Prestidigitator. Mentalista. Wizerunki: Ben Barnes, Edward Norton. https://justpaste.it/Maestro_Sullivan#_=_
Don't wanna be here? Send us removal request.
Text
WHO IS TESS AND WHY DID THEY MAKE ALL THIS







WHAT'S THE CONTEXT FOR ALL TJIS??? WHY IS HE IN A FLOWER FIELD?? WHAT
206 notes
·
View notes
Text
sharing older art as my Procreate is currently crashing every other brushstroke 💔

Referenced from a J.C. Leyendecker painting
1K notes
·
View notes
Text






ɪᴛ'ꜱ ᴏᴋᴀʏ ᴛᴏ ʙʀᴏᴏᴅ ᴇᴠᴇʀʏ ᴏɴᴄᴇ ɪɴ ᴀ ᴡʜɪʟᴇ
P.D. Last queued mood board rn, the rest will be queued reblogs unless I have time/need to de-stress. Ty all ♡♡
128 notes
·
View notes
Text






"ɴᴏᴛʜɪɴɢ... ᴊᴜꜱᴛ ᴊᴏᴜʀɴᴀʟɪɴɢ."
P.D. As a continuation to this post... and I hate how the colour scheme doesn't work
120 notes
·
View notes
Note
Czy można pokusić się o wątek z miłym Panem?
Tak jak już odpowiedziałem w Wieczorku Szczerości, ale powtórzę: Każdy, kto potrafi dostrzec iluzję w codzienności, jest mile widziany.
Preferuję wieki dawne, ale jeśli mam zacząć wspólną podróż to nie ważne jest pytanie gdzie, a kiedy, bowiem podróżuję między czasami.
Tak więc zdejmując cylinder, kłaniam Ci się grzecznie anonimie. Rzucę frazą, albo asem z rękawa. Wyczaruję dla Ciebie ogród pełen... Mechanicznych pomarańczy 🍊, o ile właśnie tak będzie trzeba postąpić. Pokażę, że wrażenia to ścieżka, niekiedy bez powrotu. Zaś zmysły to innego rodzaju intuicja. Co Ci podpowiada? Zauważ, to Twoja intuicja, a nie moje czyny. Czyżbym już Ci mieszał w głowie? Wiesz, to taka moja mała słabość, jestem spragniony alkoholu cudzego intelektu. Czyżby kolejne sztuczki? A może wręcz kłamstwa? Może i kłamstwa... Ale ukazujące jakąś prawdę.
Czy patrzysz uważnie? Czas mi ubrać pelerynę i zniknąć, ale nie martw się. Wrócę. Zawsze wracam. To najtrudniejszy element sztuki iluzjonisty, tzw. prestiż. I kiedy się nawet nie będziesz spodziewać, tuż tuż za Twoją skórą, usłyszysz szept wprost do ucha: czy masz odwagę na magię?
#maestro sullivan#the illusionist#eisenheim#phantom of the opera#movedヽask.fm#polish rp#polish rpg#polskie rpg
11 notes
·
View notes
Text
¥¥¥

Poznałem Ją, zanim jeszcze wiedziałem, co znaczy tęsknić. Widziałem Ją tylko raz. I to wystarczyło, by całe moje życie stało się preludium do Jej odnalezienia.
Była cieniem wśród innych dzieci.
Zjawą, w mojej samotni.
Zaraz, zaraz... Jak to było dokładnie?
Spotkaliśmy się po raz pierwszy w miejscu, które nie znało światła pośród śniegu i lasu. Sierociniec, gdzie dzieci rosły szybciej niż marzenia, a śnieg przykrywał winy dorosłych. Rok nieznany, bo czas w takich miejscach nie biegnie – tylko staje się chłodniejszy. Nie miałem więcej niż 10 lat, a Ona była jeszcze młodsza.
Tak... Spotkaliśmy się w sierocińcu. Przez przypadek, który pewnie wcale nie był przypadkiem. Ktoś chciał mnie tam postraszyć „prawdziwym życiem”, ktoś inny – przekonać, że los sieroty to nie powód do rozpaczy, tylko materiał na przyszłość.
Patrzyłem wtedy przez okno, próbując wzrokiem stopić lód na szybie.
Oto ja. Mały Dante – jeszcze nie Maestro, jeszcze nie Sullivan – stoi w cieniu korytarza, wpatrzony w okno jak w iluzję. Palce przyciśnięte do chłodnej szyby, przez którą świat wydaje się jakby z innego wymiaru: wszystko tam jest jaśniejsze, bardziej możliwe. Tylko on trwa tu – wśród marmurowych spojrzeń zakonnic i przeciągów, które mówią więcej niż ludzie.
I wtedy ona – Sophija – bezszelestnie przebiega przez korytarz.
Nie idzie, nie sunie, nie wchodzi.
Przebiega.
Jak echo własnego buntu.
Jak cień pożogi.
Jak dziewczynka, która nie chce istnieć... Jeśli ma istnieć tak, jak każą jej dorośli.
Widziałem ją kątem oka. Ona zatrzymuje się. Odwraca. I wówczas ją zobaczyłem. Miała oczy, które znałem. Nie twarz — nie imię — oczy. Nasze spojrzenia spotykają się na sekundę dłużej, niż to przystoi. To spojrzenie nie dzieci, ale ludzi, którzy będą sobie nawzajem fatum.
Ona – dzika, z sercem w oczach i ziemią pod paznokciami.
