Tumgik
#prezent dla dziewczynki 3 lata
brykaczepl-blog · 6 years
Link
prezenty dla dzieci,prezenty na święta dla dzieci,prezenty pod choinkę dla dzieci,oryginalne prezenty dla dzieci,prezenty dzieci,pomysł na prezent dla dziewczynki,dla dziewczynki prezent,najlepsze prezenty dla dzieci,prezent dla chłopczyka,prezent dla dziecka 3 lata,prezenty dla dzieci 10 lat,fajne prezenty dla dzieci,co na prezent dla dziecka,prezent dla dziewczynki,ciekawe prezenty dla dzieci,fajny prezent dla dziewczynki,prezent dla 10 latka chłopca,prezent dla dwulatka chłopca,prezent dla sześciolatka chłopca,prezent dla 3 letniej dziewczynki pod choinke,prezenty urodzinowe dla dzieci,prezent dla dziewczynki 3 lata,prezent dla dwulatki dziewczynki,prezenty na gwiazdkę dla dzieci,
1 note · View note
Text
Rozmowa 5
Tumblr media
Rozmawiają Z i S
Z (1/3 zespołu projektowego), rocznik 1998, skończyła podstawówkę publiczną oraz gimnazjum i liceum plastyczne. Obecnie studiuje. Identyfikuje się jako osoba nieheteroseksualna.
S, rocznik 1999, skończyła podstawówkę o profilu sportowym i gimnazjum publiczne. Spędziła 3 miesiące w klasie humanistycznej w elitarnym liceum, a następnie przeniosła się do innego liceum, do klasy biologiczno-chemicznej. Jej mama jest Bułgarką, a tata Polakiem. Ze względu na swoje pochodzenie, w czasie liceum uczęszczała w soboty do szkoły bułgarskiej. Obecnie studiuje.
S: Gdy zapytałaś o doświadczenia szkolne, postanowiłam zacząć od początku - od podstawówki. Pierwsze wspomnienie jest związane z Wychowaniem do Życia w Rodzinie. Uczęszczałam tylko na dwie lekcje. Oczywiście byliśmy podzieleni ze względu na płeć. Pierwsze zajęcia to było wprowadzenie. Stwierdziłam, że zapowiada się ciekawie, może się czegoś dowiem. Na drugiej lekcji dowiedziałam się, jak być odpowiedzialną gospodynią. Że kobieta musi na koniec miesiąca liczyć rachunki za dom, za gaz, za wodę, podliczać wydatki… i tak zaczęłam się zastanawiać, że w sumie moja mama tego nie robi i że żyje nam się dobrze [śmiech]. Powiedziałam moim rodzicom, że nie jestem pewna co do tych zajęć, więc wypisali mi zwolnienie. Byłam wtedy w trzeciej, może w czwartej klasie i już mi zadzwonił dzwonek, że coś jest nie tak. To był taki mój pierwszy zryw feministyczny.
W szóstej klasie znowu mieliśmy podobne zajęcia, z tym, że nie było już podziału na chłopców i dziewczynki. Te lekcje nie miały sensu - nauczycielka mówiła skąd się biorą dzieci i albo wszyscy to olewali, albo śmiali się i zadawali takie pytania, żeby zmieszać nauczycielkę, żeby nie wiedziała co powiedzieć.
Z: A masz pomysł, jak inaczej miałoby to być prowadzone? Bo wydaje mi się, że powinno się uczyć o takich sprawach, jak dojrzewanie, czy seks… Ja o swojej seksualności dowiedziałam się w liceum, ale może wpadłabym na to wcześniej, gdybym usłyszała w szkole, że osoby niehetero istnieją! Że tak się zdarza, tak można żyć.
S: Ja mam wrażenie, że nie powinno to być jakimś tematem tabu. To powinno być powiedziane w czasie biologii, w czasie polskiego.
Mnie zaskoczyło, że z WDŻR są sprawdziany. Na podobnej zasadzie - jak można wystawiać oceny z religii? „Źle wierzysz”!
Z: Z wiedzy o religii teoretycznie…
S: Tak, ale tylko tej jednej.
Tak a propos, z religii też mam kilka wspomnień. Jedno pochodzi sprzed komunii. Moja koleżanka bardzo się stresowała tym, że musi napisać na kartce swoje grzechy. Zastanawiałam się po co to, o co chodzi? Nie mogłam zrozumieć, co ona w ogóle robi. A  w drugiej klasie mieli modlitwy na zaliczenie. Mi wtedy szczęka opadła. Miałam 8 lat i byłam w szoku dlatego, że moi koledzy musieli zdawać modlitwy na ocenę.
