Tumgik
#2 sztuki w paczce
dekoratornia · 2 years
Text
Komfort i wytrzymałość - Krzesło LARA od MODESTO DESIGN
Krzesło LARA od Modesto Design to idealny wybór dla osób szukających miękkiego i wygodnego siedziska. Ten model to połączenie nowoczesnego designu, funkcjonalności i wytrzymałości. Wykonane z wysokiej jakości materiałów, zapewniających wygodę i komfort, jest idealnym rozwiązaniem dla każdego wnętrza. Krzesło wykonane jest z metalu lakierowanego na czarno, z miękkim siedziskiem tapicerowanym tkaniną welurową w ciemnoniebieskim odcieniu. Wyprofilowane oparcie i proste, funkcjonalne linie sprawiają, że siedzisko jest wygodne i stabilne. Krzesło LARA wyposażone jest w stabilną podstawę, która zapewnia wytrzymałość i trwałość siedziska. Jego waga netto wynosi 4,55 kg, a waga z opakowaniem 10 kg. Wymiary opakowania to 65 cm x 56 cm x 46 cm. Krzesło LARA jest dostępne w paczce w ilości maksymalnej 2 sztuk. Produkt wymaga złożenia. Modesto Design to polska marka, która tworzy meble i oświetlenie, wykorzystując najwyższej jakości materiały i nowoczesne technologie. W ofercie firmy znajdują się wytrzymałe i trwałe produkty, idealnie pasujące do każdego typu aranżacji. Marka Modesto Design stawia na prostotę i funkcjonalność - projekty mebli i oświetlenia są minimalistyczne, a jednocześnie wykorzystują najnowsze trendy. Wszystkie produkty wykonane są z materiałów najwyższej jakości, dzięki czemu są trwałe i wytrzymałe. Firma Modesto Design współpracuje z zagranicznymi producentami, aby zapewnić swoim klientom najwyższą jakość produktów. Oferta marki jest skierowana do osób, które poszukują ekskluzywnych i stylowych mebli i oświetlenia do swoich wnętrz. Modesto Design oferuje produkty, które są idealnie dopasowane do wymagań wszystkich klientów - od nowoczesnych po klasyczne aranżacje. Firma stale się rozwija i poszerza swoją ofertę, oferując modne i unikalne produkty.
0 notes
falakrytyki-blog · 8 years
Text
Pisuar wciąż patrzy
Rozumiem, ze pisuar Duchampa dla wielu artystów stanowić może relikwię, a jego wyniesienie na ołtarz sztuki cud, ale na litość boską, jak długo można klęczeć?
W Gdańskiej Galerii Miejskiej na Powroźniczej zgromadzono takie „cuda”, które każdy z nas zna na pamięć tak dobrze, jak niejedna babcia koronkę do Miłosierdzia Bożego. Są więc cuda natury i cuda zrobione przez człowieka, cud życia wyłaniającego się chaosu oraz cuda religijne z podziałem na te prawdziwe i fałszywe. Są też prace, które nie wiem dlaczego znalazły się na wystawie, lektura dołączonych do nich opisów także mi tego nie wyjaśniła. Czasem myślę, że niektórzy artyści nie powinni pisać o swoich pracach, nie powinni także brać się za kuratorowanie wystaw, powinni zająć się po prostu robieniem sztuki i już. Według mnie wystawa „CUD” potwierdza te gorzkie przemyślenia. Moim głównym zarzutem pod adresem tego pokazu jest to, że brak tu jakiegoś pomysłu, spójnej koncepcji, z której wyłoniłaby się jakaś ciekawa narracja. Zamiast tego mamy nudną typologię przypadkowo dobranych „cudów”.
