. - chłopak podniósł się nieco i zsunął z ramion płaszcz, po czym zajął się ściąganiem własnych spodni. Tak, jak było wcześniej powiedziane, spod ich czarnego materiału wyłoniły się ogniste wzory. Obaj ponownie się roześmiali, po czym Axel pochylił się i pocałował jego usta, równocześnie wsuwając dłoń pod niebieską bieliznę chłopaka.
***
Demyx zacisnął palce na gryfie gitary. Zadrżał, gdy myślał o tym, co stało się tam, na Destiny Island. Nawet teraz poczuł pieczenie na policzkach, był pewny, że dość mocno się zarumienił. Znów szarpnął struny i śpiewał dalej.
***
You're a constant echo That I hear ringing in my ears
***
- Demyx... Demyx... - Axel szeptał jego imię, po czym głośno westchnął, osiągając w nim spełnienie. - Axel, ja... - blondyn nieśmiało się uśmiechnął i mocno zarumienił, nie zdążył dokończyć, gdyż czerwonowłosy przerwał mu pocałunkiem. - Wiesz... Nie mów jeszcze nic. Najpierw ja coś powiem. - Demyx zrobił zdziwiona minę, ale posłusznie nie odezwał się - Nie mogę ci udowodnić, że cię kocham. Ja nie mam serca. Ale mogę udawać... Oczy blondyna rozszerzyły się do granic możliwości, po czym chłopak mocno zacisnął powieki, starając się nie pozwolić wypłynąć łzom.
***
Wciąż słyszę twój głos powtarzajacy te same słowa. Jeżeli już nie mogłeś udowodnić mi tej miłości, mogłeś chociaż udawać ją tak, żebym nie wiedział, że udajesz... Demyx wpatrywał się w lśniące krople deszczu spadające z nieba i kapiące z drzew. Początkowo twoje słowa bolały za każdym razem, gdy je wypowiadałeś, ale z czasem przyzwyczaiłem się do tego i dobrze wiedziałem, co usłyszę po tym, gdy już skończymy. Zawsze to samo. Powtarzałeś to jak mantrę. Czerpałeś z tego przyjemność? Czy może chciałeś się w ten sposób usprawiedliwić? Jeśli tak, to przed kim, przed czym? Początkowo nie zauważałem zmiany w twoim zachowaniu. Wszystko dobrze zrozumiałem dopiero wtedy, gdy on pojawił się w naszych szeregach. Nie mogłem go winić za to, że mi cię zabrał. Przecież nic cię do mnie przywiązywało. Nie miałeś, nie masz serca. Ja też nie powinienem mieć, ale czy na pewno? I przede wszystkim, czy on je ma? Lubię go. Jest miły, zabawny, pomocny i martwi się o wszystkich. Wydaje mi się, że nie wie, co było między nami, zanim znalazł się w Organizacji. Wtedy chyba wszystko wyglądałoby inaczej. Ale czy na pewno? Przecież to zależy tylko od ciebie, Axel. Deszcz przestał padać. Demyx znów słyszał odgłosy zza ściany. Gdy dotarł do niego głośny krzyk spełnienia Roxasa i cichszy jęk Axela, po jego policzkach spłynęło kilka łez, pozostawiając po sobie mokre ślady, błyszczące w spokojnym świetle księżyca, który wydostał się zza chmur. Chłopak zdecydowanym ruchem ujął gitarę i zamyślił się chwilę. Nieco przestawił kolejność fragmentów piosenki, dodał kilka wersów i utwór był gotowy. Najpierw rozległy się spokojne dźwięki gitary, a później jego cichy głos, w którym można znaleźć było wszystkie emocje tłoczące się w Demyxie.
