Blog anarchistyczny
Don't wanna be here? Send us removal request.
cognitiveambivalence-blog · 8 years ago
Text
Laura Akai - Indywidualizm a indywidualizm
Artykuł napisany dla rosyjskojęzycznego czasopisma "Osvobohkdyeneyi Leechonostee" ("Wyzwolenie jednostki") w roku 1992.
Pojęcie indywidualizmu ma różną wymowę w kontekście rosyjskim i amerykańskim. Indywidualista może być rozumiany jako ktoś kto nie rozumie konieczności podporządkowania się kolektywnej woli, bezwstydny hedonista albo po prostu nonkonformista. Najpopularniejszy pogląd na znaczenie indywidualizmu wydaje się określać filozofię nieograniczonej osobistej wolności bez względu na konsekwencje. Taka filozofia, jakkolwiek rzeczywista, nie powinna być mylona z anarchistycznym indywidualizmem; każde takie jej pojmowanie jest w rzeczywistości wypaczeniem tej filozofii która uświęca fundamentalną wartość każdej jednostki.
Takie niezrozumienie zarówno pojęć anarchisty jak i indywidualisty szerzy się i jest widoczne na przykład w kategoryzacji Maxa Stirnera, być może największego indywidualistycznego anarchistycznego myśliciela, jako duchowego ojca skrajnej prawicy; jego klasyczna książka "Jedyne i jego własność" została opublikowana w Ameryce oraz za jej granicami jako część z serii o skrajnej prawicy, włączając w to faszyzm. Jednakże, pozostając dalekim od wykładania filozofii indywidualizmu za wszelką cenę, Stirner wykazuje, że działania jednostki nie powinny prowadzić do naruszania wolności innych; takie działania łamałyby bowiem ich prawa jednostkowe. To jest bardzo ważna dla indywidualistycznej filozofii koncepcja, że prawa jednostkowe są powszechne.
Z wyżej poczynionym założeniem filozoficznym możemy przejść do rozważań co jest z natury indywidualistycznym postępowaniem a co nim nie jest.
Po pierwsze i przede wszystkim, system przywilejów ekonomicznych jest antyindywidualistyczny. Uprzywilejowanie ekonomiczne opiera się na różnych stosunkach władzy. To oznaczać może utrudnienia w dostępie do kapitału lub monopolizację czy protekcjonizm. W prawie każdym przypadku, ekonomiczne uprzywilejowanie opiera się o wyzysk pracy innych. Silne, scentralizowane struktury władzy mogą funkcjonować jako zabezpieczenie dla przywilejów elit. Uprzywilejowanie ekonomiczne jest antyindywidualistyczne nie tylko dlatego że każdy system przywilejów jest sam przez się ekskluzywny i nieuniwersalny, lecz również przez to, że wyklucza innych poprzez protekcjonizm (najczęściej prawny) oraz dlatego, że prawie zawsze opiera się o przymusowy wyzysk pracy.
Toteż w skrajnie prawicowej, kapitalistycznej ideologii, relacja między właścicielem kapitału a pracownikiem jest zracjonalizowana. Każdy właściciel jest przekonany, że tworzy miejsca pracy dla swoich pracowników oraz. że jeżeli pracownicy czują się wyzyskiwani, mogą znaleźć sobie inną pracę albo założyć własną firmę. Kapitalista wychodzi z pozycji przewagi w obowiązującym systemie pracy najemnej i tylko nieliczni choćby kwestionują swoją rolę w budowaniu majątku. System nie pozwala ludziom na pracę poza nim, czy nawet niezależnie i w sposób wolny wewnątrz niego, do czego wykorzystuje kontrolę środków wymiany (pieniędzy) oraz protekcjonizm kapitału, co przeciwdziała tworzeniu przez ludzi gospodarki która mogłaby obciąć narzucane marże. Pracownicy nie są wolni - nie mogą uzyskać należnej sobie części przychodów (jak to Amerykanie powiadają, własność to w 9/10 prawo) ani nie mają możliwości porzucenia pracy ponieważ pozbawiłoby to ich dostępu do środków wymiany. Domaganie się większości jednostkowych praw poskutkowałoby represjami. Uczciwe stosunki nie mogą istnieć w tak ograniczającej strkturze; w indywidualistycznej filozofii, jednostka musi mieć możliwość domagania się zakończenia naruszania swojej wolności bez obawiania się represji.
To samo odnosi się do każdej innej sytuacji w której własność jest kontrolowana centralnie, biurokratycznie, i chroniona przez system władzy politycznej z możliwością stosowania represji, najczęsciej przez prawo i więziennictwo, lecz także przez inne środki odmowy. (struktura przywilejów staje się wtedy bardzo wygodna na potrzeby utrzymywania ludzi w porządku)
Można także dowodzić że system władzy przedstawicielskiej, a za tym także prawa stanowionego przez władzę przedstawicielską, jest również antyindywidualistyczny. Podczas gdy można argumentować, że nie każdy chce współuczestniczyć w procesie podejmowania decyzji, i że w związku z tym jakiś system reprezentacji jest niezbędny, można zauważyć także wiele bardzo wyraźnych przykładów gdy "reprezentanci" ludzi podejmują decyzje które nie reprezentują ich potrzeb i w rzeczywistości łamią ich prawa obywatelskie. Nie istnieje system polityczny w którym jednostka może legalnie odrzucić decyzję nie reprezentującą jej pragnień po tym gdy zostanie ona już zapisana w prawie. Toteż młody Rosjanin może mieć szczęście żeby znaleźć sposób na wymiganie się od służby wojskowej - ale może też nie mieć. Poglądy etyczne jednostki są nieistotne. Reprezentanci są także znani z tego że często tworzą prawa będące jedynie prostym przedłużeniem ich moralnych fetyszy; takimi są na przykład amerykańskie przepisy antysodomiczne i antycudzołożne, które, mimo że rzadko stosowane, pozostają zapisane w kodeksach. Pomijając nawet takie nadużycia, rządy przedstawicielskie mogą stać się także pomostem dla ekstremalnych form represji jednostki. Przepisy chroniące prawa jednostkowe (np. przed morderstwem) są względnie nieliczne. Większość praw broni byty nieindywidualne: rządy, partie, struktury, kościoły, własność.
Rządy przedstawicielskie nie mogą zostać zniesione poprzez wchłonięcie indywidualistów; struktura pozostałaby bowiem identyczna. System podejmowania decyzji musi zostać otwarty na tych których życia dotyczą, jeżeli wyrażą oni takie życzenie.
W życiu społecznym indywidualistyczna filozofia także nie może być rozumiana jako płytki hedonizm czyimkolwiek kosztem. Pomysł (niestety zbyt częste błędne wyobrażenie wielu ludzi o anarchii) jakoby jednostka mogła bez przeszkód chodzić po świecie mordując, paląc, gwałcąc i robić wszystko według swoich zachcianek, nie wynika z anarchoindywidualistycznej filozofii. "Twoje prawo do wymachiwania patelnią kończy się w tym miejscu w którym zaczyna moja twarz" nie jest w pełni zrozumiane. Jeżeli oczekujesz od innych respektowania twoich praw, musisz, naturalnie, logicznie rozszerzyć owe prawa na innych. Robienie czego się chce podczas krzywdzenia innych nie jest celebrowaniem praw jednostkowych, tylko czyichś własnych nieograniczanych praw, które, jeżeli są w poważnym stopniu narzucone innym, muszą wynikać z jakiejś formy relacji władzy.
Społeczne struktury narzucania służą represjonowaniu jednostek. Najczęściej te struktury opierają się o moralizatorstwo i nietolerancję (na przykład jak ta obecnie głoszona przez wiele kościołów) a nie etyczne respektowanie różnorodności jednostek. Prawa społeczne osób homoseksualnych, na przykład, są odbierane jako narzucane, z powodu jakiejś nieuchwytnej struktury represji moralnych, podczas gdy ich relacje, jako konsensualne, nie mają elementu przymusu, a zatem również narzucania. Etyka indywidualistyczna musi zachować tolerancję na różnice, zarówno wrodzone jak i wybrane. Jeżeli ktoś chce mieć tatuaż na twarzy, chodzić po okolicy rozebrany, itp., musi to być respektowane, jako że nie ma to żadnego wpływu na decyzje innych, na przykład jak chodzenie po okolicy w ubraniu. Uprzedzenia jakiegokolwiek rodzaju, jak rasizm, seksizm, homofobia, szowinizm narodowy, nie znajdują miejsca w anarchoindywidualistycznej filozofii, jako że jest to postrzeganie innych jako grup a nie jako jednostek.
Indywidualistyczna filozofia, zatem, jest tą zakładającą najwyższy szacunek dla jednostki, a nie dziecięcą chorobą Ego, nie wybujałą racjonalizacją dla działań które, najprawdopodobniej, nie są wytworem prawdziwych pragnień ale sił znajdujących się poza jednostką. Nie wyklucza form ludzkiej wspólnoty i współpracy. Wręcz przeciwnie, etyka indywidualistyczna może zawierać najwyższe formy (dobrowolnej) wspólnotowości i współpracy (anarchistyczna idea wolnych stowarzyszeń). Jest to idea szacunku, a nie braku poszanowania - szacunku dla pragnień jednostki do samorealizacji bez przeszkód, bez struktur władzy i czynników społecznej ingerencji, oraz potrzeb naturalnych, cokolwiek to może dla niej oznaczać.
0 notes
cognitiveambivalence-blog · 9 years ago
Text
Queerstoria - cz. 1: Michael Dillon
Za sprawą sławnego filmu wszyscy usłyszeli o Lili Elbe, nazwaną szumnie pierwszą transseksualistką w historii, która wsławiła się tym, że była znaną artystką malarką. Tak to już bywa że społeczeństwo bardziej ceni tych, którzy robią rzeczy piękne, które docenić mogą szerokie rzesze, niż ludzi parających się nie w mniejszym stopniu zasługującymi na miano sztuki fachami jakimi są medycyna i inżynieria. Dlatego tym razem chciałabym opowiedzieć o innej niezmiernie ciekawej postaci - Michaelu Dillonie, ogłoszonym szumnie pierwszym transseksualistą w historii, który, jak los chciał, zajmował się między innymi tą właśnie częściej stereotypowo przypisywaną mężczyznom dziedziną: chirurgią.
Jak podaje notka encyklopedyczna, urodził się 1 Maja 1915 roku, w zamożnej rodzinie o arystokratycznym pochodzeniu, co umożliwiło mu ukończenie dobrych szkół w Oxfordzie oraz obiecującą karierę sportową. Dobre znajomości ze środowiskiem londyńskich elit medycznych spowodowały, że udało mu się zaangażować w eksperymenty medyczne które dzisiaj nazwalibyśmy tranzycją połączoną z terapią hormonalną - co spowodowało w konsekwencji brak problemu z uchodzeniem i dalszą pracę już z męską tożsamością, oraz w konsekwencji załatwienie sobie zmiany aktu urodzenia.
Tumblr media
Na zdjęciu - Dillon przed i po tranzycji, ze swoją ciotką, sfotografowany w roku 1950.
Na studiach medycznych skontaktował się z pionierem chirurgii plastycznej Haroldem Gilliesem. Harold Gilles był chirurgiem wyjątkowo dobrze dbającym o pacjentów, rozumiejąc, że powrót do zdrowia odbywa się zarówno w sferze fizycznej jak i psychicznej. Wielu z pacjentów było załamanych świadomością, że nawet jeżeli powrócą do pełni sprawności, będą zmuszeni pozostać na społecznym marginesie z uwagi na uszkodzenia ciała i wyglądu. Szpital był więc tworzony w taki sposób, aby można było w nim także wrócić do równowagi psychicznej i cieszyć się życiem - doktor robił obchód tańcząc krokami foxtrota, działała w nim szpitalna grupa teatralna, oraz przymykano oko na wypicie przez pacjentów od czasu do czasu piwa. Do tej grupy osób poszkodowanych na wojnie oraz lekarzy starających się ukoić ich cierpienie dołączył Dillon. Środowisko to było nad wyraz tolerancyjne w związku z czym nasz bohater mógł też ze zrozumieniem porozmawiać o własnym problemie, wymyślając na potrzeby uchodzenia za cismężczyznę historię o byciu rannym na wojnie.
Dzięki pomocy Gilliesa poddał się mastektomii, a następnie szybko rozpoczął z nim współpracę. To właśnie Dillon opracował falloplastię oraz był z pewnością pierwszym w historii transmężczyzną, który się jej poddał; opracował także standard leczenia transseksualności oraz stworzył podwaliny pod współczesną teorię naukową tłumaczącą pochodzenie zjawiska, zapewne w dużej mierze opierając się na własnym doświadczeniu, którego echo stało się stałym motywem powtarzającym się w życiach większości osób podejmujących się medycznej tranzycji jeszcze przez wiele lat, aż do dzisiaj.
Dzięki działalności w klinice udało mu się także przeprowadzić serię zabiegów na innych transach, uzasadniając to dla niepoznaki na przykład leczeniem spodziectwa - między innymi na poznanej już w czasie studiów Robercie Elżbiecie Cowell. To spotkanie zakończyło się, jedyną o jakiej mówią źródła, prawdziwą miłością w życiu Michaela. Romans niezwykły, oparty na nieograniczonym wzajemnym zaufaniu, ponad fizyczną płcią. Michael pisał do niej listy opowiadając w całkowitej szczerości historię swojego życia, stosunku do swojego ciała, przemyśleń i uczuć, prawdopodobnie jako jedynej osobie którą kiedykolwiek poznał, osobie która wydawała się rozumieć go całkowicie i być tak podobna, mimo że po drugiej stronie.
Źródło: P. Kennedy, The First Man-Made Man
1 note · View note
cognitiveambivalence-blog · 9 years ago
Text
Luigi Fabbri - Wpływy burżuazyjne na anarchizm - cz. 2
Kontynuacja tekstu który ukazał się wcześniej. Część pierwsza znajduje się pod tym adresem:
http://cognitiveambivalence.tumblr.com/post/145424824496/luigi-fabbri-wpływy-burżuazyjne-na-anarchizm
Anarchiści i użycie przemocy
Przedyskutujmy szybko werbalną “przemoc” obecnie bardzo modną wśród frakcji rewolucyjnych, zwłaszcza ten typ werbalnych nadużyć ponoszących winę za marnowanie i deformowanie idei, za dzielenie ludzi i sianie niezgody, za budowanie murów między tymi, którzy, wydawałoby się, w innej sytuacji pozostaliby zgodni. Ta agresywnie brzmiąca propaganda oraz polemiki bywają boleśniejsze niż cięcie nożem kiedy używane są przeciw towarzyszom; a kiedy są używane przeciwko naszym oponentom, mają dokładnie przeciwny efekt od zamierzonego. Powoduje to że publika jest wyobcowana od naszych idei i wznosi mur który odseparowuje nas od nich i który redukuje nas do bycia wiecznymi marzycielami.
