#pos-post-scriptum
Explore tagged Tumblr posts
Text
Dalla mela alla pesca
La guerra per la Striscia di Gaza ci aveva un po’ distratti da quella, ben più decisiva per le sorti dell’umanità, per Striscia la Notizia. Ora che è chiusa con un blitzkrieg (il post della Meloni che molla Giambruno), possiamo trarne alcune provvisorie conclusioni. Non sugli aspetti privati della Guerra dei Melones. Ma su quelli pubblici, politici.
1. Chi di famiglia tradizionale ferisce di famiglia tradizionale perisce. Nessuno può dare lezioni di vita privata a nessuno. Ma qui crolla l’arrogante e ipocrita propaganda delle tre destre sulla famiglia tradizionale, dai Family Day alle intrusioni anche normative nei rapporti affettivi, dalla difesa di Vannacci e della sua “normalità” all’uso politico-elettorale dello spot della pesca. E viene smascherato il servilismo della stampa di destra (e non solo) che da 30 anni prende sul serio questi maestri di famiglia tradizionale capitanati prima dal puttaniere B. (che, va detto, faceva tutto in onda, non fuori), poi dal plurimaritato e plurifidanzato Salvini, infine dai Melones. Chissà che ora i sepolcri imbiancati non si decidano a vivere come pare a loro e a lasciarci vivere come pare a noi.
2. Chi di conflitto d’interessi ferisce di conflitto d’interessi perisce. Il post scriptum della Meloni contro “tutti quelli che hanno sperato di indebolirmi colpendomi in casa”, fa il paio col “non sono ricattabile” a B. durante le trattative sulla Giustizia, ed è indirizzato anche a Mediaset. Che è stata fondamentale per la crescita vertiginosa del brand Meloni e che, morto B., continua a detenere la cassa e dunque le chiavi di Forza Italia. Noi sappiamo che ciò che fa Antonio Ricci lo decide solo lui: Striscia è l’unica repubblica separata nel Regno del Biscione (a parte il fatto di non attaccare la proprietà). Ma, finché non verrà risolto quel conflitto d’interessi e spezzato quel mostruoso trust finanziario-editoriale, tutto ciò che accade fra Mediaset e il governo sarà letto in chiave politica. Così come la resistibile ascesa di Giambruno in parallelo a quella della fidanzata e la sua repentina discesa agli inferi in sincronia con la separazione da lei. Ora forse la premier capirà l’errore di aver giustificato il conflitto d’interessi del suo ex (e pure il proprio), difeso i suoi deliri e attaccato i pochi giornali critici tirando in ballo la libertà di stampa,che è l’opposto.
3. Chi di Veronica ferisce di Veronica perisce. Quando la Lario piantò B. perché andava a minorenni, la destra politico-mediatica si schierò con lui e lapidò lei come “velina ingrata”. Ora che Giorgia pianta Andrea, sono tutti con lei. E non perché ha ragione lei (come l’aveva Veronica), ma perché comanda lei. La destra italiana è passata dal Banana ai Meloni, ma resta sempre una barzelletta: prima quella vecchia della mela, ora quella nuova della pesca.
Marco Travaglio
15 notes
·
View notes
Text
Dido i Eneasz

Dido i Eneasz
OPERA, KTÓRA WYGRAŁABY TINDERA, GDYBY NIE TE PRZEKLĘTE WIEDŹMY Podróż przez łzy, zdrady i barokowe dramaty, które sprawią, że zapomnisz o Netflixie
AKT I:
GDYBY PURCELL ŻYŁ DZIŚ, PISAŁBY TRASH METAL Wyobraź sobie Londyn, 1689 rok. W szkole dla panienek, gdzie pachnie atramentem i stęchlizną, grupa nastolatek w sukienkach do kostek odgrywa miłosną apokalipsę. Dido szlocha, Eneasz pierzcha jak przestraszony golden retriever, a czarownice tańczą wokół kotła, który pewnie parzy herbatę dla królowej. Henry Purcell, gość w peruce i czerwonym fraku, puka w klawesyn jak wariat, krzycząc: „To będzie hit, ziomeczki!”. I był hit. Bo „Dido i Eneasz” to nie opera – to barokowe reality show, gdzie miłość przegrywa z polityką, a bohaterowie umierają, zanim zdążą zamówić drugie piwo.
AKT II:
DLACZEGO WSZYSCY CHŁOPAKI TO DUPAŃCE? (PYTA DIDO, CIĄGLE SINGIELKA) Dido, królowa Kartaginy, to pierwsza antyfeministka w historii opery. Zakochuje się w Eneaszu – typowym fuckboju w zbroi – który ma misję: „Muszę zbudować Rzym, kochanie, więc spadamy”. Jego wymówka? „Bogowie każą!”. A jak już nie bogowie, to czarownice, które podszywają się pod SMS od Zeusa. Purcell wiedział, co robi. Gdy Dido śpiewa „When I am laid in earth”, wszystkie kobiety w sali wyciągają chusteczki, a faceci udają, że coś wpadło im do oka. Ten lament to nie aria – to pierwszy w historii diss track na mężczyzn.
AKT III:
CZAROWNICE, KTÓRE SĄ LEPSZE OD INFLUENCEREK W oryginale Wergiliusza bogowie rządzą losem ludzi. Purcell i Tate mówią: „Nie, ziomki, zróbmy czarownice!”. Te wiedźmy to barokowe wersje Kardashianek – knują, plotkują, niszczą związki dla jaj. Ich aria „Harm’s our delight” brzmi jak rap battle w piekle. A gdy chór śpiewa „Destruction’s our delight”, czujesz, że Purcell miał dokładnie taki sam stosunek do miłości jak Taylor Swift w Reputation.
AKT IV:
DLACZEGO NIKT NIE MÓWI O TYM, ŻE DIDO TO PIERWSZA GIRLBOSS? Dido rządzi Kartaginą, buduje imperium, a potem… wpada w sidła miłości jak ja w sidła promocji na Zalando. Jej śmierć to metafora każdej kobiety, która dała się zwieść facetowi z „misją”. „Remember me!” – krzyczy, ale Eneasz już płynie do Włoch, słuchając podcastów o rozwoju osobistym.
PODSUMOWANIE:
CZEMU TA OPERA WCIĄŻ BOLI? Bo „Dido i Eneasz” to nie historia sprzed 300 lat. To twój ostatni związek w barokowych majtkach. To dowód, że muzyka może być bronią masowej zagłady dla uczuć. Purcell nie komponował – on komponując krwawił z ciała swego na nutach, a my do dziś zbieramy te krople. I choć opera trwa tylko godzinę, zostawia ślad na całe życie. Jak tatuaż, którego żałujesz po trzecim piwie.
POST SCRIPTUM
CZEMU TA OPERA WCIĄŻ BOLI? Jeśli po wysłuchaniu „Lamentu Dydony” nie poczujesz, że świat się wali – sprawdź, czy masz jeszcze duszę. Purcell nie przebacza. 🎻💔 Dziękuję Ci za to serdecznie! Mam nadzieję, że tak jest ❤️ Mam nadzieję, że treści które czytasz przynoszą Ci tyle korzyści co mi przyjemność ich tworzenia. Postaw mi kawę dotarłeś, dotarłaś aż tutaj zapraszam do lektury pozostałych treści na mojej stronie sekcja o instrumentach rzadkich
Bandoneon Bandoneon to rodzaj harmonii ręcznej. Posiada 88 lub...

Arghul Arghul, arghoul, arghool, albo yarghul, to rzadki instrument...

Bałałajka Bałałajka to tradycyjny instrument muzyczny należący...

Bandura Bandura (z gr. pandóra- „wszystko dająca”) to ukraiński...

Akordeon, harmonia Akordeon, harmonia - prototyp akordeonu- handdine,... sekcja o instrumentach symfonicznych

Skrzypce nowoczesnej orkiestry Skrzypce nowoczesnej orkiestry dalej jak dawniej pozostają...

Fortepian Fortepian - to klawiszowy, młoteczkowy, strunowy instrument...

Altówka Altówka pochodzi od włoskiego viola. Nazwę tę początkowo...