Wystawa w GGM jest pokłosiem „projektu artystyczno-badawczego” realizowanego przez Wydział Malarstwa gdańskiej ASP, który ma na celu ma wytworzenie „artystycznego i intelektualnego dyskursu”. Jednocześnie kurator odżegnuje się od stawiania tez i gotowych odpowiedzi na rzecz „poszanowania różnych światopoglądów” i wywołania „debaty”. Ech. Tu projekt badawczy i dyskurs, tam debata i różne światopoglądy, ale broń nas Panie Boże od stawiania tez i gotowych odpowiedzi. Nie chcę się pastwić nad tym pomieszaniem z poplątaniem, ale na święte stygmaty ojca Pio – dlaczego nie stawiać tez, dlaczego nie szukać odpowiedzi? Jeśli kurator i artysta Polkowski wstawi do galerii gablotę z przykościelnymi publikacjami o cudach i kamień z Medjugorie to jeszcze nie znaczy, że zabrał głos w debacie. To znaczy tylko tyle, że wstawił do galerii gabloty, z których istnienia w kruchtach całego świata zdaje sobie sprawę większość widzów. Już jeden pisuar kiedyś wstawiono do galerii (Mateusz Pęk raczył przypomnieć nam ten przełomowy w historii sztuki moment), może pora na coś więcej?
Trochę bardziej niż Polkowski wysilił się Filip Ignatowicz. Punktem wyjścia dla refleksji tego artysty jest zdarzenie sprzed kilku lat, które rozegrało się, niezależnie od siebie, w kilku miejscach w USA – w paczce chipsów znaleziono chrupka, rzekomo przypominającego Jezusa. Praca obejmuje film z telewizyjnymi newsami amerykańskich stacji, które nagłaśniały sprawę, stworzony przez artystę sklepowy regalik z chipsami marki „Cheesus”, łudząco podobne do tych, z sympatycznym gepardem w ciemnych okularach oraz wielki kielich wypełniony chrupkami do przekąszenia przez gości. Ciało Cheesusa, amen.
W tekście, który można przeczytać na odwrocie paczki „Cheesusów”, Ignatowicz stawia granicę między absurdem serowego objawienia a „prawdziwymi” cudami. Na jakiej podstawie? Jaka jest różnica między oddawaniem czci kawałkowi materiału, drewna, kamienia a modleniem się do chrupka? Swoją drogą, po obejrzeniu newsów o „Cheesusie” mam wątpliwości czy aby Ci, którzy znaleźli niezwykłe chrupki, traktowali to zupełnie serio. Oba dziennikarskie materiały utrzymane są w żartobliwym tonie, łącznie z wypowiedzią pastora. Artysta zastanawia się czy podobne zdarzenie nie jest związane ze „specyfiką” Stanów Zjednoczonych. Spróbuję odpowiedzieć zatem: tak, być może ma to związek z dystansem do świata i poczuciem humoru Amerykanów.  
Osobiście nie widzę nic złego w modleniu się do chrupka. Ba, nie widzę różnicy pomiędzy modleniem się do chipsa, buteleczki z wodą czy obrazka z Jezusem. Szkoda, że zamiast wartościować (lub powstrzymywać się od „tez” jak kurator) nie zadano na tej wystawie najprostszych pytań np. o to, czym jest cud, kto lub co go sankcjonuje, gdzie przebiega granica między kuriozum a cudem „prawdziwym”.
O wiele bardziej niż historia Cheesusa interesującą pracą jest skromny tekst Ewy Toniak - pastisz recenzji wystawy, która odbyła się w szczebrzeszyńskim domu kultury, mieszczącym się w budynku byłej synagogi. Tytułowy cud jest zaledwie gorzkim pretekstem to pokazania w jak bezrefleksyjny sposób (a może jednak zupełnie celowy) instytucje zawłaszczając dawną sakralną przestrzeń przyczyniają się do zacierania pamięci o dawnej historii miasta i jego żydowskich mieszkańców. Co zdumiewające, owo zawłaszczanie i zacieranie odbywa się na kilku poziomach – dom kultury zasiedla dawną synagogę, kościół zagarnia publiczną przestrzeń wystawą o cudownym ozdrowieniu jednego ze swoich kapłanów, a odbiorcami wystawy są słuchacze Uniwersytetu Trzeciego Wieku, którzy, jak pisze Toniak, mogą pamiętać jeszcze swoich dawnych sąsiadów.
