Tumgik
marcinczerkasow · 3 years
Photo
Tumblr media
TRZY PROZY
0 notes
marcinczerkasow · 4 years
Photo
Tumblr media
BLADY DOM Widziałem to na przedmieściach, również w centrum miasta, pewnej ogromnej nocy: wyjątkowa faktura tych krzaków odprowadziła mnie wzrokiem do drzwi i jeśli chodzi o mnie, to, co rozpoczęło się jako życie, wkrótce przeobraziło się w znacznie szerszy projekt. W swoim dotychczasowym oderwaniu mogliśmy krążyć po okolicy, podróżować nawet w najdalsze zakątki kraju, widząc ciągle te same materiały naszej codziennej aktywności: trawniki, ubrania, jedzenie oświetlające nas w mroku, jakby pokryte inteligentną pleśnią. Całkiem niedorzeczne atrakcje, nie sądzisz? Tymczasem prawdziwa domowa robota polegała na tym, że wyszliśmy skądś już wstępnie ukształtowani, jakby stworzeni na wymiar, lecz pozbawieni wyjściowego obrazu. To była długa droga. Zaczęło się od rysunku, lecz wkrótce stało się jasne, że również te deski, płyty oraz woda z piachem po prostu nie wystarczą. „Zapamiętam sobie twój kształt”, powiedziała naga ściana i stała się płótnem jakiegoś obojętnego popołudnia. A teraz narzuca siatkę swoich pojedynczych pojęć oplatających ten blady dom dni, które dopiero nadejdą, choć już od dawna mieszkamy w nim wszyscy. ———————————— PALE HOUSE I saw it in the suburbs, also in the center of the town, during a vast night: the unique texture of these bushes followed me to the doors with it’s eyes, and as for me, what has began as life soon turned into a much wider project. In our previous detachment we were able to go around, to travel even in most distant corners of the country, seeing always the same materials of our daily activity: lawns, clothes, food illuminating us in the dark, as if covered with intelligent mold. Pretty preposterous attractions, don’t you think? Meanwhile, the real homework was that we came out of somewhere already preformed, as if made for measure, but deprived of the original image. It’s been a long way. It started with a drawing, but soon it became clear, that also these planks, boards and water with dirt are just not enough. “I’ll remember your shape”, said the naked wall and became a canvas of some indifferent afternoon. And now it imposes a mesh of its individual concepts entangling this pale house of days that are yet to come, although already for a long time we are all living in it. ― Marcin Czerkasow https://magazynszum.pl/blady-dom-piotra-lakomego-w-galerii-labirynt-piotr-lakomys-pale-house-at-labirynt-gallery/
0 notes
marcinczerkasow · 4 years
Photo
Tumblr media
Rozczarowany optymizm młodych adeptów sztuki, balansujących między krzywymi rynkowego zainteresowania ich działalnością a uwagą krytyki oraz instytucji, funkcjonuje często w ramach specyficznego romansu: wystawiając się na ryzyko niewidzialności, młodzi artyści podejmują tematy z pogranicza rezygnacji w świecie zdominowanym przez systemowy nadmiar obrazów ilustrujących przeciągający się koniec pewnego porządku. Czym staje się zaangażowanie w sztukę w czasach urynkowienia pomysłowości? Czy istnieje sztuka angażująca uwagę poza podziałem na sztukę zaangażowaną i komercyjną? Nie jest to pytanie o dyscyplinarną czystość, lecz