jimburza
jimburza
Jimbo
4 posts
Dzienniczek
Don't wanna be here? Send us removal request.
jimburza · 6 years ago
Text
Gdy balansujesz na kołyszącym się pokładzie przemykającego po siedemnastometrowych falach statku, każda dieta jest zbalansowana. Można więc zjeść tyle pizzy ile się chce.
Tumblr media
Życie na Edge po urlopie zdaje się być lżejsze niż podczas mojego poprzedniego kontraktu. Wbrew wcześniejszym oczekiwaniom, nie pracuję w teatrze, lecz na powrót wylądowałem w Edenie. Nie mam nic przeciwko, bo praca jest spokojna, mam czas skupić się na czytaniu książek w pracy, a póki co nikt też nie niepokoi mnie i nie zagania do innych części statku. Czasem pomagam z własnej woli, ale też rzadziej niż kiedyś. Opiekuję się Edenem i to tu spędzam większość czasu. W dni portowe zaczynam około godziny 16tej, codziennie kończąc mniej więcej 15 minut po północy. Wcale niezłe godziny pracy. Dni w morzu bardziej obfitują w wydarzenia, więc moja zmiana rozciągnięta jest na cały dzień, z drobnymi tylko przerwami. Na szczęście, podczas rejsów śródziemnomorskich (jeszcze do końca października), które trwają 10-11 dni każdy, tylko 2 pełne dni spędzamy w morzu. Nie przemęczam się więc.
Tumblr media
Rano staram się budzić około 8:30, by niedługo później wylądować na siłowni i rozpocząć ćwiczenia. Trenuję w systemie dwóch dni treningowych na jeden dzień odpoczynku, ograniczającego aktywność fizyczną do jogi. Do tego w każdym porcie staram się o jak najdłuższy spacer. To ostatnie bywa niekiedy trudne ze względu na południowoeuropejskie upały. Siłownia uczy mnie obecnie kilku nowych rzeczy. Nie skupiam się w tej chwili na intensywności, jak robiłem to wcześniej (choć raz w tygodniu robię sobie 15 minut interwałowych sprintów dla podniesienia wydolności krążeniowej). Teraz mój program treningowy zakłada dojście małymi kroczkami do umiejętności takich jak pionowe pompki na rękach, mostek ze wstaniem, czy przysiady na jednej nodze. Brzmi to może imponująco, lecz na chwilę obecną wygląda wręcz przeciwnie, gdyż do opanowania tych technik dochodził będę małymi kroczkami, stopniowo zwiększając poziom zaawansowania danego ćwiczenia. W ten sposób, gdy wszyscy wokół pompują mięśnie ciężarami, ja robię 150 pompek ukośnych, podpierając się o oparcie jakiegoś przyrządu. Każde z wykonywanych przeze mnie ćwiczeń zakłada 10 poziomów trudności i dopiero po osiągnięciu określonego wyniku w jednym, przechodzę do następnego. Oprócz wykształcenia wymarzonych umiejętności, ćwiczenia z obciążeniem własnego ciała mają uchronić mnie przed uszkodzeniami stawów i wzmocnić układ nerwowy nie nadwyrężając go. Siłownia uczy mnie więc teraz pokory i cierpliwości, bo powtórzeń jest dużo, a przez 1.5 godziny które obecnie tam spędzam, zaczynając od rozgrzewki i kończąc na rozciąganiu, wyglądam raczej jakbym jedynie przygotowywał się do ćwiczeń, niż ćwiczył na serio.
Tumblr media
Właśnie zrobiłem trzecie podczas tego kontraktu pranie i z radością pragnę zakomunikować, że pralka zjadła mi jak dotąd tylko jedną skarpetkę!
Tumblr media
Kupiłem wczoraj w Civitavecchi mieszankę kilku różnych ziół. Najpierw przezornie przetłumaczyłem wszystkie ich nazwy na język włoski, a następnie z gotową listą odwiedziłem sklep zielarski. Zaopatrzyłem się też w kulisty zaparzacz i nie skłamię dzieląc się swoim zaskoczeniem, gdy po piątym zalaniu ziół gorącą wodą, napar wciąż miał smak!
