jestem chodzącym bałaganem, pachnę papierosowym dymem i słodkimi perfumami
Don't wanna be here? Send us removal request.
Text
zbieramy kawałki siebie. czy skleję Cię w swoim ramionach na kwietniowy deszcz? na zapach kwitnących drzew? jak się dziś mają twoje smutki? przynosisz mi bukiety gipsówki. fioletowy i czerwony - perwersja, miłość, wielka tajemnica. mieszam je ze sobą. odwaga, męka chrystusa, krew i wdzięk, sekretny urok w słoiku kupionym na makaron.
przynoszę ci szparagi i fenkuły. obietnice słońca. młode ziemniaki z cząbrem (nie będzie Mazowszanki w szkle). i jeszcze cytrusy bo czegoś w nich ostatnio szukam. przynajmniej jedną rzecz podgniłą bo targ to moje lekcje pokory. pomidora serce bawole - najpiękniejszego ze wszystkich jakie znajdę.
i już zaraz już za chwilę rabarbar i truskawki, śliwki, jeżyny, maliny które nasz pies będzie rozrzucał po całym domu. już zaraz twoje rude włosy w słońcu.
patrzę jak w nocy zrywasz lilak, jakie to szczęście mieć Cię obok.
0 notes
Text
znajdować w sobie spokój, pamiętać o żonkilach, kochać marcowym sercem, witać się ze słońcem, wąchać deszcze i jeszcze: zostawić na poduszce brokat i trzymać twoją rękę i tęsknić (tęsknię)
0 notes
Text
kumulacja pogrzebów. po każdym słońce rozświetla wars i myślę „hej, dzięki”.
umarły kobiety słońca i gór. kobiety dancingów, kobiety śpiewające przy ognisku. umarł mężczyzna z węgla, który pod stołem karmił małego pudelka.
babci Zosi za odwagę. za siłę i ostry język. za piękne koszule. za to że pozwoliła sobie żyć tak jak chciała. za to że nauczyła mnie grać w karty. za to że jako jedyna mogłam mówić koleżankom że byłam na ślubie własnej babci. za jeziora, za grzyby, za piosenki. za historie z całego świata i pierogi z jagodami. za modę na sukces i rosyjską ruletkę. za niepochylanie głowy.
dziadkowi Ryszardowi za to że był dziadkiem bonusowym. za uśmiech. za cytryny-purchawy i numery odłączone w centrali. za opowieści z wnętrza ziemi. za to jak pięknie i spokojnie kochał babcię. za olej, boczek i te jedne wakacje. za najmocniejsze kawy.
ciotce Uli za to, że wiem jak zapleść warkocz. za gwiazdy. za przekonanie rodziców do świnki morskiej. za zrozumienie. za wspólne papierosy na poprzednich pogrzebach, za słowa powiedziane wtedy.
wszystkim - za słońce.
1 note
·
View note
Text
przez ostatnie lata wracałam tu czasem żeby zobaczyć jaka byłam. żeby sobie coś przypomnieć. żeby ustosunkować się do siebie. żeby się znowu odnaleźć. żeby się znowu zgubić. żeby się przekonać. i nie umiałam nic napisać (nie tylko tutaj w tym śmietniczku myśli). słowa się nie układały, po prostu. jakbym straciła to coś. i zastawiałam się długo dlaczego. czy nie ma już we mnie takiej potrzeby (jest), czy dziejące się rzeczy nie były warte zapisannia (były) czy może byłam zbyt nieszczęśliwa (byłam) albo zbyt szcęśliwa (też). ale chcę mieć słowa spowrotem, chcę je odzyskać, dać sobie znowu tę przestrzeń na wylanie rzeczy z głowy.
i chcę sobie powiedzieć tutaj, że żyję, że kocham, że jestem kochana, że wieczorem między mną a moją dziewczyną kładzie się nasz pies i wystawia brzuszek do głaskania. że dostałam na urodziny najpiękjniejszy bukiet kwiatów. że moje studia trwają dłużej niż powinny i moje życie nie wygląda tak jak sobie wyobrażałam. że często się przytulam. że gotuję. że uwielbiam chodzić na targ.
i chcę sobie powiedzieć tutaj że cztery lata temu zgwałcili mnie mężczyźni, których nie znałam. że cztery lata temu w nocy z 11. na 12. października byłam przekonana że umrę w tamtym pokoju. jestem sobie winna taką szczerość. i głęboko wierzę w to, że to jest krok do odblokowania słów. że nie mogłam napisać nic innego bez napisania tego. już cztery lata temu miałam wrażenie, że moje słowa zostały mi zabrane (nie umiałam się odezwać, nie umiałam o tym mówić). dzisiaj widzę to w znacznie szerszym kontekśie. nie chcę się nad sobą rozczulać ale prawda jest taka, że it fucked me up. nigdy nie będę już tamtą osobą (chociaz czasem za nią tęsknię). i chciałabym móc powiedzieć 20 letniej sobie, że nie zapomni tego co się wydarzyło, ale przestanie o tym myśleć codziennie. że to jest bardzo zrozumiałe, że się czuje rozjebana i że będzie się tak czuła co jakiś czas. że będzie miała ataki paniki i stany lękowe i że ktoś będzie ją przytulał jak będzie płakać. że nie zapomni nigdy tych twarzy, ale też nie przypomni sobie nigdy całego tego wieczoru. i że to w porządku. że oprócz lęku przyniesie jej to też odwagę. że może się bać i być może będzie się bała do końca życia. ale też że znajdzie w końcu dom w Warszawie. że może to sobie próbować zamykać w głowie ile tylko będzie chciała ale to niczego nie zmieni. że życie się rozsypie i ułoży. że wszystko będzie inaczej. że się zmieni. że się zakocha.