Ja – w zbyt ciasnym garniturze, którego nie potrafiłem znienawidzić tak bardzo, jak nienawidziłem tamtego dnia.
– Masz śmieszne buty –odezwała się z przekąsem, wskazując moje zbyt eleganckie pantofle, jakby wyrwane z innej bajki.
– Ty za to masz śmieszne włosy – odpowiedziałem bez zastanowienia. Głupi uśmiech wszedł mi na twarz widząc listki w jej włosach.
– Skąd jesteś? – spytała
– Stąd. A ty?
– Z lasu. Tam mnie zostawili – rzuciła, wzruszając ramionami, jakby mówiła o czymś tak zwyczajnym, jak poranna herbata. – Ale nie zamarzłam. Nie dałam się.
I nagle wszystko się zatrzymuje. Jak w teatrze, w którym zapomniano opuścić kurtynę. Tylko my dwoje. Dwójka dzieci, w których duszach już wtedy coś płonęło – zbyt mocno jak na ten świat.
– Jak masz na imię? – szepnąłem.
– Nie mogę powiedzieć. Moja opiekunka mówi, że nazwisko to najcenniejsza tajemnica. A jak się zdradzisz, to już po tobie.
– To tak jak ja – odpowiedziałem. – Tyle że ja nie mam nazwiska. Jeszcze.
Chwila trwa. A potem znika – ona biegnie dalej, zakręt, drzwi, trzask.
Zostaję sam z dłońmi przy szybie i oddechem, który paruje w szkło w kształt serca, którego jeszcze nie znam.
A jednak wtedy, już wtedy, coś w nim drgnęło.
Nie zakochałem się.
Nie pożegnałem.
Nie nazwałem.
Tylko zapamiętałem.
Jak się pamięta niedokończone zaklęcia.
Jak się pamięta strzelbę, która jeszcze nie wisiała na ścianie – ale już wtedy, podświadomie, wiedziałem, że kiedyś wystrzeli.
Sophija.
Nie wiedziałem jeszcze, że ma na imię jak prawosławna święta i serce jak rewolucja. Ale pamiętałem jej spojrzenie – przenikliwe, jakby już wtedy wiedziała więcej niż ci, którzy ją tam zostawili... Powiedziała mi coś. Prosto w twarz. Że wyglądam jak z pudełka po cygarach. Zaśmiałem się pierwszy raz od miesięcy. A potem wszystko miało przepaść.
Była cieniem wśród innych dzieci.
Dziewczynką o oczach jasnych jak południowe niebo, a zarazem pełnych smutku, którego oczy dziecka nie powinny w sobie nosić. Błękit, w którym światło nie śmiało się przeglądać. Miała może sześć lat, może siedem lat. Jakoś tak... Bardzo wysoka, a jednocześnie wydawała się jeszcze młodsza. Ona, milcząca i ja - jedyny znający jej głos oraz nasz sierociniec, gdzieś na końcu świata – zamarznięty zakątek, który udawał dom. Przyszedłem tam z iluzją, którą miałem pokazać sponsorom, szlachcie dobroczynności. Ale nie dla nich czarowałem. Wśród chłodnych marmurów, pachnących mokrą wełną i kurzem, zawsze widziałem tylko Ją.
Stała nieruchomo, w milczeniu, jakby bała się, że dźwięk jej obecności mógłby obudzić coś, co powinno pozostać uśpione. Zamiast braw, usłyszałem wtedy szelest jej spojrzenia. Nie zapytałem o imię. Bo wiedziałem, że jeśli wypowiem je na głos – zniknie. I zniknęła.
Zniknęła. Na dobre. Na długie lata. Niekiedy miałem wrażenie, że mój samotny, dziecięcy umysł sobie ją wymyśli.
Ale nie. Ona zniknęła.
Jak moneta rzucona do studni, którą ktoś zasypał śniegiem.
Lata później – na innym kontynencie, w innym życiu – spotkałem ją znowu. Doroślejszą. Piękniejszą. Groźniejszą. I tak cholernie znajomą, że aż zabolało.
Nie wiedziała, kim jestem.
Ja nie miałem co do tego wątpliwości.
To była Ona. Dziewczynka z lasu.
Z tą samą iskrą, której nie da się zgasić.
Z tą samą ciszą, która w człowieku zostaje już na zawsze.
Nie powiedziałem jej prawdy. Bo czasem prawda to zbyt prosta sztuczka. A ja zawsze wolałem długie rozgrywki.
Ale już wtedy, jako dziecko, obiecałem sobie coś jeszcze, że ją odnajdę. I już nigdy nie pozwolę, by zniknęła.
I choć teraz znikam sam – między aktami, między zbrodnią a sztuką, między miłością a iluzją – to wciąż gram dla Niej.
W końcu… każda opowieść o miłości zaczyna się od magii.
Ale tylko te najpiękniejsze kończą się cudami.
Zostawiłem tamtego dnia nie tylko pokaz, ale i cząstkę siebie. I obietnicę, że Ją odnajdę, że Jej historia nie skończy się wśród lodu i zapomnienia.
Strzelba Czechowa - powiesz. Tak. W moim życiu każda scena miała swoją broń, ukrytą między słowami, niedopowiedzianą w grymasie, przemyconą w iluzji. To nie była opowieść o magii. To była opowieść o przetrwaniu.
A potem...
Potem przyszła wojna.
Potem przyszły karty.
Potem przyszła Ona.
