Don't wanna be here? Send us removal request.
Text
12/01/21
Pociągnęła kącik ust, a uśmiech odmalowany na jej twarzy nabrał charakteru naprawdę zadowolonego z siebie kocura. - Jesteś tego absolutnie pewien? - choć przeciągała w czasie samogłoski, nie dała mężczyźnie najmniejszych szans, aby zaprotestował. Chichocząc, zarzuciła mu ręce na szyje, gdy znalazł się wystarczająco blisko, a brelok oraz klucze zabrzęczały gdzieś na wysokości jego karku. - Zatem postanowione. Ja prowadzę, a Ty z Accio nawigujecie. Pełno nad wybrzeżem małych, krętych uliczek i lepiej Twoją kobyłą nie wjechać w żadną ślepą, bo później nie wyjedziemy - zmarszczyła nos, po czym odtrąciła jego dłoń trochę tak, jakby to była namolna, natrętna mucha. Zanim odsunęła się od męża, skradła mu buziaka i kiedy nie patrzył - albo chociaż udawał, że nie zwraca na nią najmniejszej uwagi - wsunęła do koszyka paczkę żelek. Ze strojem, który Joseph zniósł z góry, weszła do łazienki. Przebrała się, odkładając swoje domowe, wygodne ubrania na kosz do prania. Odruchowo, przyzwyczajona do natręctw męża, które niespecjalnie psuły jej humor, poskładała koszulkę oraz leginsy w równą kostkę. W swoim ulubionym biki w duże, białe groszki nadal wyglądała świetnie, choć widok od połowy przysłaniał solidny już brzuszek. Cmoknęła, układając dłoń w okolicach pępka i tak chwilę przyglądając się skrytej za miękką powłoką Lily. - Jeszcze tylko niecałe, trzy miesiące. Kiedy to zleciało...? - obejrzała się na Josepha, który przyglądał się jej z korytarza. Posłała mężowi uśmiech, wyciągając do niej rękę. - Mógłbyś mi zawiązać? - wskazała na dłuższe sznurki od góry od bikini, a sama zgarnęła jeszcze rozpuszczone włosy. Skoro już Joseph znalazł się za nią, wykorzystała męża do zaplecenia kosmyków w kłos. Wychodząc z domu, zarzuciła na głowę słomkowy kapelusz z szerokim rondem, którego chustka pasowała do jej plażowej, cienkiej sukienki oraz wsunęła na nos okulary przeciwsłoneczne. Wsiadłszy na miejsce kierowcy, poklepała podekscytowaną Accio po łebku. Zapięła pasy, do których Joseph zawczasu przymocował specjalny, ciążowy bajer i poprawiwszy sobie lusterko, odpaliła silnik. - Mamy wszystko? - zaczekała, aż Joseph przytaknie, po czym wyjechała na przecinającą osiegle drogę, kierując się nią do głównej ulicy. Stamtąd, na pamięć, skręciła na wybrzeże, żwawo zbliżając się do rzędów domków nad plażą. Na moment zwolniał, aby mogli wypatrzeć ten, który należał do Warrena, a obecnie wynajmowany był jednemu z jego przyjaciół. Uśmiechnęła się do miłych wspomnień, jakie miała związane z tym miejscem. - To jak? Zajeżdżamy po deskę do surfingu, czy dzisiaj wyłącznie budujesz zamki z piasku?
0 notes
Text
12/01/21
Uniósł jedynie brwi i wzruszając ramionami, jakby chciał dać Grace do zrozumienia, że może jednak tych kukurydzianych chrupek nie było już w szafce, w której je schowała, ale tak jak on znał ją tak samo ona wiedziała, że pewnie nie ruszył tych i wszystkich innych smakołyków, które zwoził do domu zgodnie z jej życzeniem — nawet jeśli czasami kompletnie nie wiedział skąd brały się w jej głowie pomysły na mieszanki smaków i konsystencji — i upychał we wskazanych przez żonę szafkach..., najczęściej w tych wiszących niżej, żeby mogła dosięgnąć do wszystkiego, kiedy Josepha nie było w domu, bo chociaż starał się spędzać z nią jak najwięcej czasu, miał wciąż sporo spraw do załatwienia w Cape Coral; musiał pozamykać wszystkie sprawy zanim mógłby w końcu bez oglądania się za siebie przejść na emeryturę, której do tej pory wyczekiwał a im bliżej jej był..., tym częściej zastanawiał się czy wytrzyma bez tego stresu i ciągłego napięcia, które razem z nieprzestającą krążyć w jego żyłach adrenaliną trzymały go i nie odpuszczały przez tak wiele lat. I czuł jak z każdym dniem w obecności Grace powoli to napięcie odpuszcza. Zaniósł wszystkie uprasowane ubranka na górę i układając je w szafie w pokoju, w którym miała już niedługo zamieszkać ich córeczka, żeby na moment wtulić twarz w jeden z kaftaników i chwilę stojąc tak oddychał zapachem świeżego prania a ciepło od żelazka czuł jak przenika przez jego skórę i rozlewa się po policzkach. Zamknął szafę i zgarnąwszy z fotela wszystkie pary poskładanych, malutkich skarpetek wrzucił je do jednej z szuflad komody stojącej obok łóżka kompletnie niedbale, jakby na przekór swoim natręctwom, żeby ostatecznie przejść do ich sypialni i zabrawszy ulubiony kostium kąpielowy Grace i krem do opalania a także szorty dla siebie, wyciągnąć trzy spore ręczniki i zbiec na dół do żony, którą zastał zaraz przy kuchennej wyspie. – Hmmm... – zaczął przesuwając się powoli wzdłuż brzegu wyspy w jej stronę. – Zależy czy jedziemy twoim samochodem czy moją śliweczką, ale jeśli chcesz... Mogę udostępnić ci mój wehikuł – dodał naciskając lekko na nos Grace i zaglądając do koszyka, do którego po chwili wrzucił dwie paczki chusteczek higienicznych i paczkę migdałów, do których od powrotu z Quentico miał słabość. Chwilę pokręcił się jeszcze na dole, kiedy Grace była w łazience, żeby ostatecznie przebrać się z domowych trochę porozciąganych spodni i koszulki w krótkie jeansowe spodenki odsłaniające jego przeraźliwie blade, ale zdecydowanie już nie przerażająco — chociaż wciąż — chude łydki i cienką koszulkę ze sporym wycięciem. Zapakował do samochodu kosz i cieńszy pled, żeby ostatecznie zapiąwszy na tylnym siedzeniu, na których rozłożył stare prześcieradło, Accio!, zaczekać na żonę i pomóc jej wsiąść do swojego samochodu. Wsiadł i wiercąc się chwilę na siedzeniu pasażera, kiedy udało mu się w końcu wygodnie usadowić, popatrzył na nią i powiedział: – Możemy jechać. – Wiedział, że nie musi się powtarzać i miał wrażenie, że gdyby Grace nie była profilerem, powinna zostać kierowcą..., najlepiej rajdowym, bo za kierownicą czuła się dokładnie tak samo jak w wodzie — to był jej żywioł i właściwie dopiero w połowie trasy do domku na plaży zaczął się zastanawiać jak zapanuje nad nią, jeśli zechce popływać i nad Accio!, która zakładał, że rzuci się prosto do wody zaraz za panią.