Zajmę się teraz samą kwestią przemocy - nie tylko jej wyrażania jej w sposób werbalny - w odniesieniu do anarchizmu oraz walki rewolucyjnej przeciw burżuazji i państwu.
Mówiąc o werbalnej degeneracji pewnego sektora anarchizmu (bądź tego co za anarchizm uchodzi) pod wpływem burżuazji, która popchnęła pewne zbłąkane dusze do akceptacji wszystkiego w co burżuazja chciałaby wierzyć o anarchizmie - czuję się upoważniony do powtórzenia jeszcze raz tego, co oświadczyłem już w wielu innych miejscach, i czego powtarzanie nigdy mnie nie zmęczy: anarchia jest negacją przemocy, i jej ostatecznym celem jest pokój między wszystkimi istotami ludzkimi. Nawet jeżeli nie użyłem dokładnie tych samych słów gdzieś indziej, sentyment jest jednak taki sam.
Anarchia jest też negacją autorytetu, przynajmniej w takim stopniu jak to tylko jest możliwe do wyeliminowania w ludzkim społeczeństwie. Anarchistyczne społeczeństwo będzie możliwe tylko wtedy, kiedy żadna osoba nie będzie w stanie, lub nie będzie posiadała środków aby spowodować że żadna inna osoba, na skutek czegoś innego niż perswazja, będzie robiła to czego sama nie pragnie. Nie możemy przewidzieć czy eliminacja także autorytetów moralnych będzie mogła być możliwa w przyszłości. Być może nie jest możliwe, żeby całkowicie zniknęły, i nie jestem nawet pewien czy byłoby pożądanym aby całkowicie zniknęły - lecz pewnym jest że zmniejszy się proporcja ich wpływu i zwiększy się wpływ indywidualnego sumienia w każdym sektorze społeczeństwa.
Istnieje także pewien rodzaj autorytetu który bierze się z doświadczenia lub z nauki, który nie jest możliwy do odrzucenia, i którego odrzucanie byłoby szaleństwem, tak samo jak szaleństwem byłoby buntowanie się przez osobę chorą przeciw autorytetom medycznym i ich metodom leczenia chorób, jak i przez murarza nie kierowanie się planami architekta podczas budowania domu, lub przez marynarza nie kierowanie się instrukcjami nawigatora podczas kierowania statkiem. Osoba chora, murarz, czy marynarz, dobrowolnie słuchają lekarza, architekta czy nawigatora, ponieważ w sposób wolny akceptują techniczne instrukcje dla nich przeznaczone. Tak więc, kiedy społeczeństwo jest zbudowane tak, że nie ma żadnych form autorytetu innych niż pochodzące z techniki, nauki lub moralnych wskazań, nikt nie powinien zaprzeczyć, iż jest to anarchistyczne społeczeństwo.
Nie bawmy się jednak słowami. Moją intencją jest mówienie o prawdziwej przemocy, materialnej przemocy używanej przeciw człowiekowi bądź grupie osób, naruszając i redukując ich wolność, wbrew ich woli i powodując w ten sposób szkodę i ból - lub po prostu groźba użycia takiej siły. Nie możemy powiedzieć że kiedykolwiek będziemy w stanie zabezpieczyć perfekcyjną anarchię, oraz perfekcyjny ład społeczny - ponieważ nic na tym świecie nie jest perfekcyjne - lecz nie można odeprzeć także, że brak zniewalającej przemocy stanowi sine qua non dla anarchistycznej organizacji społecznej.
Naturalnie więc, przemoc może być możliwa tylko wtedy kiedy jest konieczna jako forma samoobrony przed przemocą antyspołeczną, pochodzącą spoza wolno zaakceptowanego paktu społecznego, przemocą której celem jest pogwałcenie wolności i spokoju ludzi. Podejrzliwi oraz głusi na termin “pakt społeczny” wykrzykną teraz pod niebiosa - że my jako społeczni anarchiści pragniemy zbudować państwo lubi inny przymusowy system życia dla wszystkich. To jest totalne nieporozumienie. Errico Malatesta, w swoim pamflecie Fra Contadini [”Między chłopstwem”] przedstawił ową kwestię w następujący sposób:
“W tych sprawach,” mówił Grzegorz, jedna z postaci w dialogu, “to co chcemy zrobić przy pomocy siły to uwspólnienie własności podstawowych dóbr pochodzących z ziemi, środków pracy, budynków, oraz wszystkich istniejących bogactw. Odnośnie sposobu organizacji produkcji, oraz dystrybucji jej produktów, ludzie zrobią to czego sami będą chcieć... Co można przewidzieć z pewnością, to że w niektórych miejscach ustanowiony zostanie komunizm, w niektórych kolektywizm, w innych być może inne systemy; a później, kiedy praktyczne rezultaty różnych systemów zostaną porównane i wyważone, to co okaże się najlepszym dla ogółu, zostanie zaakceptowane. Najważniejszym jest żeby nikt nie rozkazywał innym, ani nie zawłaszczał dla siebie ziemi czy środków produkcji. Musimy być świadomi tego, aby nie dopuścić do takiej sytuacji, jeżeli zaczynałoby się to dziać... ”
A w kwestii, co mogłoby się stać, gdyby ktoś oponował przeciwko temu do czego reszta się zgodziła, jako leżącym we wspólnym interesie, albo jeżeli ktoś pogwałciłby wolności innych przy pomocy siły, albo jeżeli ktoś odmawiałby pracy lub szkodził interesom pozostałych, Malatesta odpowiada:
“W najgorszym razie... Jeżeli byliby tacy, którzy nie zamierzają pracować, musielibyśmy być ograniczeni do wyrzucenia ich poza naszą społeczność, jednocześnie dając im środki i narzędzia niezbędne im do pracy samodzielnej... Wtedy (jeżeli ktoś chciałby spróbować pogwałcić wolności innych) naturalnie byłoby koniecznym uciec się do zastosowania siły, pamiętając jednak o tym że niesprawiedliwą jest prześladowanie mniejszości przez większość, podobnie jak nie jest sprawiedliwą sytuacja odwrotna; tak samo jak mniejszości mają prawo do powstania, większości mają prawo do samoobrony...”
W tych przypadkach wolność indywidualna nie jest ignorowana ponieważ “zawsze i wszędzie istoty ludzkie mają niezaprzeczalne prawo do materiałów i środków do pracy” co umożliwia im, oczywiście, możliwość separacji. Powinno zostać zrozumiane, że to samo wnioskowanie jest poprawne dla mniejszości, które zawsze posiadają prawo do buntu przeciwko większości, która mogłaby pragnąć odebrać im wolności i zdusić potrzeby, ponieważ jeżeli to by miało miejsce, anarchia istniałaby tylko w nazwie lecz nie faktycznie. Jednak, nawet w przypadku w którym musielibyśmy radzić sobie ze stosowaniem przemocy defensywnej, nie ofensywnej, przemoc, której konieczność zostałaby zademonstrowana, w końcowej analizie, oznaczałaby, że anarchia jeszcze nie zatriumfowała.
Uważam, w odniesieniu do przyszłego libertariańskiego i socjalistycznego społeczeństwa, że tylko minimalny możliwy poziom przemocy powinien być używany, i to tylko w zastosowaniach defensywnych, nigdy w celach ofensywnych. Mam na myśl przemoc skierowaną przeciw istotom ludzkim, uwzględniając, że walka o byt zawsze będzie zawierać pewien poziom przemocy, skierowanej, jeżeli nie przeciw innym istotom ludzkim, to z całą pewnością przeciw ślepym siłom natury. Jak Gauthier, Kropotkin, Lannesan i inni wykazali, walka o byt między ludźmi powinna zostać całkowicie wyrugowana przez stowarzyszenia, przez pomoc wzajemną, przez wspólną walkę przeciw naturze, dążąc wspólnie do uzyskania największego dobrobytu jak to jest możliwe.
Odnosząc się do przeszłości, koniecznym będzie przeprowadzenie drobiazgowego historycznego badania w celu określenia, które przypadki społecznej przemocy były korzystne, a które niszczące, które okazały się użyteczne a które szkodliwe dla ludzkiego dobrobytu i postępu. Wiele wojen oczywiście sprawia wrażenie korzystnych, nawet jeżeli wojna sama w sobie jest złą rzeczą. Lecz ktoś, podczas studiowania ich efektów, mógłby także odkryć skutki niekorzystne, biorąc pod uwagę że wydarzenia historyczne nie mogą być podzielone bezwzględnie na dobre i złe, na korzystne i szkodliwe. Ale odstawmy na bok przeszłość, w której, moim zdaniem, w ogólności, najbardziej użytecznymi przypadkami społecznej przemocy były, w przytłaczającej większości, te które stanowią różne rewolucje przeciw tyraniom prześladującym ludzi politycznie i ekonomicznie.
Nikt jeszcze nie zwątpił w użyteczność pewnych form indywidualnej lub kolektywnej przemocy, od Harmodiusza czy Felice’a Orsiniego, od rebelii Spartakusa - nawet jeśli zatrutej przez grabieże - do nieskończonych zwrotów i zakrętów wielkiej Rewolucji Francuskiej. Lecz, powtórzę, pozostawię na boku przeszłość, ponieważ to co nas interesuje to teraźniejszość, w szczególności to co dotyczy anarchizmu.
Więc, na przykład, czyż można by powiedzieć że dzisiaj użycie środków przemocy w walce jest zawsze godne potępienia? Oczywiście, że nie. Gazeta z Rzymu która zadała mi pytanie w tej materii otrzymała odpowiedź - której zdecydowała się nie publikować - że nie wybieramy przemocy rozmyślnie z miłości do przemocy jako takiej, tylko dlatego, że szczególne okoliczności w jakich toczy się nasza walka zmuszają nas do niej. W społeczeństwie dnia dzisiejszego przemoc jest wszechobecna, a my wchłaniamy jej wpływy i prowokacje każdym porem, i często musimy pożerać aby samemu nie zostać pożartym. 
Jest to oczywiście rzecz bolesna, pozostająca w sprzeczności z naszymi anarchistycznymi sentymentami. Lecz co możemy z tym zrobić? Wciąż nie mamy mocy aby wybrać pewne formy życia społecznego z innych, aby wybierać relacje międzyludzkie pozostające w harmonii z naszymi ideałami. Od momentu w którym nie chcemy pozostać jedynie szkołą dyskusji filozoficznej, lecz także ruchem rewolucyjnym, musimy skorzystać z metod wymaganych od nas przez sytuację, i do których działania naszych adwersarzy nas popychają, metod stosowanych przez nich samych.
W tym sensie możemy powiedzieć że anarchiści i rewolucjoniści znajdują się w uzasadnionym stanie obrony podczas swojego buntu przeciw uciskowi i wyzyskowi. Prześladowani i wyzyskiwani nigdy nie są tymi, którzy pierwsi stosują przemoc, ponieważ źródło przemocy pochodzi od tych którzy uciskają i wyzyskują - dokładniej pisząc, ponieważ wyzysk i ucisk stanowią ciągłe formy przemocy daleko straszniejsze niż jakikolwiek akt indywidualnego buntu lub nawet powstanie ludowe. Powszechnie wiadomo, że nawet najkrwawsze z rewolucji nie pochłonęły tak wiele ofiar jak jedna wojna o przeciętnym czasie trwania, czy nawet jeden rok biedy klasy pracującej. [dzisiaj można by to stwierdzenie postawić w wątpliwość - przyp. mój]
Czy wyciągnąć możemy z tego wniosek, że anarchiści zawsze odrzucają przemoc z wyjątkiem przypadków samoobrony przeciw izolowanym, przejściowym, atakom indywidualnym lub zbiorowym? Chyba w waszych snach; i ktokolwiek kto chciałby przypisać nam tak głupią ideę jest ignorantem i to nieżyczliwym. Lecz takim samym stopniem ignorancji i nieżyczliwości byłoby twierdzić że jesteśmy zawsze i wszelkim kosztem zwolennikami przemocy. Przemoc, poza pozostawianiem w sprzeczności z filozofią anarchistyczną, jest rzeczą sprawiającą nam przykrość, ponieważ powoduje łzy i ból. Można ją stosować w razie konieczności, lecz jakkolwiek byłoby niewybaczalną słabością potępianie jej w sytuacji konieczności, tak nagannym jest stosowanie jej gdy jest nieracjonalna, bezużyteczna czy wręcz szkodząca naszym interesom.
Podsumowując, i dotyczy to wszystkich rewolucjonistów, nigdy nie powinniśmy porzucać naszego własnego osądu. Jeżeli chcemy opublikować jakąś pracę, edytować pamflet, zorganizować konferencję lub spotkanie, powinniśmy ocenić najpierw czy jest to warte zaangażowania naszego czasu i pieniędzy, i podejmować decyzję pozytywną wtedy gdy dojdziemy do wniosku że prawdopodobne rezultaty są warte wysiłku włożonego w ich uzyskanie. Dlaczegóż więc nie używać tego samego procesu decyzyjnego gdy koszt, jak Malatesta trafnie zauważa, jest mierzony ludzkim życiem - aby sprawdzić czy ten koszt poskutkuje, w przypadku minimalistycznym, przynajmniej efektem ekwiwalentnym temu, do którego jakakolwiek inna forma propagandy mogłaby posłużyć? Oczywiście w pytaniach tego typu nie jest możliwe dokonanie precyzyjnego oszacowania wszystkich zysków i strat każdego działania; lecz w znaczeniu względnym wymienione wcześniej rozważania zachowują swoją ważność: jako zasada ogólna, rozumność powinna być preferowana nad przypadkowością czy irracjonalnością.
Aby przytoczyć przykład, jeżeli w jakimkolwiek danym momencie byłoby koniecznym dla triumfu rewolucji podłożenie ognia w bibliotece, ja, który kocham książki, uznałbym za zbrodnię powstrzymywanie się od wzniecenia ognia, aczkolwiek postrzegałbym pożar jako nieszczęście. Przemoc innowatora, bez względu na to jak nieprzejednana mogłaby być, zawsze jest poparta oddaną myślą: “Współczuć posuwając się do okrucieństwa”, jak mówi Giovanni Bovio. W takim samym stopniu miłość jest przewodnikiem podczas wykonywania operacji na chorym człowieku. Lecz co powiedzielibyśmy o chirurgu przeprowadzającym zabiegi tylko dla samej przyjemności robienia?
Aby przytoczyć lepszy przykład, w Rosji wszystkie ataki na rząd, jego przedstawicieli, oraz jego zwolenników, są postrzegane jako usprawiedliwione nawet przez naszych adwersarzy oraz najbardziej umiarkowanych stronników - nawet jeżeli niewinni ludzie zostają ranni. Jednocześnie ci sami ludzie potępiliby te akty jeżeli byłyby popełniane ślepo przeciw zwykłym przechodniom na ulicy, miłośnikom teatru, albo ludziom siedzącym w kawiarni.