***
It's not the way you see me It's the way you let me down I can't believe that it hurts this much When I hear your voice You're calling out to me Though you know I can't be with you So please don't leave Just remember to keep some distance And remember you've Already had your chance with me I hope you see I could never be without you Just try to see the way that I see
It's not the way you need me It's the way you drag me down I can't believe it hurts this much I still hear your voice You're calling out to me Though you know I can't be with you So please don't leave Just remember to keep some distance And remember you've Already had your chance with me I hope you see I could never be without you Just try to see the way that I see You're a constant echo That I hear ringing in my ears I see you I see the way you see me You're a constant burning That gets the best of me I see you - I see the way you see me Please don't leave Just remember to keep some distance And remember you've Already had your chance with me I hope you see I could never be without you Just try to see the way that I see
***
- Hej, to jest niezłe! Podoba mi się. Zawsze uważałem, że twoje teksty są dobre, ale to... - na twarzy Axela widniał szeroki, ciepły uśmiech. Demyx odwrócił głowę w jego stronę i spojrzał na niego smutnym wzrokiem: - Dziękuję. Ale nie powinieneś być teraz gdzieś indziej? - chłopak znów spojrzał w przestrzeń za oknem. Nie mógł patrzeć na jeszcze spocone ciało przyjaciela, na włosy klejące się do wilgotnego czoła i na jego jedyne okrycie, czyli bokserki w, tak dobrze znany, płomienny wzór. - Obydwie łazienki są zajęte. Muszę trochę poczekać. - Axel wzruszył ramionami. Nie wyczuwał smutku blondyna, przyćmiewała go jego własna przyjemność i zmęczenie. - Ach, rozumiem... A dlaczego akurat... - nie zdążył dokończyć. Axel dobrze wiedział, o co chłopak chce spytać, więc wyprzedził pytanie, od razu udzielając odpowiedzi: - Najpierw usłyszałem gitarę, a później twój głos, więc przyszedłem posłuchać. Tak wczułeś się w tekst, że nawet nie zwróciłeś uwagi na to, że się pojawiłem. Ta piosenka... To o czymś szczególnym? - zbliżył się do niego, zmusił do spojrzenia na niego i utkwił przenikliwy wzrok w jego tęczówkach - Czekaj... Płakałeś? - zdziwił się. Demyx szybko odwrócił twarz: - Nie, niedawno padało, siedziałem tu przez cały czas, więc zmokłem... A ta piosenka... Ona jest... Jest o niczym. - teraz chłopak mógł znieść wszystko, oprócz obecności Axela. Ten zaś, jakby wyczuwając jego pragnienie, opuścił pokój. Powoli zamknął za sobą drzwi, po czym oparł się o drewno. Westchnął, gdy usłyszał cichy szloch. Nie umiesz kłamać. Ale powiedz, dlaczego tak się stało? Dlaczego nasza historia tak się skończyła? Przecież my nie mamy serc... Tyle razy ci to powtarzałem...
***
"I can't prove that I love you. I have no heart. But I can pretend..."
0 notes
old-trash · 8 years ago
Text
Mała rzecz, a cieszy
Katekyo Hitman Reborn, Yamamoto/Gokudera, M, 633, ao3.
Yamamoto wraca do domu dzień wcześniej, zaskakując Gokuderę.
Yamamoto zamknął za sobą drzwi i odłożył katanę, opierając ją o szafkę. - Wróciłem. - rzucił w przestrzeń, ale odpowiedziała mu cisza. Zdziwił się, ponieważ w mieszkaniu paliło się światło. Wszedł do środka i skierował się do salonu. Uśmiechnął się lekko, gdy zobaczył porozwalane wszędzie dokumenty. Przykucnął przed sofą i z radosnym uśmiechem przyglądał się twarzy śpiącego Gokudery, który wciąż trzymał w dłoni jakieś papiery. - Nee, Hayato... Wróciłem. - wyszeptał miękko. - Mhm... Takeshi... - Gokudera wymamrotał i przekręcił się nieco w jego stronę. Wciąż spał. Yamamoto uśmiechnął się jeszcze bardziej, o ile było to możliwe, i pocałował go. Nie minęło wiele czasu, nim Gokudera otworzył oczy i gniewnie zmarszczył brwi, odpychając