0 notes
Text
12/01/21
Wzruszyła ramionami. Grace była prawdziwą mistrzynią w grze pozorów co złego, to na pewno nie ja. Nie mniej, Joseph znał ją na tyle dobrze, aby domyślić się, że... tak. Właśnie na to miała ochotę, która chodziła za nią niczym cień od dobrych kilku dni i tak naprawdę tylko czekała na pretekst, aby bezkarnie odpakować ogromną paczkę serowych, kukurydzianych chrupek; najprawdopodobniej będzie mieć ich dosyć po jednej, nie aż tak dużej miseczce z kompletu japońskiej porcelany, nie mniej co będzie jej to nikt, ani nic nie zdoła Grace odebrać. - Są, są. Ja ich nie rozpakowywałam, aby następnie pochłonąć w pojedynkę, a Ty...? - powędrowała za mężem spojrzeniem, dla efektu podpierając podbródek na splecionych dłoniach. Wpatrywała się tak w niego niemalże nieruchomo mniej więcej do tego samego momentu, aż Joseph nie postawił nogi na pierwszych stopniach. Choć przysłaniała go sterta wyprasowanego oraz poskładanego prania, Grace potrafiła sobie wyobrazić, jaką mężczyzna właśnie stroił minę. Na samą myśl o tym, uśmiechnęła się pod nosem. - Tak. Przynieś proszę moje okulary przeciwsłoneczne... - odkąd w Las Vegas przygruchała sobie jego parę aviatorek, traktowała je jak swoje. W międzyczasie, kupiła jeszcze kilka par okularów, a co najmniej dwie w kształcie kocich oczu podarował jej Warren, tyle że za każdym razem wracała do tych przyciemnionych szkieł w oprawie dobranej pod charakter Josepha. - ... strój kąpielowy w groszki i krem do opalania. Ten o zapachu ananasa - była wybredna. W ciąży jeszcze bardziej. W pierwszym trymestrze, kilka woni wręcz nie mogła zdzierżyć. Teraz, właściwie już wszystko wróciło do normy, ale pewien niesmak bądź też zniechęcenie pozostało. Osunąwszy się w poduszki, na moment przymknęła oczy. Słyszała, jak mężczyzna krząta się na górze, miała więc chwilę, aby spróbować wyciszyć rozbrykaną Lily. Zaczekała, aż malutka chociaż przestanie się aż tak uparcie wiercić, po czym wygrzebała się z gniazda. Zgarnęła kilka szlanek po wodzie oraz lemoniadzie, które następnie zaniosła do kuchni. Wstawiła je do zlewu, opłukawszy z tego, co zostało po zblendowanych owocach. Spakowała kilka drobiazgów do piknikowego koszyka, pamiętając o dwóch większych butelkach wody. Całość przykryła kraciastą ściereczką - jedną z ulubionych Josepha, jak zawsze złożonych w idealny kwadrat - i przy wyspie, zaczekała na męża. - Kto prowadzi? - wspięła się na palce, pokazując mu kluczyki, które trzymała w ręku. Brelok z czerwoną, angielską budką telefoniczną być dużo za duży, nie mniej Grace uparła się, że chce dokładnie taki i już żaden inny się jej nie spodobał.
0 notes
Text
12/01/21
Kompletnie nie spodziewał się, że poniekąd ‘zarazi’ Grace tym sentymentalizmem, który wbrew temu co powtarzał był mu naprawdę bliski i mógł oszukiwać przede wszystkim samego siebie, ale nie potrafił odmówić sobie zbierania najróżniejszych pamiątek z miejsc, które odwiedzał albo niewielkich przedmiotów czy nawet kawałków gazet czy innych kartek tylko dlatego, że przypominały mu o jakiejś chwili naprawdę wartej zapamiętania. Od niej miał wrażenie, że zaczynał uczyć się pamiętać coś ze słuchu i były utwory czy nawet tylko ich kawałki, które nucąc, przypominał sobie konkretne wydarzenia i tak kilka dni temu zaczął zupełnie nieświadomie nucić piosenkę, którą przypomniał sobie, że śpiewała wokalistka zespołu w Jimmy’s tego samego wieczoru, kiedy zdecydowali się razem wyjść na plażę a potem iść prosto do jego domku, gdzie wszystko tak naprawdę się zaczęło. Uśmiechnął się do siebie pod nosem jak zawsze na samo wspomnienie tamtych chwil i przysiadłszy na podłodze zastanawiał się chwilę czy będzie chciało mu się jechać po deskę, którą potem będzie musiał taszczyć, ale w sumie to był dobry pretekst, żeby sprawdzić czy jego znajomy nie rozniósł tego małego domku jeszcze a potem mogliby właściwie zabrać deskę do domu, gdzie przygotował na nią przecież miejsce w garażu. Usadowił się wygodniej i przesunąwszy się bliżej Grace jeszcze usiadł między jej nogami skrzyżowanymi ‘po turecku’ tak, że mógłby oprzeć się o jej kolana rękami przewieszając je przez nie, gdyby nie była w ciąży — nie chciał dodawać jej dodatkowego ciężaru a tym bardziej naciskać na jej naprawdę spory już brzuszek, dlatego pozwolił sobie jedynie przytulić głowę do jej kolana i zadzierając ją wysoko, wpatrzył się w twarz żony. – Właściwie czemu nie. Przy okazji zobaczymy czy w ogóle stoi jeszcze ten nasz mały domek – zażartował i czując — kiedy tylko dotknął do jej ciała — jak niecierpliwie zaczęła wiercić się ich córka, uśmiechnął się słysząc słowa Grace. – Jeszcze troszeczkę wytrzymaj i już cię nie wypuszczę. Ciebie też nie – dodał i dotknąwszy nosa żony, który połaskotał drocząc się z nią chwilę skarpetką zawiniętą na palcach, żeby udać naprawdę zszokowanego. – Myślisz, że to właśnie dzisiaj? Na kolację będziemy mieć naleśniki, więc może to jednak nie dzisiaj? – dopytywał marszcząc oczy i świdrując ją wzrokiem na wylot, żeby ostatecznie zaśmiać się i zacząć podnosić z podłogi. – Zobaczymy wieczorem. Może faktycznie to właśnie dzisiaj powinniśmy je w końcu napocząć..., o ile faktycznie są jeszcze gdzieś w szafce... – Uniósł brwi i udając, że nie widzi jej miny zebrał skarpetki, które poskładała, żeby wziąć je razem z uprasowanymi ubrankami i ledwie dając radę utrzymać na wciąż nie do końca całkiem sprawnej ręce ruszyć w stronę schodów na górę. – Przynosić ci coś z góry? – Zawołał w połowie schodów, żeby faktycznie nie musiała biec po nich. – i powiedz czy zapakować ci kostium kąpielowy?
