c44xrlie8
c44xrlie8
Calarie
26 posts
165 cmCw — 48,45kg | Sw — 69,90kg
Last active 60 minutes ago
Don't wanna be here? Send us removal request.
c44xrlie8 · 16 hours ago
Text
Grzmi za oknem. Ze mną już trochę lepiej fizycznie, może psychicznie też. Ciężko to nazwać jakimkolwiek sukcesem. Zwłaszcza w obliczu kaloryki dzisiejszego dnia. Przestałam liczyć po 1400 — stanęłabym na tym, ale po drzemce złapał mnie jeden wielki wilczy głód. Nie wiem. Chciałabym rozumieć z czego to wynika. Czy mogę to nazywać ekstremalnym głodem? Nie uważam, że jestem w cyklu objadania się. Zupełnie inaczej go przeżywam. Sięgam po te same produkty, ale w pełni świadomie, nie pod wpływem chwili, impulsu i zamroczenia umysłu. Czym właściwie jest ten ekstremalny głód? Wcale nie planuję wielkich uczt czy nie opycham się do porzygu — choć to kwestia sporna, po prostu jem jak normalny człowiek. Pełna wyrzutów sumienia, rezygnacji, ale w gruncie rzeczy jak zdrowa osoba. Źle ze mną, będzie już tylko gorzej. Stoję między ósemką a dziewiątką — nie tyję, puchnę. Chociaż zaczynam w to wątpić. Panicznie boję się prawdziwego przytycia. W tłuszcz i mięśnie, nie w wodę i glikogen. Nie wiem dlaczego przerwałam dzisiejszą głodówkę po 19 godzinach. A wolałabym wiedzieć. Nie byłam głodna, nikt mnie nie zmusił. Czułam całe nic a jednak sięgnęłam po jedzenie. O co w tym wszystkim chodzi? Co się dzieje ze mną, wokół mnie?
33 notes · View notes
c44xrlie8 · 2 days ago
Text
Wzięłam bisacodyl. Wczoraj wieczorem, jedną tabletkę. Głupia jestem. W nocy rozpoczęłam post, przerwałam go po 12 godzinach, żeby zażyć nimesulid. Dostałam miesiączkę. Jedzenia dziś było zdecydowanie za dużo, zwłaszcza węglowodanów. Nie liczyłam. Nie warto, nie ma po co. Rozpoczęłam kolejną głodówkę, nie mam pojęcia ile potrwa. Nigdy nie wiem, nie chcę zapeszać. Brzuch mnie boli, ale od wzięcia tabletek przeciwbólowych powstrzymuje mnie skok insuliny. Nie wiem czy paracetamol przerywa ketozę, w środku mojej głowy tak. Już i tak nie jest źle, najgorsze za mną. Nie mam ochoty rozmawiać z ludźmi, leżę w łóżku i milczę. Po prostu boli. Nie tylko fizycznie, ale też psychicznie. Nie wstaję, nie wychodzę z domu. Kolejna niedziela spędzona na bezczynności. Gdzie są we mnie resztki jakiejkolwiek produktywności? Przydatności? Umyłam jedynie twarz, wypiłam pokrzywę, jak znajdę w sobie siły to pójdę się wykąpać i zażyć magnez. Może jeszcze kolagen morski. Ketoza, skok insuliny. Czuję się nijak, taka bezczynna, bezradna. Nie mam ochoty nawet na zakupy, denerwuje mnie brak pieniędzy i ciekawych ubrań — a przecież mnie stać. Jedzenie straciło smak, jem jedynie, aby się napchać. Obrzydza mnie bycie najedzoną. Nie cieszy mnie też powrót do nikotyny, kofeina w energetyku. Moim ulubionym energetyku. Wszystko jest dzisiaj takie apatyczne. Nie wiem czy to kwestia upału, bólu czy zwyczajnie mojej głowy. Oby jutro przeszło. Nie mogę cały dzień leżeć w łóżku i zmuszać się do zasypiania. Chociaż ostatnie godziny powinnam odespać, moja jakość snu znacząco się pogorszyła. Irytują mnie świeżo umyte włosy, wszystkie dźwięki, alergia powodująca katar. Zaraz pościelę kolejny raz łóżko, bo znów jest nie takie jak powinno. Kichnę, denerwując się, że kicham a moje oczy łzawią. Nie wytrzymam niedługo, sama ze sobą i wszystkim wokół. Ile można codziennie przeżywać to samo? Żyć tak samo, nic nie robiąc? Niech w końcu zrobi się chłodniej. Wczoraj czułam się Bogiem, dzisiaj jestem nikim. Coś mnie definiuje każdego dnia, ale nie jestem w stanie zdefiniować tego czynnika. Określić, znaleźć, nazwać. Mogłabym zasnąć na zawsze. Bez samobójstwa, bez śpiączki. Po prostu spać, nie myśleć, nie analizować, nie podejmować decyzji. Żyć, ale nie być. Gorzej jakbym w tym wiecznym śnie też codziennie stawała na wagę i fantazjowała o chlebie tostowym. Koszmar, z którego nie mogłabym się obudzić. Zupełnie podobny do mojej obecnej rzeczywistości.