“Nowe społeczeństwo nie powinno rozpoczynać się od podłych czynów”, powiedział Nicola Barbato w swojej zapadającej w pamięć deklaracji przed trybunałem wojskowym. Podłością byłoby także grzeszyć sentymentalizmem gdy rewolucyjne działania są konieczne; lecz to także mogłoby zostać pomylone z nadzieją na triumf krwawej rewolucji kierowanej nienawiścią, która, jak Malatesta zwrócił uwagę w swoim artykule dwanaście czy czternaście lat temu, doprowadziłaby nas do nowej tyranii nawet jeżeli działaby się pod płaszczykiem anarchii.
Język przemocy w polemikach i propagandzie
Jedną z przyczyn dla których rewolucyjna, a w szczególności anarchistyczna, propaganda, jest tak trudna do wysłuchania i tak nieprzekonująca, jest to, że wykorzystuje ona formy i język które są tak bardzo natarczywe, że zamiast zaskarbiać sympatię, odpycha ją - wraz z utratą zainteresowania odbiorców.
Pamiętam kiedy po raz pierwszy anarchistyczne czasopismo wpadło mi w oko; ich styl, nie przekonując mnie, raczej mnie atakował, i nigdy nie zostałbym anarchistą, gdyby przed przeczytaniem tych gazetek, moje zainteresowanie nie zostało ożywione przez życzliwą dyskusję z przyjacielem oraz alternatywną lekturę spokojnych, poważnych, nie ociekających jadem, książek i pamfletów. I pamiętam także, że tym, co przyciągnęło moją uwagę, i wzbudziło moją sympatię do anarchizmu, był właśnie ten nienawistny język którym był on atakowany przez burżuazyjnych pisarzy wszystkich odcieni w okresie 1892-1893.
W odniesieniu do tych brutalnych aktów wyczułem słabość autorytarnych argumentów; to dokładnie miałkość argumentów przeciwko anarchizmowi było tym, co przekonało mnie, z jednej strony o racjonalności libertarianizmu, a z drugiej, że gdy celem propagandy jest raczej przekonywać niż druzgotać, to czym słabsze są argumenty tym bardziej agresywny jest jej język. Od tamtej chwili, za każdym razem gdy podejmowałem polemikę, nigdy nie czułem się tak pewny siebie niż gdy byłem zajadle atakowany: “Denerwujesz się? To dlatego że jesteś w błędzie” chciałbym powiedzieć do siebie wtedy z myślą o swoim oponencie.
I zadowolony jestem z tego że moje podejście jest podzielane przez wszystkich z najbardziej znaczących kulturowych i naukowych anarchistów, i że jest to potwierdzane przez efektywność ich propagandy. Piotr Kropotkin, przytaczając zakładanie La Révolté, wspominał:
“Nasze czasopismo było umiarkowane w wyrazie ale rewolucyjne w treści... Czasopisma socjalistów miewały często tendencję do nurzania się w jeremiadach o istniejących warunkach... bieda i cierpienie, etc., zostały opisane w żywych kolorach. W celu przeciwstawienia się depresyjnemu wrażeniu jaki te lamentacje wywierały, rzucali oni wtedy czar bezwzględnego języka, przy pomocy którego podburzali swoich czytelników... Sam uważam, przeciwnie, że rewolucyjne czasopismo powinno zostać poświęcone, przede wszystkim, witaniu oznak które wszędzie są odczytywane jako preludium do nadejścia nowej ery, kiełkowania nowych form życia społecznego, wzrastającego buntu przeciw starym instytucjom... To co powoduje że robotnik czuje że jego serce bije rytmem zgodnym z sercami całej ludzkości, wszędzie na świecie, że bierze udział w buncie przeciw przedwiecznej niesprawiedliwości, w celu stworzenia nowych warunków społecznych... Utrzymuję że to powinien być najważniejsza misja czasopisma rewolucyjnego.”
Zakładając że celem propagandy jest perswazja, wiedza o tym jak używać odpowiedniego języka jest niezbędna. Przypominam sobie francuskiego anarchistę który w artykułach, na konferencjach, a nawet w osobistych konwersacjach, rozpoczynał od nazwania swoich przeciwników bestial,  [fr. “bydło”] tak księży czy biznesmenów, republikanów czy socjalistów, lub nawet anarchistów którzy nie podzielali jego poglądów. Wyobraźcie sobie gdyby oponent potraktował nas tak grubiańsko. Nawet jeżeli sprawa nie zakończyłaby się bójką, można by być co najmniej pewnym, że nie przekonałby nas do swoich racji, chociażby cały rozsądek świata miał po swojej stronie.
Czy zatem powinniśmy zakładać rękawice w pojedynkach z naszymi wrogami i tymi którzy oszukują społeczeństwo? Z pewnością nie, niemniej jednak preferowane jest żeby agresję ograniczyć do sfery werbalnej, niż gdyby miałaby przyjmować formy niewerbalne. To jasne że ludzie mają do pewnego stopnia otwarte oczy i nienawidzą tych którzy nad nimi dominują, ważne więc żeby nie bać się o tym mówić.
W pewnych okolicznościach byłoby nawet niewskazanym i niebezpiecznym wyciszenie swojego oburzenia. Lecz bycie oburzonym zawsze, w każdej sytuacji, nawet podczas wykładu o materializmie historycznym, lub indywidualizmie, albo koncentracji kapitału, jest dziecinne, i wiąże się z ryzykiem że nasi przeciwnicy nie potraktują nas poważnie, przyzwyczajając się do hiperbolicznego tonu i fraz które w takim przypadku tracą swoją moc całkowicie.
Znam względne wolne kraje w których nie ma ograniczeń dla pisemnej propagandy, gdzie najbardziej nieokiełznane fantazmaty mogą zostać wykorzystane do ataku na całe uniwersum, z użyciem najbrutalniejszych literackich lasek dynamitu i bomb zapalających, dostępnych każdemu, kto chciałby uderzyć w “podłą burżuazję”. Policja w tych krajach nie ma powodu do niepokoju, ponieważ ci którzy piszą w takiej furii, szybko wypalają cały swój repertuar ostrej retoryki i w konsekwencji nie wywierają żadnego wpływu na odbiorcę. Co gorsza, gdy nadchodzi dzień w którym jest naprawdę koniecznym aby podnieść ton głosu w artykułach i dyskursach, pisarze i oratorzy zostają niezdolni do wywarcia jakiegokolwiek wrażenia na publice, aktualnie już zmęczonej ich zjadliwością. A wtedy, propaganda traci trzy czwarte swojej wartości.
Często pokrzykujemy w propagandzie nie aby przekonać, lecz raczej żeby rozbić naszych przeciwników, lub żeby wyprodukować “ładną” literacko wypowiedź. Taki właśnie był przypadek Tailhade’a, który pisał urocze apologie prozą i wierszem każdemu fizycznie brutalnemu atakowi politycznemu, lecz który złożył broń po zaledwie roku spędzonym w więzieniu i dołączył do partii nacjonalistycznej ponieważ mogłoby to mieć złe konsekwencje dla niego jeżeli kontynuowałby anarchistyczną apologetykę.
Tak zwany “piękny gest” może być dobry i użyteczny - lecz tylko wtedy gdy jest wykonany z odwagą i godnością, gdy zuchwałość jest otwarcie rzucona przed oczy wroga, i kiedy odpowiedzialność za czyn jest zaakceptowana. Następnie słowo staje się ciałem i skutkuję propagandą czynem. Nieraz widywaliśmy takich spośród anarchistów którzy byli raczej nieśmiali, lecz gdy nadarzała się okazja, potrafili bohatersko stanąć przed bagnetami i trybunałami; i, przeciwnie, wdzieliśmy także wielu okropnych krzykaczy którzy milknęli w obliczu pojawiającego się niebezpieczeństwa, lub, nawet gorzej, stawali się ilustracją śmieszności, jak niektórzy z najbardziej hałaśliwych redaktorów Sempre Avanti z Livorno, czy Ordine z Turynu, którzy w latach 1893-1894 pisali z laską dynamitu na biurku, lecz którzy przyprowadzeni na proces wyparli się anarchizmu, wezwali proboszcza aby poświadczył o ich dobroduszności tuż po pobożnym przystąpieniu do komunii, nazwali się ewolucjonistycznymi spencerowskimi anarchistami, i innymi rzeczami, nawet jeszcze gorszymi. Jest mniej szkodliwe gdy agresywny język posiada wartość artystyczną lub gdy opisuje faktycznie błędny koncept, lecz w niezmiernej większości przypadków, najskrajniej brzmiące wyrażenia pochodzą ze słownika wyrażającego rozbawienie lub ból.
Naturalnie, co powyższe należy przyjmować z przymrużeniem oka, niestety w pewnych kręgach krzykliwy język w propagandzie i polemikach stał się tak nawykowy, że wielu uważa go za niezbędny i obrazi się za moje słowa. Ale nie kieruję tych słów do dzielnych i lojalnych towarzyszy, albo, lepiej to ujmując, tak, mówię do nich, lecz w celu przekonania ich wyprzedzając fakty - że jest szkodliwym dla propagowania naszych idei poleganie na nieadekwatnych metodach, metodach które są krzywdzące. Jeżeli ci którzy czytają moje słowa są dojrzałymi rozsądnymi ludźmi, nie przeszkodzi im że piję w czuły punkt. Bez wątpienia zirytuje jednak tych którzy są świadomi że wykonują złą pracę w imię niewypowiedzianych celów osobistej próżności i kariery, lub pseudo-rewolucyjnej chwały.
Prawdą jest że wielu z tych którzy mówią głośno i słyszalnie, wiedzą jak pracować efektywnie; i są wśród nas tacy którzy nie ograniczają się do wykorzystywania umiarkowanych wyrażeń, ale są umiarkowani także w treści, w czynach. Uwielbiam pierwszych i ubolewam nad drugimi, i czuję się bliższy pierwszym nawet jeżeli dzielą nas doktrynalne lub taktyczne różnice. Lecz prawda pozostaje ta sama - rzeczy powinny być robione z myślą o celach.
Celem propagandy i polemiki jest przekonywanie, jest perswazja. Cóż więc, nie możemy nikogo przekonać ani nic perswadować natarczywym językiem, wyzwiskami i inwektywami, a raczej kurtuazją i efektami edukacyjnymi naszej cierpliwości i działania. Jedynie gdy siła która zagraża nam lub prześladuje nas, umieszcza materialną przeszkodę na naszej drodze, przeszkodę której nie możemy ominąć ani przemóc, bez odwoływania się do przemocy - niech będzie nią kontra do naszej propagandy, przeszkoda dla naszego ruchu, brutalne ograniczenie naszej wolności i dobrostanu - tylko wtedy zastosowanie przemocy jest logiczne; lecz wtedy bycie “brutalnym” w słowach byłoby wręcz niedorzeczne. Aby przytoczyć przykład, powiedziałbym że niedorzeczną jest próba przekonania ludzi przy pomocy siły, podobnie jak niedorzeczną byłaby próba doprowadzenia do zwycięstwa powstania tylko przy użyciu argumentów pisanych i ustnych.
Wracając do tego co napisałem wcześniej, nie wszyscy z tych którzy krzyczą najagresywniej są tchórzami, tak jak nie wszyscy umiarkowani w słowach zrobieni są ze spiżu, lecz krzywda wyrządzana naszemu ruchowi przez nawyki pierwszej grupy jest nieporównywalnie większa niż przez nawyki tej drugiej. Jeżeli w dniu jutrzejszym, w rzeczywistej walce, ci którzy nie nawołują i nie próbują pozować na twardych macho facetów okażą się tchórzami, będzie to przykre, lecz będzie się zupełnie niezauważanym złem. Lecz jeśli ci którzy mają usta pełne mocnych słów, i skupiają na sobie wrogość tych którzy się z nimi nie zgadzają, pokażą po sobie tchórzostwo, efekt będzie katastrofalny. I ludzie oraz nasi przeciwnicy dostaną wygodne argumenty żeby przy pierwszym kontakcie nie potraktować nas poważnie.
Prawdą jest że w spokojnych czasach, niemiłe słowo będące moralnym policzkiem w twarz bywa koniecznością, gdy znajdujemy się w konfrontacji z faktem, który jest dla nas oburzający lub odkrywamy kłamstwo oponenta. Lecz ostre słowa protestu i moralny policzek są tym skuteczniejsze im rzadziej są stosowane.
Spróbujmy, raczej, używać języka który jest łagodny w formie, lecz którego treść wyraża to co chcemy powiedzieć całkowicie i bezkompromisowo; i spróbujmy przyzwyczaić naszych czytelników do grzecznej formy polemiki. Wtedy, jeżeli z dobrego powodu będziemy musieli podnieść głos, sprawdźmy, czy nie zostało to lepiej odebrane niż byłoby gdyby bez przerwy ryczeć niczym demon.
W propagandzie niezbędne jest aby uderzać w strunę która rezonuje z ludzkim sercem, a będzie to niemożliwe, jeżeli przyzwyczaimy naszego ducha do przemocy. Po wywołaniu pierwszego wrażenia następuje przyzwyczajenie. To jak z człowiekiem który początkowo jest pod niesamowitym wrażeniem dźwięku wystrzału z rewolweru, lecz później nie zostaje w najmniejszym stopniu poruszony podczas ćwiczeń na strzelnicy. A my musimy agitować bez przerwy w celu przyciągnięcia uwagi do naszych argumentów.
Może pojawić się sprzeciw, nie bez zasadności, że żyjemy w otoczeniu takiej przemocy i zła, że nie zawsze jest możliwe aby zachować pożądany spokój. Nikt jednak tego nie kwestionuje: moje obserwacje mają mieć wartość sugestywną dla tych którzy zdecydowali się poświęcić propagandzie. Podobnie, to prawda, że istnieją instytucje oraz ludzie wobec których nie da się być tolerancyjnym, co do których mamy uświęcony obowiązek, jak to mówi nasz poeta, zwalczania ich “bez szacunku i bez kurtuazji”. Na przykład, jeżeli ktoś mówi o rządzie, głupim byłoby szukanie tu eufemizmów.
Prawdą jest, że gdy wypowiadamy się źle o tych żałosnych ludziach, konieczne jest zachowanie dużej ostrożności, aby nie zarzucać im rzeczy których faktycznie nie popełnili, aby nie dać im pretekstu do protestu i proklamowania swojej czystości i honoru. Przez nadmierną pobłażliwość dla tego typu przesadności doprowadziliśmy do popularyzacji wśród naszych adwersarzy ironicznego wyrażenia, “Pada deszcz, to wina rządu!”. Jednak wszystkie rządy, nawet jeżeli nie ponoszą winy za to że deszcz pada, odpowiadają za znacznie gorsze rzeczy, i nie należy mieć oporów przed atakowaniem ich. Nigdy nie dość ataków na rząd, kler i kadry zarządzające, a jeżeli ostra polemika i propaganda jest wykorzystywana wyłącznie przeciw nim, nic więcej nie musi być dodane, zapamiętajcie co zdążyłem już wspomnieć.