1 note
·
View note
Text
12/01/21
Nie miała najmniejszego pojęcia, jaką okaże się być matką, ale co do tego, że Joseph będzie wspaniałym ojcem, była przekonana od samego początku; pamiętała jego łzy wzruszenia, to, co powiedział kiedy tylko wyznała, że najprawdopodobniej jest w ciąży, choć od tego ważnego dnia w środku lipca dzielił ich już ładny kawałek czasu. Dotąd, Grace nie podejrzewała u siebie skłonności do bycia sentymentalną. Odkąd jednak związała się z Josephem, prędzej czy później musiała przyznać przed samą sobą, że zatrzymywała o wiele więcej wspomnień - tych mentalnych, jak i zamkniętych na kartach albumu pod postacią zdjęć bądź paragonu z kawiarni w Wiedniu, a także restauracji w Las Vegas. Chciała, aby cały, ostatni rok zapisał się żywo w jej pamięci i choć nie wszystkie wspomnienia były radosne, całe szczęście ostatecznie nawet te podszyte chwilami grozy dały im więcej dobrego, niż złego. Przede wszystkim utwierdziły ją w przekonaniu, że podjęła dobre decyzje. I niczego nie chciałaby zmienić. Było dobrze tak, jak teraz. Cmoknęła, celując dobranymi skarpetkami do tych, które czekały na wyniesienie do pokoju Lily na piętrze. - Możemy zajechać do chatki po Twoją deskę do surfowania, jeżeli tylko masz ochotę - zaproponowała niezobowiązująco, po czym obróciła się ku Josephowi z króliczą skarpetką na palcu. Wystarczy dotyk mężczyzny, nawet przelotnie muśnięcie w okolicach jej brzucha, aby oboje poczuli, że ich kruszynka poruszyła się po drugiej stronie w sposób, który sugerował, że podążała za jego dotykiem. - Ktoś tu nie może się doczekać, aż tatuś ją weźmie na ręce... Tylko nie wyrywaj się może aż tak szybko do nas, co, myszo? - szepnęła do brzuszka, trącając go jednym z uszek. Z uśmiechem małego cwaniaczka, łypnęła spojrzeniem na męża. Ponieważ leżał z głową na jej kolanach, bardzo dobrze wiedział te kryjące się za tęczówkami chochliki. - Dobrze wiesz, że jeżeli nie zrobisz kolacji, będę zmuszona zjeść to duże opakowanie serowych chrupek przywiezionych z Wielkiej Brytanii, prawda? - po jej minie, Joseph mógł się domyślić, że Grace wcale, a wcale nie byłoby z tego powodu przykro. - To może w końcu ten dzień, kiedy ją otworzymy, co? - podjudzała go dalej, wędrując nosem po odsłoniętym profilu mężczyzny doskonale zdając sobie sprawę z jego wrażliwych punków... Króliczkiem na skarpecie, wtuliła się w tego, którego miał na swojej.
0 notes
Text
12/01/21
Był pewien, że kompletnie nie będzie wiedzieć jak poskładać te wszystkie małe ubranka, ale kiedy wyprasował pierwszych kilka..., właściwie automatycznie zaczął składać je w równe prostokąty pilnując, żeby rękawki albo przeszyte na dole nogawki nie wyłaziły z środka zawiniątek, które układał za sobą na stole — rozstawił się z deską między salonem a jadalnią skąd miał najlepszy widok na Grace i, chociaż nie przyznałby się nigdy do tego, obserwował rozczulając się w środku, kiedy bawiła się skarpetkami. I faktycznie wyglądała tak, jakby siedziała w gniazdku z ułożonych dookoła poduszek, z czego przez chwilę żartował drocząc się z nią, zanim ostatecznie zabrał się za prasowanie — jednocześnie nie narzekał na domowe obowiązki i jeśli w końcu mógł bezkarnie porozpieszczać żonę, niemalże całkiem wszedł w role kura domowego przekonując się, że całkiem pasuje mu ta rola, a przynajmniej na razie, kiedy wciąż miał poczucie, że nie nacieszył się jeszcze wystarczająco rodziną, którą w końcu czuł, że nie tylko stworzyli z Grace, ale wiedział też, że uda mu się utrzymać — i bynajmniej nie chodziło już o finanse, którymi powoli przestawał się przejmować, skoro kadrowa rzeczywiście przeliczyła mu lata pracy uwzględniając służbę wojskową i..., zablokowaną przez komendanta podwyżkę, którą powinien był dostać kilkanaście miesięcy wcześniej.
Nie rozmawiali o pracy — nie chciał przypominać sobie a przede wszystkim Grace tamtego wypadku, więc unikał niemalże jak ognia tego tematu, byleby nie denerwowała się niepotrzebnie, tym bardziej, że wbrew pozorom wszystko zaczynało się jakoś samo z siebie prostować. Teraz w końcu mógł i chciał skupić całą uwagę na niej i na małej, która miała pojawić się w ich życiu już w marcu. Uśmiechnął się do tej myśli i składając kolejną partię śpioszków, w pierwszej chwili pokiwał potakująco głową a uświadomiwszy sobie, że mogła nie zauważyć, przyznał:
– Jeśli nie na dłużej i moglibyśmy się rzeczywiście ruszyć z domu – dodał, odkładając kupkę poskładanych ubranek na blat, żeby ustawiwszy żelazko w podpórce, obejść deskę i przykucnąć przy kanapie, na której siedziała w otoczeniu poduszek Grace. Dotknął pojedynczych skarpetek, których nie poskładała jeszcze i uśmiechając się do tego miniaturowego króliczka, którego jedno z uszek klapnęło, kiedy poruszała palcami włożonymi do środka, podchwycił wyjście na plażę.
– Naleśniki moglibyśmy zostawić na kolację. Chyba mam ochotę na rybę, więc moglibyśmy zjeść obiad w jednej z knajpek przy plaży albo na molo właśnie – zauważył i usiadłszy na podłodze, wpatrzył się w drzwi na taras, z którego schodziło się prosto do ogrodu — Accio biegała w tę i z powrotem od czasu do czasu kotłując się w wyższej trawie, której ostatnio nie chciało się mu już kosić, tym bardziej, że było cholernie gorąco... – Tak. Naleśniki zostają na kolację. I nie, żeby nie chciało mi się gotować czegoś po powrocie – zaśmiał się odwracając w jej stronę i opierając głowę o jej wystające spomiędzy poduszek kolano; faktycznie od kiedy wrócili z Wielkiej Brytanii ciężej przychodziło mu zabrać się za gotowanie obiadów.
Odszukał drugą ze skarpetek i nasunąwszy ją na palce ‘przykicał’ do tej, którą miała na swoich, żeby trącić jej króliczka mordką swojego. – Wezmę kąpielówki, bo popływałbym też – przyznał i jeszcze raz trącił jej skarpetkę swoją, żeby po chwili oprzeć głowę tak jak wcześniej o jej kolano, o które potarł lekko zagłębieniem zaraz nad karkiem; nie miał nic przeciwko tym ‘wakacjom’, które wiedzieli oboje, że skończą się zaraz po narodzinach Lily...
