thisismyafter
thisismyafter
after life
8 posts
Don't wanna be here? Send us removal request.
thisismyafter · 5 years ago
Text
I couldnt fight this feeling that i already lost (25.12.2020)
Dni jak te zmieniają wszystko. A wszystko to perspektywa. Spojrzenie na to samo z innej strony.
Siedziałam tam przy wigilijnym stole, nie czując się dobrze, ale jednocześnie nie pamiętając kiedy ostatnio czułam się NA TYLE dobrze by móc siedzieć z innymi przy stole pełnym jedzenia, śmiejąc się,  rozmawiając, pijąc wino i kosztując potraw. 
Wczoraj powiedziałam mojej Babci, która kilka dni temu spadła z łóżka i nieźle się potłukła: Babciu, chciałabym zauważyć że jest lepiej a nie gorzej, na tej podstawie można by się spodziewać że będzie jeszcze lepiej.
A co jak ze mną też będzie jeszcze lepiej?
Życie, życie płynie. Nie koncentruje się w jednym punkcie, wszystko stale się zmienia, problemy ustępują miejsca następnym, być może w życiu jest dużo ciekawych rozwijających rozmów, śmiechu. o wiele więcej niż przypuszczałam. Może dopiero to odkrywam. Pan Karcz  od różnic indywidualnych mówi ‘’dojdziemy tam’’. Jeszcze jestem daleko, ale dojdziemy tam.
i skończę z winem, jedzeniem, rozwinę swój potencjał. Dam sobie szansę.
Choć się boję.
0 notes
thisismyafter · 5 years ago
Text
Siedząc na moim łożku i sącząc szklaneczkę brandy naszła mnie ta okrutna myśl. Że to już nie sen i nie dość, że wcale nie śnię to jeszcze jestem całkowicie sama w tym czymś, co prawdopodobnie powinnam nazwać rzeczywistością. Okres próbny wygasł, zaczynamy życie. Prawdziwe życie, w którym rodzice już mnie nie uratują, rodzice nie pomogą nieść mi mojego ciężaru. 
Jestem dorosła.
Jestem dorosła i próbuję poradzić sobie z życiem, z codziennością, muszę to udźwignąć, bo jestem od tej pory za siebie odpowiedzialna. Czuję się jak się czuję, mój stan zdrowotny jest jaki jest, może się poprawi, może nie. Muszę żyć z tym jak jest. Muszę sobie poRADZIĆ. a ja nie potrafię sobie radzić. To dla mnie za dużo, czuję się przytłoczona i zastanawiam się, czy dla każdego człowieka tak ciężka jest codzienność. Czy każdy człowiek budzi się w przerażeniu, czy każdy człowiek żyje w ciągłym lęku i napięciu, że zaraz wydarzy się coś (poczuje się tak), że nie będzie w stanie funkcjonować. Lekki ból głowy mnie paraliżuje, bo wiem, że może przerodzić ból nie do zniesienia i może trwać Bóg wie ile. 
Nie mogę robić nic, poza niszczeniem siebie (inaczej chwilowym radzeniem sobie), nie stosuję konstruktywnych metod radzenia sobie z emocjami bo one wymagają cierpliwości i czasu, a ja nie wiem czy za chwilę nie zaboli mnie tak mocno że będę leżeć na podłodze i wyć.
Moim problemem jest to, że nie wierzę w Przyszłość.
i nie potrafię, żyć tu i teraz, bo jak żyć kiedy nie wierzy się w jutro?
Nie może się polepszyć.
Może być tylko gorzej.
I to jest już zbyt głęboko we mnie bym zdołała przekonać siebie zwykłymi słowami, że jest inaczej.
Kto mnie przekona?
Nie moi rodzice. Oni byli moim wszystkim. Być może nadal są. Ale ja już nie jestem dla nich. Mają dość i może to całkowicie zrozumiałe.
A więc jestem sama, całkowicie sama, muszę jakoś żyć ale nie mam pojęcia jak,
według nich wyolbrzymiam, przesadzam, aktorzę, gram, jestem egoistką.
Może gdybym lepiej była w stanie wytłumaczyć im jak się czuję.