Ale tym razem nie poznałem jej od razu. Kobieta, którą spotkałem na wernisażu Russo, miała w sobie zbyt wiele światła, jak na tamtą dziewczynkę z półcienia. Ale oczy... Oczy nie kłamały. Miała je jak pamięć – wierne, bolesne, nieśmiertelne.
Wtedy zrozumiałem, iż cały ten świat – z jego sekretami, przekrętami, magicznymi urządzeniami, symfonią kłamstw i mechaniką cudów – istniał tylko po to, bym znów mógł stanąć naprzeciw Niej.
Nie powiedziałem jej od razu, że to ja. (Czyżbym znowu stchórzył? )Bo nie można powiedzieć kobiecie, że szukałeś jej przez pół życia, że zbudowałeś imperium złudzeń, by znaleźć Jej cień. Nie mówi się tego głośno. To się pokazuje. Na scenie. Albo w snach.
Sophija była moją strzelbą Czechowa.
Od samego początku.
I wiedziałem, że pewnego dnia – ona wystrzeli.
Pytanie tylko: Czy pocisk trafi we mnie... czy w tych, którzy chcieli ją zatrzymać?
¥¥¥
Wernisaż w starej willi, gdzie światło świec zdaje się znać wszystkie sekrety tych ścian. Obrazy — niepokojące, poruszające, jakby ktoś malował nie pędzlem, a szeptem zbrodni. Jedno płótno przyciąga spojrzenia: kobieta stojąca pośrodku burzy piaskowej, wokół niej świat się rozsypuje — a ona trwa. Nieugięta. Magnetyczna.
Stoję i podziwiam. Starszy, wyższy, w czerni i cieniu. Już nie chłopiec z korytarza, ale mężczyzna, który potrafiłby zniknąć w świetle dnia. Maestro. Iluzjonista. Człowiek, który nauczył się znikać… zbyt dobrze.
I wtedy Ją czuję.
Nie widzę. Czuję.
Jak zapach wspomnienia, jak drżenie pajęczyny na wietrze wspólnego losu.
Odwracam się powoli. Ona stoi obok. W tej samej sali. W tej samej chwili.
Sophija.
Nie rozpoznaje mnie. Oczywiście, że nie. Tamten chłopiec z sierocińca zniknął dawno temu, tak jak znika cień po zgaszonej świecy. Ale coś w Jej spojrzeniu... coś, co drży. Jakby dusza pamiętała więcej niż pamięć.
— Piękny obraz, nieprawdaż?— powiedziała— Nazywa się „Nieśmiertelność pustyni”.
— A jednak to ona wydaje się najwyższa — odpowiedziałem wskazując postać kobiety. - Jak dziewczynka z lasu, którą kiedyś znałem...
— Znasz się na sztuce? — pyta.
— Znam się na tym, co zostaje, gdy obraz się kończy.
Milczenie. Gęste jak noc po przedstawieniu. A potem — iskra. Nie w oczach. We wspólnym milczeniu.
— Spotkaliśmy się już kiedyś? — pytała Sophija, unosząc brew.
— Nie. Ale kiedyś Ci obiecałem, że Cię znajdę i że nas zniknę.
Jej spojrzenie na moment staje się przezroczyste. Jak tafla jeziora, w której odbija się gwiazda, o której nie wiesz, czy naprawdę istnieje.
— Kim jesteś?
I wtedy uśmiecham się — nie do Niej, nie do pytania.
Do wspomnienia serca, które nie zapomniało.
— Nazywają mnie różnie. Sullivan. Iluzjonista. Maestro. Mentalista. Eisenheim. Król Martwych nadziei. Ale dla Ciebie? Po prostu... Dante.
¥¥¥
Paryż, L’hôtel de Sélène. Pokój, który mógłby opowiedzieć historię każdej łzy świata. Stare lustro. Fortepian, który już dawno powinien zamilknąć. I Ona — Sophija. Stoi w bieli, jak duch przeszłości, której nigdy nie opowiedziano do końca. Pali kadzidło z białej mirry. Zegar tyka jak metronom w utworze, który właśnie ma się zacząć.
Za Nią — cienie.
Za Nią — ja.
Niepostrzeżenie, jakby wyrastając z kurzu wspomnień. Zostawiłem jej róże z atramentu, niezapominajki na poduszce, a teraz — przybyłem sam.
— Wiem, że nie powinnam tu być — mówiła cicho, nie patrząc w moją stronę.
— A jednak przyszłaś. Bo czasem trzeba spojrzeć lustru w oczy. I pozwolić mu pęknąć.
— Złamałeś mnie, Dante. Zniknąłeś jak sztuczka z pierwszego aktu. Pozostawiłeś... duchy.
— Nie zniknąłem. Ukryłem się w opowieści. Dla Ciebie.
— Dla mnie?
— Tak. Bo jeśli ta historia miała przetrwać — musiała być niemożliwa. A każda niemożliwa miłość, Sophijo… jest jedyną, która nie rdzewieje w czasie.
Zbliżam się. Jej oczy drżą, ale nie od lęku. Od rozpoznania.
— Pamiętasz, co powiedziałaś tamtej nocy, przy fontannie?
— Że jeśli kiedykolwiek znikniesz, odnajdę Cię po zapachu kadzidła i dźwięku milczenia?
— Właśnie tak.
I wtedy — cisza. Ale nie martwa. Cisza jak zawieszone skrzydła ptaka przed lotem. A potem… jedno spojrzenie, jak pocałunek między wersami niedokończonego wiersza. Dłoń na Jej dłoni. Jakby złożył się z powrotem zegarek z rozbitych chwil.