1 note
·
View note
Text
12/01
Kompletowała małe, dziecięce skarpetki, których cały stos piętrzył się na kanapie. Od czasu do czasu, zatrzymywała się z jedną z upatrzonych par na dłużej, przyglądając się z bliska miękkiej fakturze lub też wsuwając w nie palce, aby tym sposobem, podreptać do innych, już wcześniej dobranych oraz zwiniętych w małe, na swój sposób rozbrajające zawiniątka. - Też masz wrażenie, że nie zabranie nam ich na... najbliższy rok? - obejrzawszy się przez ramię, spojrzała na Josepha. Mężczyzna miał mniej wygodne zajęcie - zamiast tak, jak Grace, siedzieć w gniazdku stworzonym z poduszek pośrodku sofy, prasował na rozłożonej desce śpioszki, body i kaftaniki, które po zebraniu co najmniej kilkunastu sztuk, dokładnie składał, a następnie odkładał na stertę tych, które można byłoby już teraz zanieść do szafy. Nie gonił ich termin, wyznaczony przez lekarza na marzec, a i tak od kilku dni trwały wielkie przygotowania. Grace nie chciała niczego zostawiać na ostatnią chwilę; tym sposobem, w łóżeczku czekała wyprana pudroworóżowa pościel, w górnej szufladzie komody tetrowe pieluszki oraz koce, a kolejna szuflada zapełniała się pampersami, których paczki Joseph zwoził przy okazji codziennych zakupów. Na przekór temu, co deklarowała na początku ciąży, Grace więcej czasu spędzała siedząc lub też leżakując na ogrodzie, z ręką opartą na już całkiem pokaźnej kulce. Brakowało jej sił na sumienne wywiązywanie sie z domowych obowiązków, na szczęście Joseph będąc na tymczasowym zwolnieniu mógł ją w większości z nich wyręczyć, pozostawiając na jej głowie tylko te najmniej absorbujące. W innych okolicznościach, nie dałaby się tak łatwo zepchnąć na ławkę rezerwowych, jednakże z uwagi na ruchliwość Lily, swoje gabaryty i nieustanną duchotę za oknem, nauczyła się odpuszczać. I musiała przyznać, że wcale ją to wiele nie kosztowało. - Jak tylko tutaj skończymy, pojedziemy na plażę? Dawno nie leniuchowaliśmy na piasku, moglibyśmy wziąć Accio, a po drodze zatrzymać się na molo na jakimś obiedzie? - zaproponowała, przeszukując skarpetki w poszukiwaniu tych konkretnych w groszki. - Albo... Zrobimy piknik? Są jeszcze naleśniki ze śniadania - mrużąc oczy, starała się wypatrzeć z twarzy męża, który wariant mu bardziej odpowiadał. Miała świadomość, że gdyby tylko mu na to pozwoliła, Joseph rozpieszczałby ją na każdym kroku. Rozsądek na szczęście znał pojęcie umiaru, choć w ciągu ostatnich kilku dni i tak pozwalał granicy się nieco ugiąć. Głównie z uwagi na przedłużające się świętowanie jej doktoratu, jakie nie skończyło się wraz z opuszczeniem Wielkiej Brytanii. Podobnie, jak z Kioto, Grace przywiozła wraz ze wspomnieniami z Oxfortu oraz angielskiej wsi kolekcje herbat i dwie, małe filiżanki, które zostały odłożone na honorowe miejsce obok japońskiej porcelany. Wsunąwszy wskazujący palec w małą, wełnianą, szarą skarpetkę udającą królika, wymierzyła nią w Josepha. Jedno uszko przyklapnęło tak, jak u pluszaka, którego pod wpływem chwili, kupili zaraz po Nowym Roku na rynku w Wiedniu. Nie była to najpiękniejsza maskotka, ale czymś przykuła wzrok Grace i już wiedziała, że musi ją mieć.
0 notes
Text
30/05/20
Nie radzisz sobie z wieloma sprawami i dopóki tego nie przyznasz przed samym sobą, dopóki nie zaakceptujesz swojej słabości, ta zawsze będzie Ci przesłaniać osąd. Wiem, że chodzi o Twoją córkę, o pragnienie, aby sprawcę nie dosięgnęła sprawiedliwość tylko lincz z Twojej ręki... Wierz mi, Joseph. Nie jesteś jedyny w trzymaniu się tego pragnienia tak kurczowo, jak ostatniej deski ratunku. Dlatego też musisz mi uwierzyć, że to nigdy nie kończyło się tak, jak w oczach Twojej wyobraźni. Najlepsze, co możesz zrobić, aby poczuć, że nie jesteś już nic winny zmarłemu dziecku to wziąć się w garść, pozwolić sobie pomóc i wrócić do czynnej służby, aby inny ojciec nie musiał przejść przez to samo co Ty. Brzmi jak kocopoły? Tylko wtedy, jeśli jesteś zamknięty na zemstę. Nie na sprawiedliwość, a zemstę. Słyszysz różnicę? - nigdy dotąd nie zmuszona była dawać wykładu mężczyźnie, którego przeszłość dopadła i spychała na dno, jednocześnie leżąc z nim w łóżku. Było to tak absurdalne, że aż Grace przestała zwracać uwagę na to, jak splątane są ze sobą ich ciała i jak gorycz miesza się z tym, czego pragnęłaby dla siebie cielesność. Na przekór rozsądkowi, rwącemu się do źródłu światła w tej nieprzeniknionej ciemności. Sam się nią otulał, jak kołdrą każdej nocy i jak jej wątłymi ramionami w tej chwili. Ogarnęła włosy z jego czoła, składając na nim krótki pocałunek. Gesty, te po prostu czułe,ciepłe i miłe, najłatwiej pozwalały mu się skupić na rzeczywistości, na niej i na tym co do niego mówiła. Podążała więc tym tropem, trzymając go jak najdłużej mogła z dala od szponów wspomnień i tego, co było. - Nie przeszło Ci kiedyś przez myśl, że z Twoją małżonką jest coś mocno nie w porządku? Wydajesz się skupiać nienawiść na jej bracie, podczas kiedy on również może być ofiarą chorego, snującego swoje pokraczne wizje umysłowi... Manipulanci potrafią tak dyrygować otoczeniem, że każdy je im z ręki i nie widzi tej toksyczności, jaką sączą w serca osób na swoim celowniku - wyjaśniła, celowo wbijając metaforyczną szpilę w jego trzewia. Niech nie ma pewności. Niech się nad tym zastanawia, odkrywając nowe fakty, których dotąd nie był w stanie dostrzec przez klapki, jakie to jego była żona zostawiła na jego oczach. Kciukiem, przetarła jego wilgotne lica oraz kąciki oczu. Ucałowała jeden i drugi polik, który smakował jak rzewne łzy. - Więc pozwól sobie na bezsilność. Na to, aby ktoś inny zatroszczył się o siebie. Domyślam się, że to Ty zawsze byłeś tym, który otacza opiekuńczym ramieniem. Teraz jednak, musisz pozwolić, aby to ktoś inni Ci je zaoferował Czuła oraz widziała, jak sięga do ich dłoni, na szczęście nie próbował zabrać jej rąk sprzed oczu bądź rozczapierzać jej palców, aby spomiędzy nich spojrzeć przed siebie. Miał się skupić na tym, co widzi oczyma swojego wnętrza, na jej głosie, rytmie bijącego pod mostkiem serca. - Mnie? W porządku. Zapamiętaj ten obraz z najdrobniejszymi szczegółami. Przypatrz się dobrze, tak długo, aż w końcu będziesz w stanie odtworzyć go w dowolnym momencie w przyszłości. Kiedy tylko zapragniesz. Kiedy poczujesz, że już dłużej nie dasz rady, przywołaj mnie i mój obraz. Jako świadectwo, że jest tutaj ktoś, dla kogo warto stawić czoło swojej przeszłości. Rozumiesz? Zasnął, gdy za oknem zaczynało świtać. Oddychał zdecydowanie bardziej spokojnie, tuląc się kurczowo do jej ciała. Grace także przymknęła oczy, ale nie spalła. Leżała obok niego, nie spieszyła się z decyzją, którą podjęła już awno. Nad ranem, upewniwszy się, że Joseph wciąż pogrążony jest we śnie, zebrała się i wyszła, opuszczając mężczyznę iście po angielsku. Pozostawiła po sobie wyłącznie krótką notatkę: Pamiętaj, nie staniesz się swoim ojcem dopóki sam tego nie zechcesz.