Ale ja sama nie potrafię złożyć tego w całość.
0 notes
thisismyafter · 5 years ago
Text
Nietypowe randki. (20.12.2020)
Jednym z powodów, dla którego kocham moje jedzeniowe randki jest to, że chronią mnie one przed światem, przed tym że to wszystko dzieje się naprawdę. Gdy jestem na tej randce, nie muszę się niczym przejmować. Nie jestem odpowiedzialna za siebie, za swoje problemy, przyszłość, za swoje porażki i sukcesy. 
Chronię się w jedzeniu, choć dla niego jestem jedynie jak kochanka, której trzeba pozbyć się o poranku. Za każdym razem. I ja o tym wiem, wiem że w spotkaniach z jedzeniem, obowiązuje płatność za godziny. 
Ja się kocham z tym jedzeniem, uważam że łączy nas nadzwyczajna bliskość, więź, powierzam mu siebie, oddaję. Tak, marzę o oddawaniu mu się, fantazjuję o byciu w jego ramionach, bo wtedy nie liczy się nic więcej. A ja potrzebuję tego uczucia. Kiedy nic się nie liczy, bo wtedy nic nie jest straszne i wtedy już się nie boję. A co jedzenie ze mną robi? Od lat mnie pieprzy. nic więcej nie dostaję. Obietnicę bliskości, bezpieczeństwa. Iluzję. Kończę na bruku. Za każdym razem, nieustannie od lat. 
Staram się nie utrzymać kontaktu, z moją toksyczną kochanką. Nie pisać do niej i nie dzwonić. Czasem widzę ją w sklepie, wyobrażam sobie, jak jesteśmy razem, kochamy się. Odwracam wzrok i idę dalej. Mówię sobie ‘’nie dam się Tobie znów zwieść, na pewno znajdę gdzieś indziej to, czego iluzję Ty mi dajesz na te kilka godzin, za każdym razem gdy się spotykamy’’
0 notes
thisismyafter · 5 years ago
Text
Mogłabym.. (19.12.2020)
Mogłabym poczytać książkę, obejrzeć serial, film, pouczyć się. Mogłabym posprzątać pokój i poukładać w szafie. 
Ale utknęłam, utknęłam gdzieś w poczuciu, że nie ma sensu robić czegokolwiek, bo cokolwiek zrobię, nie znaczy nic i nie zmienia nic. Nie potrafię się tego wyzbyć, ten wewnętrzny lęk przed bezsensem moich działań jest zaszyty gdzieś pod moją skórą. 
Dziś znów czuję lęk, niepokój, poniekąd wewnętrzny paraliż. 
Czekam, aż poczuję się lepiej. A może powinnam coś zrobić? Może jest coś, co mogłabym zrobić by poczuć się lepiej, a nie siedzieć bezczynnie.
Pani Sylwia, u której ostatnimi czasy przerwałam terapię, zapytałaby ‘’A co poradziłby w tej sytuacji życzliwy przyjaciel?’’. 
Naprawdę? Mam to zrobić? Czuję, że to żałosne. Ale okej. życzliwy przyjaciel, c on by powiedział, co by mi poradził?
Życie przed Tobą, czy tego chcesz czy nie. Twoje problemy prawdopodobnie są rozwiązywalne. Może Ty w to nie wierzysz, ale ja to wiem. A wiedzieć, to więcej niż wierzyć. Chciałabym abyś mimo wszystko wytrwała w swoich postanowieniach, nawet jeśli nie jesteś przekonana czy to ma sens. Czasem potrzeba czasu i perspektywy by dostrzec sens. Może zostać beznadziejnie, albo możesz spróbować coś zmienić. Szansę na lepsze, zapewnia tylko druga opcja, a więc co lepiej zrobić, próbować nie mając pewności czy się uda czy nie próbować w ogóle? 
0 notes
thisismyafter · 5 years ago
Text
Emocje. Część któraś.. (18.12.2020)
Stoję przed drzwiami pokoju
do którego dawno nie zaglądałam
tabliczka z napisem ‘’możesz, zawsze tu wrócić’’
zatarła się.
Przekraczam próg, niepewnie.
ale
Dobrze jest być u siebie.
