Text
Roronoa Zoro x Fem! Dandere Reader
Streszczenie: Szukasz swojego chłopaka, który według Ciebie się zgubił. O dziwo
Ostrzeżenia: brak
Zielonowłosy zawahał się chwilę po czym spojrzał się na ciebie lekko zmieszany.
- Em. Już trochę długo stoimy w tej ciszy - miło mu zasugerowałaś, by się trochę pospieszył z tą ważną informacją.
Chciał pogadać, chciał i co?
Przez to czujesz się bardzo zestresowana i już w duchu panikujesz.
Może to już koniec waszej bliższej znajomości?
Tylko pytanie, czy Zoro byłby taki, jak teraz?
Wyglądał na bardzo spiętego.
To było widoczne, że to było coś bardzo ważnego.
- To... - przerwał chwilową ciszę - B-Będziesz chciała być moim kompasem, który będzie p-prowadził mnie przez życie?
Nie za bardzo zrozumiałaś. Wiesz o tym, że Zoro nie potrafi orientować się w terenie, ale żeby poprosił cię byś przez całe życie pilowała mu drogi? Czy to nie lekka przesada?
Nagle zrozumiałaś, że to był jego sposób na wyzanie uczuć, względem twojej osoby.
Zoro przypominał dorodnego pomidora, a ty także zaczęłaś się czerwienić, gdy zrozumiałaś to zdanie.
- Że... J-ja? - nie mogłaś w to uwierzyć. Czy to sen? Jeśli tak to prosiłaś bogów by się nie budziła. Przynajmniej nie w tym momencie.
- Nie, to drzewo obok - powiedział z lekką irytacją.
- Nie musisz być już taki złośliwy, idioto! - podniosłaś głos na tyle by wiedział, że nie jesteś debilką, która nie wie co się wokół niej dzeje.
Znów się zmieszał i czekał na twoją odpwiedź.
- Chcę być twoim kompasem, bo bezemnie byś zginął w tym wielkim świecie - zażartwoałaś po czym przeszłaś do rzeczy. - Też cię kocham Zoro - uśmiechnęłaś się lekko.
- Kilka dni później -
To dziwne... Gdzie on jest?
Zoro od kilku godzin nie przychodzi ze spaceru. Co się z nim stało?
Miałaś jedną realną i najbardziej prawdobodobną teorię na temat jego zniknięcia :
Jednym słowem, zgubił się.
Westchnęłaś tylko i zaczęłaś iść wydeptaną ścieżką przez las.
Słyszałaś śpiew ptaków i z daleka szum strumyka. Z każdym krokiem czułaś się, jakbyś szła do, jakiejś baśni.
Było przepięknie!
Dotknęłaś drzewa chcąc przyjżeć się mu dokładniej, puki nie usłyszałaś szereg przekleństw rzucanych niedaleko.
Mogłaś się domyślić, kto teraz przeklina z braku interakcji z terenem.
Cicho zachichotałaś po czym szłaś za szlaczkiem brzydkich słów mówionych przez zirytowanego chłopaka.
- Już kompas po ciebie idzie! - poinformowałaś z szerokim uśmiechem.
Szłaś przez zarośniętą część puszczy. Słyszałaś, jak westchnął ze złością.
Wydostałaś się z krzaków i stanęłaś na polanie. Było ślicznie, kwiaty ożywiały to miejsce, a niebieskie niebo tworzyło przepiękny krajobraz.
Przy okazji zobaczyłaś swojego biednego Zoro.
- (imię)? Jak mnie znalazłaś? - powiedział mając w ręku wiklinowy koszyk. Spojrzałaś aię na niego lekko zbita z tropu.
- Po co ci koszyk? - uśmiechnął się kładąc przedmiot na trawie.
- To jest dla mnie nowe uczucie dla ciebie pewnie też. Chciałem... Zrobić dla nas coś takiego, jak piknik. - rozłożył koc w kratę obok koszyka, a ty nadal stałaś w szoku.
Odważył się na taki krok? Ja bałam się cokolwiek zaproponować.... Poza tym, jak chciał mnie potem zawołać?