0 notes
Text
30/05/20
Przymknął oczy... – Wiem..., wiem... Przeszedłem przez zasady na urlop..., pieprzony urlop! Trzydzieści dni, w których mógłbym znaleźć i wsadzić sukisyna..., a jak po powrocie „nic się nie zmieni” to wiesz co? Odeślą mnie na urlop zdrowotny, bo „nie radzę sobie”..., nie radzę sobie tylko z tym, że sprawą mojej córki zajmują się... – przerwał albo przerwała Josephowi; nigdy nie dostał w twarz w łóżku..., od kobiety. Zapiekło..., zagryzł szczęki i zmarszczył czoło; popatrzył w jej oczy — o to chodziło... O to jej chodziło; uwaga. Miał skupić uwagę na tym, o czym mówiła. Nie mogła schować w drżących dłoniach jego dłoni; była większa, mimo że szczupła a nawet koścista. Starała się jednak i widząc, że całuje czubki jego palców, wpatrzył się na moment w ścianę nad głową Grace; do oczu napłynęły łzy, pierwszy raz od dawna..., bardzo dawna... Miała rację; przejrzała przez te błękitne tęczówki, nieprzeniknione przez wpatrujące się w nie uparcie źrenice, nie mogące znieść jego spojrzenia i odwracające się, ukrywające pod powiekami. Ona nie odwracała wzroku; patrzyła na mężczyznę bez obrzydzenia, które widział w oczach byłej żony..., bez złudnej, iluzji troski... Prześwietliła jego myśli i wspomnienia; wszystko to, co nosił w ukryciu umysłu... Kości i skóry. Wpatrzył się w Grace. – Nie..., nie widziałem matki. Widziałem dziecko, o którym mówiłem „córka, moja córka”, ale nigdy nie byłem pewny czy... Nie potrafię policzyć ile razy powtarzała, że „Lori jest moją córką! Moją i Larry’ego” – westchnął, kręcąc głową, którą chciał uwolnić od wspomnienia o byłej żonie..., o Blackbirdzie. Uniósł trzymaną w uścisku kobiety rękę; chciał otrzeć twarz, ale nie pozwoliła na to, więc nie spuszczał z niej spojrzenia. – Skłamaliśmy pierwszy raz..., nie chcieliśmy, żeby nasza siostra żyła z piętnem „dziecko mordercy”. Dziadkowie uznali, że będzie lepiej, jeśli Poppy nigdy się nie dowie. Tak ustaliliśmy..., i tak jest, ale nie mam siły, Grace... Nie mam siły, udawać że rodzice zginęli w wypadku samochodowym..., że matka leży w Hope Valley..., ojciec w Tampie..., bo dziadkowie chcieli, żeby córka została pochowana jak najbliżej, a z ojcem byli skłóceni. I będę im do śmierci wdzięczny, że wzięli trójkę dzieci, ale dziadkowie umarli zostawiając w spadku ten ciężar..., nam... – przerwał; tego wszystkiego było dużo za dużo jak na jednego człowieka i niby jego starszy brat tkwił w tym gównie, ale Joseph miał wrażenie, że prześlizgiwał się jako tako przez życie — może uciekał? – Nie mam siły – wyszeptał, wyciągając w jej stronę szyję..., szukając ciepła. Poddał się kobiecie — jej dłoniom, którymi objęła mu twarz, zmuszając żeby oparł się czołem o jej obojczyki. Posłusznie zamknął powieki; po chwili..., po obrazie wyświetlającym się w jego głowie — Grace..., chciał spojrzeć na nią, ale zasłoniła mu dłońmi oczy. Przełknął ślinę i przysuwając się bliżej, chociaż bliżej niż był nie mógł być i wyszeptał: – Nie wiem... Nie wiem, dlaczego, ale... Widzę ciebie, Grace...
0 notes
Text
30/05/20
Nie mógłbyś prowadzić sprawy, która dotyczy Twojego brata. Jesteście rodziną, odsunęliby Cię od niej i kazali trzymać się z daleka od dokumentacji - stwierdziła rzeczowo, uchwyciwszy jego wydawałoby się bardziej przytomne spojrzenie po tym, jak niechętnie odkleił się od jej polika. Nic bardziej złudnego. Mówiła, a ten jej nie słuchał, dlatego też Grace przygryzła od środka policzki i wymierzyła mężczyźnie siarczysty policzek. Oprzytomniał od razu. Wyrwał się ze szponów otępiających myśli. Wyślizgnął wspomnieniom przepełniony śmiercią oraz odorowi rozkładu.
Prawdopodobnie chciał dotknąć dłonią policzka, na którym zostawiła piekący ślad, ale przechwyciła ją w połowie drogi i zamknęła w uścisku własnych rąk. - Byliście dziećmi i musieliście się jakoś bronić przed tym, co przeszliście, a że nikt nie udzielił wam skutecznej pomocy, opracowaliście własny mechanizm obronny. Teraz. kiedy jesteście już dorośli, nic się nie zmieniło. Nadal trzymacie się go kurczowo, wierząc, że działa. Otóż nie. To się nie sprawdza, Joseph. Widzisz to po swoim bracie, widzisz po sobie. , Najmniejszy szczegół, który spotykasz na swojej drodze i który jak się okazuje pokrywa się z Twoim doświadczeniem, budzi demony przeszłości. Dokładnie tak, jak w przypadku śmieci Twojej córki. Nie widziałeś w kostnicy Lily, tylko swoją matkę. Nadal uważasz, że kłamiąc i wypierając się przeszłości jesteś w stanie trwać w tej mistyfikacji i funkcjonować? - patrz na mnie. Patrz i nie spuszczaj wzroku z moich ust oraz oczu. Niech te słowa do Ciebie dotrą, wbiją się w udręczony umysł i zaszczepią ziarno zwątpienia co do działań, którym głupio chcesz być wierny. Tym razem, nie pozwoliła mu wyszarpać swojej dłoni. Musiałby naprawdę się postarać i prawdopodobnie uczynić jej faktyczną krzywdę, jeżeli tak bardzo chciał odtrącić nie tylko prawdę, którą mu uświadamiała, ale także fakt, że jest tutaj, nadal, choć powiedział rzeczy, które wielu zmusiłoby do szybkiego odwrotu. Pościel zaszeleściła, gdy Grace odsunęła się i spojrzała na mężczyznę z większego dystansu. Nadal podążał za nią wzrokiem. Dobrze. - Twój brat nie zabije swojej żony, a Ty nie zabijesz sam siebie dlatego, że jesteście dziećmi swojego ojca. Zrobicie to, bo jesteście wierni kłamstwu. Bo nadal wierzycie tak, jak dziecko, że gdy zamknie się oczy, przestaje być ciemno - mógł zaprzeczać, bronić się, ale co do tego, była absolutnie pewna. Przyciągnęła go do siebie, na wypadek, gdyby znów wpadł w sidła, jakie zastawiał sam na siebie. Oparła jego głowę o swoją klatkę piersiową tak, że do jego uszu doszło niespokojne bicie serca. Dłońmi, przysłoniła jego oczy, a kciuki równomiernie, spokojnie, gładziły poliki. - Zamknij oczy i powiedz mi co zobaczysz.