2 notes
·
View notes
Text
więc może jest tak, że można stracić słowa. zgubić. być może przestać szukać. tak dużo się zmieniło.
więc może jest tak, że to kwestia strachu przed materializacją słowa. być może tym słowom byłoby lepiej tylko w mojej głowie. zostawiać ślady.
więc może jest tak, że lepiej jednak słowa z siebie wyrzucać. być może to tęsknota. potrafi przecież być tak pięknie.
2 notes
·
View notes
Text
14. dzień protestów. c z t e r n a s t y. dwa tygodnie wyjęte z życia. dwa tygodnie innej rzeczywistości. jakiejś jebanej polskiej dystopii, której niby wszyscy się spodziewaliśmy a i tak nas zakoczyła. nie mam już siły. tęsknię za Warszawą. protest tam daje jakieś większe poczucie sprawczości. że stolica. że pod ważnymi budynkami i mniej ważnymi domami. że więcej ludzi. że ludzie, z którymi krzyczałam już o tyle innych rzeczy. a teraz ja tu, w rodzinnym mieście, a oni tam. i tylko się o siebie martwimy z daleka. o Warszawę i Kraków, o Rzeszów i Janów, o Białystok, o Gdynię, o... tu, tzn. w moim mieście-w-którym-nigdy-nic, w mieście 180 tysięcy ludzi niezainteresowanych, nagle coś się zmieniło, ruszyło, wyszło krzyczeć na ulicę. (jedno z najpiękniejszych wzruszeń.) szybko się okazało, że tutaj jednak nie chcemy tęczowych flag, że ktoś próbuje takie flagi wyrywać. że ktoś mnie wyzwa za bluzę z małym tęczowym napisem. że chcemy tylko jebać pis i wypić piwko z kumplami krzycząc wypierdalać. że kogoś oburza kiedy przez mikrofon mówi się o osobach niebinarnych. że tutaj dziękujemy kibolom, którzy łaskawie wyszli z domów w celu innym niż wpierdol. że dziękujemy policji obstawiającej marsz, chociaż tylko wykonuje swoją pracę. (frustracja.) nie dziękuję policjantom za to, że to nie zachowują się jak bydło. nie dziękuję kibolom za to, że krzyczą zostawcie nasze kobiety i wara od wiary. tutaj nie niosą się już w ogóle hasła proabo, nikt nie chce ich krzyczeć, średnio widać je na transparentach... i idę w tym tłumie, który od 15 minut śpiewa, że zawsze i wszędzie kaczyński będzie jebany. i idę w tłumie chociaż nie jestem czyjaś. i idę w tym tłumie chociaż ta ich wiara mi się notorycznie wpierdala w życie. i idę w tym tłumie chociaż mam wrażenie, że już tylko przypadkiem idziemy razem i że wcale nie idziemy po taką sama polskę, a może nawet już teraz żyjemy w innej. najdziwniejszy ten zachwyt nad policją. trudny do zniesienia. ktoś chce im kupować kwiatki i pączki, składa wylewne podziękowania. policji, która na jeden rozkaz gazuje tłum. tej samej policji, która lekko mówiąc olewczo traktuje sprawy gwałtu i przemocy w rodzinie. tej samej policji, która 11 dni temu rzuciła mnie na glebę bo swoją niebezpieczną kartkę papieru chciałam zostawić pod kościołem, tej samej policji która pilnuje jednego tutejszych biur poselskich jak oczka w głowie i każda próba zostawienia tam kartki czy znicza kończy się komediowym cwałem całej policyjnej ekipy uzbrojonej w tarcze i pałki. tej samej policji którą od 14 dni spotykam przy rozwieszaniu plakatów, wlepek, kartek i która wystawia mi mandaty, odmawia nagrywania zdarzenia, nie chce się legitymować,za to chętnie używa swoich pałek albo rąk - jedno i drugie może zostawić potężne siniaki. a potem idę w tym tłumie, który idzie w rytm piosenki cypisa i do każdego policjanta krzyczy dziękujemy. (zacokurwazacozacozaco) i rozmawiam o tym w swojej małej bańce, że u nich też tak. i jestesmy wszyscy wściekli i smutni. i nie mamy sił. a do końca pewnie będziemy wychodzić z domów do swoich tłumów i iść. i w tych tłumach się bać homofobów, którym teraz mamy chyba dziękowac za poparcie, i naszych nowych najlepszych sojuszników - kiboli, których baliśmy się przez wszystkie poprzednie przedstrajkowe wieczory. i idziemy krzyczeć o aborcji, ale zagłusza nas jebanie pisu. i idziemy krzyczeć o solidarności, ale wcale jej nie czujemy w tych naszych tłumach. (złość, smutek, wzruszenie, samotność, poczucie siły, tęsknota, determinacja, wiara i jej brak, frustracja, złość, zmęczenie, siostrzeństwo, płacz, solidarność, brak sił) polska.
