Don't wanna be here? Send us removal request.
Text
dlaczego nie mówię komplementów?
Mam 15 lat i pierwszy raz w życiu zrzucam parę kliogramów. Zaczynam się zdrowiej odżywiać, jeść mniej słodyczy i ćwiczyć. Idzie dobrze i zdrowo, i tak jak powinno. A potem będzie już tylko gorzej.
Całe otoczenie jest pełne aprobaty – bliscy, dalecy, znajomi i mniej znajomi, nawet niektórzy nauczyciele. Gratulacje, zachwyt, komplementy. Jestem w uniesieniu. Pełna energii, zdrowa, ale zupełnie nieświadoma równania, które zaczyna powstawać w mojej głowie, a ma uwięzić mnie na kolejne lata; chuda = wartościowa. Jeńców nie bierzemy, każdy dodatkowy kilogram ujmuje mojej wartości wykładniczo (geometrycznie).
Od tego czasu o tańcu na wadze, przed lustrem i nad talerzem mogłabym napisać wiele. O łzach, pogardzie do własnego ciała i nieprzespanych nocach też. O stanach depresyjnych, niechęci do spotkań z ludźmi i wyjść z domu nie mniej. Znacie to. Albo do pewnego stopnia doświadczyliście, albo widzieliście, albo słyszeliście.
10 lat walki. Tłumaczenia sobie, że warto dobrze się bawić, pomimo tego że czuję się ciągle niedoskonała. Dochodzenia do wniosku za Audrey Hepburn, że „I’m not so bad after all”. Że naprawdę ważniejsze jest to, jaka jestem wobec innych ludzi, a nie to, jak wobec nich wyglądam.
Dzisiaj, kiedy mam 25 lat, marzy mi się zmiana. Zmiana w tym jak patrzę na siebie i innych. Jestem za tym, żebyśmy byli piękni, zadbani, ładnie ubrani, szczupli bądź trochę zaokrągleni. Zdrowi. Wysportowani, bo to dobre na serce. Ale też łagodni, bo to dobre na duszę. Marzy mi się klimat, w którym komentujemy głównie przeżycia, pomysły i projekty, a nasz styl i wygląd nie prowadzą nas, a jedynie za nami podążają. Nie chcę mówić, że ktoś schudł, bo może pomyśli, że sądzę, że tego potrzebował? Albo że wtedy, trzy miesiące temu, jak zmusił się do wyjścia, to powinien był jednak zostać w domu? Dlatego w tej trudnej drodze akceptacji własnego ciała i wyglądu chcę towarzyszyć dyskrecją. Niezauważaniem każdej najmniejszej – bardziej bądź mniej udanej – zmiany. Komplementowaniem postawy. Docenianiem cech charakteru.
Jeśli nie jestem z kimś tak blisko, by zauważyć coś innego niż jego piękno zewnętrzne, to tylko się uśmiechnę. Na komplement przyjdzie jeszcze czas.