Lecz “przemoc” językowa w polemikach i propagandzie, “przemoc” w słowie i piśmie, które czasami niestety skutkują fizyczną przemocą przeciw ludziom, “przemoc” nad którą ubolewam przede wszystkim, jest tym co jest wykorzystywane przeciw innym środowiskom progresywnym, mniej lub bardziej rewolucyjnym, nie ma to znaczenia, złożonych z prześladowanych i wyzyskiwanych jak my, ludzi którzy pragną wprowadzić jakieś pozytywne zmiany w obecnej sytuacji socjopolitycznej. Te środowiska, partie, których aspiracją jest władza, staną się bez wątpienia, gdy osiągną swój cel, wrogami anarchistów. Jednak w tym momencie jest to odległe, a jako że ich intencje mogą być dobre a my także chcielibyśmy pozbyć się wielu przeszkód które zamierzają oni wyeliminować, i jako że mamy wielu wspólnych wrogów, przeciw którym, być może, chcielibyśmy stoczyć więcej niż jedną bitwę, bezużytecznym jest, nawet jeśli nie zupełnie sprzecznym z naszym interesem, złe ich traktowanie, biorąc pod uwagę że jedynym co nas obecnie dzieli to różnica poglądów; a przecież złe traktowanie kogoś tylko dlatego że on lub ona nie myśli lub nie działa tak jak my, jest wielką arogancją, i antyspołecznym zachowaniem.
Propaganda i polemiki skierowane do przedstawicieli innych środowisk powinny, w celu zainteresowania ich, przekonywać ich o wartościowości naszego rozumowania. Powiedzieliśmy już w ogólności to, że ci którzy traktowani są jak wrogowie, nabywają przekonania że faktycznie są wrogami, co odnosi się przede wszystkim to najchłonniejszych jednostek -  młodzieży, robotników, świeżo przebudzonych umysłów, tych którzy obecnie znajdują się już na drodze ku prawdzie. Wpływ agresji opóźnia ich na tej drodze raczej niż pcha ich naprzód. Niektórzy z ich przywódców mogą okazać się zdradzieccy, ale powiedzmy sobie szczerze, skąd możemy być pewni czy wśród nas nie znajdą się i tacy którzy będą podstępować w podobny sposób? Czy powinniśmy atakować ich wszystkich, zbierać ich wszystkich w tą samą sieć, gdy w rzeczywistości chcemy atakować tylko tych którzy postępują zdradziecko, a nie wszystkich w całym stronnictwie? Oczywiście duża część ich doktryn jest błędna, lecz przy wykazywaniu im błędów nie jest konieczne aby ich obrażać; oczywiście ich metody są szkodliwe dla sprawy rewolucyjnej, lecz pracując inaczej, po swojemu, wykorzystując przykład i rozsądną argumentację, przekonamy ich że nasze metody są lepsze.
Wszystkie komentarze zawarte przeze mnie w tym pamflecie naszły mi na myśl po obserwacji pewnych zjawisk w naszym środowisku. Przyzwyczailiśmy się tak bardzo do krzyczenia o wszystkim, że stopniowo zatraciliśmy poczucie wartości słów i różnic w ich znaczeniu. Te same deprecjonujące przymiotniki wykorzystujemy do obsmarowywania księży, monarchistów, republikanów, socjalistów, nawet tych anarchistów którzy mieli pecha nie pomyśleć tak samo jak my - i to jest największy błąd.
Nie chcąc rozpisywać się nad niezliczoną ilością słyszanych przeze mnie określeń “kpiarze”, “klechy”, “wariaci”, “tchórze”, i wielu innych podobnych złośliwości, pośród dobrych towarzyszy, wystarczające będzie że przytoczę przykład który znalazłem (i cytuję z obrzydzeniem) w periodyku który sam nazywa siebie “anarchistycznym”. W dziale korespondencyjnym pisze u nich korespondent zwany Fulano (fałszywe nazwisko) który obiecuje że “podczas następnego kongresu anarchistów społecznych w Rzymie rzucę w nich bombą.” Można by to było odebrać jako żart, ponury żart oczywiście, gdyby cały periodyk nie sprawiał wrażenia odnosić się do tej zawziętej, niemal nienawistnej frazy.
Powszechnie zdarza się że walki toczą się najczęściej pomiędzy braćmi... i to tworzy marne braterstwo. Sprzeciwiam się takim przykrym i bolesnym metodom. Dla mnie jedyna odpowiednią metodą wydaje się unikanie inwektyw, i w ostateczności ograniczenie się do ujawniania tych którzy nadużywają obraźliwego języka lub przychodzą do naszego obozu tylko po to by siać zamęt i niezgodę.
Ciągle wierzę że najlepszym byłoby gdybyśmy znali się wzajemnie i przede wszystkim starali się wspólnie pracować bez utraty perspektywy na to, że mamy przed sobą naszych wrogów, naszych prawdziwych wrogów, którzy zawsze czekają na moment naszej słabości żeby nas zaatakować. Nie mogłoby być powiedziane nic bardziej rozsądnego, w stylu tych grup dla których akcja jest jedynym sensem istnienia, niż to, że lenistwo jest najgorszą z wad - a skłócenie jest pierwszą z nich.
Nie zawsze, zwłaszcza ze strony adeptów użycia pióra, lżenie przeciw towarzyszom lub przeciw naszym przyjaciołom w partiach z podobnymi celami, jest najzłośliwszym, i być może, nie jest też najgorszym. Jak wiele ciosów zadanych z umyślną złośliwością, jak wiele eleganckich ironii, jak wiele sarkazmu, jak wiele kpin, używamy czasami w celu znokautowania adwersarza! Taka broń jest używana szczególnie gdy wiemy że nie mamy racji, gdy nasze sumienie mówi nam że atakujemy kogoś kto na to nie zasłużył i zamiast tego należałaby mu się raczej pochwała. Wtedy, w celu pokazania wyższości, propaganda staje się podwójnie krzywdząca, ponieważ nie tylko nie przekonamy osoby którą w ten sposób zaatakujemy, lecz także odstręczymy tych którzy mają ją lub jego w wysokim poważaniu.
Kolejnym śmiertelnym błędem w polemizowaniu z kimś lub krytykowaniu kogoś jest a priori założenie o czyjejś złej woli. Naturalnie, gdy mamy do czynienia z kimś kto działa podstępnie, nie powinniśmy się wahać przed wytknięciem mu tego. Lecz zanim przypiszemy komuś nieczyste intencje, powinniśmy posiadać jakikolwiek dowód na poparcie tego przed innymi. Przedstawienie takiego dowodu będzie wystarczające aby w dystyngowany sposób zakończyć spór. A jeżeli dowód nie jest taki oczywisty i nie mamy całkowitej pewności, byłoby błędem zacząć od złośliwej polemiki, opierając się jedynie ma wątłych i banalnych przesłankach. Preferowane jest, nawet jeżeli podejrzewa się coś przeciwnego, aby założyć dobre intencje adwersarzy, jednocześnie nie mając oporów przed zmieceniem ich później gdy ich podstępność staje się ewidentna.
W ogólności, gdy ktoś prowadzi prozelityczną propagandę czy polemikę, koniecznym jest oparcie dyskusji na podstawie obopólnie założonych dobrych intencji, biorąc pod uwagę że celem jest przekonanie jak największej liczby słuchaczy którzy sympatyzują z oponentem. Gdy dyskutuję o zdobyciu władzy publicznej z przywódcą partii politycznej, doskonale zdaję sobie sprawę jak trudnym byłoby przekonanie jego samego, lecz tym co jest przede wszystkim obiektem mojego zainteresowania, jest wysłuchanie moich racji przez jego stronników.
Ponadto, niezbędnym jest traktowanie poglądów i osób z szacunkiem gdy dyskutujemy o nich z ludźmi nam nieznanymi. Wyobraźmy sobie że prowadzilibyśmy rozmowę z innymi anarchistami w odległych lokacjach. Co powiedzieliby gdybyśmy traktowali ich jakby byli głupimi i zdradzieckimi, opierali się na arbitralnych interpretacjach wyizolowanych zdarzeń, lub na kilku wybranych słowach wypowiedzianych na nasz temat, czy na podstawie jednego artykułu w jakimś czasopiśmie, etc.? Co by powiedzieli gdybyśmy przypisywali do nich idee których nie posiadają, z tendencją do traktowania ich jako złych raczej niż jako dobrych? Co by mogli powiedzieć, podsumowując, gdybyśmy traktowali ich nie jak zaufanych towarzyszy, lecz raczej jak wrogo nastawionych adwersarzy których pragniemy rozbić i zniszczyć? Powiedzieliby, że jesteśmy napastliwymi ignorantami i nietolerancyjnymi ludźmi którzy pragną jedynie uciszyć głos tych, którzy nie myślą tak jak my. Powiedzieliby że pragniemy ich zniesławić a nie przekonać, przez wybijający się duch dominacji oraz pragnienia zniszczenia ich reputacji.
A skoro już mówimy o obelżywym języku, powiedzmy także przed końcem, o tej części która nie jest skierowana przeciwko ludziom, lecz przeciw ideom, i którą możemy nazwać “przemocą retoryczną”.
Gdy angażujemy się w działania propagandowe, mamy zwyczaj, z zamierzeniem wywarcia najsilniejszego wrażenia, wypowiadać się słownie lub pisemnie w sposób obrazowy, przy pomocy środków kontrastu, hiperboli, uśmiechu. Jest to naturalna metoda, do której musimy powracać, jeżeli kierujemy się do ludzi którzy są nienawykli lub prostoduszni, i jako tacy bardzo czuli, i wśród których możemy krzewić nasze poglądy bardziej żywo i głęboko, poprzez odwoływanie się do wyobraźni raczej niż do chłodnego matematycznego wnioskowania.
Lecz to narzędzie niesie ze sobą niebezpieczeństwo. Podczas gdy wszyscy mamy naturalną skłonność do wyolbrzymiania argumentów i obrazów gdy piszemy lub mówimy o rzeczach które nas ekscytują, to samo wyolbrzymienie po czasie neutralizuje efekt naszych słów. Postawmy to jasno. Jestem zdania że anarchiści nie powinni robić zbyt wielu rozróżnień: rządy które są monarchistyczne, teokratyczne, socjalistyczne, republikańskie, są dla nas identyczne i powinniśmy z równym oddaniem zwalczać je wszystkie. Lecz jeśli już musimy rozróżniać, nie róbmy tego na korzyść najgorszych form sprawowania władzy.
Z tego powodu nie możemy powiedzieć że świeckie kłamstwo jest gorsze niż religijne. Religijne kłamstwo jest zawsze najskuteczniejsze i najbardziej jadowite ze wszystkich, w ogólności niezmiernie bardziej szkodliwe niż świeckie kłamstwo, które nie ze względu na wewnętrzną wartość, lecz wewnętrzną słabość, jest trucizną słabszą. Pozwólcie mi wytłumaczyć: gdy cierpi się na migrenę; oczywiście nikt nie twierdziłby na poważnie że jest to gorsze niż atak apopleksji. Zdecydowanie cierpienie na którąkolwiek z tych przypadłości nie jest niczym przyjemnym, lecz gdybyśmy mieli wybierać, szczerze, preferowalibyśmy raczej migrenę. Nieprawdaż?
I tutaj jest też to co Malato mówi w odniesieniu do Rewolucji Rosyjskiej, spierając się z pewnymi towarzyszami którzy utrzymują, z miłości do hiperboli, że sprawy mają się we Francji gorzej niż w Rosji. Jest to wyolbrzymienie które przynosi konsekwencję jaką jest brak zainteresowania ruchem rosyjskim, i brak współuczestnictwa w protestach jakie zostały przedsięwzięte przez intelektualistów i robotników Paryża w poparciu dla rosyjskich rewolucjonist��w. [Słowa te padły zanim bolszewicy przejęli władzę i zdradzili Rewolucję Rosyjską] To co powinno zostać powiedziane, to że jeśli francuski rząd jest bardziej liberalny niż w Rosji, nie wynika to z jego własnej szczodrości lecz z tego że lud francuski wiedział jak zrobić rewolucję, Komunę, i konsekwentnie wiedział jak stawić opór reakcyjnej przemocy. To co powinno zostać powiedziane: Liczymy na to że lud rosyjski będzie wiedział lepiej co robić niż lud francuski, i dzięki temu zajdzie dalej...
Odłóżmy na bok bezużyteczne wyolbrzymienia, bezużyteczne obelgi i bratobójcze spory, i pozwólmy sobie pracować nad czymś innym, bez względu na to jak mało nas może być, zamiast tracić czas na plecenie andronów.  
Luigi Fabbri
Źródło: https://libcom.org/library/bourgeois-influences-anarchism
1 note · View note
cognitiveambivalence-blog · 9 years ago
Text
Luigi Fabbri - Wpływy burżuazyjne na anarchizm - cz.1
Tłumaczenie moje, z języka angielskiego będącego tłumaczeniem z języka włoskiego. Autor napisał ten tekst mniej więcej przed lub w czasie trwania I Wojny Światowej.
Aby zaprezentować tekst czytelnikom wcześniej, zdecydowałam się na publikację go w dwóch częściach - dalsza część testu znajduje się tutaj:
http://cognitiveambivalence.tumblr.com/post/146865273716/luigi-fabbri-wpływy-burżuazyjne-na-anarchizm
Brutalna literatura a anarchizm
W celu uniknięcia nieporozumień, musimy wpierw zdefiniować podstawowe pojęcia. Nie istnieje żadna teoria “brutalnego anarchizmu”. Anarchizm jest zbiorem doktryn społecznych których wspólną cechą jest eliminacja przymusowej, zniewalającej władzy jednych ludzi nad innymi; tak więc większość jego zwolenników odrzuca wszelkie formy przemocy i postrzega je jako dopuszczalne jedynie w samoobronie. Jednakże, jako że nie ma jasno wytyczonej granicy między atakiem a obroną, i pojęcie obrony może być rozumiane na wiele rozmaitych sposobów, zdarzają się od czasu do czasu akty przemocy popełniane przez anarchistów jako forma indywidualnego buntu, skierowanego przeciw głowom państw oraz reprezentantom klasy rządzącej.
Sklasyfikujemy te manifestacje przemocy indywidualnej jako “anarchizm brutalny”, lecz zrobimy to tylko dla wygody klasyfikacji, nie dlatego, że nazwa ta odzwierciedla rzeczywistość. W rzeczywistości bowiem, wszystkie ruchy polityczne, bez żadnych wyjątków, miały okresy w których akty buntu poprzez przemoc były popełniane w ich imię - w ogólności gdy te ruchy umiejscawiały się w radykalnej opozycji wobec dominujących instytucji politycznych i społecznych. W chwili obecnej, ruchem który odnajduje się, lub wygląda jakby odnajdywał się, w czołówce i w absolutnej opozycji wobec dominujących instytucji, jest anarchizm; logicznym więc jest że manifestacje przemocy przeciw tym dominującym instytucjom będą przybierały nazwę i inne cechy charakterystyczne dla anarchizmu.
