Po co? Tylko po zwycięstwo! Zapis przygotowań do pierwszego maratonu. Start: 21 stycznia 2018 Meta: 13 maja 2018
Don't wanna be here? Send us removal request.
Photo






MARATON! 13 maja 2018, Lublin
Plan: 42,195 km
Wykonanie: 42,195 km
Długo nie mogłam znaleźć czasu na przygotowanie wpisu podsumowującego mój maratoński debiut. Potrzebowałam czasu i dystansu, żeby się do tego ustosunkować, co się wydarzyło tego 13 maja w Lublinie... A wydarzyło się to, że zostałam MARATONCZYKIEM! Czego absolutnie jeszcze rok wcześniej nie przypuszczałam i nie śmiałam nawet myśleć.
Jak poszło? Jak po maśle. Dosłownie. Nasłuchałam się i naczytałam, jakie to piekło, skurcze, ściana, bóle, mroczki, wymioty, odciski. I tak dalej. Owszem, lekko nie jest, ale nikt nie mówił że maraton to pestka. Jednak teraz, już po fakcie mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że przygotowałam się perfekcyjnie, plan wykonałam na więcej niż 100%, a moja strategia sprawdziła się znakomicie. Ale od początku.
Decyzja żeby pojechać samemu. Wszystkie najtrudniejsze sprawy i rzeczy w życiu robiłam sama i to zawsze się sprawdza. Tym razem również.
Superkompensacja w ostatnich 10 dniach - idealnie trafiona.
Chemia, czyli żele, dextro, magnaz i woda. Wszystko weszło idealnie, a magnez w kluczowym momencie i dextro uratowały czas i dystans.
Decyzja, żeby sprawdzić na miejscu pogodę i ukształtowanie terenu, a dopiero potem na tej podstawie zadecydować o tym na jaki czas biec okazała się najbardziej kluczowa i trafiona. Temu tak naprawdę zawdzięczam sukces. Sun Tzu i Sztuka Walki się kłania: niebo i ukształtowanie terenu mają decydujący wpływ na powodzenie batalii. Zawsze uważałam, że wszystkie starożytne chińskie mądrości nadal są aktualne ;)
A teraz relacja chronologiczna.
6.00 rano. Pobudka, śniadanie. Same węgle i cukry. Białe bułki, dżem, miód, masło. Czarna kawa.
7.00 rano ciuchy na grzbiet, na wszelki wypadek dwie koszulki. Chemia do plecaka. Ostatni check in i w drogę
8.00 rano. Jestem na stadionie, sprawdzam pogodę. Ciepło, słonecznie. Ściągam klubową koszulkę, pobiegnę w fioletowej furii, w bokserce, w rękawach będzie mi za ciepło. Spalę się na mahoń, ale trudno, przeżyję.
8.40. Wciągam żel przed.
8.30. Wypijam shot magnezowy. Zaczynam się lekko rozgrzewać
8.45. Rozgrzewka w trakcie. Wciągam dextro.
Potem idę na start poszukać moich zajęcy na 4.15. Podjęłam decyzję o tym, aby nie łamać na siłę czwórki. W debiucie, przy tej masakrycznej pogodzie nie ma sensu. 42 km to kupa roboty, lepiej się nie zarżnąć, a najwyżej przyspieszę po 30km JEŚLI będą na to siły.
9.00 START!
Maraton startuje razem z krótszym Biegiem Koziołka na 15km. Pierwsze 5 km standardowo jest u mnie problemem. Wszystko mnie wkurza, ludzie, buty, woda w bidonie mi lata, żele latają przypięte do pasa, numer startowy przeszkadza, agrafka się odpięła - jednym słowem mam ochotę pobić ludzi, bo mi przeszkadzają w bieganiu. Mimo że w Lublinie w maratonie biegnie tylko ok 700 osób, plus ci, którzy biegną w biegu Koziołka to mam wrażenie, że było trochę ciasno na odcinku ok. 3-4km zanim wszystko się rozbiegło i poluzowało po 5 km. Nie ma to jednak absolutnie żadnego porównania do dzikiego tłumu biegaczy na pólmaratonie w Poznaniu, gdzie ścisk panował przeokrutny. Po 5 km rzeczywiście jest już dużo luźniej.
