Text
Prostytucja w Azji
Jest nazywany najstarszym zawodem świata i raczej nie ma potrzeby tłumaczenia czym prostytucja jest. Temat prostytucji zawsze był kontrowersyjny, należy jednak pamiętać, że poza emocjonalnym i sensacyjnym traktowaniem tematu jest jeszcze ta strona związana z podstawowymi prawami człowieka, warunkami pracy oraz zatrudnienia, dyskryminacji płciowej oraz komercjalizacyjnego wyzysku, szczególnie w przypadku, gdy ofiarami prostytucji są dzieci.
Powyżej mamy grafikę dotyczącą legalności prostytucji w Azjatyckich krajach. W Turcji oraz Bangladeszu jest ona legalna. W Indiach, Kazachstanie, Kirgistanie oraz Tajwanie prostytucja jest legalna, jednak nie jest regulowana, a domy publiczne są nielegalne.
Zatrzymajmy się na chwilę w Bangladeszu, w jednej z największych wiosek-burdelów, w Daulatdi. Prawie dwa tysiące kobiet obs��uguje dziennie koło trzech tysięcy mężczyzn. Młode kobiety idą śladami swoich matek i też zaczynają pracować jako prostytutki. Właścicielkami domów publicznych są byłe prostytutki, które na starość same zajęły się wykupywaniem dziewczyn i zarządzaniem finansami. Prowadzenie własnego domu uciech i zostanie burdelmamą, to często jedyna opcja na przyszłość dla młodych prostytutek.
Jaka jest różnica, między Daulatdią, a innymi burdelami na świecie? Życie każdej pracownicy seksualnej jest pozostawione na łaskę i niełaskę jej klientów. Korzystanie ze środków ochronnych w czasie stosunku zależy wyłącznie od widzimisię klienta, co zwiększa ryzyko chorób przenoszących drogą płciową. Próby sprzeciwu, czy chociażby podniesienia głosu są brutalnie pacyfikowane przez właścicielki przybytku. Zaspokojenie potrzeb klienta jest jedynym celem życiowym tych dziewczyn, niezależnie od tego, jak niebezpieczne może się okazać to dla ich życia. Poza tym dziewczyny nie mają prawa wyboru klientów.
W Kazachstanie prostytucja jako taka jest legalna. Do działań zabronionych należą zmuszanie do prostytucji czy prostytucja związana z przestępczością zorganizowaną. Natomiast w Indiach sama prostytucja nie jest nielegalna, ale już nagabywanie w miejscach publicznych, zarządzanie burdelem lub stręczycielstwo są przestępstwem.
Seks-turstyka w Tajlandii to temat rzeka. Oczekiwania i inne czynniki społeczno-kulturalne związane z prostytucją oraz struktura gospodarcza mają wpływ na podaż kobiet chętnych do pracy w przemyśle pornograficznym. Rozwój gospodarczy w ciągu ostatnich 30 lat przyczynił się do rozwoju branży seksualnej oraz wachlarza oferowanych usług. Mała ilość szans na zarobek dla kobiet z niskim wykształceniem, chęć zapewnienia wsparcia pieniężnego dla rodzin oraz relatywnie tolerancyjne podejście części społeczeństwa do prostytucji wręcz zachęcają do podjęcia pracy w branży. Zapotrzebowanie w przemyśle seksualnym jest też spowodowane społecznym przyzwoleniem na wykupywanie przez mężczyzn usług seksualnych. Wzrost populacji oraz napływ turystów do kraju zaowocowało komercjalizacją branży pornograficznej w Tajlandii. Mimo wszystko jest to zjawisko dość nowe i nie łatwo jest prześledzić proces jego powstawiania i ewolucji do obecnej skali. Domy prostytutek przemieniły się w burdele. Domy opium przeszły metamorfozę w domy herbaty, a od niedawna w dodatku do herbaty zaczęły świadczyć też usługi seksualne. Innymi krajami, które mogą się "pochwalić" popularnością w tym sektorze turystyki są Filipiny, Indonezja, Malezja oraz Kambodża.
youtube
Na pewno każdy się zgodzi ze stwierdzeniem, że dzieci nie są w stanie same podjąć takiej decyzji, jaką jest dobrowolne rozpoczęcie prostytucji jako pracy dochodowej. Prostytucja wykorzystuje niedojrzałość i niewinność dzieci. W czasie gdy wiele kobiet może przystępować do tej branży z własnej woli, mają możliwość negocjowania warunków zatrudnienia, dzieci są najczęściej ofiarami handlu ludźmi, są wabione, porywane a następnie wykorzystywane do zabawiania klientów.
Oczywiście nie wszystkie przypadki dziecięcej prostytucji, szczególnie u nastolatków są wynikiem przymusu. Często można trafić na przypadki, w których dzieci z własnej woli zajmują się tą profesją. Może nie koniecznie dlatego, że chcą, ale kieruje nimi warunki ekonomiczne lub społeczne.

-Byeol
0 notes
Text
O Koreańskiej muzyce słów kilka

Jeśli przyjrzeć się koreańskiej scenie muzycznej, nie ulega wątpliwości, że zachowanie koreańskich, a czasem i zagranicznych, fanek koreańskiej muzyki popularnej, to skutek uboczny koreańskiego przemysłu muzycznego. Może to brzmieć zagmatwanie, ale jestem przekonana, że za chwilę wszystko, poza tym co pcha fanki do takiego zachowania, będzie jasne.
Zacząć należy od agencji rozrywkowych, które „produkują” nowe gwiazdy. Tak, słowo produkują zostało użyte tu z pełną premedytacją. Co jakiś czas agencje wypuszczają kolejne śliczne jak z obrazka i tańczące jak zsynchronizowane maszyny, jednak z dużą płynnością ruchów zespoły, których celem jest podbicie rynku. Uśmiechnięte twarze oraz kolorowe stroje maskują to, co łączy młodych idoli i agencje - niewolnicze, wieloletnie kontrakty, często niekorzystne finansowo dla wykonawców. Wszechstronnie uzdolnione dzieciaki, bo największą grupą debiutującą są właśnie nastolatkowe, po tym gdy już przejdą przez całą masę castingów, spędzają całe dnie na lekcjach tańca i śpiewu. Po wielu miesiącach, a czasem nawet latach zespół debiutuje, a debiut ten rozpoczyna maraton aktywności, mających na celu przyciągnięcie fanów. O ile parę lat temu były zaledwie cztery programy, w których zespoły mogły promować swoją piosenkę, obecnie takie programy nagrywane oraz emitowane są niemal codziennie. Poza programami, niemal niezbędnymi by zespół zaistniał na rynku, dochodzi cała masa występów w audycjach radiowych oraz spotkań z fanami. Jest to okres, gdy czas wolny idoli jest bardzo ograniczony, a sen jest dobrem występującym w deficycie. Po okresie promocji zespół przygotowuje się do wypuszczenia kolejnego krążka i rozpoczęcia kolejnego maratonu promocyjnego, albo do trasy koncertowej.
Fanki odgrywają w tej całej machinie ogromną role. To one wspierają ulubiony zespół fizycznie, będąc na występach, fanmeetingach czy koncertach, psychicznie, np kontaktując się z zespołami przez różnego rodzaju sns (social networking service), i co najważniejsze finansowo. Im większa grupa fanów w Korei Południowej, tym większa popularność na świecie (niezależnie od wielkości fanbazy za granicami kraju to rodzimy rynek decyduje o popularności grupy). Pomimo świadomości na tematy tego, jak przemysł rozrywkowy wygląda od kuchni, fanki mają nadzieję, że akurat ich zespół nie jest wykorzystywany przez agencję, tak bardzo, że mają czas by normalnie zjeść, odpocząć, pospać, że akurat oni się nie rozpadną (zespół może zostać rozwiązany cały, a może odejść tylko wybrany członek), że pomimo trzech dni koncertów w różnych krajach jakoś żyją i nie padają z przemęczenia. Coraz częściej sns poza rolą komunikacyjną i umożliwiającą wszelki fanserwis (czyli działania ku radości fanów), są sposobem na wyrażenie przez gwiazdy swojego niezadowolenia względem agencji, czy nawet błaganiem o pomoc i wsparcie. Tą oto drogą wytworzyły się grupy fanek, czujące mniejszą lub większą odpowiedzialność za artystę. Coraz częściej bywa tak, że fandom jest bardziej zaangażowany w promocję grupy niż agencja. Popularnym zabiegiem jest kupowanie idolom drogich prezentów, takich jak ubrania, sprzęt elektroniczny, biżuteria. Dużą popularnością wśród artystów cieszy się w ostatnich latach zachęcanie fanek do działania charytatywnego. Wyjątkowo dobrze udaje się takie akcje przeprowadzić, gdy i sam celebryta zasłynie z tego typu zachowania, dając fankom przykład do naśladowania. Powszechne staja się zbiórki ryżu, czy pieniędzy dla potrzebujących, do których dołączają się również zagraniczni fani. W krajach afrykańskich powstają szkoły dla dzieci w imię kpopowych artystów lub ich fanklubów. Innymi, bardziej osobliwymi działaniami, jest wspieranie zwierząt w zoo z okazji urodzin artystów, którzy się z konkretnym zwierzęciem kojarzą. Fanki czują, że mają coraz większy wpływ na sprawy dotyczące zespołu, co czasem się sprawdza (i na przykład przez aktywny sprzeciw fanów ktoś nie zostaje nowym członkiem jakiegoś zespołu), a w innych sytuacjach zostaje bez odzewu ze strony agencji. Niestety naprzykrzanie się fanek nie ogranicza się tylko do agencji, często dotyka też zespół czy poszczególnych członków.

W obliczu powyższego pojawił się nowy gatunek fanów, zwanych sasaeng. Są to obsesyjni fani, najczęściej dziewczyny, których działania wykraczają poza zdrową relację idol-fan. W całym szaleństwie swoich działań na ogół zdarza się, iż jest to grupa fanek, które są bardzo dochodowe dla agencji, ze wzglądu na swoją aspirację do bycia w pobliżu gwiazdy za wszelką cenę. Trudno określić twardą granicę między zwykłym fanem, a sasaengiem, jednak w rozumieniu zachodnim, przypisuje się im najdziwniejsze, najbardziej szkodliwe zachowania. Korea Południowa jest stosunkowo małym krajem, a rozwój sieci internetowej umożliwia lepszą komunikację i monitorowanie, oraz przekazywanie dalej, poczynań konkretnych idoli. Regularnie można było znaleźć informacje o fankach, które w taksówkach śledziły ulubieńców po mieście, nie tylko w Korei, ale i w innych krajach. Niejednokrotnie z powodu sasaengów dochodziło do kolizji drogowych, z różnym skutkiem dla ofiar wypadków. Głośno też było o szczególnie niebezpiecznym dla zdrowia artysty przypadku, gdy dostał on od antyfanki napój ze znaczną ilością kleju. Szczególnie zagrożona jest też prywatność gwiazd, przez sasaengów w obiegu są ich prywatne dane, numery telefonów i adresy, nie tylko ich, ale też ich rodzin czy bliższych znajomych. Koreańscy idole mieszkają w blokach, często całym zespołem, przez co włamanie się do ich mieszkań, dla sasaengów, jest bajecznie łatwe. Zdarzały się sytuacje, gdy idolom ginęły rzeczy, znajdowali poukrywane kamery, lub co gorsza fanki schowane w szafach. Sasengi ingerują w życie idoli, chcą być ich częścią. Traktują ich jak rzeczy, które mogą nabyć i nie akceptują tego, że maja oni swoje życie, np. że są w jakiś związkach. Warto tutaj dodać, iż związki idoli to temat tabu – praktycznie ze strachu przed sasaengami artyści wolą utrzymywać swój status w sekrecie lub twardo obstają przy tym, że są singlami. Bycie w związku może zaowocować tym, że fani zaczną atakować partnera (w „szczególnie ekstremalnych” przypadkach, jeśli jest muzykiem, mogą zakupić jego płytę i symbolicznie zniszczyć, coś w stylu voodoo) lub opuszczą fandom.
Dlaczego to robią? Najczęstszym wymienianym powodem, jaki można znaleźć w internecie, jest chęć bycia rozpoznawaną przez danego artystę. Skoro tak się dla niego poświęcają, inwestując swój czas oraz pieniądze, chciałyby zostać w ten szczególny sposób docenione. I niejednokrotnie artyści zapamiętują twarze sasaengów, jednak tylko po to, by wiedzieć kiedy uciekać.