Skoro to już zostało wspomniane, chciałbym zwrócić uwagę na coś co jak mam wrażenie uchodzi naszej uwadze: wpływ anarchizmu na literaturę na temat wyrażania buntu poprzez przemoc, oraz wpływ jaki te akty wywierają na anarchizm.
Naturalnie, wspomnieć muszę tutaj literaturę klasyczną, ponieważ, oczywiście, znajdziecie usprawiedliwienia zbrodni politycznych już u Cycerona, w Biblii, u Shakespeare‘a, Alifieriego, i w całej literaturze historycznej przekazywanej sobie z rąk do rąk przez młodzież. W opowiadaniu o Judycie z Biblii, w historii Brutusa, nawet w historii Orsinich i życiu Agesilao Milano z historii najnowszej, czytelnik znajduje całą serię zbrodni politycznych, dla których historycy i poeci stworzyli w swoich czasach nieusprawiedliwione apologie.
Nie mam jednak zamiaru mówić o tych zbrodniach, ponieważ zrobienie tego wywiodłoby mnie za daleko w pole, i ponieważ nie jest trudne dostrzeżenie w nich współgranie rozmaitych okoliczności które nadały im różnorodne charakterystyki. Chcę jedynie odnieść się do tej literatury, która miała bezpośredni i otwarty wpływ na ten typ działania politycznego który obecnie jest klasyfikowany jako “anarchizm”.
Od roku 1880, akty “brutalnego anarchizmu” następowały w sposób regularny, ze szczególnym nasileniem w okresie 1891-1894, szczególnie we Francji, Hiszpanii i Włoszech, nie jestem pewien czy ktoś zauważył, że dokładnie w tym okresie wykwitła przede wszystkim we Francji, literatura sensacyjna nie stroniąca od gloryfikowania pod niebiosa każdego brutalnego aktu “anarchistycznego”, włączając w to nawet te najmniej zrozumiałe, i najtrudniejsze go usprawiedliwienia; a jej język był tak naprawdę podżeganiem do propagandy czynem.
Pisarze którzy zdecydowali się poświęcić temu typowi brutalnego sportu literackiego pochodzili prawie całkowicie spoza ruchu anarchistycznego; niezwykle rzadko zdarzało się aby literacka i artystyczna obrona pokrywała się ze szczerą i autentyczną teoretyczną perswazją w celu świadomej akceptacji anarchistycznej doktryny. Prawie każdy z nich w swoich poczynaniach prywatnych i publicznych żył w kompletnej sprzeczności z okropnymi rzeczami i ideami których bronili w artykułach, powieściach, opowiadaniach czy wierszach. Bardzo często zdarza się że odnajdujemy bardzo brutalne “anarchistyczne” deklaracje w pracach pisarzy którzy sami znani są powszechnie z tego, że należą do środowisk ze światopoglądem diametralnie przeciwnym anarchizmowi. Nawet wśród tych którzy przez moment zdawali się poważnie zainteresować ideami anarchistycznymi, tylko jeden czy dwóch zachowało ten kierunek intelektualny na dłużej (jedyni dwaj których sobie przypominam to Mirabeu i Eekhoud). Pozostali, po jedynie dwóch lub trzech latach, zaczynali głosić idee kompletnie przeciwne do tych, które wcześniej propagowali z aż taką zajadłością.
Ravachol, który nawet wśród anarchistów jest tym typem buntownika który wzbudza najmniejszą sympatię, znalazł wielu apologetów wśród literatów, od Mirabeau do Paula Adama, w późniejszych latach mistyka militaryzmu, który pisał o przerażającym dynamitniku w najbardziej paradoksalny sposób jaki jest możliwy: “Przynajmniej, “ aby sparafrazować Paula Adama, “w czasach współczesnego sceptycyzmu i niegodziwości, narodził się wśród nas święty“. Lecz nie był on świętym niczym “święty Fogazzaro“ któremu dzisiaj Paul Adam mógłby chcieć napisać apologię. Najciekawsze w tym wszystkim że owi pisarze przejawiali skłonność do największej aprobaty dla właśnie tych aktów przemocy, które przez anarchistycznych bojowników były akceptowane najmniej, właśnie przez ich skrajnie oczywisty antyspołeczny charakter.
Któż nie pamięta nieludzkiego wystąpienia, być może estetycznie posiadającego jakąś wartość, Laurenta Tailhade’a (który później został wojującym nacjonalistą) na bankiecie wydanym przez La Plume, znane paryskie czasopisma dla intelektualistów, podczas epidemii wybuchów dynamitu w 1893? Podczas bankietu dla poetów i pisarzy, Tailhade, w odniesieniu do ataków bombowych, wygłosił słynną frazę “Cóż znaczą ofiary, gdy gest jest piękny?“. Nie trzeba dodawać że bojownicy anarchistyczni potępili tą estetyczną teorię przemocy w imię ich filozofii i ruchu; fraza została jednak wypowiedziana i miała swój efekt.
Nacjonalista Maurice Barrès, autor znacząco indywidualistycznej powieści L'Ennemi des lois ["Wróg prawa"], którą anarchiści postrzegali jako propagandową, napisał tuż po dekapitacji Émile Henry‘ego (którego akt został surowo osądzony przez Élisée Reclusa) artykuł przepełniony zachwytem i entuzjazmem. Nie śmiałbym przytaczać go nawet w krótkim fragmencie, ponieważ we Włoszech pewne rzeczy nie mogą być mówione, nawet pod auspicjami literackiej dokumentacji; ktokolwiek jednak chciałby zadowolić swoją ciekawość może przeczytać Journal z Paryża, 28 Maja 1894, i zostać w pełni oświeconym w tej materii.
Jeżeli chodzi o Vaillanta, który był tym anarchistą który podłożył bombę we francuskim parlamencie, nie możemy zapomnieć co zostało napisane dzień po jego egzekucji przez François Coppée‘a, słynnego nacjonalistycznego poetę, sojusznika i kandydata duchowieństwa: “Po przeczytaniu o szczegółach dekapitacji Vaillanta, wpadłem w zadumę... Wbrew mnie samemu, moim duchem wstrząsnął szorstko kolejny spektakl. Ujrzałem grupę mężczyzn i kobiet, tłoczących się jedni na drugich, w środku cyrku, pod oczami tłumu, gdy ze wszech stron ogromnego amfiteatru ryknął straszliwy wrzask: ‘wydać lwom!‘; a nieopodal grupy, strażnicy lwów otwarli klatki z bestiami. Oh! Wybaczcie mi patos chrześcijan podczas ery prześladowań, tych którzy umarli za naszą słodką wiarę w poświęcenie i dobro, wybaczcie mi że przytaczam to wspomnienie podczas melancholii ludzi naszych czasów!... Lecz w oczach anarchisty prowadzonego pod gilotynę lśniącą, oh, jaki ból! ten sam płomień nieustraszonego szaleństwa który rozświetlał ich oczy!”.
Coś podobnego mogło zostać powiedziane później w odniesieniu do morderców, przez uznanego psychologa i pisarza Henri Leyreta w jego książce En plein faubourg [”Na obrzeżach”]. Niewiele później Leyret zebrał w tomie i opublikował wyroki “dobrego sędziego” Magnauda. Mógłbym pójść znacznie dalej w przypominaniu entuzjastycznych obron i apologii przemocy anarchistycznej przez pisarzy takich jak Edward Conte, Séverine, Descaves, Barrucand, etc.
Pod koniec 1897 dramat Les Mauvais bergers [”Źli pasterze”] Octave’a Mirbeau, w którym najbrutalniejsza rewolucyjna retoryka wylewała się strumieniami, został opublikowany w Paryżu. Został odebrany z wielkim entuzjazmem przez miejskich intelektualistów. Tak jak w wigilię zdobycia Bastylii, gdy pochlebni poeci oraz sama królowa, pisarze i intelektualne duchy spośród arystokracji i dworu piali z zachwytu nad genialnymi paradoksami Encyklopedystów, a modne damy dobrowolnie oddawały się recytacjom kąśliwej satyry Beaumarchais’a i zachwycały się anarchicznymi fantazjami Rabelais’a, tak burżuazyjni intelektualiści naszych czasów rozsmakowali w zanurzaniu się w poezji i przejaskrawionych wybuchach gniewu który wyrywa się czasem z nieprzeniknionych tajemnic ludzkiego cierpienia.
Émile Zola we własnej osobie, po wkroczeniu w zgiełk walki za strzałem ostrzegawczym, swoim Germinalem, ponurą powieścią o destrukcji, gloryfikował anarchistów z Paryża, i nawet ulirycznił postać Salvata, dynamitnika, w którego postaci z łatwością przebija się - namalowany nawet jako bardziej bezwzględny niż w rzeczywistości był - Valliant. Poczytajcie Melée Sociale Clemenceau, Pages Rouges Séverine’a, Sous le sabre Jeana Ajalberta, Soleil des Morts Mauclaira, Chanson des Gueux i Les Blasphèmes Jeana Richepina, oraz Idylles Diaboliques Adolphe’a Retté; przelećcie przez arystokratyczne magazyny literackie jak Mercure de France, La Plume, La Revue blanche, Entretiens politiques et littéraires a znajdziecie, w prozie i poezji, w krytyce sztuki jak i teatru oraz recenzjach książek, literackie wyrazy takiej przemocy, jakich nigdy nie znajdziecie w rzeczywistych anarchistycznych czasopismach, tak jak nigdy nie usłyszycie ich z ust rzeczywistych anarchistów.
Jest to całkowicie zrozumiałe że pisarze zapragnęli wyrazić tego typu treści pozostające w zupełnej sprzeczności z ich prawdziwym światopoglądem. Artysta pragnie dostrzegać raczej piękno niż pożyteczność w postawach; jest to powodem dla którego tego typu postawy, które społeczny anarchista jest w stanie zrozumieć, choć nie pochwalać, wzbudzają entuzjazm w poecie lub pisarzu. Akt buntu, który jednak przez całkowity bilans skutków nie może zostać moralnie oceniony inaczej, niż jakikolwiek inny akt okrucieństwa, nawet jeżeli został popełniony z jak najlepszą motywacją; czyn chirurga, który ucinałby nogę, gdy tylko amputacja kciuka była potrzebna, byłby czynem podobnie nagannym. Lecz tego typu rozważania z perspektywy społecznej i ludzkiej, takie rozróżnienia, są pogardzane przez jednostki, które uwielbiają się buntować nie dla jakiegoś celu, tylko dla samego buntu, dla jego wartości estetycznej.
Takie jednostki, wznoszą się ponad wszystkich artystów i pisarzy wychowanych w szkole Nietzschego (który nigdy nie był anarchistą), którzy wpatrują się w ich czyny, jakkolwiek tragiczne i podniosłe mogłyby być, wyłącznie z estetycznego punktu widzenia, z lekceważącym stosunkiem do pojęć takich jak dobro czy zło, pożyteczność czy szkodliwość.
Z punktu widzenia myśli anarchistycznej, nie dostrzegają oni [pisarze] niczego poza osobistym wyzwoleniem; lekceważą zupełnie problem społeczny, czyli całą humanistyczną stronę anarchizmu. Postępując w taki sposób zaczęli sobie wyobrażać nieumiejscowioną “anarchię” w której ktoś może wychwalać Émile’a Henry, lecz razem z nim także Il Passatore, Nerona, czy Ezzelino da Romano. Musi zostać zrozumiane, że czyny tego typu osób nabrały znaczenia wyłącznie dlatego, że proza i poezja, dramat i powieść, pędzel i pióro, znalazły w nich źródło piękna i inspiracji. Powszechnie wiadomo, jak zauroczenie piękną frazą, oryginalnym wyrazem, czy ognistym wersem, może zakłamać i wypaczyć pierwotną, prawdziwą myśl pisarza. Leopardi, który poetycko wołał: "Za broń, chwyćmy ją oto” był w praktyce niezbyt wojowniczy i miał niewielkie chęci aby za nią naprawdę chwycić. Tak jak Paul Adam zapewne nazwałby szaleńcem kogokolwiek, kto z całą powagą zapytałby się go, czy pochwala dokonane z zimną krwią zabójstwa Ravachola (którego, wszakże, zakwalifikował jako “świętego”).
W tym zachwycie nad czynem, element estetyczny pozostał kompletnie oddzielony od elementu społecznego i politycznego. W ten sposób, do doktryny [anarchistycznej] opartej o rozumowanie naukowe, mającej charakter wybitnie socjopolityczny, błędnie aplikują oni tą paradoksalną estetykę, która jest wyłącznie i w całości związana z poezją i sztuką. We wszystkich teoriach naprawy i rewolucji, sztuka i poezja stanowią z pewnością czynniki wysoce drugorzędne, i nigdy, absolutnie nigdy, nie powinny się one narzucać, czy rościć sobie prawo, do kierowania jednostką czy zbiorowością w swoich akcjach, czynionych wyłącznie w celu oddania pewnego efektu estetycznego.
Niezależnie od inherentnej wartości samej idei, sztuka uchwyca ją i upiększa dla kaprysu, nawet ryzykując kompletnym wypaczeniem jej w poszukiwaniu nowych form wyrazu. Taki jest los wszystkich nowych i zuchwałych pomysłów - które, przez swą naturę, dobrze pasują do artystycznych fantazji. Historia literatury dowodzi, że sztuka jest ze swojej natury buntownicza i innowacyjna. Wszyscy poeci, wszyscy pisarze, wszyscy dramaturdzy, zaczynali początkowo jako buntownicy, nawet jeżeli później zamieniali swoje awangardowe odzienie na akademicki lub dworski fartuszek.
Ale, wracając do tematu, powtórzę jeszcze raz, że istnieje minimalny lub wręcz żaden związek, jeżeli wyjdziemy poza pewne wyrazy artystycznej ekspresji, między społecznym ruchem anarchistycznym ze wszystkimi swoimi podstawami w naukach politycznych i socjologii, a rozkwitem “anarchistycznej” literatury; i możecie łatwo sprawdzić, że anarchistyczni bojownicy są zwykle naukowcami i filozofami, wyjątkowo rzadko wywodząc się spośród artystów i poetów. [To oczywiście nie odnosi się do sytuacji w ruchu anarchistycznym dzisiaj] Jak zauważyliśmy, apologeci przemocy anarchistycznej zwykle byli politycznymi reakcjonistami. I pomimo tego, że w tych chwilach nazywali siebie anarchistami, prędzej czy później powracali do przeciwnego obozu i stawali się nacjonalistami jak Paul Adam, militarystami jak Tailhade, lub socjalistami jak Mauclair.
