impxtion
impxtion
⭑⠀don't dream it, be it
5 posts
Don't wanna be here? Send us removal request.
impxtion · 5 years ago
Text
001  ♡  deadly need ya, sabrina x frank
Wracaj tu. Tylko jedna myśl krążyła po głowie Franka, kiedy gonił przysadzistego chłopaka po laboratorium, wypuszczając spomiędzy warg wściekłe sapnięcia, bulgoczące i soczyste od nazbieranej w ustach śliny. Tylko jedna, złapać i zabić. Jeszcze niecałą godzinę temu wszystko było w porządku, on ślęczał nad swoimi fiolkami, a Eddie tkwił gdzieś na mieście, wysłany po nową dostawę narkotyków, lecz wszystko zmieniło się po jego powrocie. Transylwańczyk nie do końca wiedział co planuje zrobić i jakie konsekwencje przyniosą jego czyny, wiedział za to, jak wielka wściekłość targała jego ciałem, prowokując do pochwycenia kilofu w smukłe palce. Mógł wziąć siekierę, ale siekiera była za daleko. I tak za nim gonił, już od co najmniej dziesięciu minut, nie potrafiąc sięgnąć, nawet mimo sporych gabarytów Eddiego. Chłopak zdążył spocić się niczym dorodny prosiak ━ wielkie, słone krople spływały mu po skroni, jedynie wprowadzając doktora w większe rozdrażnienie oraz mdłości. Umykał mu o włos. Aż w końcu winda, która była jedynym sposobem na wyjście z laboratorium, zjechała na różowe kafelki, a gdy ze środka wyszedł służący, Eddie skorzystał z okazji i rzucił się w stronę urządzenia, odpychając lokaja oraz wjeżdżając na półpiętro. Pan domu był wściekły. Gdyby tylko potrafił upilnować swoich piskląt. Gdyby mury zamku nie wpływały na ich ludzkie móżdżki, na ciała, żądze i instynkty czy też na samo poczucie moralności, wszystko byłoby w porządku. Mężczyzna miał przed sobą zbyt wielkie plany na przyszłość, a pod powiekami chował widmo stworzenia nowego życia i naprawdę nie powinien zaprzątać sobie głowy takimi szczegółami, dlatego wiedział, że musi ukarać to nieposłuszne dziecko największą miarą kary. Frank nie miał w zwyczaju dopuszczać do siebie zniewagi. Poczucie męskiego honoru stało u niego na piedestale, zaraz obok dumy oraz potrzeb ciała i chociaż na co dzień miał się za wyjątkowo łaskawego pana, przyłapanie saksofonisty z Columbią przelało czarę cierpliwości, której i tak natura mu poskąpiła. Cierpliwość nie była mu do niczego potrzebna. Kiedy tylko Transylwańczyk wypadł z windy i wystrzelił w pogoń za tłustym chłopakiem, jego skóra zdawała się wręcz parować pod wpływem emocji, lecz może był to tylko efekt spędzania zbyt wielu godzin na solarium. Biegł wzdłuż korytarza, a wiszące w kątach pajęczyny podrygiwały wesoło pod wpływem ruchów powietrza, które rozbudzały jego włosy, jego ciało ━ wszystko. Były wszędzie. Te włosy bądź małe, prywatne huragany domowej roboty, a gdyby nie okoliczności, być może byłby z nich dumny. Wszyscy inni tkwili w miejscu, niczym zamrożeni przez Transducer i nawet służba nie odważyła się w żaden sposób zareagować, jedynie współwinna Columbia biegała za panem domu, piszcząc, aby nie robił nikomu krzywdy. Furter ignorował wszystko wokół. Aż w końcu dogonił chłopaka gdzieś na skraju schodów, jednak wystarczyło, żeby zbliżył się nieco bardziej, a Eddie wrzasnął z przerażenia, po czym wykonał susa przez spróchniałą barierkę, spadając na półpiętro. Kiedy tylko jego cielsko łupnęło o podłogę, na ustach doktora wykwitł pełny, przepełniony satysfakcją uśmiech. Po schodach zszedł powoli, zupełnie jakby pragnął nacieszyć się każdym krokiem oraz każdym stuknięciem, które wywoływała szpilka na jego stopie. Drugą zgubił w szale gonitwy. Kuśtykając pokracznie, choć z dumą, Frank zbliżył się do skomlącego chłopaka na odległość ramienia, po chwili unosząc kilof do lodu nad swoją głową. Jaki był piękny w tamtym momencie. Dwa złowrogie błyski zatańczyły na każdej końcówce narzędzia, ostre oraz kwaśne niczym zbyt długo wstrzymywany mocz. A potem na Eddiego spadła seria uderzeń, prowadzonych w szale przez zbyt pewną, zbyt wprawioną rękę pana domu, zupełnie jakby on sam robił to już wcześniej. Krew