-Byeol
0 notes
Text
Między życiem a śmiercią czyli ars moriendi jako „sztuka umierania” w filmie Źródło reżysera Darrena Aronofskiego

Dla każdego z nas śmierć stanowi krępujący, drażliwy i jeden z najbardziej delikatnych tematów, jaki można poruszyć. Jej obecność nierozłącznie wiąże się z refleksjami nad życiem i przemijaniem, a świadomość utraty kogoś bliskiego, kogoś kogo kochamy staję się bliższa niż wcześniej przypuszczaliśmy. Dlatego dla wielu jest to temat tabu, przejawiający się jako coś odległego i jednocześnie niemożliwego, wypierając w ten sposób to, że jest ona nieodłącznym elementem życia. Toteż warto zauważyć, że we współczesnym świecie trudno jest się oswoić ze śmiercią, gdyż pomimo jej istnienia staje się dla nas coraz bardziej odległa. Zdajemy sobie sprawę z tego, że śmierć jest wszechobecna, uważając jednocześnie, że jest gdzieś „poza” naszym zasięgiem. Zachowanie te wiąże się głównie ze strachem, który staje się niczym innym jak mechanizmem obronnym. W ten sposób „wyłącza” ją z naszego życia. Jako naturalne przeciwieństwo naszej egzystencji staje się jej nierealnym elementem. Pojawia się zazwyczaj daleko od nas, jest poza nami - np. w telewizji, w wiadomościach, gdzieś na końcu świata. Niby tuż obok a jednocześnie tak daleko. Dlatego też, nasze postrzeganie śmierci wiąże się z niczym innym, jak z przemianami kulturowymi, które w pewien sposób ograniczają naszą sferę przeżywania, wypierając zatem jej doświadczenie poza bieg codziennego życia. Niemniej jednak pomimo tego zróżnicowania i przesytu otaczającego życie istnieją produkcje, które wyjątkowymi metodami poruszają jej problematykę. Co za tym idzie, w pewien sposób zbliżają do niej, staje się ona bardziej namacalna, a przy tym realna. Istotę śmierci idealnie porusza Darren Aronofsky w zekranizowanym w 2006 roku filmie Źródło.
Akcja filmu rozgrywa się w trzech okresach na przestrzeni tysiąca lat. Ukazuje trzy różne, na pozór nie łączące się ze sobą historie życia jednego człowieka. Im bardziej jednak zagłębiamy się w fabułę filmu, tym bardziej zauważamy, że historie te są jak nici, które przeplatają się i wiążą ze sobą w jedną, zrozumiałą całość. Pierwsza z nich opowiada przeżycia szesnastowiecznego konkwistadora, który z rozkazu swojej hiszpańskiej królowej wyrusza w podróż, mającą na celu odnalezienie strzeżonego przez Majów legendarnego drzewa życia, posiadającego niezwykłą moc nieśmiertelności. To ono jako jedyne może uratować królestwo z rąk Wielkiego Inkwizytora. Warto zwrócić uwagę na to, że historia jest powieścią stworzoną przez żonę głównego bohatera. W ten oto sposób przeżycia powyżej wymienionego konkwistadora splatają się z życiem współczesnego naukowca Toma Creo (Hugh Jackman), który rozpaczliwe usiłuje wynaleźć lekarstwo dla swojej śmiertelnie chorej żony Izzy (Rachel Weisz). Dzięki temu bohaterowie pierwszej i drugiej historii stają się jednym. Biorąc z kolei pod uwagę tematykę filmu można zauważyć, że zły inkwizytor dewastujący królestwo księżnej, która jest nikim innym jak Izzy to ucieleśnienie wyniszczającej ją choroby. Drzewo życia staje się w tym wypadku lekarstwem na dławiący jej ciało nowotwór. Ostatnim natomiast bohaterem filmu jest buddyjski mnich przemierzający przestrzeń kosmiczną w celu zdobycia oświecenia i przekonania się o nieśmiertelności dusz. Dlatego też wątek przestrzeni i postaci może dać widzom także świadomość tego, iż prawdopodobnie jest to historia dwóch splecionych ze sobą w czasie dusz. Są one związane ze sobą drzewem życia, które utożsamiać można jako łączącą ich miłość.
Powracając do wątku głównych bohaterów warto zauważyć, iż Tom Creo jest bardzo złożoną postacią i nie świadczą o tym tylko jego powyżej opisane wcielenia. Bohater przechodzi w filmie widoczną metamorfozę. Poznajemy go jako człowieka charyzmatycznego, prowadzącego samotną i zdesperowaną wojnę z samą śmiercią. Na samym początku widzimy desperację, rozpacz oraz rezygnację, by później ujrzeć jak zmienia się w człowieka akceptującego swój los związany ze stratą ukochanej osoby. W tym wypadku warto spojrzeć na znaczenie jego imienia, gdyż wbrew pozorom odgrywa ono znaczącą rolę. Słowo creo w języku hiszpańskim oznacza „wierzę” lub „tworzę”. Pierwszy termin związany z wiarą można odnieść do jego losu. Niemniej jednak istotną rolę pełni tutaj drugie z wyjaśnień, gdyż pościg za nieśmiertelnością doprowadza na końcu filmu głównego bohatera pod postacią konkwistadora do drzewa życia, by przy nim umierając z własnego ciała stworzyć nowe życie. W ten sposób nasuwa się samoistnie jeden z symboli występujący w filmie, a mianowicie symbol drzewa, który w wielu kulturach utożsamiany jest z życiem. Warto także zauważyć, że w wierzeniach Majów wiąże się on również z reinkarnacją, czyli wiarą, że dusza czy też świadomość po śmierci ciała jest w stanie powrócić na świat w nowej postaci. Co za tym idzie, biorąc pod uwagę trzeci wątek filmu, a mianowicie podróż mnicha w towarzystwie drzewa ku gwieździe zwanej Xibalba, warto przypuścić zważywszy na widziane w jego wspomnieniach wydarzenia związane z Izzy, że to ona jest ucieleśnieniem umierającego drzewa. Jednak pomimo negatywnego brzmienia tego motywu w filmie, wyczuwalny jest w nim spokój i powiązana z nim akceptacja. Dzieje się to dzięki obecności wyżej wspomnianej gwiazdy. Jej nazwa wywodzi się z mitologii Majów i oznacza zaświaty. Dzięki historii opowiedzianej przez Izzy jesteśmy w stanie zrozumieć, że nie są one końcem życia, lecz miejscem gdzie duszę zmarłych rodziły się na nowo. Dlatego też gwiazda „wkrótce wybuchnie, umrze i przekaże życie nowym gwiazdom”. Słowa te ukazują cel podróży mnicha, ale również tłumaczą w pewien sposób problematykę samego filmu.
Aby dogłębnie zrozumieć istotę ekranizacji Darrena Aronofskiego powinno się wziąć po uwagę sam tytuł dzieła, gdyż „symbolika źródła, złączona z ideą odrodzenia i odnowy życia, odzwierciedla w istocie największe i stale obecne ludzkie pragnienie, aby posiąść życie nieustannie trwające, życie wieczne. To wszechobecne pragnienie przenikające wszystkie kultury, podtrzymywało ludzką myśl, że istnieje jakiś środek, pokarm lub napój, albo jakieś miejsce na ziemi, gdzie dołączywszy do bogów, można wyrwać się śmierci”. Są to słowa idealnie podsumowujące tematykę omawianego filmu. W pewnym sensie każdy z nas w trudnej sytuacji życiowej szuka takiego źródła. Źródła, które pozwala zrozumieć i wytłumaczyć to, na co nie byliśmy przygotowani. Przez całe życie staramy się w jakiś sposób oswoić się z obecnością śmierci. Niemniej jednak ilekroć się z nią stykamy, gdy dotknie nas bezpośrednio, staje się dla nas szokująca i paradoksalnie nieprzewidziana. Dlatego film Źródło i zawarta w nim symbolika, która w sposób niezwykły łącząc ze sobą dwie różne od siebie kultury – Wschodu i Zachodu ukazuje w niebanalny sposób jak człowiek jest w stanie wytłumaczyć i poradzić sobie z jej istnieniem. Jednocześnie nie zdajemy sobie sprawy z tego, że zderzając się na co dzień ze zbyt dużą ilością bodźców, mechanicznie nabieramy dystansu nawet do tych najważniejszych życiowych spraw. Zatem warto sięgnąć do poruszonej tu ekranizacji, gdyż mimowolnie zmusza nas do głębszych rozmyśleń.
- Karasu
0 notes
Text
Chrześcijaństwo w Nowej Azji

„1040” jest dokumentem z 2010 roku na temat wzrostu popularności chrześcijaństwa w zmieniającej się Azji. Tytuł filmu „1040” odnosi się do „okna” między 10, a 40 równoleżnikiem, na półkuli północnej. Narratorem całej historii jest Jaeson Ma, amerykański producent, muzyk, ale też misjonarz. W swojej wyprawie wyruszył do krajów Azji Środkowo-Wschodniej, takich jak Chiny, Korea Południowa, Hongkong, Tajwan, Singapur czy Indonezja. Odbył tam liczne rozmowy z przewodniczącymi organizacji oraz kościołów, artystami, celebrytami, wyznawcami różnych religii. Swoim materiałem pokazuje, iż niesienie religii to nie tylko głoszenie wiary, ale także dostarczanie pomocy. Taki dobór rozmówców wydaje się być dobrym sposobem na przyciągniecie większej publiki oraz reklamę dla dokumentu. Istnieje także duża szansa, że fani występujących w nim aktorów czy muzyków sięgną po niego nawet z czystej ciekawości.
Pierwszym miejscem podróży Jaesona Ma były Chiny, które przez tysiące lat istnienia stanowiły podatny grunt dla rozwoju wielu religii. Przywódcy chrześcijańskich kościołów wierzą, że w Chińczycy mają w sobie duży potencjał, aby zrobić ze świata lepsze miejsce. Narrator spotyka się z Chrisem Watkinsem, członkiem Children's Hope International, który prowadzi ośrodek, gdzie pomaga się sierotom, cierpiącym na różne schorzenia i czekającym na operacje. Ośrodek gromadzi wolontariuszy, przysyłanch z chrześcijańskich kościołów.
Zmiany zachodzące na Półwyspie Koreańskim przyczyniły się do powstania prężnie rozwijającego się kraju. Obecnie wypuszczają w świat nie tylko nowoczesne technologie, ale i przemysł rozrywkowy. Wraz ze zmianami w Korei rozprzestrzeniło się chrześcijaństwo, wybudowano też jedne z większych świątyń na Ziemi. Jaeson Ma zjawił się w Korei w czasie obchodów Święta Wielkiej Nocy, wziął też udział we mszy o 5 rano, która zebrała 25-30 tysięcy wiernych. Na kazaniu duchowny wskazuje, że koreańscy chrześcijanie nie powinni być tylko przykładem dla własnego państwa, ale i dla całego świata. Następnie muzyk skupia się na innym aspekcie koreańskiego społeczeństwa, pop kulturze, jako sposobie dotarcia do młodego pokolenia.
Idole odgrywają dużą rolę w życiu tych, przytłoczonych obowiązkami szkolnymi oraz nieznającymi swojego miejsca na świecie, ludzi. Dla przykładu, gdy jedna z aktorek postanowiła odebrać sobie życie, przełożyło się to na falę samobójstw wśród młodzieży, często były to akty grupowe.
W kontraście z negatywnym wpływem, niektórych zjawisk w pop kulturze, na uczniów, narrator zestawia członka hiphopowej grupy Jinusean, Sean'a Ro, który poprzez własną markę ubrań stara się promować pozytywne treści i wartości płynące z wiary w Boga. Tworzoną przez siebie muzykę uważa za dobry sposób, by dotrzeć do młodzieży. Hiphopowiec opowiada też historię, jak z żoną angażują się w pomoc dzieciom z krajów trzeciego świata. Pokazują, jak małym kosztem można zmienić czyjeś życie i zapewnić komuś lepszą przyszłość.
Na Hongkongu wpływy chrześcijaństwa są widoczne w osobliwy sposób – zbudowano park rozrywki z wielką Arką Noego, jako jedną z atrakcji. Jaeson Ma spotkał się z Mc Jinem, który w Ameryce był pierwszym rozpoznawalnym chińskim raperem. Przyjazd na Hongkong był przełomem w jego życiu. Odniósł sukces na scenie, osiągnął szczyt, ale mimo tego, życie wydawało mu się puste. Dopiero będąc w tym specjalnym regionie administracyjnym odnalazł wiarę i dzięki temu poczuł, że życie nabrało sensu i znaczenia. Chociaż stracił wiele w znaczeniu materialnym (występy w telewizji, popularność itp.), uważa, że zyskał o wiele więcej. Sam określa wiarę jako zdolność do odpuszczenia sobie wielu rzeczy i zawierzenie, iż niezależnie od wyniku decyzje zostały podjęte przez Boga. Avery Willis, dyrektor International Orality Network podkreśla, że dużo się zmieniło, od kiedy przyjechał do Azji na misje. Kiedyś było to pole do działania, teraz jest to siła misyjna. Wierzy, że jego generacja nie podołała niesieniu ewangelii światu, ale nadciąga nowe pokolenie, któremu może się to udać ze względu na jego liczebność.
Na Tajwanie narrator spotyka się z amerykańsko-tajwańskim aktorem i piosenkarzem, Vannessem Wu. Daje on świadectwo drogi do świadomego chrześcijaństwa, deklaracji dotyczącej wstrzemięźliwości seksualnej do czasu ślubu, oraz kampanii „Good is better than sex”. Jaeson Ma miał też szansę rozmowy z założycielem tajwańskiej chrześcijańskiej telewizji, Good TV, Elder Tony Tseng'iem. Przedstawił on jej program, jako świadomy ewangelizacyjnej misji oraz kierujący swoją ofertę także do ludzi niewierzących. Chrześcijaństwo reprezentuje inną kulturę obcą Tajwańczykom. Kościoły nie są obecne w życiu ludzi, są otwarte tylko w niedzielę, a wyprawa do nich wiąże się z wyszykowaniem się. Dzięki codziennej telewizji czują się bliżej religii.
