#polish rpg
Explore tagged Tumblr posts
Text
☾ ✧・゚: *✧・゚:* -ˋˏ ༻✿༺ ˎˊ- *:・゚✧*:・゚✧☽
❦
♫ ♪ ♪ ♫ ♩ ♬ ♭ ♮ ♯
┍━━━━━♥♠♣♦━━━━━┑
@fvcking-mystery
┕━━━━━♥♠♣♦━━━━━
🝮🝮🝮🝮🝮🝮🝮🝮🝮🝮🝮🝮🝮🝮🝮🝮🝮🝮🝮🝮🝮🝮🝮
SZPITAL. SALA NR 8. PÓŹNA NOC.
Cisza szpitalnych korytarzy miała w sobie coś nieznośnego. Jak martwa fala, na której dryfowały tylko nienazwane niepokoje i półprzytomne majaki pacjentów. Jakiś młody mężczyzna poruszył się niespokojnie, odruchowo ocierając dłonią zmęczone powieki. Głowa wciąż oparta o pierś, kark zdrętwiały, a sen – jak zwykle – nie przyniósł odpoczynku. Jego ciało odpoczywało, ale umysł wciąż zdawał się patrolować granice jawy i snu. I to właśnie ten umysł pierwszy dostrzegł jej przebudzenie.
Sophija otworzyła oczy. Ocknęła się tak gwałtownie, jakby jej ciało powstało z martwych. Nie było w tym nic pięknego, żadnego odkupienia, żadnego chwalebnego zmartwychwstania. Tylko ból. Przeszywający, drgający w każdym nerwie jak wspomnienie tortury zapisane pod skórą.
Na moment nie drgnęła nawet powieka – tylko spojrzenie dwóch opalizujących błękitów, ostre, jak cięcie szkła, utknęło w nim niczym ostrze skalpela w ciele ofiary. Kobiecy wzrok, w którym przechodziło trzęsienie ziemi.
Serce zabiło Treflowej Damie nierówno, chaotycznie, tak jak skrzydła ćmy uwięzionej w słoiku. Każdy jego ruch, profil, linia szczęki, sposób w jaki patrzył – to wszystko było jego. A przecież on…
Nie żył.
Nie żył.
Nie. Żył.
– Dante…? – głos zaskrzypiał w jej gardle jak zardzewiałe zawiasy trumny. Serce w jej piersi szarpnęło się jak ptak w sidłach. Ból, ostry i nagły, eksplodował w klatce piersiowej. Czuła, jak powietrze ucieka ze mnie jak z rozszarpanego płuca. Wszystko stawało się ciemne, rozmyte, dalekie, jak przez grube szkło akwarium.
Zanim zdążyła zapytać kim jest jej ciało zrobiło to za nią— serce wypowiedziało posłuszeństwo.
Maszyna zawyła. Alarm. Jeden. Drugi. Trzeci. Zawał. Nie spektakularny, nie filmowy, ale rzeczywisty. Zimny pot. Nierówny oddech. Drżenie powiek. Pulsująca skroń.
Zawał.
Wbiegli lekarze i Jill. Dźwięk ich szpitalnych trepków, wdzierał się w czaszkę niczym wojskowa marszruta.
-Reed. Rusz się.
Ktoś podał tlen. Ktoś inny podał nitroglicerynę. On tylko stał – jakby wtopiony w ścianę. Jakby to nie jego ciało właśnie odmówiło posłuszeństwa. Krzyk. Światła. Ręce. Komendy wypowiadane ostrym głosem, który należał do mężczyzny, którego znała ze snów i koszmarów jednocześnie.
Tylko skąd...
– Wyjdź. Teraz. – rozkazał Bellson głosem chłodnym jak stalowa płyta stołu operacyjnego. Miał oczy człowieka, który zbyt często widział śmierć, a jednak wciąż potrafił się nią brzydzić.
Bo ona myślała, że to Dante.
Bo była pewna, że on zginął.
Bo jego twarz – jego spojrzenie – jego linia szczęki, linia ramion, chód, gest, ruchy rąk – były identyczne. Ale oczy... Jak ma się pochmurny błękit nieba do rozżarzonych obsydianowych węgli nieznajomego?
Dante.
To imię miało smak przeszłości, której nie dało się pochować. Nawet jeśli leżała pod warstwą ziemi, cementu i pozornie zamkniętych akt.
Dante. Zaklęcie oznaczające życie i śmierć.
03:41. Sala 8. Sufit jak pusty ekran.
Mówią, że śmierć lubi teatr, ale ja wiem, że wybiera kabaret. Zamiast cichego zgaszenia światła — oto krzyk, blask i ciało zaskoczone własną słabością. A przecież znam siebie – każdą bliznę, każde spięcie mięśnia, każdy trzask w stawie, który zwiastował kolejną ucieczkę, kolejną noc bez snu. A jednak — serce.
Zrobiło „bum” I potem już tylko biel. Niebo? Nie. Kołdra.
A potem on.
Najpierw myśl: duch. Potem: koszmar. Wreszcie: kara.
Bo jeśli Bóg ma poczucie humoru, to właśnie takim ciałem każe grzeszników — ciałem dawno pogrzebanego męża. Dantego. Mężczyzny, którego zdradzałam każdą myślą, a którego jednocześnie kochałam tak rozpaczliwie, że jeszcze długo po jego śmierci mówiłam jego imię wiatrowi, który mnie dotykał.
A teraz… jego sobowtór. Przyszedł. W realnym ciele.
Dante. Tak, jego zapach to był mój dom. Gdyby miał dźwięk, byłby szeptem bezpiecznej nocy, przystani wokół rozszalałego we wściekłości sztormu morza. Zapach...
To nie zapach, to wspomnienie. Półszept przeszłości, który osiada na karku jak cień zimowego poranka, zanim świat się zbudzi. Pachniał chłodem lodowych cukierków — ostrym, klarownym, niemal surowym. Taki zapach gryzie nozdrza jak tęsknota za spokojem, jak śnieg wpleciony we włosy dziecka biegnącego przez puste pole. Z nim przychodziło milczenie — nie to niewygodne, lecz to, które chroni. Zimna mięta cukierka w pierwszym tchnieniu, cedrowa rama w drugim.
Cedr w nim nie był drewnem, był ramieniem — ciepłym i twardym, jak obietnica, że burza przejdzie bokiem. Miał w sobie też nutę niepokoju: starą, rozgrzaną przez słońce skórzaną torbę listonosza i kroplę atramentu na papierze, którego nigdy nie przeczytasz, ale który wciąż trzymasz w szufladzie. Nie otwiera drzwi — sprawia, że świat się rozstępuje. Nagle wiesz, że jest. Przestrzeń się zmienia, ciężar powietrza wzrasta jakby wilgotniało od nienazwanych myśli.
Zatrzymują się spojrzenia, choć nikt nie patrzy. Znika szmer rozmów, choć nikt nie milknie.
Jego obecność to nie dźwięk, to nie gest, to materia, coś gęstego, zawiesistego. Jakby czas nabrał konsystencji mleka z miodem i wypływał z jego kroków powoli, z wyrafinowaniem kocura przemierzającego nieznane szlaki.
Pachnie kaszmirem. To zapach intymny, niepokojący, cielesny. To nie tkanina, tylko skóra — ciepła, miękka, lepka od dotyku i pełna ciężkiego oddechu.
Kojąco-niepokojący zapach.
Męski. Nie do końca ludzki.
Jest w nim coś wykraczającego — jakby wpleciono w niego wspomnienie pierwszego grzechu, tą chwilę tuż przed dotknięciem, gdy już wiadomo, że stanie się coś nieodwracalnego.
Najpierw czujesz pył.
Suchy, surowy, jak z drogi w środku sierpnia. Potem dym — nie z ogniska, lecz z kadzidła palonego w pomieszczeniu bez okien, tam gdzie ściany nasiąkają modlitwą. Wreszcie — miękkość.
Nie wanilia, nie ambra, ale coś ciepłego, dusznego, jak kark po całym dniu noszenia szalika.
Jak jego kark.
Ten zapach nie prosi o uwagę.
On ją wymusza.
To nie zapach mężczyzny, to zapach pragnienia bycia mężczyzn��, jego projekcja, jego echo, jego manifest. To coś, co zostaje na poduszce po nocy, której się nie pamięta, ale która zostawiła ślad między żebrami.
On wie.
Wie, że działa.
Wie, że pachnie jak obietnica, która - właśnie... Ma zostać spełniona, ale czy zostanie?
Pachnie jak czyjeś wspomnienie, nie twoje — ale takie, które chcesz sobie przywłaszczyć.
Chcesz, żeby był twoją stratą.
A kiedy mówi — nie mów.
Bo głos ma jak jego zapach: miękki, głęboki, arystokratyczny.
Nie budzi zaufania, ale budzi poddanie.
Jakby każde słowo było czymś, co należało podpisać krwią.
Nie dlatego, że on grozi.
Ale dlatego, że... chcesz.
Może nie zna swojego zapachu.
Może to nie jego perfumy, może to nie flakon — może to on.
Może tak pachnie jego sumienie.
Może pachnie tym, co zrobił.
Albo tym, co dopiero zrobi.
Ale zanim go o to zapytasz — zanim podejdziesz, zanim wypowiesz imię, którego przecież nie znasz — on już siedzi.
W cieniu.
Opuszkami palców kreśli niewidzialny wzór na powierzchni stołu.
Patrzy przez okno, w coś, czego nie ma.
I wtedy rozumiesz, że już weszłaś w jego historię. Że pachnie jak rola pisana dla ciebie.
I że — nieodwołalnie, nieuchronnie — musisz ją odegrać.
Tylko...
czy on ci na to pozwoli?
A pod tym wszystkim: bergamotkowy cień bezpieczeństwa, jak zasłona w oknie matki, co nigdy nie drży, choć wichura szarpie światem. Dante pachniał jak mężczyzna, który nie musi istnieć, by być. Jak duch, który wraca nie z potrzeby zemsty, lecz z konieczności opieki.
Czy na tym polegała jego kolejna sztuczka iluzjonisty?
Ten zapach to ten rodzaj męskiej obecności, który mówił: „możesz zasnąć, ja nie zasnę” i do tego zapach skóry. Jego skóry.
A tamten...
Sobowtór. On nie pachnie jak wspomnienie. On pachnie jak teraz. Jak moment, w którym coś się zaczyna — pierwszy łyk gorzkiej kawy po nieprzespanej nocy, pierwszy błysk światła, gdy wychodzisz z ciemnego kina prosto w uliczny zgiełk. W nim imbir tnie — ostry, rozkosznie brutalny, jak błysk ostrza w tańcu. Podniecenie i zagrożenie. To zapach skóry pod napięciem.
Maliny? Tak, ale nie te ze wspomnień dzieciństwa. Raczej te z zerwanych krzaków w ciemnym ogrodzie, nocą, w nielegalnym geście pożądania. Słodkie, ale już nie niewinne. Rzeźbione cierpkością. Jak jego spojrzenie.
Pod spodem: tytoń bez dymu, zapach otwartych książek w zamkniętych pokojach, i coś jeszcze — coś pierwotnego. Sól skóry po biegu. Metaliczna nuta adrenaliny, co nie daje spać. On pachnie jak decyzja, której nie wolno podjąć, ale której już nie można cofnąć. Pachnie grzechem jeszcze niespełnionym, ale już obecnym.
Do tego... Zimna bergamotka i różowy pieprz —jak pierwszy policzek. Potem fiołek — zbyt delikatny, by uwierzyć, że nie ma drugiego dna. I skóra. Młoda, gładka, pachnąca niepokojem. Zmysłowość, która nie zna jeszcze ceny. Jeszcze.
Następnie nieznajomy zniknął. Pozostawił po sobie tylko ten zapach. Inny niż Dantego. Mniej ciemny. Mniej śmiertelny. Miał w sobie żywiczny spokój i coś jakby echo szarego deszczu o poranku. Pachniał jak człowiek, który chce żyć, choć zna śmierć z imienia...
GODZINĘ PÓŹNIEJ. Pomieszczenie służbowe.
Pomieszczenie, do którego wezwano agenta Reeda, miało w sobie coś z kostnicy. Nie przez temperaturę – choć panował tu sterylny chłód – lecz przez światło. Śliskie, obnażający, bezwzględny poblask. Wnikało pod paznokcie i przez szpary duszy, rozpinając w człowieku wszystko to, co powinno było zostać zaciśnięte na cztery spusty.
— Masz przeniknąć do środka jako jej mąż. Użyć wszystkiego, czego trzeba. — westchnął, teatralnie, jakby czytał instrukcję obsługi zdrady. — Uwiedź ją. Oszukaj. Wmów jej, że jesteś Dante. Jeśli trzeba, zrób z niej wariatkę. Tak czy inaczej to ty wykorzystasz sytuację i stan w jakim jest. To Ty ją uratowałeś, więc ma wobec ciebie dług. Nic prostszego. To ty agencie Reed staniesz się tym, kogo pragnie — i tym, kogo się boi. W przeciwnym razie możesz się pożegnać z pracą.
Za biurkiem siedział przełożony. Nazwiska nie było potrzeba. Był jednym z tych mężczyzn, którzy nie muszą się przedstawiać – to twarz zbudowana z kamienia, głos zbudowany z żwiru, moralność z rozcieńczonej rtęci.
— Usiądź, Reed.
Na blacie pojawiła się teczka. Z tej samej skóry, z której robi się rękawiczki. Dla grabarzy.
— Wiesz, co łączy kobiety jak Sophija i mężczyzn jak ty? To, że jedno z was zawsze musi umrzeć, żeby drugie mogło żyć. Wyjął zdjęcie. Potem drugie. I trzecie. Sophija i Dante. Radośni, drapieżni. Śmiech wyciśnięty jak sok z granatu. Ona miała na sobie czarne kimono, z dekoltem jak rana kłuta. On trzymał ją za kark, nie jak właściciel, ale jak artysta, który właśnie stworzył najpiękniejszą ze sztuk, kolejną Muzę. Wolni, szczęśliwi, miłośnie zatraceni...Półświatkowi to najwidoczniej przeszkadzało. Istniały także inne fotografie. Dwie kobiety pośród natury pogrążone w lekturze i spokoju, gdzie jedna z nich była Turczynką, a jej brat jest szefem tureckiej policyjnej jednostki do walki z przestępczością zorganizowaną.
— Masz przeniknąć do środka jako jej mąż. Użyć wszystkiego, czego trzeba. — westchnął, teatralnie, jakby czytał instrukcję obsługi zdrady. — Uwiedź ją. Oszukaj. Wmów jej, że jesteś Dante. Jeśli trzeba, zrób z niej wariatkę. Tak czy inaczej to ty wykorzystasz sytuację i stan w jakim jest. To Ty ją uratowałeś, więc ma wobec ciebie dług. Nic prostszego. To ty agencie Reed staniesz się tym, kogo pragnie — i tym, kogo się boi. W przeciwnym razie możesz się pożegnać z pracą. Lecz ułatwiliśmy ci zadanie Jayden. Dziewczyna w kroplówce ma preparat. Niegroźny, jeśli wie, kim jest. Użyteczny, jeśli szuka odpowiedzi. Ma być spokojna, otwarta, głodna... obecności. Twojej.
Na moment zapadła cisza, którą przebiło tylko kliknięcie kolejnego zdjęcia. Tym razem rzeźba. W ogrodzie willi Sophiji. Postać mężczyzny. Statua piękna, dostojna i... jakby zatrzymująca życie. To, co przykuwało wzrok to ręce skrępowane winoroślą oraz...Twarz – identyczna jak Dantego, identyczna jak Reeda.
Przełożony wzruszył ramionami. — Nie patrz tak na mnie Jayden. Oficjalnie to sztuka. Nieoficjalnie: może ona naprawdę go zabiła. Może go tylko... zakonserwowała. A może wielki Maestro wciąż gdzieś żyje. Kto wie, z tymi artystami. Wszyscy oni są lekko szurnięci, a akta w tej sprawie ściśle tajne, a po odtajnieniu - niekompletne.
Bellson zdecydował się przemówić: – Dlaczego…? Przecież to nieetyczne – Thomas Bellson spojrzał z powątpiewaniem na zdjęcie, które Jayden trzymał w dłoniach. Dłoń drżała. Tak, jak drżała tamta fotografia. Pokryta kurzem. Przykryta śladami łez.
Na zdjęciu: Dante O' Sullivan. Wielki Ilusionista. Zastrzelony trzy lata temu (przez Sophiję). Oficjalnie.
Ale teraz… Reed wyglądał jak jego duch. Jak echem wyrwany z krainy umarłych, jakby czas po prostu odtworzył go na nowo. Może po to, by dopełnić tej historii. Może po to, by ją zakończyć.
– Zrobiliście to celowo? – zapytał Bellson półszeptem, wpatrując się w obraz. – Wiedzieliście, że wygląda jak on?
Agent prowadzący – tylko uniósł brwi.
– Nie. Ale skoro już to wiemy… wykorzystamy to. I to z całą mocą.
– To nieludzkie – parsknął Bellson.
– Nie jesteś tu po to, żeby być człowiekiem. Jesteś tu po to, żeby ich zniszczyć. Przypominam Ci, że jesteś na warunku. Naszym. A Sophija... Ona może nam w tym pomóc. I nie zapominaj, ona jest jedną z nich.
– Myślisz, że zaufa komuś, kto przypomina jej męża? Że da się na to złapać? Nie pójdzie na to. Znałem kiedyś jednego człowieka nazywał się Giuseeppe...
Główny śledczy nachylił się. Pozostawałby zimny jak chirurgiczne ostrze.
– Nie musi ufać. Wystarczy, że się złamie.
Tymczasem Sala numer osiem.
Nie brzmi jak miejsce śmierci. Raczej jak pokój hotelowy, zbyt czysty, zbyt biały, zbyt gotowy na czyjś powrót. Ale ja, wypluta przez przeszłość, leżałam w nim z ciałem rozpiętym na kablach i nadziei, która szeptała „jeszcze raz”. Jeszcze jeden raz oddychać. Jeszcze jeden raz spojrzeć. Nie śpię.
Nie dlatego, że boli – ból jest niczym przy powidoku, który wciąż wisi na mojej siatkówce, wypalony jak święty obraz. Twarz, która nigdy nie powinna wrócić. Ciało, które znałam jak własne. Ruch, który poprzedzał dotyk. Głos, który kiedyś miał moc łamania mojej woli i odbudowywania jej na nowo. Nie przypominam sobie, żeby umieranie tak bolało. Nie chodziło o serce, nie. Ono rwało się z piersi nie z braku tlenu, lecz z nadmiaru iluzji. Wtedy przed zawałem... Siedział przede mną cień, który wyglądał Dante – a jednak jego oczy były nowe. Miał spojrzenie człowieka, który nie ma prawa do mojego bólu. A jednak w nim był. Jak niechciany lokator w ruinach pałacu. A serce... serce roztrzaskało się na porcelanowej podłodze, wyjąc alarmem jak stłuczone szkło.