29 notes · View notes
c44xrlie8 · 3 days ago
Text
Odstawiłam nikotynę. Pokrętnie na mnie działa i powoduje wilczy głód. Chyba nic nie działa na mnie prawidłowo, zepsuta jednostka. Nie wychodzę poza swój limit 1000, dzisiaj 858 kcal, 71g białka, 31g tłuszczu i 74g węglowodanów. Błonnika już nie uwzględniam, bo śmiech na sali. Prymitywny śmiech. Wczoraj tradycyjnie napad, jutro pewnie też będzie, bo już mnie nosi. Nie jestem głodna fizycznie, psychicznie zjadłabym cały chleb tostowy i pół kostki masła. Czy jest w tym co�� nowego? Jestem taką powtarzalna. Chociaż dla przełamania rutyny wyszłam w końcu na spacer. 7282 kroków, chciałam co najmniej 10000. Jak już żyję nierealnymi ambicjami to może od razu 100000. Szkoda, że iść przed siebie mi się nie chciało. Zrobiłam pół treningu. Pół 10 minutowego treningu. Po 5 minutach zaczęła mi się wbijać kość dolnego odcinka kręgosłupa do podłogi. Muszę kupić matę, dywan, koc na podłogę. Opcji jest wiele. Nie cierpię ćwiczyć, wszystko mi się wbija przy ćwiczeniach na leżąco. Zawsze. W nocy napisałam do starej przyjaciółki, od dziś nazywanej Ż. — od początku jej imienia. Nie, nie ma na imię Żaneta. Więcej polskich imion na Ż nie znam. Rozmawiałyśmy i o ile rozmowa była prowadzona głównie przeze mnie to nie narzekam. Czułam się jakby jej brakowało słów w języku polskim, ale mimo wszystko była zainteresowana. Może brakowało. Jestem zmieszana nią i myślą o spotkaniu, którego przecież sama chciałam. Nie rozumiem już siebie, ale chyba nie do końca potrzebuję. Bylebym kolejnej głupoty nie zrobiła. Zbliża mi się miesiączka, czuję całym swoim podbrzuszem. Cieszy mnie to, najwyraźniej jeszcze nie gniję od środka. Narzekam jedynie na ból. Nie martwię się, w pierwszy dzień będzie gorszy. Plany na jutro nijakie, ani nie myślę o jedzeniu ani o jakiejkolwiek aktywności. Ale czuję w kościach, że pod względem kalorii może być źle. Już marzę o najedzeniu się pod korek. Jezu, co za żałosne marzenia. Nie wiem jak ja utrzymam tę wagę docelową, o ile w ogóle do niej zejdę. Nie wiem z kim próbuję walczyć. Wydaję mi się, że z własną głową, ale w rzeczywistości ten głód chyba jednak wynika fizycznie. Nie z żołądka tylko z organizmu w całości. Mimo wszystko zrobię z tym całe nic, chleb tostowy nie rozwiąże problemu zmęczenia chronicznym deficytem. Tu już tylko jedno słowo pomoże. Nie planuję i nie zamierzam, ale czasem myślę. Raczej w kontekście ewentualnej ucieczki niż prawdziwego planu. Chociaż ja już sama nie wiem jakie decyzje podejmuję, kiedy i dlaczego. Wydaję mi się, że myślę, ale w rzeczywistości moimi myślami są zupełnie inne rozwiązania. Te zrealizowane biorą się z tej niemyślącej części. Bzdura i głupota. Mam plany na wrzesień i październik, muszę jedynie dociągnąć i nie zabić jelit Dulcobisem. Ten sierpień mógłby minąć w jeden dzień. Swoją drogą jeden dzień trwało moje postanowienie o zaprzestaniu ważenia. Dobrze, dwa na upartego i z zamkniętymi oczami. Dzisiaj na wadze 49,55kg, później 49,20kg, teraz nie wiem. Jeszcze mi tej dziewiątki w życiu brakowało, naprawdę. Może powinnam wrócić do piątki z przodu a najlepiej to pobić maksymalną i dojść do siódemki. Naprawdę, jak już łamie swoje bariery to w całości. Bisacodylu jeszcze nie wyrzuciłam, chciałam go dzisiaj wziąć. Nie wzięłam, na chceniu się skończyło. Wezmę na dniach, jeszcze nie wiem kiedy. Oby nigdy, ale to utopijne marzenia. Dobrze, że nie mam leków moczopędnych w szafce. Całe szczęście.
39 notes · View notes
c44xrlie8 · 6 days ago
Text
Tumblr media Tumblr media Tumblr media
Chyba przedawkowałam kofeinę. Próbowałam wymiotować chlebem z masłem, próbowałam wymiotować batonem. Bezskutecznie, chyba już nie potrafię. Może to i dobrze. Zjadłam 861 kcal, limitem było 1000. Mniejsze wyrzuty sumienia miałam jedząc trzy razy tyle. Mimo wszystko jutro limit znów będzie tak wysoki, nie zamierzam prowokować kolejnych cykli objadania się. Niedobrze mi po nikotynie, niedobrze mi po kofeinie. Szkoda, że po jedzeniu mnie nie mdli. Mogłoby. Mokra położyłam się na ręczniku i tak słuchałam dźwięku spływającej wody, patrząc w biały sufit łazienki. Nie mam siły. Nawet się nie wykąpałam, jedynie wymoczyłam. Oczy same mi się zamykają. Gdzieś pomiędzy tylko cicho błagam, żeby ten dzień się skończył. Tęsknię za M. — zupełnie nic nowego. Wczoraj przed snem, zmęczona i zapłakana, prosiłam żeby zadzwonił. Nie wiem kogo, chyba jego samego. Nie chcę, żeby dzwonił czy wracał. Nudna już jestem z tą tęsknotą, mogłabym zmienić obiekt rozpaczy. Albo chociażby spożytkować te energię w lepszy sposób. Mimo wszystko, tęsknię. Nawet pełna tak skrajnych emocji, zawiedziona sama sobą. Plan jutrzejszego dnia obejmuje jabłko, kefir i naleśniki twarogowe. Może, z podkreśleniem na może, dodam dwie wegetariańskie sajgonki. Chciałabym powoli wracać do diety składającej się głównie z owoców, warzyw, ryb i nabiału. Bez tego bezsensownego chleba. Zdążyłam go znienawidzić w ostatnich dniach. Swoją drogą, przestałam się ważyć. Nie mogę znieść tej ósemki na wadze, już mi się śni po nocach. W najgorszych koszmarach. Na razie wytrzymałam jeden dzień. Może dociągnę tygodnia. Optymistyczna wersja. Wyrzucę Dulcobis, wyciągnę baterie z wagi i w końcu schudnę. Nie pamiętam kiedy tak długo stałam na jednej liczbie. Tragedia, naprawdę dramat.
46 notes · View notes
c44xrlie8 · 7 days ago
Text
Nie ma marchwi, nie ma bananów, jajek, łososia, ogórków, nie ma samokontroli. Jest świeży chleb, masło i opakowanie pokrzywy. Chleb z masłem, fasolka szparagowa, wiśnie, truskawki.