Przyjazd do Singapuru stał się okazją do spotkania z Elim Chew, założycielką marki odzieży ulicznej, która zarobione pieniądze przeznacza dla potrzebujących i pomoc ofiarom kataklizmów. Narrator trafia także na grafficiarza, muzułmanina, który wierzy, że jego prace nie muszą być nielegalne i wśród takich tematów się obracać, ale że mogą być też rodzajem artystycznego forum. Jaeson Ma twierdzi, że „Graffiti w Singapurze może z redefiniować sztukę urbanistyczną. Jest legalna, pozytywna, inspirująca, wyzywająca oraz mówi językiem przyszłych generacji.”
Indonezja jest krajem zdominowanym przez muzułmanów, mieszka w nim najwięcej wyznawców tej religii na świecie. W czasie anty-chińskich zamieszek 1998 roku, gdy każdy kto mógł uciekał z kraju, postanowił do niej powrócić pastor Philip Mantofa. Stan, w jakim zastał Indonezję określa mianem „piekła”, ale wierzył, że Bóg się nim zaopiekuje. Swoje pełne ekspresji nauki kierował do wszystkich, niezależnie od wyznania. W czasie spotkań wielokrotnie ludzie doznawali uzdrowień. Narrator wybiera się także na koncert (tego typu zdarzenia nazywane są krucjatami) ruchu o nazwie Army of God . W czasie występów odbywają się chrzciny ochotników, a z przeprowadzonych z nimi rozmów możemy dowiedzieć się, że wcześniej byli muzułmanami. Nagrania pokazują też drugą stronę tych wesołych wydarzeń - sceny z egzorcyzmów ludzi, którzy, jak się wierzy, zostali opętani przez złe moce. Krucjaty oraz kazania pastora gromadzą tysiące wiernych oraz niewierzących.
Niesienie ewangelii nie jest jedynym sposobem, na rozprzestrzenianie nauk Jezusa Chrystusa. Jaeson Ma wskazuje, że takim działaniem jest też niesienie pomocy, zwłaszcza w strefach zmilitaryzowanych, we Wschodniej Azji. Reżyser wykorzystał fragmenty z serwisów informacyjnych z 2007 roku, kiedy to 23 osobowa grupa chrześcijańskich misjonarzy, została porwana w Afganistanie przez Talibów. Historia jest poparta zeznaniami jednego z uczestników wydarzeń, Yoo KyungShik'a. Gdy stało się jasne, że przetrzymują ich jako zakładników, i tylko parę osób zginie, pastor zgłosił się na ochotnika. Po trzech miesiącach negocjacji 21 osób powróciło do domu. To co łączy rozmówców narratora, którzy opowiadali o swoich początkach z wiarą to to, że Bóg wystawiał ich na próby. W przypadku Mc Jina, musiał zostawić swoją karierę, w otoczeniu Vannessa Wu, po złożeniu ślubów czystości, zaczęło pojawiać się wiele atrakcyjnych kobiet, Philip Mantofa swój wyjazd do Indonezji zawierzył otrzymanemu przez Boga znaku – spokoju w sercu, a osoby, kt��re zostały zabite w Afganistanie, chciały stracić życie za wiarę.
Jaeson Ma w swoim dokumencie pokazuje zarówno szczęśliwe, jak i smutne oblicza chrześcijaństwa w różnorodnej i bogatej kulturowo Azji. Chociaż jest to stosunkowo nowa religia w tamtych rejonach, można odnieść wrażenie, że pozytywna energia jej wyznawców będzie pociągać za sobą kolejne grupy ludzi, którzy poszukują wspólnoty, zrozumienia, uleczenia psychicznego i fizycznego. Uważam, iż jest to film wyjątkowy – po wielu latach interesowania się Azją Wschodnią musze przyznać, iż nieczęsto natrafiałam na znaki chrześcijaństwa w tamtych rejonach. Nawet jeśli pojawiały się osoby duchowne, ich rolą było udzielanie sakramentów, a zakony były pokazywane jako miejsce ucieczki ku spokojowi. Tymczasem dokument ukazuje wspólnotę od środka i przez perspektywę ludzkich przeżyć, dzięki czemu jego odbiór jest łatwiejszy.
youtube
-Byeol
0 notes
Text
“Łono do wynajęcia”, czyli surogatki w Indiach

Surogactwo, czyli rodzenie dziecka w „zastępstwie”, znajduje swoich zwolenników, jako sposobu na radzenie sobie z bezpłodnością, ale także zagorzałych przeciwników uznających tę działalność za jawne wykorzystywanie ciała kobiety. Nie da się zaprzeczyć, że praktyka ta znana jest od najdawniejszych czasów. Dla przykładu babilońskie prawo oraz zwyczaj akceptowały surogactwo. Była to co więcej jedna z najskuteczniejszych form zapobiegania rozwodom, które w przypadku niemożności zajścia przez kobietę w ciążę były nieuniknione. Okazuje się, że współcześnie w niektórych krajach instytucja surogatki wkroczyła w ostatnim czasie w sferę dobrze prosperującego biznesu. Takim przypadkiem są między innymi Indie.
Wyróżnia się dwie formy surogactwa:
pełne surogactwo – embrion, który w obu przypadkach wszczepiany jest poprzez zapłodnienie in-vitro, tworzony jest na trzy sposoby: z wykorzystaniem komórki jajowej oraz spermy od przyszłych rodziców, spermy przyszłego ojca oraz komórki jajowej od dawczyni lub zarówno spermy jak i komórki jajowej zasięgniętych od dawców. W wyniku tego działania dziecko nie jest genetycznie powiązane z surogatką;
częściowe surogactwo – embrion powstaje w wyniku zapłodnienia komórki jajowej surogatki oraz spermy przyszłego ojca lub, jeśli jest bezpłodny bądź nie chce by dziecko odziedziczyło wadę genetyczną, od dawcy. Dzięki temu kobieta pełniąca funkcję surogatki jest biologiczną matką narodzonego dziecka.
Wielki „boom” na zastępcze macierzyństwo w Indiach rozpoczął się wraz z zalegalizowaniem surogactwa przez władze państwa w 2002 roku. Moment ten można więc uznać za początek zjawiska nazywanego surogactwem komercyjny. Szacuje się, że obecnie w całym kraju funkcjonuje ponad 2 000 klinik, które specjalizują się w tego typu usługach. Warto także tutaj zaznaczyć, że kliniki leczące bezpłodność w Indiach są jednymi z najnowocześniejszych na świecie, a technologia związana z zapładnianiem in-vitro w tymże kraju jest doskonale rozwinięta. Fakt ten potęguje dodatkowo odczucie polaryzacji w państwie, gdzie z jednej strony mamy do czynienia z wysoko rozwiniętą medycyną, najwyższej jakości zdobyczami nowoczesności, a z drugiej natomiast wizerunek biednego społeczeństwa, ledwo wiążącego koniec z końcem. Należy w tym momencie zastanowić się właśnie nad czynnikiem ludzkim w procederze, a mianowicie tym, co tak naprawdę składnia hinduskie kobiety, że decydują się na „wynajmowanie” własnego łona dla obcych ludzi. Powodem jest wspomniane ubóstwo. Zdecydowana większość tych kobiet jest po prostu biedna, pozbawiona źródeł dochodu, a do tego niewykształcona. Za uświadczenie takiej usługi surogatka otrzymuje od 3 do 8 tysięcy dolarów, co w sposób znaczący poprawia jej sytuację finansową. Zarobienie takiej sumy zajęłoby kobiecie dużo więcej czasu oraz nakładu ciężkiej pracy, niż dziewięciomiesięczny okres ciąży i wydanie dziecka na świat. Wiele z nich ma już założone własne rodziny i zarobione pieniądze przeznacza na edukację własnych dzieci.
W kontekście indyjskiego surogactwa można śmiało stwierdzić, że w wyniku jego legalizacji rozpowszechniła się nowa dziedzina turystyki – turystyka „rent-a-womb” bądź też nazywana turystyką reprodukcyjną. Bezpłodne pary z całego świata podróżują do Indii w celu wynajęcia kobiety, która urodzi dla nich dziecko. Dlaczego akurat Indie? Poza wspomnianą technologią sztucznego zapładniania do Indii przyciągają zagranicznych klientów atrakcyjne ceny usług. Dla przykładu w Stanach Zjednoczonych koszt całego przedsięwzięcia wynosi od 100 do 150 tysięcy dolarów. W przypadku Indii wszystkie koszta, włącznie z biletem lotniczym oraz zakwaterowaniem na dwie podróże (pierwsza z celu zapłodnienia, a druga po odbiór dziecka) wynosi około 35 tysięcy dolarów, a więc prawie 1/3 sumy, jaką wydać trzeba na usługę w USA. Jest to niewątpliwie znaczący czynnik powodujący tak duże zainteresowanie wśród pokładających swoje nadzieje w surogactwie.
W 2016 roku rząd indyjski pozytywnie rozpatrzył projekt ustawy ograniczający komercyjne surogactwo na rzecz „surogactwa etycznego”. Wprowadzonych zostało wiele poważnych zmian. Jeśli chodzi o surogatkę to wymogiem jest aby była mężatką oraz posiadała przynajmniej jedno dziecko. Dodatkowo kobieta może podjąć się zastępczego macierzyństwa (z pomyślnym przebiegiem i narodzinami dziecka) tylko jednokrotnie. Musi ona także być blisko związana z przyszłymi rodzicami. Do tego grono klientów mogących korzystać z takich usług zostało znacznie ograniczone. Przede wszystkim do klinik zgłaszać mogą się jedynie małżeństwa bezdzietne – te posiadające chociażby jedno własne lub adoptowane dziecko są automatycznie dyskwalifikowane. Z surogatek nie mogą także korzystać osoby w związkach homoseksualnych, jako że te są w Indiach nielegalne. Niezwykle ważnym krokiem w kierunku niemal całkowitego poskromienia turystyki reprodukcyjnej jest zakaz ubiegania się o surogactwo par bez indyjskiego obywatelstwa. Spowoduje to zniknięcie wszystkich zarejestrowanych, a co za tym idzie legalnych klinik indyjskich ze światowej mapy komercyjnego surogactwa. Najprawdopodobniej jednak nadal klientów z zagranicy będą przyjmowały ośrodki omijające prawo.
Niewątpliwie powyższe regulacje wprowadzone w ostatnich miesiącach były konieczne, gdyż indyjskie surogactwo na przestrzeni lat stało się wręcz modą. Do klinik zgłaszały się nie tylko pary z problemem zajścia w ciążę, ale także osoby, które miały już dzieci, a po prostu pragnęły kolejnego z jednoczesnym oszczędzeniem sobie trudu związanego z ciążą. Widoczne jest to zwłaszcza wśród krajowych celebrytów, którzy często posiadając już córkę oraz syna zapragnęli trzeciego dziecka i w tym celu wynajęli surogatkę. Ponadto nie można zapominać także o tym, że zasady regulujące proces zapłodnienia były wielokrotnie łamane. Tak na przykład o ile liczba transferowanych do ciała surogatki embrionów wynosiła siedem, tak o faktycznej ich ilości kobiety nie były nawet informowane. Jest na tyle ważne, iż z każdym kolejnym embrionem rośnie zagrożenie tak dla zdrowia kobiety, jak i dla embrionów, co może prowadzić do ich wcześniactwa tudzież poważnych chorób. Wraz z tą ustawą większy nacisk został położony na prawa surogatki. Do tej pory najczęściej zdarzało się tak, że specjaliści zajmujący się danym „zamówieniem” bardziej troszczyli się o przyszłych rodziców niżeli o kobietę noszącą ich dziecko.
Surogactwo za subkontynencie indyjskim ulega rewolucyjnym zmianom. Łączą się one zarówno z usługami o zasięgu krajowym, ale także w kontekście globalnym – nowe ośrodki przejmą rolę komercyjnego macierzyństwa w zastępstwie. Najważniejszym aspektem nadal jest oczywiście dobro kobiety użyczającej swe łono oraz rozwijającego się w jej ciele dziecka. Bez względu na motywy, finansowe czy altruistyczne, kobiety te zasługują na godną opiekę. Nowa ustawa ograniczy proceder, a dzięki temu polepszy sytuację surogatek, których rola dotychczas sprowadzana była do funkcji „inkubatorów”.
- Xiongmao
0 notes
Text
Ajnowie jako “dawni aborygeni” Japonii

Pisząc o Ajnach należy zaznaczyć jedną z najważniejszych kwestii, która choć trochę jest w stanie zarysować sytuację tego społeczeństwa w Japonii. Należy zdać sobie sprawę, iż lud Ajnu zamieszkujący część Archipelagu Japońskiego przez nacisk ze strony kultury dominującej został między XVII a XIX wiekiem zmuszony do asymilacji. Jednak nie spowodowało to zmian w myśleniu Japończyków i są oni przez nich samych nadal uważani za lud „nie japoński”. Co za tym idzie, kultura Ajnów była zawsze kojarzona z kulturą „dzikich”, „niecywilizowanych” i „egzotycznych” ludów. Wiąże się to z tym, iż przez swe mongolskie cechy antropologiczne znacznie różnią się od społeczeństwa japońskiego, ale i też to, że przez swe nadmierne owłosienie uznawani są oni jako najbardziej owłosiony lud na świecie. Nawiązując także do ich tradycyjnego sposobu życia, nie można się mimowolnie dziwić, że nadano im przydomki określające ich jako prymitywny lud. Nie należy zapominać o pochodzeniu samych Ajnów, gdyż obszar z którego pochodzą nadal jest owiany tajemnicą. Uważa się, iż z racji swego odmiennego wyglądu nie można im przypisywać pochodzenia od „rasy żółtej”. Jedni z badaczy twierdzą, że przybyli oni nawet z Australii, inni natomiast wysuwają tezę o ich migracji z północy, przypisując im wiele cech charakterystycznych dla Eskimosów. Obecnie natomiast większość antropologów skłania się do opinii o istnieniu odrębnej rasy, tak zwanego ajnuskiego lub kurylskiego typu antropologicznego oraz, że zasiedlili wyspy japońskie na przełomie mezolitu i neolitu. Niemniej jednak z jedną rzeczą nie różnią się od Japończyków, gdyż tak samo jak oni uważają, że „przybyli z nieba”. Świadczyć ma o tym wyjątkowy kamień znajdujący się na jednym z wzgórz nad rzeką Saru, gdzie pierwszy człowiek z ludu Ajnu dotknął ziemi swoją stopą.