9 notes
·
View notes
Text
i jak jestem taka mądra że wiedziałam gdzie to zmierza od dwóch czy trzech miesięcy to może trzeba było coś z tym wtedy zrobić. i jak żyję za sobą 21 lat i znam te swoje wszystkie red flags to może trzeba było reagować. i może gdybym się umówiła gdzieś te dwa miesiące temu to bym sobie z kimś porozmawiała nie wydając pieniędzy, których nie mam i może ten ktoś by powiedział coś sensownego. i może bym wtedy umiała napisać te prace, które mi jeszcze zostały do oddania. i może bym się nie czuła tak głupio. i może by nie było mi tak pusto. znowuznowuznowuznowuznowuznowuznowuznowu.
i może nie trzeba było sobie wmawiać że się jest odpornym na polską rzeczywistość. może trzeba było sobie odpuścić. może przyznać przed sobą, że boli. nie żebym się kiedyś w tym kraju czuła chciana - jako kobieta, jako ateistka, jako osoba biseksualna. nie żebym się kiedyś czuła chciana w tej rodzinie - jako niegrzeczne dziecko z niewyparzonym językiem (pod pojęciem, którego rozumieć należy pogląde inne niż konserwatywne artykułowane głośno i z podniesioną głową). ale ostatnio jakoś czuję się niechciana bardziej. i dotyka mnie to bardziej. ale przecież jest tak jak wcześniej chodzę na protesty, martwię się o znajomych, moi rodzice oglądają tvp i prenumerują "sieci", "gościa niedzielnego" i "do rzeczy". w każde święta moja babcia życzy mi żebym w końcu znalazła drogę do boga i przestała przynosić wstyd całej rodzinie. ten kraj za to życzy mi śmierci.
i jak nie ma normalnych studiów to nie wiem co ze sobą robić bo to jedyne co mnie zajmuje i pozwola poczuć się lepiej. tam na chwilę mogę uwierzyć że coś umiem i znaczę i że kiedyś ta polska będzie też nasza. w mieszkaniu rodziców czuję się sama i zaszczuta i wyśmiana. mój ojciec nieironicznie czytuje frondę. w tym mieście nikt nie wywiesza w oknie tęczowej flagi. w tym mieście nikt nie protestuje. w tym mieście nie umiem mówić. tutaj się boję bardziej (w warszawie też się boję bardziej niż dwa lata temu). opluli mnie już i tam i tutaj. boję się rosnącej agresji. boję się bo nie jestem silna, bo nie zawsze chodzę z kimś, bo wyglądam "prowokująco". a przecież nie chcę się bać i nie powinnam się bać. a przcież kocham ten kraj i nigdy wcześniej nie myślałam o wyjeżdżaniu na stałe.
i znowu. pusto. nie umiem. nie śpię. nie jem. i znowu. głupia. pierdol to wszystko. ucieknij. i znowu nie wiem.
2 notes
·
View notes
Text
dla was wolność była prezentem, a my to mamy dobrze, bo już się w niej urodziliśmy. że dostaliśmy wszystko podane na tacy. że jesteśmy roszczeniowi i leniwi, całe życie spędzamy w internecie. i powtarzaliście w kółko, że jest świetnie i że możemy być kim chcemy. tylko jakoś zapomnieliście dodać, że wasza wolność jest wolnością białych i heteronormatywnych. że to głównie wolność mężczyzn i katolików. że mogę być kim chcę dopóki to się będzie jakoś opłacać, bo wasza wolność jest zamknięta w kapitaliźmie. i nie chcecie nas słuchać, bo dla was młodość wiąże się z głupotą. i nie powiedzieliście, że będę musiała w kóło udowadniać, że jestem tyle warta, co ktoś z penisem. że zawsze będzie ta mistyczna lodówka, którą ciekawe czy sama sobie wniosę na ósme piętro. że moim ciałem będzie rządzić wasze prawo, a moje ubranie będzie dla was usprawiedliwiać gwałt. nie chcę waszej wolności ani waszej Polski. nie powiedzieliście, że wasza wolność nie obejmuje ludzi o innym kolorze skóry i mamy udawać, że nie widzimy rasizmu bo inaczej możliwe że oprócz a ty się odpierdol dostaniemy też w twarz. nie powiedzieliście że w waszej Polsce nie ma miejsca dla osób niehetero- i cisnormatywnych, że dla nich jest tylko nie afiszuj się i codzienny strach. bo dla was jest świetnie. nie powiedzieliście, że zniszczyliście planetę. a my jesteśmy tylko młodzi i głupi i porywczy i to jest dla was fajne i śmieszne i może kręci się wam łezka w oku, bo każdy przecież był kiedyś młody. ale nie chcecie nas słyszeć ani z nami rozmawiać. a jak chcemy coś zmieniać to powinniśmy najpierw pytać o pozwolenie. bo jesteśmy zbyt radykalni i nie znamy jeszcze życia. nie chcę waszej wolności i waszej Polski, w której można podsycać społeczną nienawiśc żeby wygrać wybory, w której można z człowieka zrobić ideologię albo przedmiot. nie chcę już słyszeć uspokój się i zrozumiesz jak będziesz strasza. nie chcę chodzić wokół was na paluszkach i w kółko próbowac wytłumaczyć. nie chcę hamować emocji, które nie pasują do waszego pseudoobiektywnego miałkiego dyskursu. gniew. strach. smutek.
12 notes
·
View notes
Text
Chcemy Uniwersytetu wolnego od nienawiści!