19 notes · View notes
c44xrlie8 · 10 days ago
Text
Późny wieczór, leżę w wannie. Nie nasypałam soli o zapachu makadamii, nie wlałam delikatnie kokosowego płynu. Temperatura wynosi 42 stopnie. W łazience, na dworze sporo mniej. Czuję się jak w taniej saunie. Na chwilę przełamałam wrzątek strumieniem lodowatej wody, ale jak długo można tak katować własną skórę tym mrozem? Patrzę na swoje ciało. Wypłowiałe rozstępy, ledwo widoczne gołym okiem, świeże rany zadane przez koty, blizna powstała na dziecięcym kolanie. Wystające kości miednicy, brzuch pełen jedzenia. Roleta w oknie chybota, kot się przeciska między kosmetykami i głośno miauczy. Egipskie stopy, opuchnięte łydki, wystające i lekko krzywe kolana, uda dotykające wanny. Znienawidzone krótkie nogi. Grube palce, którym nawet przedłużane paznokcie nie pomagają, wybijającą się kość nadgarstka, ramiona ze zwisającą skórą. Pamiątka z przeszłości. Obojczyki, z których możnaby pić mleko, łopatki widoczne gołym okiem, przebijający się zarys kręgosłupa, dołeczki Wenus nad pośladkami. Piersi, które odchudzanie skrzywdziło, kruche żebra prześwitujące przez warstwę skóry. O szyję zahaczają długie brązowe włosy spięte rozciągniętą gumką w niechlujny kok. Słyszę tylko strumień wody obijający się o moją kostkę. Sąsiadka mówi, że schudłam. Lepiej wyglądam. Babcia pragnie sposobu, przeplatając między pytaniami swoje opowieści o pożeraniu smutku. Podobno od stycznia wróciłam o połowę mniejsza. Inna część otoczenia nie pyta o przepis tylko przyczynę. Koleżanki chwalą i zazdroszczą, przyjaciółka zaczyna podsuwać jedzenie pod nos przy każdej okazji. A mama tylko w kółko, że widać mi kości, że już jestem zbyt chuda. Dzisiaj podzieliłam się z nią opowieścią o naleśnikach z białego sera, gdzieś pomiędzy wierszami. Skwitowała to krótkim: „Po co jesz tyle białka skoro i tak brak Ci mięśni na nogach? Sama skóra i kości”. Zamurowało mnie. Nie odpowiedziałam, zmieniając temat. Brak mi siły na takie rozmowy. Ale utknęło mi to w głowie i kurczowo nie chce odpuścić. Połykam bisacodyl, chwytam rękami każdy kawałek tłuszczu a za największy koszmar uważam dzień, w którym waga kuchenna przestanie działać. W myślach wciąż jestem tą starą sobą z nadwagą i niespełnionym nigdy żołądkiem. Ważę się kilka razy dziennie, wylewam napoje z cukrem, rezygnuje z kromki chleba na śniadanie w obawie, że spowoduje napad. Przed lustrem widzę moje poprzednie ciało. Planuję skrupulatnie godziny posiłków, boję się kaloryki owoców, smażę tylko na maśle i oliwie. Na co mi to wszystko? Nie jestem w stanie zobaczyć chudości kreowanej przez wszystkich wokół. Tej skóry i kości. To jest mój osobisty koszmar, moja największa pułapka. Złota klatka, w której sama się zamknęłam, wierząc że będzie moim ocaleniem. Piszczę i krzyczę, ale przecież nikt nie przyjdzie mnie uratować z raju.
91 notes · View notes
c44xrlie8 · 10 days ago
Text
Dulcobis to niekończący się koszmar. Kromki chleba z masłem, z masłem i nutellą, z masłem i ketchupem, tortilla z sosem czosnkowym, baton, kawałki mrożonego mango w czekoladzie, ser ze śmietaną, wegetariańskie sajgonki. Nie dzisiaj, wczoraj pod wpływem impulsu, zaraz po tym jak połknęłam dwie tabletki bisacodylu. Dzisiaj jest gorzej. Jajecznica, łosoś, chleb z masłem, chleb tostowy z masłem, tosty z serem, baton, lody. To się już nigdy nie skończy. Bisak zadziałał chwilę po 6 rano, budząc mnie silnym bólem brzucha. Wzięłam tylko dwie tabletki. Najwyraźniej tolerancja zeszła, układ pokarmowy odżył. Mdli mnie i cierpię z bólu jelit. Kursuję tylko między łóżkiem a toaletą i kuchnią, potykając się co jakiś czas o Soję. Czy Zoję, bo jej imię jest kwestią sporną. Jeden z kotów zrzucił kilka roślin z parapetu w kuchni. Posprzątam później, na razie ledwo stoję na nogach. W mojej głowie znów pełno głupich myśli. O bisaku, lekach moczopędnych, herbacie z senesem. I tak w kółko, na okrągło, jak w karuzeli. Jak się zdenerwuję to upuszczę ostatni blister do kosza na śmieci. Albo spuszczę w innej toalecie. Bylebym tylko ich nie połknęła. Nie wiem dlaczego tyle razy robię sobie to samo, wiedząc jak bardzo cierpię. Tragedia. Nie jestem przygnębiona czy smutna, bardziej rozgoryczona i rozczarowana, przede wszystkim sobą. Tym, co bezmyślnie robię. Dzisiejsze plany zniknęły wraz z kolejnymi łykami Pepsi, którą popijałam środki przeczyszczające. Skończyłam wcześniej pierwszy sezon Squid Game, teraz jestem na drugim odcinku kolejnego. Wciąż tak samo beznadziejny. W finale zginęła moja ulubiona postać, jeszcze gorzej. W dodatku drugi sezon ma jeszcze więcej irytujących aktorów. Już się boję trzeciego. Nie wiem jakie decyzje żywieniowe jeszcze dzisiaj podejmę. Już i tak wystarczająco brzydzę się samą sobą. Na pewno zamierzam usmażyć naleśniki twarogowe na słono, tak jak codziennie, a dzisiaj wyjątkowo z całej kostki sera białego, nie tylko 170 gramów. Jednym z moich największych lęków jest więcej niż 40 gramów białka w jednym posiłku. Nie do końca wiem jak mój organizm definiuje posiłki i kiedy jeden się kończy, a drugi zaczyna, ale nie wychodzę poza tę liczbę. Boję się, że się nie przyswoi. Albo że nerki źle zareagują. Tak jakbym się przejmowała jeszcze swoimi narządami. Przecież ja gniję od środka, jak obite jabłko. Marzę, żeby wziąć gorącą kąpiel z pianą i solą. Położyć się, nalać wannę do pełna i nalepiej to zasnąć. M. zawsze mi powtarzał, żebym tylko nie usnęła w wodzie, bo się pomarszczę. Potem on pierwszy zasnął, mi się do dziś ani razu nie zdarzyło. Tęsknię za nim. Wieczorem wezmę kąpiel a w drodze do kuchni wyrzucę Dulcobis. Już nigdy go nie kupię. Nigdy zapewne skończy się za trzy dni, po czym powtórzę te słowa. Mimo wszystko kilka godzin będę wolna i nieoczyszczona, w swojej głowie brudna.