o możliwość swobodnej gry wyobraźni wymykającej się rzeczywistości codziennego, w tym również rynkowego doświadczenia. Seria obiektów zaproponowanych przez Wojtka Didkowskiego wydaje się wprost nawiązywać do tu i ówdzie powtarzanej, choć niezbyt często przyjmowanej za dobrą monetę opinii, że sztuka już od dawna nie jest tym, na co patrzymy. Po przesunięciu mechanizmów wytwarzających znaczenie dzieła poza pole krytycznego komentarza istotną częścią doświadczenia sztuki stają się przede wszystkim kwestie o charakterze spekulatywnym. Nie chodzi tu jednak o spekulację filozoficzną, lecz tę rozumianą w kategoriach ściśle rachunkowych. W scenerii gwałtownie zorganizowanej ekonomii użytku niewiele miejsca pozostaje na spekulację spoza bardziej pragmatycznego słownika. A również w porządek tego słownika starają się ingerować przedstawione tutaj obiekty. Otrzymujemy zatem zestaw intrygujących figur odtwarzających topologię zajmujących Didkowskiego problemów: gry z rezygnacją, regułami artystycznej apriopracji, a także z kodami odwracającymi porządek komercyjnie sankcjonowanych narracji. Odlew głowy wciśniętej w tani plastikowy syntezator wydający monotonny, otępiający dźwięk; rzeźba osiedlowego murka, przywodząca na myśl parodię pomnika przełożonego na horyzontalny antymonument; zasłony umieszczone na karniszach wykonanych z luf wiatrówek, nawiązujące do ponurych okoliczności śmierci wokalisty blackmetalowego zespołu Mayhem; fotografia kwiatu tytoniu stylizowana na obraz à la Thomas Struth, dekontekstualizująca popularne przedstawienia tej rośliny w postaci produktu przetworzonego do masowego spożycia, prezentowana na tle boazerii z dwóch rodzajów drewna przesuniętych wobec siebie w czasie o 100 lat. W tym kontekście możemy zacząć nieco swobodniej myśleć o pewnej alegorii: pomiędzy konceptualnym gestem przeniesienia pierwszego przedmiotu codziennego użytku do przestrzeni galerii a rzeczywistością samego życia z czasem pojawił się czasowy dystans oddzielający również ostatni artystyczny gest Duchampa, z rozmysłem pochylającego się nad szachowymi figurami, od rozważań Setha Price’a dotyczących znaczenia sztuki wywiedzionej z aktywności ze sztuką niezwiązanej.
Jak swego czasu zauważył Marcel Broodthaers: „definiowanie artystycznej aktywności ma miejsce przede wszystkim w polu jej dystrybucji”. „W tym systemie chyba wszyscy gonią własny ogon”, powiedział Wojtek. Ostatecznie rzecz zatem w nieustannej cyrkulacji. Marcin Czerkasow https://magazynszum.pl/chasing-my-own-tail-wojtka-didkowskiego-w-galerii-ego/
0 notes
marcinczerkasow · 4 years
Photo
Tumblr media
Wyjątkowa konsekwencja, z jaką Katarzyna Sobczuk tworzy od lat swoje papierowe rzeźby, pozwala zastanowić się nad znaczeniem szerzej zakrojonego projektu, przekraczającego działanie w wymiarze wyłącznie prywatnym i przenikającego dzięki temu w pole praktyki artystycznej. Konstruowane przez nią obiekty to przeważnie zorganizowane w postaci wielowarstwowych dioram, starannie oświetlone, trójwymiarowe kolaże. Oprócz obiektów papierowych, artystka tworzy również filmy wideo, stanowiące zarówno formę dokumentacji, jak i osobne, w pełni samodzielne prace. Starając się określić energię