od siebie Yamamoto. - Wróciłem. - nie zrażony niczym Yamamoto wciąż się uśmiechał. - Widzę. - Gokudera odburknął i usiadł, przecierając oczy. Yamamoto spojrzał na zegarek, dokumenty i w końcu na Gokuderę: - Jadłeś już kolację? - spytał. Gokudera tylko pokręcił głową - Mhm... To ja coś przygotuję. - wstał i wyszedł do kuchni. Dopiero teraz Gokudera wziął głęboki oddech i schował twarz w dłoniach: - Miał wrócić jutro, zaskoczył mnie. - mówił sam do siebie, idąc do łazienki. Wzdrygnął się, gdy w lustrze zauważył, jak bardzo zarumienione ma policzki. Przepłukał twarz zimną wodą i poszedł do kuchni, gdzie Yamamoto stawiał właśnie na stół kubki z herbatą. - Więc, Yamamoto? - Gokudera rzucił oschle, a po dłuższej przerwie dodał - Co się stało, że wróciłeś tak szybko? - Wszystko poszło gładko, skończyliśmy wcześniej, więc nie było sensu zostawać dłużej. No i chciałem cię w końcu zobaczyć. Przecież to prawie miesiąc. Nie tęskniłeś, Hayato? - mówił normalnie, jedynie ostatnie zdanie wypowiedział zupełnie innym tonem, takim, od którego Gokuderze aż ciarki przeszły po plecach. Czuł, że jego policzki znów robią się czerwone. Nic sobie z tego nie robiąc zmarszczył brwi i zmienił temat, nawet nie patrząc na towarzysza. Yamamoto wykorzystał to i przerwał mu w pół zdania pocałunkiem. Tym razem nie dał się tak łatwo odepchnąć - Naprawdę nie tęskniłeś? - spytał, gdy w końcu się odsunął - Bo ja bardzo. - znów go pocałował. Gokudera starał się opanować, co nie do końca mu wychodziło: - Yamamoto... W przeciwieństwie do ciebie, ja jutro będę pracować. - silił się na zdecydowany ton, ale nie wytrzymał jego spojrzenia, od którego robiło mu się gorąco. Nigdy nie powiedziałby tego głośno, ale brakowało mu go. Jego czułych pocałunków, ciepłych dłoni. I nie musiał mówić. Yamamoto wiedział. Zwłaszcza, gdy Gokudera, tak, jak teraz, zarzucał mu ręce na szyję i łapczywie całował. Szybko przenieśli się z kuchni do sypialni, pozostawiając po sobie ślad w postaci rozrzuconych ubrań. Yamamoto ledwo nad sobą panował. Zbyt długo nie widział Gokudery, przez co teraz sama jego bliskość go upajała. Zachłannie go całował, błądząc dłońmi po jego ciele. Wszedł w niego szybko, za szybko, wywołując głośny jęk bólu Gokudery. - Hayato... Hayato... - gorączkowo szeptał, całując jego usta i wodząc wargami po jego szyi. Gokudera nie był bierny, poruszał biodrami w rytm jego pchnięć, mocno go obejmował, zaciskając palce na jego ramionach i równie zachłannie oddawał pocałunki. - Takeshi... - doszedł z głośnym westchnięciem. Zaraz po nim Yamamoto, ale obu było mało. Tej nocy obaj nie zaznali snu i odpoczynku. Rano Gokudera spoglądał na zegarek znad ramienia Yamamoto. - Cholera... Już jestem spóźniony... - wymamrotał zirytowany - Yamamoto! To wszystko twoja wina, jak ja się teraz wytłumaczę Dziesiątemu?! - Tsunie? Rozmawiałem z nim wczoraj. Mówił, że możesz zrobić sobie dzisiaj wolne. - uśmiechnął się i mocniej objął Gokuderę, przyciągając go do siebie jeszcze bardziej - Nee, Hayato... I Takeshi, a nie Yamamoto. - pocałował go w czoło - Dlaczego o tym na co dzień nie pamiętasz? - postarał się zrobić jak najżałośniejszą minę. Niezbyt mu to pomogło, bo po chwili z hukiem spadł z łóżka. - Lepiej byś śniadanie zrobił. - Gokudera warknął i odwrócił się do niego plecami - Takeshi. - dodał ciszej w poduszkę, myśląc, że Yamamoto nie usłyszy. Jednak usłyszał i z szerokim, radosnym uśmiechem wyszedł do kuchni, w drzwiach mówiąc jeszcze: - Kocham cię, Hayato. - a później uciekł przed rzuconą w jego kierunku poduszką.
0 notes
old-trash · 8 years ago
Text
It’s raining man
Fairy Tail, Grey/Natsu, M, 750, ao3.
Juvia zastanawia się, gdzie ostatnio znika Gray. Lucy przez przypadek spotyka ją, gdy ta go śledzi. Obie postanawiają podążać za Grayem, gdy ten spotyka się z Natsu.