0 notes
Text
30/05/20
Wciskał w zagięcie szczęki i jej szczupłą, długą szyję, drżące wargi, poruszające się w przypominającym szelest, bezgłośnym szepcie przywołującym wspomnienia..., kolejne i kolejne myśli w głowie przeszywanej bólem. Pulsowanie w skroniach doprowadzało do obłędu; Joseph zaciskał powieki i nie odrywając głowy od Grace — całował jej skórę, przez którą prześlizgiwał opuszkami trzęsących się palców, szczelnie oplatających chude łopatki... Obsypywał muśnięciami pogryzionych do krwi warg policzki i jej włosy, w które wtulał twarz. Czuł... Trzęsła się, wtulając w jego ramiona a on? On wyrzucał z zaciśniętej krtani słowa, nie zastanawiając się czy ona mogła słuchać tego, co mówił? Czy w ogóle..., chciała? Chwila..., po której powiedział: –Umyłem i ubrałem matkę..., kazał... Nie mogłem się poruszyć, nie mogłem pomyśleć, więc... Chwycił za kark, zaciągnął w stronę łóżka i..., jeśli nie zrobiłbym tego, czego oczekiwał, skończyłbym tak, jak matka. Ciało było wiotkie..., ustąpiło to zesztywnienie, które ludziom wydaje się... – przytulał kobietę, przymykając oczy i otwierając je, starając skupić się na tym, że mówiła coś, co umykało otępiałemu umysłowi Josepha. – To..., wychodzi pod powierzchnię skóry..., po śmierci Lori. Pali jak płomień..., ogień, który wygasiłem w głowie. Zobaczyłem moją córkę na stole w prosektorium i wróciło... Wszystko wróciło, Grace. – Popatrzył w oczy, w których nie widział przerażenia ani obrzydzenia. Z trudem złapał oddech — jej obecność... – Wiem..., wiem, ale widzę w lustrze jego twarz i najgorsze jest to, że... – Czy powinien..., powiedzieć to, co nie pozwalało spać spokojnie? Co nie dotyczyło jego..., co dotyczyło jego brata? – Jacob ma jego charakter; widzę jak stara panować nad swoimi emocjami i hamować się, ale boje się..., boję się, że nie zapanuje nad agresją... Dostaję SMS-a w nocy..., bratanica napomyka tylko o kłótni i ich starciach, a ja jestem postawiony na nogi i kiedy nie odpisuje, wsiadam w samochód..., i jadę, denerwując się, co mogę zobaczyć wchodząc do domu. Jestem wykończony... – Wiedział, że nie powinien mówić o nich..., o Jacobie i jego żonie..., tylko że nie mógł udawać... Udawać, że nic się nie dzieje, kiedy działo się to, co mogło doprowadzić do tragedii — rodzina się rozpadała, rozsadzana kłamstwem, którym wmówili w siebie, że uchronią najbliższych. – Okłamywaliśmy innych i okłamujemy samych siebie... To dlatego nie mam córki, to dlatego rozpadło się moje małżeństwo i dlatego za chwilę rozpadnie się małżeństwo Jacoba..., z jakim skutkiem? Opłakanym..., i łudzę się jedynie, że nie będę nigdy..., że nie będę prowadzić śledztwa w ich mieszkaniu. – Oparł czołem o czoło Grace i wpatrując się w jej źrenice, westchnął przymykając oczy i przyciskając do jej policzka kość policzkową.
0 notes
Text
30/05/20
Nie zdążyła nawet zareagować. A potem, potem było już za późno. Nagła zmiana zachowania mężczyzny o całe sto osiemdziesiąt stopni była jak sygnał ostrzegawczy. Nim jednak otworzyła usta, aby spytać co się dzieje i dlaczego, niespodziewanie, z jego warg wyrywał się błagalny szept. Coś umknęło jej uwadze? Uśpiło czujność? W mgnieniu oka wyszarpał dłoń z ich splecionych palców w sposób pozbawiony nawet szczątkowej delikatności. Przez moment miała wrażenie, że przynajmniej dwa wyrwał ze stawu; na szczęście, nie okazało się ono prawdą. Chciała podnieść się, ale ten jej na to nie pozwolił. Marszcząc nos oraz czoło, spojrzała zza kaskady włosów na roztrzęsionego Josepha. Gdyby tylko... Zachłysnęła się powietrzem, automatycznie wczepiając palce w mężczyznę. Zakręciło się jej w głowie. Czy to wszystko działo się naprawdę? Naturalnie, najlepsze dopiero miało nadejść. Próbując odnaleźć się w tej chaotycznej rzeczywistości, którą nie potrafiła w żaden, sensowny sposób nazwać,poczuła ciężar głowy mężczyzny na swoim ramieniu. Wbrew samej sobie, ale w końcu przecież już żadne z jego zachowań nie miała zbyt wiele wspólnego z jej widzimisię, a także z obietnicami, które składał, podniosła rękę, chcąc pogładził jego włosy; ledwo jej palce musnęły kosmyków, zamarła. Joseph mówił o ojcu. O sobie. O morderstwie i trupie, z którym mieszkał pod jednym dachem. Spuszczone ze smyczy myśli, jak rasowe psy gończe, rzuciły się za ofiarą, dopadając do faktów, a te scalały się z każdym, kolejnym, makabrycznym słowem w paskudną całość. Przestało mieć znaczenie to, że w trakcie swoich zwierzeń, Warren posuwał się dalej, brnąc w jakiś pokraczne dance macabre. Nie jadł, gdyż nie mógł. To, co lądowało na jego talerzu, miało konsystencje rozkładającego się ciała, które zaczynało trawić samo siebie. Komórki rozpuszczały się od środka, tkanki zmieniały w ciecz, następnie w gaz. Już martwe, stanowiło istny stół biesiadny dla innych organizmów. Na ich oczach. Na jego oczach. Otworzyła szeroko powieki. W jej źrenicach, na próżno szukał przerażenia. Jeśli już, dostrzegł chłodną kalkulacje. Trawiła jego słowa, jakkolwiek by to nie brzmiało w kontekście traumatycznych przeżyć, którymi otwarcie się dzielił. Nie powiedział nikomu, przez te wszystkie lata, które musiały minąć od pamiętnego dnia, trzymał i dusił w sobie doświadczenie, aż nie wytrzymał i nie wylało się z niego niczym z wiadra pomyj. Jej oberwało się rykoszetem, aczkolwiek nigdy nie zakładała przypadków. Musiała wyzwolić punkt zapalny, zrobić... No tak. Grace. Grace Warren. Objęła go, choć tak naprawdę to siebie pragnęła schować. Zamknęła oczy, oddychając urwanym świstem. Zdała sobie sprawę z czego, co nic nie ułatwiała, a wręcz przeciwnie - komplikowało ten moment jeszcze bardziej. Wraz z spazmami szlochów, drżały jej ręce. Rozluźniła uścisk, aby pochwycić jego twarz w obie dłonie i mocno zacisnęła na szczęce palce, aż ten nie spojrzał na nią bardziej przytomnym wzrokiem. - Nie jesteś swoim ojcem. Odziedziczyłeś jego geny, a jego krew płynie w Twoich żyłach, nie jest to jednak wyrok, w myśl któremu musisz podzielać jego schemat. Twój ojciec był i jest psychopatą, ale pamiętasz co Ci mówiłam? Pokrewieństwo z tym człowiekiem nie czyni Cię jemu podobnym. Gdybyś w końcu przestał to sobie wmawiać, dostrzegłbyś prawdę. Tę, którą Ci właśnie powiedziałam.