towarzyszącą procesowi twórczemu, stwierdza w jednym ze swoich autokomentarzy, że „[w]ycinanie to czynność dwoista: medytacyjna i rewolucyjna jednocześnie. Uspokaja, pozwala na maksymalną koncentrację, a jednocześnie jest w niej coś przyjemnie destrukcyjnego: pociąć! Pociąć te głupie pisma, zniszczyć! Jest w tym coś pierwotnego i anarchistycznego. Bardzo przyjemne”. Ta w dwójnasób rozumiana czynność odnosi się zatem także do pewnego rodzaju dyskretnej subwersji, dzięki której powszechnie dostępne obrazy świata mediów i konsumpcji przetworzone zostają w nową, poddaną subiektywnej formie kontroli, rzeczywistość. W istocie, jest coś na rzeczy w kontekście kontroli, kiedy myślimy o świecie miniatur, wnętrz domów, mieszkań i pojedynczych pomieszczeń, z pietyzmem wyposażanych w stoliki, krzesła, półki z książkami, a także często i misy pełne naprawdę niewielkich owoców, pieczywa, czy drobnych, lecz precyzyjnie odwzorowanych butelek Coca-Coli. Część tych elementów została wyprodukowana przez specjalizujące się w tego rodzaju asortymencie specjalistyczne pracownie, część to zabawki stanowiące zazwyczaj dekoracje domków dla lalek, lecz przeważająca większość przedmiotów umieszczanych w realizacjach Sobczuk to powycinane z rozmaitych źródeł meble, książki i postaci odgrywające swoje istotne role w jej miniaturowym imaginarium. W tym świecie destrukcja zostaje połączona z rekonstrukcją, odzyskaniem często przypadkowych, powierzchownych detali pochodzących ze znacznie większego, zewnętrznego porządku i przekształceniem ich w osobną, uporządkowaną według nowych zasad, rzeczywistość. Ten sposób myślenia wydaje się doskonale współgrać ze słowami innego „kolażysty”, Jiříego Kolářa, który w tekście dotyczącym tworzonej przez siebie „sztuki wadliwej” nadał specyficzne znaczenie tego rodzaju praktyce: „Weź reprodukcję ulubionego dzieła sztuki i rozerwij ją w najistotniejszym miejscu albo rozerwij ją na pół, a następnie sklej zwykłą taśmą. Przekonasz się, że reprodukcja nie straciła wiele ze swojego pierwotnego wyglądu i że – gdy wpatrzeć się w nią uważniej – zyskała pewną dodatkową jakość, stała się w pełni twoja, ponieważ sposobu, w jaki ją rozerwałeś, nie da się powtórzyć idealnie tak samo. Pamiętaj jednak, że nawet rozdzierania, przebijania, gniecenia, bazgrania, przypalania itp. trzeba się wpierw nauczyć”. Materialny charakter prac Katarzyny Sobczuk można przedstawić w następujący sposób: płaskie obrazy pochodzące z gazet i kolorowych magazynów zostają przekształcone w elementy trójwymiarowej scenografii, umieszczone w starannie zakomponowanych architektonicznie pudełkach, imitujących rzeczywiste wnętrza budynków czy pojedynczych mieszkań. W powstałe w ten sposób przestrzenie wprowadzeni zostają równie papierowi aktorzy, charakterystyczni lub przypadkowi, multiplikowani czasem w różnych układach, jakby chodziło w tym również o ujawnienie tej radykalnej umowności obrazów, powielanych bez umiaru w nakładach przekraczających pojęcie przeciętnego czytelnika. Aktorzy biorą udział w scenach, które stanowią reprodukcje same w sobie: są to sceny z powieści (Vernon Subutex), programów telewizyjnych, życia znanych postaci (otoczony papierowymi