Ale ze względu na to, że nie podchodziłam do komunii ze wszystkimi, miałam duży problem sama ze sobą. Ja nie dostałam quadów, laptopów, drukarek, skanerów i Bóg wie czego. Nie miałam sukienki, nie było zebrań, którą sukienkę wybrać z katalogu, który wianek, którą chusteczkę, który woreczek, które butki…  Ja miałam komunię dwa lata wcześniej. Byłam wtedy w letniej ładnej sukience, poszliśmy z najbliższą rodziną do cerkwi, a potem do cukierni, i dostałam plecak. To tyle. Dla mnie to było najnormalniejsze w świecie. Dopiero potem się okazało, że to jest dziwne, że ja dostałam tylko plecak.
Z: Oczywiście w Polsce, bo w Bułgarii pewnie nie obchodzi się tego tak hucznie?
S: W prawosławiu bułgarskim jest po prostu skromniejsze podejście. Ja przyjmowałam komunię razem z babciami… to nie była odrębna impreza dla dzieci. Nie trzeba było wynajmować kościoła specjalnie na tę okazję.
Z: I kupować takiej same sukienki jak reszta klasy.
S: Nie, bo byłam tylko ja i moja rodzina. Więc okazało się, że omija mnie takie wielkie celebrowanie wszystkiego. Wszystkiego, tylko nie samej komunii. Mam wrażenie, że niektóre osoby z mojej klasy nawet nie wiedziały o co w tym chodzi… Było ważniejsze, gdzie będą potem, w której restauracji, za ile, i jaki prezent dostaną.
To wzbudziło we mnie dyskomfort psychiczny. Zwłaszcza, że nie pojechaliśmy na żadną zieloną szkołę w drugiej klasie, bo rodzice już za dużo wydali na te komunie. Wtedy dowiedziałam się, w jakiej skali to jest.
Z: A ty jako osoba prawosławna w ogóle nie chodziłaś na religię?
S: To było tak, że w pierwszej klasie nie było dla mnie zajęć. Chodziłam wtedy do biblioteki, co bardzo dobrze na mnie wpłynęło, ale jednak jako dziecko czułam się wyodrębniona, że nie jestem pełnoprawną członkinią tej klasy. Spytałam taty, dlaczego ja nie mogę chodzić na religię. On porozmawiał z siostrą - powiedziała, że nie ma problemu, żebym uczęszczała, że przecież to, że nie jestem katoliczką, nie jest jakimś wypaczeniem. I rzeczywiście chodziłam – nie wiedziałam o co chodzi, ale byłam w tej klasie ze wszystkimi… Siostra pozwalała mi robić co chcę, nie musiałam słuchać, uczestniczyć, ani zaliczać. Oczywiście to, że nie pisałam sprawdzianów i kartkówek również się na mnie odbiło, bo wszyscy inni musieli, tylko ja nie.
Z: Czyli zwracali się przeciwko tobie, że jesteś taka szczęśliwa, bo nie masz obowiązku pisania sprawdzianów.
S: Tak, dokładnie. Z religii, sprawdzianów z religii! [śmiech]
Potem, w późniejszych latach, inna siostra powiedziała, że nie mogę uczęszczać na religię, bo nie jestem katoliczką.
W czwartej klasie była już katechetka. Niesamowicie nieprzyjemna kobieta. Weszłam raz do klasy, nie pamiętam, z jakiego powodu, a ona się wydarła na cały głos, że osoby nienależące do społeczności Kościoła Katolickiego, nieuczęszczające na lekcje religii, nie mogą przebywać w tej sali. Po prostu mnie wygoniła. Mnie, dziecko...
Z: Dziecko, które jeszcze nie rozumie…
S: Tak! To był taki kop. Wyrzucenie z klasy zabolało.
Z: A inni uczniowie jakoś reagowali na to, że nie chodzisz na religię, że jesteś prawosławna?
S: Mi się poszczęściło, bo w klasie mieliśmy jeszcze buddystę i świadka Jehowy. We troje nie chodziliśmy na religię. Tak naprawdę zostawaliśmy wtedy bez opieki. Ja chodziłam do biblioteki, ale co ci dwaj chłopcy robili, to nie wiem. Pewnego dnia okazało się, że jednak mamy lekcje etyki i to nie w godzinach, kiedy inni mają religię – musieliśmy obowiązkowo zostawać po naszych zajęciach…
Z: Co?!