tryskała strugami, zaraz wsiąkając w dywan jak i we wszystko, co było po drodze ━ podłogę, kanty szafek, zdarte, stare tapety, w końcu również w lekarski kitel, używany przez mężczyznę w laboratorium. Szczęśliwie nie zachlapał stroju pod spodem. Ostry metal podtapiał się w ciele chłopaka niczym w maśle, spotęgowany przez przerażony pisk Columbii o natężeniu tak wielkim, że przez chwilę Furter zastanawiał się czy nie ogłuchnie. Jednak on nic nie słyszał. Pogrążony w tym dzikim szale, przywodził na myśl zwierze bądź nawet samego diabła. Sapał w amoku, pot lał mu się po plecach, a z brody skapywała strużka gorącej śliny, tak samo gorącej jak jego głowa. Kiedy było już po wszystkim, Transylwańczyk odrzucił kilof na podłogę, samemu wypuszczając kilka ostatnich syknięć sprzężonego powietrza. I znów miał lekkie płuca. Równocześnie z tą chwilą, smukłe ciało zaatakowało przerażenie, tak jakby dopiero teraz Frank zdał sobie sprawę z tego co zrobił. A przecież miał plany, miał aspirację oraz marzenia, do których saksofonista był mu potrzebny. Nikt go nie powstrzymał. Zdrajcy. Dłoń o krótkich, poobgryzanych paznokciach uniosła się do ust, za to doktor wydał z siebie jęk, przepełniony czystym strachem. Z miejsca zaatakowała go bezradność, a że miał w zwyczaju panikować, odwrócił się w stronę Riff Raffa i chlasnął go otwartą dłonią w policzek. ━ Dlaczego zadne z was mnie nie zatrzymało!? ━ Dziwnie podniesione, tak niepodobne do głębokiego głosu Furtera pytanie uderzyło w poczucie winy pozostałych mieszkańców zamku, o ile ktokolwiek z nich je w ogóle posiadał. Przy schodach zdążył zebrać się tłum gapiów, jednak nikt nie miał odwagi, aby odpowiedzieć i tylko Columbia dopadła martwego ciała, zanosząc się płaczem. Jego to już nie obchodziło. Wiedział, że musi przywrócić chłopaka do życia i być może mógłby tego dokonać w laboratorium, lecz tak poważny czyn wymagał czasu, a doktor czasu nie miał. Potrzebował cudu, wręcz magii. Magii. Właśnie wtedy do strapionego umysłu wpadła myśl, że przecież on sam znał kogoś, kto potrafiłby zaradzić tej sytuacji. Nie siląc się na żadne wyjaśnienia, Furter popędził z powrotem do laboratorium, skąd dopadł Transducera, po czym teleportował się o wiele, wiele kilometrów dalej. ━ Moja droga Zeldo, musisz mi pomóc! ━ Cisza. Pojedynczy obcas zagłębił się w odmęty posiadłości Spellmanów, kuśtykając niczym baletnica ze spalonego teatru. Jednak doktor nie poddał się od razu i z poczuciem konieczności na ciele, zaczął przetrząsywać każde, nawet najmniejsze pomieszczenie domostwa, aż w końcu trafił na dziewczynę, niewiele młodszą od Columbii. Zeldy niestety nie znalazł. ━ Ty tam, dziecko! ━ Rzucił, podbiegając do nastolatki. Zziajany, cały we krwi oraz z resztkami rozmazanego makijażu na połowie twarzy. Niewiele później chwytał ją już za nadgarstek, a po wciśnięciu niewielkiego przycisku, który miał przy pasie od pończoch, oboje znaleźli się z powrotem w laboratorium. ━ Mam dla ciebie zadanie i nie przyjmuje odmowy! .....zakładam, ze tez umiesz czarowac?
1 note · View note
impxtion · 5 years ago
Text
TASK FROM  ━━  A ;  TRUTH: powiedz nam o najgorszym doświadczeniu podczas ustalania wątku, DARE: napisz one-shota, który będzie miał minimum 550 słów oraz słowa: miód, masc, slady, krew, truskawki.
           DARE  ♡  STRAWBERRY HIGH, words: 695
Będziesz idealny. Jedyne zdanie, które wisiało w obolałej głowie Furtera od kilku miesięcy, teraz w końcu doczekało się wypowiedzenia. Czule muskało popękane wargi, uwalniając ciężar oczekiwań, ekscytacji i dreszczu, aby już więcej nie obijać się o płuca i nie drażnić. Taka ulga. Tyle dumy. Był jeszcze lepszy, niż w jego głowie. Frank nie potrafił wyjść z podziwu kiedy patrzył na rezultaty swojego dzieła, jednak nie czuł się ostatnio najlepiej, nie tylko dlatego, że był przeziębiony. Presja, wynikająca z własnych dokonań oraz to, jak bardzo mu zależało, z dnia na dzień odbijały kolejne SLADY po igle na opalonym