0 notes
Text
KWARANTANNAŚ
Cześć, jak tam Wasza miłość do języka polskiego? Wzrasta, maleje, nie istnieje, czy nie pozwala spać po nocach? Mi moja nie pozwala... Nie pozwala, choć jest to miłość z doskoku, miłość niepewna wzajemności, miłość, w której więcej codzienności i zwykłej użyteczności niż uniesień i wzlotów. Jednak jak każda prawdziwa miłość, budzi się mniej więcej dwa-trzy razy w roku i o sobie przypomina. Dobrze, bo jeśliby się kiedyś nie odezwała, to mogłabym język porzucić i zwrócić się w stronę innego, a najbliższy byłby niemiecki (geograficznie). Języku polsku, widzisz, jakie mam alternatywy, nie zostawiaj! Dzisiejszego spokojnego kwarantannowego popołudnia chciałam skomplementować moją mamę. Miało to być miłe, ale konkretne, bez rozwodów. I tak, dość nieświadomie stosując się do zasad ekonomii języka, powiedziałam: "Mądraś". A potem wpadłam w zachwyt. Czy to nie piękne, że w jednym słowie możemy zawrzeć tak wiele treści? Wystarczył jeden wyraz - zamiast trzech - żeby oświadczyć, że "Ty jesteś mądra"! I to piękne "si" na końcu... Dlaczego tak rzadko z tego "si" korzystamy? Zaraz po tym trochęśmy się z mamą pokłóciły o to, czy to orzeczenie czy inne przysłówko-imiesłowy (na moment zwątpiłam w prawdziwość wypowiedzianego komplementu), ale to nie miało wielkiego znaczenia. Zachwyt nad słowem "mądraś" pozostał. W tamtej właśnie chwili postanowiłam częściej tak przymiotnikować. Jeśli ktoś mi zaimponuje albo mnie zdenerwuje, może liczyć na ładne "si". Pięknyś, zdolnyś, zagłupiś. Siebie też nie oszczędzę, więc będzie: głodnam, spragnionam, przegrzanam. Dlaczego tak rzadko się przymiotnikujemy? Chciałam znaleźć trochę gramatycznych wyjaśnień tych form. Dotarłam do artykułu dr. hab. Macieja Malinowskiego, który tłumaczył zagadnienie na podstawie "łaskiś pełna". Pan Maciej potwierdza poprawność takiego zagrania - możemy tak mówić! W języku polskim końcówki czasowników 1. i 2. os. l. poj. i l. mn.: -m, -ś, -śmy, -ście, są przesuwalne. Zwykle doczepia się je do słów stojących przed czasownikiem. Czyli mogę, zamiast strzępić język, mówiąc "cudna jesteś", dorzucić "si" i załatwić sprawę szybciej. Cudnaś! W tym kwarantannowym czasie zachęcam do gry. Skoro można odczepiać i doczepiać różne rzeczy, to czemu się nie pobawić? Żebyśmy nie musieli potem narzekać, że "Nudnaś była, kwarantanno".
1 note
·
View note
Text
Chajzer bez “R”
Mam cztery latka. Jestem z tatą w sklepie. Kuszą mnie te zabawki. Różowe laleczki. Zestawy LEGO. Szczęście zmateralizowane, na wyciągnięcie ręki. - Taaaato, kup mi. - Nie, kochanie. - Ale taaaato. - Nie kupię, nie mam na to pieniędzy. - To wyciągnij ze ściany. Proste? Proste. Mam lat sześć. Jedziemy z rodziną samochodem po rodzinnym Gorzowie. Mijamy rondo Piłsudskiego, ja wyglądałam przez okno i kminię. Moja żelazna logika doprowadza mnie w końcu do rozwiązania. Wystarczy wydrukować więcej pieniędzy. Wszystkim je rozdać. Skończą się problemy. Dzielę się swoim genialnym wnioskiem z rodzicami. Oni jakoś nie podzielają mojego entuzjazmu. Jak zwykle. Rodzice nie rozumieją. A przecież to jest takie proste. Tak proste... ------------------------------------------------------------------------------------------------------ Dwa lata zajęło mi dojście do czegoś, co mama obaliła w trzy minuty. Nie wiem, jak to zrobiła, ale znalazła słowa, które odmalowały w moim dziecięcym mózgu zarys i kontury czegoś, co nazywa się inflacja. I dała mi do zrozumienia, że nie pierwsza wpadłam na pomysł z drukowaniem. (Jak to, nie pierwsza?!) Dzisiaj mówimy o 500 plusach i minimalnej 4000. Spełnia się moje marzenie z dzieciństwa. Tylko gdzie jest mama, która przypomni o podstawach - że żeby wyciągnąć ze ściany, to trzeba w ścianie coś mieć?