Kontrabas Kontrabas, najniższy strojem i największy instrument...

Harfa Harfa należy do rodziny instrumentów strunowych szarpanych.... piszę też opracowania kantat sakralnych bacha




Zapraszam też do treści moich wpisów blogowych

Dido i Eneasz 26 lutego 2025

Wojna Światów Barok vs Klasyka 24 lutego 2025

Armide 🎭 Miłość Magia i Rewolucja w Operowej Otchłani 18 lutego 2025

Kalendarze, Pamiętniki, Notesy 14 lutego 2025

Bayreuth Festival – Tristan und Isolde 3 stycznia 2025

Tradycje i Zwyczaje Witania Nowego Roku w Polsce 31 grudnia 2024

Marta Argerich i Przyjaciele 21 grudnia 2024 Emanuel Conegliano, czyli Lorenzo da Ponte 2024 11 grudnia 2024 >>a także do stron którymi się opiekuję Read the full article
0 notes
Photo


POST-POST-SCRIPTUM 1185
MY CAT IS AN ALIEN & JOËLLE VINCIARELLI > ETERNAL BEYOND II >
OPAX / UP AGAINST THE WALL, MOTHERFUCKERS!
“The Opalio brothers have had quite an impressive history of adventurous collaborations over the years, as they have been joined by many of the most iconic figures in underground music, as well as an inspired array of interesting folks that I had not previously encountered. Naturally, a number of those unions have yielded wonderful results, but one of my favorites was the Opalios’ pairing with Talweg/La Morte Young’s Joëlle Vinciarelli for 2016’s Eternal Beyond. Several other artists have gamely and effectively adapted themselves to the brothers' unique aesthetic and working method over the years, yet Vinciarelli is the one who was most successful at finding and filling a space that made the collaboration feel like something more than the mere sum of its parts. More specifically, she brings some welcome bite and visceral intensity to the Opalios' phantasmagoric and alien reveries. Consequently, I am absolutely thrilled to report that this trio has now become a recurring project and that Eternal Beyond II is every good as its predecessor (if not even better).
I have not delved very deeply into Joëlle Vinciarelli’s work in Talweg at this point, but I have heard enough to grasp that "black metal" is a woefully inadequate and misleading term for her art. In fact, nothing about Talweg (or Vinciarelli) is remotely conventional at all, which is perhaps why she makes such a perfect foil for her fellow Alps-dwellers. In her own way, she is every bit as genre-defying and radical as the Opalios, but the key difference is that she is driven towards earthy, timeless, and primal forces rather than looking towards the stars for inspiration. Consequently, the improbable collision of Vinciarelli’s "Cro-Magnon grunt and cultic energies" with the Opalios’ mind-melting, deep space lysergia is a perfect, unholy union, enhancing the brothers’ smeared and disorienting psychedelia with a healthy dose of seismic, elemental power. That said, it seems like Vinciarelli also brings out some of those normally latent elements in the Opalios themselves, as the churning and jangling intensity of the opening "Eternal Rage Against the Dying of the Light" is driven primarily by the brothers’ violent misuse of an "antique upright piano soundboard."
It is truly impressive that Maurizio and Roberto managed to unleash such an apocalyptic cacophony in real-time, as the crescendo of "Eternal Rage" sounds like a heaving maelstrom of countless rusted steel strings being viciously attacked at once. There are a lot of other great and unexpected elements to the piece as well, ranging from sharp metallic scrapes to looping, angelic vocal melodies. And, of course, there are also the expected elements: disorienting falsetto vocal drones, buzzing electronics, and howling eruptions of noise. Happily, all of those various threads coexist quite organically and seamlessly, resembling an inspired collision of an ancient throat-singing ritual, a pack of howling wolves, and a goddamn supernova. Unsurprisingly, those ingredients make for quite a potent cocktail and "Eternal Rage" easily ranks among the best MCIAA pieces in recent memory.
The album’s shorter second piece is considerably less extreme, as it is largely centered on the chiming of an "old pendulum clock mechanism." In fact, once Vinciarelli’s melodic, wordless vocals appear, "Eternal Ectoplasmic Communication" almost feels like a lullaby of sorts. That resemblance does not last particularly long, however, as that melody gradually wanders off course as queasily lingering electronics and Maurizio's broken-sounding self-made string instrument creep in to curdle the idyll. The overall experience feels akin to waking up in an unfamiliar house to find a supernatural fog slowly rolling out of a haunted antique clock. While it never quite catches fire or builds towards anything more substantial, it casts quite an effective spell of seething uneasiness and the strangely warbling vocals call to mind a beloved stuff animal that is trying desperately to warn me of imminent peril, but is too paralyzed with fear to do anything but gibber helplessly. While it is quite a solid and likable piece, the earlier "Eternal Rage" unavoidably steals the show on Eternal Beyond II, as it beautifully transcends everything I usually expect from MCIAA. "Eternal Ectoplasmic Communication," on the other hand, feels a bit more familiar (and considerably less apocalyptic).
It is hard to explain why I love the Opalio brothers' albums with Vinciarelli so much without making it sounds like their other albums are in some way lacking, but I will try anyway: a "normal" My Cat is an Alien album is like a window into someone else’s deeply weird and inscrutable dream (and I can think of no one else who reliably conjures up otherworldly vistas as strange and absorbing as those of the Opalios). When Vinciarelli is involved, however, it feels like that dream state is tenuously anchored to a recognizable physical world rather than a straight-up free fall into a bottomless rabbit hole of swirling, nightmarish unreality. Plunging into that altered state is always a compelling experience, but it is a more profound and dynamic one when I can still see distant vestiges of what I left behind (nods to conventional scales, scraping metal, guttural voices). In essence, it is a matter of grounding and contrast. No one does deep space psychedelia better than My Cat is an Alien, but with Eternal Beyond II, the Opalios and Vinciarelli evoke something significantly different that I cannot find anywhere else: the singular collision of the imagined past versus the imagined future, the spectral versus the corporeal, and flesh-and-blood humanity versus the unknowable, abstract vastness of the cosmos.” Anthony D’Amico, Brainwashed
#my cat is an alie#roberto opalio#maurizio opalio#joëlle vianciarelli#talweg#la morte young#opax#up against the wall motherfuckers!#pos-post-scriptum#merzbo derek#anthnio d'amico#brainwashed
8 notes
·
View notes
Text
Guarda "Queen - Jealousy Traduzione Italiana"
youtube
Io lo so, razionalmente, che la gelosia è solo frutto dell'insicurezza e che i piaceri del corpo non sono così importanti come i piaceri del cuore e quelli della mente, che farla ridere è più bello che farla godere (oddio, farla godere è meraviglioso, non fraintendetemi!). Nessuno sarebbe geloso se l'altra persona mangiasse una torta buonissima senza di noi, se traesse piacere da una gita o da qualsiasi altra cosa.