I wtedy — mój szept:
— W każdej sztuczce najważniejszy jest prestiż. To, co wraca. Czasem nieco inne. Czasem... bardziej prawdziwe niż wcześniej. Jak... Amarantowy amarantos... Albo coś w tym guście. Muszę dopieścić tą nazwę. Popracować nad szczegółami. Plan idealny, pojmujesz? Musi się udać. Tylko... Każdy iluzjonista posiada dublera. I asystentkę. Może, gdyby założenia fizyki kwantowej okazały się trafne w moim pomyśle. I jeśli nie wyślizgniesz mi się z rąk. Trudno zbudować machinę, o której marzył sam Tesla, jeśli Ty zechcesz mi znów uciec. O czym to ja... Ah, tak. Prestiż. Coś znika, coś powraca. A śmierć. Czy ona nie przekreśla powrotu? Muszę, to sprawdzić. Wypróbować. Nie zawsze E=mc².
¥¥¥
Wyobraź sobie Rzym. Nie ten z widokówek, lecz ten z oparów skradzionych nocy. W uliczkach pachnących bazylią i sekretem, w kawiarni, gdzie karty tarota podsuwane są z kieliszkiem absinthu.
Tam właśnie Sophija — o zapachu lawendy i gniewu — przyszła na spotkanie z przeznaczeniem.
A przeznaczenie miało twarz Dantego Sullivana. Moją twarz.
Nie od razu mnie rozpoznała. Pewnie przypominałem Jej zapomniany szkic na dnie szuflady dzieciństwa. Lecz oczy... Oczy pamiętały Ją, zanim Ona przypomniała sobie mnie.
Siedziałem w cieniu, z kartą królowej kier wyjętą z talii, której nigdy nie miałem.
— Spóźniłaś się o siedem lat — rzuciłem z uśmiechem, który potrafił złamać księżyc.
— A ty... nigdy nie zniknąłeś naprawdę, prawda?— Jej głos drżał. Jakby moja obecność otwierała szuflady w jej duszy, te z kłódkami i krwią.
Wstałem. Spojrzałem jej w oczy i podałem małe pudełko.
Pozytywka.
— Nadal grasz naszą melodię — szepnęła.
— Bo tylko ta nigdy się nie zacina.
A potem milczenie. Tak gęste, że można było z niego ulepić posąg.
I kiedy chciała coś powiedzieć, zamknąłem Jej usta palcem —nie gestem zaborczym, ale jak ktoś, kto właśnie odnajduje zaginioną nutę w symfonii życia.
— Sophijo… byliśmy dziećmi w świecie dorosłych, który chciał nas spalić. Teraz jesteśmy płomieniami. Ale nie zapominaj — płomień tańczy najpiękniej, gdy wie, że może zgasnąć.
¥¥¥
W starym teatrze przy Via dei Serpenti, gdzie aksamit kurtyn zakurzył się od snów niedopowiedzianych, a marmurowe maski na balkonach pamiętały pierwsze westchnienia aktorów i ostatnie klaski zakochanych, Dante Sullivan postawił lustro. Maestro, którym byłem na scenie. I... Lustro.
Nie zwykłe.
To było lustro wspomnień.
Lustro obietnic złamanych.
Na jego powierzchni odbijała się nie Sophija, lecz dziewczynka z sierocińca. Ta sama, która zimą, bosa, skrywała w dłoni pęknięty kamień — amulet od chłopca, który obiecał wrócić, a którym nie byłem ja.
— Powiedz mi, Maestro, co robisz z odbiciem, które pamięta więcej niż ty? — spytała Sophija, kiedy stanęła przede mną.
— Chowam je… do momentu, gdy miłość stanie się silniejsza niż ból — odpowiedziałem, obracając w palcach mechanizm z Tealinem.
To urządzenie nie było tylko iluzją. Było zapisem. Nagrało każdą z jej łez. Każdy ułamek snu, który wypowiedziała przez sen, wierząc, że nikt nie słucha. Cóż... Ja słuchałem. Dla nas dwojga. A może z własnej tęsknoty za Jej głosem.
— Wiedziałeś. Cały czas wiedziałeś, gdzie jestem. — w jej głosie mieszkała cisza i coś złowieszczego.
— Nie szuka się słońca, gdy samemu jest się cieniem. Czekałem, aż rozbłyśniesz.
I rozbłysła.
W płomieniach gniewu.
Bo w lustrze widziała nie tylko siebie — ale też Zebediaha.
I... Asli.
I innego mężczyznę, którego twarz przypominała... zbyt wiele.
— Kto z nich jest cieniem, a kto płomieniem, Dante? — pytała, a echo Jej głosu układało się w wersy.
— A może wszyscy jesteśmy dymem, Sophijo. Po miłości, która kiedyś płonęła.
Zegar w teatrze przestał tykać.
Zamilkły pozytywki.
Lustro pękło.
I kiedy wszystko miało się skończyć —
Wyjąłem z kieszeni nową kartę.
Król trefl.
Z plamką szminki.
Czerwonej. Choć Sophija nigdy takiego odcienia nie nosiła.
¥¥¥
Potem przyszły sztuczki. Dym, iluzje, karty, cienie.
Nie szukałem już Sophiji — szukałem tego spojrzenia. W każdym widzu. W każdej kobiecie. Nigdy nie znalazłem.
Aż któregoś dnia...
na jednym z moich pokazów, wśród publiczności, usiadła dama w czerni, z wachlarzem z piór kruka. Jej palce grały na jego brzegach jak na harfie kłamstw.
I wtedy na mnie spojrzała.