Nie mam pomysłu co dziś napisać. Czuję ciężar. Skupiam się na odczuciach z ciała, tych nieprzyjemnych. A od tego krok do fiksacji, paniki, przerażenia, uwięzienia w tym ciele i przekonaniu, że nie ma z niego ucieczki. a zaraz za pytaniem ‘’Co jeśli tak będzie zawsze’’? jest chęć. Chęć wypełnienia się smakiem, czucia tylko smaku. Jedzenie. Nie chcę tego. Ale czy ktoś mi obieca, że tak nie będzie zawsze i poczuję się lepiej?
Przede mną dwa tygodnie wolnego i myślę o tym czy uda mi się nie załamać. Chciałabym nie stracić tego czasu. Zadbać o siebie. Ale to wymaga, przyjęcia ryzykownego założenia, że mi SIĘ POLEPSZY. Bez tego nie ma sensu, bez tego wszystko moje próby to chybione strzały. Czy jestem w stanie uwierzyć, że czeka mnie coś lepszego, że WARTO się starać? Bo od tego pytania, zależy wszystko.
0 notes
thisismyafter · 5 years ago
Text
Crying on the floor (17.12.2020)
Szukając jakiś zdjęć na facebooku w konwersacji z mamą, przypadkiem natrafiłam na fotograficzną dokumentacje mojej drogi do-przez-po operacji. Były tam zdjęcia z podróży do szpitala, w której towarzyszył mi Tata. Na zdjęciu, które wysłałam Mamie z pociągu, mam maseczkę i duże smutne oczy. W oczach jest coś jeszcze, nadzieja, strach, determinacja, oczekiwanie- i gotowość. Z podróży pamiętam książkę, a raczej jej okładkę, czerwoną. Tytuł książki to ‘’neuroerotyka’’. Ale i tak nie udało mi się przeczytać więcej niż kilka stron. Czy w ogóle da się czytać, gdy wiesz że następne dni są decydujące dla Twojego całego przyszłego życia?
Pamiętam, że wyszliśmy z Tatą złym wejściem i musieliśmy trochę krążyć wokół dworca, aby znaleźć postój taksówek. Pamiętam pożegnanie z Tatą, przed szpitalem. Niezbyt sentymentalne, raczej zwykłe cześć ‘’to ja już pójdę ‘’ ‘’to ja tu jeszcze chwile postoję, w razie gdyby były jakieś komplikacje’’ i przytulenie. Każdy z nas czuł ciężkość tego, co ma się zdarzyć w najbliższych dniach. Każdy z nas miał nadzieję i się bał. Nie trzeba było o tym rozmawiać.
Później mierzenie temperatury, przebieranie się w piżamę w jakimś dziwnym miejscu w podziemiach, bo taka jest przecież procedura. Założenie opaski z napisem ‘’chirurgia’’. Pan z recepcji, który odwożąc mnie na chirurgię na 3 piętrze, upewniał się w windzie, że nie chcę zrobić sobie operacji plastycznej ‘’bo nic mi nie brakuje’’.
Potem oczekiwanie, kilka godzin. Obiad jedzony na korytarzu z salowymi i pielęgniarkami. Rozmawiałyśmy, nie pamiętam dokładnie o czym. Jadłam z nimi obiad, który skomentowałam słowami ‘’pyszny’’. Ten pyszny obiad, który czułam w swoimi gardle następne kilka godzin, pyszny obiad wypalał mi krtań i rozsadzał klatkę piersiową nieskończony czas, tak jak zawsze. Ale to miało być bez znaczenia, bo to przecież miał być jeden z OSTATNICH takich obiadów. Czy wtedy w to wierzyłam? Nie jestem pewna.
Następne zdjęcia, jakie przesyłam Mamie to ujęcie z ukrycia moich lokatorek, dwie Panie Zosie w wieku ok. 70 lat. Pamiętam, że chciałam być uprzejma ale jednak zachować  dystans. One jednak nieustannie ten dystans skracały.
Później fotka mnie w tym dziwnym niebieskim półprzeźroczystym stroju, który zakłada się do operacji. Następne zdjęcie, to już ja w masce tlenowej na sali wybudzeń. A między tymi dwoma zdęciami, najważniejsze.