Lo so benissimo ma, poi, subentra quella vocina che dice che vorrei essere io la fonte di ogni piacere, che vorrei essere presente ad ogni attimo di gioia e che lei lo condividesse con me. Sarà perché, a parti inverse, penso sempre a quanto sarebbe bello se lei fosse con me in quel momento e potesse provare le mie stesse emozioni e vorrei che fosse lo stesso per lei. Oppure sarà solo perché ho paura di essere escluso, di non soddisfare tutti i suoi bisogni di felicità e deve cercare altrove.
Probabilmente il mio passato incide negativamente sul mio sentire ed io sono così ipocrita da dire agli altri che non devono farsi condizionare da ciò che è stato e poi mi faccio condizionare per primo.
Alla fine, credo che sia più un delirio di onnipotenza: vorrei essere l'unica fonte di tutti i suoi piaceri fisici, emotivi ed intellettuali. Cosa, ovviamente, impossibile da realizzare e neanche giusta: chi sono, io, per pretendere una dipendenza così totale da me? Voglio davvero una donna così? Certo che no, io voglio essere scelto, non voglio essere una necessità senza la quale sia impossibile vivere. Però sarebbe bello sentirsi sempre così presente nella testa, nel cuore e fra le gambe, sentirsi indispensabili...
Che, poi, basterebbe poco per farmi sentire bene: sarebbe sufficiente che lei mi rendesse partecipe, informato, complice. Ma è davvero "poco"? O è tantissimo, troppo?
Forse dovrei essere solo più egoista, pensare al mio benessere e al mio piacere senza volerlo condividere a tutti i costi, così riuscirei ad accettare che il piacere altrui non venga condiviso con me. Magari dovrei anche smettere di desiderare di essere importante per qualcun altro e pensare ad essere importante solo per me.
La domanda, a questo punto è: devo adeguarmi al mondo e agli altri o devo restare fedele a me stesso finché non troverò chi mi accetta così? Me lo chiedo tutti i giorni e in quelli pari mi rispondo in un modo, mentre in quelli dispari nell'altro! Forse è davvero "solo il tarlo di uno che ha tanto tempo ed anche il lusso di sprecarlo"...
In tutto questo, io non sopporto la gelosia nei miei confronti: pretendo la fiducia totale e il rispetto della mia libertà! 🙈
POST SCRIPTUM: Avevo deciso di non pubblicare questo post lagnoso che rischiava di passare per una lamentosa richiesta di attenzioni: mi era bastato scavare dentro le mie emozioni mentre lo scrivevo per farmi sentire meglio.
Però, poi, ho realizzato che la gelosia non è necessariamente una forma di insicurezza. Cioè, lo è nel momento in cui non c'è ancora una relazione stabile ed il rischio di rottura è dietro l'angolo, ma non è questo il suo vero nocciolo. In fin dei conti, almeno per me, il sentimento di gelosia che provo non è solo la paura dell'abbandono ma, soprattutto, il dispiacere di non essere la sua prima scelta.
È un po' quello che pensa un gelataio quando vede passare davanti la vetrina qualcuno con un gelato preso dalla concorrenza: avrei voluto venderglielo io! Sono sicuro che le sarebbe piaciuto anche di più... (Il doppio senso non è voluto, è freudiano 😁)
Quindi è più un senso di frustrazione che non ha nulla a che vedere con l'insicurezza e la paura del rifiuto o dell'abbandono: è il desiderio di soddisfare i suoi bisogni e l'invidia per chi lo fa al posto mio.
In fin dei conti, non è un sentimento così negativo da ricevere né da provare, purché non condizioni la relazione e non limiti la libertà altrui. Ora devo convincere anche il mio stomaco ad accettarlo senza darmi tutti questi bruciori...!
@clacclo
youtube
#sfoghi senza senso e senza speranza#gelosia#insicurezza#amore#consapevolezza#tarli#jealous guy#john lennon#queen#jealousy
2 notes
·
View notes
Note
"Perché criticare l'Italia restando in Italia piuttosto che trasferirvi all'estero?" Perché esiste una fetta di popolazione che non ha le risorse per farlo. Che frase semplicistica e superficiale, buttata così senza un minimo di argomentazione, in un discorso che avrebbe anche potuto avere senso.
Doverosa premessa.
Forse non mi sono espressa in maniera sufficientemente chiara nel post qui sotto. Forse, però, c'è anche qualcuno che è saltato alle conclusioni accusandomi senza pensare alla possibilità di partire con una domanda più gentile ed educata, quale: "A che genere di persone ti riferisci quando hai detto quella cosa? Non tutti possono permettersi di andare all'estero, ti va di spiegare la tua visione?". Ti avrei certamente risposto con il cuore più leggero, felice di poter aprire un dibattito su un argomento interessante.
Apprezzo molto le critiche e mi piace conversare per messaggio con persone che hanno una visione differente dalla mia, in maniera educata e rispettosa.
Se tuttavia ricevo borbottii e rimproveri da una persona che non trova nemmeno il coraggio di difendere la propria posizione mettendoci la faccia, perdo un po' le staffe (come tutti, immagino).
Cercherò comunque di rispondere con tutta la semplicità che avrei impiegato per rispondere a chi la faccia ce l'avrebbe messa, proprio perché a me non piace risultare sgarbata e arrogante e perché rispondo anche ai messaggi "scomodi" mettendoci ben volentieri la faccia. :)
E ora ti rispondo.
Le domande che mi sono sorte non nascono da conversazioni randomiche con persone di cui non conosco nulla, ma da conversazioni con persone con cui parlo con una certa frequenza e che conosco abbastanza approfonditamente (anche perché, in tutta onestà, a differenza di molti altri, tendo a non commentare conversazioni fatte con perfetti sconosciuti, proprio perché non li conosco a sufficienza da poter formulare un'argomentazione ragionata e veritiera).
Superficiale e semplicistico, dunque, sarebbe stato il caso in cui avessi generalizzato. Ma in questo caso, le "diverse persone" sono persone a me note e specifiche, non un campione rappresentativo della popolazione italiana: sono persone che la possibilità di viaggiare ce l'hanno; persone, se vogliamo, con un certo status sociale che, a differenza di molti altri più sfortunati, permette loro di fare molte più esperienze.
Spero ora ti sia tutto più chiaro. Detto ciò, un consiglio: sii più disposto/a ad approfondire e meno a saltare alle conclusioni, le prossime volte che comunicherai con le persone. La comunicazione è una cosa delicata, esprimersi a volte è molto più complicato di quel che sembra: usa parole più dosate e posate.
A presto!
[post scriptum] Mi è sorta un'altra domanda, visto che il tema dell'altro post erano il lamento e la critica.
Perché non prestare maggiore attenzione alle parole che usate mentre criticate il modo in cui altri le usano?
5 notes
·
View notes
Text
FabSec03 – MFA questa sconosciuta
Nelle puntate precedenti, qui e il sequel qui, vi avevo annoiato parlato di password. Ho deciso di restare in tema e parlare di Multi Factor Autenthication (MFA), ovvero Autenticazione Multifattore.
L’MFA si basa su in principio di per sé piuttosto semplice. Invece che affidarci unicamente a qualcosa che solo noi conosciamo, come la nostra password, MFA sfrutta la combinazione di alcuni di questi fattori:
Something you know – Qualcosa che sai (password, PIN, ..)
Something you have – Qualcosa che hai (codice via SMS, codice generato da un’app installata sullo smartphone, oggetto fisico come quelli prodotti da Yubico).
Something you are – Qualcosa che sei (impronte digitali, volto, timbro della voce, iride, retina, geometria palmo della mano, battito del cuore, ..). Il più sicuro ma anche il più controverso.
Per darvi una idea, una chiave youbico ha questo aspetto:

In generale, MFA richiede una combinazione di almeno due elementi delle suddette categorie.
Un po’ di esempi e considerazioni su MFA, in ordine sparso:
- Il vostro bancomat è un esempio perfetto di 2FA: oggetto fisico + PIN (2FA = 2 Factor Authentication = autenticazione a 2 fattori)
- La tecnologia dei dispositivi biometrici, ovvero il something you are, ha fatto passi da gigante, ma segue sempre questo comportamento
In parole semplici, maggiore è la sensitività, più è probabile si impedisca l’accesso a un utente legittimo (Errore Type I). Minore è la sensitività, più è probabile che l’accesso ia consentito a un utente non legittimo (il temuto errore Type II). L’accuratezza del dispositivo prescinde dalla configurazione, ma in ogni caso la sensitività dovrebbe essere impostata sulla base di ciò che si sta proteggendo (accesso TikTok vs. accesso Centrale Nucleare)
C’è anche da dire che l’utente medio, se il dispositivo impiega troppo tempo a dare una risposta o è troppo sensibile, lo abbatte a bastonate perde la pazienza.
Infine, alcuni dispositivi biometrici toccano temi delicati. Per esempio, il “retina scan” può individuare malattie o gravidanza.
- L’MFA è essenziale per quegli account che contengono i vostri dati più preziosi. Se utilizzate un’applicazione per fare online banking, sia quella applicazione sia l’account di posta associato a quell’applicazione dovrebbero essere configurati con MFA
- Gli SMS sono insicuri, ma sono sempre meglio di non avere MFA. Se sono l’unica tecnologia supportata dal sito in questione (nel 2021? really?!), son pur sempre meglio di niente
- Negli ultimi anni si sono fatti strada alcuni fattori più interessanti, come il Somewhere you are (il posto in cui sei) e il Context-aware authentication (contesto in cui l’autenticazione viene richiesta). Non sono altro che tecniche più raffinate, per capire se siate veramente chi dite di essere. Tipo: “le tue credenziali sono corrette, ma solitamente ti connetti da Bologna e oggi ti sei connesso alle 3 del mattino da Bangkok.. e prima di accedere hai digitato la password errara 123 volte.. uhm..”
Come tutti i dispositivi di sicurezza, anche MFA non è infallibile. Rende però molto più complicato scardinare le vostre credenziali e accedere ai vostri dati personali.
Se cercate online, troverete parecchi video che spiegano come configurare MFA per qualunque sito di media fama. Non ho trovato un sito in italiano che fornisse una descrizione per tutti i siti di uso comune. Perciò, ahimè, non ho link da aggiungere. Posso solo consigliarvi di cercare “nome sito a cui siete interessati”, “MFA” oppure “2FA”, e “istruzioni passo passo”. Se per una volta evitate di cliccare sui risultati che vi rimandano a PornHub, di solito i video di YouTube sono utili.
Il mio consiglio finale è di attivare MFA in tutti quei siti e applicazioni dove le conseguenze di un furto di identità sarebbero notevoli. Se lo fate, cercare di rendere la procedura di accesso semplice, altrimenti perderete la pazienza dopo pochi giorni e disattiverete tutto per sempre.
Fabsec03 End
Post Scriptum, per quelli che vogliono entrare nella tana del bianconiglio: se vi interessa sapere come funzionano oggetti come la YubiKey, trovate qui i protocolli su cui di basa, qui e qui alcuni dettagli di come generano password temporanee, ovvero hash-based e time-based password
5 notes
·
View notes
Text