Powracając do poruszanej na samym początku kwestii postrzegania Ajnów przez Japończyków warto zwrócić uwagę na to, że w Japonii występują w szczególności dwa terminy, które używane są w odniesieniu do rasowej przynależności ludzi. Mianowicie termin jinshu, któremu przypisuje się znaczenie „ludzkiej rasy” czy też samych „ludzi”. Stosownie do tego terminu można przejść do minzoku odnoszącego się między innymi do „ludzkiego rodowodu” oraz „narodowości”. Jednakże pierwsze z tych określeń obejmuje głównie wspólne cechy fizyczne, natomiast drugiemu bliżej jest do samej etniczności. Pojęcia te na podstawie dwóch wzajemnie łączących się kwestii społecznych w pewien sposób ukazują jak Japończycy postrzegają „inną”, „obcą” od nich ludność, która w ich mniemaniu mogłaby im zagrozić. Po części wyjaśnia to ich podejście do samych Ajnów. Dlatego też przypisali im odmienną nazwę niż ich pierwotna, ale charakteryzującą ich w oczach społeczeństwa japońskiego. Pierwszym określeniem jakim zaczęto się posługiwać było ezo, które tłumaczyć można jako „obcy, którzy mieszkają na północy”. Nie poprzestano jednak na tym, dając początek „przypadkowo” zbliżonemu do słowa ajnu terminowi ainko czyli „mieszaniec”, „bękart”. Miało one znaczenie pogardliwe, tym bardziej, że ajnu w języków rdzennych Ajnów oznacza „prawdziwego człowieka”.
Zatem sytuacja ludności Ajnu jest wyjątkowo, gdyż przez kilkadziesiąt lat po II wojnie światowej zostali oni uznani za społeczeństwo „umarłe” czy też jak już wcześniej było wspomniane, zasymilowane. Jest to ludność aborygenów (autochtoniczna) pochodzących z Japonii, z których większość mieszka na wyspie Hokkaido, w części Wysp Kurylskich oraz południowym Sachalinie. W 1999 roku szacowana ludność Ajnów wynosiła ok. 0,02% całkowitej populacji Japonii. Niemniej jednak z kilku powodów rzeczywista ich populacja szacowana jest poniżej tego progu procentowego. Po pierwsze, statystyki te nie obejmują Ajnów, którzy mieszkają poza Hokkaido. Po drugie reprezentują one tylko te osoby, które odpowiedziały na przeprowadzoną przez Survey of Living Condition of the Ainu ankietę. Tym na co warto w tym wypadku wrócić uwagę i co stanowi najistotniejszą kwestię jest to, iż wielu z nich z obawy przed dyskryminacją nie podjęło się wypełnienia formularzu kwestionariuszowego. Natomiast biorąc pod uwagę sytuację Ajnów w kontekście historycznym można zauważyć, że doświadczyli oni wielu trudności ze strony Japończyków związanych głównie z kwestią dyskryminacji ludności rdzennej, przejawiającej się między innymi długoterminową kolonizacją przez ludność japońską. Ważnym okresem początkującym te poczynania jest okres Meiji. Zaanektowanie w roku 1896 przez Japonie Hokkaido spowodowało, że po raz pierwszy miała ona do czynienia z delikatną, a jednoczenie ważną kwestią integracji obcej dla nich ludności. W tym celu rząd Meiji w sposób asymilacyjny rozpoczął demontaż istniejącej tożsamości i kultury Ajnów, by dzięki temu mocarstwa zachodnie mogły uznać Japonię za „państwo cywilizowane”. Ponadto działania te były niezbędne, by ukształtować państwo narodowe Meiji w postaci „narodu jako stanu rodzinnego” (Kazoku kokka 家族 国家) z cesarzem na czele zarówno jako władcy i figury ojca. Kulturowe środki asymilacji zwane Ainu Doka Seisaku (ア イ ヌ 同化 政策) spowodowały jak już wcześniej było wspomniane zdławienie ich poczucia tożsamości a co za tym zaingerowało także w ich kulturę. Oficjalnie stali się oni w języku japońskim kyûdojin (旧 土人) czyli „dawnymi aborygenami”.
Należy zaznaczyć, że Ajnowie jako rdzenni mieszkańcy Japonii posiadali w przeszłości swój własny język, jednakże w wyniku polityki asymilacji większość z nich obecnie nie używa już swojego rodowego dialektu. Jedynie co po nim pozostało, to spisane z przekazu ustnego teksty, będące w większości zarejestrowane przez japońskich badaczy, czy też znawców ich kultury. Jednym z nich był Bronisław Piłsudski, który spędziwszy wśród nich 19 lat pozostawił po sobie m.in. teksty, zbiory słów, a nawet wałki fonograficzne z nagraniami pieśni i opowieści ludowych. Niemniej jednak pomimo ich istnienia występuje w nich cały szereg niedomówień, gdyż widoczne są w nich różnice tych samych opowieści opowiadanych osobiście przez Ajnów. Jak się okazuje, w ostatnich latach część Ajnów starając się by ich język nie odszedł w zapomnienie uczy swoich rodaków rodzimego dialektu. Tym samym przyczyniają się oni do odrodzenia własnej kultury. Przy tym, należy zwrócić uwagę, iż rok 2007 był rokiem szczególnym dla ludności Ajnu. We wrześniu tegoż roku w Stanach Zjednoczonych, Organizacja Narodów Zjednoczonych przyjęła deklarację związaną z prawami ludności rdzennej. Jednakże poczynania związane z jej wcieleniem w życie trwały ponad 20 lat i została ona przyjęta przez zdecydowaną większość narodów, w tym Japonię Stało się to dokładnie 10 lat po tym, jak rząd japoński uchwalił tzw. Ainu Shinpo (Ainu New Law), która ma na celu chronić i promować kulturę japońskiej populacji Ajnów. Jak już wiadomo Ajnowie stanowią zdecydowaną mniejszość w Japonii, toteż przez prawie sto lat japoński rząd wysiedlał Ajnów, poddając ich także wielu dyskryminacjom, kontrolując ich ziemie oraz standard edukacji. Jednak w 1997 roku Sąd Rejonowy w Sapporo uznał rodzimy status Ajnów na mocy konstytucji i praw międzynarodowych. Początkowo decyzja ta wydawała się być przełomem w prawach Ajnów, jednak w praktyce wygląda to inaczej. Toteż sama ustawa unika definicji statusu Ajnów jako rdzennej ludności. Co za tym idzie, Organizacja Narodów Zjednoczonych wydała raport kwestionujący znaczenie pojęcia „rodzimy” w Japonii, sugerując jej by podjęła dalsze kroki w celu uznania Ajnów. Pomimo pewnych postępów niewiele się w ich sytuacji zmieniło. Istotną rolę odgrywa tu problem nierówności, a co za tym idzie problem istnienia dwóch odmiennych od siebie praw związanych z ludnością japońską a ludnością Ajnów. Dla Japonii przyjęta przez nich „Deklaracja Praw Ludów Tubylczych” jest interpretowana w sposób sprzeczny z międzynarodowymi standardami. Co za tym idzie prawa te nie są uregulowanie konstytucyjnie – ani Japończycy ich nie odmawiają ani nie przyznają. Zatem rząd japoński jest w stanie skupić się bardziej na typowych prawach mniejszości etnicznej związanych z kulturą Ajnów, podkreślając dzięki temu ich status w tej sferze. Swe stanowisko opierają na tym, iż definicja rdzennej ludności nie istnieje w instrumentach międzynarodowych.
Biorąc pod uwagę powyższe rozważania, warto przytoczyć tu samego Edwarda Said’a, który w swej przełomowej pracy Orientalizm podkreśla, iż rola reprezentanta, przedstawiciela „innych” społeczeństw nie jest niczym innym jak ich manipulacją. Przez wieki stosunki między Japonią i jej północnym sąsiadem opierają się na ekonomicznej dominacji, zależnej od silniejszego społeczeństwa. W ten sposób obecności Ajnów określana jest jako nieczysta, a wręcz barbarzyńska, podkreślając przez to kulturową i terytorialną wyższość japońską. Mimo tego budowa państwa narodowego Meiji od 1868 roku spowodowała asymilację oraz akulturację ludu Ajnów. Jak to określa Yukichi Fukuzawa Japonia ulega bunmei kaika, czyli „otwarcie się na cywilizacje”, wynikające głównie z doświadczenia czerpanego od Zachodu, odgrywając w ten sposób rolę cywilizatora wobec Ajnów. I tak po ponad stu latach przymusowej asymilacji oraz politycznej dyskryminacji można powiedzieć, iż rząd japoński ostatecznie „uznał” społeczeństwo Ajnów za rdzenną ludność Japonii. Niemniej jednak należy zaznaczyć, iż Japończycy w dużej mierze są nieświadomi wartości kulturowych tegoż społeczeństwa i ich tradycyjnego sposobu życia stanowiącego cząstkę ich kultury, w ten sposób spychani są oni niestety do stanu niewidzialnego.
- Karasu
1 note
·
View note
Video
tumblr
Polityka jest delikatną sprawą. Nie da się od niej odciąć, według niektórych decyduje o zbyt wielu kwestiach naszego życia. Przez większość czasu się ją ignoruje, bo kto by miałby zdrowie, by cały czas ją analizować i obserwować? Są jednak sprawy, które poruszają cały naród. Motywują, by wyjść na ulice, by pokazać, że obywatele mają swój głos, zwłaszcza, gdy światu sprzedajemy bajeczkę, że jesteśmy krajem demokratycznym. W ostatnich miesiącach przekonała się o tym prezydent Korei Południowej, Park Geun Hye. Dlatego też pozwolę sobie zacząć od życiorysu pani prezydent. Park Geun Hye urodziła się w 1952 roku w Daegu. Gdy miała 9 lat jej ojciec, Park Chung Hee, przejął władzę w kraju, a dwa lata później został wybrany na prezydenta Korei Południowej. Cieszył się poparciem ludzi, walczył z korupcją, wspomógł rozwój kraju, a kadencję odbywał trzykrotnie. Gdy w 1974 roku wygłaszał przemówienie, w stronę mównicy oddał strzały Koreańczyk z Północy, raniąc śmiertelnie pierwszą damę. Park Geun Hye była zmuszona przerwać studia za granicą, by po powrocie do kraju przejąć obowiązki matki. Wtedy też Park poznała Choi Sun Sil, córkę guru sekty Yung Sae. W 1979 Park Chung Hee zostaje zamordowany, a Park Geun Hye wycofuje się z polityki i zacieśniła swoje więzi z YungSae. W roku 2013 Park Geun Hye zostaje wybrana na prezydenta Korei. Początkiem skandalu był wyciek dokumentów z tabletu Choi Sun Sil, który wskazywał, że ona oraz jej ojciec Choi Tae Min, od dłuższego czasu mieli wzgląd na przemówienia pani prezydent oraz wszelkie sprawy państwowe. Może się wydawać, iż oburzenie ludzi nie zostało wywołane tym, że prezydent byla skorumpowana, gdyż to wydaje się być na porządku dziennym w Korei. Tym, co zmotywowało tłum do wyjścia na ulice, i sprawiło, że skandal zyskał miano niezwykłego, był fakt, iż prezydent była kukiełką kogoś, kto ma większy związek z jakąś sektą niż polityką. I to się Koreańczykom nie spodobało. Trzeba jednak przyznać, że w czasie protestów Koreańczycy pokazali klasę. Chociaż na główne ulice Seulu wyszły tysiące czy nawet miliony osób, demonstracje nawołujące Park Geun Hye do rezygnacji z pełnionej funkcji, były spokojne i pokojowe, nie było nic słychać o chociażby przepychankach z policją. Niestety, brak znajomości języka koreańskiego uniemożliwia weryfikację, czy jest to dbanie o własny wizerunek w zagranicznych mediach, czy po prostu ugodowy charakter Koreańczyków. Chociaż prezydent Park parokrotnie kierowała do narodu przeprosiny i tłumaczenia, były one niejasne. Plątała się w wersjach wydarzeń, w oczach Koreańczyków traciła wiarygodność. Według najnowszych materiałów, Park zaprzecza swojej winie. Pomimo głosowania w parlamencie, na początku grudnia, w którym 234 parlamentarzystów było za tym, by usunąć prezydent Park z urzędu, przeciwnym temu było 56, jej los nie jest przesądzony. W związku z tym, zostanie ona postawiona przed sądem konstytucyjnym i jeśli przynajmniej sześciu z dziewięciu sędziów opowie się za jej odejściem, prezydent Park zostanie usunięta z urzędu. Obecnie tymczasową władzę w sprawuje Hwang KyoAhn, premier kraju. Ale już on może odczuć, że coś się w Korei Południowej zmienia w ludzkiej mentalności. W styczniu zaczęły się posiedzenia dwupartyjnej komisji parlamentarnej, która ma na celu odnowienie konstytucji, po raz pierwszy od 1987 roku. Głównym zamierzeniem jest zmniejszenie roli oraz wpływów prezydenta, zwłaszcza w kwestii ustawodawczej . Według ekonomistów może to spowolnić podejmowanie decyzji, ale na dłuższą metę, podniesie jakość ustanawianego prawa. Niezależnie od decyzji sądu konstytucyjnego, na początku 2018 roku kończy się kadencja Park Geun Hye, a w Korei rozpoczyna się wyścig do prezydenckiego fotela. Jednym z kandydatów jest były Sekretarz generalny ONZ, Ban Ki Moon. -Byeol
0 notes
Text
Chiny - problem szybko starzejącego się społeczeństwa

Cały świat stoi obecnie przed niezwykle poważnym problemem, który będzie miał ogromne implikacje już w niedalekiej przyszłości. Można by powiedzieć, że jest on czymś naturalnym i nieuniknionym, procesem idącym w parze z rozwojem gospodarczym. Owym problemem jest mianowicie starzejące się społeczeństwo. Szybki tryb życia, nastawienie na sukces, karierę oraz na jak największy zarobek, jednym słowem wieczny „wyścig szczurów”. To wszystko prowadzi do sytuacji, gdzie coraz mniej młodych ludzi decyduje się na zakładanie rodziny, a co za tym idzie, wychowywanie dzieci. Tym samym niski przyrost demograficzny potęguje liczebność populacji osób starszych. Warto nad tą kwestią zastanowić się w kontekście Chin, jako najludniejszego państwa świata oraz zmagającego się z tym problemem w potężnej skali.