meblami Houellebecq na rzeczywistej plaży, przy stoliku zaimprowizowanym z plastikowego pojemnika, na którym leżą prawdziwe winogrona, to dość intrygująca i niezwykle zabawna atrakcja), czy parodie artystycznych wystaw, jakby żywcem wyjętych z poważnej scenerii współczesnego artworld’u. Skonstruowany na tej zasadzie Pałac Bibliotek kojarzyć się może z obrazem pozbawionej ściany frontowej kamienicy z powieści La Vie mode d’emploi Georgesa Pereca, gdzie w całej okazałości, w jednym momencie, odsłonięte zostaje całe jej skomplikowane wnętrze. W przeciwieństwie jednak do powieści Pereca, przestrzenie Sobczuk zostają zanimowane, obdarzone ruchem odtwarzanym zarówno przez niektóre elementy inscenizacji (ruchome elementy instalacji z wystawy w Biennale), jak i przez podróżującą po tych wnętrzach kamerę, odsłaniającą przy tym czasem techniczne kulisy całej konstrukcji — coś na zasadzie dyskretnego mrugnięcia okiem, przełamującego czwartą ścianę przed obserwującym te sceny odbiorcą. To nieustanne przekraczanie wymiarów, ruch ukazujący wnętrze i załamującą się perspektywę, przywodzi na myśl efekt trompe l’oeil – dwuwymiarowe obrazy symulują tutaj przecież pewne warianty przestrzeni. Przestrzeń staje się pretekstem dla budowania krótkich form narracyjnych, które czasem rozrastają się w znacznie większe cykle, jak to ma miejsce w przypadku Asylum, od którego wzięła tytuł niniejsza wystawa. Podzielona na epizody opowieść została sfilmowana, przez co iluzoryczny wymiar tych układów zostaje ponownie sprowadzony do płaszczyzny, tym razem nagrania wideo, które artystka zilustrowała sekwencjami popularnych utworów muzycznych, co w montażu daje często niezwykle komiczny efekt. Przywodzi to na myśl jakąś nieco bardziej zaawansowaną technologicznie parodię alegorii platońskiej jaskini, gdzie cienie zarysowane na ścianach zastąpione zostają przez papierowe sylwetki odgrywające swój niemy spektakl we wnętrzu kartonowych pudełek, a następnie przenikają do większego, rzeczywistego świata. Mieszkańcy tej części uniwersum trapieni są przez rozmaite dolegliwości, które sprowadzić można głównie do nerwowego zmęczenia, nudy, rozpaczy. „Papierowi przyjaciele” artystki poddawani są tutaj rozmaitym formom terapii, czytają antypsychologiczne książki, podróżują, także w rzeczywistym wymiarze: za pomocą ciągniętego przez artystkę-reżyserkę wózeczka zwiedzają okolice Zalewu Zegrzyńskiego, okolice Wisłostrady, Parku Fontann. To przetwarzanie świata złożonego z kalek, klisz, obrazów medialnych i scalanie go na nowo w postaci starannie skomponowanych scenografii może w pewnym sensie posiadać wymiar terapeutyczny, pomaga uporządkować świat spraw, nad którymi przeważnie trudno uzyskać pełną kontrolę. W świecie stworzonym przez Katarzynę Sobczuk wszelkie problemy zostają sprowadzone do znacznie bardziej dostępnej i zrozumiałej skali, dzięki czemu wydaje się, że również porządek i sens w tej znajdującej się poza nim rzeczywistości zostaje ustanowiony na nowo. Marcin Czerkasow https://magazynszum.pl/asylum-katarzyny-sobczuk-w-galerii-ego/
0 notes
marcinczerkasow · 4 years
Photo
Tumblr media
https://magazynszum.pl/lesprit-de-lescalier-rozmowa-o-drukach-piotra-lakomego/