Cofnęło mnie w czasie. Do tamtej chwili. Do śniegu. Do ciszy.
Nie podszedłem. Nie mogłem.
Bo znałem już wtedy reguły tej gry:
jeśli spotykasz duchy z przeszłości, bądź pewien, że przyszłość właśnie zaczęła pisać testament.
Od tej chwili wszystko było ruchem — planem — magią.
Nie sztuczka, lecz precyzyjna symfonia złudzeń.
Wiedziałem, że jeśli chcę Ją mieć przy sobie...
muszę najpierw zniknąć. Dosłownie.
Zostawiłem za sobą fałszywe tropy, strzępy gazet, rozbite lustra.
Zginąłem.
Przynajmniej oficjalnie.
A Ona?
Ona stała się Dama Trefl.
Królową fałszu, żołędnych zasad i trucizny.
Ale ja... ja widziałem w niej nadal tamto dziecko.
Zbyt dumną, by płakać. Zbyt mądrą, by ufać.
Zatem...
Czas rozciąć serce na pół i pokazać, że nie ma w nim żadnej sprężyny, żadnego sekretnego mechanizmu.
Jest tylko prawda.
I tęsknota, która pachnie fioletem, kurzem sceny i popiołem spalonej przyszłości. Naszej przyszłości, stojącej w sprzeczności mafijnego rodu.
Spotkałem Ją i raz jeszcze — gdy czas postanowił zadrwić z logiki.
Ale to nie był przypadek.
To była strzelba Czechowa zawieszona w akcie pierwszym — a wystrzelona w finale.
Bo Sophija nie jest kobietą, którą się poznaje.
Ją się rozpoznaje.
Jak nutę w ulubionej melodii. Jak sen, który powraca. Jak znak na skórze, którego nigdy się nie zapomniało.
Kiedy świat uznał mnie za martwego, Ona ożyła — nieświadoma, że jej żałoba to tylko przebrana sztuczka. A może - jak dla swego własnego dobra - zbyt świadoma?
Cóż... ja żyłem. Oddychałem. Obserwowałem.
Nie z braku odwagi, lecz dlatego, że wiedziałem —
Ona musi dorosnąć do prawdy,
a ja musiałem stworzyć iluzję tak doskonałą, że sama rzeczywistość poczuje się oszukana.
Tak jak Eisenheim stworzył duchy.
Jak Cobb wszedł we wspomnienia.
Jak Jane rozgrywał emocje niczym partię szachów.
Tak ja rozegrałem siebie — by móc Ją kochać po prostu.
Lepiej. Prawdziwiej. Bez widowni.
I oto jesteśmy.
Ty — kobieta z ogniem we włosach i lodem pod językiem.
Ja — mężczyzna, który zniknął, by w końcu wrócić.
A świat?
Świat to tylko kurtyna.
Niech spadnie.
Niech publiczność zamilknie.
Niech prawda zaistnieje jak ostatni akt magii:
Sophijo, ja nigdy nie przestałem Cię kochać.
Bo Ty jesteś moim ostatnim numerem.
Tym, którego nikt nie rozgryzie.
Ani teraz. Ani nigdy.
– Dante Sullivan, Twój Iluzjonista. Twój zmarły. Twój żywy.
#maestro sullivan#the illusionist#eisenheim#phantom of the opera#movedヽask.fm#polish rp#polish rpg#polskie rpg
24 notes
·
View notes
Text









"People. People. Endless noise. And I am so tired. And I would like to sleep under trees; red ones, blue ones, swirling passionate ones"
― Alfred Stieglitz, My Faraway One: Selected Letters of Georgia O'Keeffe and Alfred Stieglitz
713 notes
·
View notes
Note
https://justpaste.it/maestro_sullivan1
1. Czy jest ktoś, od kogo powinieneś trzymać się z daleka, a i tak wciąż do niego lgniesz?
Jest takie powiedzenie o ćmie i płomieniu. O magnetyzmie, któremu nie sposób się oprzeć, nawet jeśli z góry wiesz, że to podróż w jedną stronę.
Sophija.
Gdyby los dał mi wybór, czy chcę Ją poznać, czy nie – wybrałbym ponownie to samo. A potem jeszcze raz i jeszcze, bo czym byłoby życie bez tej, która uosabia miłość i życie? Bez Jej cienia na ścianie, zapachu unoszącego się w powietrzu, odbicia w lustrze, które znika, gdy się do niego zbliżysz?
Powinienem był trzymać się z dala. Ale czy można uciec od własnego przeznaczenia?
2. Szukasz kogoś do stworzenia wspólnej historii?
Historia już się toczy. Pytanie brzmi: kto odważy się przekroczyć jej próg?
3. Twój crush.
Zaśmiał się cicho, niemal niedosłyszalnie. Gdyby ktoś go zapytał, kim jest, odparłby, że jest cieniem. Złudzeniem. Mglistym echem w pustym pokoju.
Ale ona – ona była ogniem. I mimo że powinien był trzymać się w cieniu, ciągnęło go do jej blasku.

4. Powiedziałeś kiedykolwiek „tak”?
Wystarczyło jedno słowo, by cały świat się zmienił.
„Tak.”
A potem mgła, echo śmiechu, dźwięk szelestu sukni i ciepło dłoni w mojej dłoni.
Tak, ten jeden raz, który zaważył na całym życiu. Dzień przysięgi bycia aż do śmierci.
Tak, wielokrotnie, zwłaszcza gdy odpowiedź ta prowadziła do odkrycia nowych tajemnic.