I wtedy wszystko się rozpłynęło – biel, światło, jego twarz. Został tylko dźwięk – szybki, ostry, jak skrzypiące smyczki na rozstrojonym instrumencie.
Dante.
Albo raczej… nie-Dante. Ten mężczyzna – sobowtór – jego istnienie samo w sobie jest bluźnierstwem. Albo próbą – próbą Boga, diabła, a może samego losu, by sprawdzić, czy już naprawdę się złamałam.
I może bym się nie złamała. Może dałabym radę odegrać tę scenę z wdziękiem. Uśmiech. Szyderstwo. Maskę. Gdyby nie to, że on… pachniał inaczej. Dante pachniał jak grzech zakopany w kadzidle, pierwsze kwiecie z sierocińca i stara skóra z wytłoczeniem rodzinnego herbu, zwietrzałe wspomnienie... Zapach opowieści, która miała zakończyć się tragedią, i zakończyła – ale nie moją.
A ten?
Ten pachnie jak chłodny metal w ogrodzie po burzy. Gin z jałowcem, różowy pieprz na nagim karku i odrobina świeżo skrojonego materiału. Pachnie jak człowiek, który nie zna jeszcze całej prawdy o sobie.
To mnie przeraża bardziej niż wszystko inne. Teraz zostałam sama jak zapomniana sonata Chopina – niedokończona, pogięta na pięciolinii losu. A wokół mnie wir rozkazów, głosy, igły, kroplówki, zimny pot i to piekące poczucie, że właśnie teraz ktoś przepisuje moją historię bez mojej zgody. A może on... wróci? Popatrzę sobie na niego jak na żywą rzeźbę. Z bólem, z obrazem twarzy Dantego wypalonym pod powiekami i z tą śmieszną myślą, że naprawdę dobrze wyglądał. Nawet jako halucynacja.
Ale nie tylko halucynacja zdawała się bezduszną. Najpierw był dotyk – nie bólu, ale braku.
Jakby coś się w niej nie domykało, jakby nie mogła złapać powietrza pełną garścią. Przesunęła dłonią po szpitalnym prześcieradle – a potem spojrzała. Tylko cztery palce.
Nie było lewego serdecznego. Tego, który trzymał smyczek, który prowadził piórko z atramentem po papierze, który od zawsze uciekał na klawiszu fortepianu, jakby chciał prześcignąć resztę ręki.
Palca, na którym kiedyś była obrączka.
Z gardła wydobył się dźwięk, który nie był krzykiem. To był rodzaj muzyki. Szept nuty, która się złamała.
— Pięknie, Sophijo... — mruknęła do siebie, próbując wydobyć ironię z dna serca. — Teraz już naprawdę nie masz się czym podpisać przed światem.
Malowanie?
Może, ale nie tak jak dawniej.
Rysowanie?
Owszem, ale z amputowanym wdziękiem.
Skrzypce?
Nie.
Nigdy więcej nie będzie grać „Chaconne” jak kiedyś.
Nigdy więcej nie rozkołysze pokoju jak smyczek włókno duszy.
A przecież to był jej język. Jej alfabet.
Jej modlitwa.
W miejscu palca — bandaż. W miejscu obrączki — puste echo.
Bo palec, to nie tylko ciało. To przysięga, której nie da się już odczytać.
A obrączka?
Może ją zdjęto. Może zgubiła ją w ciemnym bagażniku, między krwią a rdzą. A może... ktoś ją zabrał. Zachował. Jak trofeum.
Stara fabryka, kilka godzin po odbiciu Sophiji
Wewnątrz panuje cisza tak martwa, że nawet szczury, zwykle zuchwałe, wstrzymały oddech.
Kurz unosi się w powietrzu jak popiół po niedokończonym rytuale.
I tylko metaliczny jęk zawiasów przecina tę pustkę dźwięków, kiedy otwierają się wrota — z rozmachem, z wściekłością.
Wchodzi Vincent, dłoń już na kaburze, skroń napięta jak cięciwa. Za nim — Dario, w garniturze, który zdaje się obcy tej przestrzeni, jakby ubrano mężczyznę w zbroję na polu bitwy, która go przerasta. — Miała tu być. Miała. — syczy Vincent, wodząc wzrokiem po wnętrzu, jakby próbował wytropić cień. — zostawili ją pod kamerą. O 02:21. Ruszała się. Była.
— Przecież nie uleciała kominem na miotle. — odpowiada chłodno Dario, zdejmując rękawiczki. — A zniknięcie kobiety z pilnowanego budynku to nie jest po prostu „wypadek”. To hańba. To krew do spłukania.
Podchodzą do materaca, który wciąż pachnie żelazem, potem, kobiecą walką przetrwania. Na jego brzegu leży coś — rysunek. Szybko naszkicowany ołówkiem na odwrocie faktury za benzynę. Oko. Jedno. Obserwujące.
— A to co. — Dario bierze kartkę.
Vincent przechyla głowę. Wzrok jak stal.
— Wiadomość. Ona próbowała nas wyśmiać.
—Niby jak? Po tym co przeszła? Mając odjęty palec? Widziałeś ją. Była ledwo przytomna.
— A więc nie ona, a to gorzej. W takim miejscu jak to mogłoby straszyć, ale ja nie wierzę w duchy Dario. Oko. Nie zapominaj, że ona jest od Morietti, a oni mają różne... Koneksje. Anthony, co prawda wyparł się rodu, ale... Kto go tam wie.
Mężczyżni idą dalej rozglądając się po fabryce. Na podłodze — krople krwi, jak okruchy wołania o pomoc albo... fałszywe tropy.
Szkarłatne paciorki prowadzą do starych drzwi, tych, które zespawano jeszcze przed całą akcją. Ale teraz — otwarte. Zamek uszkodzony.
— Ktoś jej pomógł — stwierdza Vincent. — Sama by nie przecięła stali.
Dario mruży oczy. Milczy.
— Myślałem, że on nie żyje. - powiedział jakoś nazbyt szczerze Vincent.
— Mylisz się. On wrócił. Żyje. A teraz ma ją. - Dario brnął we własną prawdę.
Vincent kopie w pustą skrzynkę po farbie. Karneolska czerwień.
— A my jesteśmy jak dzieci, którym ktoś ukradł zabawkę.
Zamilkli. Potem Dario odezwał się jakby od niechcenia:
— A jeśli... on jest Dante?
— Nie. — W głosie Vincenta nie ma cienia wątpliwości. — Dante nie byłby aż tak głupi, by wracać w cudzej skórze. Po za tym... Wszyscy widzieli jego trupa naładowanego kulami jak dobra kasza skwarkami.
Dario znów patrzy na rysunek. Na oko.
— A może właśnie byłby. Bo Sophija nie kocha nikogo, kto nie nosi jego twarzy.
Z głośnika krótkofalówki ktoś szepcze:
— Panowie... jest problem. Russo już wie.
Chłód przemyka po karkach mężczyzn jak ślad lufy.
— To niemożliwe.
— To się właśnie stało — odpowiada głos. — Rafael i jego matka są już w mieście. I mówią jedno: Sophija była ich. Ich własnością.
W fabryce zapada cisza, ale tym razem to nie bezruch. To cisza egzekucji, którą świat wstrzymuje na kilka sekund, zanim krew znów zacznie mówić.
A gdzieś daleko, w szpitalu, Sophija budzi się z koszmaru. Może śniła, że znów siedzi w tej fabryce, że znów nie ma palca, że Jayden to Dante, że Dante to Jayden.
I może nie wie, że wojna już się rozpoczęła.
A może wie.
I czeka.
Sala nr 8.
Drzwi skrzypnęły.
Nie ten. Nie on. Ten mężczyzna był jeszcze inny. Wysoki. Zbyt smukły jak na chirurga. Zbyt cichy jak na lekarza. Mężczyzna, który wyglądał jakby jego krew płynęła lodem, ale miał dłonie stworzone do operowania cudów. Miał oko chirurga i spojrzenie człowieka, który kiedyś zbyt długo patrzył na śmierć, aż wreszcie zaczął jej zazdrościć...
– Twoje serce… – powiedział, siadając zbyt blisko. – Nie było gotowe.
– Nigdy nie było – szepnęła. – Ale ja i tak zawsze gram do końca.
Uśmiechnął się. Zbyt spokojnie. Zbyt jak ktoś, kto coś wie.
– Sophijo – mówi łagodnie. – Jestem doktor Erwin Lehne. Twój kardiolog.
Jego głos był jak aksamit przetarty pumeksem. Ciepły, ale z dziwnym, twardym rdzeniem.
– Nie przypominam sobie…
– Jestem nowy. Przeniesiony z Heidelbergu.
Patrzę na niego i wiem, że kłamie. Ale jestem zmęczona. I chcę w końcu kogoś oszukać, a nie wciąż być oszukiwaną.
– No dobrze, doktorze Lehne. Więc co mnie dziś zabiło?
Uśmiecha się. Wzrok prześlizguje się po monitorze.
– Zawał spowodowany skrajnym stresem. Prawdopodobnie wynik reaktywacji traumy.
– Mówi pan o mężczyźnie, który wygląda jak moje stare demony?
Cisza.
– Nie jestem psychiatrą, Sophijo. Ale wiem jedno. Czasem to, co wygląda jak demon, okazuje się ostatnim aniołem.
Nie wierzę mu. Ale słucham.
– Gdybym był tobą, nie uciekałbym przed nim. Może ten mężczyzna to nie przeszłość, tylko twoja szansa.
– Szansa na co?
– Na odkupienie.
Śmiech uwięzł mi w gardle.
– Mężczyźni zawsze uważają, że kobieta ma coś do odkupienia.
– A kobieta?
– Kobieta wie, że to świat musi odpokutować to, co jej zrobił.
Kiedy wychodzi, zostawia coś.
Nie na stole. Nie na poduszce. Na myśli.
Zostawia szmer. Wątpliwość.
Bo Erwin Lehne ma ręce chirurga, ale ruchy szpiega. I jeśli moje przeczucie mnie nie myli, to nie tylko ja jestem w tym szpitalu celem.
Za to jak na prawdziwych deskach teatru, gdy jeden aktor wychodzi, to pojawia się następny. Pielęgniarka.
– Cześć, kochanie. Widzę, że już się budzisz. – jej głos był miodem, ale takim, który dawno się skrystalizował. – Pan Reed cały czas tu był i czuwał przy Twoim łóżku. Jest taki troskliwy, wiesz? Więc czyżby Pan Sobowtór nazywał się Reed? To już jakaś informacja.
Sophija uśmiechnęła się. *Uśmiech kobiet bywa najostrzejszą bronią.*
– To musiał być niezły widok – wyszeptała brunetka. – Facet przy łóżku i jeszcze nie twoim.
Spojrzenie Jill zmiękło tylko na moment. Potem wrócił w nie ogień zazdrości, który Sophija mogłaby rozdmuchać jednym mrugnięciem powieki.
Nie musiała długo czekać, żeby się przekonać, jak bardzo Jill potrafiła być niebezpieczna. Zniknęła z pokoju, ale zanim za nią zamknęły się drzwi, czuła, że nie niosła tylko leków. Niosła intencje.
Sala numer 8. Dwa dni później
Sophija nie spała. Szpital był klatką. Słodką, sterylną, ale klatką. Żądała rozmowy z Asli. Z jej Asli. Neurochirurg z duszą poetki i ręką drapieżnika. Kobieta, która w młodości wycinała dziecięce guzy, a wieczorami słuchała Ginsberga i piła koniak z podziemnymi artystami. Jej przyjaciółka. Jej ostatni filar.
Planowała ucieczkę. I czuła, że ma na to mało czasu. I sił.
Znów Jill. Pielęgniarka. Zepsuta porcelana o zbyt czerwonych ustach, która chyba pomyliła strzykawki z miłością, bo patrzyła na mnie tak, jakby właśnie wyciągała mnie z łóżka własnym spojrzeniem.
– Przesadziła z morfiną – rzuciła cicho do doktora, nie patrząc mi w oczy. – Może dlatego majaczy.
Ale ja nie majaczyłam. Widziałam. Czułam. Jak jej zazdrość sączy się w moją kroplówkę, jak jej żółć kapie mi prosto do żył. Wiedziałam, że zło nigdy nie krzyczy. Zło szepcze. A ten specyfik ma otumanić i tak już przygaszone władze poznawcze. Albo... Albo zmusić mnie do szczerości. A skoro tak, to mogą jej pożałować. Szczerości. Nie czynu podania mi jakieś dziwnej mieszanki.
Jasność myśli lekko się urywa i potem — niespodziewanie — pod drzwiami słyszę trzask buta. Jakiś starszy mężczyzna. Zapewne śledczy. I z tyłu on. Czający się Reed. Stał w drzwiach, bez słów, bez emocji. Ale Sophija widziała jak jego dłoń lekko drży. Czyżby się czegoś obawiał?
Po wyjściu Jill
Główny śledczy postanowił skorzystać z okazji. W końcu preparat powinien zacząć już działać. A Sophija mówić wyłącznie prawdę. Otumanioną, ale jednak prawdę. — Więc kto to zrobił, pani Morietti?
Odpowiedziała mu głucha cisza.
—Wie Pani jak się nazywa?
—Nazywam się Sophija Elizabeth Th...Sullivan - odrzekła kobieta z trudem, jakby ledwie sklecając myśli. Nazwisko Morietti nie padło z jej ust.
– Kto Panią porwał? Kto odjął palec? Wystarczy jakiś znak rozpoznawczy. Wszystkim się zajmiemy. Może ksywka. Nazwisko? – inspektor pytał nie strudzenie.
– Russo – wycharczała, ledwo słysząc własny głos.
Ale on spojrzał na Treflową Damę jak na wariatkę. Bo przecież w tym świecie „Russo” znaczyło „milczenie”.
— A ... Palec... Widzi Pan. To...Ja. Sama. W kuchni. Kroiłam ogórki, wyobrażając sobie, że kastruję coniekrórych mężczyzn. Booooskie uczucie. I widzi Pan... Najwidoczniej. Palec się nie spodobał ogórkowi. A nóż również okazał mężczyzną. Zdradziecki sukinkot.
— Proszę mówić poważnie.
— Poważnie? A poważnie. Dobrze. Ma Pan poważną twarz, ale wciąż śmierdzi kawą ze stacji benzynowej i pomadką pańskiego informatora.- wydobyła z siebie Sophija z chochliczym chichotem.
Gdzieś w kącie siedział Erwin Lehne. Z jego służbowych manier wysypywał się kurz procedur. Patrzył na nią jak na układankę bez instrukcji. Ale ona go znała. A raczej: wyczuwała. Jakkolwiek otumaniona była, nie odnotowała widoku pielęgniarki i doktora Bellsona.
— A ty... — powiedziała, mrużąc oczy. — Ty jesteś nie tym, za kogo się podajesz. Mój palec nie ufa ludziom w wyprasowanych kołnierzach. Powiedz, Erwinie: czyje nosisz mikrofony?
Lehne odchrząknął, coś zanotował. Notatki – Sophija nienawidziła ich.
Notatki to sposób tchórzy na ujarzmianie poezji.
— Czy to Anthony Morietti? - podopowiedział dotychczas milczący Lehne.
Sophija się uśmiechnęła. I było w tym coś przerażającego.
— Anthony to imię, którego się nie mówi głośno, jeśli nie chce się, by serce zgasło w połowie zdania. Mój kuzyn... On byłby za głupi. To typ człowieka, który doczeka swego końca w sposób niezwykły. Cegła spadnie mu na głowę w drewnianym kościele, albo zejdzie na zawał podczas masturbacji.
Starszy inspektor odwrócił się gwałtownie, a jego usta zwęziły w jedną kreskę, na której zamarła pospołu irytacja z przekleństwami w kierunku Sophiji.
— Nie chce pani adwokata?
— Nie. Mój... - zamilkła w pół słowa. *Mój brat już pisze cyrografy dla tych, którzy rozdzielili mnie z moją prawdą.*
— Nie potrzebuję prawnika. Potrzebuję świadka, który nie odwróci wzroku, kiedy znowu... mnie obnażą.
— Kogo pani chce?
— Asli Çınar - Aslan. Bo tylko ona wie, że nie jestem przypadkiem, również będąc tutaj. Bo to nie adwokat mnie ocalił, lecz człowiek... którego twarz krzyczy Dante, a którego oczy mówią: tajniak. - spojrzała na Jaydena jakby rzuciła mu wyzwanie. — Pan sobowtór. O innych oczach i melodyce chodu. Niemniej, wiesz… – mówi, przeciągając sylaby jak aksamitne wstęgi, z drugiej strony w jej głosie dało się wysłyszeć pewną chropkę, którą można by nazwać… figlarnym szyderstwem. — Ty naprawdę potrafisz przyprawić kobietę o zawał. Jeszcze trochę takich wizyt i będę potrzebowała nowego serca. Może z silnika diesla. Zawsze byłeś taki czy to dopiero nowy talent? A może to jakaś nowa, policyjna specjalizacja? Czy to tylko nadgorliwość? Tak czy inaczej... Zawdzięczam Ci życie, sobowtórze. Wiem. Spłacę dług. Jak każdy Morietti.
Tego samego wieczoru. Pielęgniarka Jill.
Szminka czerwona jak zemsta. Paznokcie ostrzejsze niż skalpel. Uroda lekko rozmazana, jakby nadużywana w tanich romansach i drogich snach.
Znalazła zdjęcia Sophiji i Dantego, które ktoś zostawił na szpitalnym skanerze. Znieruchomiała. Serce jej zamarło.
— To... on? — wymamrotała.
Bo Jayden Reed był identyczny.
Złość wpełzła w jej krew jak jad. Wydawało jej się, że go rozgryzła. Że będzie jej. Ale on... Ciągle się kręcił przy sali tej bez palca. I patrzył na tamtą. Jakże Jill jej nie lubiła.
Tego wieczoru, gdy przyszła zmienić kroplówkę Sophiji, podstępnie zostawiła drzwi uchylone.
Russo nie wszedł siłą. Wszedł z cieniem. Z ciszą. Z przekupionym identyfikatorem. Gdy wszedł do sali, Sophija już wiedziała. Pachniało perfumami przeszłości, od której uciekała.
— Rafael. — jej głos był lodowaty. — Myślałam, że nie wchodzisz przez drzwi, tylko przez trupy.
Rafael się uśmiechnął. Zęby miał białe, jakby nigdy nie gryzł sumienia.
— Wracam po to, co moje.
Za nim stała jego matka. Kobieta o twarzy jak ikonostas i głosie jak zmarznięta róża, gdy już zdecydowała się przemówić. Pewnie by tego nie zrobiła, gdyby nie widok wchodzącego do sali numer osiem mężczyzny.
— To niemożliwe, że on żyje — powiedziała, patrząc na Jaydena, który właśnie wszedł.
— Oficjalnie — uśmiechnął się Rafael — nie żyje. Ale skoro zmarli nie powstają z grobów, to Sophija jest moją własnością.