Operacja. Jedyne czego, całkowicie nie pamiętam. 
Pamiętam, że gdy się obudziłam. Pierwsze o czym pomyślałam, to że ‘’żyję’’ i na tego dowód, uszczypnęłam się w skórę. Czy dopuszczałam to, że mogę umrzeć? Raczej nie. W każdym razie, nie była to moja największa obawa. Najbardziej bałam się życia po operacji. Bałam się, że obudzę się i nie będzie inaczej, że będę czuć się tak samo okropnie jak przed nią, a wtedy jedyne co mi pozostanie to samobójstwo.
Następne zdjęcia to ujęcia kroplówek, pierwszych ‘’posiłków’’ czyt. herbata i kleików, których spożycie w ogromnych bólach zajmowało mi kilka godzin. Mimo, że te bóle mnie niepokoiły i obawiałam się, że być może coś poszło nie tak, to pamiętam że siedząc przy parapecie i wpatrując się w widok z za oknem, czułam, że coś nowego się właśnie zaczęło. I być może, lepszego. Wtedy wierzyłam w to jeszcze niepewnie i potrzebowałam zapewnień, lekarzy, pielęgniarek, przyjaciół i rodziny. Ale gdy je dostawałam, zazwyczaj czułam się podbudowana.
Kolejna fotografia to akurat ta, którą wysłała mi Mama. Jest na niej Simba na moim łóżku, czekająca na mnie. Pamiętam wzruszenie jakie wtedy poczułam. Potrzebę i silną chęć bycia już w domu, w moim łóżku, z moją Simbą.
I to tyle, ze zdjęć.
Pierwsze tygodnie po operacji nie były łatwe, ale jednak wciąż wierzyłam w to, że na końcu tej drogi czeka mnie coś lepszego. Wierzyłam pierwszy raz, że moje wysiłki nie są bezcelowe, że to co przeżywam- prowadzi do czegoś, do szczęścia, spokoju, normalności. Nie poddawałam się.
Wszystko zepsuło się pod Koniec Października, gdy dopadł mnie okropny ból głowy. Wszystkie moje schematy myślenia z przed choroby, powróciły. Choć choroba była inna (i być może, w przeciwieństwie do refluksu-łatwiej wyleczalna) ja w pełni powróciłam do myślenia o świecie i o sobie w sposób jaki myślałam, przed operacją. Zaczęłam postrzegać swoją sytuację jako beznadziejną, niezmienialną.  Pamiętam, że przed operacją zwykłam kłaść się na podłodze i płakać na niej godzinami, wylewając z siebie cały smutek, żal, bezsilność, frustrację i złość. Choć ich nigdy nie dało się do końca usunąć. 
I pamiętam, że jednego dnia gdy tak strasznie któryś dzień z kolei, bolała mnie ta głowa, położyłam się znów na tej podłodze i zaczęłam wyć. Chyba wtedy właśnie, symbolicznie wróciłam do starej siebie. Zaczęłam myśleć jak stara ja i reagować jak stara ja. 
Mój ból głowy jest dziś lżejszy. Być może okaże się w pełni uleczalny. Nie wierzyłam w to, że tak będzie. bo Zuzia z przed operacji zna tylko świat, w którym się cierpi i to bez końca. Możesz walnąć pięścią w stół, pojechać do Krakowa na phmetrię przełyku i inne wymyślne badania a i tak będziesz cierpieć i nikt Ci nie pomoże. Chciałabym pokazać Zuzi inny świat, ale moja perspektywa była ostatnimi czasy zbyt wąska. Mam nadzieję, że nie wszystko jeszcze stracone. 
Przeglądając te zdjęcia wysłane do Mamy, ponownie poczułam jak przełomowym wydarzeniem w moim życiu była ta operacja. Nie chcę by to poszło na marne. Chce jeszcze raz zawalczyć o siebie, mimo tego potknięcia, wstać silniejsza. 