*** Tytuł nawiązuje do piosenki: https://www.youtube.com/watch?v=esphVVp3a4g
3 notes
·
View notes
Text
pan od historii
Na historii w gimnazjum nie mieliśmy historii. Nie zrealizowaliśmy podstawy programowej. Dwa razy w tygodniu przychodził nauczyciel i rzucał pytanie. „Czym jest kultura?”. To padało najczęściej, ale były różne. On podawał temat, a my mówiliśmy. Odzywaliśmy się praktycznie wszyscy. Wyrażaliśmy swoje zdania, opinie, sprzeczaliśmy się i argumentowaliśmy. Zazwyczaj schodziło na bieżącą politykę, kulturę, psychologię, etykę, kościół, Boga. W głowie mam wiele obrazów kolegów i koleżanek z klasy trzymających ręce w górze i niecierpliwie czekających na kolej, żeby zaprezentować swój sposób patrzenia.
Te lekcje były szalenie ciekawe i w odróżnieniu od innych zajęć – pozbawione stresu. Rozmowy, rozmowy, rozmowy. Uaktywniali się nawet ci, którzy na innych przedmiotach mówili niewiele.
Ale jednak – jako – nazwijmy rzecz po imieniu – kujon, nie byłam z tych lekcji do końca zadowolona. Uważałam, że nie tak powinny wyglądać i że są bezsensowne. „Nie omawiamy tematu z historii! Czeka nas egzamin gimnazjalny! Nowy, trudniejszy, szczegółowe pytania. Trzeba się teraz będzie uczyć tego z książki samemu? Jak my to napiszemy?”. Bardzo lubiłam te zajęcia i brałam w nich czynny udział, bo uwielbiam dyskusje i rozmowy. Tylko że uważałam, że pogadać to sobie może każdy. „Dla nas teraz to przyjemne, bo się nie stresujemy. Możemy bez przygotowania mówić, co myślimy. Proste. Miło się obijamy, a egzamin przed nami...”
Dzisiaj wiem, że pan od historii nauczył nas czegoś o wiele ważniejszego, niż parę dat z przeszłości. I co tam test gimnazjalny, parę zadań. Mimo że nigdy nie powiedział nam wprost, że te lekcje są przez niego tak zaplanowane, to wiem, że nie rządził nimi przypadek. Przez te trzy lata, rozmawiając przez dwie godziny w tygodniu, z 30 osobami, które były różne, z innych rodzin i środowisk, nauczyliśmy się kultury dyskusji. Zmuszaliśmy samych siebie do myślenia. Poznawaliśmy swoje światy. Zmienialiśmy poglądy.
Jestem panu od historii ogromnie wdzięczna za to, że nie realizował podstawy programowej. W życiu czekają nas egzaminy nie tylko gimnazjalne.
Rok złożenia hołdu pruskiego sprawdzę sobie na wikipedii.
4 notes
·
View notes
Text
To było jedno z tych cudownych niebezpiecznych spotkań ludzi, którzy się ze sobą do tego stopnia zgadzają, że skłonni są uwierzyć, iż we wszystkim mają rację.
3 notes
·
View notes
Text
isn't the elation of getting a sense of solution to the meaning of the very existence a wonderful enhancement of its mystery
2 notes
·
View notes
Quote
Każdy może wyjść na durnia, kiedy markuje zainteresowanie rzeczami, które go nie obchodzą.
C. S. Lewis
4 notes
·
View notes
Text
o kości klinowej, smartphonie i gwiazdach
„Całkiem fajnie wychodzi ci pisanie”, „powinnaś pisać”, „dodałaś na bloga tego posta, o którym rozmawialiśmy?”. Takie miłe zdania usłyszałam w ciągu ostatnich miesięcy. Miesięcy, które zmieniły moje życie diametralnie. Ale nie o tym dzisiaj. Chociaż może trochę.