Prawdą jest, że sztuka wyraża życie w estetyczny sposób, literatura dnia dzisiejszego, tak przesiąknięta duchem anarchistycznym, jest konsekwencją sytuacji społecznej w której się znajdujemy, oraz niespokojnych czasów w których żyjemy.
Lecz z kolei także pewne rodzaje brutalnej "anarchistycznej" literatury wywarły wpływ na cały ruch i nie możemy pozostawić go bez omówienia. Paradoksalna estetyka tej literatury odbiła się szerokim echem w anarchistycznym świecie, przez co w znacznym stopniu przyczyniła się do zatajenia socjalistycznych i humanitarnych aspektów anarchizmu, oraz wpłynęła niebagatelnie na rozwój tendencji terrorystycznych.
Chciałbym jednak zostać dobrze zrozumiany: zajmuję się tu konkretnym zjawiskiem, i nie chcę zmierzać do tego, że powinniśmy hamować sztukę i literaturę nawet w celu obrony społeczeństwa czy poprawy kursu ruchu rewolucyjnego.
Pozwólcie mi przytoczyć pewne wydarzenie. Kiedy Émile Henry rzucił bombą w kawiarnię w 1894, praktycznie wszyscy anarchiści których wtedy znałem uznali to za nielogiczny i zupełnie bezużyteczny akt okrucieństwa, nie ukrywając wtedy swoich wyrazów odrazy i dezaprobaty. Lecz podczas własnego procesu Henry wygłosił swoją słynną samoobronę, będącą prawdziwą perłą literacką - docenioną nawet przez samego Lombroso [Cesare Lombroso, reakcyjny kryminolog] - dzięki czemu po dekapitacji tak wielu nie-anarchistów pochwaliło straceńca, jego logikę i kunszt, że nawet zdanie anarchistów uległo zmianie (ogólnie rzecz biorąc, w każdym przypadku), i akt Henry’ego znalazł apologetów i naśladowców. Jak możemy zobaczyć, literacka estetyka w ostatecznym rozrachunku pozostała obojętna na społeczny aspekt, lub, mówiąc dokładniej, antyspołeczny aspekt, samego czynu, i rzeczywista anarchistyczna doktryna nie ma powodów do wdzięczności za niedźwiedzią przysługę wyświadczoną jej przez literaturę.
Ten typ literatury stanowi najlepszą propagandę terroryzmu, propagandę której próżno szukać w czymkolwiek z publikacji, książek, pamfletów i czasopism, będących autentycznymi środkami przekazu ruchu anarchistycznego. Któż nie pamięta, aby przytoczyć jeszcze jedną sprawę, imponującego artykułu autorstwa Rastignaca o Angiolillo (opublikowanego przez konserwatywną Trybunę w Rzymie)? Pomimo faktu, że autor w tym przypadku powiedział dużo prawdy, dodał do niej też dużo przeinaczeń, przez co Errico Malatesta, brany często za jednego z najbrutalniejszych anarchistów, choć w rzeczywistości będący jednym z najspokojniejszych i najbardziej racjonalnych, wdał się w potyczkę w celu zwalczania tych błędnych koncepcji. Tylko przez wpływ tego typu brutalnej literatury, i bez żadnej innej przyczyny, nie zabrakło osoby która zechciałaby zrealizować w praktyce jeden z najbrutalniejszych paszkwili, napisany przez poetę Rapisardiego, po opublikowaniu go kilkukrotnie przez terrorystyczny periodyk Pensiero e Dinamite [”Myśl i Dynamit”]; i tą osobą został kulturalny i sympatyczny sycylijski młodzieniec, który przecierpiał za to 12 lat w więzieniu. Co za strata.
Oczywiście Rastignac, jak i Rapisardi, mogliby protestować, i to nie bez racji, przeciwko oskarżeniom o współodpowiedzialność, nawet niebezpośrednią. Lecz nie jest to sprzeczne z moją tezą, że literacka lub artystyczna inspiracja może być - i nie jestem pierwszą osobą która to zauważa - wyznacznikiem nie tylko już dotychczas popełnionych aktów, lecz także motywacją tych “anarchistycznych” terrorystów którzy nigdy nie doceniali wnioskowań Reclusa czy Kropotkina, czy nawet kościotrupiej lecz wciąż humanitarnej logiki Malatesty.
Burżuazyjne wpływy w anarchizmie
W poprzednim rozdziale zostało powiedziane, że burżuazyjna literatura, ta która w anarchizmie znalazła uzasadnienie dla nowego, brutalnego nurtu w estetyce, bez wątpliwości ma udział w wytworzeniu się indywidualistycznej i antyspołecznej mentalności u anarchistów.
Pisarze i artyści, nie dbając zupełnie o możliwość zrealizowania tego w codziennym życiu, odnaleźli element piękna w czynach indywidualistów, którzy, mocą swojej inteligencji i samowładnie lekceważącego stosunku do życia własnego i żyć innych ludzi, umieścili się, poprzez swoje brutalne akty przemocy, poza powszechnym rozumieniem człowieczeństwa. Dla tych artystów i pisarzy, piękno samego gestu zajęło miejsce solidarności społecznej, która ich zupełnie nie interesowała. Wyidealizowali oni więc postać anarchisty dynamitnika, ponieważ nawet w najtragiczniejszych manifestacjach, posiada on niewątpliwie rysy oryginalności i atrakcyjności. To literackie i artystyczne wyidealizowanie odcisnęło swoje piętno na wielu anarchistów, którzy, albo przez braki w wiedzy, albo niedobory umiejętności logicznego wnioskowania i zdrowego rozsądku, lub też przez swój temperament, odebrali ten obraz jako sposób propagacji idei, nawet mimo jego nie wykraczającego poza czysto artystyczny charakteru.
W pewnych kręgach anarchistycznych, najbardziej impulsywnych i najsłabiej zorientowanych, nie zostało spostrzeżone że pisarze ci, sprawiający wrażenie konkurowania w emitowaniu najbardziej ekstrawaganckich paradoksów, nie żywią żadnych doktrynalnych ani teoretycznych anarchistycznych przekonań. Pisali oni apologie dla Ravachola czy Émile’a Henry, z tą samą manierą, z jaką w innym czasie mogliby napisać je dla przydrożnych zbójów. Nie pozostawia wątpliwości, że bandyta który napada i morduje podróżników stanowi lepszy podmiot literacki niż pospolity kieszonkowiec z ulicy; pierwszy z nich może jednak zostać bohaterem dramatu lub powieści, podczas gdy drugi pasuje raczej do komedii lub farsy. Nikt zdrowy na umyśle nie odmówi wszak, że zamaskowany bandzior jest tysiące razy gorszy niż pospolity złodziejaszek.
Ci literaccy pozerzy, prawdopodobnie nieumyślnie, obrażali poległych anarchistów, nawet w laudacjach które im wygłaszali, ponieważ w tych laudacjach wyprowadzali ich siły i motywacje jako wynikłe tego co, jak wynika z podstaw anarchizmu, jest najbardziej bolesne i opłakane, mimo być może historycznej konieczności. Burżuazyjna mentalność przypisała im [anarchistycznym terrorystom] postawę, która następnie rozprzestrzeniając się w anarchistycznym środowisku, dążyła do formowania [burżuazyjnej] mentalności jej przypominającej.
Podobnie, wśród burżuazji odnajdziecie więcej zrozumienia dla mordercy, który odbiera życie z ludzkiej społeczności, niż złodzieja, który, na postawie ostatnich analiz, nie zabiera nic z żywego dziedzictwa ludzkości, lecz tylko zmienia miejsce i stan posiadania rzeczy. Jak również, zmieniając warunki i miejsce tych ujmujących porównań, istnieją anarchiści, którzy bardziej cenią tego kto zabija w jednej chwili gwałtownego buntu, niż skromnego bojownika który poprzez konsekwentną pracę w ciągu swojego życia produkuje znacznie więcej radykalnych zmian w świadomości społecznej i w wydarzeniach.
Powtórzę raz jeszcze co powiedziałem już przy innych okazjach: anarchiści to nie tołstojowcy - są oni świadomi że przemoc (która zawsze jest rzeczą obrzydliwą, tak indywidualna jak i grupowa) jest często koniecznością, w związku z czym nikt nie powinien piętnować tych, którzy poświęcili swoje życia dla tej konieczności. Nie walczymy jednak z tym, lecz z pewną tendencją, wywodzącą się z wpływów burżuazyjnych, polegającą na zatraceniu celów i czynieniu samych działań obiektem pierwotnego zaangażowania.
Na ile ja to rozumiem, ci anarchiści którzy kładą przemożny nacisk na akty buntu, są być może rewolucjonistami i anarchistami, lecz zdecydowanie są w znacznie większym stopniu rewolucjonistami niż anarchistami. Poznałem wielu anarchistów którzy w niewielkim stopniu lub wcale zainteresowani byli anarchistyczną teorią, i nawet nie próbowali jej poznać, lecz byli płomiennymi rewolucjonistami których krytyka i propaganda nie miała żadnego innego celu niż rewolucyjny, bunt dla samego buntu. I, czym bardziej są oni płomienni i bezkompromisowi, tym szybciej porzucają nasz obóz i przechodzą do działających w zgodzie z prawem i autorytarnych partii - ich wiara w szybkie wzniecenie rewolucji wyparowuje gwałtownie po zderzeniu się z rzeczywistością, a ich energia zostaje rozproszona podczas znacznie zbyt brutalnych konfliktów z ich otoczeniem społecznym.
Wpływ burżuazyjnych ideologii na te osoby jest niezaprzeczalny. Decydujące znaczenie jakie przyznają oni indywidualnemu aktowi przemocy lub buntu jest pochodną decydującego znaczenia przyznanemu przez burżuazyjną doktrynę polityczną garstce “wielkich ludzi” w porównaniu do tego, co przyznają społeczeństwu jako całości. A ten zgubny wpływ powoduje zatracenie u wielu anarchistów punktu odniesienia, z którego patrząc możemy oceniać rzeczywiste znaczenie naszych działań, tak więc, choć żadna z metod rewolucyjnych nie powinna być odrzucana a priori, to każda powinna zostać rozważona w związku z oczekiwanym skutkiem, bez mylenia jej specyficznego charakteru, funkcji i efektów.
Mamy więc wyróżnione dwie główne formy burżuazyjnego wpływania na anarchizm: pierwsza, która objawia się w przypisywaniu dużego znaczenia samym aktom rewolucyjnym bardziej niż celom którym te akty miały służyć; oraz drugą którą stanowi dekadencka burżuazyjna literatura naszych czasów, idealizująca najbardziej antyspołeczne akty buntowniczej brutalności. Istnieje bardzo niewielka różnica między tymi dwoma formami, nie byłem więc w stanie rozważyć ich rozdzielnie.
Burżuazja wywarła zadziwiająco silny wpływ na anarchizm gdy podjęła się misji produkowania anarchistycznej propagandy. Mimo, iż zakrawa to na paradoks, prawdą jest że sporo anarchistycznej propagandy zostało wyprodukowanej przez burżuazję. Niestety, wszelako to co zostało wyprodukowane, pozostawało zupełnie bezużytecznym dla rozprzestrzeniania prawdziwie libertariańskich idei; lecz to nie zmienia faktu, że gorliwie pragnęli oni włączyć w ruch anarchistyczny efekty owej fałszywej propagandy.
W czasie najgorszych prześladowań anarchistów, zdarzało się pośród wszystkich wykluczonych ludzi społeczeństwa dnia dzisiejszego, a wśród nich także u wielu przestępców, dojść do poważnego przeświadczenia, że anarchia jest tym co zostało opisane w burżuazyjnych gazetach, czyli, że jest czymś bardzo dobrze odpowiadającym ich antyspołecznym zwyczajom. Choć z innych powodów, jednostki te znajdowały się, podobnie jak anarchiści, w stanie ciągłego buntu przeciw ustalonej władzy; stało się to podłożem owego błędnego wrażenia i wzmacniało je. W więzieniach i na wygnaniach wchodziliśmy wiele razy w kontakt ze zwykłymi przestępcami którzy nazywali się anarchistami, pomimo, oczywiście, nie przeczytania nawet jednego anarchistycznego czasopisma czy pamfletu, i nie słysząc o anarchii z żadnego innego źródła niż burżuazyjna prasa.
Jako że wierzyli oni, że anarchia jest dokładnie tym, co zostało opisane w najbardziej przeklinających ją reakcyjnych czasopismach, za taką brali ją i aprobowali bądź nie. Pomyślcie o tym - dla tych, którzy ją aprobowali, jakimże typem anarchii musiałaby ona być! Wspominam poznanie w więzieniu człowieka skazanego za pospolite przestępstwa, inteligentnego fałszerza i przy okazji także poetę, który autentycznie uważał się za anarchistę i nawet przyznał to przed sądem. Jeden z sędziów zapytał się go, jak udało mu się usprawiedliwić własne zbrodnie w obliczu idei które twierdził że wyznaje. Odpowiedział: “To, co uważacie za zbrodnię, jest podstawą anarchii. Kiedy wszyscy ludzie oddadzą się nieokiełznanej przestępczości (to dokładnie jego słowa), wtedy pojawi się, lub będzie, anarchia.” Jak można zobaczyć, pochwalał anarchię, lecz tylko tą wyjętą z burżuazyjnego słownika, rozumianą jako synonim nieporządku, zamieszania, chaosu.
Owa burżuazyjna propaganda wywarła nawet swój efekt na tych którzy nie zamierzali mieć żadnych związków z anarchistami. W neapolitańskich magazynach poznałem pewnych kamorrystów [Camorra - neapolitańska mafia] którzy byli przekonani że anarchiści rzeczywiście stworzyli społeczność złoczyńców, i, jako tacy, stali się warci sprzymierzenia z “honorowym towarzystwem Camorry”. W Tremiti, tym mieście wygnania, miałem przemawiać na skromnym bankiecie anarchistów i socjalistów, na który dwaj lub trzej kamorryści także zostali zaproszeni - jedyni niepolityczni zesłańcy na wyspie - przez zwykłą ludzką gościnność nie mającą nic wspólnego z polityką; a kiedy doszło do toastów, ku wielkiemu zaskoczeniu, jeden z kamorrystów wzniósł kielich w celu uczczenia jedności “trzech towarzystw: Camorry, anarchistów i socjalistów” - na pohybel rządowi!
Toast został przyjęty wybuchem głośnego śmiechu, jako iż było powszechnie wiadome, że Camorra bez oporów sprzymierza się z rządem przeciwko anarchistom i socjalistom. Jednak pokazuje to jak mentalność pospolitych przestępców zaczęła uznawać za prawdziwą ten obraz anarchii jaki był rozpowszechniany w gazetach otrzymywanych przez nich z rąk Policji. Ta zdradziecka propaganda wyjaśnia dlaczego w okresie od 1889 do 1894 obserwowaliśmy tak wiele przypadków deklarowania się jako anarchiści przez zwykłych złodziei i fałszerzy, nadających swoim zachowaniom pseudopolityczny blichtr. Przeczytali oni że anarchia jest idealna dla złodziei i morderców, mówili więc sobie “jestem złodziejem, a więc jestem anarchistą”.