Obecnie populacja Państwa Środka sięga niemal 1,39 mld ludzi. Szacuje się, że wśród tej sumy znajduje się ponad 128 mln osób, które przekroczyły wiek 60 lat. Wobec tego średnio jedna na dziesięć osób to osoba starsza. W przypadku Chin stan współczesnego społeczeństwa jest znaczącym wynikiem polityki jednego dziecka, wprowadzonej przez komunistów pod koniec lat 70. ubiegłego wieku, a odwołanej dopiero w 2015 roku. Z jednej strony idea ta ograniczyła szalejący wyż demograficzny, to jednak z biegiem czasu skutkiem ubocznym tego przedsięwzięcia stał się dzisiejszy starzejący się naród. Brzemię utrzymania ogromnej liczby ludzi w wieku emerytalnym, które od ostatnich lat z coraz większą siłą ciąży na barkach reszty społeczeństwa, zwłaszcza warstw pracujących, niesie ze sobą poważne ekonomiczne implikacje. Sytuacja ta znajduje swoje jasne odzwierciedlenie w przepełnieniu chińskich domów spokojnej starości. Trafiają tam nie tylko osoby pozbawione rodzin czy ubogie. Wielu z nich zostało po prostu porzuconych przez krewnych, dla których utrzymanie „zbędnego”, niezdolnego do pracy i niewnoszącego do domowego budżetu zarobku członka rodziny jest zbyt dużym wyzwaniem. Skrajnego przykładu dostarcza historia mężczyzny przytoczona przez mniszkę buddyjską Nengqing, przełożoną świątyni Ji Xiang, na terenie której znajduje się przytułek dla staruszków, opublikowana na łamach magazynu BBC. W tym regionie nie ma zbyt wiele rodzinnej lojalności [...]. Starzy ludzie naprawdę cierpią. W sąsiedniej wiosce był pewien staruszek mający ośmioro dzieci. Każdego ranka odwiedzał rodziny ich wszystkich, jednakże żadne z nich nigdy nie zaprosiło go do siebie na śniadanie. Wieś skontaktowała się z nami, ale było za późno. Popełnił już samobójstwo.
Odbieranie sobie życia przez staruszków w Chinach, pozbawionych opieki osób to kolejny skutek omawianego problemu. Staruszkowie żyjący samotnie, w izolacji od reszty rodziny, popadają w depresję. Do tego dochodzą choroby, których w przypadku wiejskich obszarów nie ma możliwości leczenia. Takim sposobem obowiązek opieki spada na kolejne pokolenie. Myśl o staniu się ciężarem dla własnych dzieci skłania emerytów do podjęcia decyzji o odebraniu sobie własnego życia. Nie chcą żyć w ten sposób, mając świadomość, że stanowią dla rodziny kłopot. W celu zapobieżenia tak wielu przypadków samobójstw wśród starszych władze powzięły się tworzenia ośrodków wsparcia, centrów zapobiegających samobójstwom czy organizacji poświęconych uświadamianiu, przeprowadzaniu badań oraz leczeniu. Jednak co nadal z kwestią samotności?
W 2016 roku władze chińskie wprowadziły prawo nakazujące opiekę nad osobami starszymi, pod groźbą kary więzienia. Obowiązek ten wiązałby się często z potrzebą mieszkania wraz z rodzicami w podeszłym wieku. Sami obywatele nie wierzą w powodzenie tego planu. Uważają go wręcz za niemożliwy do zrealizowania. W wielu przypadkach ze względów na pracę Chińczycy żyją z dala od rodzinnych stron, harując od świtu do zmierzchu aby zarobić na życie. Tym samym problem ten jest wyraźnie widoczny na wsi oraz w mniejszych miastach, które młodzi ludzie opuszczają w poszukiwaniu dobrej posady. Ostatecznie w takich rejonach znaczną większość mieszkańców stanowią emeryci. Na łamach mediów społecznościowych podkreślano także irracjonalność tego prawa – bowiem tym bardziej kto miałby zająć się rodzicami, jeśli dzieci zostałyby wtrącone do więzienia za nieopiekowanie się nimi?
Podsumowując, na podstawie tegoż problemu można zauważyć daleko idące zmiany w społeczeństwie chińskim. Odnosząc się do Wielkiego Myśliciela, Konfucjusza, oraz wpływu jaki jego nauka wywierała na Chińczyków od V w. p.n.e., pozycja osób starszych uległa zupełnemu przekształceniu. Już od najdawniejszych czasów tradycja chińska przypisywała starszym ogromny szacunek. Dziś są oni spychani na margines społeczny, pozostawiani sami sobie, a niechęć w stosunku do nich ze strony młodych nie łagodnieje. Badacze przewidują, że w 2050 roku w Chinach będzie żyło aż 400 mln seniorów. Kto w takiej sytuacji zaopiekuje się tyloma staruszkami? Ile młodych osób będzie musiało pracować na utrzymanie jednego emeryta? Państwo Środka stoi przed ogromnym wyzwaniem i nie jest to bynajmniej gospodarczy pościg za Stanami Zjednoczonymi. Chiny są już u progu stania się najszybciej starzejącym się społeczeństwem świata. Wkrótce dojdzie do sytuacji, gdzie nie będzie wystarczająco ludzi zdolnych do pracy, aby Ci utrzymywali swoich rodziców i dziadków.

Przewidywana struktura społeczeństwa chińskiego na rok 2050. Źródło: https://populationpyramid.net/pl/chi%C5%84ska-republika-ludowa
- Xiongmao
0 notes
Text
Ianfu (慰安婦) – „comfort women” jako „obrończyni” japońskich kobiet cz.2 - „Malowane żywe słowo o Otoki”
Dzięki ukrytemu mikrofonowi w 1947 roku przeprowadzono wywiad z Japonką imieniem Otoki, który ujrzał światło dziennie pod nazwą “Rakuchō no Otoki”, czyli „Malowane żywe słowo o Otoki”. Była wysoka i miała ostre spojrzenie, nosiła granatowe spodnie i lawendowy sweter, a jej włosy stylowo zawiązano żółtą opaską. Jej twarz natomiast była bardzo piękna, a na niej znajdowały się mocne zarysowane brwi z różowymi ustami, skórę miała prawie przezroczystą. Jednak gdy mówiła dało się zauważyć, iż miała zwyczaj skręcania ust w dość niesmaczny sposób przypominający gangstera. Niemniej jednak słowa Otoki zrobiły jeszcze silniejsze wrażenie niż jej wygląd: „Oczywiście, że to źle być prostytutką. Ale bez krewnych, bez pracy z powodu klęski wojennej, jak mamy żyć?... Nie ma wśród nas wielu kobiet, które by to robiły, ponieważ im się to podoba… ale mimo tego, gdy staramy się iść prosto i znaleźć pracę ludzie wskazują na nas palcem i mówią, że byłyśmy prostytutkami… Widziałam wiele z tych dziewczyn, które wysyłano z powrotem do społeczeństwa , ale potem… wszystkie je [jej głos staje się płaczliwy] goniono z powrotem po torach aż tutaj… nie można ufać społeczeństwu. Gardzą nami.” Dziewięć miesięcy później dziennikarz otrzymał list od Otoki, mówiący iż była ona w szoku słysząc własny głos w radiu, że brzmiał „jak głos diabła”. W konsekwencji opuściła „ulicę” w celu znalezienia pracy. Społeczeństwo nadal było dla niej ostre przez co jej determinacja wisiała na włosku, ale pomimo tego nie poddawała się.
Warto w tym wypadku zauważyć, że największym wyrazem rozpaczy i związanego z nim tworzenia się nowego porządku jest nic innego jak „szacunek społeczny”. Te charakterystyczne subkultury klęski pojawiły się w trakcie upadku starego porządku i tworzeniu się nowego. Oczywiście nie wszystkim grupom będącym marginalizowanym przyszło posiadać taką „aurę”. Wiele „osób trzecich”, takich jak Koreańczycy, czy też Chińczycy z punktu widzenia wielu Japończyków jako ogół społeczeństwa było usytuowane na marginesie. Nikt z nich nawet się nie spodziewał, że i wiele osób ze społeczeństwa japońskiego dołączy do tak zwanych „osób trzecich”. Odnosząc się do tego warto powrócić do „czystości krwi”, gdyż dzięki opisanej powyżej sytuacji Otoki należy zauważyć, iż kobiety będące w podobnej sytuacji w oczach społeczeństwa były skażone, przez co nie należały już do niego. Toteż można nawet śmiało napisać, że cała ludność japońska myślała, iż lepiej wyalienować się na „nosiciela” choroby, niż pozwolić się jej rozprzestrzenić po całym społeczeństwie. Do tego dochodzi także to, iż pomimo tego, że kobiety te miały uchronić japońskich obywateli płci żeńskiej przed podobnymi sytuacjami na samym początku okupacji, stały się zdrajczyniami narodu, gdyż przystawały z wrogiem.
Należy zauważyć, iż przedstawione w części pierwsze i drugiej obrazy kobiet w okupowanej Japonii zostawiają wiele niedomówień. Niemniej jednak faktem jest to, iż były one wykorzystywane nie tylko przez wrogą armię, ale też przez własne państwo. Niezaprzeczalne jest także to, że między Japonią, a Ameryką powstała „strefa kontaktu”, w której dwa zupełnie różniące się od siebie kulturowo państwa diametralnie się zderzyły, pozostając w nierównej relacji. Nic więc w tym dziwnego, iż Japonia będąca wtedy znacznie słabsza od Ameryki, aby przetrwać podporządkowała się rządzącym regułom, a ucząc się na własnych czynach i towarzyszący temu strachu przed pomieszczeniem setki tysięcy alianckich żołnierzy i związanego z tym skutkami stworzono system „comfort women”. Starali się oni odnaleźć w nowej sytuacji w jakiej im przyszło żyć, jednocześnie próbując mieć na nią jakiś wpływ, lecz jak to trafnie określiła A. Wieczorkiewicz „to co czyni się z ciałem, obrazuje to, co dzieje się z krajem, społeczeństwem; albo i więcej – przenosi się na całe społeczeństwo”.
- Karasu
0 notes
Text
Środowisko w Japonii cz. 2 - Studio Ghibli
Działalność mająca degradacyjny wpływ na środowisko to nie tylko przedmiot opracowań naukowych, specjalistycznych raportów czy dyskusji na arenie międzynarodowej. W owym dyskursie udział bierze również świat filmowy. Na podłożu Japonii, kojarzonej powszechnie między innymi z przestrzenią anime, także twórcy kina animowanego włączają się w uświadamianie widzów, jak wielką krzywdę wyrządza się Matce Naturze. Wielki prym w tej właśnie dziedzinie wiedzie Studio Ghibli, a za konkretne przykłady posłużyć mogą tutaj filmy Księżniczka Mononoke (Mononoke-hime) oraz Szopy w natarciu (Heisei tanuki gassen pompoko).