ramieniu, tworząc szlaczek brzydkich, fioletowo-zielonych plam. Później będą żółte, a potem znikną na dobre, robiąc miejsce dla kolejnych i kolejnych, uświadamiając jak bardzo mężczyzna uzależnił się od heroiny, tymczasem on sam nic sobie z tego nie robił. Słodka ulga, płynąca z narkotyku była dla Transylwańczyka zbyt dużą pokusą, aby podjąć próbę jakiejkolwiek walki, poza tym wcale nie chciał o nic walczyć. Dźwięczne westchnięcie, przepełnione spełnieniem wyleciało spomiędzy warg, gdy Frank wreszcie był gotów na podciągnięcie brokatowej rękawiczki aż po łokieć, chociaż i tak nie zakrywała ona plastra oraz SLADÓW. Tych SLADÓW, rozproszonych na skórze niczym polne kwiaty. Następnie odłożył niewielką strzykawkę na stolik, tuż obok skrawka materiału, którym na czas dawkowania narkotyku obwiązywał sobie ramię. Papieros został podniesiony ze stolika, po czym zatopił filtr w czerwonej szmince, a pan domu przygryzł jego końcówkę zębami, zaciągnął się i odłożył fajkę z powrotem, zostawiając na blacie kupkę popiołu oraz lekko przypalony punkcik. Nigdy nie używał papierośnicy. Transylwańczyk oddychał głęboko, jednak nie czuł nawet dymu, sprowokowany przez katar oraz MASC kamforową, którą miał pod nosem i która mieszała się z jego podkładem, tworząc brzydkie, szarawe grudki, co dodatkowo pobudzało ogarnięty chorobą umysł do narzekań. Mimo wszystko Furter nie powinien narzekać - przecież mu się udało, przecież osiągnął sukces, a jego małe dzieło kroczy gdzieś po sypialni w swoich złotych butach, ale to w dalszym ciągu było za mało dla zachłanności, która krążyła mężczyźnie w żyłach razem z KRWIA. No i ta choroba. Smród kamfory pod nosem uderzał Frankowi do głowy. Fajka, której smaku nie czuł, ostatki heroiny w organizmie, zamkowa cisza, ból głowy, wspomnienia, wspomnienia, wspomnienia. Chwilę później pan domu zerwał się z fotela i wywrócił go w taki sposób, że ten opadł nóżkami do góry, wywołując przytłumiony huk. To fotel tak huknął? Nie. Huk był gdzieś indziej, gdzieś na górze. Gdy zamroczony narkotykiem umysł zdał sobie z tego sprawę, mężczyzna był już w połowie drogi do sypialni, a po otwarciu drzwi, nie czuł już niczego innego, poza wściekłością. Na środku pokoju siedział Rocky, skulony, przerażony, bujający się w przód i w tył, przywodząc na myśl nieporadne dziecko. Nad nim Riff Raff z czerwonym SLADEM na dłoni. Z dłonią mocną, promieniującą ciepłem oraz popełnionym przed chwilą uczynkiem. Rocky trzymał się za polik. Riff Raff stał obok, niczym kat. Rocky płakał. Gdzieś za nimi, przy przeciwległej ścianie, leżał przewrócony świecznik, zupełnie jakby nawet on w pewnym momencie nie wytrzymał zdarzenia i zemdlał, rozlewając miękki wosk na dywan. Pod wpływem emocji, doktor chwycił pierwszą lepszą rzecz, którą miał pod ręką - miskę ze stoliczka, pełną TRUSKAWEK - po czym cisnął nią w kierunku służącego, trafiając prosto w jego łuk brwiowy. Riff Raff nie zdążył zrobić uniku, jednak nie usatysfakcjonowało to pana domu na tyle, aby dał mu spokój. Chwilę później Furter rzucił się na garbatego, rozbryzgując garść owoców na jego głowie, na twarzy, klatce piersiowej, wszędzie gdzie tylko dał radę. TRUSKAWKOWE flaki latały w powietrzu, do złudzenia przypominając KREW. A kiedy było już po wszystkim, mężczyzna odwrócił się w stronę swojego małego dzieła, przyciągając go do piersi i choć oddychał w przyspieszonym tempie, charczał i sapał, a jego nozdrza ruszały się jak szalone, nie ośmielił się puścić chłopaka, głaszcząc go po głowie oraz plecach. Rocky był dużo wyższy, dlatego dobrze, że siedział. Zapach TRUSKAWEK wnikał w przepełnione narkotykiem ciało, atakując czułe zmysły, był kwaśny oraz słodki zarazem, mdlił. Ale to nie było ważne, bo w danym momencie istniała tylko rozgrzana skóra chłopaka, tak idealna i brązowa niczym MIÓD. TRUSKAWKOWE SLADY mieszały się z tym kolorem, ponownie przypominając KREW, jednak tym razem Frank był gotów zatopić w nich swój spragniony język.