54 notes · View notes
c44xrlie8 · 11 days ago
Text
Tumblr media Tumblr media Tumblr media
Powyżej czy poniżej, gdziekolwiek, prezentuję kolaż zdjęć całodniowych. Śniadanie, nogi, obiad w postaci placuszków twarogowych. Nie czuję się w żaden sposób pewnie pokazując swoje ciało w internecie, tym bardziej na tej aplikacji, więc podejrzewam, że wszystkie trzy zdjęcia z biegiem czasu zostaną usunięte. Proszę oglądać dopóki nie przemówi do mnie rozum. Zjadłam 692 kcal, 61g białka, 30g tłuszczu i 47g węglowodanów. Ostatnia liczba jest zasługą świeżego chleba z masłem. Prawdę mówiąc myślałam, że będzie na nim napad. Zawsze jest. Miałam skończyć jeść na placuszkach, ale jednak pokroiłam ogórek — tak, ta forma jest poprawna, choć brzmi nienaturalnie — oraz połówkę pomidora malinowego po czym wszystko wrzuciłam do kubka z jogurtem naturalnym. Tak, kubka na herbatę. Herbatę piję teraz, ale już w innym naczyniu. Bardzo długo nie jadłam połączenia ogórka z pomidorem kierowana strachem o witaminę C. Dzisiaj jakoś mnie to nie przeraża. Ostatnio mniej patrzę na błonnik czy mikroskładniki, już nie mam aż takiej obsesji. Chociaż przyznam się, że jajka ze śniadania zamieniłam w aplikacji na takie, które mają wypisane wszystkie witaminy. Zdrowieję połowicznie. Dzień tragiczny, przeleciał mi w łóżku. Nawet włosów nie umyłam, bo jakoś tak za dużo energii trzeba włożyć. Pewnie zaraz wstanę. Panele mi się rozsuwają. Panel. Nawet pojedynczo jest to problemem. Zaczęłam oglądać Squid Game. Słodki Jezu, co za nuda. Nie jestem fanką ambitnego kina, natomiast nawet mnie przerasta ta fabuła. Spodziewałam się większej ilości akcji a wszystko się ciągnie i ciągnie. Aktorzy też irytujący. I tak obejrzę do końca. Znowu całymi dniami pada, w dodatku dzisiaj jest zwyczajnie zimno, aż nie wiem co mam ze sobą zrobić. Wszystko jedno gdyby ten deszcz nie zacinał, ale nie da się wyjść bez bycia przemokniętym. Tragedia. Myślałam, żeby zrobić post, ale kliknęłam go o 15, a o 18 poszłam jeść, bo zapomniałam. Trudno, zdarza się. Pojutrze prawdopodobnie zacznę już dietę płynną, ale nie uznaję tego za element pewny. Są plany, które mogą to utrudnić. Swoją drogą trochę się na siebie dąsam. Chciałam wrócić do stylistki u której byłam na ostatniej wizycie, ale na Booksy brak terminów aż do września. Nie mam czasu, żeby czekać do dziewiątego miesiąca roku. Mogłam się umówić od razu przy płatności, może gdzieś by się luka znalazła. Szkoda. Boli mnie głowa i mam mdłości. Ciężko mi się siedzi, lepiej jest gdy leżę. Chyba zaraz pójdę po tabletkę. Obym tylko nie zgarnęła od razu kromki chleba ze sobą. Źle się ze sobą czuję odkąd jem takie ilości jedzenia, w dodatku tak często. Niekoniecznie chodzi już o kalorie. Zjadłam dzisiaj trzy posiłki i dwie przekąski. Wolałabym jeść dwa posiłki i mieścić się w limicie poniżej 550 kcal. Albo chociaż spalać połowę tego, co jem. Jeszcze nie wariuję i nie panikuję, ale coraz bardziej zaczynam się tego bać. Chodzi za mną ochota na czekoladę, gołąbki z pieczarkami i ryż z sosem pomidorowym. Za dużo żądań jednocześnie. Chociaż zaczynam myśleć czy nie zrobić schoko do 150 gramów. Pomysł fatalny, bo z góry wiem jak się skończy. Czy ja zawsze muszę mieć zachcianki na jedzenie bez jakichkolwiek wartości odżywczych? Mój organizm domaga się samych śmieci, choć aż tak przesadnie ich sobie nie zabraniam. Tendencje masochistyczne u własnego żołądka. Co za dramat.