Sophija ukradkiem w kierunku toalety. Znajdowało się w niej okno. Dość wysoko usytuowane. Niemniej kusiło spróbować... Ucieczka - wbijała się w umysł. Tylko, że czy była ona możliwa? Zwłaszcza, że Sophija miała dług do spłacenia wobec tego, który ją ocalił...
#polish rp#polish rpg#queen of clubs#sophija morietti#polishrpヽoc#morietti vs russo#movedヽask.fm#morietti familly#crime rp
23 notes
·
View notes
Text
¥¥¥

Poznałem Ją, zanim jeszcze wiedziałem, co znaczy tęsknić. Widziałem Ją tylko raz. I to wystarczyło, by całe moje życie stało się preludium do Jej odnalezienia.
Była cieniem wśród innych dzieci.
Zjawą, w mojej samotni.
Zaraz, zaraz... Jak to było dokładnie?
Spotkaliśmy się po raz pierwszy w miejscu, które nie znało światła pośród śniegu i lasu. Sierociniec, gdzie dzieci rosły szybciej niż marzenia, a śnieg przykrywał winy dorosłych. Rok nieznany, bo czas w takich miejscach nie biegnie – tylko staje się chłodniejszy. Nie miałem więcej niż 10 lat, a Ona była jeszcze młodsza.
Tak... Spotkaliśmy się w sierocińcu. Przez przypadek, który pewnie wcale nie był przypadkiem. Ktoś chciał mnie tam postraszyć „prawdziwym życiem”, ktoś inny – przekonać, że los sieroty to nie powód do rozpaczy, tylko materiał na przyszłość.
Patrzyłem wtedy przez okno, próbując wzrokiem stopić lód na szybie.
Oto ja. Mały Dante – jeszcze nie Maestro, jeszcze nie Sullivan – stoi w cieniu korytarza, wpatrzony w okno jak w iluzję. Palce przyciśnięte do chłodnej szyby, przez którą świat wydaje się jakby z innego wymiaru: wszystko tam jest jaśniejsze, bardziej możliwe. Tylko on trwa tu – wśród marmurowych spojrzeń zakonnic i przeciągów, które mówią więcej niż ludzie.
I wtedy ona – Sophija – bezszelestnie przebiega przez korytarz.
Nie idzie, nie sunie, nie wchodzi.
Przebiega.
Jak echo własnego buntu.
Jak cień pożogi.
Jak dziewczynka, która nie chce istnieć... Jeśli ma istnieć tak, jak każą jej dorośli.
Widziałem ją kątem oka. Ona zatrzymuje się. Odwraca. I wówczas ją zobaczyłem. Miała oczy, które znałem. Nie twarz — nie imię — oczy. Nasze spojrzenia spotykają się na sekundę dłużej, niż to przystoi. To spojrzenie nie dzieci, ale ludzi, którzy będą sobie nawzajem fatum.
Ona – dzika, z sercem w oczach i ziemią pod paznokciami.
Ja – w zbyt ciasnym garniturze, którego nie potrafiłem znienawidzić tak bardzo, jak nienawidziłem tamtego dnia.
– Masz śmieszne buty –odezwała się z przekąsem, wskazując moje zbyt eleganckie pantofle, jakby wyrwane z innej bajki.
– Ty za to masz śmieszne włosy – odpowiedziałem bez zastanowienia. Głupi uśmiech wszedł mi na twarz widząc listki w jej włosach.
– Skąd jesteś? – spytała
– Stąd. A ty?
– Z lasu. Tam mnie zostawili – rzuciła, wzruszając ramionami, jakby mówiła o czymś tak zwyczajnym, jak poranna herbata. – Ale nie zamarzłam. Nie dałam się.
I nagle wszystko się zatrzymuje. Jak w teatrze, w którym zapomniano opuścić kurtynę. Tylko my dwoje. Dwójka dzieci, w których duszach już wtedy coś płonęło – zbyt mocno jak na ten świat.
– Jak masz na imię? – szepnąłem.
– Nie mogę powiedzieć. Moja opiekunka mówi, że nazwisko to najcenniejsza tajemnica. A jak się zdradzisz, to już po tobie.
– To tak jak ja – odpowiedziałem. – Tyle że ja nie mam nazwiska. Jeszcze.
Chwila trwa. A potem znika – ona biegnie dalej, zakręt, drzwi, trzask.
Zostaję sam z dłońmi przy szybie i oddechem, który paruje w szkło w kształt serca, którego jeszcze nie znam.
A jednak wtedy, już wtedy, coś w nim drgnęło.
Nie zakochałem się.
Nie pożegnałem.
Nie nazwałem.
Tylko zapamiętałem.
Jak się pamięta niedokończone zaklęcia.
Jak się pamięta strzelbę, która jeszcze nie wisiała na ścianie – ale już wtedy, podświadomie, wiedziałem, że kiedyś wystrzeli.
Sophija.
Nie wiedziałem jeszcze, że ma na imię jak prawosławna święta i serce jak rewolucja. Ale pamiętałem jej spojrzenie – przenikliwe, jakby już wtedy wiedziała więcej niż ci, którzy ją tam zostawili... Powiedziała mi coś. Prosto w twarz. Że wyglądam jak z pudełka po cygarach. Zaśmiałem się pierwszy raz od miesięcy. A potem wszystko miało przepaść.
Była cieniem wśród innych dzieci.
Dziewczynką o oczach jasnych jak południowe niebo, a zarazem pełnych smutku, którego oczy dziecka nie powinny w sobie nosić. Błękit, w którym światło nie śmiało się przeglądać. Miała może sześć lat, może siedem lat. Jakoś tak... Bardzo wysoka, a jednocześnie wydawała się jeszcze młodsza. Ona, milcząca i ja - jedyny znający jej głos oraz nasz sierociniec, gdzieś na końcu świata – zamarznięty zakątek, który udawał dom. Przyszedłem tam z iluzją, którą miałem pokazać sponsorom, szlachcie dobroczynności. Ale nie dla nich czarowałem. Wśród chłodnych marmurów, pachnących mokrą wełną i kurzem, zawsze widziałem tylko Ją.
Stała nieruchomo, w milczeniu, jakby bała się, że dźwięk jej obecności mógłby obudzić coś, co powinno pozostać uśpione. Zamiast braw, usłyszałem wtedy szelest jej spojrzenia. Nie zapytałem o imię. Bo wiedziałem, że jeśli wypowiem je na głos – zniknie. I zniknęła.
Zniknęła. Na dobre. Na długie lata. Niekiedy miałem wrażenie, że mój samotny, dziecięcy umysł sobie ją wymyśli.
Ale nie. Ona zniknęła.
Jak moneta rzucona do studni, którą ktoś zasypał śniegiem.
Lata później – na innym kontynencie, w innym życiu – spotkałem ją znowu. Doroślejszą. Piękniejszą. Groźniejszą. I tak cholernie znajomą, że aż zabolało.
Nie wiedziała, kim jestem.
Ja nie miałem co do tego wątpliwości.
To była Ona. Dziewczynka z lasu.
Z tą samą iskrą, której nie da się zgasić.
Z tą samą ciszą, która w człowieku zostaje już na zawsze.
Nie powiedziałem jej prawdy. Bo czasem prawda to zbyt prosta sztuczka. A ja zawsze wolałem długie rozgrywki.
Ale już wtedy, jako dziecko, obiecałem sobie coś jeszcze, że ją odnajdę. I już nigdy nie pozwolę, by zniknęła.
I choć teraz znikam sam – między aktami, między zbrodnią a sztuką, między miłością a iluzją – to wciąż gram dla Niej.
W końcu… każda opowieść o miłości zaczyna się od magii.
Ale tylko te najpiękniejsze kończą się cudami.
Zostawiłem tamtego dnia nie tylko pokaz, ale i cząstkę siebie. I obietnicę, że Ją odnajdę, że Jej historia nie skończy się wśród lodu i zapomnienia.
Strzelba Czechowa - powiesz. Tak. W moim życiu każda scena miała swoją broń, ukrytą między słowami, niedopowiedzianą w grymasie, przemyconą w iluzji. To nie była opowieść o magii. To była opowieść o przetrwaniu.
A potem...
Potem przyszła wojna.
Potem przyszły karty.
Potem przyszła Ona.
Ale tym razem nie poznałem jej od razu. Kobieta, którą spotkałem na wernisażu Russo, miała w sobie zbyt wiele światła, jak na tamtą dziewczynkę z półcienia. Ale oczy... Oczy nie kłamały. Miała je jak pamięć – wierne, bolesne, nieśmiertelne.
Wtedy zrozumiałem, iż cały ten świat – z jego sekretami, przekrętami, magicznymi urządzeniami, symfonią kłamstw i mechaniką cudów – istniał tylko po to, bym znów mógł stanąć naprzeciw Niej.
Nie powiedziałem jej od razu, że to ja. (Czyżbym znowu stchórzył? )Bo nie można powiedzieć kobiecie, że szukałeś jej przez pół życia, że zbudowałeś imperium złudzeń, by znaleźć Jej cień. Nie mówi się tego głośno. To się pokazuje. Na scenie. Albo w snach.
Sophija była moją strzelbą Czechowa.
Od samego początku.
I wiedziałem, że pewnego dnia – ona wystrzeli.
Pytanie tylko: Czy pocisk trafi we mnie... czy w tych, którzy chcieli ją zatrzymać?
¥¥¥
Wernisaż w starej willi, gdzie światło świec zdaje się znać wszystkie sekrety tych ścian. Obrazy — niepokojące, poruszające, jakby ktoś malował nie pędzlem, a szeptem zbrodni. Jedno płótno przyciąga spojrzenia: kobieta stojąca pośrodku burzy piaskowej, wokół niej świat się rozsypuje — a ona trwa. Nieugięta. Magnetyczna.
Stoję i podziwiam. Starszy, wyższy, w czerni i cieniu. Już nie chłopiec z korytarza, ale mężczyzna, który potrafiłby zniknąć w świetle dnia. Maestro. Iluzjonista. Człowiek, który nauczył się znikać… zbyt dobrze.
I wtedy Ją czuję.
Nie widzę. Czuję.
Jak zapach wspomnienia, jak drżenie pajęczyny na wietrze wspólnego losu.
Odwracam się powoli. Ona stoi obok. W tej samej sali. W tej samej chwili.
Sophija.
Nie rozpoznaje mnie. Oczywiście, że nie. Tamten chłopiec z sierocińca zniknął dawno temu, tak jak znika cień po zgaszonej świecy. Ale coś w Jej spojrzeniu... coś, co drży. Jakby dusza pamiętała więcej niż pamięć.
— Piękny obraz, nieprawdaż?— powiedziała— Nazywa się „Nieśmiertelność pustyni”.
— A jednak to ona wydaje się najwyższa — odpowiedziałem wskazując postać kobiety. - Jak dziewczynka z lasu, którą kiedyś znałem...
— Znasz się na sztuce? — pyta.
— Znam się na tym, co zostaje, gdy obraz się kończy.
Milczenie. Gęste jak noc po przedstawieniu. A potem — iskra. Nie w oczach. We wspólnym milczeniu.
— Spotkaliśmy się już kiedyś? — pytała Sophija, unosząc brew.
— Nie. Ale kiedyś Ci obiecałem, że Cię znajdę i że nas zniknę.
Jej spojrzenie na moment staje się przezroczyste. Jak tafla jeziora, w której odbija się gwiazda, o której nie wiesz, czy naprawdę istnieje.
— Kim jesteś?
I wtedy uśmiecham się — nie do Niej, nie do pytania.
Do wspomnienia serca, które nie zapomniało.
— Nazywają mnie różnie. Sullivan. Iluzjonista. Maestro. Mentalista. Eisenheim. Król Martwych nadziei. Ale dla Ciebie? Po prostu... Dante.
¥¥¥
Paryż, L’hôtel de Sélène. Pokój, który mógłby opowiedzieć historię każdej łzy świata. Stare lustro. Fortepian, który już dawno powinien zamilknąć. I Ona — Sophija. Stoi w bieli, jak duch przeszłości, której nigdy nie opowiedziano do końca. Pali kadzidło z białej mirry. Zegar tyka jak metronom w utworze, który właśnie ma się zacząć.
Za Nią — cienie.
Za Nią — ja.
Niepostrzeżenie, jakby wyrastając z kurzu wspomnień. Zostawiłem jej róże z atramentu, niezapominajki na poduszce, a teraz — przybyłem sam.
— Wiem, że nie powinnam tu być — mówiła cicho, nie patrząc w moją stronę.
— A jednak przyszłaś. Bo czasem trzeba spojrzeć lustru w oczy. I pozwolić mu pęknąć.
— Złamałeś mnie, Dante. Zniknąłeś jak sztuczka z pierwszego aktu. Pozostawiłeś... duchy.
— Nie zniknąłem. Ukryłem się w opowieści. Dla Ciebie.
— Dla mnie?
— Tak. Bo jeśli ta historia miała przetrwać — musiała być niemożliwa. A każda niemożliwa miłość, Sophijo… jest jedyną, która nie rdzewieje w czasie.
Zbliżam się. Jej oczy drżą, ale nie od lęku. Od rozpoznania.
— Pamiętasz, co powiedziałaś tamtej nocy, przy fontannie?
— Że jeśli kiedykolwiek znikniesz, odnajdę Cię po zapachu kadzidła i dźwięku milczenia?
— Właśnie tak.
I wtedy — cisza. Ale nie martwa. Cisza jak zawieszone skrzydła ptaka przed lotem. A potem… jedno spojrzenie, jak pocałunek między wersami niedokończonego wiersza. Dłoń na Jej dłoni. Jakby złożył się z powrotem zegarek z rozbitych chwil.
I wtedy — mój szept:
— W każdej sztuczce najważniejszy jest prestiż. To, co wraca. Czasem nieco inne. Czasem... bardziej prawdziwe niż wcześniej. Jak... Amarantowy amarantos... Albo coś w tym guście. Muszę dopieścić tą nazwę. Popracować nad szczegółami. Plan idealny, pojmujesz? Musi się udać. Tylko... Każdy iluzjonista posiada dublera. I asystentkę. Może, gdyby założenia fizyki kwantowej okazały się trafne w moim pomyśle. I jeśli nie wyślizgniesz mi się z rąk. Trudno zbudować machinę, o której marzył sam Tesla, jeśli Ty zechcesz mi znów uciec. O czym to ja... Ah, tak. Prestiż. Coś znika, coś powraca. A śmierć. Czy ona nie przekreśla powrotu? Muszę, to sprawdzić. Wypróbować. Nie zawsze E=mc².
¥¥¥
Wyobraź sobie Rzym. Nie ten z widokówek, lecz ten z oparów skradzionych nocy. W uliczkach pachnących bazylią i sekretem, w kawiarni, gdzie karty tarota podsuwane są z kieliszkiem absinthu.
Tam właśnie Sophija — o zapachu lawendy i gniewu — przyszła na spotkanie z przeznaczeniem.
A przeznaczenie miało twarz Dantego Sullivana. Moją twarz.
Nie od razu mnie rozpoznała. Pewnie przypominałem Jej zapomniany szkic na dnie szuflady dzieciństwa. Lecz oczy... Oczy pamiętały Ją, zanim Ona przypomniała sobie mnie.
Siedziałem w cieniu, z kartą królowej kier wyjętą z talii, której nigdy nie miałem.
— Spóźniłaś się o siedem lat — rzuciłem z uśmiechem, który potrafił złamać księżyc.
— A ty... nigdy nie zniknąłeś naprawdę, prawda?— Jej głos drżał. Jakby moja obecność otwierała szuflady w jej duszy, te z kłódkami i krwią.
Wstałem. Spojrzałem jej w oczy i podałem małe pudełko.
Pozytywka.
— Nadal grasz naszą melodię — szepnęła.
— Bo tylko ta nigdy się nie zacina.
A potem milczenie. Tak gęste, że można było z niego ulepić posąg.
I kiedy chciała coś powiedzieć, zamknąłem Jej usta palcem —nie gestem zaborczym, ale jak ktoś, kto właśnie odnajduje zaginioną nutę w symfonii życia.
— Sophijo… byliśmy dziećmi w świecie dorosłych, który chciał nas spalić. Teraz jesteśmy płomieniami. Ale nie zapominaj — płomień tańczy najpiękniej, gdy wie, że może zgasnąć.
¥¥¥
W starym teatrze przy Via dei Serpenti, gdzie aksamit kurtyn zakurzył się od snów niedopowiedzianych, a marmurowe maski na balkonach pamiętały pierwsze westchnienia aktorów i ostatnie klaski zakochanych, Dante Sullivan postawił lustro. Maestro, którym byłem na scenie. I... Lustro.
Nie zwykłe.
To było lustro wspomnień.
Lustro obietnic złamanych.
Na jego powierzchni odbijała się nie Sophija, lecz dziewczynka z sierocińca. Ta sama, która zimą, bosa, skrywała w dłoni pęknięty kamień — amulet od chłopca, który obiecał wrócić, a którym nie byłem ja.
— Powiedz mi, Maestro, co robisz z odbiciem, które pamięta więcej niż ty? — spytała Sophija, kiedy stanęła przede mną.
— Chowam je… do momentu, gdy miłość stanie się silniejsza niż ból — odpowiedziałem, obracając w palcach mechanizm z Tealinem.
To urządzenie nie było tylko iluzją. Było zapisem. Nagrało każdą z jej łez. Każdy ułamek snu, który wypowiedziała przez sen, wierząc, że nikt nie słucha. Cóż... Ja słuchałem. Dla nas dwojga. A może z własnej tęsknoty za Jej głosem.
— Wiedziałeś. Cały czas wiedziałeś, gdzie jestem. — w jej głosie mieszkała cisza i coś złowieszczego.
— Nie szuka się słońca, gdy samemu jest się cieniem. Czekałem, aż rozbłyśniesz.
I rozbłysła.
W płomieniach gniewu.
Bo w lustrze widziała nie tylko siebie — ale też Zebediaha.
I... Asli.
I innego mężczyznę, którego twarz przypominała... zbyt wiele.
— Kto z nich jest cieniem, a kto płomieniem, Dante? — pytała, a echo Jej głosu układało się w wersy.
— A może wszyscy jesteśmy dymem, Sophijo. Po miłości, która kiedyś płonęła.
Zegar w teatrze przestał tykać.
Zamilkły pozytywki.
Lustro pękło.
I kiedy wszystko miało się skończyć —
Wyjąłem z kieszeni nową kartę.
Król trefl.
Z plamką szminki.
Czerwonej. Choć Sophija nigdy takiego odcienia nie nosiła.
¥¥¥
Potem przyszły sztuczki. Dym, iluzje, karty, cienie.
Nie szukałem już Sophiji — szukałem tego spojrzenia. W każdym widzu. W każdej kobiecie. Nigdy nie znalazłem.
Aż któregoś dnia...
na jednym z moich pokazów, wśród publiczności, usiadła dama w czerni, z wachlarzem z piór kruka. Jej palce grały na jego brzegach jak na harfie kłamstw.