0 notes
impxtion · 5 years ago
Text
017  ♡  bitchin' hour, zelda x frank 
Jadalnia należała do jednego z najbardziej abstrakcyjnych pokoi w całym zamku, nie licząc oczywiście samego laboratorium. W centrum pomieszczenia stał pokaźny, kwadratowy stół, od czasu do czasu używany przez mężczyznę do eksperymentów i gdyby tylko Zelda zajrzała pod blat, z pewnością znalazłaby kilka niedbale przybitych szufladek, w których trzymał przybory, potrzebne do wykonania drobnych zabiegów. Może nie było to zbyt komfortowym rozwiązaniem, zwłaszcza z perspektywy biesiad, jednak póki krzesła w ogóle dało się dosunąć, a kolana gości nie ocierały o odstające gwoździe, Frank nie widział kontrowersji w tym zastosowaniu. Z resztą wątpił, że czarownica poczuje dyskomfort na myśl, jakie czyny zdążyło znieść drewno. W perspektywie kolacji, blat został przykryty obrusem, który przed spraniem miał kolor zbliżony do czerwieni, teraz jednak zredukował się do barwy spalonego słońcem, zgniłego buraka. Sam stół, poza klasycznym zestawem sztućców oraz talerzy, zastawiono rzeczami, z pozoru nie mającymi żadnego związku z kolacją. Wśród ozdobnej, drogiej porcelany tańczyły pierdoły, takie jak biżuteria, monety, imprezowe tutki, puste paczki po fajkach, przybory laboratoryjne, a nawet małe, wypchane zwierzątka, za to w centrum tego rozgardiaszu piętrzył się przejrzały por, wciśnięty w brudną menzurkę. Transylwańczyk osobiście polecił go tam umieścić, gdy kilka dni wcześniej dowiedział się, że w dawnych czasach warzywo było trudno dostępne, a służba stawiała je w wazonach w charakterze dekoracji, żeby podkreślić bogactwo swojego pana. Ostatecznie, stół wyglądał jak biuro rzeczy znalezionych, mimo tego Furter nie akceptował innego porządku. W momencie, gdy zajął swoje miejsce, na wymalowane wargi wstąpił uśmieszek, przepełniony zarówno dumą, jak i cząstką ekscytacji, która została po ich małym osiągnięciu. Jednak zdawał się inny. Zupełnie jakby to jakaś nowa, nienazwana energia wyciekała z jego porów, błyszcząc o wiele mocniej, niż opalenizna, którą atakował swoje ciało, w przekonaniu, że tylko wtedy wyglądało dobrze. Kiedy krzesło dosunięto do blatu, mężczyzna porzucił wyniosły ton. Zgarbił się nieznacznie oraz podparł obiema rękami, a brodę umieścił w dołeczku, powstałym z własnych palców. Chwilę później jego łokcie rozsunęły kilka szpargałów, które zalegały na obrusie, przy czym rozsuwały je tak długo, aż w końcu po podłodze poniósł się huk rozbijanej szklanki, jednak on nie zwracał uwagi na takie rzeczy. Transylwańczyk patrzył wyłącznie na Zeldę, odprężony oraz rozlany na stole niczym wystudzona zupa, której nikomu nie chciało się sprzątnąć. Niezależnie od powodu, był nią pochłonięty, i to w każdym, najmniejszym stopniu, dlatego też ledwo zareagował kiedy do jadalni weszła pokojówka. Nie minęło wiele czasu, aby stało się jasne, że Magenta nie kryła niechęci względem niespodziewanego gościa, jednak Frank nie zamierzał tamować jej zachowania, z resztą czarownica zrobiła to sama. Gdy tylko w powietrze wyciekł pierwszy odgłos krztuszenia, doktor przyłapał się na myśli, że sam chętnie zająłby miejsce swojej służącej, najlepiej od razu, lawirując gdzieś między chłodnymi spojrzeniami, a siwą mgiełką, zdmuchiwaną wprost na twarz. Dusząc się i dławiąc. Mógłby wypuszczać strużki śliny, które kapałyby mu z brody na podłogę. Odgrywać pokorę, nawet uniżenie. Kochać, wychwalać oraz wielbić istotę kobiecości wraz z cienkim obcasem na piersi lub między łopatkami, ale tylko z nią i tylko dla niej. Niekiedy nawet Furter nabierał ochoty na odstępstwa, a drobne, nagłe zachcianki zdawały się wszczepione pod jego skórą, poza tym nie zawsze miał ochotę na dominację; gdyby tak było, zanudziłby się na śmierć. Jednak Transylwańczyk dobrze wiedział, że okazja do podobnych fantazji przyjdzie dopiero później, być może ciut po kolacji, za to teraz powinien skupić się na posiłku, który zwinnie wylądował na jego talerzu. Frank nie skomentował zdarzenia z perspektywy pospolitej jednostki, jedynie uśmiechnął się, będąc wyraźnie wniebowziętym. Gdzieś z tyłu głowy nadal więził wspomnienie po czerwieni truskawki, lecz może był to kolor ust jego towarzyszki, sam już nie miał pewności. Niewiele później mężczyzna wbijał sztućce w mięso, nawet nie patrząc na niewielki, elektryczny nożyk, który Magenta przyniosła wraz z jedzeniem. Dzisiaj okazał się zbędny i chociaż pan