Z każdym zachęcającym sygnałem od otoczenia, wzrastała we mnie chęć, żeby w końcu coś napisać. Przyznam, że borykałam się z jednak z dwoma trudnościami. Jeżeli tu jesteś, to pewnie wiesz, że od niedawna – czyli od października – studiuję medycynę. Nie będę dzisiaj wyliczać plusów (są!) i minusów (też są) tych studiów, ale nie sposób nie wspomnieć o ich wpływie na codzienność. I z nich właśnie (studiów) wynikają te dwie przeszkody: pierwsza – brak czasu (co ty nie powiesz?) i druga, chyba poważniejsza – brak tematów.
Bo o czym pisać, kiedy ma się niewiele czasu na przemyślenia? Ma się go za to wiele na naukę, ale nie będę przecież pisać o anatomii! Chociaż – mieliśmy z kolegą pomysł na posta o kości klinowej i powstał szkic całkiem intrygującego wpisu. (Zacznijmy od tego, że ta kość jest mega ciekawa! Miało być o tym, że pozornie nieinteresująca sprawa – kość klinowa – dotyczy przecież każdego. Ale nie mogłam się zdecydować na tego posta, bo nigdy nie rozumiałam medycznych freaków i ciągle próbuję nie odbić w tę stronę. Na dowód, że nie jest łatwo, dołączam zdjęcie wspomnianej kości, którą mamy w środku głowy! Serio. I ona ma siodło tureckie.).
Dlatego kiedy wszystko się rozbija o czas i jego niedostatek, zderzam się z tą jego ilością, którą jednak mam. Dzięki temu bardziej ją doceniam. I ostatnio myślę o czymś jeszcze.
Jaka jest różnica między pięcioma minutami patrzenia w smartphone’a a pięcioma minutami patrzenia w gwiazdy?
Rzadko po tym pierwszym jesteśmy się bardziej spełnieni, możemy czuć pustkę. A czy zmarnowaliście kiedyś czas na patrzenie w gwiazdy, niebo, drzewa? Czuliście się potem puści?
Ja nigdy.
3 notes
·
View notes
Quote
nie musisz myśleć wszystkiego co ci przyjdzie na myśl
5 notes
·
View notes
Quote
Jeżeli pracując w kawiarni przed snem martwię się i zastanawiam, czy drugiej zmianie starczyło sosu do tostów, to co będzie, jak zostanę lekarzem?
4 notes
·
View notes
Text
Chodź na słówko – choć na chwilę
Gdyby sprawdzić w mojej przeglądarce internetowej (nie mogę tego teraz zrobić, bo Chrome mi chamsko padł i nie działa, i używam EXPLORERA, i w nim nie umiem) najbardziej uczęszczane strony, dość wysoko plasowałby się… Słownik Języka Polskiego PWN (https://sjp.pwn.pl/)! Jestem tam chyba codziennie… Czasem sprawdzam odmianę, ale zadziwiająco często także znaczenie różnych słów. Wydawać by się mogło, że mój, polski język, niewiele kryje przede mną tajemnic (w końcu używam go już od jakichś 20 lat), ale okazuje się być inaczej.
Jak często jesteście świadkami rozmów w stylu „Uczę się angielskiego już tak długo, a ciągle napotykam na słowa, których nie znam!” (albo „Uczę się niemieckiego od 9 lat i nie umiem NIC” :D)? Natrafianie na nowe słownictwo w przypadku języka obcego wydaje się naturalne, ale i tak zaskakuje albo męczy, szczególnie jeśli wcześniej uznamy, że opanowaliśmy obcą mowę na poziomie więcej niż komunikatywnym. Nieraz, po tym, jak doszłam do wniosku, że mój angielski jest naprawdę zadowalający i że nic nie stoi na przeszkodzie sięgnąć po książkę w tym języku, 15 podkreśleń nieznanych słówek na stronę sprowadzało mnie na ziemię. Tu z pomocą i wyjaśnieniem przyszła moja mama, anglistka (ze szczególnym zamiłowaniem językoznawczym), tłumacząc, że angielski ma bardzo bogate słownictwo, kilkakrotnie obszerniejsze niż język polski. To m.in. dlatego że u nas do samej leksyki dochodzą jeszcze odmiana, zdrobnienia, zgrubienia itd., a po angielsku nie można tak sobie majsterkować przy jednym słowie, więc trzeba ich trochę dorobić (to mój naukowy wniosek). Skutkiem jest ogromna ilość, szczególnie przymiotników (serio, sprawdźcie, niektóre są tak precyzyjne!). Fakt ten często zauważają twórcy piosenek („Po angielsku w 5 słowach tyle treści mogę zawrzeć, a po polsku 15 nie starcza”). Pomijając to, że oczywiście po angielsku “się jakoś łatwiej śpiewa”.