I wtedy na mnie spojrzała.
Cofnęło mnie w czasie. Do tamtej chwili. Do śniegu. Do ciszy.
Nie podszedłem. Nie mogłem.
Bo znałem już wtedy reguły tej gry:
jeśli spotykasz duchy z przeszłości, bądź pewien, że przyszłość właśnie zaczęła pisać testament.
Od tej chwili wszystko było ruchem — planem — magią.
Nie sztuczka, lecz precyzyjna symfonia złudzeń.
Wiedziałem, że jeśli chcę Ją mieć przy sobie...
muszę najpierw zniknąć. Dosłownie.
Zostawiłem za sobą fałszywe tropy, strzępy gazet, rozbite lustra.
Zginąłem.
Przynajmniej oficjalnie.
A Ona?
Ona stała się Dama Trefl.
Królową fałszu, żołędnych zasad i trucizny.
Ale ja... ja widziałem w niej nadal tamto dziecko.
Zbyt dumną, by płakać. Zbyt mądrą, by ufać.
Zatem...
Czas rozciąć serce na pół i pokazać, że nie ma w nim żadnej sprężyny, żadnego sekretnego mechanizmu.
Jest tylko prawda.
I tęsknota, która pachnie fioletem, kurzem sceny i popiołem spalonej przyszłości. Naszej przyszłości, stojącej w sprzeczności mafijnego rodu.
Spotkałem Ją i raz jeszcze — gdy czas postanowił zadrwić z logiki.
Ale to nie był przypadek.
To była strzelba Czechowa zawieszona w akcie pierwszym — a wystrzelona w finale.
Bo Sophija nie jest kobietą, którą się poznaje.
Ją się rozpoznaje.
Jak nutę w ulubionej melodii. Jak sen, który powraca. Jak znak na skórze, którego nigdy się nie zapomniało.
Kiedy świat uznał mnie za martwego, Ona ożyła — nieświadoma, że jej żałoba to tylko przebrana sztuczka. A może - jak dla swego własnego dobra - zbyt świadoma?
Cóż... ja żyłem. Oddychałem. Obserwowałem.
Nie z braku odwagi, lecz dlatego, że wiedziałem —
Ona musi dorosnąć do prawdy,
a ja musiałem stworzyć iluzję tak doskonałą, że sama rzeczywistość poczuje się oszukana.
Tak jak Eisenheim stworzył duchy.
Jak Cobb wszedł we wspomnienia.
Jak Jane rozgrywał emocje niczym partię szachów.
Tak ja rozegrałem siebie — by móc Ją kochać po prostu.
Lepiej. Prawdziwiej. Bez widowni.
I oto jesteśmy.
Ty — kobieta z ogniem we włosach i lodem pod językiem.
Ja — mężczyzna, który zniknął, by w końcu wrócić.
A świat?
Świat to tylko kurtyna.
Niech spadnie.
Niech publiczność zamilknie.
Niech prawda zaistnieje jak ostatni akt magii:
Sophijo, ja nigdy nie przestałem Cię kochać.
Bo Ty jesteś moim ostatnim numerem.
Tym, którego nikt nie rozgryzie.
Ani teraz. Ani nigdy.
– Dante Sullivan, Twój Iluzjonista. Twój zmarły. Twój żywy.
#maestro sullivan#the illusionist#eisenheim#phantom of the opera#movedヽask.fm#polish rp#polish rpg#polskie rpg
24 notes
·
View notes
Text
Austin Butler- actor, avatar 400*640
don't lose that tender of your heart
#austin butler#austin butler avatar#austin butler 400x640#400x640#avatar#rpg#rpg ressources#faceclaim#rpg faceclaim#forumactif#polish rpg
26 notes
·
View notes
Note
A czy autor Khala nie obrazi się, że piszesz wątek z Jonem Snow?
𒅒𒈔𒅒𒇫𒄆
Trudno mi wypowiadać się za kogoś. Więc chcąc uzyskać odpowiedź na wyżej postawione pytanie dobrze byłoby zapytać samego @father--of--dragons i wspólnie przegadać wszelkie kwestie. Począwszy od tego czy fabuła miałaby charakter rozszerzony, czy też nie. Nieco trudno jednak dojść do konsensusu, gdy na dobrą sprawę nie wiem z kim miałabym/mielibyśmy rozmawiać 😉.
Plus jak narazie takowego wątku nie piszę, gdyż narazie nikt nie wciela się w Jona. (Chyba, że jest coś o czym nie wiem i mam nieaktualne dane😅. Wówczas proszę mnie poprawić).
EDIT: Nie mam nic przeciwko ewentualnemu wątkowi z Jonem Snow, zaznaczam jednak, że nie będzie miał on charakteru romantycznego. Ta relacja jest już zarezerwowana dla Khala Drogo.

#the promised strom#the promised princess#daenerysヽtargaryen#gamesヽofヽthrones#movedヽask.fm#polish rp#polish rpg
24 notes
·
View notes
Note
https://justpaste.it/rhaegar
Stary Wujek Regał postanowił zabrać głos w biesiadnej zabawie, jaką jest Wieczorek Szczerości i odpowiedzieć na kilka pytań. Ask przestał istnieć, więc i justpaste wydaje się być już passé. Na szczęście tutaj, na Tumbrl można odpowiadać bez ograniczeń.
𝕺𝖘𝖙𝖆𝖙𝖓𝖎 𝕻𝖔𝖊𝖙𝖆 𝖂𝖊𝖘𝖙𝖊𝖗𝖔𝖘
1. Czy twoja miłość do Lyanny była warta całej krwi przelanej przez nią?
Moje relacje z Lyanną były motywowane przede wszystkim proroctwami.
Nie przeczę, że wilczyca potrafiła swoją dziką naturą wzniecić niejeden pożar. W naszym przypadku płonął cały kraj. Głęboko wierzyłem, że nasz związek był koniecznym krokiem na drodze do spełnienia przepowiedni o Księciu, Którego Obiecano. Nie wyobrażałem sobie przyszłości u jej boku jako czegoś, co miało mi przynieść osobiste szczęście – raczej jako obowiązek, który miał zapewnić lepszy los dla świata, a Elia nie była w stanie dać mi więcej dzieci, tymczasem smok powinien mieć trzy głowy. Zawsze.
Gdybyśmy mieli więcej czasu, zapewne zrozumiałbym, że moje działania były błędem i że moje miejsce było u boku Elii i naszych dzieci.
2. Gdybyś mógł przekazać jedno przesłanie swoim dzieciom, co by to było?
Moje drogie dzieci, pamiętajcie, że nawet najszlachetniejsze intencje muszą być rozważane z rozwagą, zatem nie pozwólcie, aby proroctwa czy ambicje przysłoniły wam to, co naprawdę ważne: miłość, rodzinę i pokój.
(Bardzo złożone, ale jedno zdanie ;) )
3. Czy twoja wiara w proroctwa była twoją największą siłą czy największą słabością?
Moja wiara w proroctwa dawała mi cel i kierunek, ale jednocześnie zaślepiała mnie na rzeczywistość. Była to zarówno siła, która napędzała moje działania, jak i słabość, która prowadziła do tragicznych decyzji.
4. Czy uważasz, że mogłeś być dobrym królem, gdybyś dostał tę szansę?
Wierzę, że miałem potencjał, aby być sprawiedliwym i mądrym władcą, przy czym jednocześnie nigdy nie pragnąłem władzy dla siebie.
Żelazny Tron z jego stopionym i mieczami zawsze rzucał cień obłędu i choć królewskie krzesło wydawało się zawsze dostojnym to zapowiadało upadek. Najszczęśliwszym scenariuszem zdaje się być ten na Smoczej Skalę, której atmosfera pasowałaby do mojej melancholii nie mniej niźli ruiny Harrenhal. Kolejny majestat, który zabiera sen z powiek i zdrowy osad.
Czy powinienem być wobec tego władcą, księciem? Moje obsesje i błędne decyzje mogłyby podważyć tę możliwość. Gdybym skupił się na miłości do Elii i naszych dzieci, zamiast gonić za proroctwami, mógłbym poprowadzić królestwo ku lepszej przyszłości, chociażby będąc zwykłym bardem. W końcu pieśń z każdego lochu ucieknie i większą ma moc od zaprzysiężonych mieczy.
5. Co naprawdę oznacza dla ciebie honor?
Honor to dla mnie zgodność z własnymi wartościami i przekonaniami, lojalność wobec...siebie i własnych kategorycznych osądów.
Niestety, moje działania pokazały, że czasami pozwalałem, aby moje przekonania przysłoniły mi to, co naprawdę ważne, prowadząc do niehonorowych decyzji.
6. Czy miłość do Lyanny była silniejsza niż obowiązek wobec twojej rodziny?
Moje relacje z Lyanną były motywowane proroctwami, a nie płomiennym uczuciem. To moja miłość do Elii była prawdziwa i głęboka. Nad obiema niewiastami jak myśl chwały górowało przekonanie o słuszności, niemal boskiej nieomylności. Niestety, pozwoliłem, aby proroctwa wpłynęły na moje decyzje, co zaszkodziło mojej rodzinie.
7. Czy kiedykolwiek żałowałeś swojego wyboru w imię miłości?
Żałuję, że pozwoliłem, aby proroctwa wpłynęły na moje decyzje, zamiast skupić się na miłości do Elii i naszych dzieci. Moje działania doprowadziły do cierpienia wielu osób, w tym tych, których kochałem najbardziej. W efekcie zgasiłem nie tylko miłość, ale i ludzkie istnienia. Uczucia do Elii w obliczu rebelii nie dane mi było umocnić, naprawić. Z kolei uczucia do Lyanny naprawdę rozwinąć.
8. Jak myślisz, czy można kochać więcej niż jedną osobę jednocześnie?
Serce człowieka jest skomplikowane i zdolne do różnych uczuć. Jednak prawdziwa, głęboka miłość wymaga pełnego zaangażowania. Moje doświadczenia pokazują, że próba pogodzenia różnych uczuć może prowadzić do tragedii.
9. Gdybyś mógł powiedzieć Rhaenys i Aegonowi jedną rzecz o miłości, co by to było?
Moje ukochane dzieci, miłość to potężna siła, ale musi być kierowana rozwagą. Nie pozwólcie, aby wasze uczucia prowadziły was do decyzji, które mogą skrzywdzić innych. Szukajcie równowagi między sercem a rozumem.
10. Czy poświęciłbyś koronę, gdyby oznaczało to życie w spokoju u boku ukochanej osoby?
Gdybym mógł cofnąć czas, wybrałbym życie w spokoju u boku mojej żony Elii i naszych dzieci. Korona i proroctwa nie są warte cierpienia tych, których kochamy - z jednej strony. Z drugiej, mój tragizm polegał na tym, że niezależnie jaką decyzję bym podjął lub nie podjął straty i ofiary by się pojawiły.
Mój ojciec mógłby jeszcze długo być na tronie. Król Strup, marionetka. Rebelia miałaby miejsce prędzej czy później, niezależnie od Lyanny - podniosłyby się najpierw głosy możnych przeciw władcy, później prostaczków. Gdyby nie Starkowie i Jon Snow prawda o Białych Wędrówkach mogłaby jeszcze długo zostać wśród bajań starych niań, a zagłada tym samym stałaby się jeszcze bardziej niezapowiedzianą. Czy to lepiej, lata (pozornego) spokoju i niepokój za grubym murem lodu niedopowiedzeń?
Czy niedopowiedzenia znaczą miłość, czy tylko najszczerszą prawda?
11. Jakie było twoje najszczęśliwsze wspomnienie związane z miłością?
Najszczęśliwsze chwile spędziłem z Elią i naszymi dziećmi, grając na harfie i śpiewając dla nich. Ich uśmiechy i radość były dla mnie największym skarbem.
12. Czy miłość jest dla ciebie przeznaczeniem czy wyborem?
Miłość to połączenie przeznaczenia i wyboru. Los może stawiać przed nami pewne osoby, ale to od nas zależy, czy zdecydujemy się podążać za tym uczuciem i jakie decyzje podejmiemy w jego imię.
13. Jak wyobrażałeś sobie życie z Lyanną, gdybyście mieli więcej czasu?
Moje relacje z Lyanną były motywowane proroctwami, a nie prawdziwą miłością.
14. Czy uważasz, że miłość zawsze wymaga poświęceń?
Miłość często wiąże się z poświęceniami, ale nie powinna wymagać rezygnacji z tego, co najważniejsze. Moje doświadczenia pokazują, że nawet największe poświęcenie dla innych prowadzi do tragedii.
15. Gdybyś mógł napisać wiersz o miłości, jaki byłby jego tytuł? Proszę, zaprezentuj go nam.
Pieśń o utraconym słońcu
W cieniu smoków serce me płonie,
Proroctw szept zdradliwy w umyśle brzmi,
Lecz to jej imię wciąż w sercu tkwi.
Miłość do Elii w duszy mej tonie.
Lyanna dziki wiatr zimy przez los mi dany,
Lecz to Elia jest moim słońcem kochanym.
W pogoni za losem zgubiłem drogę,
Teraz w żalu przed wami stoję.
Niech ta pieśń będzie przestrogą dla Was,
By nie porzucać prawdziwej miłości w trudny czas.
Bo choć proroctwa kuszą wizją chwały,
To serce bez miłości jest jak świat cały –
Pusty, zimny, bez życia blasku,
Tylko cień wspomnień w samotnym oklasku.
16. Twoja postać może zabrać dowolną inną postać na randkę, kogo wybiera i dlaczego? Opisz przebieg tej randki, być może powstanie z tego fascynująca fabuła.
Gdybym mógł, zabrałbym moją żonę, Elię Martell, na romantyczny wieczór w ogrodach Wodnych Ogrodów w Dorne. Spacerowalibyśmy pośród kwitnących drzew pomarańczowych, rozmawiając o naszych marzeniach i planach na przyszłość. Następnie usiedlibyśmy przy fontannie, gdzie zagrałbym dla niej na harfie, a jej śmiech i uśmiech byłyby dla mnie największą nagrodą.
17. Czy dobrze całujesz? Czy kiedykolwiek miałeś nieudany pocałunek? Jaki pocałunek zapadł ci w pamięć?
Czyżby ktoś chciał zaznać osobiście smoczych języków na skórze w miłosnej agonii spełnień wsz takich? }:> Uprzedzam, że ogień nie lubi się dzielić. Opieczętowuje. Znaczy trwałe ślady na skórze. Naznacza, aż pod powierzchnię skóry. Nagrodą jest symfonia jęków.
A tak już na serio. Elia zawsze mówiła, że moje pocałunki są pełne czułości i pasji. Najbardziej pamiętam nasz pierwszy pocałunek po ceremonii ślubnej, kiedy to nasze serca biły w jednym rytmie, a przyszłość wydawała się pełna obietnic.
18. Szukasz kogoś do stworzenia wspólnej historii?
Nie wykluczam ich. Chociaż na przestrzeni lat doświadczenie nauczyło mnie, że lepiej trzymać się swoich starych, stałych rozmówców. Z nowymi niestety jest tak, że jeśli romans nie wchodził w grę to porzucali wątki.
Przez lata prowadzenia Rhaegara wiem jedno: drugiego takiego jak ja nie ma, nie było i przypuszczalnie nie będzie na fikcji. Wiem, że skromny jestem niesłychanie ;) i na smocze jaja, błękitne róże tudzież harfę zawsze jest zapotrzebowanie hahaha. A tak na serio widziałem w życiu już różnych Rhaegarów. Niektórzy ze mnie jawnie kopiowali. Zazwyczaj prowadzenie postaci Rhaegara było u nich słomianym zapałem. Nie twierdzę że jestem kryształowy, ale trzeba zaznaczyć, że konto Ostatniego Księcia Westeros miałem jeszcze długo przed pojawieniem się serialu Gry o Tron. Zabawnie było czytać, że niektóre osoby proponujące mi wątek i twierdzące, że czytały książki pytały, czy moja postać to OC.
Z fabuł, które wspominam nader miło to te z Aliserem, Jaimiem, Daenerys (tą pierwszą, najlepszą, która poświęciła dla wskrzeszenia brata swego smoka - pozdrawiam Cię w tym miejscu bez oznaczenia, ponieważ możesz sobie tego nie życzyć, a przeczytasz najlepiej), z Brienne i rzecz jasna z Elią @the-golden-viper-of-dorne Inne sesje opisowe miały potencjał, ale umarły śmiercią naturalną.
Z pewnością staram się być wierny książkom i sobie. Prowadzę Rhaegara w swój własny, unikalny sposób. Nie każdemu to odpowiada i ma prawo. Sam z siebie nie szukam nowych towarzyszy. Jeśli jednak pojawiłoby się jacyś śmiałkowie, w co wątpię - zastrzegam sobie, że 10 razy się zastanowię nim zdecyduję na wątek. Zwyczajnie szkoda mi czasu na coś co miałoby się skończyć fiaskiem. Lepiej ten czas inaczej przeznaczyć. Nie wykluczam jednak ciekawego wątku po dłuższej, naprawdę dłuższej rozmowie odautorskiej i podwawelskiej w ramach wkupnego zamiast młodych dziewic hehe.
Jestem już starym smokiem. Lubię swoją gawrę. I jak to smok lubię mietuzinkowość, inteligencję i wrażliwość, które mnie zaintrygują. Wówczas mogę podjąć się lotu i szybować na skrzydłach fantazji.
19. Twój crush.
Moim jedynym i prawdziwym uczuciem była miłość do mojej żony, Elii z Martell��w.
20. Jaki jest Twój ulubiony strój?
Najbardziej ceniłem sobie prostą, ale elegancką tunikę lub płaszcz z obszernym kapturem. Słowem, odzienie zapewniające anonimowość, dzięki czemu mogłem uchodzić za barda.
21. Wyobraź sobie, że wchodzisz do swojego dziecięcego pokoju i siadasz naprzeciwko swej młodszej wersji. Co zapragniesz powiedzieć temu chłopcu?
Jeśli nie będziesz spędzał tyle czasu nad książkami będziesz głupcem, który nie umie żyć tysiącem żyć. Jeśli nie przestaniesz siedzieć nad tymi samymi książkami miliardy istnień zapiszą nowe karty historii inkaustem krwi, który w przyszłości będzie na Twoich rękach. Równowaga między mieczem a harfą jest trudna. W obu musisz opanować drżenie serca, myśli i dłoni.
Choć komponujesz to i tak wygrasz dźwięki, które kiedyś, ktoś przed Tobą nazwał i skomponował. A twórcami tymi były Dzieci Lasu.
22. Ciepłe wspomnienie zimy.
W Wieży Radości zima istniała jedynie we wspomnieniach.
Pamiętam, jak Lyanna opowiadała mi o zimnych nocach w Winterfell, o śniegu skrzypiącym pod końskimi kopytami i lodowych soplach zwisających z blank zamku.
Leżała na łożu, osłabiona, ale w jej oczach wciąż płonął dawny ogień. „Tęsknię za zimą,” powiedziała wtedy cicho, a ja nie wiedziałem, jak jej odpowiedzieć.