domu rozkrajał pieczeń za każdym razem, nie miał nic przeciwko świadomości, że to czarownica wyręczyła go z tego zaszczytu. ━ Ach, nie zwracaj na nich uwagi, to idioci. Riff Raff i z psem by sie nie dogadał, a Magenta... cóz, chyba ma prawo do bycia zazdrosna w obecnosci tak pieknej kobiety. nieprawdaz? ━ Naturalnie Furter zdawał sobie sprawę z obecności pokojówki w jadalni, mimo tego mówił o czym miał ochotę i, w odróżnieniu od swojego gościa, nie śmiał nawet podejrzewać rozwijającego się za plecami spisku. Zdrady. Nie w głowie doktora było zwracanie uwagi na służbę, a przynajmniej dopóki sam doświadczał uciech ciała od przypadkowych Ziemian, w dodatku jego królewski móżdżek był dozgonnie przekonany o lojalności rodzeństwa, głównie za sprawą matuli, która wpoiła mu do głowy, że każda gwiazdka z nieba należała się właśnie jemu. Doktor parsknął śmiechem niewiele po zabraniu głosu, później skoncentrował się już na jedzeniu i oczywiście na Zeldzie. Zielone tęczówki na zmianę świdrowały oblicze kobiety oraz pokaźną porcję mięsa, którą Frank wręcz masakrował, kiedy ślizgał nożem po talerzu. W normalnych okolicznościach wylałby na jedzenie z pół butelki keczupu, teraz jednak butelka stała bezpiecznie z dala od jego dłoni, zupełnie jakby pan domu uznał, że w odpowiednim towarzystwie mu nie wypada. Mimo tego mlaskał w trakcie przeżuwania i to głośno. ━ Mam kilka sposobów na zabicie czasu. ━ Rzucił z uśmieszkiem w kąciku warg. ━ Motocykl jest moim głównym sprzymierzencem. Rozkochałem sie równiez w filmach grozy albo w tych małych, przenosnych odtwarzaczach muzyki... jak one sie nazywały... Mniejsza! Nie mamy takich rzeczy na Transexual, wiec z reguły chłone wszystko jak gabka. Czasem organizuje przyjecia, a gdy czuje potrzebe, jade do miasta i zaczepiam Ziemian. Jesli... "potrzeba" okazuje sie wieksza, wracam z nimi tutaj. Bedac szczerym, chyba jeszcze nigdy nie zdarzyło mi sie wrócic samemu. ━ Ciepłe, niskie parsknięcie utopił gdzieś w kieliszku z winem. ━ Jednak to laboratorium jest moja najwieksza duma. Potrafie spedzic tam cały dzien, a czasem nawet i noc. Z reszta cały zamek jest dosc ciekawym miejscem, zwłaszcza garderoba oraz główna sypialnia. A jesli tylko chcesz, z checia Cie po nim oprowadze, moja droga. ━ Buzia mu się nie zamykała, jak zawsze z resztą. A jeśli tylko trafiło się w odpowiedni temat, zadanie pytania Frankowi doprowadzało do otwarcia puszki Pandory, chociaż on sam mówił w taki sposób, że jeszcze nigdy nie zdarzyło mu się nikogo zanudzić. Może to przez ten głos. Pan domu wiedział jak rozmawiać, aby z miejsca zyskać na sympatii i wynieść z niej  korzyść dla  samego siebie, za to ludzie go uwielbiali. ━ Nie zaprzecze, że troche tu niemrawo ostatnio. Cały zamek stoi trupem, stad moje eksperymenty, a i ty Zeldo zjawiłas sie w najbardziej odpowiednim do tego czasie. Nie wiem jak moge wyrazic wdziecznosc za te niespodziewana wizyte. Moze jest cos, co mógłbym dla ciebie zrobic? ━ Transylwańczyk przerwał, przenosząc spojrzenie z kieliszka po winie prosto na Zeldę. Oczy mu błyszczały, a wargi rozchyliły się lekko na znak psotnego nastroju doktora. Doskonale się bawił. ━ Tylko czego moze pragnac tak niezwykła kobieta?
0 notes
impxtion · 5 years ago
Text
004  ♡  elegantly broken, larry x frank 
Od kilku lat, kiedy tylko pojawił się na Ziemi, rozwiązłe ciało zdawało nabrzmiewać kaskadą jakże chorych oraz jakże niezrównoważonych pomysłów i choć Frank do reszty irytował swoją służbę, za każdym razem dostawał to, czego akurat sobie zażyczył. Idąc tym tropem, myśl, która dzień wcześniej narodziła się w jego głowie, była niczym więcej jak zwykłą, wyświechtaną z rękawa zachcianką, którą jego towarzysze musieli spełnić bez najmniejszej szansy na sprzeciw. Na nieszczęście służących, Transylwańczyk przyzwyczaił się już do królewskiego trybu życia, a rozpieszczony i ugłaskany przez własną matulę, potrafił oddychać wyłącznie ze świadomością, że wszystko na tym świecie było osiągalne oraz do jego dyspozycji. Być może właśnie dlatego, kontrowersyjna sylwetka, która wraz z pewną siebie manierą zeszła po schodach, nie śmiała chociażby zadrżeć, kiedy dziedziniec skąpał się w fali wiatru. Pan domu jedynie stał i lustrował Larry'ego z nieskrywaną ciekawością, nie myśląc przy tym o chłodzie czy też o fakcie, że miał na sobie samą bieliznę. Jego smukła dłoń odwzajemniła przekazany gest oraz potrząsnęła dłonią