Usiadł opierając się o pień drzewa, który był jedyny na tej łące.
- Nie zamierzam wysyłać specjalnego zaproszenia - powiedział zamykając oczy, krzyżują ręce na karku.
Uśmiechnęłaś się lekko po czym usiadłaś na kocu. Byłaś zbyt nieśmiała by stawić kolejny krok, dlatego siedziałaś w ciszy.
Zoro wydawał się być wyluzowany, ale jak dobrze wiesz, nie wiadomo, jak jest na prawdę.
Otworzył jedno oko i uśmechnął się na swój sposób.
- Wiem, że jesteś głodna. Idiota spóźnia się z dzisiejszym obiadem... - Kiwnęłaś głową, po czym wzięłaś koszyk.
Otworzyłaś widząc jedzenie, ale bardziej przykuła ci uwagę kartka, która była na wierzchu.
" Kocham cię (imię)"
Spojrzałaś się na niego, po czym dałaś mu swój szeroki uśmiech.
Przytuliłaś go z zaskoczenia po czym pocałowałaś go w policzek.
- Ja Ciebie także kocham. Ale... Wiesz, jak potem trafić do reszty...?
- Nie, a ty wiesz.... Prawda? - spojrzał się na ciebie, gdy ty się od niego odsunełaś.
- Nie jestem w stanie wszystkiego zapamiętać!
- Przecież wiesz, że nie jestem, jak Nami!
- Bardzo "przepraszam", że nie zapamiętałam drogi - powiedziałaś z ironią. Ale jednak, byłaś bardziej zajęta podziwianiem miejsca, niż zapamiętywaniem drogi.
- Czyli teraz to jest moja wina?!
Tak się zaczęła wasza kłótnia, ale przecież tak czasem bywa w związkach. Poza tym przez wasze krzyki z łatwością słomiani was odnaleźli.
0 notes
Text
Najgorszy Pirat - One shot
Streszczenie : Luffy w końcu dostał się na Grand Line, jednak by przejąć tytuł “Króla piratów” musi pokonać... Shanks’a.
Ostrzeżenia: Żadnych
Mogą pojawić się błędy za które bardzo przepraszam!
Luffy spojrzał na swojego ostatecznego przeciwnika, gdy stał nadal wpatrując się w jego oczy. Wszystko wydawało się jak sen, jednak... Osoba stojąca naprzeciw niego, była osobą niesamowicie mu bliską, którą znał jeszcze za dzieciaka. Nie potrafił ruszyć na przód, by móc się z nim zmierzyć. Hamowały go jego więzi, wspomnienia... Dobre wspomnienia, które niosły za sobą człowieka o rudych włosach. Zacisnął ręce w pięści, gdy jego serce ścisnęło się z bólu. Nie przewidział, ze będzie musiał walczyć i wygrać ze samym Shanks’em, by móc otrzymać tytuł “Króla Piratów’’. Jednak nie może się teraz wycofać, prawda? Nie teraz, gdy przeszedł wraz ze swoją załogą tak wyboistą drogę. Drogę pełną łez, złości i krwi. Nie mógł sprawić, by to wszystko poszło na marne, tyle ze względu na niezwykle przyjacielskie stosunki z piratem, który stał kilka metrów przed nim.