Bieg staje się KOMFORTOWY! Na to właśnie czekałam. Luz dookoła, tylko moja grupka na 4.15, jest nas ok 10-15 osób w zależności od pokonanego właśnie dystansu. Piękna sprawa. Druga piękna sprawa to trasa. Jako, że Lublin jest w remoncie to organizatorzy zmienili trasę i puścili maraton wokół Zalewu Zemborzyckiego. Dwie pętle wokół Zalewu i jedna po mieście, wzdłuż Brdy po ścieżkach rowerowych. Byłam mega zadowolona. Uniknęlismy dzięki temu patelni na mieście, a słońce grzało na maxa, dostaliśmy lekką bryzę od wody i cień od lasu na odcinku ok 15-20km, a to dużo i uniknęliśmy największych wzniesień, jakie tam są na mieście. Wzniesienia owszem były, najsilniejsze wlaśnie na dwóch pętlach wokół Zalewu, ale nie odczułam tego w jakiś mocny sposób. Po prostu biegłam swoje.
Chemia (doradcą był Roman Bednarek z Nightrunners Poznań - trafione idealnie): 4 żele, dextro i dwa shoty oraz proszek magnezowy na czarną godzinę na 36-38 km. Wszystko bardzo się przydało. Żele wzięłam na około 9, 18, 27 i 36 km. Dextro w międzyczasie jak czułam potrzebę. Na 20 km tuż przed dystansem półmaratonu poczułam że muszę dextro, bo coś mi szwankuje paliwo. Krótko przed pokonaniem półmaratonu strzeliłam pierwszy shot magnezowy. Kolejny drugi na 30-tym km. Dextro brałam częściej po 25 km, ale nie za często, żeby z tej słodkości nie zejść. Zasadniczo tabletka starczała mi na ok 10-15 minut. Cały czas, na każdym wodopoju piłam wodę. Po 20km kiedy zrobiło się już naprawdę ciepło, ok 25 stopni oblewałam się wodą ile tylko fabryka dała. Wolo bardzo pomagali. Nie jadłam żadnych bananów, czekolady, bo nigdy tego nie robię, a i nie czułam potrzeby.
Właściwa walka zaczęła się po 30-tym km. To był moment, w którym opuszczaliśmy teren Zalewu i wbiegaliśmy z powrotem do miasta. I w tym dokładnie momencie podjęłam decyzję o opuszczeniu mojej grupki i przyspieszeniu. Trzy czynniki za tym przemawiały:
1. Miałam zapas sił. Czułam że mogę się oderwać i dam radę sama, bez wsparcia przyspieszyć i utrzymac tempo.
2. W momencie kiedy opuszczaliśmy teren Zalewu zauważyłam, ze przez jakieś 2km bedzie z górki.
3. Palące słońce zaszło za chmury
Przyspieszyłam na 30km i do samego końca ciągnęłam szybciej niż dotychczas. Niewiele szybciej, ale na tyle, żeby poprawic czas i to dość znacząco. Ważne było zachowanie rytmu podczas tego samotnego biegu, ale taki urok maratonu - samotność długodystansowca.
Kiedy wbiegłam już na teren miasta nagle przybyło kibiców, których nad Zalewem mało było. Ale w sumie jesli o mnie mowa to kibice byli mi raczej obojętni, byłam w obcym mieście i wiedziałam, ze specjalnie dla mnie nikt tu nie przyjdzie, zatem wcale mi to ani nie pomagało, ani nie przeszkadzało. Było jednak dość zabawne, kiedy od 30km wzwyż pojawiały się satyryczne zachęty, tudzież propozycje, co by przyłączyć się do kogoś na kocyk ;)
To co mnie najbardziej rozbawiło to fotografowie. Nie wiedzieć skąd miałam na to ochotę i siły, bo po 35 km to już raczej się umiera na maratonie, ale ja wyprzedzałam zdziwionych ludzi i szczerzyłam zęby do fotografów. Ja, która NIGDY nie zwracam uwagę na ludzi, kiedy biegnę. To chyba efekt flamenco - zawsze się prostuję i przybieram wystudiowaną pozę, kiedy widzę aparat foto ;) Komuś nawet odpowiadałam na jakieś dowcipy.