W Dorne nie było zimy, tylko palące słońce i ciepły wiatr. Ale w tamtej chwili chciałem dać jej choć odrobinę chłodu Północy – choćby w słowach, choćby w pieśni. Więc sięgnąłem po harfę i zagrałem dla niej melodię, która miała przypomnieć jej dom...
Dom, o którym ja pamiętałem na tyle, że palił mnie żywym ogniem. Zimowy wieczór spędzony z Elią przy kominku w Smoczej Skale. Śnieg padał za oknem, a my, otuleni ciepłymi kocami, czytaliśmy sobie nawzajem poezję i dzieliliśmy się marzeniami o przyszłości.
Tak oto pieśń połączyła wspomnienie z następna chwilą. Różę ze słońcem.
23. Słowa, które echem odbijają się w Twojej duszy.
Miłość jest światłem w mroku proroctw.
24. Co szepcze Twoje serce?
Imię kobiety niesione przez wody Triddentu, kiedy umierałem.
25. Wymień dwie największe pokusy Rhaegara.
Pierwszą pokusą była moja obsesja na punkcie proroctw i przeznaczenia. Drugą – fascynacja Lyanną Stark, wynikająca z przekonania, że jest kluczem do spełnienia tych proroctw.
26. Czym jest dla Twojej postaci prawdziwe piękno?
Prawdziwe piękno to dla mnie wewnętrzna siła i dobroć serca. Elia uosabiała te cechy, będąc pełną empatii i miłością osobą, która potrafiła dostrzec dobro w innych.
27. Słodka chwila zatracenia.
To była noc, gdy po raz pierwszy zagrałem dla Elii pieśń, którą skomponowałem tylko dla Niej.
Świece drżały na wietrze, a dornijskie perfumy unosiły się w powietrzu, mieszając się ze słodkim aromatem wina. Siedziała naprzeciwko mnie, otoczona miękkimi poduszkami, uśmiechając się lekko, choć jej oczy zdradzały zmęczenie.
Kiedy struny harfy wydały pierwsze dźwięki, wszystko inne zniknęło. Byliśmy tylko my, zamknięci w chwili, w której świat przestał istnieć. Śpiewałem dla niej, a ona słuchała – uważnie, z dłonią delikatnie opartą na brzuchu, gdzie nosiła nasze dziecko. Czułem, jak muzyka splata się z biciem naszych serc, jak zanurzamy się w tym, co było prawdziwe – w miłości, która mimo wszystkich przeszkód wciąż istniała.
Gdy skończyłem, podeszła do mnie i pocałowała mnie lekko w czoło. „Jestem twoją pieśnią, Rhaegarze” - wyszeptała, a ja wtedy zrozumiałem, że nigdy nie powinienem szukać melodii gdzie indziej.
Pieśń i pocałunek przerwało odległe wycie wilka, a może raczej wilczycy oraz północny wiatr ruszył stronicę starych woluminów...
28. Co takiego utkwiło Twojej postaci w pamięci? Czego nigdy nie będzie w stanie zapomnieć?
Nigdy nie zapomnę krzyku mojej matki, gdy po raz pierwszy usłyszała przepowiednię o moim przeznaczeniu Nigdy nie zapomnę ojca i jego słów na temat małej Rhaenys. Nigdy nie zapomnę łagodnego dotyku Elii, gdy trzymała naszego nowonarodzonego syna, ani jej smutnych oczu, gdy zrozumiała, że moje myśli błądzą gdzie indziej. Nigdy nie zapomnę dłoni ściskających koronę z zimowych róż aż do krwi, kiedy zdecydowałem się ruszyć w bitwę, zamiast zostać z Lyanną, która nie mogła pogodzić się z wypadkami losu. Nigdy nie zapomnę też krwi na piasku Tridentu, gdy moje ciało poddało się sile młota Roberta Baratheona.
29. Jaki utwór Twoja postać potrafi odtwarzać w kółko? Jakie towarzyszą jej przy tym emocje? O czym myśli?
Utwory są dwa, niezmienne od lat. Emocje są w nich jawne.
Pierwszy.
Drugi.
30. Napisz coś miłego o swoich współtwórcach!
Część z kamratów została już przeze mnie wymieniona. Cóż mogę rzec... Gdyby nie Wy, ta historia nigdy nie nabrałaby takiego kształtu. Tworzycie świat, w którym mogę istnieć poza cieniem błędnych proroctw ;) . Dziękuję wam za to, że pozwalacie mi opowiadać moją wersję tej opowieści – pełną miłości, żalu i prawdy, której świat nigdy nie poznał.
31. Czy zostawiłeś kiedyś jakiś ślad na innej osobie?
Ogniste pocałunki. Pęknięte na dwoje słońce. Płatki niebieski róż zamiast łez.
Zostawiłem ślad w historii Westeros, choć nie taki, jaki chciałem. Byłem niczym nuta w pieśni, która miała ocalić świat, lecz zamiast tego zaprowadziła go na skraj upadku.
32. Jaki masz cel w życiu?
Chciałem być bohaterem proroctwa, które miało przynieść światu nową erę. Teraz wiem, że moim celem powinno być coś innego – ochrona tych, których kochałem. Ale tego celu nie mogę już osiągnąć.
33. Rhaegar, co poprawia Ci humor?
Muzyka. Gra na harfie była moim jedynym schronieniem, miejscem, w którym mogłem być po prostu sobą – nie księciem, nie wojownikiem, nie wybrańcem, lecz poetą.
34. Czy Twój bohater ma jakąś mroczną tajemnicę?
Tak. Moją tajemnicą było to, że nigdy nie byłem pewien, czy rzeczywiście jestem tym, którego proroctwo zapowiadało. W głębi serca bałem się, że popełniłem błąd – że poświęciłem zbyt wiele dla iluzji. I miałem rację.
35. Moodboard
Poniżej.
Ponieważ jakikolwiek bard nie może odejść bez ukłonu, dlatego ja serdecznie się Wam kłaniam i składam swoje uszanowanie za każde pytanie umożliwiające mi udział w zabawie.
Przede wszystkim wielkie brawa dla Valyra @valkyrs-world za inicjatywę i organizację zabawy. Miło było zrzucić stare łuski i rozpostrzeć skrzydła. Głęboki ukłon dla autorów twórczych pytań.
Jeśli chcecie pieśń na bis, być może uda się ją wykonać z okazji następnego Wieczorku Szczerości.
Kłaniam się Rhaegar Targaryen.
#the last poet in westeros#prince rhaegar#rhaegar targaryen#house of targaryen#the silver prince#the last dragon#movedヽask.fm#polish rpg#polish rp
8 notes
·
View notes
Text
Wilczyca północy, wśród śnieżnych zamieci,
Piękno dzikie, co czasem wśród chłodu świeci.
Dama i wojowniczka, młoda, nieugięta,
Choć los nad nią czarną pieczęcią się pęta.
Kwiat wśród lodu, który zakwitł na krótko,
Niepokorna, gdy inni chcieli ją ugiąć.
Wolność w sercu miała, w oczach płomienie,
Chciała kochać na przekór każdemu cierpieniu.
Porwał ją książę, czy może sama wybrała?
Legenda mówi, że dla miłości się spalała.
Lyanna, co zimnem serca mroziła,
Lecz w płomieniach miłości własną pieśń wyśniła.
Krew na róży, czerwony jej kwiat,
Ogień i lód w niej połączyły świat.
Choć los z niej zadrwił, na kartach wspomnienia,
Wciąż wilczyca śpiewa pieśń przeznaczenia.
Ze specjalną dedykacja dla @wxldr0se oraz @the-last-poet-in-westeros
#blue roses of wolves#blue rose of wolves#lyanna stark#house stark#house of stark#winter is coming#winterfell#lya stark#lyanna x rhaegar#pregotedit#pre asoiaf#polish rpg#polish rp#movedヽask.fm
13 notes
·
View notes
Text
Matilde Gioli · 1989 · Italian
requested by anonymous
#Matilde Gioli#Matilde Gioli avatar#Matilde Gioli 400x640#400x640#rpg#faceclaim#avatar#rpg ressources#rpg faceclaim#forumactif#polish rpg#request#faceclaim suggestions
15 notes
·
View notes
Text
┏━━๑۞๑ ━━┓
❝ -ᵂʰᵉⁿ ᵗʰᵉ ˢᵗᵃʳˢ ᵇˡᵉᵉᵈ ᵃⁿᵈ ᵗʰᵉ ˢᵏⁱᵉˢ ʷᵉᵉᵖ ᶠⁱʳᵉ˒ ᵗʰᵉ ˢᵗᵃˡˡⁱᵒⁿ ᵗʰᵃᵗ ᵐᵒᵘⁿᵗˢ ᵗʰᵉ ʷᵒʳˡᵈ ˢʰᵃˡˡ ʳⁱᵈᵉ ᵒⁿᶜᵉ ᵐᵒʳᵉˑ ᴰᵉᵃᵗʰ ˢʰᵃˡˡ ᵇᵒʷ ᵇᵉᶠᵒʳᵉ ʰⁱᵐ˒ ᵃⁿᵈ ᵗʰᵉ ˢʰᵃᵈᵒʷ ᵒᶠ ⁿⁱᵍʰᵗ ˢʰᵃˡˡ ᶠˡᵉᵉ ᶠʳᵒᵐ ʰⁱˢ ᵖᵃᵗʰˑ ᴼⁿˡʸ ᵗʰᵉⁿ ˢʰᵃˡˡ ᵗʰᵉ ᵇʳᵒᵏᵉⁿ ᵇᵉ ʷʰᵒˡᵉ ᵃᵍᵃⁱⁿ˒ ᵃⁿᵈ ᵗʰᵉ ᶠˡᵃᵐᵉ ᵗʰᵃᵗ ᵈⁱᵉᵈ ᵇᵉ ʳᵉᵏⁱⁿᵈˡᵉᵈ ᵗᵒ ᵇᵘʳⁿ ᵇʳⁱᵍʰᵗᵉʳ ᵗʰᵃⁿ ᵇᵉᶠᵒʳᵉ❝
@father--of--dragons
┗━━๑۞๑━━┛
♛ 𝔖𝔪𝔬𝔠𝔷𝔞 𝔖𝔨𝔞ł𝔞♛
Biała przędza mgieł otaczała Smoczą Skałę niczym dusze poległych w odwiecznej walce o Żelazny Tron. Wyspa tonęła w chłodnym blasku księzyca, który rzucał srebrzyste refleksy, zarówno na fale Zatoki Czarnego Nurtu, jak i budowlę dawnej chwały Valyrii. A ta prezentowała się z godnością dawnej legendy.
Zamek, niczym wyszczerbione zęby pradawnego smoka, wyrastał z czarnego kamienia, wyrzeźbionego przez wiatr i czas. Groźne gargulce zdobiły jego mury, patrząc na świat pustymi oczodołami; wygięte w upiornym grymasie, zdawały się obserwować każdego przybysza, mierząc wartość owego - w bitwie lub zdradzie.
A nad tym wszystkim burzowe chmury i biała zawiesina oparu, leniwie oplatająca wieże, jakby chciała ukryć tajemnice tego miejsca, a także cienie trzech smoków – Drogona, Rhaegala i Viseriona – krążących po niebie niczym żywe symbole potęgi, którą Daenerys Targaryen odziedziczyła po swoich przodkach.
Zrodzona w Burzy stała na dziedzińcu, otulona płaszczem ze srebrzystego futra, który zdobiły smocze motywy. Jej twarz pozostawała wyrzeźbioną maską – piękną, lecz lodowatą. Po jej bokach stało dwóch mężczyzn. Po lewicy Jon Snow, blady, odziany jak na mieszkańca północy przystało; milczący i napięty, jakby już przygotowywał się do nieuchronnej walki. Po prawicy zaś Tyrion Lannister, choć znacznie niższy wzrostem - ze względu na swoją niskorosłość - wydawał się równie wielki w swoim cynizmie, trzymając kielich wina, jakby to on miał go obronić przed wszystkimi niebezpieczeństwami świata. Z tyłu trzech postaci, w cieniu niczym pająk, pozostawał Lord Varys, tkając własne sieci przemyśleń.
Daenerys spojrzała na Jona z chłodnym dystansem.
– Powtórz to jeszcze raz, Jon. Powiedz mi, że Khal Drogo, mój mąż, który zginął w ogniu i śmierci, powrócił z martwych.
Jon skinął głową, jego twarz była poważna, niemal bolesna w swojej szczerości.
– Został przywrócony do życia, jak ja.
Daenerys zmrużyła oczy, a jej spojrzenie przeszło od Jona do Tyriona i z powrotem. Słowa wisiały w powietrzu, jakby sam wiatr Smoczej Skały wstrzymał oddech. To, co Jon opisał, wydawało się niemożliwe, nawet w świecie, w którym smoki znów latały po niebie.
Khal Drogo, powrócony z martwych? Czy był to znak od bogów, czy raczej kolejna próba ich okrutnej zabawy?
– Khal Drogo... powrócił? – jej głos cechował się jedwabistym tonem, który jednak wibrował ostrzem lodu. – Słyszałam już o takich sztuczkach. Kapłani R’hllora bawią się w bogów, ale to nie czyni ich wszechmocnymi.
Tyrion uniósł kielich, przyglądając się rubinowemu płynowi.
– Sztuczka czy nie, widziałem cuda, których nie potrafię wyjaśnić – zauważył z typowym dla siebie cynizmem. – Ale pytanie brzmi, co ty z tym zrobisz, jeśli to prawda.
Daenerys skrzywiła się, jej spojrzenie spoczęło na Tyrionie.
– Zali wierzysz w to, Tyrionie?
Tyrion wzruszył ramionami, jakby cała ta sprawa była jedynie kolejnym przykładem chaosu w świecie, w którym się znajdował.
– Wierzę, że świat lubi zaskakiwać. Ale to, czy Drogo rzeczywiście powrócił, to pytanie, na które tylko ty możesz znaleźć odpowiedź.
– Jeśli to prawda, to znaczy, że Mirri Maz Duur nie kłamała – powiedziała cicho. – Kiedy słońce wzejdzie na zachodzie i zajdzie na wschodzie. Kiedy morza wyschną, a góry rozwieje wiatr jak liście. Kiedy moje łono znowu ożyje, a ja…urodzę żywe dziecko… Wtedy powróci Khal Drogo.
Jej głos załamał się na chwilę, ale szybko odzyskała panowanie nad sobą.
– Nie ma cudów, które nie mają swojej ceny. Jeśli Khal powrócił, jest ku temu powód. Czy ktoś chce sprawdzić, jaka to cena? Wszyscy wiemy, że martwi nie powracają.– powiedziała chłodno, a w jej głosie brzmiała nuta ostrzeżenia. – Czerwona Kapłanka bawiła się w bogów, kiedy sprowadziła ciebie z powrotem, Jonie Snow. Ale Drogo? – spojrzenie srebnowłosej stwardniało. – Drogo żywy. To znaczy, że ktoś próbuje bawić się moimi uczuciami.
Jon podjął wyzwanie jej spojrzenia.
– Zasłużył, byś sama to oceniła. Poślij kruka po Melisandre. Nie ufam jej, ale jej moce są prawdziwe.
Daenerys skinęła głową.
– Zrobię to. Ale jeśli okaże się to grą... – Jej spojrzenie zamieniło się w lodowate ostrze. – Nie zniosę kolejnej zdrady.
Daenerys milczała przez chwilę. Jej spojrzenie przesunęło się na znajdującego się za nimi Pająka, jakby chciała wyczytać prawdę z jego oczu.
– Nie ufam przypadkom, Lordzie Varysie. A ty?Uśmiech eunucha był pozbawiony humoru.
– Jeśli to pułapka, to dość skomplikowana. Ale jeśli to prawda... – spojrzał na nią znacząco. – To musisz się z tym zmierzyć.
Daenerys odwróciła głowę, patrząc w stronę nieba stykającego się z morzem.
- Kiedy słońce wzejdzie na zachodzie i zajdzie na wschodzie.. Czy to możliwe, że teraz te słowa miały się spełnić?... - pytanie zawisło w powietrzu niedopowiedzeniem, a Matka Smoków oddała swój kielich z winem Tyrionowi, nie racząc się jego zawartością odkąd natrętne myśli powracały do przepowiedni.
– Poślijcie kruka po Melisandre. Niech przybędzie na Smoczą Skałę.– zdecydowała w końcu. – Chcę usłyszeć jej wersję tej historii.
Nim zdążyła dopowiedzieć rozkaz, z oddali dobiegł dźwięk rogów. Brama Smoczej Skały otworzyła się z przeciągłym skrzypieniem, a na dziedziniec wkroczył Khal Drogo.
♛Przybycie Khala Drogo♛
Kiedy Khal Drogo przekroczył bramy Smoczej Skały, noc zdawała się wstrzymać oddech. Daenerys stała na dziedzińcu, otoczona przez strażników i doradców. Cienie pochodni rzucały na ziemię figury, które zdawały się poruszać własnym życiem.
Kiedy Drogo wyszedł z cienia, jego spojrzenie spotkało jej. Wyglądał jak dawno utracony sen, dakładnie taki, jakim go zapamiętała – olbrzymi, muskularny. Długi warkocz, ozdobiony złotymi pierścieniami, opadał na jego plecy, a w jego oczach błyszczał znajomy ogień – ten sam, który zapamiętała z nocy ich pierwszego spotkania.
Nie był jednak tym samym mężczyzną. Oczy miał głębsze, jakby spoglądały przez zasłonę śmierci, ciało wciąż silne, ale z bliznami, które nie pochodziły z tego świata. Jego ruchy były ostrożne, jakby dopiero oswajał się z powrotem wśród żywych. Stał w milczeniu, otoczony echem przeszłości i spojrzeniem, którego młoda kobieta nie potrafiła zdefiniować i które budziło w niej co najmniej ambiwalentne uczucia; bowiem oczy Khala, ciemne jak bezksiężycowa noc, spoczęły na niej, ale Daenerys wypatrzyła w nich iskrę, która ją niepokoiła. Iskrę tą Dany zinterpretowała jako coś nieludzkiego, czując lodowaty dreszcz. A może to jedynie gra ciemności i pochodni? Może krótkie, złowrogie spojrzenie, które posłał w kierunku Jona Snow.
- Jalan atthirar anni. - powitał ją ten, który przybył zza światów.
Daenerys nie odpowiedziała od razu. Czuła, jak Drogon porusza się niespokojnie za jej plecami, jakby węszył coś znajomego, a zarazem obcego.
Kim jesteś, by mnie tak nazywać? Mój mąż zginął. Jego ciało spłonęło na stosie pogrzebowym. Zali mam uwierzyć, że to naprawdę ty, Drogo? Czy może ktoś inny nosi twoją twarz? - niewypowiedziane pytania będą jej krążyły w głowie. Jak dotąd nie wiedziała, czy może zawierzyć swoim zmysłom, a może raczej faktom. Khal stał przed nią.