L’OTTIMISMO CHE VIENE DALLA CONOSCENZA
[29 marzo 2020]
Oggi parliamo di un nuovo ed interessante risultato scientifico che viene dalla Cina. Avviso: questo è un post un po’ tecnico ma con IMPORTANTI IMPLICAZIONI PRATICHE, quindi leggetelo fino in fondo!
Uno degli aspetti più importanti da chiarire su COVID-19 è la sorte dei pazienti cosiddetti “guariti”. Sto parlando di quelle persone che hanno avuto l’infezione, confermata da un tampone positivo, ma l’hanno superata dal punto di vista clinico, cioè stanno bene, ed ora hanno un tampone negativo. Queste persone NON sono poche. Teniamo presente che solo in Italia ne abbiamo 12.384, secondo i dati ufficiali – ma in realtà sono molte di più, considerando quante delle infezioni da COVID-19 sono rimaste senza diagnosi, in quanto asintomatiche o lievi.
Le domanda che tutti ci poniamo sono: questi soggetti “guariti” sono resistenti ad una re-infezione con il virus? E sì, per quanto tempo? E come possiamo monitorare questo stato di immunità, sia a livello di specifiche aree geografiche che nel corso del tempo?
Il tutto tenendo presente che rispondere a queste domande ha delle implicazioni molto profonde al momento di scegliere la strategia sul come “riaprire” il sistema Italia (ma anche i sistemi USA, Francia, Spagna, etc). Perché è ovvio che questa “chiusura” dovrà finire abbastanza presto.
LO STUDIO.
Ieri è uscito su MedRxiv – una piattaforma online per studi non ancora “peer reviewed” – un interessante studio longitudinale di un gruppo cinese che cerca di rispondere ad alcune di queste domande studiando il sangue 80 soggetti guariti da COVID-19 (Lou et al., “Serology characteristics of SARS-CoV-2 infection since the exposure and post symptoms onset”). L’articolo ha indagato la cinetica temporale di anticorpi contro il virus SARS-CoV-2, che sono stati misurati usando tre forme di enzyme-linked immuno-sorbent assay (ELISA). Lo studio è linkato qui sotto, e questi sono il mio riassunto dei risultati e le mie conclusioni di commento.
IL RIASSUNTO DEI RISULTATI.
1. Il risultato centrale dello studio è che il livello di seroconversione in questi 80 soggetti è stato del 98.8% (79 pazienti su 80), con la positività al test rilevata ad una mediana di 15 giorni dal momento di esposizione al virus, e 9 giorni dall’inizio dei sintomi. Da notare, per completezza, che i controlli usati sono persone asintomatiche COVID-negative tampone, ma non persone infettate con uno dei coronavirus “benigni” (che probabilmente non sono facili da trovare).
2. Il secondo risultato importante è che il livello degli anticorpi nel siero dei pazienti in via di guarigione aumenta rapidamente a partire in media dal giorno-6 dopo l’inizio dei sintomi ed è strettamente associato al declino della carica virale. [Da notare che nello studio sono stati misurati non solo il titolo anticorpale totale, ma anche quello delle classi IgG ed IgM, con una sensitività nella prima settimana di malattia al 64.1%, 33.3% e 33.3% (rispettivamente) che poi sale al 100%, 96.7% e 93.3% dopo due settimane.]
3. Bisogna precisare che questo studio NON definisce la durata di questi anticorpi nel siero dei pazienti guariti (cosa per la quale occorre ovviamente più tempo), né dimostra “formalmente” che questi pazienti sono resistenti ad una re-infezione e/o che lo sono a causa di questi anticorpi – d’altronde per dimostrare questo ci vorrebbe un esperimento in cui a questi pazienti viene dato il virus, il che è eticamente inaccettabile.
LE CONCLUSIONI.
L’osservazione che quasi tutti i pazienti “guariti” hanno anticorpi contro il virus in quantità misurabile, e che la comparsa di questi anticorpi coincide con la scomparsa del virus è un dato forse non sorprendente, ma che comunque rappresenta un’ OTTIMA NOTIZIA. Questo perché tali dati supportano la possibilità che (i) la misurazione degli anticorpi contro SARS-CoV-2 possa identificare – a scopo di ricerca e monitoraggio epidemiologico – le persone che sono guarite dall’infezione, e che (ii) in questi pazienti la presenza di anticorpi anti-COVID-19 sia alla base del loro minimo rischio di re-infettarsi e/o ri-ammalarsi, come indicato dai dati clinico/laboratoristici disponibili al momento (anche se non conosciamo la durata di questa protezione).
Come già detto altre volte, solo la scienza – e per scienza intendo virologia, infettivologia, immunologia, epidemiologia, farmacologia, etc – può farci non solo superare questa drammatica crisi il più rapidamente possible e col minimo numero possible di vittime, ma può anche metterci in condizione di gestire in modo sicuro ed efficace la transizione “pandemiaendemia” che è necessaria per poter ritornare tutti alla nostra vita normale.
POST SCRIPTUM IMPORTANTE:
Per chi non lo sapesse, io scrivo questi post di notte, quando i miei familiari dormono, e rubando ore al riposo. Li scrivo, nonostante la stanchezza enorme che mi sento addosso, perché il momento è duro, e credo sinceramente che solo una BUONA INFORMAZIONE possa infondere SPERANZA ed OTTIMISMO ad una popolazione a cui vengono richiesti sacrifici enormi (e con risultati che tardano ad arrivare).
E’ una cosa che faccio volentieri, senza guadagnarci nulla se non la gratitudine di chi legge questa pagina. Però siccome il tempo è prezioso, e non posso dedicarlo a “moderare” la discussioni, da oggi in poi i commenti che: (i) spargono fake news, bufale, complottismi etc; (ii) fanno attacchi, accuse o insinuazioni gravi e gratuiti, saranno subito CANCELLATI ed i loro autori BANNATI da questa pagina.
Grazie a tutti per la comprensione. - Guido Silvestri
https://www.medrxiv.org/content/10.1101/2020.03.23.20041707v1.full.pdf
58 notes
·
View notes
Text
Onderwijs als sluitpost
‘Scholen in het primair, voortgezet en middelbaar beroepsonderwijs en kinderopvang blijven gewoon open: er zijn daar weinig besmettingen en die omgeving is minder internationaal (…). Kinderen en jongeren vormen niet de groep met de hoogste risico’s. Bovendien zouden de maatschappelijke gevolgen van het sluiten van deze scholen groot zijn en draagt sluiten weinig bij aan het beperken van de verspreiding…’ Deze woorden stonden na de eerste, landelijke persconferentie van 12 maart 2020 helemaal onderaan te lezen op de site van de Rijksoverheid. Bovengenoemde vormen van onderwijs - met zo’n 230.000 mensen werkzaam in het PO, VO en mbo en ruim drie miljoen leerlingen - waren de sluitpost van een in allerijl opgezette bespreking van maatregelen om het aanstormende coronavirus te slim af te zijn. Het onderwijs leek echter een verplicht nummer. Verpakt als een post scriptum.
Na deze berichtgeving heerste er veel onbegrip onder leraren en onderwijsvakbonden. Werd het onderwijs ingezet als een soort buffer om de maatschappij draaiende te kunnen houden, ten koste van de gezondheid van de medewerkers en leerlingen? Enkele dagen later kwam premier Rutte terug op dit besluit en kondigde hij aan dat de scholen alsnog voor enkele weken dicht zouden gaan. Dit bericht zorgde voor opluchting. Vervolgens werd alles op alles gezet om de drie miljoen leerlingen, verspreid over het hele land, een dag later zo goed mogelijk te voorzien van online onderwijs.
De vooruitzichten leken rooskleurig. Drie weken online onderwijs volgen zou geen belemmering mogen zijn voor het opdoen van kennis en het handhaven van de doorlopende leerlijnen. Maar de periode van thuisonderwijs werd telkens verlengd. Ondanks het feit dat de besmettingsaantallen verminderden, bleven de scholen grotendeels leeg en was online lesgeven én volgen de norm. Uiteindelijk werden tot aan de zomervakantie vrijwel geen fysieke lessen meer gegeven. Een wijs besluit, met het oog op het verminderen van het aantal besmettingen. Een gemis, met het oog op de sociale interacties.
Het deed goed om in augustus weer in de vertrouwde omgeving te mogen starten. Om een tweede golf tegen te gaan werden alle medewerkers voorzien van spatschermen, spatkappen, voldoende desinfecterende handgel en stapels mondkapjes. Het was fijn om het besef van noodzaak ook bij de leerlingen terug te zien: er werd voldoende afstand tot de docenten gehouden, mondkapjes werden gedragen door de hele school en iedereen voelde de verantwoording om alert te zijn op mogelijke coronaklachten.
Helaas volstond een en ander niet om een tweede lockdown en een nieuwe periode van thuisonderwijs te voorkomen. Inmiddels wordt er alweer enkele maanden thuisonderwijs verzorgd en wordt er reikhalzend uitgekeken naar het toedienen van de vaccins. Echter, bij het bekendmaken van de vaccinatievolgorde werd er (wederom) met geen woord gerept over medewerkers in het onderwijs. Eerst worden de zorgmedewerkers, verpleeghuisbewoners en artsen ingeënt. Terecht. Helaas zal de ‘cruciale’ onderwijsberoepsgroep vooralsnog pas op z’n vroegst rond april of mei aan de beurt zijn, in het allegaartje dat wordt beschreven als ‘mensen van 18-60 jaar zonder medische indicatie’. Dit ondanks het feit dat de basisscholen inmiddels weer open zijn.
Dit gegeven wekte ook verbazing op bij Volkskrant-columniste Aleid Truijens, die in een recente column haar beklag deed hierover en daarbij refereerde aan Unicef-baas Henrietta Fore. Zij riep reeds voor Kerst op om, na de mensen uit de acute zorg, leerkrachten wereldwijd prioriteit te geven voor het ontvangen van het coronavaccin. Om de toekomst van een volgende generatie veilig te stellen. Er is blijkbaar veel voor nodig om beleidsmakers het belang van goed onderwijs te laten inzien en dat scholen wel degelijk besmettingsbronnen zijn gebleken. Ik vrees dat enkel een bescheiden post scriptum hierbij niet meer zal volstaan.
1 note
·
View note
Text
2019 to-read list
2018 has been v interesting to me, book-wise, as I banned myself completely from all popular American books that everybody was reading this year - bc I realised I’ve been reading almost exclusively American and Polish authors and wanted to see what is being written in other countries as well - and this has thrown me in direction of many amazing, sometimes extremely w e i r d stories from all around the globe. I ALMOST managed to stick to the list I made year ago with your help, but lacked time to read some books. anyway, if you’re on goodreads, here are books I’ve read this year.
and I’m still keeping and expanding my list of non-American books here.
in 2019 I lift my ban on American authors, but want to kinda keep my list diverse in some ways. so my goal while making it was to have at least half of the books by authors not based in US, and have at least half authors to be females. eventually I ended up with list of 39 fiction + 4 non-fiction books, which you can see under “read more”; by my estimation 25 of fictions are by non-American authors and 28 by female authors.
I am not yet sure if I will stick to the list 100%, so if you have any great book to recommend, please do!
(this list is alphabetical; each books is linked to goodreads)
fiction:
Tomi Adeyemi “Children of Blood and Bone”
Dante Alighieri “The Divine Comedy”
K. Ancrum “The Weight of The Stars”
Majgull Axelsson “April Witch”
Christopher Barzak “Wonders of the Invisible World”
Aliette de Bodard “The Tea Master and the Detective”
Anna Burke “Compass Rose”
Zen Cho “The Sorcerer To The Crown”
Yangsze Choo “The Ghost Bride”
Ismat Chughtai “Lifting the Veil”
Aminatta Forna “Ancestor Stones”
E.M. Forster “Maurice”
Petra Hůlová “All This Belongs to Me”
Aneta Jadowska “Dziewczyna z dzielnicy cudów”
Taylor Jenkins Reid “The Seven Husbands of Evelyn Hugo”
Mary Robinette Kowal “Shades of Milk and Honey”
Min Jin Lee “Pachinko”
Ursula K. Le Guin “A Wizard of Earthsea”
Ling Ma “Severance”
Casey McQuiston “Red, White & Royal Blue”
Madeline Miller “Circe”
Sylvain Neuvel “Themis Files” series
Helen Oyeyemi “The Icarus Girl”
Terry Pratchett and Neil Gaiman “Good Omens”
Shobha Rao “Girls Burn Brighter”
Ingrid Rojas Contreras “Fruit of the Drunken Tree”
Salman Rushdie “Midnight’s Children”
Brandon Sanderson “Skyward”
V.E. Schwab “A Darker Shade of Magic”
Elif Shafak “The Forty Rules of Love”
Kamila Shamsie “Broken Verses”
Daud Somaiya “Mirage”
Leopold Tyrmand “Zły”
Jeff VanderMeer “Annihilation”
Mariolina Venezia “Been Here a Thousand Years”
Peter Watts “Blindsight”
Janina Wieczerska “Zawsze jakieś jutro”
Milena Wójtowicz “Post Scriptum”
J.Y. Yang “Between the Firmaments”
Oksana Zabuzhko “The Museum of Abandoned Secrets”
“Cyberpunk: Malaysia” anthology of short stories
non-fiction:
Marta Abramowicz “Zakonnice odchodzą po cichu”
Svetlana Alexievich “War Does Not Have a Woman’s Face”
Michał Książek “Jakuck. Słownik miejsca”
Joanna Mielewczyk “Kamienice. Opowieści mieszkańców wrocławskich domów”
Filip Springer “History of a Disappearance: The Story of a Forgotten Polish Town”
6 notes
·
View notes
Text
NEPOZNATA UTOPLJENICA IZ SEINE POSLIJE SMRTI JE POSTALA SLAVNA: Odljev njezina lica postao je najljubljeniji predmet na svijetu