Dobra, to mamy juz ten 36 km. Żeby nie było - chwycił mnie skurcz w śródstopiu prawej stopy. Myślę, co za cholera się uczepiła i wytargałam magnez w proszku polecony przez Marka aka Helena Bobek. Zeżarłam klnąc jak szewc. Myślę: albo skurcz, albo ja. Przeszło! Mój skurcz trwał może całe 400 metrów? Albo nawet krócej. Dziabnęłam jeszcze dextro po 38 km. Jeszcze wody. Jeszcze wyprzedziłam kogoś. Minęłam reanimowanych. Taki widok na ostatnich kilometrach zawsze jest trudny, ale nie patrzyłam na boki. Darłam do przodu. Widziałam już miasto i ulice przy stadionie. Na 39-tym kilometrze zrobili mi najlepszą fotę z całego tego biegu! Szczerzyłam pape na maxa, jakbym biegła wprost na jakąś impreze z hektolitrami metaxy. Dopiero potem to zobaczyłam na focie, bo zupełnie nie przypominałam sobie tej sytuacji :)
Nawet nie zauważyłam kiedy wbiegłam na stadion. Stało się to jakoś mimochodem i niespodziewanie. Od razu poczułam lepsza nawierzchnię tartanu i jeszcze pociągnęłam tempo! Po trasie składającej się ze źle położonej kostki brukowej i asfaltu, z którego wybijały kamienie tartan był lekki niczym powietrze. Rura i do przodu!
Na metę wbiegłam jakbym w ogóle nie zrobiła właśnie 42km ale najwyżej 10. Miałam wysokie tempo, schodziłam więc z niego stopniowo i po przekroczeniu mety nie zatrzymałam się od razu tylko jeszcze przebiegłam jakieś kilkaset metrów dla schłodzenia.
PRZEBIEGŁAM MARATON! :)
Teraz to już papa może się cieszyć na maxa. Mało tego, przebiegłam ten maraton w doskonałym stylu, bez bólu, bez ściany, bez skurczy. Spokojnie, ze stałym tempem, przyspieszając po 30-tym km. Zrobiłam tak, jak zaplanowałam - negative split! :)
Co dalej? ;) Woda, izo, magnez. W Lublinie mieli jedną zacną rzecz - baseniki z wodą o temperaturze 9 stopni. Dopiero tam poczułam, jak do czerwoności niemal mam rozgrzane mięśnie nóg. Na początku nawet nie poczułam temperatury wody! Dopiero po jakims czasie czułam chłód. Potem poszłam na masaż. Myślałam, że się okwiczę na masażu. Podczas biegu nic mnie nie bolało tak jak ten masaż. Ale w sumie pomógł. Dopiero potem poczułam, że jednak jestem głodna. Wzięłam kupony i poszłam na makaron. I wtedy zerwała się burza... Zbierało się na nią od dłuższego czasu, aż w końcu przyszedł krótki szkwał, chmura spadła, zagrzmiało, błysło i sobie poszło zmiatając balony i namioty masazystów ze sobą... Potem znów wyszło słońce.
Impreza była już skończona.
Czas: 4.11
Miejsce w klasyfikacji generalnej: 269
Miejsce w klasyfikacji kobiet: 23
Miejsce w klasyfikacji K40: 8
Zrobiłam to w doskonałym stylu :) Bez cienia przesady mogę sobie pozwolić na stwierdzenie, że był to mój najlepszy bieg jak dotąd i najbardziej komfortowo sie w nim czułam.
Bóle przyszły nazajutrz. Przy wchodzeniu i schodzeniu ze schodów ;) ale to zupełnie inna historia ;)
Analiza międzyczasów i najlepszych odcinków zaskoczyła mnie najbardziej pozytywnie. Ostatni kilometr maratonu był najszybszy. Najszybsze odcinki miałam na końcu. Wiedziałam, że negative split będzie trudny - ale zrobiłam to. Me happy! :)