Hayao Miyazaki oraz Isao Takahata poprzez wykorzystanie w swej twórczości wiary w demony i duchy, czyli cząstki kultury japońskiej oraz tego, przed czym Japończycy drżą od najdawniejszych czasów, przedstawili w animacjach poważne zmiany zachodzące w społeczeństwie oraz przyrodzie. W tych dwóch wyżej wymienionych filmach można odnaleźć odwołania do sytuacji panującej w Japonii w konkretnych przestrzeniach czasowych, w których zostali umieszczeni bohaterowie. I tak pierwszą chronologicznie animacją jest Księżniczka Mononoke z 1997 roku autorstwa Miyazakiego. Bohaterem przedstawionym już na początku historii jest Ashitaka – młody książę z wioski zamieszkałej przez bliski wymarciu lud Emishi. W wyniku zabicia leśnego bóstwa, wielkiego dzika, na Ashitakę spada klątwa – na jego skórze pojawiają się ciemne znamiona, a chłopak zyskuje nadludzką siłę. Tytułową księżniczką natomiast jest dziewczyna imieniem San, która po tym jak rodzice porzucili ją w lesie wychowana została przez białą wilczycę Moro. Toczy ona walkę z ludźmi i wzniesionym przez nich miastem Tatara Ba zarządzanym przez Panią Eboshi, w którym wydobywane i wytapiane jest żelazo, a z niego produkowana jest broń. Powoduje to zanieczyszczenie gleby, wód oraz wymaga karczowania ogromnych połaci lasu, czemu przeciwna jest księżniczka, ponieważ wyniszczenie lasu łączy się nie tylko ze śmiercią znajdujących w nim schronienie zwierząt, ale także wszelkich bóstw i duchów. San jest „(…) personifikacją dzikich, nieokiełznanych sił przyrody”. Ashitaka, zakochany w księżniczce staje po jej stronie.
Akcja filmu rozgrywa się u schyłku okresu Muromachi. Jest to bardzo burzliwy moment w dziejach Japonii, ponieważ mają miejsce walki pomiędzy książętami feudalnymi, a dwór cesarski jest bliski upadkowi. Historia przedstawiona w tym dziele nie skupia się jednak wokół konkretnego wydarzenia historycznego, a na niszczycielskiej działalności człowieka właśnie, która skutkuje degradacją środowiska naturalnego. Symbolem przemian i innowacji mających miejsce w kraju ówcześnie jest używanie przez Panią Eboshi i mieszkańców jej Żelaznego Miasta broni palnej. Średniowieczna Japonia zwykle kojarzy się z samurajami i wykonanymi z wspaniałym kunsztem rzemieślniczym mieczami katana. Lecz zwolennicy Eboshi to nie wojownicy, a prości ludzie, często z marginesu społecznego, chorujący na trąd. Skąd jednak ta broń? W początku lat 40. XVI wieku na wyspy przybyli Portugalczycy. Załoga łodzi miała ze sobą arkebuzy, które ogromnie spodobały się Japończykom. Otrzymaną w prezencie od rozbitków broń dokładnie zbadano i przeanalizowano, a wkrótce potem ruszono z własną produkcją, dzięki czemu arkebuzy dotarły też w inne zakątki kraju. W Japonii na ten typ broni często mówi się tanegashima – od wyspy Tanegashima, do której brzegu dotarli przybysze z Europy. Stały się one bronią doskonale nadającą się do wykorzystania w większych bitwach. Miecze nie zostały oczywiście całkowicie wyparte, a używano ich w bezpośrednich starciach jeszcze przez około 300 lat. Można więc powiedzieć, iż miasto Pani Eboshi to jedna z wielu osad, w których wykonywano broń na wzór europejskiej. Gdy w grę wchodzi masowa produkcja, ciągnie ona za sobą niekończące się zapotrzebowanie na surowce. W tym przypadku jest to żelazo, którego kurczące się zasoby zmuszają ludzi do eksplorowania coraz to nowszych pokładów. Powoduje to wycinkę wielkich obszarów leśnych, co stara się powstrzymać San, jej wilczyce oraz Ashitaka. Wymowne jest pytanie, które książę zadaje wilczycy Moro: „Dlaczego ludzie i las nie mogą żyć ze sobą w zgodzie?”.
W przypadku drugiej produkcji, Szopów w natarciu (1994 r.), widoczna jest z kolei postępująca modernizacja kraju wyrażona w rozrastaniu się miasta, skutkującym poważną ingerencją człowieka w środowisko. Bohaterami opowieści są tanuki, czyli jenoty – gatunek ssaka należący do rodziny drapieżników, występujący w Japonii oraz innych rejonach Azji. Humorystyczna animacja Isao Takahaty jest wprost przepełniona wątkami niesamowitymi i nawiązaniami do wiary w rozmaite nadnaturalne stwory. Las, w którym mieszkają zwierzęta zagrożony jest ekspansywną działalnością ludzi. Wiodą one swojski żywot dopóty, dopóki na ich terytorium nie wkracza ciężki sprzęt zapowiadający początki budowy nowego osiedla. Grupa tanuki nie pozostaje na to obojętna. Pragną obronić las za wszelką cenę. Te na pozór bezbronne stworzenia mają jednak w zanadrzu broń, którą niegdyś perfekcyjnie władali ich przodkowie. Jest nią transformacja. Odkąd ludzie i tanuki żyli w zgodzie nie było potrzeby wykorzystywania tej starożytnej sztuki, dlatego też zwierzęta ją zatraciły. Z pomocą przybywają mistrzowie transformacji, którzy przeprowadzają bardzo wymagające szkolenie, mające „obudzić” w zwierzętach tę umiejętność. Wytrenowani w ten sposób szeregowi mogą brać udział w akcjach przeciwko potężnemu wrogowi.
Konflikt na osi natura-człowiek pojawia się w wyniku wkroczeniu ludzi na terytorium zamieszkane przez zwierzęta, w celu wycięcia części lasu. Zmusza to wyposażone w magiczne zdolności tanuki do interwencji w imieniu swoim i wszystkich leśnych zwierząt. O ile w realnym życiu zwierzęca ofensywa w takim stopniu nie jest możliwa, tak poszerzanie przestrzeni życiowej ludzi najczęściej odbywa się właśnie kosztem mieszkańców lasu i jego samego. Zamiłowanie współczesnych Japończyków do wygody stoi jednak wyżej w priorytetach, a przekonanie o boskości natury, tak przecież wpisane w świadomość mieszkańców archipelagu, wcale nie przeszkadza w degradacji środowiska i zamienianiu własnego kraju w rój wielkich wybetonowanych blokowisk.

Kadr z filmu Szopy w natarciu, reż. Isao Takahata
- Xiongmao
0 notes
Text
Ianfu (慰安婦) – „comfort women” jako „obrończyni” japońskich kobiet cz.1
Pojawienie się Japonii jako nowoczesnego narodu było oszałamiającym wydarzeniem. W 1853 roku skromna flota czterech statków zjawiła się w Japonii, aby wymusić otwarcie wyizolowanego od wieków kraju, by w 1945 roku na nowo do niej powrócić. Toteż kiedy do Japonii przybył Matthew Perry, była ona małym zamkniętym krajem. Przez ponad dwa stulecia kontakt z cudzoziemcami w tym kraju był w znacznym stopniu zakazany głównie przez jego feudalnych szogunów. Należy zwrócić uwagę na to, że żaden Amerykanin czy też Europejczyk przybyły w tym okresie bądź wcześniej do Japonii i poznawszy jej ludność nie pomyślałby, aby powiedzieć o niej tak jak Napoleon o Chinach, iż jest to kraj liczący tysiąclecia wysokiej cywilizacji będącej w ten sposób uśpionym gigantem. W 1868 roku dysydent samurai wypędził dotychczasową władzę szogunatu. W konsekwencji tej ustanawiając rząd w imię cesarza będącego dotychczas postacią bezsilną. Ich nowe państwo narodowe okazało się biegłe w opanowywaniu sztuki nowoczesnej wojny, jak i również pokoju. Pokazuje to jak szczególnie biegli byli Japończycy w rozumieniu i przetwarzaniu zdobytej wiedzy, aby przetrwać w imperialistycznym świecie. Podczas gdy większość pozostałej części znalazła się pod kontrolą mocarstw zachodnich, Japonia w szybkim czasie dołączyła do ich bankietu.
Głównym tematem niniejszej notki, jest przedstawienie sytuacji japońskich kobiet podczas amerykańskiej okupacji ich kraju. Na podstawie badań w historii mówionej, które prowadził przez wiele lat Ōshiro Masayasu z Okinawy pisze on, iż „wkrótce po tym jak amerykańscy żołnierze wylądowali, wszystkie kobiety w wiosce na Półwyspie Motobu wpadły w ich ręce. W tym czasie były to tylko kobiety, dzieci oraz ludzie starsi, gdyż wszyscy młodzi mężczyźni zostali zmobilizowani na wojnę, przez co nie napotkali oni na żaden japoński opór. Pisząc wprost, wykorzystując tę sytuację zaczęli oni „polowanie na kobiety” w biały dzień i tych, którzy ukrywali się w miejscowości bądź pobliskich schronach. Nie należy zapominać, iż bardzo trudno jest określić częstotliwość występowania gwałtów przez żandarmerię wojskową, gdyż istnieje niewiele oficjalnych dokumentów związanych z tym problemem po japońskiej jak i po amerykańskiej stronie. Innym rodzajem gwałtu, którego brakuje w oficjalnych dokumentach, ale który jest potwierdzony zeznaniami wielu ofiar jest gwałt na młodych japońskich kobietach zatrudnionych przez siły okupacyjne. Każda baza wojskowa zatrudniała wiele kobiet głównie jako operatorów maszyn telefonicznych. Nowo zatrudnione Japonki były często poddawane gwałtom przez okupacyjne wojsko. W innych przypadkach zostawały one oszukiwane w celu współżycia przez fałszywe obietnice małżeństwa. Z relacji kobiety występującej pod pseudonimem Kawabe Satoku, która została zatrudniona jako operatorka telefoniczna w okupacyjnej bazie USA znajdującej się niedaleko jej domu, dowiadujemy się, że już w ciągu kilku tygodni swej pracy odkryła, iż wiele z jej koleżanek zostało zgwałconych przez żołnierzy amerykańskiej armii zwłaszcza podczas nocnej zmiany. Nie powinno jednak nikogo zadziwiać jej pełne zaskoczenie, kiedy dowiedziała się, iż niektórzy ze sprawców proponowali swoim ofiarom nic innego jak konserwy jako symboliczny gest przeprosin. W sytuacji tej można zauważyć, iż myśleli oni, że zmienili swoje działania z gwałtu na komercyjny seks, czyli znane transakcje między klientem a prostytutką z wyjątkiem faktu, iż były one opłacane towarami a nie samymi pieniędzmi. Istnieje wiele podobnych zeznań kobiet zatrudnionych przez siły okupacyjne. W rzeczywistości według niektórych japońskich mężczyzn, którzy pracowali jako tłumacze dla wojska okupacyjnego w różnych obozach umieszczano listy z imionami oficerów. Obok nazwy każdego z nich pojawiały się przypisy znaków oznaczających jak wiele japońskich kobiet każdy z nich „zdobył”.
W odniesieniu do przedstawionych powyżej przypadków, Y. Tanaka zadaje bardzo trafne pytanie, które już na samym początku zapoznania się z sytuacją japońskich kobiet samoistnie się nasuwa: „Dlaczego te wszystkie japońskie kobiety pomimo tego co się stało powracały do swojego miejsca pracy, tam gdzie to wszystko się działo? Dlaczego nadal pozwalały one na współżycie z okupowanymi ich kraj mężczyznami, którzy je do tego zmuszali?” Aby zrozumieć wzorce gwałtu i wykorzystywania seksualnego kobiet na początku okupacji Japonii, należy pamiętać, iż sytuacja gospodarcza w bezpośredniej powojennej Japonii była przerażająca, a większość japońskich cywilów rozpaczliwie walczyła o przetrwanie z dnia na dzień. Rodziny dotknięte ubóstwem szukały wszelkich sposobów, aby zarobić na życie. Okoliczności jakie stworzyli okupanci były niezwykle atrakcyjną opcją. Wynagrodzenie było stosunkowo wysokie w porównaniu do zwykłych japońskich robotników, także „free lunch”, który dostarczano był szczególnie atrakcyjny, biorąc pod uwagę ogólny niedostatek żywności. Nie należy zapominać, że sytuacja gospodarcza i społeczna, w których gwałty i inne formy przemocy seksualnej japońskich kobiet zostały popełnione przez „nadzorców” pracownic bądź innych „pracodawców” sił okupacyjnych. Te seksualne nadużycia poniesione przez japońskie kobiety z rąk wojsk okupacyjnych mogą być postrzegane jako przemoc występująca na dwóch poziomach. Jednym z nich jest bezpośrednia przemoc fizyczna (wojskowa), drugim jest natomiast nic innego jak przemoc psychiczna, będącym innymi słowy „wyzyskiem ekonomicznym”. W ten sposób ubóstwo może być opisane jako jedna z najgorszych form przemocy. Ponura rzeczywistość tej dwupoziomowej przemocy rozwija się w procesie rozwoju japońskiego przemysłu seksualnego, w celu zaspokojenia zapotrzebowania wojsk okupacyjnych w bezpośrednim okresie powojennym. Nie bez powodu używam tutaj słowa „zapotrzebowanie”, gdyż bez wątpienia od razu zauważa się tu uprzedmiotowienie człowieka na wielką skalę, traktując go jako towar.
W tydzień po kapitulacji Japonii, zanim dotarły do niej siły okupacyjne, japoński rząd nie brał pod uwagi omawiania sposobu radzenia sobie z przewidywanym problemem przemocy seksualnej wojsk okupacyjnych. Zmieniło się to na posiedzeniu gabinetu, gdzie premier Konoe Fumimaro, wówczas wicepremier wyraził poważne zaniepokojenie możliwością „masowych gwałtów” na japońskich kobietach przez aliantów. Dlatego też zaproponował on utworzenie systemu „comfort women” mającego na celu ochronę japońskich kobiet i dziewcząt. Propozycja ta kierowana była niczym innym jak niepokojem nad możliwością wcześniej już wspomnianych masowych wykorzystywań seksualnych, takich jakich dopuścili się japońscy żołnierze wobec ludności cywilnej na terenach okupowanych przez nich podczas wojny. Dnia 18 sierpnia 1945 roku Departament Policji i Bezpieczeństwa Ministerstwa Spraw Wewnętrznych w odniesieniu do obiektów „comfort women”, w których stacjonować miały zagraniczne oddziały przesłał telegraficznie instrukcje dla prezesów i dowodzących policją wszystkich prefektur dotyczących tych miejsc. Nie należy zapominać, iż jednym z najważniejszych idei przeprowadzenia tego planu było uniknięcie jakichkolwiek nieporozumień wśród miejscowej ludności, wyjaśniając im, iż system ten realizowany jest w celu ochrony obywateli japońskich.