S: Tak. A ja byłam w szkole sportowej, więc miałam dziesięć WF-ów tygodniowo plus treningi, musiałam uczyć się w domu i jeszcze zostawać na tę etykę. Spóźniałam się przez to na trening, za co dostawałam nagany od trenerki. Byłam szkalowana dlatego, że nie mogli nam zrobić etyki wtedy, kiedy inni mają religię. I nic się nie zmieniło – w czasie ich zajęć ja nadal przesiadywałam w bibliotece.
S: W gimnazjum to, że jestem prawosławna nie miało za bardzo znaczenia. Byłam wtedy w dość liberalnej szkole i po prostu nie chodziłam na religię, nie było problemu. Zwłaszcza, że było tam dużo osób prawosławnych albo takich, które nie chciały uczęszczać.
A potem poszłam do mojego feralnego liceum… Pojechaliśmy na wyjazd integracyjny do Ustrzyk Dolnych. W tym rejonie jest dużo drewnianych kościołów, które kiedyś były cerkwiami prawosławnymi. I ostała się jedna cerkiew, gdzie wciąż jest ksiądz prawosławny. Zorganizowali nam lekcję o prawosławiu. No i okazało się, że ja mam w swojej klasie narodowców…
Oczywiście olali to, co ten ksiądz mówił. Jak poprosił, żeby wstać, bo dzwony biją, nie wstawali, grali na telefonie… Taki totalny brak szacunku. I wtedy stało się coś strasznego. Myślałam, że w klasie humanistycznej ludzie chcą rozmawiać, mają otwarte umysły... Ale jak wyszliśmy z tej cerkwi, zostałam oszkalowana za to, że jestem prawosławna… Nikt się mnie nie zapytał, czy ja wierzę, czy nie, czy w ogóle chodzę na msze. Po prostu powiedzieli, że moja religia jest głupia, że katolicyzm to jedyna obowiązująca religia, że to jest Polska…
Zatkało mnie… Byłam w elitarnym liceum - to nie jest gimnazjum albo podstawówka, gdzie ludzie nie wiedzą, co mówią. Rozpłakałam się, zadzwoniłam do mojej mamy i powiedziałam, co się stało. Niesamowicie się zdenerwowała, no ale co z tego. To, co powiedzieli już zostało. Nie widzieli żadnego problemu w tym, co zrobili. Ja nawet nie za bardzo chciałam pójść do nauczyciela i powiedzieć o całej sytuacji, bo w liceum przecież nie mówi się już „proszę pana, bo oni mnie obrazili”.
Nic z tym nie można było zrobić, dlatego odeszłam z tej szkoły. Nie wyobrażałam sobie spędzenia kolejnych trzech lat swojego życia z osobami, które potrafiły do mnie podejść i prosto w twarz powiedzieć: „jesteś głupia, bo wierzysz w to, bo jesteś prawosławna”.
Z: To zrozumiałe… A jak długo byłaś w tej szkole?
S: 3 miesiące. Właśnie po tym wyjeździe zaczęłam coraz mocniej skłaniać się ku rezygnacji.
Z: To mi się wydaje w zupełności wystarczające, ale czy miałaś jeszcze jakieś inne powody, dla których odeszłaś z tego liceum?
S: To znaczy… widać było, że niektórzy dostali się do tej szkoły tylko dlatego, że mieli pieniądze. Te osoby nie musiały się za bardzo starać. Ja chciałam pójść do klasy biologiczno-chemicznej, a dostałam się do humanistycznej. Moim konikiem nie jest polski, czy historia, a miałam jedne z najwyższych ocen.
Jeszcze dyrektorka wiedząc, że zabrakło mi pół punkta z egzaminu gimnazjalnego i że jest pięć wolnych miejsc w klasie biologiczno-chemicznej, permanentnie mówiła, że mnie do niej nie przyjmie. Złożyłam chyba z dziesięć podań, moi rodzice też składali. Przez dwa miesiące nie dostaliśmy żadnej odpowiedzi. Później okazało się, że te wolne miejsca są zarezerwowane dla osób, które wykruszą się z klasy z maturą międzynarodową.
Potem moi rodzice mieli bardzo nieprzyjemną rozmowę z panią dyrektor. Bardzo jasno dała im do zrozumienia, że albo zapłacą, albo po prostu nie ma dla mnie miejsca. Wtedy zdecydowali, że przeniosą mnie gdzie indziej, bo nie ma co kontynuować tego koszmaru.
Był jeszcze taki problem, że nie mam markowych ubrań. Mnie one po prostu nie obchodzą, ale to według innych był duży mankament.
Z: Straszne! Nie masz znaczka na koszulce! [ironicznie]
S: No nie mam torebki za 7 tysięcy złotych, przykro mi.