1 note
·
View note
Photo

Ostatni bieg przed maratonem
Plan: Rozruch 4km
Wykonanie 4,2 km
Rozpoznanie trasy w Lublinie. Jest ambitnie! ;) Są pagórki ;) Piękne miasto i ładne trasy. Jest słonecznie i ciepło. Dziś idę odebrać pakiet :) Wszystko mi sie tu podoba i to bardzo! :)
0 notes
Photo

Ostatni trening przed dniem M jak Maraton!
Plan: OWB1 8km
Wykonanie: 8,18km
Ostatni trening! :)
0 notes
Photo

Zwalniam śrubkę! ;)
Plan: OWB! 10km
Wykonanie: 10.2km
Luzujemy śrubkę!
0 notes
Photo

Ostatnie interwały
Plan: OWB1 - 6km + WT 6x 1km (tempo odcinków: 04:30/km) + trucht 2km
Wykonanie 14km
Ostatnie interwały rano na Wartostradzie. Zanim zrobił sie upał. Dziś biegnie Wings for Life i na pewno będzie gorączka na ich trasie
0 notes
Photo

Sekcja rytmiczna w lesie
Plan: OWB1 8km + RT 10x 40"/80" + trucht 2km
Wykonanie: 12,87 km
Nuda panie... Gdyby nie towarzystwo nie byłoby co robić z głową ;) W każdym razie wytłukłam te rytmy i to nawet z powodzeniem. Muszę zadbać o stopy - teraz dla odmiany zrobiły mi się odciski. Z lewej już zszedł, na prawej przekłułam dziś nieduży pęcherz. Póki co nie jest groźnie, ale trzeba uważać na to, aby pierdoły nie stały się problemem. I magnez. Prawe udo - lekki skurcz po dwóch godzinach od biegu. Jednak shoty albo elektrolity będą konieczne od jutra.
0 notes
Photo

Ostatnia prosta
Plan: OWB1 4km + WT 3x 4km (tempo odcinków: 04:45/km) + trucht 2km
Wykonanie: 18,45 km
Wbiegłam na ostatnią prostą przed maratonem. Teraz to już tylko dowieźć formę i nie spieprzyć niczego. Nie chciało mi się okrutnie, dwa dni odpoczywałam po próbie, ale w końcu wyszłam. Bardzo dobre tempo udało mi się utrzymać i nawet bez dłuższych odpoczynków pomiędzy interwałami. Nie żeby było to łatwe, ale utrzymałam. Jestem w tempie M w przedziale między 4.00 a 4.15 - to jest optymistyczne założenie. Muszą być spełnione dwa warunki - w miarę płaska trasa, bez stromych podbiegów i temperatura do 20 stopni.
Jak będzie? Nobody knows jak mawiają Amerykanie. Póki co wszystko wskazuje na to, że mogę zaryzykować stwierdzenie że jestem przygotowana dobrze. Ale czy na wszystko? O czym by tu sobie jeszcze pomyśleć... ;)
0 notes
Photo




Próba Generalna | General Rehearsal
Plan: OWB1 34-36
Wykonanie: OWB1 32,45 (dodatkowo rozgrzewka + 0,82 schłodzenie + 0,64)
To jeszcze nie jest ten dzień, ale prawie! ;) Próba Generalna w teatrze to święto! Porównywalne do prapremiery, nie mówiąc o premierze. Gramy w kostiumach i wszystkie kwestie tak jak w docelowym przedstawieniu. 12 lat estradowej kariery dostatecznie mnie wypaczyło, żebym nie mogła sobie wyobrazić premiery bez próby generalnej ;)
Dziś była próba kostiumowa, gastronomiczna, choreograficzna (czyli tempa) i temperatury. Celowo biegłam od 10.30 wzwyż - cholera wie co to będzie za 2 tygodnie w Lublinie. Jak będzie tak gorąco, to przynajmniej wiem co to za diabelstwo. Mnie więcej. Na chłodniej zawsze będę gotowa. Utrzymałam tempo pomimo wysokiej temperatury, słońca i bardzo zróżnicowanego terenu. Wbiegłam na Olszak, gdzie było trudniej, ale sporo mi to dało. Poradziłam sobie z brakiem wody, po prostu kupiłam flaszke w Maltance. Trzeba będzie na maratonie pić na KAŻDYM przystanku. I dodatkowo ze sobą też wziąć picie...
Chemikalia weszły elegancko! Żele, shot magnezowy i dextro. Na maratonie wezmę nieco większe dawki, ale zasadniczo jest ok. Ciuchy, buty - spoko, nie mam strat wojennych i ran na ciele ;) są detale do dopracowania, ale z tym się uporam. Dałam radę sama na mieście, w dzikim tłumie na Malcie i na Wartostradzie, w pełnym słońcu, to teraz tylko “Nie spieprz tego” do tego 13 maja. Oby był szczęśliwy! :)
0 notes
Photo
Rozgrzewka z rana na Szelągu zawsze na propsie! :)
Plan: Rozruch (5-6km w tym RT 6x 15"/45")
Wykonanie: 5,03 km
Dziś ledwie mała przebieżka. Idealna temperatura na dłuższe wybieganie by była... Ale nie dziś jeszcze. Próba generalna jutro, bo ja to tancerka przede wszystkim jestem ;) dopiero potem biegaczka o ile można tak to nazywać.
Jutro ostatnia PRÓBA GENERALNA. Dzień prawdy.
0 notes
Photo