Jesteśmy studentkami i studentami socjologii III roku na Uniwersytecie Śląskim i nie zgadzamy się na nienawiść na naszej uczelni. Wolność słowa, to nie mowa nienawiści! Dlatego, gdy z ust naszej wykładowczyni, dr hab. Ewy Budzyńskiej usłyszeliśmy naszpikowane uprzedzeniami szkodliwe kłamstwa, powiedzieliśmy głośne nie. I gdyby miało się to wydarzyć raz jeszcze, to pomimo represji, które teraz nas spotykają, zrobilibyśmy to samo. Chcemy Uniwersytetu wolnego od nienawiści, gdzie wszyscy są traktowani z godnością i szacunkiem.
W 2018 mieliśmy zajęcia z wykładowczynią, która przekonywała nas na zajęciach, że aborcja to morderstwo, stygmatyzowała różne grupy wyznaniowe, mówiła nieprawdę o dzieciach z tęczowych rodzin. Na jej wykładach usłyszeliśmy, że muzułmanie przyjeżdżają do Europy, żeby gwałcić, a gazety powinny podawać wyznanie gwałcicieli, aby ludzie zobaczyliby, że gwałcą głównie muzułmanie. Na jej zajęciach przedstawiano nam również fałszywe informacje na temat antykoncepcji - wykładowczyni mówiła, że stosowanie wkładki domacicznej prowadzi do comiesięcznej aborcji, a dzieci kobiet stosujących wkładkę urodzą się z antenkami w głowach. Dr hab. Budzyńska stawiała znak równości pomiędzy antykoncepcją awaryjną i środkami poronnymi. Przekazywała nam również treści homofobiczne, twierdząc, że dzieci wychowywane przez osoby tej samej płci zawsze są nieszczęśliwe. Ostrzegała również chłopców, żeby nie „pożyczali spermy” lesbijkom. A to tylko niektóre absurdy, jakie usłyszeliśmy na zajęciach.
Z uwagi na rażące nadużycia, w grupie 12 studentek i studentów złożyliśmy skargę na dr hab. Ewę Budzyńską do władz uczelni. Sprawą zajął się Uniwersytet Śląski. Tymczasem w sprawę zaangażowała się również policja i prokuratura w związku z rzekomym tworzeniem fałszywych dowodów i kierowaniem wniosku o ukaranie dyscyplinarne dr hab. Budzyńskiej. Każde z nas kolejno otrzymuje wezwanie na komendę. Jesteśmy po kolei przesłuchiwani. Bez przerwy, przez wiele godzin w stresującej atmosferze wypytuje się nas o rzeczy, które nie są istotne dla sprawy. Wielu z nas zadano ponad 70 pytań, jak gdybyśmy to my byli winowajcami. Czujemy się zastraszeni, a przesłuchania traktujemy jako sugestię, że nasze zarzuty są nieprawdziwe. Co więcej, presję przesłuchań postrzegamy jako próbę uciszenia nie tylko naszej grupy, ale również młodszych roczników. Ale nas nie da się uciszyć, bo wierzymy, że każdy przyzwoity człowiek winien sprzeciwiać się szerzeniu nienawiści.
Dla większości z nas był to pierwszy kontakt z policją. Czuliśmy się jak winowajcy. A przecież to my stanęliśmy po stronie prawdy nie godząc się na szkalowanie muzułmanów, kobiet i dzieci. Przymus uczestniczenia w przesłuchaniach odbił się na naszym zdrowiu psychicznym wywołując w jednej ze studentek traumę. Na pierwszych przesłuchaniach nie było z nikim z nas nawet pełnomocnika. Był za to bombardujący nas pytaniami przedstawiciel fundamentalistycznych środowisk zrzeszonych w Ordo Iuris – organizacji, która wspiera dr hab. Ewę Budzyńską reprezentując ją zarówno w postępowaniu dyscyplinarnym, jak i tym prowadzonym przez prokuraturę.
To nie pierwszy raz, kiedy Ordo Iuris ingeruje w życie naszego Uniwersytetu. Mają oni na naszej uczelni swoje koło naukowe. Jest to organizacja swoiście interpretująca prawa człowieka, organizująca wykłady i warsztaty prezentujące treści zaprzeczające wiedzy naukowej i oparte na uprzedzeniach.
Postępowanie Ordo Iuris odbieramy jako zamach na autonomię uniwersytetów, ale też wolność jednostki oraz próbę pogwałcenia praw człowieka i powrót do czasów, gdzie naukę zastępowała ideologia. Jako studenci czujemy, że wolność nauki i uniwersytetów w Polsce jest zagrożona. Jesteśmy represjonowani za mówienie prawdy, próbuje się nami manipulować i męczyć na wielogodzinnych przesłuchaniach, bo korzystamy z przysługujących nam praw stając po stronie tych, którzy często ich nie mają.
Dlatego będziemy głośno mówić o tym, co dzieje się na naszym Uniwersytecie, żeby usłyszał nas świat. Uniwersytety muszą pozostać wolne od uprzedzeń, a wykładowcy, którzy zamiast wiedzy naukowej przekazują studentom i studentkom swoje poglądy i uprawiają ideologię, powinni zaprzestać tych praktyk. Przekaz oparty na dezinformacji i zaprzeczaniu wiedzy naukowej nie powinien mieć miejsca w murach uniwersytetów.
Chcemy uniwersytetów wolnych od nienawiści. Chcemy wiedzy i nauki, nie uwsteczniających ideologii!