Z: To okropne, że takie rzeczy mają znaczenie…
S: Tak. Duże znaczenie. Bo oni mnie traktowali jak głupią albo jakbym była biedna. A ja nie mogę powiedzieć, że jestem biedna - mnie taka moda po prostu nie interesuje. Ale to nie było tak, że to szkoła, jako instytucja mnie dyskryminowała – ona tylko na to pozwalała.
Z: Tak! Uważam, że szkoła to jest miejsce wspólne, gdzie powinniśmy zwyczajnie mieć szacunek do siebie nawzajem… Czasami szokuje mnie to, że nauczyciele roszczą sobie prawo do tego, żeby zwracać uczniom uwagę „masz o pięć centymetrów za krótką spódnicę; ubierz się, bo wyglądasz brzydko, źle, wyzywająco”.
S: To jest inna sprawa. Nauczyciele czasami uważają, że są niesamowicie wysoko postawieni, że mogą absolutnie wszystko powiedzieć. Ogólnie wydaje mi się, że zwrócenie uwagi przez nauczyciela nie jest złe, o ile nie jest to powiedziane takim protekcjonalnym tonem. Lepsza byłaby taka ludzka opinia. Na przykład: „według mnie troszeczkę za dużo odkryłaś, umalowałaś się jak do klubu, a jednak w klubie nie jesteś”.
Z: Ludzka opinia, konstruktywny argument, delikatna sugestia. I nie na forum klasy.
Z: Jesteś dwujęzyczna, chodziłaś do szkoły bułgarskiej. Jak to wspominasz?
S: To jest zabawne, ale bułgarska szkoła umożliwiła mi dostawanie dobrych ocen z języka polskiego. Nauczyłam się tam, jak pisać rozprawki, opowiadania, charakterystyki… a analizę wiersza to już w ogóle! Na czym polegała główna różnica? W bułgarskiej szkole czytaliśmy wiersz i potem każdy mówił, co z niego rozumie. Nauczycielka nas nakierowywała, dawała kontekst historyczny i koniec końców coś z tego wyciągaliśmy. Okazało się wtedy, że poezja nie jest taka zła. Wiedzieliśmy krok po kroku, co się robi, jak się nazywają wszystkie środki stylistyczne. W polskiej szkole się tego nie uczy, bo nie ma czasu, trzeba lecieć z programem i zrobić podręcznik. U nas było mniej materiału do przerobienia, bo ministerstwo wiedziało, że mamy zajęcia tylko raz w tygodniu. Poza tym nasza „klasa” była dwuosobowa. Więc mieliśmy czas na rozmowy, robienie rzeczy nie po kolei… A w polskiej szkole wszystko sprowadza się do tego, że trzeba zrobić podręcznik, zadania ze zbioru zadań, z kart prac albo na platformie wydawnictwa.
Z: Tak, a jak podasz inną interpretację utworu, niż tą, która jest w podręczniku, to dostajesz jedynkę, bo to niezgodne z kluczem. Wiersz musisz czytać tylko na jeden sposób!
S: Tak, a tam po prostu czytaliśmy i rozmawialiśmy. To było super, bo to miało sens, mimo braku planu.
Z: Mieliście jeden dzień w tygodniu, a i tak nie musieliście się śpieszyć. To jest niesamowite, bo mam wrażenie, że w polskiej w szkole mamy cały tydzień, zajęcia od 8 do 16, a i tak nie zdążamy z przerobieniem wszystkiego. Cały czas jest ten pęd, że trzeba zrobić program, z każdego przedmiotu. Ja na przykład na historii nigdy nie zdążyłam omówić XX wieku.
S: Ja nigdy nie dotarłam do drugiej wojny Światowej.
Z: Zawsze zatrzymywaliśmy się na średniowieczu, mimo że każdy chciał omawiać XX wiek, wojnę, PRL i tak dalej… To jest straszne, bo teraz mamy braki z tej najnowszej historii.
I wszystko jest uczone tak „polsko-centrycznie”.
S: Kiedyś zapytałam się mojego historyka o Traków. To było plemię na terenie Bułgarii, które wiele razy podbijało Imperium Rzymskie. Po tej cywilizacji zostało bardzo dużo złota, kopce, grobowce… A historyk powiedział mi: „to jest nieważne”.
Z: Ja w polskiej szkole nigdy nic nie słyszałam o Bułgarii! Jak ty się z tym czułaś? Nie brakowało ci tego, nie czułaś się pomijana?
S: Czułam się pomijana. Miałam wrażenie, że moje drugie państwo (nie drugie, dlatego, że mniej ważne, tylko drugie w kolejności) jakby nie istniało, jakby go nie było. I taka martyrologia narodu polskiego, podkreślanie, że byliśmy 123 lata pod zaborami… a Bułgaria była przez prawie sześć wieków pod zaborem tureckim. I nie chcę porównywać, czy to było gorsze, czy lepsze, bo oba te wydarzenia były tragiczne. Ale mam wrażenie, że przez taką narrację moi koledzy myślą, że tylko Polska miała tak źle.