0 notes
Text
30/05/20
Ciemność... Ciasność... I jedynie ciepło odganiało skojarzenie, obrzydliwe skojarzenie z..., grobem..., wykopanym w pośpiechu — z przerażeniem w oczach, spojrzał na leżącą kobietę i w jego głowie..., nad mózgiem i pod skórą pokrywającą nagą, białą czaszkę rozbłysły tysiące płonących wątłym światłem iskier. Paliły Josepha; kolejne powiązanie z tym, o czym marzył, że zapomni. Przeszłość coraz bardziej upominała się wyjaśnienia od przyszłości. Nie mieli prawa żyć wolno okłamując i niszcząc życie ukochanych; dlatego Blackbird uciekła i dlatego umarła Lori. Dlatego niczego nie mógł ułożyć i utrzymać; wszystko to, co kochał i co cenił przeciekało Josephowi przez dłonie jak woda, czysta woda..., uciekało między palcami i ginęło w brudzie ulic, domów i jego umysłu. Nie mógł się skupić... – Nie..., nie.., – wyszeptał i wyszarpując z jej uścisku dłoń nie pomyślał..., musiał sprawić jej ból, bo syknęła — objął kobietę i obsypując jej twarz pocałunkami, przepraszał przez dłuższą chwilę, gładząc i dotykając jej skroni i policzków. – Przepraszam – wydyszał w jej usta i kiedy spojrzała na niego, wszedł w nią; jedno okrutne pchnięcie..., potężne, tak że jeśli staliby przy drzwiach, Grace ugięłyby się kolana i musiałaby wbić w drewno, o które opierałaby się modląc, żeby skończył, paznokcie. Zerwał się i jak zerwany z łańcucha pies, który dopadając do ofiary, rozszarpywał brutalnie jej ciało, gonił ulatujące podniecenie. Dobijał do dna jej kobiecości..., istoty. – Przepraszam..., przepraszam... – wyjęczał, wtulając twarz w jej szyję. – Nie mam prawa..., nie mam prawa żądać, żebyś... Jestem obrzydliwy, wiem o tym... Tchórz, który nie potrafił postawić się ojcu, kiedy uderzył w głowę matkę. Ja jestem winny jej śmierci i dlatego musiałem spędzić z nią tamte godziny, kiedy leżała na łóżku martwa. Grace... – Głos na moment uwiązł w gardle Josephowi; nie przestawał i kochał się w tym makabrycznym szale, do którego doprowadziło jedno słowo..., jej imię... – Siedziałem w tej łazience i nie wyszedłem, kiedy wychodził z domu do pracy. Mogłem zejść na dół i zawiadomić policję, ale nie..., nie... Siedziałem i wpatrywałem się w trupa matki. Patrzyłem jak rozkładało się ciało i jak wilgoć przesiąkała przez łóżko... Kałuża krwi i wszystkich płynów..., musiałem jeść to, co przynosił Jacob, a jeśli nie... – Co on wyprawiał? Obcej kobiecie mówił o tym wszystkim? Co on wyprawiał?! Słowa ulatywały z ust Josepha, jak ptaki zrywające się do lotu. Huczało mu w głowie, ale nie wiedział czy to wszystko nie był o rykiem fal rozbryzgujących się o brzeg. – ..., jeśli nie..., wmuszał we mnie jedzenie, nie zwracając nawet uwagi, że przełykałem własne rzygi. Boże... – wyrwało mu się; głos wychodził z wnętrza..., z wnętrzności..., i nie mógłby rozpoznać w tym rozdzierającym serce i umysł jęku własnej intonacji. Wytrysnął w momencie, w którym Grace przycisnęła, przygarniając go ramionami i opadł na kobietę, nie mogąc się uspokoić. Nie płakał..., od tamtego wyjścia z prosektorium Joseph nie miał łez w oczach...
0 notes
Text
30/05/20
Zmrużyła oczy. Dlaczego wracał temat widocznych żeber i niedojadania? Wstydził się tego, jak wyglądał? Że pod skórą i kośćmi brakowało wyrzeźbionych mięśni? Czułby się lepiej, gdyby wciąż miał na sobie koszule? Gdyby jej dłonie nie stykały się z zapadniętym brzuchem i taktycznie omijały ten fragment ciała? Potrząsnęła głową, uświadamiając sobie, że na moment zamarła, a Joseph prawdopodobnie już od dłuższego czasu próbował uchwycić jej spojrzenie, dociekając, dlaczego jej dłoń zaprzestała, z kolei usta zwęziły się w wąską kreskę Nie powinna, a jednak przejęła się tym, jak reagował na kontakt z kimś, kto nie oceniał, a wyłącznie doceniał. - Wydawało mi się, że na moment odpłynąłeś, niekoniecznie z nurtem tego, dokąd to wszystko zmierzało... - odparła, wbijając się łokciami w przesuniętą poduszkę. Niepotrzebnie się zmartwił, tym samym dopuszczając do głosu wątpliwości. To nie był moment, w którym zamierzała powiedzieć dość i oczekiwać, że wywiąże się z danego słowa. Wręcz przeciwnie. Przyciągnęła go bliżej siebie, aby tak samo, jak ona, poczuł ciężar rozgrzanego, nagiego ciała, dopraszającego się o jedynie odrobinę uwagi. Bez trudu, wpasowała się pod nim tak, że biodra oparły się o biodra, a kolana zakleszczyły o kolana. - Jak już, pytanie powinno brzmieć czy nie kochałaś się wcześniej z nikim, kogo poznałaś dwie godziny temu? Nie. Jesteś pierwszy, który przekonał mnie do porzucenia swoich zasad. Człowiek uczy się przez całe życie, czyż nie tak? Oplotła jego biodra nogami, nieznacznie rozchylając uda, co rzecz jasna mógł potraktować jako zaproszenie. Gdyby jednak wciąż miał wątpliwości, nadal nie był pewien, oczekiwał, że poprosi, Grace z drapieżnym uśmiechem, na którym skupiła jego oczy, wyciągnęła jedną rękę i odnalazłszy jego dłoń, objęła palcami przegub, pomagając jego palcom wślizgnąć się do środka. Stęknięcie stłumiły wargi mężczyzny, do których dosłownie, jak i w przenośni, przyssała się; złapała zębami wolną wargę, a nadgryzienie jej z wyczuciem, pozwoliło dołączyć do do pełnego pasji tańca także językowi, który to koniuszkiem przesuwał w minimetr po minimetrze w miejscu, gdzie naskórek uległ uskubaniu.
0 notes
Text
30/05/20
Przesuwając rękę, prześlizgnęła opuszkami po żebrach; popatrzył na nią, uśmiechając się półprzytomnie — mętniał Josephowi wzrok i mącił się umysł..., jęknął: – Bardziej jeszcze..., wystawaaa-łyyy... – Uścisk dłoni Grace wprawił serce w gonitwę skurczy i rozkurczy rozkoszy; tylko ciało odpowiadało wolno..., za wolno... Kiedy opierając rękę o udo, wychwyciła ten najwrażliwszy..., punkt zapalny, uniósł rękę tak, jak chciałby przez chwilę złapać za jej nadgarstek i nakierować dłoń, którą docisnęła do nasady narządu rosnącego powoli — zaciśniętą pięścią uderzył w materac, zagryzając wargi, na których jeszcze czuł jej smak słodko słonawy. Odwrócił głowę w stronę Grace, palcami muskając leżące przy twarzy mężczyzny kolano. – Mmm..., mhm – wyrwało mu się z krtani..., zacisnęła palce poruszając coraz bardziej stanowczo ręką, sprawiając coraz większą przyjemność, przymykającemu oczy Josephowi; jak kot leżący i mrużący jasne ślepia w słońcu. Cały był zimny; tylko w jej ręce pęczniało i rozlewał się ciepło. Wyciągnął szyję, szukając jej ust; nachyliła się więc, kiedy... Odgiął głowę najmocniej w tył i opierając ją o prześcieradło, wyszeptał: – Dłużej już..., nie wytrzymam. Nie dręcz mnie Grace. – Musiała widzieć jego grdykę drżącą tak samo mocno, jak wargi i szczęka. Musiała słyszeć stukające zęby i świszczący oddech Josepha..., jego pojękiwanie, nad którym nie mógł zapanować. Nasunęła na jego narząd, nabrzmiały wciąż nie w pełni prezerwatywę i..., przestała. Nie..., nie teraz! – pomyślał i popatrzył na kobietę; siedziała na łóżku wpatrując się w mężczyznę. Poleżał chwilę, nie poruszając się..., chcąc zebrać myśli i złapać oddech. Podniósł się i opierając na łokciach, wpatrzył w jej twarz, zaczepiając Grace; delikatnie muskał palcem miejsce nad jej kolanem na udzie, które spinało się przy każdym przytknięciu jego opuszka do skóry — co najmniej jak przechodziłoby je elektryczne wyładowanie. – Już? Myślałem, że mogę liczyć na trochę więcej – powiedział i złapawszy za ramiona, pociągnął na siebie, nakrywając jej ciałem. Obrócił się, przyciskając do prześcieradła jej ciepłe ciało, które miał wrażenie, że..., zamarznięte drżało opierając się siłą woli Josephowi. Poślinione lekko opuszki, przycisnął do wejścia w głąb jej kobiecości i zawahał się, zatrzymując rękę; w zawieszeniu tkwiły koniuszki jego palców, wsunięte w jej wnętrze kilka milimetrów. Wpatrzył się w nią i trącając jej policzek nosem, zmusił Grace do spojrzenia sobie w oczy. – Nie chcesz mi powiedzieć, że... Nie kochałaś się z nikim wcześniej? — Miał nadzieję, że się mylił, a jeśli nie..., że nie zrobił nic, czego mogłaby żałować całe życie.