Krajem 1880-ih iz rijeke Seine na pariškom šetalištu Quai du Louvre izvučeno je beživotno tijelo mlade žene. Kako na truplu nije bilo znakova nasilja, sumnjalo se na samoubojstvo. Nikada joj nismo doznali ime. Ne znamo ništa o njezinu podrijetlu niti smo ikada otkrili kako ju je život doveo u Pariz, no procjenjuje se da je u trenutku smrti imala oko 16 godina. Djevojka je zauvijek ostala poznata kao Neznanka iz Seine (L’Inconnue de la Seine). No tek je tada započela njezina nevjerojatna priča, nadrealni post scriptum koji nitko nije mogao predvidjeti, a naposljetku je pomogao spasiti milijune života, čak i pošto je njezin bio tako tragično prekinut… Valjda. Zapravo, točan opis onoga što se dogodilo Neznanki prije i nakon kobnog utapanja ostao je predmet rasprave obavijene izlizanom maštovitom pariškom legendom. Ispričat ćemo najčešću verziju te 150 godina stare priče. Pošto je izvučena iz Seine, prevezena je u parišku mrtvačnicu i javno izložena uz tijela drugih nepoznatih mrtvaca radi identifikacije. Ta jeziva izložba bezimenih leševa bila je popularna “zabava” u svoje vrijeme. Priča se da u tadašnjem Parizu nije postojao nijedan drugi “postav” koji bi privukao više znatiželjnika. Međutim, unatoč dobroj posjećenosti, nitko nije prepoznao Neznanku, ili se barem nitko nije javio. No to ne znači da je ona prošla nezapaženo. Čak i u smrti njezin spokojni izgled privlačio je pozornost. Patolog koji je radio u toj mrtvačnici bio je toliko opčinjen njome da je naredio da se napravi gipsani odljev njezina lica.
Krasila svaku kuću
Maska je bila pun pogodak. Ubrzo potom, faksimili Neznankina lica rasprodani su po suvenirnicama diljem Pariza, a zatim i po cijeloj Francuskoj i Njemačkoj. Očaravajuća maska nepoznate mrtve djevojke, koju je filozof i pisac Albert Camus opisao kao “utopljenu Mona Lisu”, postala je omiljena kulturna ikona. S vremenom je Neznankin zamrznuti poluosmijeh našao svoje mjesto na kaminima te je visio u salonima i umjetni��kim studijima diljem Europe. Ali nisu samo kipari i slikari bili očarani. Neznanka se u jednom trenutku pretvorila u neku vrstu morbidnog “mema” za pjesnike i romanopisce s početka 20. st., koji su za tu heroinu slomljenog srca, utopljenu u nesreći, smislili bezbrojne dramatične priče. “Činjenice su bile toliko rijetke da je svaki pisac na to blistavo lice mogao projicirati sve što želi. Smrt u vodi bila je vrlo romantičan koncept. Smrt, voda i žena bile su primamljiva kombinacija”, objasnila je muzejska arhivistica Hélène Pinet za The Guardian 2007. godine. Engleski pisac i kritičar Al Alvarez (1929. – 2019.) opisao ju je kao “erotski ideal tog razdoblja, estetski predložak za cijelu generaciju njemačkih djevojaka koje su se ugledale na nju”. Pola stoljeća od prvotne eksplozije slave i fascinacije, Neznanka se ponovno transformirala u nešto drugo, i to zahvaljujući čovjeku koji je rođen desetljećima nakon njezine smrti. Zvao se Asmund Laerdal i bio je poduzetnik iz Norveške. Njegova tvrtka, osnovana ranih 1940-ih, isprva je tiskala dječje knjige i kalendare, a zatim je počela izrađivati male drvene igračke. Nakon rata Laerdal je počeo eksperimentirati s novom vrstom materijala koji je tek bio ušao u masovnu proizvodnju – plastikom. Iskoristivši njezinu mekoću i savitljivost, proizveo je jednu od svojih najpoznatijih igračaka – lutku “Anne” koja je u poslijeratnoj Norveškoj bila proglašena “igračkom godine… sa zaklopljenim očima i prirodnom kosom”. Možda jest spavala, ali Anne nije bila Neznanka. Barem ne još. Jednoga se dana Laerdalov dvogodišnji sin Tore umalo utopio. Da njegov otac nije pojurio, izvukao besvjesnog dječaka iz rijeke i izbacio mu vodu iz dušnika, stvari bi završile kobno. Ubrzo potom, skupina anesteziologa pristupila je Laerdalu i rekla mu da im treba lutka za demonstraciju novorazvijene tehnike oživljavanja masažom srca i davanjem umjetnog disanja. Dakako, postupak je to koji danas nazivamo kardiopulmonalnom reanimacijom (KPR). I tako se Laerdal upustio u projekt koji je stvorio povijest. S timom liječnika izradio je lutku u prirodnoj veličini koja bi svima mogla koristiti za vježbanje tehnike spašavanja života.
Nenadana inspiracija
Za proizvođača igračaka koji je navikao na proizvodnju minijaturnih autića i lutaka za igru napraviti realističnu i funkcionalnu lutku koja može pouzdano pokazati fizičku složenost kardiopulmonalne reanimacije bio je itekakav izazov. No pitao se kakvo bi lice trebalo da da toj golemoj lutki. Tada se prisjetio neobičnog zagonetnog poluosmijeha sive maske koju je vidio obješenu na zidu kuće svoje tazbine. Bila je to, naravno, Neznanaka iz Seine. Laerdal je svojoj novoj lutki ostavio ime Anne, ali joj je dao lice nesretne utopljenice iz Pariza. Smatrao je da je važno da model bude žena jer bi muškarci 1960-ih oklijevali prakticirati KPR na usnama muške lutke. Model je ubrzo prozvan “Resusci Anne” (Spasiteljica Anne), a u SAD-u “CPR Annie”. Otkako je postala dostupna 1960-ih, Resusci Anne nije bila jedina lutka za oživljavanje na tržištu, ali se smatra prvim i najuspješnijim “simulatorom pacijenta” u povijesti, zaslužnim za to što su stotine milijuna ljudi naučile važnu tehniku spašavanja života. Taj nevjerojatni broj, sakupljen tijekom gotovo 60 godina davanja zraka usta na usta, razlog je zašto se za Resusci Anne često kaže da ima “najljubljenije lice u povijesti”. Ironično, većina tih spašavanja bila je konačni rezultat ljudi koji su kleknuli i suočili se licem u lice s replikom nepoznate mrtve djevojke iz Pariza, koja je umrla mnogo prije nego što ju je ista ta tehnika mogla spasiti. “Utjecaj ove lutke bio je golem. To je prvo lice simulacije u zdravstvu. Uključivanje realističnih Anneinih crta lica pomoglo je povećati osjećaj stvarnosti na obuci, čineći KPR intenzivnijim i stresnijim i za medicinare i za laike, ali kao rezultat toga i nezaboravnijim, što pomaže u pamćenju tehnike. Simulacijski trening počeo je shvaćati ‘nužni realizam’ kako bi se stvorilo nezaboravno učenje koje se može prenijeti na situaciju u stvarnome svijetu. Resusci Anne pomogla nam je da to shvatimo”, objašnjava specijalist pedijatrijske intenzivne njege Marino Festa iz Dječje bolnice u Westmeadu u Sydneyu.
Brojne dvojbe