5. Wyobraź sobie, że wchodzisz do swojego dziecięcego pokoju i siadasz naprzeciwko swej młodszej wersji. Co zapragniesz powiedzieć temu chłopcu?
— Nie bój się tego, czego nie rozumiesz — powiedział, pochylając się nad chłopcem, który wpatrywał się w niego dużymi, uważnymi oczami.— Bo największe cuda kryją się tam, gdzie inni dostrzegają tylko cień.
Dziecko zamrugało, a potem powoli skinąwszy głową odpowiedziało:
— Ale ja się nie boję — odparło cicho. — To ty się boisz.
Dante uśmiechnął się smutno.
— Może masz rację.
6. Ciepłe wspomnienie zimy.
Irlandia i jej wrzosowiska. Kwiaty, które trwały po mimo, wśród ostrych skał i pejzaży równie pięknych co niebezpiecznych. Zaplątany wiatr w Jej ciemnych włosach. Oczy, które kradły gwieździste błyski. A później wieczory spędzone przy kominku, gdy śnieg za oknem tworzył naturalną kurtynę dla naszych opowieści. Ciepło Jej dłoni w mojej dłoni i smak grzanego pożądaniem wina na ustach.
7. Słowa, które echem odbijają się w Twojej duszy.
„Iluzja jest najpiękniejszą formą prawdy.”
8. Co szepcze Twoje serce?
„Nie odchodź.”
9. Wymień dwie największe pokusy Dantego.
Tajemnice. I Ona.

10. Czym jest dla Twojej postaci prawdziwe piękno?
Piękno to moment, gdy złudzenie staje się rzeczywistością – na krótką, ulotną chwilę.
11. Słodka chwila zatracenia.
Jej zapach, jej głos, jej cień, kiedy odwraca się na pięcie i znika wśród tłumu.
12. Co takiego utkwiło Twojej postaci w pamięci? Czego nigdy nie będzie w stanie zapomnieć?
Ostatni pocałunek przed końcem.
13. Jaki utwór Twoja postać potrafi odtwarzać w kółko? Jakie towarzyszą jej przy tym emocje? O czym myśli?
Melodia pozytywki. Zawsze ta sama, a jednak za każdym razem brzmi inaczej. Hm... Emocje? Z pewnością niejednoznaczne. Pozytywka jest szczególnym elementem łączności z tymi, którzy są bardzo ważni.
Gdyby pokusić się o piosenke, która by pasowała byłby to z pewnością ten utwór: https://youtu.be/LHIS6pm58b0?si=t44f7nByKm4FoaJg
14. Napisz coś miłego o swoich współtwórcach!
Każde z Was wnosi unikalną magię do naszego wspólnego spektaklu. Dziękuję Wam za to, za to że jesteście i za to jacy jesteście. Za nami piękne wspomnienia i jeszcze niejedne piękne historie. To zaszczyt tworzyć z Wami.
15. Lubisz masaże?
Zależy kto masuje ;) . W szczególności upodobałem sobie dłonie pewnej artystki, które skrywają tajwmnice. Zaraz po nich dłonie pewnej Pani doktor.
16. Czy jest ktoś na Tumblr, z kim z chęcią napisałbyś wspólny wątek? Oznacz go!
Każdy, kto potrafi dostrzec iluzję w codzienności, jest mile widziany.
17. Gdyby Twoja postać mogła pojechać gdziekolwiek by chciała, co to by było za miejsce?
Nie pytaj gdzie, tylko kiedy. Bowiem rzeczywistość jest czterowymiarowa. Można także cofnąć się do... Przyszłości ;). Grunt to dobrać odpowiedni sposób podróży. Wehikuł czasu oparty na molekularnych prawach, na fizyce kwantowej. Myśl, to miejsce, gdzie granica między rzeczywistością a iluzją jest najcieńsza. A zatem: kiedy jesteśmy, a nie gdzie jesteśmy ;).
18. Kto miał na Ciebie największy wpływ w życiu?
Przede wszystkim Sophija @queenofclubsmafiaworld , jej obecność kształtuje każdą moją decyzję. Ważnymi osobami, które wywarły na mnie bardzo duży wpływ są: Asli @wxldr0se Zebediah @kill-grave i pewna kocica (lwica) @missxbadxluck oraz Magiczne Ziarna Fasoli, Porcelanowy Sztylet. Dwóch ostatnich niestety nie ma na Tumbrl, a szkoda.
19. Czym dla Twojego bohatera jest zło?
Zło to manipulacja bez celu, iluzja bez znaczenia.
20. Moja postać w obrazach – moodboard.
Cienie, światła, gra kartami, które dał los, nadpalając ich papierowe życie oraz oczy - te widzą więcej niż powinny. Moodboard poniżej.

Dziękuję wszystkim tym, którym zawdzięczam tak ciekawe pytania. Pełne chapeau bas z mej strony dla Was. Ukłon ode mnie także w stronę @valkyrs-world , dzięki któremu ten Wieczorek Szczerości zaistniał.
#maestro sullivan#the illusionist#eisenheim#phantom of the opera#movedヽask.fm#polish rp#polish rpg#polskie rpg
17 notes
·
View notes
Text

Moja ukochana Sophijo, @queenofclubsmafiaworld
Jeśli czytasz te słowa, to znaczy, że czas postanowił upomnieć się o mnie, jak bezlitosny widz, który nie potrafi odróżnić iluzji od rzeczywistości. A może… tylko chciałem, byś uwierzyła, że zasłona już opadła?