Tumblr media
Mamy nowy zespół na statku, nazywa się „4JB” i muzycy przyjechali do nas z Brazylii. Wczoraj zrobiłem z nimi próbę dźwięku i muszę przyznać, że już zapomniałem jaka to radocha miksować cały zespół. W Edenie podczas show za dużo się nie napracuję z dźwiękiem, bo mamy tam tylko ścieżkę podkładu muzycznego, jeden żywy instrument i dwa wokale. Podobnie, wszystkie odbywające się tam muzyczne wydarzenia są raczej minimalistyczne i ograniczają się zwykle do solowego gitarzysty/wokalisty, lub ewentualnie duetu. Dziś być może też uda mi się zajrzeć na próbę dźwięku z tym samym zespołem do The Club, gdzie mają zaczynać o 16:15.
Tumblr media
1 note · View note
jimburza · 6 years ago
Text
To, że piszę już drugi dzień z rzędu zapewne jest objawem niedawnego dołączenia do statku i odwiedzania wciąż jeszcze nowych miejsc. Zapewne późniejsze wpisy będą już rzadsze ze względu na brak większych zmian w planie podróży z rejsu na rejs. Tym samym, dziś cieszę się widokiem nieznanego, nawet jeżeli nieznane ubrane jest w bardzo wysoką temperaturę południa Europy w sierpniu.
Schodząc ze statku w Katakolon (Grecja) natrafiłem na Jona, który właśnie na statek powracał, od stóp do głów skąpany w kropelkach potu. Było gorąco. Zapytałem go co jest do zobaczenia w mieście, bo nie miałem ochoty jak większość osób pakować się w pociąg i jechać 38 km do Olimpii w celu oględzin starożytnego stadionu. Szczególnie interesowała mnie natura; jakoś ostatnio kompletnie nie ciągnie mnie podziwianie architektury i dokonań osadniczych człowieka. Usłyszawszy, że jedyne na co mogę w takim razie liczyć to skwerek z trzema drzewkami kawałek dalej, pożegnałem Jona i każdy poszedł w swoją stronę. Wyszedłszy zza statku ujrzałem jednak widok, którego się nie spodziewałem: ponad rozciągniętym wzdłuż lini brzegowej miastem roztaczał się pas intensywnej zieleni, na który składała się niezliczona ilość ciasno stłoczonych koron drzew. Szybko postanowiłem, że należy przyjrzeć się im z bliska.
Tumblr media
Przechodząc pomiędzy typowymi turystycznymi straganami, oferującymi grecką odzież, magnesy, pocztówki, biżuterię i otwieracze do butelek w fallicznych kształtach, znalazłem drogowskaz kierujący ku „górskiej ścieżce”. Oczywiście nie spotkałem tam żywej duszy, a i sam pokonawszy stromiznę musiałem poświecić chwilę by w piekącym żarze upewnić się co do dalszej żywotności własnego ducha.
Tumblr media
Za widoczną od miasta linią drzew, na szczycie wzniesienia, które swoimi rozmiarami raczej zaprzeczało określeniu „góra”, znalazłem otoczoną kolejnymi drzewami ścieżkę prowadzącą w dół łagodnego zbocza. Gdzieś w oddali zamigotał mi niewielki fragment morza. Żwawo ruszyłem ku niemu, decydując się odnaleźć plażę po drugiej stronie lądu. W marszu towarzyszył mi niestrudzenie wygrywany pośród zieleni rytm nawołujących się cykad. Ziemia była rozgrzana (wiem, bo miała kolor czerwony, a jak się coś rozgrzewa to do czerwoności, każde dziecko to potwierdzi), a trawy z niej wyrastające wbijały swoje nasiona w buty i skarpetki, zapewne celem transportu i perspektywy rozmnożenia się na dalszych terenach.