Pamiętajmy też, że nauki empiryczne muszą być weryfikowalne, opierać się na badaniach konstruowanych za pomocą odpowiednich standardów, gdzie ważna jest rzetelność, a także odpowiednio zastosowana metodologia. Wolność akademicka nigdy nie polegała na tym, że można wywierać presję emocjonalną na studentów i studentki oraz narzucać im swoje poglądy.
12 notes
·
View notes
Text
nie wszystkie rośliny umarły i zostawiłam tu straszny bałagan. pranie zesztywniało mi na suszarce nie do końca wiem czemu. trzeba wymyć podłogę bo po ostatnim posiedzeniu dalej natykam się na klejące plamy z pigwówki.
dygot dygot dygot. w środku i wszędzie. bo jestem tylko ze sobą i bardzo za tym tęskniłam, ale to nie znaczy, że to zawsze dobrze. chcę znowu czuć to wyostrzenie. granicę wytrzymałości, bo tam jest mi najprzyjemniej. bo to jest tylko moje i dla mnie. bo wtedy jestem właśnie tylko dla siebie. i chcę znowu tak być, jak najmniej i nie chcę nikomu mówić ani się z tego tłumaczyć. nie chcę już słuchać, że mam się otwierać na jakieś smaki; że musze sobie dać czas; że mogę mieć to samo ważąć więcej; że tak nie wolno i w ogóle. już się nasłuchałam i przecież wiem, że to nie jest logiczne i że nie wolno, już nie umiem inaczej.
stres, bo mi zależy na tym jednym piątkowym egzaminie. na żadnym innym tak bardzo jak na tym. stres i dużo papierosów (a moich ulubionych już nie sprzedają i może nawet miałam rzucać). stres, bo co jeśli jednak jestem za głupia i to wcale nie jest miejsce dla mnie?
czuję rzeczy mocniej ostatnio i nie wiem jak nad tym zapanować. mocniej tęsknię i mocniej kocham. dużo rzeczy znowu doprowadza mnie do płaczu. bardziej się boję (więc dobrze, że stamtąd wyjechałam, bo tam wtedy ten jeden weekend i każdego wieczoru myślałam już tylko o tym i każdy, kogo mijałam na ulicy to był już tylko on).
nie żyje jedna z moich pierwszych literackich dorosłych miłosći. strasznie skomplikowane uczucie. kolejny stopień dorosłości. bo to była miłość potajemna i zakazna z biblioteczki moich rodziców. bo mama mi mówiła, że tego to będę czytać jak będę starsza. i z tych jego opowieści rozumiałam wtedy może mało, ale to gawędziarstwo, ten piękny sposób układnaia słów chyba jakoś we mnie został. i ze wszystkimi “ale” nabytymi na drodze krytycznego czytania, zostanie chyba jednak na zawsze. jeszcze na starym mieszkaniu, w poprzednim listopadzie, czytałam Miasto utrapienia, bo to przecież o Warszawie, którą wtedy dla mnie idealnie opisywał ten tytuł. potem latem rozmawiałam o tej prozie na egzaminie i strasznie się śmiałyśmy z panią U. z tego wykradania książek. i że literatura zawsze kształtuje - tak była konkluzja.
1 note
·
View note
Text
dzisiaj myślę, że nigdy nie pozbędę się tego uczucia. że całe życie będę za czymś gonić. że zawsze napędza mnie strach. że można goniąc też uciekać, a ucieka się często przed sobą.
intelektualne wyobrażenie: chudnięcie to naiwny akt pragnienia, by być inteligentem (R.B.) mam w głowie te słowa od 7 miesiący. i z tą nudą (paniczną) też u niego tak samo jak u mnie, że nuda może być histerią i dla mnie chyba właśnie jest.
jest wiosna i chciałabym być (za)kochana. zostały mi w wyniku sytuacji losowej zabrane twoje ręce, w których ostatnio tak lubiłam się znajdować. i przecież to nie jest koniec świata, bo dzieje się teraz dużo złych rzeczy i inni tracą wszystko, a ja tylko kilka przytuleń. nie wiem czy kiedy się spotkamy będzie dalej tak prosto i pięknie. trochę tęsknię i jest mi z tym bardzo nie do twarzy.
brakuje mi bardzo uczelni i rozmów i dyskusji na papierosie. brakuje mi biblioteki uniwersycteckiej i mieszkania, w którym umarły już wszystkie rośliny.
1 note
·
View note
Text
to przecież już nie jest moja codzienność. już nie jest i już nigdy miała nie być. jest obca i nieprzyjemna i dużo krzyczy (nie - krzyczy, tylko - mówi podniesionym głosem). jest uporządkowana i czysta, w kółko wyciera kurze albo robi pranie, przypomina mi jak mało znaczę.
1 note
·
View note
Text
mam w środku coś czego nie kontroluję. i nie potrafię ci tego wytłumaczyć. i czasem dlatego płaczę.
przez chwilę wydawało mi się, że chcę coś już na zawsze. chciałam myśleć o tym, co możemy robić za 20 lat, dostać bukiet kwiatów i dać ci wszystko. a potem pewnie chciałabym uciec i nasze zawsze byłoby bardzo krótkie i chyba to wtedy wiedziałaś.
nie wiem co robiłam przez ostatni miesiąc. mam w głowie dużo niedokończonych rzeczy i zdań.
tyle osób mi pomogło i myślę, że to nie miało sensu. że nigdy nie będę wystarczająca i na końcu wszyscy i tak będa zawiedzeni. i będzie ten niezręczny moment pomieszania smutku i współczucia. “może ktoś kiedyś będzie umiał ci pomóc, może kiedyś się naprawisz i wszystko będzie dobrze.”