A jeśli to pułapka?
Targaryenka przesuwała spojrzenie z Jona Snow na Tyriona, jakby szukając w nich odpowiedzi.
– Jeśli to naprawdę on, powinniśmy się upewnić, że jest po naszej stronie. O ile, rzecz jasna, nie przywiódł go tu jakiś inny cel.
Daenerys spojrzała w twarz Drogo zupełnie bez emocji, gdy wtem, nagle powietrze przeszył przenikliwy, donośny ryk. Drogon zniżał się nad dziedzińcem, skrzydła rozpościerał niczym czarna burza, a cienie jego potężnego ciała przesłaniały światło księżyca. Tumany pylistego, wulkanicznego kurzu zawirowały w piruetach dostając się do oczu, nosa, płuc. Za jednym smokiem pojawili się jego bracia, Viserion i Rhaegal, szybowali za nim, lecz to on był tym, który pierwszy dotknął ziemi. Smocze pazury uderzyły o kamienne płyty z głuchym łoskotem, a ziemia pod nimi zdawała się drżeć.
Drogo stał nieruchomo, jego oczy śledziły każdy krok bestii. Był wojownikiem, nieustraszonym Khalem, ale i on musiał czuł, jak potężny jest ten przeciwnik. Drogon podniósł głowę, jego gardziel wypełnił pomruk, który przypominał grzmot nadciągającej burzy. Smok spojrzał na niego – spojrzenie czyste, pierwotne, ogniste.
Daenerys, choć serce jej biło jak szalone, nie odezwała się ani słowem. Wiedziała, że to moment próby. Smoki, te dzieci Valyrii, nie były zwykłymi stworzeniami – akceptowały tylko tych, których uznały za swoich. Viserion szczególnie Tyriona, zaś Rhaegal - Białego Wilka z Północy. O ile Złoto Dnia pozostawał zawsze najbardziej nieufnym z braci, o tyle wyboru Szafira Wśród Płomieni - Daenerys nie rozumiała. W przypadku Tyriona i Viserysa, zrozumiała, iż pogłoski o Aerysie i Joannie Lannister okazały się prawdziwe, tak nie mogła znaleźć odpowiedzi dlaczego Rhaegal lubił towarzystwo bękarta Neda Starka. A co z Czarnym Postrachem?
Drogon ruszył ku Drogo. Każdy krok smoka wypełniał powietrze napięciem, jakby cały świat wstrzymał oddech, w tym i Matka Smoków, która wiedziała, że jeśli Drogon nie zaakceptuje Drogo, żadna siła na świecie nie powstrzyma smoka przed zniszczeniem wszystkiego, co znajdzie się w jego drodze.
Jednakże Drogo nie cofnął się, nie drgnął nawet, choć gorący oddech bestii owiał jego twarz. Daenerys miała wrażenie, że czas stanął w miejscu. Przez chwilę nic się nie działo. Potężny łeb Drogona był nieruchomy, jedynie nozdrza lekko drżały, z lekka dymiąc. Po czym najzwyczajniej w świecie legendarna bestia zniżyła głowę, jakby uznając mężczyznę za swojego pana i szturchnęła pyskiem w delikatnej żarliwości pierś Khala, zamykając przy tym oczy z błogości. Gest był jednoznaczny. Smok zaakceptował Khala, przyjmując go jako część stada, jako kogoś, kto mógłby być równy jego matce.
Viserion i Rhaegal zaryczały w odpowiedzi, jakby w geście aprobaty. Smoki uniosły się w powietrze, krążąc nad dziedzińcem, a Drogon pozostał przy Khalu, jego oddech pozostawał spokojny, niemal czuły.
Shekh ma shieraki anni - powinna odpowiedzieć Daenerys, zamiast tego odezwała się w Dothraki:
- Anha vazhak yeraan thirat.
Istotnie. Krew dawnej Valyrii i jej smoki pozwoliły przywróconemu do życia przybyszowi żyć. Czyżby teraz miała zacząć się nowa epoka, epoka Khala Drogo, Władcy Smoków?...
Wrażenia tego wieczoru miały pozostać jeszcze długo w pamięci zebranych. Zwłaszcza, że na bohaterów czekał jeszcze jeden niespodziewany zwrot akcji, tym bardziej, że na dziedzińcu Smoczej Skały panowała ciężka atmosfera, jakby powietrze było zgęstniałe, bardziej przytłaczające niż zwykle, stało się bardziej lodowate. Smoki, które niedawno zademonstrowały swoją akceptację Khala Drogo, zaczęły się niespokojnie poruszać. Ich ruchy stały się gwałtowne, a nozdrza drżały, jakby wyczuwały coś, co zakłócało ich naturalny spokój. Rhaegal uniósł łeb, wydał niski pomruk, który przypominał ostrzeżenie, Viserion zasyczał wściekle, jakby w strachu. Tylko Drogon pozostał niewzruszony, choć pochylił łeb ku dołowi, jakby nie mogąc się zdecydować, czy węszyć, czy już rzucić się do ataku, czy cierpliwie pozostać na miejscu.
Jon Snow, stojący na czele małej grupy przybyszów z północy, spojrzał na Daenerys Targaryen z powagą. Wiedział, że chwila była delikatna. Smoki to stworzenia instynktu, a ich zmysły wyczuły to, co Jon przywiózł na Smoczą Skałę.
– Spotkaliśmy się tutaj z dwóch powodów, Wasza Miłość, – odezwał się Jon, jego głos spokojny, ale wyraźnie napięty. – Pierwszy dotyczy powrotu Khala Drogo. Ale drugi… drugi jest jeszcze ważniejszy.
Daenerys zmarszczyła brwi, wyczuwając, że coś w tonie Jona zdradzało grozę, której jeszcze nie rozumiała. Jon skinął na Davosa Seawortha, który stał z tyłu, a potem wskazał na dużą, okutą żelazem skrzynię, przyniesioną przez dwóch mężczyzn z Północy.
– Wewnątrz jest to, co zagraża każdemu człowiekowi w Westeros. Nie przybyłem prosić o koronę ani o ziemię. Przybyłem, by błagać o sojusz i pomoc. Bowiem bez waszej pomocy Pani wszyscy zginiemy.
Smoki zasyczały głośno, zwłaszcza Drogon, który poruszył skrzydłami, unosząc kurz z dziedzińca. Nawet Daenerys poczuła, jak niepokój ogarnia ją na widok ich reakcji. Jon odwrócił wzrok na skrzynię i ruszył ku niej, a Davos i jego ludzie odsłonili jej wieko.
W mgnieniu oka ciszę nocy przerwał dziki, nieludzki ryk, który wydała uwięziona istota – Biały Wędrowiec. Z jego ciała emanował lodowaty chłód, a oczy płonęły niebieskim blaskiem, który wydawał się przeszywać każdego, kto odważył się spojrzeć w ich głębię. Smoki cofnęły się gwałtownie, a Drogon zasyczał ostrzegawczo, zbliżając się do Daenerys, jakby chcąc ją ochronić przed nieznanym zagrożeniem.
Daenerys zrobiła krok do przodu, spoglądając na stworzenie z mieszaniną zdumienia i niedowierzania.
– To… to jest jeden z tych, o których mówiłeś? – zapytała, jej głos ledwie szeptem i uchwyciła się kurczowo rękawa Jona Snow jak kotwicy duszy.
Jon skinął głową.
– Biali Wędrowcy. Inni. Poddani Nocnego Króla, który dowodzi armią nieumarłych, a ta pochłania wszystko na swojej drodze. Smocze szkło i Valyriańska stal oraz smoczy ogień to jedyne rzeczy, które mogą ich zabić. Zwykłe ludzkie armię, nie są w stanie ich pokonać. Za to oni zostawiają więcej bezwolnych bytów, takich jak ten. Zwykły ogień, czy oręż ich nie zabije. - mówiąc to zbliżył się z pochodnią do stwora. Lodowy byt wydawał się bardziej rozwścieczonym niż jeszcze chwilkę temu, lecz po za tym nie doznał obrażeń. Oręż z kolei złamał się o jego lodowe ciało.
–To co mówiłem, było prawdą Dany - Biały Wilk nazwał ją tym szczególnym zdrobnieniem, pozwalając sobie na poufałość przy wszystkich. - Potrzebuję Cię. Wszyscy rozpaczliwie potrzebujemy - powiedział, po czym wyjął miecz – Długi Pazur – i podszedł bliżej. Wędrowiec szarpał się w skrzyni, próbując wydostać się na wolność, ale zanim zdążył cokolwiek zrobić, Jon zamachnął się i uderzył. Ostrze Valyriańskiej stali przecięło lodowate ciało, które rozsypało się w chmurę kryształowego pyłu. Wszystko ucichło.
Smoki, choć wciąż czujne, przestały syczeć. Viserion uspokoił się, przestając trzepotać skrzydłami, Rhaegal spokojnie legł na ziemi, a Drogon uniósł łeb i wypuścił cichy pomruk, jakby aprobując czyn Jona. Daenerys spojrzała na niego z mieszanką szoku i zrozumienia.
– Przyjmuję twoje słowa, Jonie Snow. Smocze Szkło jest twoje. Ale jeśli mam wysłać moje smoki na Północ, muszę wiedzieć, że to, co robimy, ma szansę się powieść.
Jon skinął głową, a Daenerys odwróciła wzrok na Khala Drogo.
– Drogo – odezwała się do niego w jego jezyku, jej głos brzmiał spokojnie, ale stanowczo. – Chciałabym porozmawiać z Tobą jutro w moich komnatach. Sam na sam.
Spojrzała na Davosa, a potem z powrotem na Drogo.
– Dziś nocą odpoczniesz. Zapewnię Ci komnatę, strawę, odzienie oraz nowy arakh z obsydianu. A jutro… Chciałabym poznać Twoje zdanie, albowiem jutro podejmę decyzje, które zadecydują o losach całego świata.
Drogo nie odpowiedział, ale w jego oczach widać było zrozumienie. Daenerys spojrzała ponownie na Jona, który wciąż ściskał rękojeść miecza.
– Walka jeszcze się nie rozpoczęła, ale już czuję jej ciężar. Będziemy gotowi.
Dziedziniec powoli opustoszał, a Daenerys odwróciła się ku Drogonowi, który na nowo spoczął przy jej boku. Światło pochodni migotało na zimnym kamieniu Smoczej Skały, a noc wydawała się cichsza, ale zarazem bardziej złowieszcza niż kiedykolwiek.
♛Smocza skała, zamek♛
Wnętrze Smoczej Skały było równie ponure, co jej zewnętrze. Ściany, zdobione płaskorzeźbami smoków, odbijały echa kroków.
Jeszcze tego samego wieczoru, Tyrion znalazł Daenerys w jej komnacie. Stojąc przed wielkim oknem wychodzącym na morze, Targaryenka wyglądała niczym posąg wyrzeźbiony z najczystszego marmuru. Tyrion chrząknął.
– Wyglądasz, jakbyś chciała zabić wiatr.
– Zastanawiam się – odpowiedziała, nie odwracając głowy.
Tyrion przesunął się bliżej, upijając łyk wina.
– Myślisz o swoim Khalu? Czy o tym, że władza nie chce się dzielić?
Daenerys obróciła się ku niemu.
– Jak śmiesz?
– Ach, ależ ja śmiem – odpowiedział Tyrion, uśmiechając się lekko. – Nigdy nie lubiłaś, gdy ktoś próbował cię kontrolować. Ani Viserys, ani Hizdahr zo Loraq, ani Daario Naharis. Khal Drogo miałby być wyjątkiem. Dlaczego?
Daenerys zamilkła na chwilę, a potem odpowiedziała powoli, jakby ważąc każde słowo.
– Khal Drogo był mi lojalny.
– Pozwól, że przypomnę Ci, co kiedyś sama mi powiedziałaś: Lojalność mężczyzn często kończy się tam, gdzie zaczyna się ich własna ambicja – odparł Tyrion, upijając łyk wina. - Ty się zwyczajnie boisz, że Twoi dzisiejsi poddani zechcą podążyć za mężczyzna, tylko dlatego, że jest mężczyzna. Zaprzecz, jeśli się mylę.
– Nie zaprzeczam. Po prostu dawniej… Myślałam, że Drogo będzie moją opoką. Paradoksalnie, gdyby nie jego śmierć, nie wiedziałabym do jak wielkich rzeczy jestem zdolna. A nawet jeszcze wcześniej… To ja musiałam walczyć, wywalczyć swoją pozycję. Nie będę bezwolnym pionkiem, Tyrionie. Nigdy więcej.
Tyrion skinął głową.
– Wiem. Ale władza jest dziedziczna i jak dotąd zasiadali na tronie, albo szaleńcy jak Aerys albo głupcy Joffrey, lub też najgorsze z możliwych połączeń i głupcy i szaleńcy. Może warto przemyśleć także matrymonialną propozycję Jona Snow? On przynajmniej nie jest głupcem i wydaje się bardziej - za pozwoleniem - obyty. Ma poparcie Północy, a Sansy Stark nie wolno ci lekceważyć. Pomyśl, druga taka szansa może ci się nie trafić albo Jon Snow, albo Khal Drogo. Co podpowiada Ci serce? Zastanów się, dobrze się zastanów kto zasiądzie na Żelaznym Tronie po tobie? Wszak wiesz, że nie możesz… - urwał w pół słowa.
Daenerys spojrzała na niego zimno.
– Przypominam Ci, Tyrionie, że Aerys był także i Twoim biologicznym ojcem.
– Wiem. Jednakże, ani myślę kiedykolwiek zasiadać na Żelaznym Tronie. Tylko pomyśl, karzeł na Tronie. Okrzyknięto by mnie szaleńcem i podważono moją władzę tylko i wyłącznie ze względu na groteskowy widok. Sam siebie bym podważył. Poza tym, jakoś nie pragnę by cokolwiek mnie…dźgało… podczas siedzenia. - skwintował, rozbawiając Daenerys.
– Zawsze umiałeś mnie rozbawić. Dziękuję Ci za to Tyrionie. Co zaś się tyczy władzy. Jeśli zdobędę tron, to smoki będą moim dziedzictwem. Nie ufam ludziom. Nie po tym, jak Viserys próbował mnie sprzedać, Hizdahr otruć, a Daario... – urwała. - Zaś co się tyczy Jona. Niepokoi mnie fakt, że Rhaegal wybrał go na smoczego jeźdzca. Wszak smok zawsze wyczuje smoczą krew. Co wspólnego ze smokami może mieć bękart? Jedno to sojusz, mający na celu obronę świata przed zagładą, co innego poddaństwo mężczyźnie, tylko i wyłącznie z obawy przed tym, że zabierze należytą mi władzę, zwłaszcza, że wiem, iż nie jestem w stanie przedłużyć rodu Targaryenów.
Tyrion uniósł brew.
– Prorokujesz koniec dynastii?
– Żaden głupiec ani szaleniec nie zasiądzie na moim tronie. Ani ja, ani moje smoki na to nie pozwolą. Jest też jeszcze coś, co powinieneś wiedzieć. Nadleciał kruk z Królewskiej Przystani. Cersei wypowiada nam wojnę.
♛Smocza Skała -
Komnaty Daenerys♛
Noc była cicha, choć wiatr nie przestawał smagać kamiennych murów Smoczej Skały. W komnacie Daenerys płonęły świece, rzucając ciepłe światło na chłodne, surowe ściany. Wszystko tworzyło tu symbole mocy, którą zdobyła własnymi siłami, ale teraz serce Daenerys biło mocniej, jakby przypominało jej o czymś bardziej osobistym.
Siedziała przy oknie, spoglądając na niespokojne morze. Jej dłonie delikatnie zaciskały się na krawędzi wysokiego oparcia krzesła. Czekała. Na niego. Khal Drogo, jej Drogo, który powrócił do niej w sposób, którego ani nie mogła zrozumieć, ani w pełni zaakceptować. Jego widok na dziedzińcu – żywego, potężnego, a zarazem jakby naznaczonego cieniem śmierci – wywołał w niej lawinę wspomnień i emocji.
Gdy drzwi uchyliły się cicho, podniosła głowę. Stał tam, jak zawsze dumny i wyniosły, w nowym odzieniu, które dostarczył mu jej dwór, ale to nie zmieniło jego dzikiego majestatu.
Nigdy więcej nie pozwolę, aby służki pobierały z niego miarę.- smocza zachłanność zaczęła dochodzić z tym silniejszą siłą, im silniej była tłumiona. Dawniej tylko ja dotykałam jego włosów… Być może to już stare dzieje.
Zlustrowała go od stóp do głowy. Miał w sobie coś, czego nikt inny nie miał – siłę pierwotną, nieokiełznaną, i spojrzenie, które potrafiło przebić najgrubszy mur wątpliwości.
Daenerys wstała, powoli, z gracją. Jej dłonie spoczęły na bokach jedwabnej sukni, a spojrzenie przesuwało się po nim, jakby chciała zapamiętać każdy szczegół. Jakby chciała nauczyć się widoku Khala na nowo. Ciała, postury, które znała tak dobrze, ale i nader wszystko duszy, która przeszła przez coś, czego nigdy nie mogła zrozumieć.
– Drogo – wyszeptała, a jego imię zabrzmiało w ciszy jak modlitwa.
Nie odpowiedział. Jego oczy, ciemne jak najgłębsze otchłanie, wpatrywały się w nią z intensywnością, która jednocześnie ją onieśmielała i przyciągała. Zrobiła krok do przodu, a potem kolejny, aż w końcu stanęła tuż przed nim. Daenerys spojrzała w górę, czując bijące od niego ciepło, prawie jak echo ognia smoka.
Przez chwilę nikt się nie odezwał. Cisza między nimi pozostawała pełną napięcia, jakby każde z nich czekało, aż drugie zrobi pierwszy krok. Daenerys uniosła dłoń, i już już miała delikatnie dotyknąć jego policzka, ale zrezygnowała z impulsu pokusy.
Czy ta skóra jest ciepła, prawdziwa? Czym naprawdę go odzyskała?
– Powróciłeś do mnie, ale… jaką cenę zapłacił świat, byś tu stanął?
W jego oczach zobaczyła coś, czego wcześniej nie znała – cień doświadczeń, które zmieniły go na zawsze. Nie wiedziała, jakim cudem mógł wrócić, czy była to magia, czy kara bogów, kaprys Czerwonej Kapłanki, ale jedno było pewne: Drogo był tu, a ona musiała się z tym zmierzyć.
Zrobiła krok do tyłu, odwracając wzrok na chwilę.