- Nee, nee, ale Charles... - Lucy uśmiechnęła się pod nosem, widząc, jak Happy kolejny raz stara się przypodobać białej kotce. - Ale oni są uparci, prawda Wendy? - powiedziała teatralnym tonem, nachylając się jej do ucha. Dziewczynka tylko przytaknęła, załamując ręce. - Lucy-san, a gdzie jest Natsu-san? To dziwne, że nie są razem. - Hm... Jakby się tak zastanowić, to nie tylko Natsu zaginął. Nie widać też nigdzie Graya. I Juvii. Jest późno, więc może wrócili już do siebie? Ja też będę się zbierać. - blondynka powoli wstała i owinęła się płaszczem. Ostatnimi dniami pogoda nie należała do najlepszych, a w powietrzu wisiał ciężki deszcz. Jak na zawołanie, zaraz po tym, gdy wyszła na zewnątrz, spadły pierwsze krople. Na szczęście nie zepsuło to jej dobrego humoru, ponieważ spodziewając się deszczu, Lucy miała przy sobie parasol. Nie zdążyła dojść daleko, gdy zobaczyła dobrze znaną jej postać. Juvia stała tyłem do niej i wychylała się zza rogu, jakby kogoś uważnie obserwując, starając się pozostać niezauważoną. Lucy bez namysłu podeszła do niej i klepnęła w ramię: - Juvia jest bardzo zajęta. Proszę nie przeszkadzać Juvii. Juvia chce się dowiedzieć, gdzie ostatnio znika Gray-sama. Słysząc to, blondynka tylko przewróciła oczami: - Nie łatwiej byłoby go po prostu zapytać? - na to już Juvia nie odpowiedziała, jedynie mocno się zaczerwieniła i wróciła do obserwowania Graya. Po chwili ciszy, nagle się odwróciła: - Juvia już wie! Lucy-san idzie tam, gdzie Gray-sama, więc ona pewnie, pewnie... - aż się zapowietrzyła. Lucy z kolei ciężko westchnęła i kolejny raz zaczęła jej tłumaczyć, że nic jej z Grayem nie łączy. Oczywiście nic z tego do Juvii nie docierało, ale blondynka czuła się z tym jakoś lepiej. Gdy skończyła swój monolog, nieco zainteresowana, wyjrzała zza rogu. Zobaczyła stojącego nieopodal Graya, który wyraźnie na kogoś czekał. Po dość długiej chwili napięcia, obie dziewczyny uniosły brwi w zadziwieniu, widząc, że z naprzeciwka nadchodzi Natsu. Jakby tego było mało, nie nawiązała się między nimi żadna kłótnia, zamiast tego zaczęli gdzieś razem iść. - Dziwne, dziwne, bardzo dziwne... - Lucy wymamrotała pod nosem. Juvia z kolei rzucała jakieś zirytowane przekleństwa w kierunku Natsu, niemal natychmiast ruszając za nimi. Blondynka, pchnięta ciekawością, postanowiła jej towarzyszyć. Niezbyt często można było zobaczyć, jak Gray i Natsu się nie kłócą. Spokojna atmosfera pomiędzy magami była jednak jedyną anomalią. Gdy Lucy chciała już zrezygnować, obaj gwałtownie skręcili w bramę jednego z budynków. To oczywiście wydało się Lucy podejrzane. Rzuciła okiem na Juvię, która wciąż posyłała Natsu mordercze spojrzenia. Ostrożnie, powoli, żeby pozostać niezauważone, wychyliły się zza rogu. Ledwo udało im się zauważyć, jak Natsu i Gray znikają za którymiś drzwiami. Ku radości Juvii, drzwi te nie zamknęły się za nimi, zostały wciąż lekko uchylone. Dziewczyna odetchnęła głęboko i zajrzała do środka. Lucy stanęła tuż za nią, również zaciekawiona tym, co może dziać się w pokoju. Aż wstrzymała oddech widząc, jak Gray przypiera Natsu do ściany i go... W ostatniej chwili zdążyła zasłonić usta Juvii i stłumić jej krzyk, na widok tego, jak Gray całuje Natsu. Sama Lucy kompletnie nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć. Zwłaszcza, kiedy zobaczyła, jak Gray, wciąż nie odrywając swoich ust od ust Natsu, jedną ręką opiera się o ścianę, a drugą wsuwa pod jego kamizelkę. Jakby tego było mało, Natsu zarzucił mu ręce na szyję, mocniej przyciągając go do siebie. - Nie