27 notes · View notes
c44xrlie8 · 12 days ago
Text
Dziś mijają równe dwa miesiące odkąd M. jest zablokowany. A ja jestem niewyobrażalnie głodna. Po umyciu zębów może i minimalnie mniej, ale wciąż. Zjedzone 897 kcal, 85g białka, 42g tłuszczu i 47g węglowodanów — ledwo, prawie cudem, zmanipulowałam wynik poniżej 900. Kuszą mnie batony na dobranoc. Dzień pod stabilnym znakiem nabiału, mąki i jajek. Na śniadanie placuszki twarogowe, moja najnowsza obsesja kulinarna, na kolację pieczony serek wiejski. Drugi przepis jest smaczny, ale wymaga zbyt wiele mąki i nie pozbyłam się serwatki, więc ciasto wyszło bardziej miękkie aniżeli chrupiące. Powtórzę niebawem, z większą ilością przypraw. Swoją drogą, dodałam olej do masy twarogowej zamiast na patelnię i naleśniki wyszły strokroć lepsze. Chociaż może to też kwestia innego teflonu. Chciałabym sobie kupić nowy zestaw patelni, ale zupełnie nigdzie nie mogę znaleźć białych z jasnodrewnianą rączką. Inne mnie ani trochę nie interesują. M. dał znak życia, ale nie w postaci wiadomości czy telefonu, niekoniecznie też w takiej formie jakiej bym oczekiwała. Byłam i wciąż jestem wściekła, ale też nie do końca chcę o tym teraz przesadnie myśleć czy co gorsza opowiadać, zwyczajnie muszę wszystko przetrawić i spojrzeć z perspektywy czasu, bez tylu emocji wokół. Niech się goni. Dużo myślałam o wielu sprawach, ale nic konkretnego nie wymyśliłam. W odbiciu okna patrzyłam na swoje nogi. Oby nikogo nie było wtedy na zewnątrz. Mam przerwę między udami. Nigdy jej nie miałam, taka budowa kości od dziecka. A jednak wystarczyło zejść do niedowagi. Kiedyś myślałam, że czucie kości będzie najlepszym aspektem deficytu. Teraz zupełnie nie cierpię wystającej miednicy, prześwitującego kręgosłupa czy widocznych żeber. Nie cierpię tego uczucia pod palcami przy każdym dotyku. A jednak wciąż chcę chudnąć, ślepo nienawidząc każdego grama tłuszczu. Żaden paradoks, po prostu na każdym kroku widać jak niezdecydowana jestem. Jak bardzo nie wiem czego chcę. Tak jak planowałam, wróciłam do Pepco po brakującą czwartą miskę. Nie chcę sześciu, ale poważnie się zastanawiam czy nie dokupić, chociaż nie mam tendencji do zbijania naczyń. Wykraczę i już jutro nabędę. Miski mają zostać ze mną do końca życia, a pospolitego wzoru nie mają, więc może lepiej kupić jak najwięcej. Chociaż nie wiem czy ja długo pożyję. Jeszcze się z M. ożenię i mi wszystkie pozbija. Fajtłapa. Z tej serii są dodatkowo kubki i talerze, ale kubki zbyt małe a talerze zbyt nieprzydatne. Nie wiem dlaczego nie mogli zrobić naczyń o normalnej pojemności. I też nie do końca rozumiem co mnie tak opętało z tym zielonym. Zmieniam się, codziennie, każdego dnia. To takie niesamowite, niedługo miejsca w szafkach mi nie starczy. Na kubki już brakuje. Nie przestałam kupować, zmieniłam jedynie ich miejsce. Nazwałabym to przesadnym konsumpcjonizmem, ale właściwie to używam wszystkich na bieżąco. I regularnie. W Tedim wyhaczyłam ozdoby o dziwnych kształtach. Fenomenalne, wzięłam od razu dwie. Po regularnej cenie był nie kupiła, ale była obniżka. Będą stać i się kurzyć, zupełnie jak każda inna ozdoba. Jeju, no jakże się cieszę. Plany na jutro nie są jeszcze sprecyzowane. Na pewno muszę iść do sklepu, tym razem spożywczego, i kupić dwa albo trzy skyry pitne. Chciałabym spróbować maliny z kawą, ale zupełnie nigdzie nie mogę znaleźć tego wariantu. Marzą mi się też chamskie sery podhalańskie z marketu, ale boję się, że wywołają napad. Zawsze wywołują. Nie stać mnie na codzienne pożeranie 3000 kcal. Specjaliści od układu pokarmowego są drodzy. O ironio, psychiatrzy jeszcze drożsi. Planuję jutro limit 700 kcal, ale póki co nie mówię tego głośno, bo wszelkie plany są pstryczkami. Naprawdę ostatnim czego bym chciała jest napad. Skończyłam też serial — The Recruit, po polsku bodajże Zwerbowany. Nie mogę się zdecydować który sezon uważam za lepszy. Fabularnie drugi bardziej mi się podobał, ale nie było tam Meladze. Teraz szukam czegoś innego, być może obejrzę Dark Matter tylko dlatego, że gra tam Melissa O’Neil z The Rookie. To jedno z niewielu nazwisk aktorów, które znam. Lubię ją.
52 notes · View notes
c44xrlie8 · 13 days ago
Text