0 notes
Text
myślę, że to zniszczę. to wszystko, czego przecież nigdy nie powinnam dostać.
wszystko kręci się w kółko. robię cały czas to samo. z samej góry spadam nagle w najgłębszy kanion a potem nagle wskakuję najwyżej. nie mam poziomu 0, nie mam na czym się oprzeć. zawsze chodzi tylko o tą pustkę. wszystko jest fluktuacją pustki. łóżko, netflix i kawa, rozcięta noga i krwotok z nosa, najlepsza praca na studia, ptrzypadkowy człowiek z baru, demonstracja, spacer starym miastem.
najlepiej znaczy szybko, dużo pomysłów, chaos, nieuzasadniona euforia, wszystko jest wtedy proste i możliwe i jest we mnie coś, co chyba przypomina nadzieję. ale jest też we mnie wtedy dziura, która domaga się wypełnienia jakąś kretyńską decyzją, wydaniem całych pieniędzy, alkoholem, ustami chłopca, któremu zawsze się podobałam. jest wtedy tak dobrze, ale robię tyle krzywdy. mówię tyle złych rzeczy, ranię tyle osób. i on potem pisze, że przejedzie pół kraju żeby to powtórzyć, że nigdy się tak nie czuł, że zrobi wszystko tylko dla mnie a ja odpisuję, że chyba nie będzie mnie tu na weekend, chociaż powinnam go przeprosić. przeprosić, bo był tylko jednym wieczorem z mojego bałaganu, jednym wieczorem euforycznych poszukiwań czegoś, dobrą zabawą. nie wiem czy bawię się ludźmi, nie chcę, ale chyba to robię. potem spadam i moja dziura nie domaga się już wypełnienia tylko po prostu jest i zasysa wszystko wokół i nie chcę nikogo widzieć i nie chcę nic mówić i nie potrafię studiować. jestem najgorsza na świecie chociaż chwilę wcześniej byłam najlepsza. nic z tego nie rozumiem a tak bardzo bym chciała.
jestem w każdym swoim słowie i w żadnym. każde jest mną i każde jest puste.
nie jestem gotowa na wszystko co chcesz mi dać. nie umiem tego zrozumieć. zawsze ci mówię że to nie dla mnie a ty dalej jesteś. myślę, że nie kochasz mnie tak jak ci się wydaje (będzie ci przykro jeśli kiedyś to przeczytasz, wiem). myślę, że się boisz. myślę, że nie chcesz zobaczyć wszystkiego albo może ja nie chcę ci wszystkiego pokazać, nie wiem czy to ma jakieś znaczenie. w tym momencie chciałabym czegoś innego, szybkiego, pięknego nie jak łagodny wschód słońca tylko jak wybuch. nie czegoś, co zawsze przy mnie będzie tylko czegoś, co mnie porwie.
nie wiem kim jestem. tyle słów podobno mnie określa i nie wierzę w żadne. w środku - nie wiem. i raczej nie ma w tym wielkości.
5 notes
·
View notes
Text
i wiesz chyba chodzi o taką osobność. moją własną i może też twoją. i moją już tylko przypadkowość w tym wszystkim. że ty chcesz trzymać za rękę a ja mogę ci ją dać tylko na chwilę. że chcesz już na zawsze i adoptować razem kota. że ferie, wakacje a w końcu nasze święta. a ja nie wiem co to znaczy. nie potrafię w blisko ani w zawsze, bardzo boję się razem. tak się przywiązywać do miejsc i osób to nie dla mnie i przecież to wiesz. ucieknę ci kiedyś. zawsze uciekam.
1 note
·
View note
Text
mam wrażenie że część mnie została w tamtym pokoju. że już nigdy nie przestanę czuć tego zarostu na twarzy. że wyrzucę swój czarny golf i zawsze będą mnie obrzydzać czerwone kafelki w kuchni. że nie przyjdę już do tego baru. mam wrażenie że zabrałeś mi wszystkie słowa. że wkopałeś mnie w jakieś dalekie miejsce w mojej własnej głowie. nie chcę cię pamiętać ale miałeś taki głęboki głos i brzydki tatuaż na planie koła a twoja twarz drapała. myślałam że będę mogła coś powiedzieć przed, w trakcie i po, ale najpierw udawałeś że nie słyszysz, potem nie było sensu a potem moje słowa (których przecież muszę mieć dużo, dużo czytam) zniknęły. myślałam że zachowam się odpowiedzialnie i świadomie i zrobię badania ale za bardzo się boję. myślałam że będę chciała zniszczyć ci życie; powiedzieć twoim przyjaciołom że jesteś pierdolonym kutasem (chociaż oni przecież byli tam w tej czerwonej kuchni), powiedzieć twojemu szefowi że jesteś jebanym skurwysynem, od razu złożyć zeznania na policji i później po prostu patrzeć ci w oczy w sądzie. opublikować post, w którym będziesz oznaczony (znalazłabym twoje nazwisko) żeby zobaczyli go wszyscy twoi i moi znajomi nawet ci z drugiego końca polski i żeby wszyscy wtedy zobaczyli w tobie to co ja widziałam tamtej nocy, żebyś przestał czuć się tak cholernie bezkarny, żeby pomyśleli