To także wyjaśnia fakt, który tak bardzo zadziwił Lombroso, że wielu pospolitych przestępców nazywało siebie anarchistami dopiero po uwięzieniu - lecz nigdy przed uwięzieniem, napiszmy to wyraźnie. Dopiero gdy odczuli obcas władzy na swoich plecach, przypominali sobie o anarchistach, którzy w ich mniemaniu byli najgorszymi z przestępców z uwagi na ich nienawiść do władzy, i gdy wchodzili do swoich cel, chwytali pierwszy gwóźdź jaki wpadł im w ręce i ryli nim na ścianie, “gazecie przestępców”, "Viva l'anarchia!"
Jednak ten fenomen nie trwał długo. Szybko zdali sobie sprawę że przez nazywanie się anarchistami narażają się jedynie na większe ryzyko niż rabując i mordując, że anarchistyczne przebłyski wpływają na trybunały zwiększając im karę, nie zmniejszając odrazy jaką ich czyny wzbudzały. Ponadto, odkryli lodowatą obojętność większości anarchistów oraz ich niezwykłą nieufność po zaimprowizowanych przez nich rozmowach “o idei” - gdy ten czy inny ich nie poklepywał po ramionach; wtedy przestawali oni nazywać się anarchistami.
Ślady tej burżuazyjnej propagandy przetrwały wszelako pośród autentycznych anarchistów. Niektórzy z nich potraktowali sofizmaty o przestępstwach w dobrej wierze poważnie, i skończyli teoretyzując na temat usprawiedliwiania kradzieży lub podrabiania pieniędzy. Inni pogubili się w wynajdowaniu okoliczności łagodzących, mówieniu o “kradzieży w imię propagandy”, produkując w ten sposób fenomeny Pini i Ravachola. Ci dwaj byli szczerymi ludźmi, lecz przez to w nie mniejszym stopniu ofiarami sofistyki będącej pokłosiem tej perwersyjnej propagandy w czasopismach oraz burżuazyjnych kalumnii. Wyjątek nigdy nie jednak nie stanowił reguły, i pomimo tego, że anarchiści ci w dobrej wierze przyjęli pomysł kradzieży, nigdy nie byli zdolni w praktyce do zrabowania większych sum; podczas gdy ci, którzy rzeczywiście angażowali się w napady, mocno wystrzegali się od robienia tego “ku propagandzie” i szybko zaprzestawali nazywania się anarchistami - kontynuowali bycie zwykłymi złodziejami.
Ta tendencja zaniknęła wśród anarchistów. Jednak przede wszystkim pokazuje co było możliwe tylko przez czysto burżuazyjne w swoim źródle wpływy - wpływy zrodzone w kampaniach oszczerstw i prześladowań anarchistów. “Anarchiści, ” mówili, “zamierzają pozbawić własności tych, którzy ją posiadają, i to powoduje właśnie, że anarchiści są złodziejami“.
Nie jest więc niczym zaskakującym, więc, że niektórzy z tych którzy zwą się, bądź poczuwają do bycia anarchistami, przede wszystkim ci, którzy o anarchizmie słyszeli tylko z ust tych, którzy anarchizm szkalują - powtórzę, zupełnie to nie zaskakuje, że niektórzy, zwłaszcza osoby słabo wyedukowane lub impulsywne, lub niezbyt biegłe w procesie rozumowania, uwierzyły w te wszystkie absurdy szerzone na temat anarchizmu i przyznały im rację. Któż jednak może zaprzeczyć, że jeśli oni sami siebie oszukują, to odpowiedzialność za to leży po stronie perfidii burżuazji, zważywszy, że nie ma nic w anarchistycznej doktrynie, czy programach, co mogłoby usprawiedliwić takie aberracje i wypaczenia? W końcu musimy jednak przyznać, że wygląda to jak przesada, nawet dla tych, którzy nigdy nie żyli w otoczeniu anarchistów, że wielu mogło zostać anarchistami tylko pod wpływem zwodniczej propagandy płynącej od burżuazyjnych pisarzy i dziennikarzy.
Umysły ludzi, zwłaszcza bardzo młodych, głodne tajemnic i niezwykłości, pozwalają sobie na bycie łatwo wodzonymi przez namiętności ku nowym prądom, które jednak, poddane chłodnej ocenie, ze spokojem który zastąpił początkowy entuzjazm, zostałyby absolutnie i definitywnie odrzucone. Ta gorączka nowości, ten duch zuchwały, ten zapał do nadzwyczajnego, wprowadził w anarchistyczne szeregi najbardziej porywczych typów, będących jednocześnie najbardziej pustogłowymi i frywolnymi, ludzi których wcale nie zniechęca absurdalność, lecz którzy wręcz przeciwnie, oddają się jej. Ich zainteresowanie projektami i ideami bierze się dokładnie z tego, iż są one absurdalne, i takoż  anarchizm zaczyna być znany przede wszystkim z nielogicznego charakteru i niedorzeczności, które ignorancja i burżuazyjne kalumnie wprowadziły do anarchistycznej doktryny.
Takie osoby stanowią element przykładający się w największym stopniu do dyskredytacji anarchistycznych ideałów, ponieważ z tych ideałów wyprowadzają nieskończenie wiele fałszywych i niedorzecznych konsekwencji, ogromnych błędów, dewiacji i degeneracji, będąc przekonanymi, dla kontrastu, że bronią "czystego” anarchizmu. Takie jednostki ciężko odnajdują się w świecie anarchistycznym, gdy uświadamiają sobie że anarchizm głoszony przez filozofów, ekonomistów i socjologów jest znacznie odmienny od tego w który wierzą i którego nauczyli się kochać podczas czytania obłudnych pism burżuazyjnych autorów. Odkrywają oni że ruch ten podąża drogą daleko odmienną od tej, którą sobie wyobrażali; w skrócie, obserwują że mają przed sobą ideę, program, który jest kompletnie organiczny, spójny, pozytywny i możliwy, ponieważ został pomyślany z uznaniem względności rzeczy, bez których życie stałoby się niemożliwe. Poważny, pozytywny i logiczny charakter anarchizmu irytuje ich, więc szybko znajdują komfort w dołączeniu do tej amorficznej masy, która nie wie czego chce i co myśli, lecz jest bezwzględna w niszczeniu i dyskredytowaniu wszystkiego poważnego i dobrego co robią inni, oraz używaniu obelżywego i autorytarnego języka odpowiadającego jej temperamentowi oraz burżuazyjnym źródłom jej stanu mentalnego.
Wtedy, nawet jeżeli ich idee i krytyki były oryginalnie usprawiedliwione, przejaskrawiają i wypaczają je w taki sposób, w jaki zaprzysiężony wróg mógłby zrobić nie gorzej. Są oni jak ludzie, którzy stwierdziliby, że piekarze nieprawidłowo pieką chleb, a następnie utrzymywali, że należy zniszczyć piece, albo tacy, którzy przekonani że kawałek suchej gleby potrzebuje nawodnienia, zalaliby go całą rzeką.
Żaden z tych osobników nie przyszedł do naszego obozu po coś innego niż ponętę wywołaną u nich przez fałszywą, burżuazyjną propagandę “anarchistyczną”. Cała kampania burżuazji jest nieefektywna, kalumnie i czyste odwrotności działają jak lustro dla tych wszystkich zmarginalizowanych typów - zmarginalizowanych intelektualnie, materialnie, psychologicznie i fizjologicznie - którzy zawsze łączą się z absurdalnym, niezwykłym, okropnym i nielogicznym.
Aby się o tym przekonać, wystarczy uważnie przelecieć przez kolekcję dwóch lub trzech z najbardziej poważanych, powszechnie akceptowanych czasopism sprzed 15 czy 20 lat. Wystarczy, jak również, spojrzeć do literatury popularnej z tego okresu odnoszącej się do anarchistów i anarchizmu, lecz nie mającej anarchistycznego źródła, tylko emanującej ze środowisk burżuazyjnych, policyjnych lub też rzekomo naukowych. Magazyny i gazety, konserwatywne i demokratyczne, zmyśliły i wypowiedziały tysiące zjadliwych kłamstw na nasz temat.
Któż nie pamięta I misteri dell'Anarchia [”Tajemnice Anarchii”] napisanej przez jakiegoś pisarzynę bez skrupułów? Nie ma bardziej niedorzecznych historii, niż które zostały przypisane anarchistom, na łamach magazynów literackich, w powieściach, czy prestiżowych czasopismach. Pragnienie zaspokojenia apetytu publiki na nowe i dziwne rzeczy przywiodło pisarzy, dziennikarzy i pseudonaukowców do wymyślenia wiru tysięcy demonów, i częstego przypisywaniu go anarchistom, wraz z całą świadomością szkód wyrządzonych, potęgą większą niż rzeczywiście istnieje - nieprawdopodobnie nadmuchanej liczebności, oraz możliwościami i metodami które nigdy anarchistom nie były dostępne. Jeżeli to rzeczywiście, z pewnego punktu widzenia, uwodzi najbardziej nieświadomy typ sympatyków, nadaje też jednocześnie blichtr autentyczności wszystkim błazeńskim pomysłom i okrutnym pomysłom przypisywanym anarchistom. W końcu, “Tajemnice Anarchii” sprawiały wrażenie prawdziwej historii w oczach wielu.
Z powodu fantastycznego sposobu w jaki burżuazyjni pisarze i dziennikarze przedstawiają ruch anarchistyczny, często się zdarza że po jakimś wydarzeniu, które było ciekawe i warte uczestnictwa, lub choć przynajmniej wzbudzało pozytywne zainteresowanie, bardzo często wprowadzają oni mnóstwo chorych fantazji; dużo szaleńców, dużo przegranych w walce klasowej, przylgnęło do anarchizmu w sposób podobny do tego w jaki w pewnych miejscach, pewne prymitywne umysły przylegają do figur takich jak Tiburzi czy Mussolino, znanych bandytów, uatrakcyjnionych w swoim czasie z powodu ich niekiedy wyimaginowanych czynów. Najbardziej cierpiące ofiary społecznej niesprawiedliwości mogą zostać łatwo powiedzione do aprobaty, na skutek reakcji i pragnienia zemsty, antypokojowych i krwawych postaci powiązanych przez burżuazyjnych pisarzy z anarchizmem.
Jak wiele razy ci “przekonani” przez burżuazyjną prasę przychodzili do mnie pytając, co powinni zrobić aby zostać przyjętymi do “sekty”, i czy spotka ich jakaś trudność w spotkaniu się z “towarzystwem anarchistów”! A kiedy pytałem ich, kim według nich są anarchiści, odpowiadali: “Tymi którzy zamierzają pozabijać bogaczy, tymi którzy żyją według reguły rozdzielenia własności i władzy tak, żeby każdy będzie miał ich po trochu”. Ah! Oczywiście nie przeczytali pamfletów Malatesty, ani żadnej z książek Kropotkina, czy też pism Malato; oni po prostu przeczytali jakieś głupoty w Trybunie lub Osservatore Romano! [oficjalne czasopismo watykańskie]
Ten podatny stan psychiczny osób wywłaszczonych został bardzo dobrze opisany przez Henry’ego Leyreta w swoim studium na temat peryferii Paryża. W okresie terroru anarchistycznego, pisał Leyret, ludność z dystryktów poczuła się przyciągnięta, w obliczu tragicznych warunków w jakich przyszło im żyć skontrastowanych ze spektaklem ówczesnych skandali bankowych, do sympatyzowania z najbardziej brutalnymi spośród anarchistów. “O tym co jest istotą anarchizmu, o tym co jest w nim wartościowe, opinia publiczna nie wie nic, albo nawet mniej. Spojrzenie na anarchistów następuje tylko pod jednym, specyficznym kątem, pod którym każdy z nas jest porównywany do Vaillanta, który, co niezaprzeczalne, wzbudził pewną sympatię na skutek bycia zgilotynowanym; to powiodło publikę ku akceptacji teorii spiskowych... Ludzie uwielbiają tajemnice, i mają większą skłonność do zakochania się w postaci którą osnuwa widmo tajemnych sił, w tym przypadku przypisując anarchistom działanie w potężnej, tajnej organizacji...“ (Henri Leyret, En plein faubourg, s. 257)
I ta tajemnicza rzecz, która uwiodła najbiedniejszych z ludzi, została opisana jako “anarchizm”, w prasie popularnej, która była wypełniona, w tamtym czasie jak zwykle, fantastycznymi historiami o przerażających anarchistycznych zlotach, straszliwych spiskach, o szyfrach, o datach, o fałszywych bądź zmienionych nazwiskach, wszystko to przeznaczone do wzbudzenia zainteresowania anarchizmem. Być może, kto wie, z jakiegoś punktu widzenia, tak mogło się dziać z najlepszych chęci, ponieważ sprowokowało zainteresowanie się tematem i dyskusje na temat anarchizmu. Lecz nawet ta niewielka przysługa, przysługa która nawiasem mówiąc mogłaby zostać wyświadczona przez zwykłe napisanie prawdy i zaprezentowanie faktów, które same w sobie są dostatecznie interesujące, pozostała zneutralizowana przez całe zamieszanie i wypaczenia idei powstałych w anarchistycznym obozie.
To prawda że ci którzy przychodzą do nas zachęceni przez jazgot tej mylącej burżuazyjnej propagandy z pewnością poprawiają swoje pomysły i odrzucają większość tej sieczki wziętej przez nich uprzednio za plon; prawdą jest też, niestety, że z powodu temperamentu który uczynił ich podatnymi na działanie burżuazyjnej propagandy, pozostałości burżuazyjnych wpływów pozostają w nich. Spośród wszystkich którzy obrali błędny kierunek myślenia, niewielka część wie jak, lub też jest wystarczająco silna, aby go naprawić.
A więc, mamy tych którzy przybywają w nasze szeregi w duchu mściwym, kierując się nienawiścią zasianą w ich sercach przez nędzę i beznadzieję, którzy przybywają właśnie z przekonaniem, że anarchia ma ducha brutalnego odwetu i zemsty opisanej przez burżuazję; odmówili oni przyjęcia prawdziwej koncepcji anarchizmu, to znaczy, całkowitej negacji przemocy i przyjęcia piękna miłości jako podstawy wzajemnej solidarności. Dla tych jednostek anarchizm wciąż był przemocą, bombą, sztyletem, poprzez dziwne pomieszanie przyczyny i skutku, środków i celów; i tak, prawdą jest, że kiedy Parsons oświadczył, że anarchizm nie jest przemocą, a Malatesta zadeklarował, że anarchizm to nie bomby, wszyscy ci ludzie uznali ich za zdrajców. Wciąż jest bardzo wielu ludzi którzy silnie pragną poprawić te błędy, te ohydne burżuazyjne wypaczenia, że anarchizm nie jest idealizacją zemsty, że rewolucja której pragną anarchiści jest rewolucją miłości, nie nienawiści, że przemoc powinna być postrzegana jako śmiertelna trucizna, która można zastosować jedynie jako kontrę, wymuszoną przez ostateczność walki, i to wyłącznie bez intencji wyrządzenia krzywdy. Ci, którzy utrzymują takie przekonania, nawet jeśli są jak najbardziej altruistyczni, są nazywani nędznymi i tchórzliwymi przez tych, których mózgi są zainfekowane burżuazyjnymi teoriami w których żelazna pięść przemocy musi istnieć i być stosowana.