- Luffy? Pamiętasz obietnicę? - zapytał się starszy mężczyzna, gdy uśmiechnięty spojrzał się na czarnowłosego. Shanks czuł niesamowitą dumę, radość, że udało się mu dotrwać do samego końca. Liczył się z tym, że ostateczna bitwa rozstrzygnie, który z nich powinien posiąść tytuł oraz skarb One piece. Nie czuł więc żadnego smutku czy zaskoczenia, jakie czuł w środku Luffy. Chłopak podniósł rękę, by dosięgnąć słomiany kapelusz, który zawsze trzymał przy sobie. Rudowłosy był nieco zaskoczony tym, że nawet nie podniósł wzroku. Nie wiedział jednak, że w głowie przyjaciela brzmiało głucho jedno zasadnicze pytanie “ Czyli... To nasze ostatnie spotkanie?”. Czarnowłosy wiedział, że jest na tyle zmotywowany z załogą, że bez problemu wygrają z flotą Shanks’a, jednak jeśli do tego dojdzie... Będzie musiał dać mu umrzeć. Na tym polega okrutna strona bycia piratem. Trzeba czasami wybierać i podejmować tak trudne decyzje. Może nawet nie tylko piraci znają to uczucie, gdy nie ważne co wybierzesz i tak coś stracisz. Luffy jeśli podejmie się walki nie będzie w stanie patrzeć na siebie w lustrze, jednak jeśli zrezygnuje to on będzie zmuszony porzucić marzenia i odejść. Zdjął kapelusz, gdy wyciągnął bardziej rękę, by jego przyjaciel mógł go dosięgnąć i zabrać. Shanks wziął rzecz, która była najważniejsza dla Luffy’ego. Poczuł pęknięcie w okolicy klatki piersiowej, gdy poczuł takie samo uczucie, które niosły mu w okropnych i smutnych momentach.
Kapelusz jednak wrócił do właściciela, tak jak obiecał za dzieciaka Monkey D. Luffy.
- Niesamowite. Jest w idealnym stanie - zaśmiał się pozytywnie zaskoczony, gdy położył go na głowie - Nawet już zapomniałem, jakie to jest uczucie ponownie go założyć. Jestem pod wrażeniem, Luffy. Nie wierzyłem, że uda Ci się tu dotrzeć, ale jesteś. Jestem dumny z ciebie dzieciaku - oświadczył, gdy wyjął ze swojego płaszcza szpade.
Gumowy chłopiec zamarł, gdy zauważył, że Shanks na prawdę nie żartował. Zamierzał z nim walczyć i ostatecznie rozstrzygnąć kto jest wart tego tytułu. Czuł się okropnie w środku, gdy zakrył dłonią oczy, by móc w jakiś sposób ukryć, ze zamierza płakać. Nie chciał pokazywać swoich zaszklonych oczu.
- Wiesz o tym, że musisz mnie zabić, by być Królem piratów, prawda? - Shanks wykonał kilka kroków, jednak nadal był dość daleko od swojego przyjaciela. Czarnowłosy nawet nie drgnął, milcząc stał w miejscu mając zakryte oczy, przez co rudowłosy nie wiedział do końca co czuje. Przecież najwięcej zdradzają oczy. Chciał podejść bliżej, gdy słyszał szlochy, którą z każdą sekundą stawały się coraz głośniejsze.
- Zabij mnie ! - wesoło zaczął bawić się swoją szpadą, by zachęcić do ataku, jednak zamiast tego zobaczył rozpłakaną twarz czarnowłosego.
- JUŻ WOLAŁBYM BYĆ OKRZYKNIĘTYM NAJGORSZYM PIRATEM, JAKI WIDZIAŁ TEN ŚWAT, NIŻ ZABIĆ CIEBIE SHANKS! - wykrzyknął ze łzami w oczach - NAWET MI NIE MÓW TEGO PROSTO W TWARZ! NIE ZABIJĘ KOGOŚ KOGO ZAWSZE PODZIWIAŁEM! - Te słowa zaczęły roznosić się po całej wyspie, gdy jego kostki zaczęły robić się czerwone od silnego i bezustannego ścisku. Jego oczy pokazywały niesamowitą furię, która sprawiła, że mężczyzna opuścił swoją broń, którą jeszcze kilka sekund temu wesoło obracał w dłoni.
To oświadczenie sprawiło, że teraz Shanks stał w osłupieniu patrząc się ciągle na mniejszą postać naprzeciw siebie. Pokręcił głową z niedowierzaniem, gdy obrócił się tyłem do kapitana słomianych kapeluszy.
- jesteś słaby dzieciaku..... - rzucił, gdy na jego policzku pojawiła się pojedyncza łza, po czym spadła wsiąkając w piasek.
Był... Poruszony.
2 notes
·
View notes