– Jutro świat pozna moje decyzje – powiedziała cicho, jakby bardziej do siebie niż do niego. – Ale dziś… dziś musimy zrozumieć siebie na nowo. Musisz mi powiedzieć, czy wróciłeś tutaj dla walki, dla władzy? Co myślisz o Białym Wędrowcu i fakcie, że na dalekiej Pólnocy na ludzkość czeka cała armia nieumarłych? Powiedz mi prawdę co Cię tu sprowadza. Co widziałeś po swojej śmierci, co się z Tobą działo przez te wszystkie lata, jak sobie radziłeś. Wreszcie… Czy masz do mnie żal…że ja… wówczas. No wiesz przecież… - nie była zdolna wypowiedzieć, iż w dużej mierze przyczyniła się do ukrócenia jego życia. - Myślałam, że daję Ci ulgę w cierpieniu, skracam mękę. Poza tym… Widziałam Cię w wizji, w Domu Nieśmiertelnych. Byłeś tam razem z… - głos królowej załamał się, pozwoliła sobie na słabość, której w innych okolicznościach i przy kimś innym wstydziłaby się - z Rhaego.
- Wróciłeś do żywych. A gdzież jest nasz synek? Dlaczego nie wróciłeś razem z nim?
Odwróciła się z powrotem do niego, patrząc na jego postać w blasku świec, a w kąciku jej oczu coś się szkliło. Wtedy zrozumiała, że niezależnie od tego, co przyniesie jutro, tej nocy nie byli królową i khalem, nie byli Smoczą Królową i jej wojownikiem. Byli tylko Dany i Drogo – dwojgiem ludzi, którzy przeszli przez śmierć i ogień, by znów stanąć twarzą w twarz.
I choć nie wypowiedziała tych słów na głos, jej umysł krzyczał: „Shekh ma shieraki anni.”
⠀⠀ ⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀❛⠀ᴋ⠀ʜ⠀ᴀ⠀ʟ⠀⠀⠀⠀⠀⠀&⠀⠀⠀⠀⠀ᴋ⠀ʜ⠀ᴀ⠀ʟ⠀ᴇ⠀ᴇ⠀ꜱ⠀ɪ⠀❜ ⠀⠀⠀⠀⠀⠀ -⠀-⠀-⠀-⠀-⠀-⠀-⠀-⠀-⠀-⠀-⠀-⠀-⠀-⠀-⠀-⠀-⠀-⠀-⠀-⠀-⠀- ⠀⠀⠀⠀⠀⠀❪⠀⠀⠀⠀⠀⠀ ⠀⠀ @the-promised-storm ⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀ ⠀⠀❫ ⠀⠀⠀⠀⠀⠀𝘰𝘳 𝘮𝘢𝘺𝘣𝘦 𝘪𝘵 𝘪𝘴 𝘢 𝘥𝘳𝘦𝘢𝘮. 𝘺𝘰𝘶𝘳 𝘥𝘳𝘦𝘢𝘮,⠀𝘮𝘺⠀𝘥𝘳𝘦𝘢𝘮. 𝘐 𝘥𝘰 𝘯𝘰𝘵 𝘬𝘯𝘰𝘸. ⠀⠀⠀⠀⠀⠀𝘵𝘩𝘦𝘴𝘦 𝘢𝘳𝘦 𝘲𝘶𝘦𝘴𝘵𝘪𝘰𝘯𝘴 𝘧𝘰𝘳 𝘸𝘪𝘴𝘦 𝘮𝘦𝘯⠀𝘸𝘪𝘵𝘩⠀𝘴𝘬𝘪𝘯𝘯𝘺⠀𝘢𝘳𝘮𝘴.⠀𝘺𝘰𝘶⠀𝘢𝘳𝘦 ⠀⠀⠀⠀⠀⠀𝘵𝘩𝘦 𝘮𝘰𝘰𝘯 𝘰𝘧 𝘮𝘺 𝘭𝘪𝘧𝘦.⠀𝘵𝘩𝘢𝘵⠀𝘪𝘴⠀𝘢𝘭𝘭 𝘐 𝘬𝘯𝘰𝘸 𝘢𝘯𝘥 𝘢𝘭𝘭 𝘐 𝘯𝘦𝘦𝘥 𝘵𝘰 𝘬𝘯𝘰𝘸. ⠀⠀⠀⠀⠀⠀𝘢𝘯𝘥 𝘪𝘧 𝘵𝘩𝘪𝘴 𝘪𝘴 𝘢 𝘥𝘳𝘦𝘢𝘮… 𝘐 𝘸𝘪𝘭𝘭 𝘬𝘪𝘭𝘭 𝘵𝘩𝘦 𝘮𝘢𝘯 𝘸𝘩𝘰 𝘵𝘳𝘪𝘦𝘴 𝘵𝘰 𝘸𝘢𝘬𝘦 𝘮𝘦. ⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀♔⠀⠀ 𝐄𝐓𝐄𝐑𝐍𝐀𝐋 𝐋𝐎𝐕𝐄 𝟎𝟏 ⠀⠀♕ ⠀⠀ ⠀⠀⠀ /⠀/⠀/⠀/⠀/⠀/⠀/⠀/⠀/⠀/⠀/⠀/⠀/⠀/⠀/⠀/⠀/⠀/⠀/⠀/⠀/⠀/
#❲⠀𝐤𝐡𝐚𝐥⠀.ᐟ⠀𝘥𝘳𝘰𝘨𝘰⠀❳⠀◝⠀𝚎𝚝𝚎𝚛𝚗𝚊𝚕𝚘𝚟𝚎⠀⋆#movedヽask.fm#gameヽofヽthrone#daenerysヽtargaryen#daenerys stormborn#the promised strom#the promised princess#polish rp#polish rpg
132 notes
·
View notes
Text
A certain someone made me play Pokemon Rejuvenation and a certain old man reminded me of a certain old woman
#kreiss is. very odile vibes. to me. also baller outfit (suit gaming)#isat#in stars and time#isat odile#pokemon rejuvenation#kreiss#Pokemon rejuvenation is honestly such an amazing fan game#incredibly high effort and polish. fun stuff#Also a fucking MONSTER of an rpg I've been grinding this game for 50 hours now and I'm not even halfway holy shitttt#feli i blame you#day 72#16 left#....#might have to actually change to bi-daily-odile fr fr#me when i accidentally drew her too close to the original sprite's pose: uhh wait how do i make it different#ah yes#cunty legs + hand lean
590 notes
·
View notes
Text
EVERYONE AROUND ME IS A MOTHER F#%$IN' JERK.
#rory mancer#yiik: a postmodern rpg#yiik#thanks for the support on my dumps it's been appreciated#anyway I love him and it felt like a shame that I've never drawn a polished rory#artegazebo
58 notes
·
View notes
Text
𝓀𝑜𝓃𝓉𝑒𝓀𝓈𝓉
☾ ✧・゚: *✧・゚:* -ˋˏ ༻✿༺ ˎˊ- *:・゚✧*:・゚✧☽
❦
♫ ♪ ♪ ♫ ♩ ♬ ♭ ♮ ♯
┍━━━━━♥♠♣♦━━━━━┑
┕━━━━━♥♠♣♦━━━━━
🝮🝮🝮🝮🝮🝮🝮🝮🝮🝮🝮🝮🝮🝮🝮🝮🝮🝮🝮🝮🝮🝮🝮
𝒽𝓉𝓉𝓅𝓈://𝒿𝓊𝓈𝓉𝓅𝒶𝓈𝓉���.𝒾𝓉/𝓀𝑜𝓃𝓉𝑒𝓀𝓈𝓉
#sophija morietti#queen of clubs#polish rp#polish rpg#polishrpヽoc#thompson familly#morietti vs russo#movedヽask.fm#morietti familly
27 notes
·
View notes
Text

Tło muzyczne
Gᴅʏʙʏᴍ ᴍɪᴀłᴀ ᴏᴘɪsᴀć sᴡᴇ żʏᴄɪᴇ... Mᴇ żʏᴄɪᴇ ʙʏłᴏ ᴊᴀᴋ sᴢᴡᴀᴊᴄᴀʀsᴋɪ ᴢᴇɢᴀʀᴇᴋ.
Dᴢɪᴀłᴏ ʙᴏ ᴍᴜsɪᴀłᴏ. Bᴏ ᴛᴀᴋ ᴢᴏsᴛᴀłᴏ ᴢ ᴢᴀłᴏżᴇɴɪᴀ sᴋᴏɴsᴛʀᴜowane
Nᴀ ᴡsᴢʏsᴛᴋᴏ ᴘʀᴢʏᴄʜᴏᴅᴢɪł ᴄᴢᴀs. Wsᴢʏsᴛᴋᴏ ʙʏłᴏ ᴄᴏ ᴅᴏ sᴇᴋᴜɴᴅʏ ᴢᴀᴘʟᴀɴᴏᴡᴀɴᴇ... Kᴀżᴅʏ ᴍᴏ́ᴊ
ᴋʀᴏᴋ﹐
ᴏᴅᴅᴇᴄʜ...
Zʀᴏᴢᴜᴍɪᴀłᴀᴍ ᴛᴏ ᴊᴇsᴢᴄᴢᴇ ʙᴀʀᴅᴢɪᴇᴊ
ᴜ ʙᴏᴋᴜ Kᴀʀᴇɴɪɴᴀ.
Nᴀsᴢᴇ żʏᴄɪᴇ ʙʏłᴏ ᴊᴇᴅɴą﹐
ᴡɪᴇʟᴋą﹐
ᴛᴇᴀᴛʀᴀʟɴą ᴍɪsᴛʏғɪᴋᴀᴄᴊą.
Zɴᴀᴊᴏᴍɪ ᴍᴀʀɪᴏɴᴇᴛᴋᴀᴍɪ ʜɪᴘᴏᴋʀʏᴢᴊɪ.
Zᴀᴡsᴢᴇ ᴄɪ sᴀᴍɪ﹐
ᴢᴍɪᴇɴɪᴀłᴀ sɪę ᴛʏʟᴋᴏ sᴄᴇɴᴀ﹐
ɴᴀ ᴊᴀᴋɪᴇᴊ ᴀᴋᴛᴜᴀʟɴɪᴇ ᴡʏsᴛęᴘᴏᴡᴀʟɪ
﹣ ᴊᴀᴋ ᴡ ᴛᴇᴀᴛʀᴢᴇ.
Wśʀᴏ́ᴅ ᴛᴇᴊ ɢʀʏ ʀᴜᴛʏɴʏ﹐ ᴋᴛᴏ́ʀą ɴɪᴇᴊᴇᴅᴇɴ ɴᴀᴢᴡᴀł ʙʏ ᴍᴏżᴇ ᴋᴜʀᴛᴜᴀᴢᴊą﹐ ʙᴇᴢᴘᴡʀᴏᴛɴɪᴇ ᴍɪᴊᴀłʏ sᴇᴋᴜɴᴅʏ ᴍᴇɢᴏ żʏᴄɪᴀ.
Bʏłᴀᴍ﹕
Uᴋᴏᴄʜᴏɴą sɪᴏsᴛʀą ᴍᴇɢᴏ ʙʀᴀᴛᴀ﹐
Oᴢᴅᴏʙą ɪ ᴅᴏᴅᴀᴛᴋɪᴇᴍ ᴅᴏ żʏᴄɪᴀ Kᴀʀᴇɴɪᴀ﹐
Kᴏᴄʜᴀᴊąᴄą ᴍᴀᴛᴋą﹐
Kᴏʙɪᴇᴛą ᴏᴅᴅᴀɴą ʀᴏᴅᴢɪɴɪᴇ﹐
Śᴄɪśɴɪęᴛą ɢᴏʀsᴇᴛᴇᴍ ᴋᴏɴᴡᴇɴᴀsᴏ́ᴡ
Pᴏᴡśᴄɪąɢʟɪᴡą ᴅᴀᴍą
ᴏ ᴄʜęᴄɪ żʏᴄɪᴀ
ɪ ᴏ ᴘłᴏᴍɪᴇɴɪᴜ sᴋʀʏᴡᴀɴʏᴍ ᴡ ᴅᴜsᴢʏ ﹣
-ᴀ ᴛᴀᴋɪ ɴɪᴇᴋᴏɴᴛʀᴏʟᴏᴡᴀɴʏ ᴍᴏżᴇ ᴡʏᴡᴏłᴀć ᴘᴏżᴀʀ
Tᴀᴋą ʙʏłᴀᴍ ﹣ ᴛᴀᴋą ʙʏć ᴍᴜsɪᴀłᴀᴍ﹐ ʙᴏ ᴡʏᴘᴀᴅᴀłᴏ.
A ᴍᴏżᴇ ᴅᴏ ᴘᴇᴡɴᴇɢᴏ ᴄᴢᴀsᴜ ɴᴀᴡᴇᴛ ᴄʜᴄɪᴀłᴀᴍ.
W ᴋᴏńᴄᴜ... ᴛᴀᴋą ᴍɴɪᴇ ᴋᴏᴄʜᴀʟɪ ᴡsᴢʏsᴄʏ ﹣ ᴡsᴢʏsᴄʏ ᴛᴏ ᴢɴᴀᴄᴢʏ ɴɪᴋᴛ.
(Może z wyjątkiem Sierioży, ale nie mówmy o nim.
On kochać mnie musi z przymusu -
Bo jestem jego matką
I to i na mnie nakłada obowiązek miłości.)
Zᴇɢᴀʀᴇᴋ sᴢᴡᴀᴊᴄᴀʀsᴋɪ ɴɪᴇ ᴍᴏżᴇ ᴡɪᴇʟᴇ ᴘᴏʀᴀᴅᴢɪć ɴᴀ ᴛʀʏʙ sᴡᴇᴊ ᴇɢᴢʏsᴛᴇɴᴄᴊɪ.
Mᴀ ᴛᴀᴋɪᴇ, ᴀ ɴɪᴇ ɪɴɴᴇ ᴛʀʏʙɪᴋɪ.
Wsᴢʏsᴛᴋᴏ ᴢᴀᴄᴢʏɴᴀ ʙʏć ɴᴏᴡᴇ﹐ ɪɴɴᴇ﹐ ɢᴅʏ ᴏ́ᴡ sɪę ᴘᴏᴘsᴜᴊᴇ.
Kɪᴇᴅʏ ᴡsᴢʏsᴛᴋᴏ ɴɪᴇ ɪᴅᴢɪᴇ ᴡᴇᴅʟᴇ ᴘʟᴀɴᴜ﹐
ᴍᴏżᴇ ᴡᴏ́ᴡᴄᴢᴀs ᴊᴇsᴛ ᴛᴀᴋ ᴊᴀᴋ ʙʏć ᴘᴏᴡɪɴɴᴏ﹖
Sᴛᴀłᴏ sɪę ᴛᴀᴋ. A ᴡsᴢʏsᴛᴋɪᴇᴍᴜ ʙʏł ᴡɪɴɴʏ ᴘᴏᴄɪąɢ.
Nᴀᴊᴘɪᴇʀᴡ ᴢᴡʏᴋłʏ﹐ ʟɪᴛᴇʀᴀʟɴʏ. Pᴏ́źɴɪᴇᴊ ᴘᴏᴄɪąɢ ᴍʏśʟɪ.
Nᴀsᴛęᴘɴɪᴇ ᴘᴏᴄɪąɢ ᴢᴀᴛʀᴢʏᴍᴀł sɪę ᴡ sᴛᴀᴄᴊɪ ᴢᴡᴀɴᴇᴊ ᴜᴄᴢᴜᴄɪᴀ ﹣ ʙʏ ᴅᴏᴊᴇᴄʜᴀć ᴡ ᴋᴏńᴄᴜ ᴅᴏ ᴄᴇʟᴜ.
Tᴏ ᴡ ᴄʜᴡɪʟᴀ﹐ ɢᴅʏ ᴏ́ᴡ ᴢᴡʏᴋłʏ ᴘᴏᴄɪąɢ ᴢᴍɪᴇɴɪł sɪę ᴢᴇ ᴢᴡʏᴋłᴇɢᴏ ᴡ ᴘᴏᴄɪąɢ ғɪᴢʏᴄᴢɴʏ...
A ᴡᴏ́ᴡᴄᴢᴀs...
Sᴢᴡᴀᴊᴄᴀʀsᴋɪ ᴢᴇɢᴀʀᴇᴋ ᴢᴍɪᴇɴɪł sɪę ᴡ ᴘᴏᴢʏᴛʏᴡᴋę.
A ᴊᴀ ʙʏłᴀᴍ ᴍᴀłą ᴛᴀɴᴄᴇʀᴋą ᴛᴀńᴄᴢąᴄą ᴡᴇń.
Zɴᴏ́ᴡ ᴜʙᴇᴢᴡłᴀsɴᴏᴡᴏʟɴɪᴏɴą﹐
ᴛʏᴍ ʀᴀᴢᴇᴍ ᴍᴇʟᴏᴅɪą ᴡłᴀsɴᴇɢᴏ sᴇʀᴄᴀ.
Pᴏᴄɪąɢ ᴘęᴅᴢɪ﹗
Wᴀɢᴏɴɪᴋɪ ᴋᴏɴsᴇᴋᴡᴇɴᴄᴊɪ ɢɴᴀᴊą ᴊᴀᴋ sᴢᴀʟᴏɴᴇ ᴢᴀ ʟᴏᴋᴏᴍᴏᴛʏᴡą﹐
ᴛᴀ ɴᴀᴘęᴅᴢᴀ ᴏʙłęᴅɴą sᴇʀɪę ᴢᴅᴀʀᴢᴇń ﹣ ᴛᴏ sᴇᴋᴜɴᴅɴɪᴋ﹗
Pᴏᴅʀᴏ́ż ᴘᴏᴡᴏʟɪ ᴅᴏʙɪᴇɢᴀ ᴋᴏńᴄᴀ.
Pᴏᴢʏᴛʏᴡᴋᴀ ɢʀᴀ ᴊᴇsᴢᴄᴢᴇ﹐ Wɴᴇᴛ ᴘʀᴢᴇsᴛᴀᴊᴇ﹗... Cᴏ ᴛᴇʀᴀᴢ﹖
Mᴀsᴢʏɴᴀ ᴡsᴢᴀᴋżᴇ ᴘᴏsᴢłᴀ ᴡ ʀᴜᴄʜ.
Jᴇᴅᴇɴ ᴊᴇsᴛ ᴛʏʟᴋᴏ sᴘᴏsᴏ́ʙ
Bʏ ʀᴀᴢ ᴡʀᴇsᴢᴄɪᴇ ᴢᴀᴛʀᴢʏᴍᴀć ᴛᴏ sᴢᴀʟᴇńsᴛᴡᴏ﹐ ᴡ ᴋᴛᴏ́ʀʏᴍ ᴘᴏᴊęᴄɪᴇ sᴢᴄᴢęśᴄɪᴀ ɪ ɴɪᴇsᴢᴄᴢęśᴄɪᴀ ᴊᴇsᴛ ᴛᴀᴋ ᴢᴀᴍɪᴇɴɴᴇ﹗
Wʏᴊść ɴᴀ ᴘʀᴢᴇᴄɪᴡ ʟᴏᴋᴏᴍᴏᴛʏᴡɪᴇ ﹣ ᴊᴀᴋ żʏᴡɪᴏłᴏᴡɪ.
Pᴏ́ᴊść ᴛᴀᴍ ɢᴅᴢɪᴇ ᴡsᴢʏsᴛᴋᴏ sɪę ᴢᴀᴄᴢęłᴏ.