W tym wypadku, warto także zwrócić uwagę na działania mające zachęcić Japonki do udziału w ratowaniu swego państwa i jego obywateli. W ten oto sposób należy wspomnieć o plakatach rekrutacyjnych promujących takie działania. Jeden z nich brzmiał: „Powiadomienie do Nowych Japońskich Kobiet! Potrzebujemy do współpracy przede wszystkim japońskich kobiet między 18 a 25 rokiem życia, które będą brały udział w wielkim projekcie komfortu dla sił okupacyjnych, stanowiącego część krajowego awaryjnego okresu powojennego zarządzania. Zakwaterowanie, wyżywienie, oraz odzież, wszystko za darmo.” Pomimo, iż unikano słowa „kobiety do towarzystwa” większość ludzi czytając to wiedziało jaki rodzaj pracy reklamowano na tych plakatach. Darmowe posiłki i zakwaterowanie w tamtym okresie były bardzo atrakcyjne, zwłaszcza dla młodych kobiet, które stały się sierotami wojennymi bądź straciły swych mężów w czasie wojny. Nie należy się dziwić, że tak rażące reklamy denerwowały niektórych nacjonalistów. Dnia 29 sierpnia grupa nazywająca się Partią Narodowego Zbawienia przygotowała broszury w różnych miejscach dworca kolejowego Shinbashi w pobliżu Ginzy, które zawierały tekst: „Informacja dla Kobiet z Japońskiego Cesarskiego Narodu! Kobiety naszego cesarskiego narodu nie mogą mieć stosunków płciowych z rasą czarną. Ci, którzy łamią ten rozkaz zasługują na karę śmierci. Dlatego bezwzględnie należy zachować czystość rasy Yamato!”. Interesujące jest to, że wymieniona tutaj propaganda identyfikuje tylko rasę czarną jako grupę obcą mającej na celu skażenie japońskiej „czystości krwi”. J.M. Coetzee w książce Białe pisarstwo bardzo trafnie określa te jedno najważniejsze tu słowo „krew” pisząc, iż „krew jest więc rasą”, do tego należy się także zastanowić dlaczego to akurat Amerykanom będącym może nie tak „białymi ludźmi” jak Japończycy, ale nie będącymi w dużej mierze „osobami czarnymi”, przypisywano rasę czarną. Dlatego też warto przytoczyć tu kolejne słowa powyżej wspomnianego autora: „Można o tej skazie myśleć jako o „czarnej krwi” o tyle, o ile jest niewidzialna – to znaczy kryje się w „białej krwi” (…)”. W ten oto sposób odnosząc się do słów zawartych na broszurach, można zauważyć, iż nie chodzi tu tylko o strach przed obcym, ale przed tym co po sobie pozostawia, zanieczyszczając nie tylko teraźniejszość w jakiej im przyszło żyć, ale i przyszłość, w której będą żyć. Piętno jakie będą nieśli przez lata, pozostanie piętnem i w oczach wielu nigdy nie zniknie. Jak można zauważyć, dla Japończyków krew jest nosicielem rasy, tak więc jeśli już raz zostanie splamiona już nigdy nie będzie taka sama, zwłaszcza dla tak dumnego społeczeństwa. Zdając sobie z tego sprawę i idąc dalej tropem Białego pisarstwa należy zauważyć, iż dla ludności japońskiej degradacja jednostek równała się w rzeczywistości z niczym innym jak z chorobą całego społecznego ciała.

Zdjęcie przedstawiające amerykańskiego żołnierza z japońską kobietą zwaną w tamtym okresie “comfort woman”, na którym mniej więcej widać podejście okupanta do “wybranych” obywatelek Japonii. Niemniej jednak daje ono do myślenia.
- Karasu
0 notes
Text
Środowisko w Japonii cz. 1 - “państwo budowlane”
Japonia w oczach jej miłośników, którzy nie mieli okazji do niej zawitać, jawi się niemal jako utopijna kraina, przepełniona różowymi kwiatami wiśni sakura oraz zabierającymi dech w piersi widokami z górą Fuji w tle otoczoną nostalgiczną mgłą. Fotografie przedstawiające chramy wraz z szeregami bram torii oraz świątynie buddyjskie, oba dodatkowo pokryte intensywną czerwienią i wzniesione w sąsiedztwie gęstego lasu, potrafią zauroczyć każdego. Japonia to z drugiej strony także synonim nowoczesności. Najszybsze pociągi świata, doskonale rozbudowana sieć komunikacyjna oraz nadzwyczaj dokładna jej organizacja potrafią wprowadzić w zdumienie. Nie da się także pominąć faktu, ileż to dóbr najwyższej jakości i najnowszych technologii pochodzi z tegoż archipelagu. Wielkie koncerny co rusz ścigają się w wytwarzaniu produktów, które trafiają na globalny rynek, a w swej działalności starają się jak najlepiej zaspokoić potrzeby konsumenckich mas. Oczywistym jest, iż wszelkie formy przemysłu wpływają negatywnie na środowisko naturalne doprowadzając do jego zanieczyszczenia i degradacji. Czy Japończycy radzą sobie z tym problemem równie dobrze, co z wywoływaniem zachwytu oraz podziwu w oczach Europejczyków?
Aby sięgnąć do modernizacyjnego „boomu” w Kraju Kwitnącej Wiśni, warto odnieść się do książki Alexa Kerra zatytułowanej „Psy i demony: ciemne strony Japonii”, ponieważ doskonale ilustruje ona prawdziwe oblicze Japonii, ujawniając niedoskonałości tegoż kraju. Autor wychodzi naprzeciw wyidealizowanemu wizerunkowi i nie omieszka nawet nazwać Japonię najbrzydszym państwem świata. Co składnia Kerra do tak radykalnego sądu? Odpowiedź na to pytanie odnaleźć można w następującym cytacie: „Pierwotne lasy wycięto i zastąpiono przemysłowymi uprawami cedru, na rzekach zbudowano tamy, linię brzegową wybetonowano, wzgórza zrównano z ziemią, by mieć czym zasypać zatoki, góry pocięto siecią bezużytecznych dróg, a wioski utopiono w morzu odpadów przemysłowych”. Przełom XX i XXI wieku to krytyczny moment dla japońskiego środowiska, który pojawił się wraz z postępującą modernizacją. Państwo wydaje się być pogrążone w uzależnieniu od budownictwa oraz ciągłego wylewania betonu na najmniejszy skrawek przestrzeni. Jednocześnie sprawia wrażenie popadania z jednej skrajności w kolejną – w przypadku pierwszej było to dosłowne ubóstwianie dzieł Matki Natury i ułaskawianie sił przyrody poprzez oddawanie czci kami, duchom zamieszkującym niemal każdy element przyrody, a drugą przesadna chęć jej ograniczania i kontroli. Skalę bezmyślności inwestycji ukazuje także przykład doliny Iya na wyspie Shikoku, który przywołuje autor książki. W 1971 roku kupił w tejże malowniczej i sielskiej okolicy dom. Z czasem jednak wioska zaczęła pustoszeć w wyniku migracji ludności do większych ośrodków miejskich. Tym samym rolnictwo, z którego się ona utrzymywała upadło. Ministerstwo Budownictwa, Transportu i Rolnictwa zaczęło więc przekazywać lokalnym władzom pieniądze z przeznaczeniem na budowę dróg i zapór oraz w celu usprawnienia lokalnej gospodarki. Rezultat był następujący – Iya zamieniła się w plac budowy, rolnicy wymienili swe narzędzia na kaski i łopaty, a najpowszechniejszym zawodem stał się budowlaniec. Taki obraz powtarzał się w wielu zakątkach Archipelagu. Buduje się tylko i wyłącznie dlatego, by nie stracić uzyskanych od władz subsydiów, bez względu na użyteczność podejmowanych inwestycji i ich skutki.
Pomimo wdrażania pewnych projektów mających na celu ograniczanie emisji zanieczyszczeń i obejmowanie ochroną obszarów w postaci parków narodowych to zmian poczynionych w przyrodzie od drugiej połowy XX wieku czy dalsze rozbudowywanie się miast dokonały nieodwracalnych zniszczeń, które nadal postępują, a szkodliwych czynników wciąż przybywa. Dość wspomnieć o katastrofie w elektrowni jądrowej w prefekturze Fukushima z 2011 roku, w wyniku której skażeniu uległo znaczne terytorium, powodując szkody środowiskowe, jak i zdrowotne u Japończyków. Władze, w obawie przed kolejnymi awariami, niezwłocznie zamknęły wszystkie reaktory w kraju. Od lutego biezącego roku podejmowane są decyzje o ponownym uruchomieniu kolejnych elektrowni. Niemniej jednak zdarzenie sprzed 5 lat zapoczątkowało światową debatę na temat bezpieczeństwa wykorzystywania energii jądrowych.
Czy nieuniknionym jest by modernizacja była nierozerwalnie powiązana z niszczycielską ingerencją w środowisko? Można by rzec – coś kosztem czegoś, wszystko ma swoje skutki uboczne zwłaszcza, gdy unowocześnienia chce się dokonać w krótkim czasie, jak to było w przypadku Japonii. Jednak nadal nurtująca jest drastyczna zmiana jaka dokonała się w mentalności mieszkańców Kraju Kwitnącej Wiśni, by z rdzennie shintoistycznego kultu natury i zawartych w niej kami przejść do stojącego w opozycji oraz destrukcyjnego kultu betonu i postępowości. Warto wspomnieć, iż współcześnie 4 maja obchodzony jest Dzień Zieleni, Midori no Hi. Jest to hołd dla cesarza Hirohito (pośmiertnie Shōwa), który szczególnym uwielbieniem darzył florę i faunę. To okazja dla Japończyków do rozmyślania nad naturą, podkreślania ich więzi z nią np. poprzez sadzenie drzewek, oraz do tłumnego spędzania wolnego czasu na świeżym powietrzu.
Grafika ukazująca źródła choroby Minamata, czyli zatrucia rtęcią. Nazwa pochodzi od zatoki Minamata w Japonii (prefektura Kumamoto), gdzie od lat 50. XX w. dochodziło do skażenia wody związkami rtęci, które przenikały do organizmów i kumulowały się w dalszych ogniwach łańcucha pokarmowego. W efekcie pojawiały się masowe zatrucia wśród ludzi.
- Xiongmao
0 notes
Text
Wybielone kino
Ekranizacje zawsze wzbudzają dużo emocji. Tuż obok głosów, cieszących się z tego, iż dane, szeroko rozumiane, dzieło dostanie serialową czy też filmową adaptację, można usłyszeć i te, które są pełne obaw. Przecież tyle rzeczy może pójść nie tak. Można pominąć kluczowe, wg czytelnika, wątki, spłycić fabułę, nadać bohaterom inne emocje i cechy, a przede wszystkim źle dobrać obsadę. Gdzie powinna sie kończyć swobodna reinterpretacja twórców? Tam gdzie zaczyna się historia, tam gdzie autor zadał sobie trud określenia kim dana postać jest. Obecne trendy wskazują, iż reżyserzy mają tendencję do obsadzania głównych ról, a nawet postaci o orientalnie brzmiących imionach, aktorami o białej karnacji, jak gdyby ona była wyznacznikiem sukcesu nie tylko osoby, ale i całej produkcji. Zabiegi takie spotykają się ze sporą krytyką ze strony widzów, jednak ona nie jest w stanie wpłynąć na hollywoodzkich reżyserów.
Szczególnie duży niepokój można było zaobserwować po tym, gdy Disney ogłosił plan aktorskiej ekranizacji legendy o chińskiej bohaterce Mulan. Fani obawiali się, iż w głównej roli zostanie obsadzona osoba o rasy białej. Czy warto poświęcać symbolikę i tło historyczne dla marzenia o większym sukcesie? Skąd w ogóle pomysł, że fani klasycznych bajek nie chcieliby ujrzeć Chinki w roli Fa Mulan czy osób pochodzących z krajów Arabskich, gdyby wpadli na pomysł ekranizacji Alladyna? Dość świeżą sprawą jest produkcja Marvel'a "Doctor Strange", gdzie Tilda Swinton wcieliła się w rolę Przedwiecznego, czyli tybetańskiego mnicha, tak, płci męskiej. Lista filmów, w których realizatorów poniosło jest bardzo długa i ciągle się powiększa.