0 notes
Text
30/05/20
Zagryzła od środka policzki. Czuła metaliczny posmak na języku, ale nie przeszkadzało jej to. W momencie, w którym nie myśli się absolutnie o niczym innym niż więcej, więcej, więcej niespecjalnie panowała nad odruchami swojego ciała, które to współgrało z wolą Warrena; poddawało się jego ruchom, ulegało posłusznym komendom, gdy ten pociągał za wrażliwe struny. Początkowo, jej dłonie zaciskały się na pościeli, palce dosłownie uczepiły się kołdry, nerwowo ją zgniatając, aby pod koniec, w ferworze buzujących emocji, machnąć jedną, otwartą dłonią w powietrzu, jakby chciała pochwycić coś niemożliwego do złapania,a także ulotnego. Opadła ona ciężko na ramię mężczyzny, pomagając jej zlokalizować punkt w wirującym przed jej oczyma świecie, na którym powinna się skupić. Miała odpowiedź na końcu języka, lecz nim ta ukształtowała się w słowa, Joseph był już w połowie drogi na drugi koniec pokoju. Z westchnięciem, wtuliła twarz w poduszkę, rozkoszując się tym wygasającym, ale jednak wciąż mającym żar płomieniem, który to wzniecił w jej wnętrzu. Obróciła się na bok i podniosła nieco, opierając się na łokciu, który to zapadł się w tę samą poduszkę, co jego głowa. - Oczywiście - sunąć dłonią od mostka, gdzie to początkowo ulokowała się jej ręką, przemknęła w dół, zahaczając o wystające żebra, dalej poprzez nieustannie napięte mięśnie brzucha, podbrzusze, a kończąc na samym czubku. Cofnęła ją na początek ostatniego odcinka, ciągnąć pochwyconą między palcami skórę, którą puściła dopiero, jak jednak zdecydowała się wrócić do czubka. Przyglądała się od początku uważnie jego oczom, nieznacznie przekrzywiając głowę ku Josephowi. Intrygowało ją, czy pozwoli jej na to bez szemrania oddając inicjatywę, czy jednak dzielił się nią niechętnie, co mógł podkreślić na przykład biorąc dla siebie jej usta, aby choć skrawek jej ciała stał nie zapominam o tym, do kogo należało ostatnie słowo lub bezceremonialnie przerywając spektakl, przygważdżając ją do łóżka. Czekała na ten moment, w którym dalsze drażnienie się z pęczniejącym podnieceniem przybierze formę balansowania na cienkiej granicy. Gdy tylko wypatrzyła je w błyszczących źrenicach, uśmiechnęła się pp czym wyciągnęła z jego rąk jedną paczuszkę. Otworzyła i wydobyła ze środka prezerwatywę, którą to naciągnęła na swoje miejsce.
0 notes
Text
30/05/20
Nie było nic gorszego..., odór rozkładającego się ciała... Wbijał się w nozdrza mdlący i odurzający zapach; brudny, lepki i słodki pozostawał długo drażniąc człowieka. Policjanci wychodzili i "wyrzygiwali smród", nie mogąc patrzeć nawet na Josepha z twarzą przytkniętą przy twarzy martwego, opuchniętej jadem. C2H6S, którego..., nie czuł? Czuł..., uodpornił się tylko, mimo że nosił w umyśle uraz trwale upośledzający i utrudniający mężczyźnie funkcjonowanie; zapach parującego obiadu wywoływał w ludziach przyjemne, przyjazne skojarzenia, ale nie w Warrenie, który wyczuwał w nim tylko fetor rozkładu – upokorzenie i..., przerażenie, kiedy przełykał jedzenie i..., łzy, mieszające się z tym, co cofało się z żołądka. Był czas, kiedy martwą, zastygłą jak w wosku, twarz matki widział w każdym możliwym jedzeniu..., czasami nawet na czystym talerzu. Dług miał w rodzinie; zaciągnięty u brata..., zaciągnięty u bratowej... U bratanicy, nawet u córki. Najpierw Warrenowie pilnowali Josepha; Leah znosiła z nieziemską cierpliwością jego jęki i narzekania na kęsy oddzielone od siebie dziesiątkami minut..., bieganiem do łazienki i poceniem się, pojękiwałem i milczeniem. Płaczem... U Warrenów nauczył się dojadać; w końcu! Wszystko to, co bratanica zostawiała z płaczem, Joseph jadł stojąc i wpatrując się w ogród widoczny za oknem nad zlewem, do którego zwracał to, co nie było gładką masą. Potem dojadał po Lilii; gotując córce musiał próbować, więc nabrał kilogramów – zniknęły tak, jak zniknęła ona. Czując policzek, który oparła o jego podbrzusze jęk wyrwał mu się z ust; zacisnął szczęki i oddychając głębiej – odchylił głowę na moment, po którym popatrzył na Grace. Nie była jak kobiety, z którymi spotykał się do tej pory; nie dociekała, wypytując bez końca "czemu?" – przyjmowała to, co mógł i..., chciał jej dać. Nie mieli oglądać się za siebie..., w przeszłość, a tym bardziej nie mieli wybiegać w przyszłość; musieli skupić się na tym, co tu w tej chwili, wyczerpując źródło rozkoszy, które rozlało się w jej wnętrzu, wprawiając w drżenie uda. Przesunął lewą rękę na brzuch Grace, przyciskając ostrożnie, ale i zdecydowanie do łóżka, w momencie, w którym zaczynała wyginać ciało, prężąc się i oddychając coraz szybciej. Przez chwilę przerwał; nie robił nic, wpatrując się w nią – jeśli dotknąłby ją, doszłaby na jego dłoni, pomagającej wargom i językowi sprawić kobiecie przyjemność przywracającą o zawroty głowy i krótkotrwałe zaćmienie jak wtedy, kiedy patrzy się w słońce. Powoli uniósł się i kładąc głowę na jej nogach, chwilę drżących w skurczach uniesienia, dotknął jej podbrzusza, kreśląc na skórze małe kreseczki. Nie wiedział właściwie dlaczego przesunął dłonią przez żebra zatrzymując palce na wyraźnej bliźnie; nosił na ciele podobną..., pod biodrem na lewej nodze – "to draśnięcie" mówił zawsze. O wiele więcej szram miał po pościgach i bijatykach, w które wdawał się z zatrzymanymi. Narastające napięcie w dole brzucha utrudniało skupienie się i utrzymanie w wodzach myśli przelatujących przez głowę. – Grace – wyszeptał i uniósł się, spytawszy: – Zabezpieczasz się czy ja mam się zająć? – Wpatrywała się w Josepha, kiedy wstał i bez skrępowania przeszedł przez sypialnię, żeby z szuflady wyciągnąć kilka prezerwatyw; wrócił na łózko, położył się i powiedział: – Pomożesz mi? – Chwycił dłoń Grace lekko i położył na podbrzuszu. Nie mógł oczekiwać, że się zgodzi...
0 notes