Znasz mnie lepiej, niż ktokolwiek. Wiesz, że nigdy nie pozwoliłbym, aby nasze przedstawienie dobiegło końca tak po prostu—bez ostatniego aktu, bez finałowego ukłonu. Śmierć? To zbyt banalny wybieg. Zbyt oczywisty trik w rękach kogoś, kto od lat igra z cieniem i światłem. Ale jeśli wolisz uwierzyć w moje zniknięcie, jeśli ta iluzja pozwoli Ci oddychać lżej… nie będę Cię z niej wyrywał.
Jednak zanim odwrócisz wzrok, zanim pozwolisz, by świat zamazał moje kontury, chcę, byś coś zapamiętała. Nie istnieję w cmentarnym marmurze, nie znajdziesz mnie w policyjnych aktach. Jestem w każdym szeptanym kłamstwie, które odgadłaś, w każdym spojrzeniu, które nauczyłaś się czytać jak otwartą księgę. Jestem w dłoniach, które malują obrazy krwią i kawą, w rytmie Twojego oddechu, gdy rozgrywasz kolejną partię tej gry.
A jeśli pewnego dnia, w dymie cygara, w cieniu kurtyny, w odbiciu szyby dostrzeżesz cień, który wydaje Ci się znajomy… może to tylko sztuczka światła. A może coś więcej.
Nie wierz w to, co widzisz, Sophijo. Ale wiesz to przecież lepiej ode mnie.
Na zawsze Twój, D.
#maestro sullivan#eisenheim#phantom of the opera#the illusionist#movedヽask.fm#polish rp#polish rpg#polskie rpg#maestro#maestro x sophija
10 notes
·
View notes
Text
Drogi Zebediahu, @kill-grave
Być może ten list nigdy do Ciebie nie dotrze. (W końcu jest tyle osób, zwłaszcza kobiet, które chciałby go przechwycić). Być może spłonie w dłoniach kogoś, kto uzna, że pewne tajemnice powinny pozostać martwe. (Mam jednak nadzieję, że to Ty będziesz odpowiedzialny za zniszczenie). Albo, co bardziej prawdopodobne, zostanie przechwycony przez kogoś, kto wreszcie zdecyduje się na ostatnie cięcie lin, na których zawieszona jest ta iluzja, więc wystrzegaj się pięknych kobiet. Dobrze wiesz których. Zawsze siedziały nam na ogonie i...są nader dobre w Twoim i moim fachu.
Zawsze byłeś kimś, kogo nie sposób było zaszufladkować—zbyt bystry, by stać się zwykłym narzędziem w cudzych rękach, zbyt lojalny, by uciec od swojego cienia. Podziwiałem Cię, podziwiam nadal. Jednocześnie zawsze się Ciebie bałem. Nie tyle ze względu na siebie, co ze względu na kobietę, która łączy nas w sposób wyjątkowy. Wiem, że cieszyłem się Twoim szacunkiem i nigdy, przenigdy nie miałeś mnie za swojego wroga, zresztą z wzajemnością. A jednak, kiedy pierwszy raz Cię zobaczyłem, nie dostrzegłem w Tobie brata. Dostrzegłem rywala. (Mimo, że naszym wspólnym jest R. Russo). Kogoś, kto kocha Ją równie desperacko jak ja, choć w zupełnie inny sposób.
Miłość jest sztuczką, Zebediahu. Nie dlatego, że jest fałszywa—wręcz przeciwnie. Jest tak prawdziwa, że umysł nie potrafi jej ogarnąć, więc sięga po to, co zna: po mechanizmy, iluzje, odbicia. Ty kochasz Ją jak ktoś, kto trzymał S. za rękę, gdy stawiała pierwsze kroki. Ja kochałem Żołędną Damę, jak ktoś, kto nauczył Ją tańczyć nad przepaścią.
I przez cały ten czas nie mieliśmy pojęcia, że dzielimy coś więcej niż tylko Jej serce.
Czy to ironia losu? Czy może dowód na to, że pewne historie są pisane niewidzialnym atramentem na długo przed tym, zanim ktokolwiek z nas zdąży dostrzec litery?
Zastanawiałem się, jak byś zareagował, gdybyś wiedział, że stoję w cieniu. Że obserwuję Was, nie jako duch przeszłości, ale jako ktoś, kto oszukał czas... Przecież jesteś Jej adwokatem. I broniłeś Jej w sprawie o morderstwo, którego rzekomo dopuściła się na mnie. Spisałeś się po mistrzowsku. Lepiej niż ja kiedykolwiek. Z tymże, to nie ja zacząłem tą grę. Lecz ja z całą pewnością ową grę zakończę. W końcu nie można zabić tego, kto jest już martwy. Oficjalnie.
Zapewne chcesz spytać: jak to możliwe, że żyję. Każdy widział trupa. Nieboszczycy nie kłamią. Widzisz, Zebediahu, iluzjoniści i naukowcy mają więcej wspólnego, niż można by przypuszczać. Obaj tworzą rzeczy, których inni nie potrafią pojąć. Obaj igrają z tym, co niemożliwe. I obaj wiedzą, że prawdziwa magia nie polega na sztuczkach, ale na zrozumieniu zasad gry lepiej niż ktokolwiek inny.
Kiedyś mówiono, że diabeł tkwi w szczegółach. Ja twierdzę, że tkwi w równaniach. I jeśli są one właściwe, można zrobić coś więcej niż tylko zniknąć na scenie. Można oszukać nawet własną śmierć. Nie wierzysz? Spytaj Giuseppe, a wyjaśni Ci wszelkie zawiłości z fizycznego punktu widzenia. W końcu to nic innego jak czysta fizyka.