0 notes
thisismyafter · 5 years ago
Text
Książka  (16.12.2020)
Myślę sobie, że gdyby moje życie byłoby książką, to po przeczytaniu tych pierwszych rozdziałów, przytłoczona poziomem fatalizmu i dramatyzmu rzuciłabym nią o ścianę i nigdy więcej nie wróciła do lektury...
Ale czy na pewno?
Czy nie zasypiałabym cicho zastanawiając się, jak potoczyły się losy tej niewątpliwie tragicznej bohaterki?
A może jednak po tym burzliwym początku, następuje przełom? Przeszłe doświadczenia bohaterki nie determinują jej losów. A może determinują -ale w tym sensie, że przekuwa ona  to co się jej przytrafiło w coś pozytywnego, wzrostowego. Może w końcu nadaje sens swojemu cierpieniu, odnajduje siebie. i zakochuje się na nowo, w sobie i w świecie.
Ale tego nie wiem, bo te strony nie zostały jeszcze zapisane.
Pozytywna wiadomość jest taka, że to JA trzymam w ręku długopis.
0 notes
thisismyafter · 5 years ago
Text
After all this IS my after. (15.12.2020)
O czym marzę? Marzę o tym by się rozpłynąć. Mam taką tabletkę, po której tak można. Bierzesz ją i nie czujesz nic, lub raczej nic co czujesz, nie jest istotne. Myśli dryfują po głowie, nie utykają w żadnym zakamarku umysłu, nie powodują kraks czy przeciążeń. Przychodzą i odchodzą, są jakby poza mną. Nie muszę nawet śledzić ich wzrokiem, nie obchodzi mnie dokąd odejdą. I to tak kojące. 
Zapominałam całkowicie o tym, że to przecież moje nowe życie. Życie, w którym powinnam mieć inne marzenia niż branie tabletek po których ma się miłe sny. Gdy patrzyłam na to nowe życie jeszcze z perspektywy starego, zakładałam, że myśleć i marzyć będę o tym co będę robić po studiach, gdzie pojadę, w kim się zakocham i co przeżyję. A ja myślę, tylko o tym by wziąć tabletkę i mieć miłe sny. By przetrwać jakoś i by nie było tak ciężko jak bywało zazwyczaj (zawsze) przed operacją. Wczoraj rozmawiałam z Martyną i powiedziała mi, że żyję cały czas przeszłością. Żyję starym życiem i w starym życiu. Niby wiem, że tamten koszmar się skończył, ale nie czuję się o tym przekonana. Stosuje strategie ‘’radzenia’’ sobie jak z przed choroby (wpychanie sobie do ust niebotycznych ilości słodyczy- wiem, że pewnie w ciężko to uwierzyć, ale to daje większy odlot niż wcześniej wspomniane tabletki). Mój dzień nadal w większości skupia się na tym na czym przed operacją- czyli na byciu dręczonym przez minuty, godziny. Na trwaniu i przetrwaniu, na ciągłym napięciu, lęku, niepokoju, oczekiwaniu- na nie mam pojęcia już nawet na co, bo przecież nie na operację. Gdy uświadamiam sobie, że już na nic nie czekam, wcale nie jest lepiej. 
Zaadaptowałam się w pewnym sensie do tego czekania, adaptacją stała się sytuacja nieadaptacyjna. Nawet gdy staram się przekonać siebie, że to nowe życie i mogę podejmować inne decyzje- wybory jakie podjęła by Zuzia 2.0, to czuję jakbym musiała nauczyć się programowania w Pythonie, całe życie programując w Javie. Poruszam się po omacku, robię mnóstwo błędów. Czuję pokusę by wrócić do tego starego języka programowania, bo tamten jest wyuczony, znany, prosty. Ale jest przestarzały, nieadaptacyjny dla Zuzi 2.0 po aktualizacji. Więc piszę nowe linijki kodu, gdzieniegdzie wklejając z przyzwyczajenia te stare, później je usuwam, na powrót uczę się nowego kodu. Strona pisana w nowym języku, jeszcze się nie uruchamia. Ale tak jak Martyna mówi, małe kroczki każdego dnia.
Ja dziś mimo wszystko zrobiłam spory, ale mimo to wzięłam tabletkę. Mam nadzieję, że jutro będzie łatwiej.
0 notes