Około roku temu amerykańscy aktorzy azjatyckiego pochodzenia zaczęli głośno sprzeciwiać się "whitewashing'owi" czyli wybielaniu amerykańskich produkcji, w obawie, iż jeśli nic z tym nie zrobią, ich sytuacja nigdy się nie poprawi. Zwracają oni uwagę, iż nie ma wielu roli dla nich dedykowanych, a gdy już jakaś się pojawi, obsadzani są w niej osoby białe, amerykańskiego pochodzenia. Co ciekawe, osobami, które podnoszą protesty i zauważają problem nie są przedstawiciele rasy białej, a ci, których to bezpośrednio dotyczy. Jak zauważa filmowiec Karyn Kusama, dobrze, gdy ludzie zajmujący się castingami do filmów rozumieją, że świat jest znacznie bardziej kolorowy, niż ukazują to filmy. Kiedy już w filmie znajdzie się jakiś "Azjata", reżyserzy nie są konsekwentni odnośnie doboru aktorów. Nie dbają o różnice narodowościowe, zdarza się, że np. Japończyk gra osobę pochodzenia koreańskiego, co dla przeciętnego widza zapewne nie jest rzeczą złą, jednak dla osób bardziej zainteresowanych, może być sprawą drażniącą. Sytuacje te są kolejnymi ogniwami konfliktów międzynarodowych. Zdaje się, że amerykańscy twórcy ignorują fakt, iż nie każda osoba o skośnych oczach jest stereotypowym "Chińczykiem". Reżyserzy nie starają się uszanować różnic etnicznych Azji - przykładem takiej sytuacji jest film "Marsjanin", gdzie chińscy odbiorcy zauważyli, że w scenach rozgrywających się w zróżnicowanych pod względem językowym Chinach, postacie posługują się złym dialektem. Kontrowersja dotyczy też gali rozdania Oskarów z tego roku. Grono aktorów azjatyckiego pochodzenia oburzyło się po tym, gdy na scenie można było usłyszeć rasistowskie kawały, dotyczące „rasy żółtej”. Co więcej stnieje większe prawdopodobieństwo, iż z wielkiej gali ze statuetką wyjdzie osoba białej karnacji, która wcielała się w rolę Azjaty, niż aktor stamtąd pochodzący.
Amerykańscy filmowcy mając zamiar umieścić w obsadzie aktora pochodzenia dalekowschodniego, winni liczyć się z różnicami, potrzebą odwzorowania rzeczywistości. Reżyserzy uważają, że obsadzanie Azjatów w głównych rolach jest jak ruletka. Tłumaczą, iż nie ma Azjatyckich aktorów na wysokim, międzynarodowym poziomie, niezauważając, że nie da się znaleźć, gdy się nie szuka.
youtube
Dumbfoundead - SAFE
- Byeol
0 notes
Text
Kino chińskie w kapitalistycznym systemie-świecie
Gdy myślimy o współczesnej kinematografii, pierwszym skojarzeniem jakie przychodzi nam na myśl to Hollywood. Tamtejsze wytwórnie są przecież niezaprzeczalnym hegemonem wyznaczającym trendy w światowym kinie. Każdy z nas zdając sobie z tego sprawę jest w stanie wydzielić pewne powtarzające się sekwencje kierujące przemysłem filmowym, które zapewniają dotarcie do masowego odbiorcy, a w dalszym toku powodzenia będącego gwarantem dużego zysku. Dynamiczna akcja, efekty specjalne, wątki miłosne, humor, dramatyzm, walka między dobrem a złem, brutalność, to tylko nieliczne z wielu elementów przyciągających publiczność do kin, szukającej niewymagającej rozrywki. Dlatego też postrzegając rynek filmowy jako emanację układu kapitalistycznego systemu-świata, dzielącego się na sferę centralną, półperyferyjną oraz peryferyjną, kino amerykańskie bezspornie zajmuje miejsce w „centrum”, stając się tym samym filtrem, którego przejście gwarantuje ogólnoświatowy sukces. Nie wpisanie się w ten nurt powoduje zamknięcie się w sferze peryferyjnej, pozostającej na uboczu ogólnego schematu. Aby zobrazować te tendencje warto przyjrzeć się przykładowi kina drugiego w kolejności po Stanach Zjednoczonych gospodarczego giganta - Chin. Rozpatrując produkcje z różnych części świata należy zauważyć, że dzielą się one w sposób oczywisty na dwa główne prądy, a mianowicie na kino będące wytworem kultury popularnej oraz kino „ambitne” zaliczające się do produkcji niszowych, trafiających do nielicznych odbiorców. Do tej drugiej grupy zaliczyć można, w przypadku kina chińskiego, produkcje tzw. Piątej Generacji. Pod pojęciem tym kryją się reżyserzy, którzy po rewolucji kulturalnej (1966-76) rozpoczęli studia filmowe, a ich twórczość zapoczątkowała rozwój przemysłu filmowego w ChRL. Do tego grona zaliczają się między innymi takie postacie jak Jia Zhangke, Zhang Yimou czy Chen Kaige. Za klasyczne, a jednocześnie niezwykle jaskrawe przykłady można wskazać film „Zawieście czerwone latarnie” z 1991 roku i „Cesarzowa” z 2004, które w oczach zachodniego czy też ogólniej współczesnego odbiorcy jawić się mogą jako flegmatyczne, wręcz nudne. Nie należy się temu dziwić, gdyż zostaliśmy przyzwyczajeni do produkcji amerykańskich, które jak już wcześniej zostało wspomniane podlegają wymogom dynamiki i zwrotów akcji. Dbałość o szczegóły, zawiłe odniesienia do kultury, skupienie się na mimice twarzy, małych gestach, długich, jednostajnych ujęciach. To wszystko wydaje się widzowi mało atrakcyjne i nie zachęca do zagłębienia się w wymagającą skupienia fabułę, a co za tym idzie, dalsze odkrywanie kina. Jeśli zdarzają się elementy akcji, to często wyrażana jest ona poprzez klasyczne sztuki walki, przedstawiane w sposób bardzo nierealny, przesadzony, co przez zachodniego widza odbierane jest jako groteskowe. Bo gdzież jak nie w chińskich produkcjach bohaterowie wyskakują kilka metrów w górę by z gracją wylądować na kolejnym poziomie budynku, a następnie przeszybować na drugi jego koniec? Interesującym jest, iż podobne wątki według amerykańskich twórców ukazywane są w całkiem inny sposób, bardziej realny, naturalny, przez co bardziej akceptowalny. Sztampowym przykładem jest tutaj Chan Kong-sang, znany powszechnie jako Jackie Chan – symbol połączenia kung-fu oraz humoru. Pomimo tego, że posiada on grono fanów w swej ojczyźnie, zdarza się być krytykowany za zbytnie zamerykanizowanie. W początkach swojej kariery reprezentował estetykę kina chińskiego, a wraz z narastającą popularnością i zyskaniem zainteresowania amerykańskich wytwórni podporządkował się panującym w nich trendom. Fakt ten utwierdza nas w przekonaniu, że Stany Zjednoczone są realnym prekursorem w sferze kultury, a zwłaszcza kultury masowej. Jak natomiast przedstawia się sytuacja chińskiego kina popularnego? Coraz to nowsze produkcje zdają się naśladować hollywoodzkie schematy. Widzowie do swojej dyspozycji otrzymują filmy o różnorodnej tematyce – lekkie komedie romantyczne, dynamiczne pościgi, umiejące trzymać w napięciu filmy o sporcie czy barwne produkcje fantasy. Wszystko to, czego mogliby spodziewać się po wydawnictwach amerykańskich, lecz wyprodukowane przez rodzimych reżyserów. Nadal jednak twórczość ta pozostaje zamknięta w peryferyjnym obszarze światowego układu, ograniczającym się w sposób bezpośredni do publiczności chińskiej lub w nieco szerszym zasięgu do tamtejszego obszaru kulturowego. Można odnieść wrażenie, że na Zachodzie wciąż pobrzmiewa wyobrażenie o kinie Państwa Środka jako skupionym wokół wydarzeń historycznych oraz wspomnianych sztuk walki i poniekąd niezdolnym do kreowania produkcji tak naprawdę niewiele różniących się od filmów amerykańskich. Podsumowując powyższe rozważania zauważyć należy, iż przy określeniu kina amerykańskiego jako centrum światowej kinematografii, a kina chińskiego jako peryferii, uwydatnia się kategoria półperyferii, która staje się pomostem łączącym obie sfery. Największy jej przejaw możemy dostrzec w przypadku telewizji, gdzie poprzez wymieszanie wszystkich gatunków w jakiś stopniu widz ma swobodę wyboru. Rzecz jasna wybór ten jest z góry ograniczony, a na pewnym etapie nawet dyktowany, niemniej jednak oferta filmowa jest dużo bogatsza niż ściśle wyselekcjonowany repertuar popularnych sieci kinowych. I tak też co jakiś czas w naszej rodzimej telewizji pojawiają się rozmaite produkcje, w tym także chińskie, sięgające nawet 20-30 lat wstecz. Patrząc z kolei na zaskoczenie, jakie wśród fanów kinematografii azjatyckiej w Polsce wywołała kinowa premiera koreańskiego filmu „Służąca”, widać wyraźnie, że współczesne dalekowschodnie produkcje są mało widoczne w kulturze masowej. Tym samym znaczącym ośrodkiem oferującym tego typu kino stają się rozmaite festiwale kultury Azji, gdzie miejsce mają projekcje filmów z tej części świata. Są one tak właściwie nielicznymi okazjami, by entuzjaści chińskiego kina, ale i postronni widzowie nie posiadający zbytniej wiedzy na jego temat, mieli okazję zagłębić się w świat Kraju Niebiańskiego Smoka ukazywany na wielkich ekranach.
youtube
Scena otwierająca film "Zawieście czerwone latarnie", reż. Zhang Yimou
youtube
Zwiastun filmu "Skiptrace" z Jackie Chanem, reż. Sam Fell
- Xiongmao
0 notes
Text
Internet w Chinach
Eksplozja Internetu w latach 90-tych była śmiertelnym faktem dla rządów, które opierały się na kontroli informacyjnej, dzięki której utrzymywały władzę. Uważano, że inaczej niż prasa i telewizja, ogromna ilość treści zamieszczana w Internecie będzie niemożliwa do ocenzurowania. Mimo tej przeszkody tracąca na sile Komunistyczna Partia Chin nie tylko była w stanie utrzymać blokadę niewygodnych treści, ale także udało się jej przekształcić Internet z formy wolnej i demokratycznej w pułapkę dla tych, którzy poruszali niewygodne dla niej kwestie. Tak więc zapoczątkowany w 1998 roku projekt zwany „Złotą Tarczą” znany także jako „Great Firewall of China” neutralizuje krytyczną opinię na temat Chin w Internecie i zapobiega psuciu opinii publicznej. Co za tym idzie także mieszaniu w głowach mieszkańcom przez wrogą propagandę złych kultur oraz ich „szkodliwą wiedzę”. W praktyce oznacza to, że w Chinach istnieje zestaw tematów, które nie mogą znaleźć się w mediach i publicznej dyskusji. Dotyczą one przede wszystkim kwestii legitymizacji władzy Komunistycznej Partii Chin oraz wszelkich tematów postrzeganych, jako zagrożenie dla rządzących. Dlatego też blokowane są treści politycznie wrażliwe, informacje o wydarzeniach mogących naruszyć autorytet partii rządzącej, niewygodne fakty historyczne, nieprzychylne władzom chińskim relacje prasowe, witryny aktywizmu politycznego wraz z witrynami wolnej myśli oraz stronami religijnymi i pornograficznymi.
Można powiedzieć, że dostęp do świata wirtualnego podzielony jest na Chiny i resztę świata. Możliwość uzyskania przez Chińczyków obiektywnych informacji zeszła do podziemi, gdzie treści na tematy najbardziej wrażliwe są dostępne jedynie poprzez nielegalne ulotki, prywatne rozmowy i z zakazanych stron internetowych, dostępnych dla tych, którzy posiadają umiejętności informatyczne. Oczywiście konstytucja Chin gwarantuje obywatelom wolność słowa i prasy, ale jednocześnie zawiera zapisy mówiące o tym, że Chińczycy muszą „bronić bezpieczeństwa, honoru i interesów swojego państwa”. Oznacza to, że państwo ma prawo ograniczać wolność słowa, jeżeli w dyskusji publicznej pojawiają się wrażliwe politycznie tematy. Część obywateli Chin obchodzi blokadę i korzysta z dobrodziejstw wolnego dostępu do informacji. Jednak większość Chińczyków została tak zindoktrynowana przez system, że ufa władzy która, dla ich dobra, chroni ich przed napływem wieści ze „złego świata”. I nie jest to bynajmniej efekt zastraszenia. Również Chińczycy, którzy mieszkali poza granicami Chin i doświadczyli dobrodziejstw nieocenzurowanej sieci, po powrocie do kraju wcale nie szukają drogi by obejść Złotą Tarczę. Nie traktują Internetu jako źródła wiedzy, nie mają tego nawyku, by wszystko wyszukiwać w sieci. Internet służy im w dużej mierze do zakupów i rozrywki, a nie jako podręczny zbiór łatwo i szybko dostępnej informacji. Można śmiało powiedzieć, że komunistyczny rząd oduczył ich ciekawości świata, zamknął ich we własnej klatce, z której albo nie chce się uciec, albo się już nie potrafi. Zakorzeniony w nich system powoduje, że nie widzą oni potrzeby zmian, w konsekwencji ich wolność jest tak duża jak klatka, w której się znajdują. Nawet jeśli wyjdą poza nią to i tak do niej wrócą, co sprawia, że ta sytuacja nie będzie się zmieniać, a nawet się pogłębi. Jest to wygodne dla władzy, która wprowadza coraz bardziej zaostrzoną politykę wobec Internetu, co pozwala na jeszcze większą kontrolę społeczeństwa.
-Karasu
0 notes