Nie wiem, kiedy następny raz Ci się pokażę. Może już to zrobiłem, a Ty po prostu nie patrzyłeś pod odpowiednim kątem. Ale jeśli kiedykolwiek spojrzysz w lustro i zobaczysz coś, co nie powinno tam być—może tylko cień, może błysk znajomego spojrzenia—zastanów się dwa razy, zanim odwrócisz wzrok.
Nie wszystko, co umiera, zostaje pogrzebane. Nie wszystko, co zniknęło, zostało stracone.
W grze, którą prowadzimy, najważniejsza sztuczka dopiero przed nami. A do tej sztuki potrzeba mi asystentów nim pociągnę za sznur. Kurtyny, naturalnie. Szukaj... Myśl anagramami i tym co oczywiste. Przyszedł mi do głowy pewien pomysł. Bezpieczna przystań. AMARANTOS.
D. Druh i Duch.
13 notes
·
View notes
Note
Moja droga Asli,
Jeśli ten mechanizm wciąż gra swoją cichą melodię, jeśli trybiki wciąż tańczą w precyzyjnej harmonii, to znaczy, że los pozwolił, by ten list dotarł do Twoich rąk. A jeśli los nie dopisał, cóż… może ktoś inny wsłucha się w jego nuty, zastanawiając się, czy to melodia wspomnienia, czy zapowiedź czegoś, co dopiero nadejdzie.
Nie ma wielu ludzi, którym ufałbym na tyle, by powierzyć im nawet szept. Ty jesteś wyjątkiem. Zawsze byłaś. Może dlatego, że w Twoich oczach nie ma tego głodu iluzji, na którym żywią się inni. Widzisz świat takim, jaki jest, a mimo to nadal wybierasz, by go leczyć, a nie przeklinać. To sztuka, której nigdy nie posiadłem—moje dłonie potrafią oszukiwać oczy, ale nie potrafią składać tego, co zostało złamane.
Czasem zastanawiam się, ile cieni przeszło przez Twój gabinet, ile dłoni ściskałaś w milczeniu, nie zadając zbędnych pytań. Ilu ludzi zawdzięcza Ci coś więcej niż życie—spokój, którego nawet nie umieli nazwać. Nie masz w sobie teatralności cudotwórcy, a jednak dokonujesz cudów. Gdyby losy świata zależały od lekarzy, a nie iluzjonistów, może żyłoby się nam lepiej. A może nie, wszak nie każdy to Ty.
A jeśli kiedyś, wśród piasków, w cieniu namiotu lub w zapachu kardamonowej herbaty, poczujesz, że ktoś Cię obserwuje… Może to tylko miraż. A może coś więcej.
Gdy otworzysz tę pozytywkę, obiecaj mi jedno—że chociaż przez chwilę pomyślisz o sobie, a nie o innych. Że pozwolisz muzyce otulić Cię jak ciepły, pustynny wiatr. Że przypomnisz sobie, iż jesteś nie tylko tą, która opatruje rany, ale i tą, której zasługiwałaby, by ktoś opatrzył jej własne.
Nie zapominaj o sobie, Asli. I dbaj o Sophiję. Koniecznie. Kiedyś po Nią wrócę. W tym czy innym życiu lub wcieleniu.
D.
Długo starasz się tłumaczyć coś komuś? Denerwuje Cię to czy masz dużą cierpliwość?
Bliżej. Podejdź bliżej. Przyjrzyj się uważnie, bo im bardziej jesteście przekonani, że wszystko widzisz, tym łatwiej Cię oszukać.
W tym miejscu możecie szukać sekretu, ale oczywiście go nie znajdziecie, ponieważ, oczywiście, nie patrzycie jak należy. Tak naprawdę, nie chcecie go znać. Chcecie być oszukanymi.
Iluzjonista i publiczność zawierają - jak ja to nazywam - Pakt Cichej Zgody na Czary. Nikt nie mówi o tym głośno, a publiczność czasami wręcz nie podejrzewa, że taki pakt istnieje, ale tak właśnie jest.
Każda magiczna sztuczka składa się z trzech faz. Pierwsza faza to obietnica. Magik pokazuje wam coś zwyczajnego - talię kart, ptaka albo człowieka. Pokazuje wam przedmiot, prosi byście go sprawdzili aby przekonać się czy rzeczywiście jest prawdziwy. Tak. Zwyczajny, normalny. Ale oczywiście prawdopodobnie wcale taki nie jest.
Kolejna faza to zwrot. Magik sprawia, że coś zwyczajnego staje się czymś niezwykłym. Wtedy węszycie podstęp ale i tak go nie odkryjecie. Oczywiście dlatego, że nie patrzycie jak należy. Wcale nie chcecie wiedzieć. Chcecie dać się nabrać.
Ale jeszcze nie będziecie klaskać. Nie wystarczy sprawić, że coś zniknie. Trzeba sprawić, że to powróci. Dlatego istnieje trzecie faza. To najtrudniejszy fragment - tzw. prestiż.
¥¥¥
- Witaj Asli. Wyglądasz jakbyś zobaczyła nieboszczyka. W sumie... Byłem nim. Spokojnie, zachowaj cierpliwość. To nic osobistego. To element sztuczki, zapewniający życie. Deus ex machina, można rzec. - uśmiech szelmy pojawił się zdradziecko na twarzy Maestra.
@wxldr0se
34 notes
·
View notes