Trochę statystyk po trasie :)
- 20 dni jazdy
- łącznie przejechanych kilometrów: 3785 km
- łączny czas jazdy: 206 godzin
- najdłuższy dzień - 208 km
- najdłuższy dzień w godzinach - 11 h 41 min
- najwięcej metrów w pionie w ciągu jednego dnia - 4258 m
- średnio dziennie: 189 km
Dzień po dni:
dzień 1: 34 km + 185 km - 11h 46 min
dzień 2: 208 km - 10h 10 min
dzień 3: 207 km - 10h 36 min
dzień 4: 188 km - 10h 03 min
dzień 5: 194km - 9h 26 min
dzień 6: 189 km - 10h 13min
dzień 7: 198 km - 10h 14min
dzień 8: 192 km - 10h 30 min
dzień 9: 180 km - 11h 41 min
dzień 10: 154 km - 9h 05 min
dzień 11: 173 km - 10h 05 min
dzień 12: 186 km - 11h 18 min
dzień 13: 164 km - 11h 25 min
dzień 14: 198 km - 10h 27 min
dzień 15: 176 km - 10h 45 min
dzień 16: 207 km - 11h 14 min
dzień 17: 190 km - 8h 56 min
dzień 18: 202 km - 10h 21 min
dzień 19: 202 km - 10h 09 min
dzień 20: 147 km - 7h 29 min
17 notes
·
View notes
Dzień 20:
Ostatnie 147 km na tym wyjeździe. Poszło w miarę sprawnie choć pod koniec już mi się nie chciało trochę cisnąć. Kawa w Wodzisławiu Śląskim postawiła mnie na nogi.
KONIEC
www.strava.com/activities/1056496611
4 notes
·
View notes
Dzień 13:
Rano szybko pobierałem się ze sprzętem bo na polu powoli zaczęli pokazywać się ludzie. Misja na poranek, wypłacić kasę z bankomatu i kupić coś wege do jedzenia. Pierwsze się udało a z drugim nie było lekko. W sakwie zostało mi około 100 g orzeszków solonych. W sklepie zero pieczywa, zero Oreo o Pringlesach w ogóle nie marzyłem. Kupiłem wodę, dwie butle Fanty i w nadziei na kolejne sklepy pojechałem dalej. Droga za miastem szybko zmieniła nawierzchnię z asfaltu na szuter. Mijały kolejne kilometry, na szczęście było zazwyczaj z górki, choć na szutrowo-kamienistej drodze ciało dostaje popalić od wibracji. Niestety nadal nie miałem nic konkretnego do jedzenia. W międzyczasie natrafiłem na plac budowy i musiałem skorzystać z objazdu który wiązał się ze wspinaczką piaskowymi serpentynami. Po 8o km dojechałem do miasta Gramsh, był supermarket w którym też była bieda jeśli chodzi o wegańskie produkty. Kupiłem dwie paczki solonych chipsów i jakieś ciastka do herbaty. Na kolejnym postoju na spokojnie doczytałem skład i okazało się, że było tam białko w proszku. Od tego momentu już ich nie jadłem. Na 120 kilometrze zaczynam kolejny podjazd, szybko okazuje się, że boczna droga którą chciałem dojechać do Tirany to piach, kamienie i mordęga w upale :D Oprócz tego, że znowu nie miałem nic do jedzenia i powoli kończyła mi się woda i Fanta to był to najlepszy odcinek, na zjeździe bałem się czy Awol to wszystko wytrzyma, koła mają już przejechane ponad 30 tyś km więc nie jestem już ich taki pewien. Szutry skończyły się niedaleko stolicy. W nagrodę za ten najbardziej męczący dzień znalazłem mega wielki market ze wszystkimi pysznościami :D Zrobiłem spore zapasy. Pozostał problem z noclegiem bo do centrum Tirany miałem 4-5 km. Namiot rozbiłem już w totalnej ciemności na jakimś osiedlu domków jednorodzinnych w okolicach jeziora. Usnąłem jak dziecko. Kilometrów mało bo 164 ale jak wezmę pod uwagę że większość nie po asfalcie i na głodniaka to chyba całkiem nieźle :) Tour Divide - nadchodzę :P haha
www.strava.com/activities/1056496656
3 notes
·
View notes