0 notes
marcinczerkasow · 4 years
Photo
Tumblr media
Jak wiadomo, jest coś nad wyraz frustrującego w obcowaniu z nieustannie zajętymi ludźmi. „Brak czasu”, choć sprawia wrażenie banalnej wymówki, to w rzeczywistości odmowa niemal ostateczna, sięgająca retoryki z poziomu ontologicznego repertuaru. Co bowiem oznacza nie mieć czasu? Nie być w posiadaniu czegoś, co stanowi o jakiejkolwiek formie obecności? Spotkanie uchylone czy odroczone na moment pośmiertny? Do kogo w ogóle należy czas? Czas prywatny oraz czas instytucji jest tym samym: to „biurokracja, którą tworzymy wszyscy”. Negatywność kryjąca się w tym braku nie jest jednak jawna, zostaje wstawiona w nawias frazesu sygnalizującego zniecierpliwienie lub rezygnację, pasywny sygnał niedopowiedzianej, lecz ostatecznej odmowy. W tym kontekście życie przekształcone zostaje w serię interesów, pospieszną serię spotkań motywowanych jedynie realizacją partykularnych dążeń. „Brak czasu” reprezentuje ideę czasu wyrwanego poza mechanizm zobowiązań. W tym kontekście nawet powszedni romans staje się wyłącznie banalnym biznesem. Ucieczka przed miłością zawsze kończy się w pracy. Zatem sceneria, która miałaby choćby alegorycznie wskazywać na to bazowe opuszczenie mogłaby mieć w sobie również coś ze współczesnych ruin miłości w świecie uginającym się pod ciężarem pośpiechu i interesów. To sceneria przerwanej kariery: tandetne wykończenia liczone w metrach bieżących, porowata podsufitka, zegarek, wnętrze samochodu, zarys ludzkiej głowy wraz z oddalającą się sugestią autoportretu. Na wpół opuszczony biurowiec, niewielkie pomieszczenie na piątym piętrze, warcząca świetlówka. Tutaj czas przestał pracować na czyjąkolwiek korzyść. Pozostaje przestrzeń pozbawiona jakichkolwiek relacji ze swoim zewnętrzem, pilnowana w dzień i w noc, zabezpieczona na rzecz przyszłego, wyobrażonego interesu, być może jakiejś próby powrotu do poprzedniej formy romansu ze światem, który istnieje w dalekim zawieszeniu. Niestety strzałka czasu zmierza tylko w jedną stronę. Istnieją zatem jedynie gesty symulujące kontakt, obrazy sięgania i jednoczesnego wycofywania się ze świata, do którego powrotu już nie ma. Każda kolejna przestrzeń powstająca w tym odroczeniu to wyłącznie wyreżyserowana utopia. Marcin Czerkasow https://magazynszum.pl/nie-mam-czasu-mateusza-sadowskiego-w-galerii-9-10/
0 notes
marcinczerkasow · 4 years
Photo
Tumblr media
Dzień zaczynam od pogodnej konfrontacji ze swoim dwudziestoparoletnim odbiciem w zaparowanym lustrze łazienki na ostatnim piętrze rozświetlonego loftu przy Berry Street. Zamieszkałam tutaj w pogoni za snem, „wśród trzynastu milionów słupów trawy” śniących podobnie jak ja, o prędkości i wspinaniu się na coraz wyższe obroty pomiędzy obrazami śmiechu, zabawy i beztroskiego dostatku. I oto jestem, szoruję zęby z werwą anioła na haju, napędzanego jedynie energią otaczających mnie ulic i parków. Szybki shake z owsianego mleka, miseczka prażonych migdałów i już jestem z powrotem w drodze ku przestrzeni pełnej świeżej akcji. To bezmierne życie istniało tutaj od zawsze, przygotowane jedynie dla przygotowanych. Nie ma czasu na panikę, kiedy ktoś dzwoni z nieznanego numeru, proponując