Co ciekawe – w amerykańskim nauczaniu jeszcze licealiści mają sprawdziany z samego słownictwa, na których muszą wypisywać synonimy. Są nawet aplikacje, które służą do ćwiczenia swojego VOCABULARY. U nas zdecydowanie nie zwraca się na to takiej uwagi. Słyszałam kiedyś taką rozmowę moich uesańskich przyjaciółek:
- I like the way Gary speaks, his English is sooooo nice. - Yes, he has a very good language. I could listen to him all day long.
Jak często mówimy tak o czyimś polskim? Prędzej uznalibyśmy, że ktoś, kto stara się używać wyszukanych słów, jest pretensjonalny. I duża szansa, że to byłaby prawda. Niemniej, warto zwrócić uwagę, że wyrazów istnieje trochę więcej niż te, z których korzystamy na co dzień. I wybrać sobie swoje ulubione. Ja już mam.
Mitrężyć, czyli zwlekać albo marnować czas. Ten wyraz brzmi pięknie i bardzo po polsku! :)
Chodź na słówko, zmitrężmy czas choć przez chwilę!
3 notes
·
View notes
Quote
Makeup can only make you look pretty on the outside, but it doesn’t help if you are ugly on the inside. Unless you eat the makeup.
Audrey Hepburn
3 notes
·
View notes
Text
W międzyczasie
To wyrażenie pochodzące z niemieckiego (in der Zwischenzeit), którego część językowych purystów nie uznaje. Jednak większość z nas używa go często, może dodając tylko "w tak zwanym", zakładając, że faktycznie coś takiego jak "międzyczas" nie istnieje.
A jednak, w międzyczasie właśnie jestem. Między studiami, między miastami, między tym, co było, a tym, co będzie (wow hah!). Z nutą nostalgii związaną z Wrocławiem, studiami i znajomymi, z ekscytacją i niepewnością wobec tego, co mnie czeka. Między jednymi ważnymi elementami wypełniającymi życie a drugimi. Typowy międzyczas.
A co się robi w owym międzyczasie? Zdaje się, że to, na co w normalnym planie nie starcza czasu. "Zadzwonię w międzyczasie", "zapłacę rachunki w międzyczasie", "w międzyczasie posprzątam". Jednak nie są to sprawy nieistotne.
Chcę w moim międzyczasie zająć się właśnie tym, czym niekiedy nie daję rady z powodu zalatania. Wykorzystać te chwile, być może będę je wspominać jeszcze przez długie lata ciężkich studiów. :D Czytam książki, spełniam marzenie o kawiarni (kiedyś chciałam założyć własną, a przyszło mi teraz w jednej pracować. Jest tak niesamowita, że nie muszę już swojej otwierać! Reklama - polecam i zapraszam do Górki&Kulki w Gorzowie), zaczynam odkrywać fascynujący świat kawy speciality, poznaję nowych ludzi. A w międzyczasie międzyczasu chodzę na śluby i panieńskie. :):) Jak ten, z którego zdjęcia załączam. Hawajski weekend nad jeziorem. Ogromnym. Pięknym. Było piękniej niż na zdjęciach. I fajniej.