Strasznie ciężko rozpisywać mi się o dzisiejszym dniu. Nie podoba mi się jakich słów używam, budowane zdania też są niewystarczające. Jestem gdzieś pomiędzy. Chcę zostawić poprzednią wersję tekstu, napisać nową a jednocześnie najlepiej nie pisałabym dzisiaj niczego. Jestem zmęczona i widać to na każdym kroku, we wszystkim co robię. Według Fitatu zjadłam 1094 kcal, 65g białka, 54g tłuszczu, 89g węglowodanów i za mało błonnika. Natomiast myślę, że organizm nie do końca jest zgodny z tą wersją i przyswoił minimalnie mniej. Wszystko skrupulatnie zważyłam, odmierzyłam i zapisałam, ale jeden z naleśników twarogowych nie wyszedł. Wylądował w koszu a do najmniejszych nie należał. Były też komplikacje z mąką, olejem, racjonalnym myśleniem. Jeszcze miesiąc temu nie byłabym w stanie przełknąć tak wysokiej liczby, dziś ją akceptuję. Nie mówię, że jestem zadowolona, dumna czy uradowana. Po prostu jest w porządku. Dopóki jem poniżej swojego zapotrzebowania kalorycznego, nie wyjadam całej zawartości lodówki codziennie przez tydzień i spalam jakiekolwiek kalorie to nie złoszczę się. Wolałabym jeść mniej, to na pewno, ale mój organizm gwałtownie by oddał jakikolwiek duży deficyt z nawiązką. Nie potrzebuję kolejnych napadów na bochen suchego chleba tostowego. Muszę jeszcze dojeść ostatnią morele, wymyślić przepis z połową buraty, dojeść oklapniętego brokuła, wyrzucić opakowania po łososiu oraz twarogu. Wtedy w końcu rozpocznę swoją wymarzoną dietę płynną. Im więcej o niej myślę, im bardziej ją planuję tym jestem pewniejsza, że długo nie wytrwam. Tak już mam, klątwa braku samokontroli. Oczy mi się już zamykają a telefon krzyczy, że jest rozładowany. Tak bardzo nie chce mi się już wstawać. Miałam ciężką noc, koszmarny dzień — choć w rzeczywistości nic tragicznego się nie wydarzyło. Cały czas pada, więc i dużo nie wychodzę. Wczoraj byłam jedynie w Dealzie i Pepco, dzisiaj na paznokciach, jutro chciałabym wrócić wieczorem po jeszcze jedną miskę. I być może akcesoria kuchenne. Nie wiem jeszcze jakie. Oby już mniej padało. Swoją drogą kupiłam toppioki — w dwupaku, bo taniej, jedno opakowanie o smaku miodu z czosnkiem, drugie serowe. Szkoda jedynie, że ser w krajach azjatyckich jest słodki. Spodziewałam się lepszego smaku, a już przede wszystkim słonego. Jak dobrze, że żyję w Europie, gdzie sery są w swojej naturalnej odsłonie. Nie wiem tylko co będzie z moimi planami na wycieczkę rowerową. Nie ukrywam, że wolałabym nie jeździć po deszczu. Chociaż dzisiaj akurat wyszłam w szpilkach w trakcie ulewy. Nie tylko małe kroki, ale i mózg skurczony. Wczoraj, jak nic sensownego nie pisałam, próbowałam wydobyć skręt ze swoich opornych na współpracę włosów. Efekt marny, równie dobrze mogłabym wyjść na deszcz, zakręciłyby się nawet i lepiej. Nie do końca już wiem co mam z nimi zrobić, żeby wyglądały dobrze dłużej niż pięć minut po rozczesaniu. Chciałam zainwestować w lokówkę, prostownicę już mam, a w lokach mi do twarzy, ale nie mogę znaleźć żadnej sensownej. Jutro zapomnę, że miałam szukać. Trochę cieszę się, że pada ten deszcz, bo mam w sobie więcej chęci do życia niż przy jakichkolwiek upałach powyżej 25 stopni. Szkoda jedynie, że wiatr zacina i nie da się być suchym pod parasolem. Niech ten dzień się już skończy, a najlepiej to niech już przyjdzie jesień. Nie mogę się doczekać jesiennych naczyń. W tym roku zrobię dyniowe brownie z kawą cynamonową. Do świąt jeszcze dalej, ale też już mogłyby przyjść. I trwać jak najdłużej, bo wyjątkowo nie lubię lata.
43 notes · View notes
c44xrlie8 · 14 days ago
Text
Chciałabym się obudzić pewnego dnia i po prostu wiedzieć czego chcę. Tęsknię za M. — to jest pewne. Ale tak naprawdę ta tęsknota jest jedyną rzeczą, w którą stu procentowo wierzę. Zbyt prywatne są dla mnie opowieści o nim, o nas, o wszystkim. A mimo wszystko ciągle mówię. Po prostu za nim tęsknię. I już odchodzę od zmysłów z tej tęsknoty, każdego dnia od dwóch miesięcy, każdego dnia od maja poprzedniego roku. Zablokowałam oczywiste i nieoczywiste drogi kontaktu, oba jego numery. Nie ma już powrotu. A wciąż głupia się łudzę, że zadzwoni. Czemu nie zarejestrował trzeciego numeru? W tym wszystkim boję się, że kiedyś wróci. Nie wiem jak na to wszystko zareaguję, znów nie będę potrafiła odmówić. Moje życie znów zamieni się w jeden wielki dramat miłosny. Szkoda tylko, że aktorzy komediowi. I w dodatku niezbyt zabawni. Każdy dzień z nim jest udręką, każdy dzień bez niego to koszmar. Maluję go jakby był najtragiczniejszym potworem, a w rzeczywistości nie wyszło przeze mnie i moją chorą głowę. Chudnięcie, tycie, zbyt wysoka liczba na wadze, w kółko tylko jedzenie. Miało być lepiej, naprawdę w to wierzyłam. Myślałam, że potęsknię i pójdę dalej, to minie. Nie minęło ani trochę, czuję się dokładnie tak jak tamtej nocy. Rozgoryczona, zawiedziona, wściekła. Nie wiem już co dalej. Najchętniej bym go odblokowała. Powstrzymuję się przed tym ostatkiem sił, ale jestem już wykończona. Nienajedzona masochistka.
22 notes · View notes
c44xrlie8 · 14 days ago
Note
O to ja też powiem, że bardzo lubię czytać twojego bloga bo masz bardzo lekkie pióro i świetny zasób słownictwa, czy porównania!🫶
Dziękuję!!!
8 notes · View notes
c44xrlie8 · 14 days ago
Note
jesteś wspaniała naprawdę lubię Twój chaotyczny styl pisania i opowiadania, jest w nim coś prawdziwego i pełnego życia.
Ojej, dziękuję bardzo!!