Tumblr media
Szedłem tak, aż napotkałem na swej drodze krzaki. Okazało się, że zejścia do wody tu nie ma i nawet gdybym zdecydował się przedzierać przez wyrastającą przede mną dżunglę, potrzebowałbym solidnej maczety i pół dnia wymachiwania nią wszystkich znanych mi geometrycznych kształtów. Poszedłem kawałek dalej, wzdłuż tego pięknego okazu naturalnej harmonii ciasno splątanych badyli, by po jakimś czasie odnaleźć okienko na świat poza nimi. Oczywiście zejścia dalej nie było, za to znów zobaczyłem wodę: nigdzie sobie nie poszła, tylko cierpliwie na mnie czekała.
Zajęło mi kolejnych czterdzieści minut kluczenia wokół chaszczy i bezdroży, nim usłyszałem z oddali jakiekolwiek echo szumu fal. Przyspieszyłem kroku, nieznacznie jednak, by nie nasypać sobie do zębów zbyt dużej ilości kurzącego się pod butami czerwonego pyłu. Zacząłem schodzić w dół, aż dotarłem do kolejnego ślepego zaułka, gdzie któryś z moich spacerowych poprzedników najwyraźniej dał ulgę naglącej potrzebie, pozostawiając po sobie pokaźną stertę chusteczek higienicznych, które po użyciu utraciły niestety swój zacny przydomek i stały się po prostu chusteczkami.
Ale to było nieważne, bo pomimo że droga dobiegła końca, przede mną znalazło się morze, mieniące się wszelkimi dostępnymi boskiemu malarzowi odcieniami błękitu. Plaży co prawda na obrazku zabrakło, bo brzeg z wodą łączyła warstwa falochronnych kamulców (to tacy więksi kuzyni kamieni, zdolni rozbić pędzącą w ich kierunku falę, robiąc przy tym głośne: „Pfszszsz...!”).
Dalsze oględziny terenu dały jednak jakąś perspektywę. Jeśli potraktuję je odgórnie, to jest przestąpię po kamulcach około pięćdziesięciu metrów wzdłuż wybrzeża, dotrę na łagodniejsze zejście do wody, które można by uprzejmie określić jako dziką plażę. Niczym kozica więc zacząłem przeskakiwać z kamulca na kamulec, aż stopami natrafiłem na nieco równiejszych grunt, składający się już z niewielkich oszlifowanych dekadami morskiego masażu kamieni i martwych łodyg wodorostów.
Tumblr media Tumblr media
Przysiadłszy nad brzegiem, pozwoliłem sobie ponapawać się odkrywczym zwieńczeniem spaceru, mocząc stopy w przejrzystej tafli naprawdę ciepłej wody, zastanawiając się po jakim czasie umieszczone w niej jajko osiągnie stan, w którym będzie można zjeść je łyżeczką z kieliszka przy śniadaniowym stole. Ze szczyptą morskiej soli, ma się rozumieć.
Tumblr media
A tak wygląda grecka pomarańcza rosnąca na drzewie. Należy zaznaczyć, że zielony kolor wskazuje na niedojrzałość owocu, greckie pomarańcze nadal są pomarańczowe, pomimo że są greckie.
1 note · View note
jimburza · 6 years ago
Text
Port w Nafplio jest zbyt mały by pomieścić statek wielkości Edge, dlatego by dostać się na brzeg, należy skorzystać z transportu jedną z łodzi ratunkowych, opuszczanych na wodę specjalnie w tym celu. Zresztą większość miejsc, które odwiedzamy w Grecji charakteryzuje się podobnym utrudnieniem ze względu na „wyspowatość” terenu.
Płynę więc jako pasażer w takiej właśnie łodzi i patrząc za okno wspominam ostatni raz gdy tu byłem: wspinaczkę stromymi schodami do wrót usytuowanego na szczycie góry fortu, a następnie wspólne piwo w pubie i plażę z Charlie i Adamem, członkami poprzedniej ekipy „edenistów”.