co za jebany kutas, co za pierdolony skurwiel, nie chcę go znać. myślałam że będę chciała mówić głośno i rozmawiać dużo. nie chcę. chcę tylko nigdy więcej cię nie spotkać. chcę żeby mięsień który naderwałeś przypierając mnie do ściany przestał boleć. chcę przestać o tobie myśleć patrząc w lustro. chcę żeby zeszły ze mnie siniaki, ostatnie ślady twoich dłoni. chcę przestać widzieć cię w każdym, kto mija mnie na ulicy. chcę przestać czuć to co czułam jak mnie tam zamknąłeś, a mam wrażenie że dalej stamtąd nie wyszłam. chcę przestać brać leki przeciwbólowe, po których mi niedobrze. chcę żeby twój oddech przestał być przy moim uchu. chcę żebyś zniknął ze mnie. chcę czuć tylko siebie tak jak przed tamtym weekendem. pozbyć się twojej szczupłej nieogolonej twarzy, pozbyć się tego głosu i dyszenia. pozbyć się ciężaru twojego ciała. pozbyć się dłoni które tak doskonale nadawały się do przytrzymywania w dowolnej pozycji (otwórz i złóż, przewracaj i rzucaj to ja twoja zabawka na ten wieczór)
przestałam jeść normalnie bo czuję obrzydzenie. coś we mnie mi zabrania. nie jestem głodna może pusta ale przecież to współgra z tym co czuję więc dlaczego miałabym rozgraniczać, wprowadzać jakąś niespójność między głową a żołądkiem. zmniejszam swoją objętość (czy chcesz zniknąć? zapytałaby, tak myślę że tak powiedziałabym ja) chudnę bo tylko tak sobie radzę. jest mnie mniej więc jestem bardziej swoja. sama to kontroluję (czy na pewno kontrolujesz? - nie wiem, lubię myśleć że tak). czuję się silniej z tą (nawet jeśli - pozorowaną) kontrolą. czuję się lepiej kiedy czuję swoje kości (myślę też że może gdybym wtedy ważyła mniej czułbyś się obrzydzony i w ogóle mnie nie dotknął, że może moja kość biodrowa boleśnie wbiłaby się w twoje ciało i skończyłbyś szybciej; ale może nie i pewnie w ogóle nie powinnam tak myśleć)
najbardziej nie lubię tych migawek. twoja twarz bliżej dalej bliżej dalej. to jak pięknie słońce wpadało do pokoju. drink którego nie chcę pij kurwa. czerwone kafelki twarz, twojego kolegi, ta kretyńska chustka na głowie i skrzeczący donośny śmiech. balkon, z którego widać stare budynki (balkon na którym stoję a ty każesz mi się zaciągać mocniej). szarpanie klamki i poszarpane rajstopy.
i przecież minęło już tyle czasu. to znaczy prawie miesiąc. a miesiąc myślenia o jednej nocy to jak wieczność. miesiąc życia w bańce. gdzieś obok lecą studia, rozmawiam przez telefon i palę papierosy. przez pierwszy tydzień dużo płakałam i z nieznaną mi samej wcześniej zaciętością sprzątałam mieszkanie, przez drugi oglądałam netflix i spałam. potem zaczęłam nawet pojawiać się na uczelni. ten tydzień (czwarty) to tydzień nadaktywności, tydzień w bibliotece (myślę że od pewnego momentu samą tworzę sobie tę bańkę. myślę że probuję znowu znaleźć w czymś siebie.) ogoliłam głowę i rozjaśniłam włosy; jeśli mamy się przypadkiem spotkać mam nadzieję że mnie nie poznasz.
jednak miałam na sobie wczoraj ten sam golf (myślałam że go wyrzucę), bo to przecież ładny golf, który strasznie lubię. prałam go wcześniej trzy razy żeby wypłukać zapach tamtego wieczoru. kiedyś go ubiorę i w ogóle o tobie nie pomyślę. kiedyś znikną mi z żeber sinozielone plamy.
minął miesiąc. wczoraj. dalej to czuję. dalej jestem w twoim pokoju. dalej jestem w swojej bańce. nie wiem czy ktoś to zrozumie. nie chcę rozmawiać o tej nocy z ludźmi, z którymi rozmawiam o wszystkim, bo zrobię im krzywdę. już i tak wiedzą o mnie za dużo. nie chcę w ogóle rozmawiać o tej nocy, ale muszę coś z nią zrobić. muszę wypchnąć ją ze swojej głowy. przestać płakać w wannie i nie wzdrygać się kiedy ktoś mnie obejmuje. złożyć się na nowo. i ona pyta czy się już lepiej czuję, bo się martwi chociaż nie potrafię tego zrozumieć, mówi że zawsze mi pomoże i że muszę pozwolić sobie to wszystko czuć, prawie zaczynam płakać i nie umiem jej przez to powiedzieć, że już nie chcę nic wcale czuć, (że ja pierdolę takie czucie, pierdolę takie pamiętanie, pierdolę to że cały czas wydaje mi się że gdzieś cię widzę). pyta czy się boję i wtedy do mnie dociera że to, co czuję to jakiś wielopoziomowy strach albo napięcie jakaś bezsilność pomieszana z niepewnością.i bardzo chcę płakać i wiem, że ona to czuje więc taktownie zmienia temat.