wierzę... - Lucy wymamrotała nieświadomie, wciąż mocno trzymając Juvię, ale już nie zdając sobie z tego spawy. Założyłaby się o wszystkie swoje magiczne klucze, że Gray uśmiechnął się, gdy Natsu zaczął się o niego ocierać. Niedługo później po jej plecach przebiegł dreszcz, gdy do jej uszu zaczęły dobiegać ciche pojękiwania i pomruki. - Gray... pospiesz się... - blondynka nie mogła uwierzyć w to, że Natsu mógł brzmieć w taki sposób. W jego głosie czuć było błagalną prośbę, niecierpliwe ponaglenie i, przede wszystkim, niezaspokojone pożądanie. Głośno nabrała powietrza, gdy Gray wsunął dłoń w spodnie Natsu, na co ten westchnął z zadowoleniem. Całkiem straciła oddech, gdy niedługo później chłopak widocznie się spiął, mocno zaciskając palce na ramionach Graya, a następnie rozluźnił się z głośnym jękiem. Po krótkim momencie, który jej wydał się wiecznością, Gray pochylił się nad nim i powiedział mu coś na ucho, przy okazji lekko je przygryzając. Lucy szeroko otworzyła usta, gdy Natsu skinął głową i osunął się na kolana. Blondynka nagle jakby oprzytomniała, chwyciła Juvię za rękę i odciągnęła ją od drzwi, jakby od tego zależały losy świata. Gdy wyszły na zewnątrz, w ogóle nie zauważyły ogromnej ulewy. Każda z nich, powolnym, ociężałym krokiem, ruszyła w kierunku swojego mieszkania. Z kolei Gray i Natsu jeszcze przez długi, długi czas w ogóle nie zwracali uwagi na otaczających ich świat.
1 note · View note
old-trash · 8 years ago
Text
Eternally
Cain Saga/Godchild, Cain C. Hargreaves/Riffael "Riff" Raffit, M, 788, ao3.
Crehador przez przypadek odczytuje wspomnienia Riffa i Caina.
Crehador ostrożnie stąpał wśród gruzów. Szedł powoli, co chwilę potykając się o zawalone fragmenty ścian i sufitu zamku. W końcu dotarł do komnaty, gdzie miał nadzieję odnaleźć Caina. Zatrzymał się w drzwiach, zszokowany wpatrując się w przestrzeń przed nim. Gdy otrząsnął się z otępienia, podbiegł do siedzących na ziemi hrabiego i jego lokaja. Riff delikatnie obejmował Caina, opierając się o jego plecy. Obaj mieli zamknięte oczy. Crehador przyglądał się im przez dłuższą chwilę, zastanawiając się, czy żyją. Bał się, tak bardzo bał się poznać prawdę, że nawet przez myśl mu nie przeszło, by po prostu sprawdzić oddech lub puls. W otwartej, wyciągniętej dłoni młodego hrabiego zauważył pierścień, o którym tyle słyszał, pierścień, który sprawił tyle kłopotów. Coś w jego podświadomości mówiło mu, żeby go zabrać i kiedyś, może już teraz, może za kilka lat, oddać go siostrze Caina - Mary. Nie spodziewał się jednak, że jego umiejętności jako medium zadziałają w tym momencie same. Przez jego umysł zaczęło przebiegać wiele obrazów, początkowo niewyraźnych, rozmazanych, nakładających się na siebie. Nie minęła chwila, a wszystko zaczęło robić się coraz wyraźniejsze. Crehador obserwował wspomnienia z życia Caina, który trzymał pierścien na dłoni, jak i życia Riffa, którego palce obejmowały nadgarstek hrabiego.
***
Młody chłopak szedł alejkami parku znajdującego się za dworem jego nowego pracodawcy. Niedaleko zarośli usłyszał odgłos kopania w ziemi i szloch. Podszedł bliżej i zobaczył płaczącego chłopca, usypującego kopczyk ziemi tuż pod krzakiem: - Kim jesteś? - chłopiec odwrócił głowę w jego stronę i spojrzał na niego zdziwionymi, zielono-złotymi oczami. Riff przedstawił się i zaczął z nim rozmawiać. Nagle chłopiec rzucił - Widzisz mnie? - dopiero wtedy do Riffa dotarło, że właśnie spotkał Caina - syna hrabiego, u którego rozpoczął pracę. Spotkał chłopca, któremu całkowicie poświęci swoje życie.