Z: Ja o tym nie wiedziałam. Mi 123 lata wydają się tak ogromnym kawałem czasu, bo zawsze mi wmawiano, że Polska jest męczennikiem Europy… A tak naprawdę takie rzeczy działy się wszędzie i w ogóle się o tym nie mówi!
S: Oczywiście, że tak. Powinno być podane porównanie - nie z wnioskiem, że ktoś miał gorzej, a ktoś lepiej, tylko że tak po prostu było, że takie rzeczy się dzieją.
Z: Narracja wielostronna.
S: Tak, albo obiektywna, bez opinii!
Z: Można by też mówić bardziej o procesach, a nie pojedynczych wydarzeniach.
S: Pamiętam kartkówki z dat… Zakuć, zdać, zapomnieć – na tym polega szkoła polska.
W szkole bułgarskiej prawie nie mieliśmy sprawdzianów. Było tak, że nauczycielka widziała, co robimy na lekcjach. Czasami zadawali nam jakieś prace pisemne. Sprawdzali je i mówili, co poprawić, ale nie oceniali. Oceny były tylko na samym końcu na świadectwie, nie mieliśmy żadnego dziennika…
Jeżeli chodzi o języki w szkole polskiej, to to jest jakiś żart. Przez 6 lat nauki języka niemieckiego jestem nadal na poziomie A0 - nic się nie nauczyłam, ponieważ nie było rozmów, konwersacji, jakiegoś opamiętania w tempie nauczania… Wszystko było na ocenę. Nigdy nie zapomnę, jak na kartkówkę z języka niemieckiego musiałam nauczyć się słowa „kamieniołom” [śmiech]. Troszeczkę mnie to przerosło.
Z: Ja miałam to samo, też uczyłam się niemieckiego przez 6 lat, ale grupa była tak duża, że w ogóle nie byłam w stanie nic powiedzieć na tych zajęciach. Uczyłam się słówek i gramatyki na kartkówki, miałam piątki, a teraz praktycznie nic nie umiem!
S: Na pewno jest zbyt dużo do zrobienia w polskim systemie edukacji. I nie chodzi o to, czy oni zmienią listę lektur, czy nie. Największym problemem polskiej szkoły są sprawdziany, ilość osób w klasie, ilość zajęć w ciągu dnia, skakanie z tematu na temat - na jednych zajęciach mamy o klonowaniu człowieka, a na drugich „kamieniołom” po niemiecku. I mało praktycznych zajęć. Brakowało lekcji, na których dowiedziałabym się, co mam zrobić gdy mi wywalą korki w domu. Jak zmienić dętkę w rowerze. Jak rozliczyć PIT. Jak coś ugotować. Przydałaby się też nauka ekologii, na przykład wprowadzenie w szkole segregowania śmieci.
Z: Szczególnie teraz. Wiadomo, jaki jest stan środowiska…
S: Denerwowało mnie również to, że było bardzo dużo konkursów, a ja nie mogłam brać w nich udziału, bo traciłam wtedy czas potrzebny na uczenie się. Musiałabym to nadrabiać w kolejnym tygodniu i być karana za to, że chciałam iść na konkurs - mój następny tydzień byłby podwójny. Bo w każdym tygodniu są sprawdziany, kartkówki i mapówki.
Z: Nie mogłaś zrobić czegoś, na co miałaś ochotę, tylko musiałaś uczyć się do kartkówek, z których i tak potem nic nie pamiętasz.
S: Tak! Ilość zajęć i prac domowych zniechęcała mnie bardzo do chodzenia na jakiekolwiek koła, no bo kiedy? Przestałam rozumieć pojęcie „praca domowa” po tym, jak okazało się, że czytam podręcznik i potem mam wypisać z niego zdanie po zdaniu. Siedziałam po 5 godzin każdego dnia, bo ze wszystkich przedmiotów było coś zadane.
Z: I i tak z tych prac domowych nic nie wyciągasz…
S: Nic, tylko odbębniasz! Mam wrażenie, że 80% rzeczy jakie się robi w polskiej edukacji, robi się po to, żeby odbębnić, odhaczyć. „No dobra, zrobiłam. A co zrobiłam, dlaczego, po co, jak?”
Z: I nie ma żadnej głębszej refleksji. Za dużo jest tego „co?”, a za mało „dlaczego?”.
3 notes · View notes