gościa tak, aby uśmiech na ustach doktora dopełnił ogólnego wrażenia sympatii, zarezerwowanego tylko dla upatrzonych Ziemian. Furter czuł ekscytację w całym ciele, a rumieńce, które kwitły na jego obliczu, jedynie podkreślały zjawisko, chociaż równie dobrze mógł to być również efekt temperatury w powietrzu. Nieważne jak ciepła pogoda hulała w Denton czy nawet w centrum samego Ohio, dziwne, zakurzone zamczysko zawsze tkwiło w mroźnej atmosferze, zupełnie jakby jego mury przywoływały wiatr z północy, zachęcając do wspólnego towarzystwa; ewentualnie był to efekt uboczny eksperymentów w laboratorium doktora. Sam Transylwańczyk okazał się na tyle zaabsorbowany swoim gościem, że nawet nie zauważył jak trzymany przez niego artykuł wylatuje spomiędzy smukłych palców oraz spada w trawę, aby następnie pomknąć razem z wiatrem w kierunku lokaja, który w dalszym ciągu tkwił przy swoim panie niczym rzep przy psim ogonie. Świstek papieru przefrunął tuż obok nóg Riff Raffa, potem okręcił się wokół niego dwa razy, a na odchodnym chlasnął w blady policzek i odleciał gdzieś za ogrodzenie, jak gdyby w obawie, że ktoś zacznie go zaraz ścigać. Lecz służący nawet nie drgnął, fuknął coś tylko pod nosem, wywołując we Franku głośne, rubaszne oraz jakże gwałtowne parsknięcie, z wydźwięku podobne do rechotu konia, przez które aż się opluł. Co ciekawsze, doktor nie zwrócił najmniejszej uwagi na stróżkę śliny, która wystrzeliła z jego ust niczym woda z zardzewiałego⠀zraszacza ogrodowego.  — Laboratorium? No prosze, czyzby pan malarz czytał w myslach. Podobno w kazdym twórcy jest cos szalonego, widziałem nawet taki film, ale niestety tylko połowe, poniewaz⠀ktos⠀z nieuwagi⠀podpalił tasme⠀w⠀trakcie seansu.  Przerwał, rzucając⠀oskarżycielskie spojrzenie⠀w stronę⠀lokaja. ━ Ja sam jestem twórca, jednak moje dzieło... cóz, daleko odchodzi od przyjetych norm, ale to raczej nie jest takie wazne. Przechodzac do sedna, moze przy odrobinie szczescia zaprowadze cie do laboratorium, choc nie musisz sie obawiac, mam przeczucie,⠀ze te dłonie jeszcze sie nam⠀ dzis przydadza. Umalowane usta od razu przyozdobił uśmieszek, podczas gdy sam Transylwańczyk ujął mężczyznę za nadgarstki, a potem okręcił nimi we własnych dłoniach, wpatrując się w paliczki, niczym w jakieś bóstwo. I chociaż wyjątkowo nie było w tym geście charakterystycznej dla doktora dwuznaczności, w jego oczach momentalnie rozkwitła niepokojąca iskierka, która kojarzyła się zarówno z podziwem, jak i z niezdrową wręcz fascynacją. Stan ten roznosił po podwórzu swądek nieskończoności, jednak gdy zaczął robić się już naprawdę, naprawdę ( naprawde ) nużący, nagle prysnął pod wpływem ostentacyjnego chrząknięcia gdzieś z prawej strony. Frank momentalnie oprzytomniał, wyrwany z plątaniny skojarzeń, zaskoczony oraz szczerze wytrącony z równowagi, po czym mruknął coś o wejściu do środka. Jak na komendę, stojący za jego plecami służący, w końcu ruszył się z miejsca, aby poprowadzić obydwie postaci w kierunku zamku i chociaż mógł przejąć bagaże od Larry'ego, postanowił zostawić tę przyjemność komuś innemu. Kiedy dotarli już do schodów, w powietrze wystrzeliła smukła ręka, za to pan domu stał bez ruchu, a jego łokieć zawisł w powietrzu wraz z niecierpliwą, żałosną manierą. Transylwańczyk wspiął się na werandę dopiero kiedy lokaj ujął go pod ramię. Przez próg przeszedł jako pierwszy, później Riff Raff puścił gościa przed siebie, a kiedy i on dołączył do zgromadzenia, drzwi zamknęły się z głuchym, jękliwym oraz jakże tandetnym skrzypnięciem, charakterystycznym dla horrorów niższego lotu. Tymczasem doktor nie czekał już dłużej, od razu ruszając przed siebie, zupełnie jakby poczuł naglącą presję, choć prawdopodobnie była to kwestia zbyt wielu emocji. Nie patrzył czy Larry za nim idzie - takie gesty zdawały się przeczyć egzystencji pana domu, szczególnie gdy samego mężczyznę cechowała tak duża pewność siebie lub wręcz zarozumiałość, żeby po prostu to wiedział. Dopiero przy schodach walizki Larry'ego zostały łaskawie przejęte przez służbę, wraz z zamiarem pomocy we wniesieniu bagaży na piętro, za to Transylwańczyk wbiegł po stopniach w rekordowym tempie, przy czym tylko stukot obcasów mógł zasygnalizować jego obecność. Chwilę później znaleźli się już w przygotowanym na ten dzień pokoju, gdzie większość mebli została wyniesiona, pozostawiając jedynie podłużny szezlong oraz stolik, na którym Larry będzie