7 notes · View notes
c44xrlie8 · 15 days ago
Text
Nie wiem co myślę o tym dniu. 1239 kcal, 78g białka, 45g tłuszczu, 130g węglowodanów, 7g błonnika — może więcej, nie we wszystkich produktach jest uzupełniony, natomiast nie popisałam się w kwestii warzyw i owoców. Dieta zdecydowanie bogata w węglowodany i kalorie. Czuję się jakbym przeżywała dzień świstaka. Codziennie, każdego dnia. Na śniadanie jajecznica i kromka chleba, na obiad coś mącznego z morelami, późniejszy posilek to zawsze kromka chleba i no, cóż, wieczorem wkładam do ust wszystko, co popadnie. Dzisiaj baton, makaron, chleb tostowy, napój proteinowy. Kalorie wyszły niskie, bo wszystko w małych ilościach. Jestem zła, ale nie aż tak jakbym się spodziewała. Zrobiłam dziś placki twarogowe z bananem, morelami i borówkami z ogródka. Pierwotnie miały być skyrnikami, ale boję się twarogu tłustego i półtłustego, więc ciasto nie wyszło tak, jak powinno. Mąki też się boję, więc może i lepiej, że ich nie podsypałam. Morele dorastają mozolnie, ale ważne, że jakoś. Myślę, że za dwa czy trzy dni będę mogła przejść na dietę płynną. Nie pokładam w sobie wielkich nadziei, nie wierzę też w swoją samokontrolę — bo zwyczajnie jej nie mam. Ale myślę, że jakoś wszystko wyjdzie. Za tydzień umawiam się na kolczyk w pępku, pełna nadziei, że mój organizm go nie odrzuci z powodu zbyt niskich kalorii. Jakich niskich kalorii jak ja ciągle się obżeram? Okazja przyszła więc i cztery pary nowych spodni kupiłam. W rozmiarze 34 i 32, wszystkie petit. Szkoda, że mam krótkie nogi. Najlepiej wyszłoby 36, żeby były jeszcze niższe niż powinny i nie uciskały pępka, ale na wyprzedażach nie można mieć wszystkiego. A już tym bardziej rozmiaru 36. Szukam też białych topów dobrej jakości z równie dobrego materiału. Idzie mi opornie. Znów rozwodzę się nad ubraniami, co nie dziwne, bo moja głowa jest pełna rzeczy, które kupiłam, kupię i chcę kupić. Każdy ma jakieś uzależnienie, ja mam zakupy. Szkoda tylko, że ja mam ponadprzeciętną ilość uzależnień. Kiedyś czytałam, że liczba słabości jest stała, po prostu człowiek w ciągu życia wymienia jedną na drugą. Grunt, że nie biorę narkotyków. Cały dzień padało, więc też i nigdzie nie spacerowałam, jutro podobno ma być ponad 30 stopni, więc jakakolwiek aktywność poza egzystencją odpada, w środę idę na paznokcie, więc może w czwartek wieczorem wyjdę na rower. Nie pamiętam kiedy ostatnio jeździłam rowerem. Mimo wszystko podchodzę z nastawieniem, że dobrze mi to zrobi. Może trochę bałagan w głowie mi się uporządkuje. Świeże powietrze to i mózg się dotleni, może w końcu zacznie logicznie myśleć. Nawet ja w to nie wierzę. Miałam dzisiaj jakiś dziwny sen, chyba koszmar, że kalorie wchłaniały mi się przez skórę. Teraz paranoicznie boję się używać balsamu. Do jutra przejdzie, bo zapomnę, ale dzisiaj odpuszczam. Często mam dziwne myśli o jedzeniu, o kaloriach, o chudnięciu, o tyciu i we wszystkie wierzę. Normalny człowiek by nie uwierzył, ja wszystko biorę za pewnik. Zaburzenia robią ze mnie głupią. Nie dość, że chora to wariatka. Zaburzona. Może ten szpital naprawdę mnie niedługo czeka. Wykraczę sobie psychiatryk piżamową paranoją. Gdzie do psychiatryka z moją wagą? Swoją drogą tej piżamy do szpitala dalej uparcie szukam i dalej na swoje nieszczęście nie znalazłam. Obym tylko skierowania nie dostała.
61 notes · View notes
c44xrlie8 · 15 days ago
Text
Różne liczby pojawiają się po przecinku, minęłam nawet zero, ale waga wciąż stoi na 48kg. Frustruje mnie to. Nie mam zamiaru przesadnie rozpisywać się o poprzednich dniach. Myślę, że właściwie to nie będę się jakkolwiek rozpisywać o niczym. Nie mam zwyczajnie siły. Schemat jest zawsze ten sam. Zaczyna się od niskokalorycznego śniadania, później pojawia się duży posiłek o nieznanych kaloriach, bezsensowna przekąska, masa myśli o głodówce, które powodują lęk, przerażająca liczba w Fitatu i syndrom zmarnowanego dnia skutkujący wilczym głodem. Wczorajszy dzień obliczyłam na okolice 2000 kalorii, w porywach do 2500. Dramat. Na dzisiaj nie mam żadnych konkretnych planów. Na razie zjadłam śniadanie, 270 kcal — dużo, ale jakoś przeżyję. Chciałabym ograniczyć się do dwóch posiłków i zmieścić w limicie 800 kcal, ale jeśli zjem poniżej 1100 to też będę względnie zadowolona. Obym tylko nie pochłonęła połowy zawartości szafek kuchennych. Naprawdę tyle mi wystarczy. Na następne dni planuję dietę płynną składającą się z gorących kubków, kefiru oraz skyrów pitnych. Może jeszcze przemyślę jogurty i koktajle z owocami. Czekam jedynie aż morele dojrzeją, bo jeśli przejdę na płyny to na pewno na dłuższy czas. Spróbowałam jednej, małej, dalej są kwaśne. Nie wiem czy to posłuży moim zębom, ale na pewno układ pokarmowy lepiej zniesie sam nabiał niż głodówki. Swoją drogą przeszłam owulację. Mój organizm nie odcina jeszcze płodności, co tylko mnie cieszy. Karmi jakieś dziwne nadzieje, że wewnątrz jeszcze nie gnije. Nie martwię się niewydolnością serca czy wrzodami żołądka, najbardziej w tym wszystkim przeraża mnie brak miesiączki. Bezpłodność, niepłodność. Prawidłowy, wciąż działający cykl jest jedynym powodem trzymającym mnie z dala od 42, 38 czy 35kg. I to jest przerażające, bo on już zaczyna się skracać. Chciałabym na jakiś czas, choćby parę dni, przestać liczyć kalorie i ważyć każdy gram. Codziennie budzę się z tą samą myślą: dzisiaj. A ostatecznie i tak taruje na blacie wagę kuchenną, przepisując każdą cyfrę do Fitatu. Tylko w restauracji jestem w stanie nie liczyć, nie ważyć i nie myśleć. Ale to zawsze jest jeden posiłek w ciągu dnia, a ja jestem teraz zbyt słaba psychicznie na omady. Zawsze jestem, ostatnio trochę bardziej. Chciałabym już wejść na utrzymanie wagi, ech.