S vremenom je lutka Anne i sama postala ikona, neovisno o priči o Neznanki iz Seine. Primjerice, stih “Annie, are you OK?” iz pjesme Michaela Jacksona “Smooth Criminal” zapravo potječe iz američke obuke za oživljavanje, u kojoj polaznici vježbaju uspostavljanje verbalne komunikacije s pacijenticom koju oživljavaju. Danas, međutim, mnogi sumnjaju da su besprijekorne crte Anneina lica uopće mogle potjecati od utopljene djevojke. Skeptici smatraju da bi lice leša, posebno onog izvađenog iz rijeke, bilo izobličeno, napuhnuto ili s ožiljcima. Neki kažu da je maska koju poznajemo možda napravljena na živom modelu te da se njezino lijepo lice ispreplelo s legendom o drugoj djevojci. Pedijatrica Megan Phelps s Medicinskog fakulteta Sveučilišta u Sydneyu, koja je boravila u Parizu u sklopu svog istraživanja Neznanke iz Seine, kaže da je bogatstvo misterija već samo po sebi prava nagrada. No postoje i druge priče o nastanku čuvene lutke. Možda je utopljenica iz Pariza uistinu bila izvorna osnova maske, ali su crte lica namjerno oblikovane u estetski ugodniji izgled kako bi se odstranila asocijacija na utapanje i smrt. Postoji i hibrid tih dviju teorija. Neznanka je možda pozirala tvorcu kalupa dok je bila živa i tek se poslije utopila. U tom je trenutku maska postala poznata, a oko nje je nastala legenda. Vjerojatno nikada nećemo doznati istinu. Stručnjaci pretpostavljaju da su Neznankini posmrtni ostaci zakopani u neobilježeni siromaški grob. Ni policijski zapisi iz tog doba ne spominju nikakvu tajanstvenu djevojku. “Mislim da nikada nećemo doznati tko je bila ta mlada žena. Pretpostavljam da je bila umjetnikov model i da je njezin lik iskorišten za izradu maske koja se koristila za vježbanje kopiranja crteža”, zaključuje Phelps.
Spašavanje života
No dok morbidni mit pruža nedvojbeno intrigantnu i fascinantnu priču, možda više nije ni važno hoćemo li ikada riješiti misterij. Komu god pripadalo to lice u 19. stoljeću, krajnja priča o Neznanki i Resusci Anne nešto je što nadilazi bilo koju osobu – lice koje je postalo maska koja je generacijama utjelovljivala ideal ljepote. Ono je tek poslije postalo nešto još veće – doslovno lice tehnike spašavanja života koja je spriječila da milijuni ljudi umru prije svoga vremena. Kako je mrtva djevojka izvučena iz rijeke (ili ipak ne) postigla tako spektakularne podvige s one strane groba još je jedna trajna zagonetka. No tragovi su jasni. Tu, u tihoj smirenosti njezina lica, nešto neodredivo, što nas cijelo vrijeme vuče k njoj, poziva nas da je probudimo, oživimo, pokušamo spasiti. Dnevno.hr Asmund Laerdal i Resusci Anne / Foto: Wikimedia Commons Read the full article
0 notes
Text
END OF THE FREE PEOPLE WOR(L)D...?
Jest to post scriptum do dwóch poprzednich wpisów. Chciałbym nim zamknąć temat "wyzywania" i skupić się na bardziej świetlistej twórczości...
Szara masa szczurów wylewa się z rynsztoka - zalewa wszystko wartkim strumieniem gówna...
Plaga karaluchów wypełza z każdej nory - podobnie jak szarańcza konsumuje do obrzygania...
Motłostwo pleni się jak grzyby po deszczu - obrabia i knuje na potęgę...
Sztywne zombiaki niuchają za ostatkami wolności - pączkują przy tym jak w tłusty czwartek...
BĄDŹ POSŁUSZNYM ROBOTEM, BO CIĘ ZASTĄPIMY ROBOTEM!
A ja na to:
youtube
0 notes
Text
15.2.2023 Den 19.
Po snídani dnes s dětmi vyrážíme nakoupit věci na rybaření. Na našem novém působišti má prý být průzračná voda s potápěčema, tak mi není líto peněz a jdu kupovat šnorchly a síťky. Hlavně je to tedy program, a vzhledem k tomu, že dnes máme zůstávat tu v místě, tak je jakákoliv záminka dobrá. Ve videu je vidět naše neútěšná cesta do krámu:) Děti se trumfujou ve vymýšlení důvodů, proč by tu nechtěli mít dům (“protože tu jsou všude odpadky fuj!” “protože je tu velká díra v zemi!” atd.). Já mám od rána extrémně blbou náladu, nemůžu říct, že by to nesouviselo s fázemi měsíce a tak. V prvním obchodě koupíme šnorchly a poslední síťku - je růžová, takže je to jasné, nevadí, že měří víc než já. Jdeme dál shánět druhou síťku pro Jindru, Heda mezitím naráží do všeho okolo. Beru jako velký úspěch, že jim nekoupím žádné suvenýry, které míjíme, přijdou za mnou aspoň čtyřikrát s tím, že potřebujou auťáky, magnety, nějaké lahvičky s barevným pískem a já se jenom divím, že mi nepřinesou všudypřítomné dekorační penisy. Nebo že se na ně nezeptají, protože to fakt nevím, jak bych odpovídala. Měla jsem co dělat už jen, když Jindra začal u bazénu navážno zjišťovat, jestli musí nosit plavky, aby mu nebyl vidět pindík. Achjo. Takže jdeme a jdeme nikde síťky nemaj, nakonec ale pořídíme a k tomu nádavkem ještě kumqat a plody kaktusů. To nám všem zvedne energii, protože jsme zvědaví jak to chutná. Více ve videu. Spoiler - nevím, co s tím obojím budeme dělat:D Na oběd připravuju pečené brambory a zatímco jsou v troubě, jdeme vyzkoušet síťky do bazénu. Jo u bazénu jsou krásné červené vážky. A na cestách leží zvlášť po dešti mrtví švábi v průběru tak 5-6 centimetroví. Na stránkách jedné cestovní kanceláře čtu, že se lidé na Gran Canarii nemusí bát, že nejde o šváby, ale o místní cocorochas, haha. Oběd si pak celkem užijeme, Honza ještě griluje steaky a děti si nacpou bříška, to je pak chvíli klid. Ve čtyři se ještě zmátoříme na odpolední vyjížďku k moři, zastavíme u místní betonárny! Děti jsou brzo unavené, Heduška už od pěti brečí kvůli všemu možnému nonstop až do sedmi co usne.
Post scriptum: Nějak sem ještě chci vměstnat, že takovéhle reportážní zachycení je jen zlomek reality viděný filtrem večerního klidu. Trailer s nejlepšími momenty dne. Což znamená, že je tam tak 80% dalšího něčeho, co nestojí za zapsání nebo z dobrých důvodů zapisovat nechci. Není zde moje neskutečná únava posledních dní, která se nezlepšuje s vyspáním. To, že jsem byla úplně bez energie celý den. Není zde to, jak slyším tisíckrát denně, jak Heda něco Jindrovi nechce ukázat nebo dát a on jí majzne a ona začne řvát. Znovu a znovu a znovu. Není tady to, jak pořád vymýšlím co k jídlu, pořád balím a vybaluju, pořád se snažím být spravedlivá v jejich půtkách a pořád jsou na mě oba naštvaní, protože mají pocit, že spravedlivá nejsem. A tak bych mohla pokračovat. Ani nevím, proč zrovna dneska mě to tak nutí tohle psát. Prostě zdravím hlavně unavené rodiče v obyčejném všednodenním pachtění s jejich drobečkama, protože já se dneska pachtila taky, jen trochu víc na jih.