Interwaly!
Plan: OWB1 - 6km + WT 6x 1km (tempo odcinków: 04:25/km) + trucht 2km
Wykonanie: 14,93km
Te interwały weszły mi koncertowo! Wręcz modelowo-ksiązkowo! Co więcej pisać - weszło. Weszło dobrze, mimo ze obawiałam się, że po 17km we wtorek może być kłopot. Nie był. Było zatem fajne tempo. Me happy! Cytując klasyka :)
0 notes
Photo



Cytadela By Night #17 Come back!
Plan: OWB1 3km+ BC2 12km+ 2km trucht
Wykonanie: 17.23km
Wielki Come Back do korzeni! :) Od tego zaczynałam :) Zawsze latałam po Cytadeli, ale najbardziej to lubię po ciemku. Od zimy nie biegałam CbN, bo mi zwyczajnie nie pasowały do treningów, ale dziś akurat przypasiło. Wieczorem pogoda trochę się zmieniła, ochłodziło się i tak naprawde zdobiło się przyjemniej. Dlatego te 10km biegło się znakomicie!
0 notes
Photo
W samo południe! || High Noon!
Plan: 20km Wykonanie: 22.03km + 1.17km schłodzenie
W samo południe półmaraton! Zaczęłam o 11.00, skończyłam o 13.00. Słońce? Miało być słońce! Gorąco? Też miało być! Gdyby nie fakt, że nie mam bladego pojęcia jaka będzie pogoda 13 maja nie poszłabym na półmaraton w samo południe w słońce. Ale nigdy nie wiesz co Cie spotka między 11.00 a 13.00, kiedy przyjdzie biegać drugie pół maratonu...
Czy było łatwo? Nie było. Gorąco, słońce, ale nikt nie mówił, że będzie łatwo. Na to nie ma co liczyć. Wytrzymałościowo dałam radę. Jedno jest pewne - dużo pić na maratonie. Wody, przede wszystkim wody
3 notes
·
View notes
Photo
Setki wieczorem na Szelągu
Plan: OWB1 8km + RT 10x 40"/80" + trucht 2km Wykonanie: 12,93km
To jest najlepsza miejscówka na setki - Wartostrada. Przynajmniej wiadomo ile tego się zrobi. Niestety trochę przeszkadzają przechodnie, zwłąszcza dziecioki na rowerkach, ale jakoś da radę ich ominąć. Nogi trochę już zmęczone po 3 dniach treningów pod rząd, ale bez mordowania się na siłę weszło całkiem przyzwoicie. Jutro odpoczynek i w niedzielę półmaraton.
0 notes
Photo

Podbiegi, Cytadela, w wiadomym miejscu
Plan: OWB1 8km + SB (podbiegi) 8x 150/150m + trucht 2km
Wykonanie: 13,75km
Przyszła piękna, ciepła wiosna. Pogoda za ładna, za ciepła za piękna na bieganie długodystansowe, ale diabli tam. W maju nie wiadomo jak będzie. Jak gorąco to Houston mamy problem, ale jak będzie chłodno - no to gra i bucy! ;)
Podbiegi w wiadomym miejscu na Cytadeli, tak naprawdę to nuda panie. Ale nie chciało mi się wlec na Maltę do Nightrunnersów i totalnie wywracać sobie planu. I tak cały czas niemal trenuje sama, może tylko z 5 treningów na 36 do półmaratonu zrobiłam z nim. Samotność długodystansowca...
0 notes
Photo


Pierwszy trening po półmaratonie
Plan: OWB1 8km + RT 10x 40"/80" + trucht 2km
Wykonanie: 12,27 km + 1,02 km
Odczekałam dwa dni i poszłam w trase jak dzik ;) Już we wtorek, dwa dni po mnie korciło, ale zrobiłam łape. Wolałam odczekać na wypoczęte nogi, bo muszę w tym układzie zrobić trzy pod rząd i w niedziele 22km na rozbieganie.
O dziwo dużo szybciej zregenerowały mi się nogi niż po Kościanie. W Kościanie miałam lepszy czas o minutę, ale 4 dni dochodziłam do formy. Po Poznaniu wystarczyły mi dwa dni. Mimo że bezpośrednio po biegu coś czułam się jakoś nie do końca zadowolona. Nie wiedzieć czemu przyszły mi głupie myśli do głowy, że skoro nie poprawiłam wyniku z Kościana to start w maratonie stoi pod znakiem zapytania... Zawsze stoi, dopóki nie dobiegnę do mety, ale nie z tego powodu. Przez dwa przeszły mi głupie myśli na szczęście. Maraton będzie wysiłkiem ponad dotychczasowe i jest najbardziej ryzykowny z wszystkich dotychczasowych biegów, ale wynik z półmaratonu jest i tak bardzo dobry, potwierdza utrzymanie formy. A co będzie dalej to ostatni miesiąc treningów pokaże.
0 notes
Photo