27 notes · View notes
c44xrlie8 · 18 days ago
Text
29 godzina głodówki. Najgorszy czas za mną, nie przerwę postu przez najbliższe 12 godzin. Jestem zmęczona. Nie tylko brakiem jedzenia, ale chyba już po prostu sobą. Przyszedł w końcu chłodniejszy dzień, przeszłam 16 tysięcy kroków. Na ostatnich dwóch kilometrach myślałam, że moje nogi się poddadzą i nie dojdę do domu. Krążyły też przerażone myśli o omdleniu. Nigdy w całym swoim życiu nie zemdlałam. Kiedyś musi być ten pierwszy raz. Kupiłam burratę, 355 gramów moreli, dwa opakowania niskokalorycznej wegetariańskiej szynki, pokrzywę, chudy twaróg i pistacjowy napój proteinowy, planuję zrobić z niego naleśniki. W Lidlu jest teraz tydzień grecki, na każdym kroku chałwy. Z pistacjami, nugatem, orzechami włoskimi — każda kusiła tak samo. Nie wzięłam żadnej, bo doskonale wiem, że zniknęłaby w jeden dzień. W innym sklepie przy kasie leżały przecenione solone chipsy niskotłuszczowe. Kończył się termin. Oczywiście, że wzięłam. Koszmar. Fizycznie nie czuję głodu. Może teraz wieczorem, gdy już jestem w domu i nic szczególnego nie robię, zaczęło być trochę gorzej, natomiast jest znośnie. Gorzej przechodzę to wszystko psychicznie. Jedyne o czym myślę to jutrzejsze posiłki. Co zjem, kiedy zjem, ile kalorii zjem. Czuję, że zaraz oszaleję. Z drugiej strony pełno pytań ile już schudłam, ile jutro spalę, czy zobaczę w końcu siódemkę na wadze. No, właśnie, czy w końcu ją zobaczę? Wątpię, obrzęk wciąż mnie dręczy. Nęka, dołuje, rzuca o ściany. Strasznie okrutny. Podoba mi się to uczucie czystości, tylko obrzęk mnie brudzi. Myślę, że to nie powinno tak wyglądać. No, właśnie, myślę, myślę, myślę i co mi z tego myślenia? Myślę jedno a ostatecznie i tak robię coś zupełnie innego, sprzecznego z wcześniejszą myślą. To tak jakbym wcale nie myślała. Jutrzejszy dzień tkwi pod znakiem zapytania. Pierogi zostały odroczone w czasie, ale ich nie uniknę. Wolałabym cały ten post pociągnąć jak najdłużej, ale też jestem po prostu głodna. I ten głód wychodzi na każdym kroku, we wszystkim co robię. Nie mogę spać. Rozpisywałam się już o tym wczoraj, ale dzisiejsza noc była prawdziwym koszmarem. Położyłam się godzinę przed północą a o pierwszej w nocy wciąż nie spałam. Myślę, że przeleżałam tak do drugiej, a gdy już w końcu zasnęłam, obudziłam się po trzeciej. Ograniczam kofeinę, dzisiaj uległam i wypiłam czarną kawę. Natrętnie myślę o zimnym energetyku, jutrzejszy dzień też uważam za stracony. Pozostała mi jedynie suplementacja melatoniny. Nie cieszy mnie takie rozwiązanie. Dlaczego to wszystko tak wygląda? Zajrzałam też do Pepco. I choć nie lubię złota, najnowszą kolekcją jestem oczarowana. Najchętniej wykupiłabym wszystko, ale to wszystko jeszcze trzeba dopasować do tego co już mam. Dziś się powstrzymałam, w najbliższych dniach pewnie wrócę po biały wazon z uroczymi kwiatami i kubki. Oczarowała mnie też świeczka dyniowa, ale to raczej pozostałości po jesieni. Wciąż przepiękna w zapachu. Szkoda jedynie, że brzydka z wyglądu. Chciałabym już zjeść. Na co mi to wszystko?
51 notes · View notes
c44xrlie8 · 19 days ago
Text
Największy problem — 49,50kg na wadze. Znowu nęka mnie obrzęk. Ostatecznie kilogramy w ciągu dnia i po trzech ważeniach zredukowały się do 48,85. To wciąż za dużo. Z mniejszych i bardziej przyjemnych liczb zjadłam dziś 332 kcal a od godziny 15:00 naliczają się kolejne minuty głodówki. Wiem, że głupio robię. Nie chcę jeść. Psychicznie. Fizycznie zjadłabym cały bochen chleba z masłem i pomidorem. W kuchni mam świeży. Ostatnio jestem strasznie zmęczona. Nie tylko sobą. Śnią mi się dziwne rzeczy, przebudzam się spocona, rozdrażniona i przerażona, myśląc o swoim ciele i jedzeniu. W nocy organizm nie pozwala mi zasnąć, tak jakby wcale nie potrzebował odpoczynku. Chyba zacznę suplementować melatoninę. Powinnam. Dramat. Chciałabym pociągnąć głodówkę jak najdłużej, ale już jutro czekają mnie domowe pierogi z truskawkami i tłustym twarogiem. Innymi słowy omad na nieznanych kaloriach. Denerwuje mnie, że nie jestem w stanie spalać tych wszystkich, zwłaszcza obcych, liczb odkąd temperatura na dworze przewyższa 30 stopni. Ja jakoś też inaczej myślę od tego upału, ledwo słowa składam w całość, a co dopiero w jakkolwiek sensowne zdania. Z głodu porządkuję telefon, przewijam bezsensownie social media, tęsknię za M. i marzę o jedzeniu. Szukam sobie coraz to nowszych zajęć, żeby tylko nie otworzyć lodówki. W chłodniejszy dzień planuję przejść się do Lidla po burratę, morele i wegetariańską szynkę. Wszystko do jednego dania. Nie przeliczyłam jeszcze możliwych kalorii, ale jeśli wyjdą zbyt duże ograniczę się do mniejszej porcji. Albo po prostu do jednego posiłku. Zaczynam też przeglądać piżamy do szpitala. Do jakiego szpitala? Myślę o czymś ciemnym i bawełnianym z długimi spodniami. Nienawidzę spać w długich spodniach. Szukam, szukam, szukam, ale jeszcze nic odpowiedniego nie znalazłam. Nie mam skierowania do szpitala. Jeszcze. Może bliżej jesieni pojawią się lepsze kroje i kolory. Póki nie znam terminu nie zamierzam się śpieszyć. Jestem wykończona. Chciałabym już zobaczyć swoją prawdziwą wagę, bez bezsensownych obrzęków. To wszystko sprawia, że mam ochotę wziąć Dulcobis, leki moczopędne i popić to wszystko herbatą z senesem. Na razie nic nie robię. Ale coraz bardziej chcę. Każdy hałas mnie drażni, wszystkie głosy mnie irytują. Głód doprowadza mnie do szału a trwa zaledwie 5 godzin. To prawie jak nic. Marzę, żeby zasnąć. Są też marzenia o zjedzeniu kolejnej kromki chleba czy serowych Doritosów, może jeszcze bananów. Węglowodanów mi na dziś wystarczy. I nie tylko na dziś.
38 notes · View notes