śnisz mi się. czasem to po prostu ta noc i wszystko co pamiętam; tylko wydłużone jak pełnometrażowy film. nie mogę uciec w tych snach tak jak nie mogłam wtedy. czasem inaczej; ktoś w moim śnie zaczyna się do ciebie upodabniać albo nagle po prostu przechodzisz obok jakbyś był z innej sennej rzeczywistości, którą widzę tylko przez przypadek i tylko przez chwilę. czasem śni mi się że nie wychodzę z tego pokoju, patrzę w okno a ty rzucasz mi papierosy i co jakiś czas przychodzisz się mną bawić. czasem widzę jak rozbijasz mi tam głowę o ścianę, dokładnie tak, jak mówiłeś.
1 note
·
View note
Text
wkurwiam się jak widzę te posty, że zaburzenia odżywiania czegoś "uczą". że dają jakąś mistyczną siłę. że się wtedy odkrywa wsparcie rodziny. chociaż może to prawda, może ktoś odkrył, że jest silny, poczuł się kochany, zrozumiał coś, poznał siebie. ja dalej nie rozumiem. po tych wszystkich latach nie czuję się silniejsza, mądrzejsza czy pokochana. czuję się jak śmieć. bo mojej rodziny to nie obchodziło i nie zaczęło obchodzić. bo widzę w oczach swoich przyjaciół jak ich zawodzę. bo dalej nie rozumiem dlaczego. może po prostu jestem zazdrosna o taką rodzinę, taką siłę i wiarę, nie wiem.
październik 2015 badania - bilans do liceum. waga: 37kg, wzrost: 165. badania krwi, lekarz rodzinny: może powinna chodzić na terapię jeśli naprawdę nie chce pani wysłać jej od razu do szpitala?. pierwsza sesja w kółko słyszę słowo szpital, w kółko mówię nie i moja mama też w kółko mówi nie. mówi tam, w tym ładnym gabinecie w starej kamienicy, że jest zdziwiona, a ja wiem, że nie jest bo moje gimnazjum wydzwaniało do niej przez ostatnie półtorej roku. bo przecież odbierała mnie od higieniestki mniej więcej raz w tygodniu. bo nie byłam w stanie przejść ze swojej sypialni do toalety. bo nikt mnie nie podnosił jak traciłam przytomność w przedpokoju.
kiedy już zaczynam rozumieć że mogę mieć anoreksję, jestem zachwycona terapią, szybko tyję. zbliżają się święta bożego narodzenia i wszystko się kończy, jestem na dwa tygodnie zamknięta w domu i wracam do poprzedniej wagi. i tak w kółko chwilę dobrze i zaraz znowu źle. jak źle to bardzo. mdleję na dworcu i w domu. mdleję w autobusie i na chodniku. zawsze udaje mi się się wykręcić od karetki. mdleję kiedy moja wychowawczyni zaprasza mnie na "rozmowę". siedzimy, mówię żeby nie dzwoniła po mamę, bo to nie ma znaczenia. od tamtego dnia się martwi, przynosi mi do szkoły jedzenia, próbuje wypytywać moich znajomych. a ja strasznie się wstydzę, bo to od niej się dowiadują. (chociaż potem mówią mi, że od zawsze tak myśleli)
przez dwa pierwsze lata liceum chudnę i tyję. jestem najlepsza i najgorsza. zdrowa i chora. w kólko i w kółko i w kółko.
w pewnym momencie moja mama obwieszcza mi, że to koniec mojej terapii, bo moje problemy są wymyślone, a to rzekome leczenie nic nie daje. przez kilka miesięcy chodzę tam jeszcze tylko dlatego, że moja terapeutka pozwala mi przychodzić za darmo. nadal nie rozumiem dlaczego, nadal nie wiem czy to "dozwolone". przestaję tam przychodzić po kolejnym załamaniu, ważę wtedy 39 kg i mam już 170cm, cały czas uparcie powtarzam, że nie pójdę do szpitala, bo nie mogę przestać chodzić do szkoły w klasie maturalnej, bo moja mama nigdy się na to nie zgodzi, bo bardzo się boję, bo tyle razy już podniosłam się sama. przestaję tam chodzić bo słyszę z jej ust: jestem bezsilna. przestaję tam chodzić bo widzę łzy w jej oczach. przestaję tam chodzić bo wiem, że jest kolejną osobą którą zawiodłam.
i przecież żyję dalej. żyję bez tej rodzinnej miłości którą wszysyc w chorobie odkrywają. żyję. i dalej jest dobrze albo źle. i dalej zdarza mi się nic nie jeść przez 5 dni. żyję i dalej rzygam kiedy wychodzę ze znajomymi i zjadam coś żeby nie wyjść na dziwną. żyję i dalej boję się tej łatki, którą wszysycy przyklejają kiedy słyszą "anoreksja". żyję i zdarzało mi się przez te wszystkie lata ważyć od 31 do 49kg. żyję, mam 172cm i aktualnie 44 kg. żyję i czuję się źle. żyję i uważam że te (chyba) 7 lata zaburzeń odżywiania niczego mnie nie nauczyły, może oprócz szybkich sposobów tracenia wagi i tłumaczenia ludziom, że często mdleję a karetka nie jest potrzebna. żyję i dalej nie rozumiem dlaczego. żyję i naprawdę nie widzę już z tego wyjścia. uważam, że to błędne koło, że nigdy się tego całkowicie nie pozbędę. żyję i nie jestem silniejsza ani mądrzejsza. żyję i jest mi coraz bardziej przykro kiedy moi znajomi pomagają mi wstać z chodnika, na którym straciłam przytomność.
8 notes
·
View notes