***
Niemal natychmiast Riff odkrył, że Alexis znęca się nad swoim synem, codziennie wieczorem bije go i podtruwa arszenikiem. Nie mógł zrozumieć, dlaczego Cain, który zdawał sobie sprawę ze szkodliwości tych zabiegów, nie buntował się, nie starał się wyswobodzić. Dopiero gdy obaj poznali prawdę o jego matce, rodzonej siostrze Alexisa, wydarzenia zaczęły następować po sobie bardzo szybko. Alexis zginął, Cain został głową rodu, a Riff głównym lokajem.
***
Cain nie był lubianym arystokratą. Większość ludzi bała się go, choć wiele kobiet było nim zafascynowanych - inteligentny, młody, przystojny, o niezwykłym kolorze oczu, posiadający wielki majątek i wysoki status społeczny. Często wykorzystywał te okazje. Spotykał się z wieloma kobietami, często tylko dwa-trzy razy, zawsze z kilkoma w tym samym momencie. Zdarzało się, że jedna z jego kochanek dowiadywała się o innych, wtedy odchodziła od niego z ogromną awanturą. Cain jednak nic sobie z tego nie robił. Na jej miejsce było jeszcze wiele chętnych. Był też ktoś, kto mógł zastąpić je wszystkie.
***
Riff wszedł właśnie do łazienki z czystymi ręcznikami i ubraniem na zmianę dla Caina. Młody hrabia siedział w dużej, kamiennej wannie i opierał zaczerwieniony policzek o jej zimny brzeg. - Przyniosę lodu. Może napuchnąć... - powiedział troskliwym tonem. - Nie trzeba. - chłopak podniósł się i spojrzał na niego z nonszalanckim uśmiechem - Chociaż miała siłę w tych drobnych rączkach. - zaśmiał się na wspomnienie jednej z kochanek, która przed chwilą zrobiła mu awanturę o to, że spotyka się z innymi kobietami. Riff tylko pokręcił głową z politowaniem. Nie mógł zrozumieć zachowania hrabiego - Chodź tu. - lokaj usłyszał krótki rozkaz. Posłusznie podszedł i przykucnął tuż przed nim. Cain wyciągnął ręce i objął go za szyję, przyciągając do siebie. Ich usta dzieliło tylko kilka milimetrów - Nie uważasz, że powinieneś mnie teraz pocieszyć? - mruknął zalotnie. Riff pochylił się i pocałował go. Najpierw delikatnie, lekko muskając jego wargi swoimi, później mocniej, pieszcząc jego język swoim własnym. Cain zamruczał z aprobatą i przerwał pocałunek. Podniósł się, siadając na brzegu wanny, z nogami na zewnątrz. Riff wiedział, co ma robić. Dłońmi gładził uda hrabiego, biorąc go do ust i delikatnie pieszcząc językiem. Cain niespokojnie poruszał biodrami, mając ochotę na coś więcej, na coś bardziej intensywnego. Wplótł palce we włosy Riffa i odciągnął jego głowę - Wystarczy. - mruknął, pochylając się, po czym lekko go pocałował. Lokaj wstał i podniósł go, odwracając tyłem do siebie. Cain oparł dłonie o wannę i spoglądał na niego znad ramienia. Riff znów przyklęknął, tym razem językiem i palcami zajmował się jego wejściem. Cain nie mógł powstrzymać, i nawet nie chciał, cichych, przeciągłych jęków zadowolenia - Wystarczy. - powtórzył lekko zachrypniętym głosem. Riff wstał ponownie i rozpiął swoje spodnie, po czym wszedł w hrabiego. Zamknął oczy, nie chcąc patrzeć na blizny na jego plecach, pozostawione tam przez Alexisa.
***
Crehador odsunął się zmieszany. Zacisnął pierścień w dłoni. Potarł skroń i ze smutnym uśmiechem spojrzał na hrabiego i jego lokaja. - Riff... Ja wiedziałem, że z twojej strony to było coś więcej, niż tylko wierna służba swojemu panu, ale ty, Cain, jak mogłeś tak okłamywać Mary, swoją małą, śliczną i słodką siostrzyczkę? Przecież to nie ona była osobą, którą najbardziej kochałeś... I którą będziesz kochał wiecznie...
0 notes