Międzyczas może też być #qualitytime!



Bardzo januszowe zdjęcie, w którym łapię za piórko z chmurki. (I COULD NOT HELP)

3 notes
·
View notes
Text
WEDEL&MARS
Moi bliscy wiedzą, że kocham czekoladę. Praktycznie w każdej postaci. Na nic się mają próby przekonania samej siebie, że jest inaczej czy zastąpienia jej czymś innym, równie dobrym (jak na razie najbliżej jest niczego sobie ANANAS). Zeszły weekend w Krakowie był uwieńczeniem tej miłości.
WEDEL
W sobotę, jak tylko wszyscy znajomi dojechali na dworzec, poszliśmy na Stare Miasto w poszukiwaniu jakiejś kawiarni. I tak ledwo zdążyliśmy dojść pod Kościół Mariacki, zrobić dwa zdjęcia, rzucić okiem na dorożkę i pomyśleć o tym, że pogoda jest piękna (choć nie musiała, bo ostatnio różna bywała), kiedy zobaczyliśmy, że przed nami zwalnia się stolik w Pijalni Czekolady Wedla z pięknym widokiem na cały rynek. Zgrabnie go zajęliśmy, (chyba) ignorując kolejkę (której na początku nie dostrzegliśmy). Usiedliśmy i przeglądaliśmy kartę w rytm hejnału. Nie kojarzę innego menu, w którym wszystko byłoby tak kuszące, a decyzja tak trudna. Ostatecznie została podjęta. Było super. („So glorious… Mhm… Oh, Lord! So good…”).
MARS
Pojechaliśmy do mieszkanka z Airbnb, którego standard okazał się nieadekwatny do ceny. Z korzyścią dla standardu. :) Tam szykowaliśmy się na główny cel naszego przyjazdu – koncert Bruno Marsa! Utalentowana G. zrobiła nam koszulki #blessed! Cały czas zastanawiam się, czy bardziej cieszę się z koncertu czy koszulki. Do Tauron Areny dojechaliśmy koło 18, przed wejściem zahaczając o Maka i kupując kawę, bo – jak to teraz młodzież mawia – zmuliło nas. To było miłe, ale patrząc z perspektywy – nie do końca konieczne. W trakcie koncertu Bruna nie było mowy o jakimkolwiek zmęczeniu. Nie było mowy o czymkolwiek. Tam się było, piszczało, śpiewało, próbowało tańczyć (bo ścisk), nagrywało filmiki i po prostu cieszyło! Bruno Mars, bez wątpienia czołowa postać światowej sceny pop, dał szoł niebywałe. Nie zaskoczył jakością muzyczną, swoim wokalem czy zgranym zespołem, bo tego można się było zwyczajnie spodziewać. Ale zobaczenie i usłyszenie na żywo takich muzyków, takiego feelingu, tego, jak wszystko „siedziało” to piękne, piękne przeżycie! Panowie ruszali się równo i zgrabnie, a Bruno nie oszczędzał gardła. Scena zachwycała kilkunastoma różnymi ekspozycjami, z podwyższeniami, ogniem, fajerwerkami, różnymi ekranami i tetrisem (w trakcie „Versace”) włącznie. Kochany Marsik udowodnił, że jest gwiazdą pierwszej klasy – nie szczędził miłych słówek, jak „I’ve waited so long to come here, Poland”. Pewnie mówi tak wszędzie. Ale po co jedzie się na koncert? Żeby właśnie to usłyszeć! I krzyczeć, jakby nie wypowiadał tego do tych wszystkich dwudziestu tysięcy ludzi na Arenie, tylko konkretnie do ciebie. Poza tym, kto wie, być może nie bawilibyśmy się tak dobrze, gdyby Bruno nie powiedział, że nie zejdą ze sceny dopóki każda osoba w hali nie będzie bawić się i tańczyć? Nie było o to trudno, szczególnie po tym jak zaimprowizował „all the Polish girls – kocham was”! Ale najbardziej szanuję Bruno za szacunek – nie spóźnił się. Zagrał 17 utworów, w tym WSZYSTKIE HITY – nawet nie marzyłam o niektórych z nich (np. „Grenade”!..). Po prostu był tam z nami! hashtag blessed
WEDEL
W niedzielę nie spieszyliśmy się specjalnie. Ciągle zajarani poprzednim wieczorem dotarliśmy znowu na rynek. Tym razem z większymi przeszkodami, ale udało nam się wywalczyć stolik w ogródku Wedla. Znowu wybieraliśmy desery, a z wieżyczki przygrywał nam pan trębacz. Było dużo radości. Ta tradycja z Wedlem naprawdę przypadła mi do gustu!