obiad w restauracji, aby omówić nowy projekt. „Dostałem twój numer od… Spotkajmy się w porze lunchu”. Wizyta w Triple Canopy. (Myśl do notatek: „Czy istnieje mapa mapy tego miasta? A jeśli tak, czy wyłącznie w mojej głowie? Czym jest to całe doświadczenie nieustannego skakania po jego planie? Moja głowa jako drobny przypis do ogromnego ruchu w jego granicach”). I choć czasem nawet widelce i noże bywają nieczytelne dla kogoś, kto spędził większość czasu w dżungli, zajadając się muzyką przypadkowych miejsc, sama już całkiem nieźle poruszam się wśród różnych konwencji. Jasne, że również przyjęcia w pewnych loftach na Bowery to w tej chwili tylko zabawy z reliktem starego języka, który obmyśliliśmy, planując skok w przyszłość z posępnej nory przeszłości, otwarcie licząc na znacznie więcej, niż kiedykolwiek było nam dane doświadczyć za pośrednictwem pism, filmów i żartów, filarów naszego dobrego mniemania o samych sobie, dzięki którym każdy z osobna wybierał możliwość bycia kimś innym. W końcu coś-tam-kiedyś nazwaliśmy dorastaniem do tych ról, nikt nie pamięta już jakich, lecz wydarzyło się wiele rzeczy, które zmieniły nas nie do poznania. Więc czyim językiem mówi teraz ktoś, kto przyjechał tu nagle po latach, zgodnie z planem marzenia, stoi tu lub siedzi gdzieś indziej nad rustykalnym stołem, majstrując w zakłopotaniu przy własnym wizerunku, próbując przybrać odpowiednią postać? Szybka siłownia na Bond St. Pomyślne zakupy (hiszpański szaliczek i włoska torebka z niszowej kolekcji) na Mercer. Kieliszek w Nolita. Godzinę później spaceruję brzegiem, zerkając na fale Hudson, myśląc o końcu tygodnia, kiedy wreszcie przyjadą ludzie z miasta i rozpoczną roboty w ogrodzie, który objęłam nadzorem pod nieobecność gospodarzy. Cięższy sprzęt dotarł tu w środę. Żółte maszyny mokną w nagłej mżawce. Są tu ludzie w płaszczach i grubych spodniach, w porządnych butach do technicznych spraw. Stoją jeden z drugim lub w małych grupkach. Ktoś chichra i częstuje papierosem sypiący się pomnik. Ceglane budynki i rozległe parki; powrót przez most na Manhattan. Nagle telefon wibruje na skraju kuchennego blatu, na moment słowa piosenki przerywa cyfrowy szum z East Side: dzwoni F. (wieczorne wyjście; Canal Street; kolejne spotkanie). Myślami jestem już prawie przy wtorku, kiedy odbiorę materiały do następnej wystawy, lecz póki co wyjaśnia się dzisiejszy wieczór i miasto, z właściwą sobie logiką niezrozumiałego huraganu, wciąga mnie w zupełnie nowe tematy. Marcin Czerkasow https://magazynszum.pl/three-is-a-crowd-kolektywu-atm-w-galerii-9-10/
0 notes
marcinczerkasow · 4 years
Photo
Tumblr media
Nie dalej jak trzy dni temu rojące się od rozbawionych turystów ruchome schody w Rzymie wystrzeliły przed siebie z rozmachem, powodując u wielu użytkowników poważne i dotkliwe straty. Wieczór zakończył się rumowiskiem usypanym z ludzi, bagaży i groźnie wyglądającej, powyginanej stali. W tym samym czasie po drugiej stronie globu z potężnym hukiem zawalił się świeżo ukończony budynek, cyzelowany od miesięcy przez architektów, inżynierów i robotników, grzebiąc w sobie biurka, krzesła, kserokopiarki i komputery, wraz z całą towarzyszącą temu infrastrukturą.