0 notes
Photo




POST-POST-SCRIPTUM 1048
JEAN-CHARLES CAPON, L'Univers-solitude, SouffleContinu Records
Bien que minoritaire dans l'histoire du jazz et de l'improvisation, le violoncelle a fini par se tailler une place de choix, que ce soit sur le continent américain (Fred Katz, Calo Scott, Abdul Wadud, Diedre Murray, Peggy Lee) ou en Europe (Tristan Honsinger, Maarten Altena, Denis Van Hecke, Ernst Reijseger).
Tout comme Didider Petit, Jean-Charles Capon est un des virtuoses français de l'instrument, qu'il commence à pratiquer en professionnel dès le début des années 1960 avant de créer le Baroque Jazz Trio. Rapidement, son nom est associé à quelques groupes cultes dont il est membre ou invité de luxe (Confluence, Perception, Speed Limit), mais aussi à de nombreux musiciens de (free) jazz plus ou moins renommés, dont David S. Ware (avec qui il grave en duo l'impeccable From Silence To Music), Philippe Maté, Michel Roques, André Jaume ou Joe McPhee (au sein de Po Music). Jef Gilson participe à le lancer (ils enregistrent ensemble dès 1968) avant que Pierre Barouh, patron des disques Saravah pour lesquels Jean-Charles Capon collabore avec Brigitte Fontaine et Areski, ne lui offre de réaliser son premier album sous son nom : L'Univers-solitude.
En compagnie du percussionniste suisse Pierre Favre, Jean-Charles Capon y démontre dans chaque registre une inventivité bien au-delà de tout arrière-plan rythmico-mélodique traditionnel, tant la fluidité du phrasé complète à merveille une tessiture pour le moins étendue : Jean-Charles Capon ne vénère pas pour rien Duke Ellington, John Lewis et Gabriel Fauré, comme en attestent d'ailleurs ultérieurement ses relectures habitées de "Mood Indigo", "Django" et "Après un rêve". Quant à Pierre Favre, il n'est pas là pour jouer les utilités : ses recherches de timbres et combinaisons de rythmes complexes offrent au violoncelliste français un bel écho tout au long d'un disque remarquable enfin réédité comme il se doit.
--
The cello, although considered a minority instrument in the history of jazz and improvisation, has carved itself a niche, both in the USA (Fred Katz, Calo Scott, Abdul Wadud, Diedre Murray, Peggy Lee) and in Europe (Tristan Honsinger, Maarten Altena, Denis Van Hecke, Ernst Reijseger).
Alongside Didier Petit, Jean-Charles Capon is one of the French virtuosi on the instrument, that he began playing professionally at the beginning of the 60s before creating the Baroque Jazz Trio. His name was rapidly linked to different cult groups for who he became the guest star (Confluence, Perception, Speed Limit), but also with many more or less well-known (free) jazz musicians including David S. Ware (with whom he recorded the impeccable duo From Silence To Music), Philippe Maté, Michel Roques, André Jaume or Joe McPhee (as part of Po Music). Jef Gilson helped get his career under way (they recorded together as far back as 1968) before Pierre Barouh, boss of Saravah records with who Jean-Charles Capon played alongside Brigitte Fontaine and Areski, offered him the opportunity to record his first album: L'Univers-solitude.
In the company of Swiss percussionist Pierre Favre, Jean-Charles Capon demonstrated, in all registers, a level of invention way beyond a traditional rhythmic and melodic background, with the fluid phrasing a perfect complement to his extended range. It is not for nothing that Jean-Charles Capon admires Duke Ellington, John Lewis and Gabriel Fauré, as can be heard on his later highly personal versions of "Mood Indigo", "Django" and "Après un rêve". As for Pierre Favre, he is not there just to make up the numbers: his timbral research and combinations of complex rhythms offer the French cellist wonderful interaction throughout this remarkable album which had finally been given a dignified rerelease.
The fluidity of the phrasing, timbral research, complex rhythmic combinations and rare sense of improvisation make this one of the best modern jazz recordings on the Saravah label in the 1970s.
#jean-charles capon#saravah#souffle continu#philippe robert#philippe maté#david s. ware#michel roques#diedre murray#abdul wadud#pierre favre#andré jaume#joe mcphee#pierre barouh#brigitte fontaine#areski#confluence#perception#spedd limit#peggy lee#calo scott#fred katz#tristan honsinger#maarten altena#denis van hecke#ernst reijseiger#post-post-scriptum#merzbo derek#didier petit#baroque jazz trio
15 notes
·
View notes
Text
Dodaj coś, jeśli chcesz. Tak witają mnie na Tumblerze pierwsze słowa zanim napiszę post.
Postverechiel
Post scriptum:
Lecz po co mam pościć, gdy jedzenie kusi... lecz czemu mam się ograniczać, skoro ich przestałem się bać, lecz jakkolwiek oni twierdzą, że boję się życia, myślę i uważam, że życie i śmierć to jedna linia losu, raz na górze raz na dole... jednego czego się boję to to że zawiodę swoich przyjaciół oraz kamienicy w której żyję... czasem jednak jest względny spokój i w końcu przestałem obawiać się matki i sztucznego światła...
0 notes
Text
Le krackOville évacué.
Lundi des dizaines de fourgons de police pour une opération coup de poing sur le petit parc de bord de périphérique où un village d’irréductibles toxicomanes, courant les rues parisiennes depuis 30 ans pour les plus anciens et recrutés dans les camps d’étrangers déplacés (migrants selon la doxa neonazi) pour les plus récents. Le campus vidé, on voyait les pauvres erres amassés alentours, tandis que la force publique ratissait la boue des allées de fortune. Un préfet ne suffit pas, même paré des pires forces de l’ordre...
Pas d’article trouvé sur le web ni à la radio... beaucoup de foot et d’enterrement de vie de vieillard richissime en revanche. Le bon timing de l’action politique sale: les vacances, les fêtes ou la guerre, ça passe crème
Edit :
Finalement pas évacuée, ou du moins temporairement, juste fouillée, perquisitionnée, puis on laisse tout ça reprendre son aspect initial, jusqu’à nouvel ordre...
(Edit post scriptum)
Et bien si, une énième opération s’en est suivie d’un ratissage total et d’un labourage du terrain. Ce labourage empêchant la marche et la fixation des sardines de tentes rend impossible à court terme le retour. Le dispositif policier et gendarme constant appuie ce non retour.
Les ombres toxicomanes se sont regroupées autour de la boîte de nuit et du dépôt de police de la Porte de la Villette, et alentours sous les ponts et ouvrages d’art...
0 notes
Text
Fiori per Algernon
Un racconto breve, poi divenuto romanzo, di Daniel Keyes. È di fantascienza, ma come dico sempre, la fantascienza ci parla.
Entrambe le versioni sono scritte in forma epistolare. L'autore di queste lettere è Charlie Gordon, il nostro protagonista. Soffre di fenilchetonuria e di conseguenza, ha un QI basso e molte difficoltà nella vita. Fa un lavoro umile (nella short story, il custode in una fabbrica, nel romanzo lavora in una panetteria) e va alle scuole serali per persone che hanno difficoltà di apprendimento.
Su raccomandazione della sua insegnante, Alice Kinnian, viene selezionato da due scienziati, il Dr. Nemur e il Dr. Strauss, per il loro programma di ricerca. Questi ultimi hanno sviluppato una pratica chirurgica atta all'aumento dell'intelligenza di un individuo. Il paziente zero, come accade sempre, è un topo di laboratorio di nome Algernon, che dopo l'operazione è diventato molto più vispo.
Intenzionato a cambiare la sua vita, Charlie accetta di sottoporsi all'intervento, che risulta un completo successo.
Ma Charlie si rende conto che il suo rapporto con le persone peggiora. Si accorge che i suoi colleghi parlavano con lui solo per sfotterlo e che adesso, hanno paura della sua nuova intelligenza e vogliono farlo licenziare. Anche il Dr. Nemur lo tratta in maniera paternalistica e lo considera solo il soggetto di un suo esperimento, una cavia, come Algernon.
Decide di prendere il topo con lui e di continuare la ricerca dei due dottori per perfezionarla. Dopo un po' scopre che Algernon si comporta in maniera strana e forse ciò che sospettava si rivela realtà: il metodo non dà risultati permanenti. Il topo ritorna presto come prima e di lì a poco, muore. Viene sepolto nel giardino di Charlie.
Charlie realizza che lui subirà lo stesso destino e perderà la sua intelligenza. Prima che sia tardi, cerca di riconciliarsi con la sua famiglia, ma non c'è verso. Il padre che li aveva abbandonati non lo riconosce. La madre che ora soffre di demenza senile capisce chi è solo brevemente. Sua sorella, con cui aveva un rapporto conflittuale crescendo e che ora si occupa della madre, lo invita a rimanere con loro, ma Charlie rifiuta, promettendo però che le spedirà dei soldi.
Frustrato dalla perdita delle sue facoltà, compresa la capacità di leggere e scrivere e non sopportando la pietà dei suoi colleghi, decide di andarsene a New York.
Essendo in forma epistolare, il cambiamento ci viene mostrato da come il protagonista si esprime: all'inizio in maniera semplice, sgrammaticata. In seguito, con un lessico e una forma che rispecchiano la trovata eloquenza. Per poi tornare allo stato iniziale, quando l'effetto della procedura si esaurisce.
L'ultima cosa che il protagonista include nella sua lettera finale è un post scriptum in cui prega qualcuno di portare dei fiori sulla "tomba" di Algernon, nel cortile di quella che era una volta la sua casa.
Nota: se vi sono venuti dei flashback al film Il Tagliaerbe, "ispirato" ad un racconto breve di Stephen King (che è un po' come dire che io sono ispirato a Kim Rossi Stuart), non siete i soli.
9 notes
·
View notes