Przed oczami stają mi romantyczne sceny z filmów o żeglarzach, którzy swoje statki musieli zostawiać kilkaset metrów od brzegu, po czym niewielkimi łódkami wiosłowymi dopływali na ląd. Zapewne nie mogli cieszyć się przy tym klimatyzacją, miękkimi fotelami i muzyką klasyczną dobiegającą z głośników. Dążenie do przesadnej wygody i przepychu od dawna uwierają mnie gdy spoglądam na środowisko w którym pracuję. Katastrofą okazuje się być tu niemożność zamówienia drinka podczas ćwiczeń ewakuacyjnych pierwszego dnia rejsu (naprawdę). Ot, problemy pierwszego świata. Chętnie zamieniłbym ten sunący gładko po tafli wody wehikuł na wikiński drakkar, zaprzęgając otumanionych komfortem pasażerów w długie wiosła, do których przykuci byliby wrzynającymi się w skórę łańcuchami, a siedzącemu za kierownicą greckiemu oficerowi dałbym do ręki bęben by wybijał nam wszystkim rytm obracania wiosłem, powoli nasiąkającym krwią i potem. Bez bata, nie bądźmy barbarzyńcami.
Tumblr media
Tymczasem dobiliśmy do brzegu, drzwi otworzyły się, a z zewnątrz buchnęła grecka spiekota. Odkąd wróciłem na Edge, za każdym razem gdy schodzę do portu marzę by lato zostało odwołane, a za sprawą machnięcia wielkiej magicznej różdżki nadeszłaby zbawienna jesień, chłody i deszcze. Instynktownie oddalam się od miejsc tłumnie obleganych przez statkowych gości i załogę. Ciągnie mnie do samotnego kontaktu z naturą. Idę więc sunącą pod górę drogą, w nadziei że doprowadzi mnie ona do miejsca, które warte będzie obejrzenia. Po drodze zaglądam w niewielkie alejki, skrywające w sobie magię małomiasteczkowej Grecji.
Tumblr media
Po około czterdziestu minutach wędrówki, gdy towarzysząca mi butelka z wodą była już pełna do tej mniejszej połowy, moim oczom ukazało się kamienne wzgórze, które aż prosiło by się na nie wdrapać. Podobnie więc jak tydzień temu, przedarłem się przez strefę zaschniętych chaszczy i zacząłem wspinać się po skałach. Na szczycie spotkałem pustkowie, które uraczyło mnie rozległym widokiem na okolicę: miasteczko portowe, sady i bardziej oddalone wysokie góry. Pustkowie opowiadało też historię samego siebie. Przemawiało językiem zwęglonych łodyg, przypieczonych cebul kwiatowych i pozostałości po kępkach trawy. Osmolona od najwyraźniej niedawnego pożaru ziemia otuliła moje buty czarnym płaszczem. Cała ta górująca ponad resztą okolicy płaszczyzna musiała niedawno płonąć jak głowa disnejowskiego Hadesa.
Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media
Jedno jedyne drzewo uniknęło niszczycielskiej mocy ognia, choć wszystkie jego liście pożółkły od trwających w tej części świata upałów. Usiadłem pod nim, popijając wodę i ocierając spocone czoło, zasłuchany w rytmiczne granie nawołujących się cykad.
1 note · View note
jimburza · 6 years ago
Text
Tumblr media
19/08/2019 - Civitavecchia
Niełatwo jest zacząć pisać po dłuższym czasie przerwy. Przyzwyczaiłem się już do rytmu, w którym skupiam się na przeżywaniu chwil zamiast na opisywaniu ich. Z jednej strony pozwala to na lżejsze przyjmowanie wszystkiego co dzieje się w świadomości, bezstresowe i nieoceniające postrzeganie świata. Z drugiej strony, pisanie zmusza do ponownego przyjrzenia się wydarzeniom i zrelacjonowania ich zewnętrznemu odbiorcy, a to jest z kolei zaproszeniem do refleksji. Postaram się, by moje wpisy ponownie nabrały regularności, choć bez codziennej skrupulatności, którą charakteryzowała się większość mojego poprzedniego kontaktu na Edge.