W podobnym czasie, lecz w zupełnie innym miejscu, ktoś starannie układał na płachcie steranego kartonu swój niepozorny majdan z nadzieją na drobny zarobek, przywodząc tym samym na myśl zaskakujący gest Davida Hammonsa, organizującego przed laty na ulicach Nowego Jorku wyprzedaż śnieżek. Jedyne, co pozostało po tamtej sytuacji, to dokumentacja fotograficzna, krążąca tu i ówdzie w różnych wariantach. Fotografie przedstawiające Hammonsa podczas tego spektaklu ukazują go na tle potężnej ściany: przed nim, na schludnym kolorowym dywanie spoczywają utoczone ze śniegu kule w rozmaitych rozmiarach. Jest środek zimy. Znikomej wartości towar, zwracający uwagę zaskoczonych przechodniów, to zarówno pretekst do uobecnienia się w przestrzeni społecznej zazwyczaj niewiązanej z kontekstem artystycznej ekspozycji, jak i przewrotny komentarz na temat cyrkulacji dóbr i znaczeń w hierarchicznym systemie świata sztuki. Krytyczna relacja wobec tego systemu staje się zauważalna jednak dopiero za pośrednictwem obrazu, wskazującego na stopień złożoności konceptu, jaki z poziomu przechodnia, a także pozostałych ulicznych sprzedawców mógł wyglądać jedynie na bezsensowną fanaberię biednie ubranego głupka, który z szerokim uśmiechem prezentuje swoją niedorzeczną ofertę. Jego działanie nie było oczywiście przypadkowe. Jednak sztuka w pewnym sensie usiłuje imitować swobodę absolutnego przypadku. Kiedy rzeczy wybierają własne przeznaczenie, kierując się na tory kolidujące z naszymi planami, zwykle mamy naturalną skłonność do przedstawiania rzeczywistości w dramatycznych kategoriach pozbawionych sensu katastrof. Absolutny przypadek, który odrzuca nasze potoczne, zdroworozsądkowe rozumienie porządku, stanowi jednak porządek sam w sobie. Osobny układ funkcjonujący poza umysłem obserwatora. Przedmioty codziennego użytku umieszczone w podobnej przestrzeni przez kogoś, kto wydaje się zdradzać oznaki przynajmniej zaburzonej oceny sytuacji, mogą stanowić kolekcję stworzoną przez autentycznego szaleńca lub zbiór obiektów będących w ledwie zauważalnym, lecz jednak mającym miejsce dialogu. Dyskrecja obiektów funkcjonujących w takiej relacji ma w sobie również coś z uroku „upiornego działania na odległość”, określenia pozostającego w cieniu teorii splątania. Znajdujemy się teraz wewnątrz zbioru, a właściwie dwóch symetrycznych zbiorów zorganizowanych na kształt czegoś w rodzaju przestrzennego rebusu: pracy opętanej przez powtórzenia skonfrontowanej z powierzchnią podwojonej reprezentacji. Wszelkie związki pojawiają się wyłącznie tam, gdzie je dostrzegamy. Tekst: Marcin Czerkasow https://magazynszum.pl/gdzienie-gdzie-dawida-misiornego-i-lukasza-sosinskiego-w-galerii-9-10/
0 notes
marcinczerkasow · 4 years
Photo
Tumblr media
CZEGO BOJĄ SIĘ RODZICE
Adam Kaczanowski ISBN 978-83-940678-3-0 format: 120 × 180 mm oprawa: miękka, klejona liczba stron: 90 nakład: 300 egz. rok wydania: 2019 Projekt graficzny i skład: Marcin Czerkasow http://disastrapublishing.com/rodzice
0 notes
marcinczerkasow · 6 years
Photo
Tumblr media
ERIC PAUL — “Miejsce, w którym można wybuchnąć” ISBN 978-83-940678-2-3 format: 155 × 215 mm oprawa: miękka, klejona liczba stron: 64 nakład: 300 egz. rok wydania: 2018 przełożył Marcin Czerkasow
0 notes
marcinczerkasow · 7 years
Photo
Tumblr media
Photobook by Ovidiu Gordan, “Familiar places” Design: Marcin Czerkasow
0 notes
marcinczerkasow · 7 years
Photo
Tumblr media
0 notes
marcinczerkasow · 7 years
Video
undefined
tumblr
0 notes
marcinczerkasow · 7 years
Photo
Tumblr media
0 notes
marcinczerkasow · 7 years
Photo
Tumblr media
0 notes
marcinczerkasow · 7 years
Photo
Tumblr media
Przekład eseju “Rozproszenie” Setha Price’a (trans. Marcin Czerkasow) http://www.distributedhistory.com/Disperzone.html http://www.distributedhistory.com/Dispersion2008.Polish.pdf
0 notes
marcinczerkasow · 7 years
Photo
Tumblr media
Piotr Łakomy, Blady Dom Otwarcie: 23.06.2017 (piątek), godz. 19.00 | Galeria Labirynt http://labirynt.com/piotr-lakomy-blady-dom/
0 notes