Don't wanna be here? Send us removal request.
Text
Ponad czterystu-stronicowa antologia poezji polskiej powstałej w okresie 1918-1989, którą przywiozłam z rodzinnego domu mojej mamy (kradnięcie stamtąd raz na jakiś czas książek to moje ulubione hobby; swoją drogą, zastanawiam się, skoro od ponad piętnastu lat tam nikt nie mieszka, tylko my przez krótki okres wakacji, bo czym jest te kilka tygodni na przestrzeni całego roku, więc skoro nikt tam nie mieszka, a wcześniej te przedmioty należały do mojej mamy, jej rodziców i braci, więc osób bliskich, to czy to jeszcze jest kradzież? w końcu, nikt ich nie potrzebuje. ja też ich nie potrzebuję, nie mam kompletnie miejsca na półce, więc chowam je po szufladach, albo układam w stosy na podłodze, w pewien sposób oszukując samą siebie oh, mam tyle książek, jestem taka mądra) sprawia, że czuję się lepszym człowiekiem. Ma brzydką okładkę, która już w ogóle trochę odpada, w końcu ma trzydzieści lat, pożółkłe strony, i jest zadrukowana tekstami z lekcji polskiego. Totalnie nieinstagramowa, jak te wszystkie współczesne tomiki współczesnych poetek czy poetów, których bycie poetką czy poetą opiera się głównie na pisaniu aforyzmów z dupy każde słowo odgradzając enterem, o chuj chodzi (tutaj chciałam wkleić wierszyk parodiujący współczesną poezję, ale i tak tego nikt nie przeczyta. poza tym jestem ponad to, parafrazując Krzysztofa Ostrowskiego, poezja jest nie dla mnie, mój język musi lepiej). Z drugiej strony, ta moja antologia ma w sobie też twórczość mojego ukochanego bubusia Brunona Jasieńskiego, albo innych dziwolągów pokroju Stanisława Młodożeńca, Tytusa Czyżewskiego, Tadeusza Peipera. W końcu z trzeciej, w przypisach można znaleźć gwiazdeczkę tłumaczącą, kim był Marek Aureliusz pojawiający się w tytule wiersza Zbigniewa Herberta.
Może jednak poezja jest dla mnie. I dla wszystkich. Wystarczy dobrze oglądać wszystkie gwiazdeczki (to było zbyt głębokie).
3 notes
·
View notes