Ostatnią noc spędziłem w hotelu przy rzymskim lotnisku imienia Leonardo Da Vinci. Po przylocie jeszcze przez chwilę zastanawiałem się czy przypadkiem nie wybrać się do centrum miasta, ale dotarłszy do hotelu zasięgnąłem języka, dowiadując się, że musiałbym najpierw wrócić na lotnisko (z którego w drodze do hotelu przez 1.5 godziny stałem w stumetrowym korku) i zapłacić €14 za pociąg w jedną stronę. Zrezygnowałem więc z pomysłu na rzecz przejrzenia się po okolicy za jakimś sklepem z wodą, dysponującym nieco niższymi cenami niż hotelowy bar. Wyszedłem na otaczające lotniskowe tereny pustkowie, słuchając jak zeschnięta trawa chrzęści mi pod stopami. Piekące słońce zasłaniały tylko gdzieniegdzie rosnące krzewy oleandrów. Co kilka kroków niewielkie jaszczurki, widocznie spłoszone moimi tupiącymi buciorami, uciekały na wszystkie strony szeleszcząc zeschniętymi na wiór liśćmi. Szedłem długo, może z 40 minut, choć lejąca się z nieba gorącz zdawała się jeszcze wydłużać ten czas. Dotarłem w końcu do obszernego parkingu, wokół którego rozpościerały się sklepy, niektóre znajome mi z nazwy. Skóra na nogach, pocięta przez kolce którejś z roślin po drodze, zaczynała swędzieć, dając znać o zranieniach. Kupiłem dwie wody i butelkę białego wina. Bardzo chciało mi się pić, a naszła mnie również ochota by w hotelu wynagrodzić sobie wędrówkę schłodzonym alkoholem i zrelaksować się przed nadchodzącym kontraktem. W tym momencie na ramieniu pojawił mi się leniwy Jim, który zaczął szeptać do ucha: „A zamów sobie Ubera, samochodem dojedziesz raz-dwa.” Korzystając z wifi przy supermarkecie, uruchomiłem aplikację na telefonie, by sprawdzić ceny: €39 by wrócić do hotelu taki kawałeczek?! Na drugim ramieniu silny Jim zakrzyknął: „Ahoj przygodo!”, po czym z werwą ruszyłem w drogę powrotną, unikając jednak miejsc, w których naszpikowane kolcami pułapki wyrywają mięcho z nóg przechodniów.
21/08/2019 - Valetta, Malta
Wstałem rano, wcześniej niż wstałbym pod koniec mojego poprzedniego kontraktu. Obolały po wczorajszym treningu, poszedłem poćwiczyć partie ciała które przez noc mi nie zesztywniały oraz porozciągać te, które to zrobiły. Zaraz po ćwiczeniach ewakuacyjnych, które trwały dziś półtorej godziny, udałem się na śniadanie do mesy, gdzie spotkałem Chloe i Josha z zespołu Impulse - kolejni ludzie z poprzedniego kontraktu. Skończywszy posiłek, wyszedłem przejść się po Valetcie, której baśniowo wyglądające uliczki kusiły mnie już przez okno podczas ewakuacji. W rzeczy samej, gdyby nie liczyć drogich samochodów i nowoczesnych sklepów, miasto to wygląda jakby czas zatrzymał się tam na początku XX wieku. Odrapane fasady budynków zbudowane z kamienia w kolorze piasku, egzotyczna roślinność i pranie wywieszone z niewielkich balkoników pomiędzy ciasno stłoczonymi budynkami sprawiają, że ma się wrażenie jakby Humphrey Boggart miał zaraz wyjść zza rogu, ścigając „tych złych”. Wędrowałem tak bez celu, przez niemal dwie godziny napawając się klimatem tego niezwykłego miejsca. Gdy zlany potem powróciłem na statek, wziąłem prysznic i wpadłem do łóżka, śpiąc aż do rozpoczęcia pracy o 16:30. Jeszcze teraz boli mnie głowa.
Tumblr media
1 note · View note