Pᴇʀᴏɴ.Tᴜ ᴡsɪᴀᴅᴀsᴢ ɪ ᴡʏsɪᴀᴅᴀsᴢ.
Pᴏ́ᴊść ʙʏ ʀᴀᴢ ᴏsᴛᴀᴛɴɪ ᴘᴏᴋᴀᴢᴀć sᴀᴍᴇᴊ sᴏʙɪᴇ﹐ żᴇ ɴɪᴇ ᴊᴇsᴛᴇᴍ ᴛᴄʜᴏ́ʀᴢᴇᴍ.
Zᴀᴋᴏńᴄᴢʏć ᴘᴏᴅʀᴏ́ż.
Oᴅᴋᴜᴘɪć ᴡɪɴʏ.
I ᴊᴜż ᴡɪęᴄᴇᴊ ɴɪᴇ ɢʀᴢᴇsᴢʏć.



┏━━๑۞๑ ━━┓
❝ - Yᴏᴜ ᴀʀᴇ ᴡᴀɪᴛɪɴɢ ғᴏʀ ᴀ[̲̅̅ᴛ̲̅][̲̅̅ʀ̲̅][̲̅̅ᴀ̲̅][̲̅̅ɪ̲̅][̲̅̅ɴ̲̅] ...
ᴛʜᴀᴛ ᴡɪʟʟ ᴛᴀᴋᴇ ʏᴏᴜ sᴏᴍᴇᴡʜᴇʀᴇ ғᴀʀ ᴀᴡᴀʏ
Tᴇʟʟ ᴍᴇ ᴡʜʏ ɪs ɪᴛ ɴᴏᴛ ɪ̶ᴍ̶ᴘᴏʀᴛᴀɴᴛ﹖
- ʙᴇᴄᴀᴜsᴇ ᴡᴇ ᴡɪʟʟ ̶ᴛ̶ᴏ̶ɢ̶ᴇ̶ᴛ̶ʜ̶ᴇ̶ʀ❝
┗━━๑۞๑━━┛

Tego ranka królował szept ciszy. Nieznaczny, nieco markotny. Raz obawiający się leniwym, śpiącym kotem na parapecie; a innym razem dla odmiany tańczącym wiatrem w śnieżnym kożuchu. Szept cichy... Niemy orędownik nieszczęścia! Niby cichy, nibyktoś - ubrany w przeźrocza zamyśleń - obserwator, który pochwycił chciwie swe powidoki, aby je porwać i pochwycić z mroźnym orzeźwieniem; te zapamięta na długo - dopóty gorąca prośba o przebaczenie drży w przemożnej nibypieszczocie lubego pocałunku śmierci, ale do tego jeszcze trochę...
Tu kocur drgnął, tam wiatr pejzaż zmalował mrozem, aby w prywatnym dramacie, dać miejsce w naszej scenerii tabula rasa ulotnej, człowieczej chwilce. Właśnie teraz, w cichoszy kroku jak szpieg z krainy dreszczowców, zaułkami tajemniczych uliczek, czy też myśli własnych - pomykał cień kobiecy - śpiesznie, niby w obawie, ale z pewnością postanowień; zaiste - niby kleks - atramentu łza w na bieluśkiej połaci, cień nazbyt wylękły i zbyt prędki w choreografii wczesnego, niedzielnego wieczoru - miraż nokturnowy, jak pająk pęknięć wśród nieskazitelności psychiki.
Ów to, niby kir żałobny skrywa twarz anioła, który to z salonów wpadł na równoległą drabinę, torów i życia kolein. Niżej już nie sfruniesz, bardziej w przepaść iskier mrozu; wyżej się nie wzbijesz, ponad opary lokomotywy.
Postać uchyliła tajemnicy podnosząc woalkę kłamstwa, by pokazać swą prawdziwą kobiecą twarz - kamienna rezygnacja, w odwiecznym marmurowym uśmiechu bezsensownego wzruszenia. Otulają ją ramiona samotności w sobolowej czułości, o kolorycie obsydianu i szafirowego zmierzchu. Szła pod wiatr i jakby z nim za rękę, z dumą i godnością pokutnicy - przed siebie, szeleszcząc złowrogo sukni trenem - jak ćma czekająca blasku złudnego ciepła. Dama ściskając kolię - obręcz przewin ubraną w szkarłat win - niosła swój wisior, młyński kamień - wyrzuty sumienia, przekładając koraliki wspomnień wpisanych w akt tragedii.
Jak się to zaczęło? PARAbola. PARAlela.
4 notes
·
View notes
Text

Iluzjonista.
Mentalista.
Mistrz Sullivan.
Kim jestem? Jestem nikim, więc mogę być każdym. Widzisz, więc nie jestem już nikim. Po prostu jestem nikim dla wielu i kimś dla nielicznych. Kim będę dla Ciebie to się okaże; wszystko w zależności od... zależności... naszej relacji.
Raz spotkasz mnie na salonach wśród arystokracji, raz na ulicy Nędzarzy. W sobotę dam koncert na skrzypcach, czy też przedstawienie, w którym to sprawię, że uwierzysz w cuda - podczas, gdy to będzie zwykła iluzja.
Zabawne, w sobotę będziecie płacić krocie dla samego mego nazwiska. W niedzielę zaś, kiedy dzwony kościelne mają przypominać Wam, że niedziela jest dniem świętym, dniem dla maluczkich obojętnie mnie miniecie na ulicy nie dając nawet marnej jałmużny.
W poniedziałek skradnę Ci serce, a raz portfel. Czasami jedno i drugie.
Jutro sprawię, że znikniesz.
Za 300 lat, gdy znów będzie środa - zapewniam Was będę ten sam, niezmienny. Będę szukał po wąskich uliczkach starówki swoich dawnych śladów...i...jeszcze kogoś.
W czwartek zobaczysz na mych rękach szkarłat. Nie pytajcie, lepiej dla Was byście nie wiedzieli. Gdy dużo wiecie to i dłużej jesteście przesłuchani, ale krócej żyjecie.
Jedno mogę Wam zdradzić. Nie lubię mówić o uczuciach, chyba że Wam zaufam. O ile mogę nie okazuję uczuć i emocji - chociaż jestem romantykiem. Wszystko wyrażam poprzez różne dziedziny sztuki i zaglądam do ludzkich umysłów. To był pracowity czwartek... Pozostaje piątek. No tak, piątek należy do Nas, choć miała to być niedziela...
Być może niedziela będzie tylko dla nas. Być może nie przejdziesz obojętnie. Być może zostaniesz na resztę dni tygodnia.
”Kiedy pierwszy raz chciałem zmienić świat, nazywano mnie wizjonerem. Za drugim razem...poproszono mnie grzecznie, abym przeszedł na emeryturę”.
"- Nie prowokuj tych pytań. Ich nie obchodzi czy jesteś winny. Z resztą sami wydali wyrok, że nie. Nie chcę cię aresztować. Jestem cynicznym człowiekiem, Bóg to wie. Ale jeśli twoje manifestacje są prawdziwe, nawet ja przyznam, że jesteś szczególny. A jeśli to trik, to niezwykle imponujący. Masz dar... więc nie zmuszaj mnie, bym cię zamknął w więzieniu. Obiecaj mi, że nie zrobisz tego ponownie.
- Obiecuję, że spodoba ci się następne przedstawienie.
- Czego chcesz?
- Niczego.
- Więc po co ją przywołujesz?
- Żeby być z Nią.
- Być z Nią...- powtórzył po nim jak echo".
"Każda magiczna sztuczka składa się z trzech faz. Pierwsza faza to obietnica.
Magik pokazuje wam coś zwyczajnego - talię kart, ptaka albo człowieka. Pokazuje wam przedmiot, prosi byście go sprawdzili aby przekonać się czy rzeczywiście jest prawdziwy. Tak. Zwyczajny, normalny. Ale oczywiście prawdopodobnie wcale taki nie jest.
Kolejna faza to zwrot. Magik sprawia, że coś zwyczajnego staje się czymś niezwykłym.
Wtedy węszycie podstęp ale i tak go nie odkryjecie. Oczywiście dlatego, że nie patrzycie jak należy. Wcale nie chcecie wiedzieć. Chcecie dać się nabrać.
Ale jeszcze nie będziecie klaskać. Nie wystarczy sprawić, że coś zniknie. Trzeba sprawić, że to powróci. Dlatego istnieje trzecia faza. To najtrudniejszy fragment - tzw. prestiż”.
A zatem, czy patrzysz uważnie?
#maestro sullivan#dante o'sullivan#sullix#phantom of the opera#the illusionist#eisenheim#polskie rpg#polish rp#polish rpg#polishrpヽoc
37 notes
·
View notes
Text
GROMSKO - A Pronunciation Guide
Suave Sobiesław (It rhymes. Get it?)
Sobiesław - Soa - Beh- swav
O like Oat. ł is a W like Web. W is pronounced as a V sound.
Kosciuszko - KOSh-CHews-skO
Kos like Gossip.
C iu-s like Check and Useless with a partially voiced S/Z.
Sko like Go.
Notes:
Voiced and unvoiced referring to how involved your vocal cords are. A good way to understand this is try switching between F - V and S - Z. V in many central and eastern European countries sometimes sounds like a 'voiced F' . (I will not be making an accent/speech guide as I have for König as I don't speak Polish and feel it's not my place. If you are Polish and have any feedback or would like to help me work on such a post feel free to reach out.)
"ZA HONOR I OJCZYZNĘ!"
Now go, be free, have fun with everybody's favourite beefy Polak.
#Fr tho what are they feeding him?#gromsko#How can I get that chunky 👀#sobiesław kościuszko#His Bubcia feeding him plenty of Kiełbasa and Pączki for sure#'MASTER OF STEALTH' with a sledgehammer and an RPG#He's just built different#linguistics#call of duty#cod modern warfare#polish language#specgru#cod mw2#languagelearning#pronounciation#loth-moth resources#sobieslaw gromsko kościuszko#Polski#langblr
107 notes
·
View notes
Note
Co powiesz na romantyczny wątek z Jonem Snow?
𒅒𒈔𒅒𒇫𒄆
Aby taki wątek mógł zaistnieć musiałaby się pojawić osoba, która wcieliłaby się w Białego Wilka z Pólnocy.
Nie wiem do końca jak na to pytanie odpowiedzieć, ponieważ na swojej skrzyneczce miałam kilka tego typu. Zapraszałam do wspólnej rozmowy bez anonima, abym mogła z drugą stroną porozmawiać o koncepcji fabularnej. Chociażby by uzyskać informacje na temat tego, czy dana osoba pragnie serialowego scenariusza, czy też ma własną koncepcję ( a osobiście preferuję to drugie).
Co zaś się tyczy istoty romansu. One mają różne oblicza. Między dwójką bohaterów może mieć miejsce romans intelektualny i muszę przyznać, że ten ubóstwiam.
Wciąż mam nadzieję, że śmiałkowie zdobędą się na szczerą rozmowę ☺️. Daenerys nie gryzie, a smoki są najedzone (póki co ;) ).
EDIT: Wątek romantyczny mam przewidziany tylko i wyłącznie Khalem Drogo. Z Jonem mogę poprowadzić wątek o relacji innej niż wspomniany romantyczny.
#the promised strom#the promised princess#daenerysヽtargaryen#gamesヽofヽthrones#movedヽask.fm#polish rp#polish rpg
23 notes
·
View notes
Text
..............╘T█▓T╛
.................]█▓[
.................]█▓[
.................]█▓[
.................]█▓[
.................]█▓[
..╘_____╔╝█▓╚╗____╔╛
══╬|▓▓ ★★★ ▓▓|╬════
...┌╜‾‾‾‾╚╗░▒╔╝‾‾‾‾╙┐
................║░▒║
................║░▒║
................║░▒║
................║░▒║
.................|░▒|
.................|░▒|
.................|░▒|
.................|░▒|
.................|░▒|
.................|░▒|
.................|░▒|
.................|░▒|
.................|░▒|
.................|░▒|
.................|░▒|
.................|░▒|
.................|░▒|
.................|░▒|
.................|░▒|
.................|░▒|
.................|░▒|
.................\▼/
....................V
Poeta i żołnierz. Syn pierworodny - dziedzic.
Brat, mąż i kochanek.
Ojciec trojga, a może większej ilości dzieci.
Egoistyczny dupek.
Opętany przez marzenie idealista. Sprytny intrygant chory na władzę i ambicję, który zaplątał się we własne sznurki matactw i uczuć.
Muzyk - harfista. Romantyk, melancholik. Mól książkowy.
Niezaprzeczalnie waleczny rycerz, ginący z imieniem ukochanej na ustach.
Skąd wnosisz, że była to właśnie Lyanna?
(Tak, wiem - tak mówią pogłoski).
A jeśli powiem Ci, że Słońcem życia Smoczego Księcia pozostaje Elia Martell?
Pani Smoczej Skały - piękna, smakowita, czarna oliwka z Dorne.
Pełena powabu, ze sprytem węża.
Elia Martell - wiatr i kwiat pustyni, co okazał się zbyt delikatną, czarną surfinią.
Złoto mych dni, srebrny deszcz, bo też była żywym srebrem. Moja żona Elia...
Żar i prawdziwość uczuć, nieugięta Wierność mi i we mnie. Do końca swych dni...
A Rhaegar Targaryen? - spytasz.
To zdobywca. A w jego organizmie, we krwi wiruje szaleństwo. Mimo to utalentowany, skryty i inteligentny, heteroseksualny. To są fakty.
Każdy zna jego historię. Historia jednak jest jak roślina. Można ją wykorzenić lub pielęgnować przez lata, można też nagiąć. Kłamstwo musi być prawdopodobne by ludzie uwierzyli. No i uwierzyli. Przecież roślina, którą bierze się za obumarłą może na nowo wypuścić pędy, nieprawdaż? A teraz moi mili Państwo, koniec pierwszej pieśni, pora pokazać swe prawdziwe oblicze. Wcale nie zginąłem. Wciąż żyję. Lecz kogo obchodzi prawda.

Mam dwoje skrzydeł u ramion. Jedno to fantazja, drugie to szaleństwo. Walczę piórem, które jest ostrzejsze od miecza obosiecznego.
A po za tym...
Poza tym mam własny nałóg w postaci szeroko rozumianej sztuki.
I pragnąc jej coraz bardziej i mocniej, żyjąc chęcią bycia w niej graniczę z obłędem. A tak...
Mówię o sztuce, czy też o kobiecie? Czasami tak przyjemnie jest zamknąć naszą wenę w człowieczą formę.
Wena jednak ma jedną wadę - to bardzo kapryśna kochanka.
Więc najpierw na ołtarzu poświęceń trzeba ją zdobyć, a później nim nam ucieknie zszargać i zhańbić tym samym nadając sobie do niej prawo tylko na wyłączność.
Nie bój się. Najwyżej utworzę Cię z pourywanych słów, Twojego krzyku, który zamarza gdzieś na północy.
Nie bój się, najwyżej ogień niepohamowanej namiętności będzie mi rozsadzał żyły.
Dajmy się porwać, może Cię nie wrzucę w ogień, gdy już wysączę z Ciebie wszystkie soki.
O, nie! Z pewnością to uczynię. A później Twoim popiołem posypię sobie głowę w akcie skruchy.
Na koniec, gdy śniegiem zaczniesz mi sypać w oczy i serce me doszczętnie zamrozisz, wbijając we mnie kolce swych róż - wówczas...nie stanie się nic.
Tylko świat z żałośni podpalę i strawię żywym ogniem - straciwszy Ciebie.
W końcu nie ma róży bez ognia! Przygrywać będę na harfie wśród wrzasku konających bo oni nie cierpią tak jak ja.
Wśród płomieni wena mnie opromieni - poznaj Pieśń Lodu i Ognia.
Tekst zmodyfikowany na potrzebę piosenki dzięki pomocy @the-golden-viper-of-dorne i namowom @wxldr0se
Poeta i żołnierz, pierworodny syn, dziedzic praw,
Brat, mąż i kochanek – w sercu ciągły brak.
Ojciec trojga, może więcej, któż to wie,
Egoistyczny dupek, z marzeń nie chce ścieżek zejść.
Idealista, co w marzeniu się gubi,
Sprytny intrygant, który sobą się łudzi.
Rycerz waleczny, choć splątany w sieci zdrad,
Ginący z imieniem ukochanej wśród strat.
Skąd wnosisz, że to Lyanna w sercu tkwiła?
(Wiem, mówią tak plotki – lecz gdzież prawda była?)
A jeśli powiem, że jego słońcem i światłem,
Była Elia, co nad pustynią świeciła jasnym blaskiem?
Pani Smoczej Skały, oliwka z Dorne, tak piękna,
Ze sprytem węża, powabem – prawdziwa, nie ułudna.
Elia Martell – wiatr pustyni i kwiat,
Za delikatna, by unieść ten świat.
Złoto mych dni, srebrzysty deszcz, moja żona,
Żar i wierność, niezłomność niestrudzona.
Do końca wierna, aż los zerwał nici,
W pamięci mej Elia na zawsze się liczy.
A Rhaegar Targaryen? – spytasz, kim był.
Zdobywca, w którego żyłach chaos się tlił.
Skryty, utalentowany, z inteligencją ostrą,
Lecz w duszy szaleństwo, co wciąż woła głośno.
Każdy zna historię, lecz ta jak kwiat żyje,
Można ją pielęgnować, można ukryć i patrzeć, że jak wąż się wije.
Kłamstwo, by uwierzyć, prawdą musi się stać,
A umarłe gałęzie znów pędy mogą dać.
Nie umarłem – ja wciąż tu trwam,
Mam dwa skrzydła, co los mi dał:
Jedno – to fantazja, drugie – szaleństwo,
Walka piórem ostrzejszym niż miecza cięcie.
Mam własny nałóg – sztuką się karmię,
Goniąc ją, coraz bardziej o proroctwa się martwię.
Czy mówię o sztuce, czy o kobiecie?
Obie pochłaniają mnie jak namiętność o świecie.
Zdobyć je trzeba, a później zniewolić,
Zanim odejdą, nim dadzą się stłumić.
Nie bój się, może nie wrzucę Cię w płomień,
Choć wszystkie soki wysączę w niezgodnej harmonii.
A gdy popiołem głowę posypię w skruszeniu,
I śniegiem chłodem moje serce skąpisz w milczeniu,
Może nic się nie stanie, a może świat spłonie,
Bo nie ma róży bez ognia, gdy gniew mnie pochłonie.
Na harfie zagrać wśród konających jęku,
Bo oni nie czują tego bólu w moim wnętrzu.
W płomieniach wena opromieni mnie w chwale,
Oto Pieśń Lodu i Ognia – już się ujawnia w finale.
#ostatni poeta westeros#the last poet in westeros#prince rhaegar#rhaegar targaryen#house of targaryen#the silver prince#thelastdragonsnet#movedヽask.fm#game of thrones#gra o tron#gra o tron polskie rpg#polish rp#polish rpg
5 notes
·
View notes