mógł rozłożyć swoje przybory. Oprócz tego, pod ścianą stało też kilka sztalug, na wypadek gdyby bagaż artysty nie przewidział takiej ewentualności, niestety były one na tyle stare czy nawet zniszczone, że prędzej przypominały rozklekotane konstrukcje, zbite na szybko młotkiem. Jednak pan domu był wyraźnie dumny z tego pokoju. Kiedy tylko weszli do środka, obrócił się przez ramię, aby następnie obdarzyć swojego gościa jednym z uśmiechów, które świadczyły o wyjątkowo dobrym humorze właściciela. Stojący w progu lokaj wypuścił westchnięcie pełne ulgi, lecz Furter nawet nie zwrócił na to uwagi, jedynie wyciągnął dłoń w kierunku artysty i zaprosił go skinięciem palców. Następnie przeszedł na drugą stronę pokoju, dzięki czemu jego sylwetka odsłoniła pełny widok na pomieszczenie. Na podłodze leżało duże oraz wyjątkowo czyste futro z niedźwiedzia, tandetnie sztuczne, w dodatku z pyskiem, który obnażał pożółkłe kły. Doktor zaprowadził Larry'ego na szezlong, przy czym musiał zadrzeć nogi do góry, tak aby przestąpić przez łeb niedźwiadka, nie zahaczając o niego obcasem. ━ Wiec tak, mój drogi przyjacielu, chciałbym, zebys mnie namalował. ━  Smukła dłoń poklepała w siedzisko tuż obok, za to Frank⠀rozparł się⠀na⠀szezlongu niczym⠀przerośnięty kocur. ━ Zachwyciły mnie twoje prace. W głowie od razu pojawiła mi sie mysl, ze bedziesz najbardziej odpowiednia osoba do uchwycenia mojej sylwetki. Obraz ma byc władczy, meski, ma mówic kto jest panem na zamku, kiedy juz zawisnie naprzeciw drzwi wejsciowych. Ma byc idealny. ━ Kolejny uśmiech zagościł na czerwonych wargach, psotny, śmiały oraz równie przerysowany, co on sam.⠀I wątpliwie zapowiadał coś dobrego. ━ ⠀Mam⠀tylko⠀nadzieje,⠀ze⠀mnie⠀nie⠀zawiedziesz. 
0 notes
impxtion · 5 years ago
Text
002  ♡  caught stalker, maeve x frank 
Niski stołek chybotał się na dwóch nóżkach, podrygując do rytmu, z którym smukła noga skakała raz za razem, obijając obcas szpilki o podłogę. Pomieszczenie zdawało się skąpane w dźwiękach za sprawą przestarzałego gramofonu z dużym, niegdyś złotym kloszem, teraz poobdzieranym oraz lekko wygiętym, przez co jego wylot bardziej przypominał jajko, niżeli okrąg. Być może ktoś go kiedyś upuścił. Frank siedział przy toaletce, na samym brzegu stołeczka i bujał się na nim z takim zapałem, że rozklekotane nóżki ledwo utrzymywały ciężar Transylwańczyka. Był w wyjątkowo dobrym humorze, w przeciwieństwie do poprzedniego oraz jeszcze poprzedniego dnia, zupełnie jakby przez te kilka chwil w jego życiu wydarzyło się coś wyjątkowo ekscytującego, mimo iż tak naprawdę nie wydarzyło się nic. Mężczyzna jedynie brnął przez kolejne godziny na podobieństwo zbutwiałego, mozolnie roztapiającego się masła i już tylko muzyka zdawała choć odrobinkę go ożywiać. Jednak teraz był zadowolony. Furter z lubością obserwował jak pędzelek do makijażu muska jego skórę na linii szczęki oraz wokół policzków, zostawiając ledwo widoczne, czarne punkciki, imitujące dwudniowy zarost. Pędzelek był cieniutki, głównie za sprawą lat, które przeżył na zamku, gdzieś wśród kurzu czy też licznych, zbędnych bibelotów, a że przeżył je kosztem większości włosia, właśnie teraz nadawał się idealnie - przynajmniej dla samego doktora. Aż w pewnym momencie garderobę zalała cisza. Kiedy ramię gramofonu dobrnęło do ko��ca płyty, wydając buczące, jednostajne uderzenia igły o kraniec talerza, Frank wydał z siebie jęk, a potem odchylił głowę do tyłu, zupełnie jakby pragnął skąpać się w tym doznaniu dźwiękowym. Kochał stare winyle. Niewiele później do pomieszczenia weszła pokojówka, która po wcześniejszym zapukaniu, podeszła do stolika z gramofonem, aby zmienić stronę płyty. Cisza. Chwilowy, syczący szum i garderobę na powrót zalała fala muzyki. — Panie... jestes pewien, ze to dobry pomysł? — Magenta wpatrzyła się w plecy swojego księcia, następnie podeszła oraz zarzuciła mu obie dłonie na ramiona. Uwieszona niczym kotka, mogła opleść smukłą szyję od tyłu, wdychając znajomy zapach wody kolońskiej głęboko do płuc. Na ustach miała uśmiech. — Na Transylwanii miałes tyle rozrywek. Moglibysmy... powtórzyc niektóre z nich. Po co do tego ludzie? — Doktor jedynie prychnął w odpowiedzi. Zielone tęczówki utknęły gdzieś pomiędzy sztucznym wąsem, który aktualnie przyklejał sobie pod nosem, a ciemnymi oczami kobiety, brązowymi niczym płynna czekolada. Już nieraz się w nich zatapiał - w nich oraz w niej samej, jednak Frank