11 Poznań Półmaraton
Plan: półmaraton
Wykonanie: półmaraton (21,0975km)
To był bardzo ważny bieg. Sprawdzian formy przed maratonem. Co mi powiedział? Bardzo wiele.
Warunki na trasie: dziki tłum do 5 kilometra. Dosłownie. Trzeba było usuwać zawalidrogi. Ludzie, którzy nie wytrzymywali tempa na 1:55 byli koszmarem. Zające musiały ostro torować sobie drogę, a my biegnący na 1:55 wraz z nimi. Nie przewidziałam tego faktu i niestety straciłam na to część energii.
Na pierwszym wodopoju na 5 kilometrze oblałam się słodką, truskawkową woda mineralną. Kolejny koszmar - nie dość że spocona to jeszcze słodka i lepiąca się. Zakleiło mi oczy na kilka sekund, a tu zaraz była agrafka na Grunwaldzkiej... Szukam zajęcy, ludzi nie widzę... Na szczęście na tym koszmary się skończyły.
Po 5 kilometrze zaczęło się przerzedzać. Do 10 km maruderzy odpadli. Biegliśmy już bez konieczności walki na łokcie. Po 10km na wysokości Hetmańskiej zaczęłam przyspieszać. Czułam, że mogę, mimo że było już bardzo ciepło. Zupełnie inna temperatura i cieplejsze słońce niż w Kościanie. Raczej przeszkadzała niż pomagała. Zające mówiły, żeby na Hetmańskiej wykorzystać spadek i nadrobić to, co się straci na ostatnich 3km na podbiegu od Garbar do mety. To tak zrobiłam. Niestety na Drodze Dębińskiej trzeba było się usuwać, bo karetka jechała do mdlejących... Ale zasadniczo tam już było najlepiej. Zero tłoku, mijałam sporo słabnących ludzi. Na ostatnich 3km właściwie już bez szarżowania, tylko trzymanie tempa, żeby nie osłabnąć. Udało się :)
Dobrze rozegrany bieg, dobre, stabilne tempa i międzyczasy. W Poznaniu było zupełnie inaczej niż w Kościanie, ale Negative Split powiódł się pomimo temperatury mocno dodatniej i ostatniego wzniesienia przed metą. Dobrze udało mi się trzymać tempo, to mnie cieszy. Nie przybiegłam na trupie i nie padłam na pysk.
Co poprawić? Ludzi nie zmienię, ale w maratonie w Lublinie wystartuje najwyżej 700 ludzi, a nie prawie 11 000 jak w Poznaniu. Patrzec na to, co wylewam na siebie, bo truskawka mało mnie nie oślepiła. Wbiegłam na metę słodka jak cukierek. Muszę mieć grubsze skarpety i zaklejona całe stópki. Inna suplementacja, ale to juz omówiłam z Romanem klasykiem co i jak.
Poza tym bardzo dobrze strategicznie rozegrany bieg. Bez szarpania się, wszystko płynnie. I szybko. Nawet nie pamiętam środka trasy, kiedy przyspieszyłam. Bardzo szybko to zleciało.
Organizacja doskonała, catering na trasie na bogato: woda, izo, czekolada, woda, dextro (cóż to za chemikalia?!) - żyć nie umierać. Żarcie po - również. Ale to nie dziwne, bo MTP organizowały. Na trasie bardzo miły doping. 3 kapele metalowe :) Chciało mi się przy nich zatrzymać ;) Gdyby nie pierwsze bardzo męczące 5 km byłabym zachwycona :) Być może był to jeden z powodów dla którego nie udało mi się zbić życiówkę, ale i tak potwierdziłam utrzymanie formy sprzed pół roku. Dobry prognostyk, ale i tak do maratonu trzeba jeszcze duzo pokory mieć...
Czas: 1:54:31
Międzyczasy - tabelka w fotach
Miejsce w generalce: 4405 na 10974 uczestników, którzy bieg ukończyli. Miejsce w kategorii kobiet: 457 na 3086 które dobiegły do mety, miejsce w kategorii K40 - 85 na 689, które ukończyły. Zaryzykuje, że jest dobrze :)
0 notes