Przed zupełnym pogrążeniem się w banale ratuje tę wystawę jeszcze jedna, również dość skromna praca. Mam na myśli tu „Cud ciężkiej pracy” Iwony Zając – kilka fotografii, dokumentujących powstawanie haftowanych płócien pt. „Cierpliwość”. Na tkaninach o wymiarach 185 x 300 Zając wyszywa wypowiedzi robotników gdańskiej Stoczni, które pierwotnie umieszczone były na nieistniejących już wokół niej murach. Szkoda, że w GGM nie można zobaczyć płócien (choć wydaje mi się, że będzie można je oglądać w kwietniu na wystawie artystki w Łaźni w Nowym Porcie), bo one pewnie lepiej oddają tytułowy cud, będący sumą codziennej i mało spektakularnej pracy. Fotografie jednak pozwalają zwrócić uwagę na postać samej artystki, która pozuje owinięta w haftowane tkaniny . Zając utrwala historie robotników na różne sposoby – nagrywając je, tworząc murale, teraz wyszywając na płótnie. To dzięki niej te opowieści mogą wybrzmieć, za pośrednictwem jej języka i wrażliwości. Artystka jest wręcz ich nośnikiem, niemal dosłownie – na zdjęciach widzimy fragment haftu znajdującego się na jej skórze.
Podsumowując, pod czujnym okiem Pisuaru nie wydarza się na wystawie „CUD” nic niepokojącego, ale też – niewiele ciekawego. Cuda są zupełnie powszednie, normalne. Nawet Jezus w chipsach już nie pierwszej świeżości, bo wytrawni znawcy sieci wirtualnej pewnie pamiętają, że internet heheszkował na ten temat w 2008 roku.
Wiktoria Bieżuńska
„Cud”
Artyści: Maciej Chodziński, Filip Ignatowicz, Andrzej Karmasz, Anna Królikiewicz, Mateusz Pęk, Krzysztof Polkowski, Katarzyna Szeszycka, Ewa Toniak, Zbigniew Treppa, Iwona Zając Kurator: Krzysztof Polkowski
10.03 - 09.04.2017
Gdańska Galeria Miejska 2, ul. Powroźnicza 13/15
1 note · View note
komiksowenotatki · 7 years
Photo
Tumblr media Tumblr media Tumblr media
[KN#178] Trofea 27.11.2017/Trophies - Liber Horrorum
Ostatnio wziąłem od znajomego paczkę komiksów, ale głównie interesował mnie w niej Liber Horrorum. Polski komiks mający swą premierę pod koniec września tego roku.
Oryginalny opis:
Co łączy współczesną Warszawę, siedemnastowieczny Lublin i legendę o czartach, które pojawiły się w tym mieście, na rozprawie trybunału sądowego?
Kacper i Natalia prowadzą agencję handlującą rzadkimi towarami: nietypowymi dziełami sztuki, antycznymi amuletami, magicznymi inkunabułami. Pewnego dnia w ich ręce wpada legendarna “Księga grozy”, w której ponoć opisano historyczne i udokumentowane pojawienie się diabłów. Tymczasem w otoczeniu Kacpra i Natalii dochodzi do coraz dziwniejszych zajść, a groza miesza się z kryminałem, thrillerem, czystą fantastyką i miejskimi legendami.
Jest to czarno biały 56 stronicowy album w formacie A4, spięty kartonową okładką ze skrzydełkami.
Jeśli chodzi o scenariusz to pomysł dla mnie dość ciekawy, ale z rysunkami miałem czasem problem. Niektóre rzeczy czy postacie były tak narysowane, że przyznam szczerze, naprawdę mi się podobały. Niestety zdarzały się też kadry które mnie bolały. Takie na których nie wiedziałem co się na nich znajduje albo takie, które w moim odczuciu były po prostu brzydkie i jakby niespójne z całością.
Mimo wszystko ta całość właśnie urzekła mnie swoją “mistyczną mocą”. Może dlatego, że lubię takie motywy ze starymi, magicznymi księgami.
Niestety w Polsce wydawanie komiksów jest zbyt drogie i nie wiem czy przy cenie okładkowej 39,99 zł historia przedstawiona przez dwóch debiutantów wzbudzi odpowiednie zainteresowanie. Jako fan całego medium komiksowego oczywiście życzę obu twórcom powodzenia  oraz nowych ciekawych projektów.
————————————-
W paczce były jeszcze 2 tomy Sin City, ale posiadam te historie w wydaniu w twardej oprawie. Dlatego trafiły one do mojego znajomego, który wchodzi dopiero w świat komiksów i zależało mi na tym, aby poznał jedną z moich ulubionych serii.
Dodatkowo był jeszcze dołączony Maus tom drugi w wersji anglojęzycznej.
0 notes