miał to do siebie, że naprawdę nie znosił rutyny. Ciągle chciał więcej, lepiej albo w gęstszym natężeniu, przez co nie potrafił zostać na dłużej z jedną osobą, zwyczajnie było to dla niego zbyt nudne. Dlatego tak bardzo pokochał Ziemię oraz przyjemności, których mu dostarczała, kiedy po dwudziestu latach uciekł z rodzimej planety w poszukiwaniu nowej rozrywki bez ciężaru obowiązku na barkach. Jednak również tutaj zaczęło mu się z wolna nudzić. — Ustaw Transducer na trzeci program, jestem juz prawie gotowy. — Magenta szybko opuściła garderobę, urażona bezprecedensowym odrzuceniem ze strony swojego pana. Na miejscu Transylwańczyk zjawił się niecałą godzinę później, ubrany w zgniło-beżowy kombinezon woźnego oraz czapkę z daszkiem tego samego koloru, którą wcisnął na głowę, aby ukryć burzę loków. Włosy zabawnie otuliły mu kark, stłamszone pod naporem materiału, niczym smutny ulizany pudel, jednak tym razem Furter wyjątkowo się tym nie przejmował. Jeszcze nie wiedział, jaki był jego plan. Póki co szedł wzdłuż korytarza, sunąc roboczymi butami po posadzce, a przed sobą pchał wózek z zapasem mopów, które obijały się o kubeł lekko brudnej, szarawej wody z kranu. I nic więcej nie było słychać, jedynie kółka od wózka, mopy oraz szuranie ciężkich butów, jeden po drugim w takt kroków mężczyzny. W trakcie tej całej farsy, Frankowi udało się utrzymać pozory zwykłego woźnego, który szlajał się po korytarzach, łypiąc na uczniów spod czapki. Zadomowił się tak na miesiąc, może dwa. Przez cały ten czas zaczepiał uczennice oraz uczniów, rzucał dwuznaczne spojrzenia albo sprośne uśmieszki, łasy na reakcje tej grupy ludzi, której nie miał jeszcze okazji poznać - nastolatków. I wreszcie zabił nudę. Warto przy tym wspomnieć, że idealnie wtapiał się w tło, jedynie kilka razy przyszedł do szkoły z resztką tuszu w kąciku oka albo śladem po szmince, który zagnieździł mu się na jednym z siekaczy oraz na kawałku dwójki. Czasami na obu zębach. Jednak, mimo dobrej zabawy, Transylwańczyk doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że uczniowie zaczęli roznosić plotki, co dla niego znaczyło już tylko jedno - powrót do domu. Furter nie był tym szczególnie zachwycony, ponieważ jakaś część umysłu nakazywała mu zostać i obserwować, i śledzić, i dowiedzieć się jak najwięcej, aby stłamsić nie tylko własne poczucie rutyny, ale również głód wiedzy, który jako naukowca, dręczył go niesamowicie. Gdy wchodził do kanciapy woźnego, ciche psioczenie praktycznie nie schodziło mu z warg, wyjątkowo suchych, zupełnie jakby nie potrafił powstrzymać się od obgryzania naskórka, kiedy nie miał nałożonej szminki. Z naburmuszoną manierą, doktor rzucił miotłę, którą ze sobą przywlókł, a kiedy ta upadła na podłogę, podszedł do sterty ławek, które na czas konwersacji zostały przykryte wyblakłą, czerwoną płachtą, aby się nie zakurzyły. Dźwięk opadającego materiału mimowolnie wywołał uśmiech na jego twarzy. Wreszcie mógł zdjąć czapkę, jak i wreszcie rozpiął zbyt luźny kombinezon koloru zwróconego obiadu, odsłoniwszy gorset oraz satynową bieliznę pod spodem. Kiedy również buty zleciały z jego nóg, z umiłowaniem wsunął stopę w ukochaną szpilkę. Pozbywszy się skazy na własnej aparycji, Furter odrzucił narzutę z ławek, aby dobrać się do ukrytego za nimi pola energii, które z wyglądu przypominało kisiel lub rozwodnioną, przezroczystą galaretkę, unoszącą się w powietrzu. Już miał przerzucić nogę, już miał zatopić ciało w portalu i przenieść się prosto do zamku, kiedy nagle do uszu mężczyzny doleciał dźwięk otwieranych drzwi. — Hej hej hej, chwileczke. Tak własciwie, to kto wam pozwolił tu wejsc, cukierku? — Głos Transylwańczyka był niski oraz melodyjny. Przyjemnie rozciągał się na samogłoskach, zostawiając w słuchaczu wrażenie przestarzałego, angielskiego akcentu, charakterystycznego dla brytyjskiej królowej. Sam Transylwańczyk tym bardziej nie omieszkał ukrywać swojego zniecierpliwienia, jedynie z rozbawieniem przełożył nogę przez ławkę, wracając i przysiadł na niej tak, aby jego plecy zakryły portal, który zaledwie chwilę temu odsłonił. A kiedy tylko usłyszał kolejne słowa nastolatki, wybuchł miękkim śmiechem. — Wzywaj kogo chcesz, moja droga. Nie zrobiłem niczego, abys miała powód do straszenia mnie policja. — Zielone tęczówki powędrowały za Aimee, która wybiegła z sali jak oparzona. — Twoja urocza przyjaciółka chyba zrozumiała to przed toba.
0 notes