1 note
·
View note
Text
niczego nie chciałam
“Nie było na ziemi rzeczy, którą chciałbym mieć. Nie znałem nikogo, komu warto byłoby zazdrościć. Co przydarzyło się złego, zapomniałem. Nie wstydziłem się myśleć, że byłem, kim jestem.”
Fragment mojego ulubionego wiersza Czesława Miłosza “Dar” (polecam w całości!). Ten utwór opisuje, definiuje szczęście w najpiękniejszy, z pozoru prosty sposób. Podoba mi się jego zwyczajność, pogodzenie się podmiotu z istniejącym stanem, radość ze zwykłej-niezwykłej chwili. Wdzięczność za to, kim jest i co ma, bez ciągłego szukania, niezadowolenia, dążenia, próby zmiany. Wiersz o wolności od konsumpcjonizmu. Dotyka mnie dlatego, że potrzebuję tej rzeczywistości w życiu - z natury ciężko mnie zadowolić. Dużo rozmyślam. Sporo się martwię. Często nie przepełnia mnie duma, że byłam, kim jestem. Na ziemi jest ogrom rzeczy, które chcę mieć. Znam osoby, którym warto zazdrościć.
W zeszły czwartek pojechałam rowerem nad Wartę. W 17 minut. Pół godziny czekałam na koleżankę. Świeciło słońce, a chmur było mało. Zamknęłam oczy i jak u Miłosza - był “dzień taki szczęśliwy”.
2 notes
·
View notes
Text
jednak blog
Hej!
O założeniu bloga myślę od dawna. Tak poważniej to średnio raz na trzy miesiące. Zazwyczaj w środku bezsennej nocy dopada mnie genialny pomysł i natchnienie w połączeniu z dużą dawką motywacji (produktem jednej z takich nocy jest ten adres). Rano, tak szybko jak inspiracja przyszła, tak szybko się ulatnia, a koncepcja nie wydaje się już tak genialna. Blog, jaki blog, po co blog, ja i blog?
Ale jednak blog!
Mam nadzieję, że ta strona odzwierciedli trochę mnie. Ale tylko w pewnym sensie, bo człowiek to postać bardzo złożona, OKEJ? :D Będzie o studiach, o życiu w nowym mieście, pojawią się przemyślenia na luźne tematy, wiersze moje i nie moje oraz zdjęcia. Taki pamiętnik i motywacja, żeby żyć jak najciekawiej. I jeśli tu trafisz i zechcesz poczytać, liczę, że inspiracja! :)
(Pod tym pierwszym “oficjalnym” postem jest już parę wierszy zawdzięczających swoje opublikowanie któremuś ze wspomnianych zrywów. Zapraszam).
3 notes
·
View notes
Text
Life is about giving. You always give. Everywhere you go, everyone you talk to, everything you do - it's where you leave a part of yourself. And when you give you always have less - it’s very logical. You have - you give - you don’t have. So there is a risk of losing and the thing is in giving wisely - in giving to such people and activities that what you give will come back and come back multiplied. Then the lack is momentary and the loss is turned into gain.
2 notes
·
View notes