Anarchia jest ideałem zniesienia wszelkiej przemocy i środków przymusu człowieka na człowieku, w każdej sferze życia, w ekonomii, religii czy polityce. Aby być anarchistą wystarczy głosić tą ideę, i w konsekwencji pracować jak to tylko możliwe w celu rozpowszechnienia poglądu, że tylko rewolucyjna i bezpośrednia akcja ze strony ludności może doprowadzić do całkowitego społecznego i ekonomicznego wyzwolenia. Wszyscy którzy żywią takie sentymenty, którzy utrzymują takie przekonania oraz walczą aby je rozpowszechniać, są ponad wszelką wątpliwość anarchistami, nawet jeśli przez ich zmysł moralny uważają za odrażający ten czy inny akt zemsty bądź buntu, popełniony przez kogoś innego uważającego się za anarchistę, lub nawet jeżeli żywią oni przekonanie że wszystkie indywidualistyczne akty insurekcyjne są szkodliwe dla sprawy. Tym osobom zdarzają się pomyłki oraz błędne opinie, nie oznacza to jednak, że nie są oni spójnymi, przekonanymi i świadomymi anarchistami.
Istnieją, na przykład, wegetariańscy anarchiści którzy włączają w swój światopogląd wegetarianizm; lecz na Boga, byłoby to bardzo osobliwym gdyby ludzie ci utrzymywali że ci którzy nie są wegetarianami, nie są prawdziwymi anarchistami. Jest więc tak samo osobliwym, że istnieją ludzie którzy utrzymują, że ci którzy odrzucają lub nie żywią sympatii do brutalnych czynów indywidualnych, nie są anarchistami. Propaganda czynem może być użyteczna lub szkodliwa, lecz nie jest nierozłączną częścią anarchistycznej doktryny; jest ona po prostu metodą walki która może podlegać dyskusji, zostać przyjęta w całości lub części, a także zostać całkowicie odrzucona; nie konstytuuje to jednak wyznania wiary (parafrazując z religii katolickiej) poza którą nie ma zbawienia, poza którą nie można być anarchistą. Ci którzy wierzą w coś dokładnie przeciwnego i po papiesku ekskomunikują innych, tylko dlatego, że nie odczuwają oni przemożnej sympatii do Ravachola czy dla Émile’a Henry, zostali ofiarami szmatławej propagandy burżuazji, po słowie której faktycznie wierzą oni że anarchizm to przemoc. Na nieszczęście wciąż mamy dużo osób o tak krótkowzrocznym umyśle w naszym obozie... Lecz burżuazyjne wpływy nie kończą się na kwestii przemocy, która tak bardzo podzieliła nasze siły, i na temat której tak długo się rozwodziłem, ponieważ jest to kwestia bardzo ważna, i do której jeszcze wrócę.
Być może ktoś pamięta moją polemikę z naszym przyjacielem Zavattero na temat rodziny i miłości w przyszłym społeczeństwie. Zauważyłem że wśród wielu anarchistów istnieje godna ubolewania tendencja do akceptacji jako własne wszystkiego, lub przynajmniej większości spośród tego, co burżuazja nawymyślała w celu zwalczania anarchizmu. Zobaczyliśmy już jak to się ma do kwestii przemocy. Miało to miejsce w takim samym stopniu w kwestii relacji seksualnych.
W celu zdyskredytowania nas, burżuazyjni pisarze, używając jako pretekstu naszą krytykę autorytarnego charakteru rodziny współczesnej, oraz zdominowania kobiet przez mężczyzn, wydedukowali że chcemy całkowitego zniszczenia rodziny, oraz, na skutek czego, wspólnej własności kobiet, promiskuityzmu, dzieci nie znających swoich ojców, relacji kazirodczych, przemocy seksualnej, i wszystkiego innego co jest jednocześnie najdzikszymi i najbardziej niedorzecznymi rzeczami jakie można sobie wyobrazić. W rzeczywistości, anarchistyczna doktryna, pragnie przede wszystkim nic innego tylko oczyszczenia związków ze wszystkich instytucjonalnych i obcych sankcji, do których należą legislacyjne i kościelne, polityczne i religijne; a w związku z tym także emancypacji kobiet, ich wolności i równości z mężczyznami, oraz miłości wolnej od ekonomicznego przymusu oraz jakichkolwiek kategorii nie zawierających się w samym słowie “miłość”, odkupienia rodziny i przywrócenia jej do jej naturalnego stanu: odwzajemnionej miłości i wolności wyboru.
Nie chciałbym powiedzieć, że ten zdrowy koncept miłości i rodziny został odrzucony przez anarchistów. Nie mam zamiaru akceptować brutalnego, odrażającego konceptu burżuazji - totalnej odwrotności. Lecz te burżuazyjne kalumnie wciąż wywierają pewne wpływy. Nawet jeżeli znaczna większość anarchistów wciąż jest przywiązana do słusznej koncepcji wolnej miłości opartej o wolne związki, nie zabraknie od czasu do czasu takich, którzy znając burżuazyjne krytyki, pomylili koncepcję wolnej miłości z promiskuityzmem.
Nawet jeżeli jest to zakamuflowane, ta amorficzna teoria miłości ma burżuazyjne źródła. Jest ona konsekwencją manii wielu rewolucjonistów którzy przyjmują w najlepsze to z czym konserwatyści walczą z takim przerażeniem, nawet jeśli konserwatyści przypisują nam takie skłonności w celach destrukcyjnych.
Ta sama rzecz zdarzyła się w odniesieniu do organizacji. Anarchiści zawsze utrzymywali, że życie nie jest możliwe bez zrzeszania się i solidarności, oraz że walka i rewolucja nie są możliwe bez istniejących wcześniej organizacji rewolucjonistów. Lecz było dużo wygodniejszym dla burżuazyjnych pisarzy namalowanie nas jako propagatorów anarchii w sensie zamieszania, chaosu; rozpoczęli więc oni odnoszenie się do nas jako agentów chaosu, wrogów wszelkiego zorganizowania. Następnie ekshumują oni Nietzschego a potem Stirnera. Wielu anarchistów połknęło haczyk, i na poważnie zaczęło propagować chaos, stirnetrowcy, nietzscheanie, i wiele innych niedorzeczności. Odrzucają oni organizację, solidarność i socjalizm; niektórzy dochodzą nawet do uświęcania własności prywatnej, i z tą manierą kończą grając rolę burżuazyjnego indywidualisty. Ich idee stają się, używając wyrażenia Filippo Turatiego, wzmocnieniem burżuazyjnego indywidualizmu.
Źródło tej manii w braniu za dobrą monetę wszystkiego co nasi przeciwnicy wierzą jako złe, znajduje się w każdej ludzkiej duszy - są nim przekorność i przeciwieństwo. “Mój przeciwnik uważa to za złe, lecz mój przeciwnik nigdy nie ma racji, tak więc to, co uważa za złe, musi być przeciwnie, doskonałym pomysłem.” Jest znacznie więcej niż moglibyśmy przypuszczać, zwłaszcza pośród rewolucjonistów, którzy czynią takie równanie, mogące przypadkiem dać poprawny rezultat czasami, lecz w ogólności pozostające skrajnie zwodniczym.
“Ah! Nazywasz nas złoczyńcami? Więc tak, jesteśmy złoczyńcami!” Jak wiele razy taka fraza padała z ust anarchistów - napisali oni nawet “hymn złoczyńców”. Do pewnego stopnia może to ujść albo nawet wyglądać jak piękny gest oporu przeciw naszemu wrogowi. Lecz nie można przyznawać na poważnie że anarchiści są złoczyńcami... Przekornie, przez siłę z jaką powtarzano ten paradoks, niektórzy skończyli biorąc to za dowód prawdy. "Quod erat demostrandum!" triumfalnie krzyczy wtedy burżuazja, która, po nazwaniu nas złodziejami, podpalaczami, wrogami rodziny i złoczyńcami, słucha z satysfakcją wykrzykiwanie tego paradoksu, nawet jeżeli miał być to tylko gest przekory. Konieczne jest więc, unikanie takich działań, i nie rozkochiwanie się zbytnio w tego typu paradoksach.
Powinniśmy raczej szukać środków wyrazu które zadowalają nas niezależnie od tego co mówią nasi przeciwnicy. Najlepszym co możemy zrobić jest propagowanie naszych idei bez względu na to czy burżuazja zgodzi się z nami czy nie zgodzi.
Podsumowując, powinniśmy się upewnić że nasz ruch podąża własną ścieżką, niezależną od pośrednich lub bezpośrednich wpływów burżuazyjnych kalumnii i ideologii, niezależnie, w sensie zarówno pozytywnym jak i negatywnym, od postępowania konserwatystów. I wtedy będziemy wykonywać rewolucyjną i wybitnie libertariańską pracę, ponieważ teoria libertariańska wskazuje nam iż powinniśmy wyzwolić się społecznie i indywidualnie od wszystkich wpływów nie wynikających z nas samych, i nie związanych bezpośrednio z naszym własnym interesem, naszą wolnością i naszymi potrzebami.
Źródło: https://libcom.org/library/bourgeois-influences-anarchism
1 note · View note
cognitiveambivalence-blog · 9 years ago
Text
Manifest Anarchofeministyczny
Autorki anonimowe, tłumaczenie moje, z języka angielskiego, będącego tłumaczeniem z języka francuskiego. Oryginał został opublikowany po norwesku w roku 1983 w czasopiśmie “Folkebladet”, następnie Manifest został przetłumaczony na kilka języków i rozpowszechniony po świecie. Jedną ze współtwórczyń Manifestu jest Anna Quist. Na całym świecie większość kobiet nie posiada praw do decydowania o najważniejszych sprawach dotyczących ich życia. Kobiety cierpią przez opresję podwójnego typu: 1) ogólną opresję społeczną całego narodu, oraz 2) po drugie seksizm - opresję i dyskryminację z uwagi na ich płeć.
Istnieje pięć głównych form opresji:
Opresja ideologiczna, pranie mózgu przez określone tradycje kulturowe, religijne, marketing i propagandę. Manipulacja pojęciami oraz gra na kobiecych uczuciach i wrażliwości. Szeroko rozpowszechnione patriarchalne i autorytarne postawy oraz kapitalistyczna mentalność we wszystkich sferach życia.
Państwowa opresja, hierarchiczne formy organizacji z odgórnym systemem decyzyjnym, istniejące w większości relacji międzyludzkich, oraz w tak zwanym życiu osobistym.
Ekonomiczny wyzysk oraz represja, jako konsumentki i jako pracownice, w domach oraz niskopłatnych pracach wykonywanych zwykle przez kobiety.
Przemoc, zarówno w przestrzeni społecznej jak i prywatnej - niebezpośrednio, w postaci przymusu wynikłego z braku alternatyw, oraz bezpośrednio w postaci przemocy fizycznej.
Brak organizacji, tyrania nieuporządkowania, która rozmywa odpowiedzialność oraz jest przyczyną słabości i bezczynności.
Te czynniki wspólnie składają się na utrzymywanie nas wszystkich w błędnym kole. Nie ma jednego, uniwersalnego sposobu na przerwanie koła, ale nie oznacza to, że jest nieprzerywalne.
Anarchofeminizm jest sprawą samoświadomości.Samoświadomości która nie potrzebuje zewnętrznych czynników do jej utrzymania. Potrzeba wyzwolenia całego społeczeństwa jest więc dla nas całkowicie jasna.
Anarchofeminizm oznacza kobiecą niezależność oraz wolność na równych warunkach z mężczyznami. Organizację społeczeństwa oraz życia w społeczności gdzie nikt nie jest nadrzędny lub podrzędny wobec nikogo innego, oraz wszyscy je współtworzymy, zarówno kobiety i mężczyźni. To ma zastosowanie do wszystkich sfer życia, także do życia prywatnego.
Anarchofeminizm oznacza, że kobiety same decydują we własnych sprawach, oraz pilnują tego, co ich dotyczy, indywidualnie w odniesieniu do spraw osobistych, oraz wspólnie z innymi kobietami w odniesieniu do spraw społecznych dotyczących całych grup kobiet. W sprawach dotyczących obu płci, kobiety i mężczyźni powinni decydować na równych prawach.
Kobiety powinny samodzielnie decydować o swoich ciałach, sprawach dotyczących antykoncepcji i rodzenia dzieci. 
Zarówno indywidualnie jak i wspólnie należy walczyć z męską dominacją, przeciw postawom zmierzającym do zawłaszczania i kontrolowania kobiet, przeciw represyjnym prawom ograniczającym ekonomiczną i społeczną autonomię oraz niezależność kobiet.
Centra kryzysowe, grupy wsparcia codziennego, grupy dyskusyjne i samokształceniowe, kobiece ośrodki kultury, etc. muszą zostać stworzone, oraz pozostać zarządzane przez same uczestniczące w nich kobiety.
Tradycyjna patriarchalna rodzina nuklearna powinna zostać zastąpiona przez wolne związki między mężczyznami i kobietami, w oparciu o równe prawo do decydowania, oraz z poszanowaniem autonomii i integralności każdej osoby.
Stereotypizacja płciowa podczas edukacji, w mediach oraz miejscu pracy, powinna zostać zniesiona. Radykalne współdzielenie pracy przez obie płcie podczas zwykłych prac codziennych, domowych oraz edukacyjnych, jest rozwiązaniem odpowiednim.
Struktura życia zawodowego powinna zostać radykalnie zmieniona, ze zwiększeniem roli pracy na część etatu oraz płasko zorganizowanej spółdzielczości, w domu oraz przestrzeni społecznej. Rozróżnienie między pracami męskimi i kobiecymi powinno zostać zniesione. Opieka nad dziećmi powinna zajmować zarówno mężczyzn jak i kobiety.
Kobiety u władzy oraz kobiety-premierki nigdy nie doprowadzą większości kobiet do poprawy ich losu ani nie zniosą opresji. Marksistowskie i burżuazyjne feministki wiodą na manowce kobiecy ruch wyzwoleńczy. Dla większości kobiet nie może być mowa o żadnym feminizmie bez anarchizmu. Innymi słowy, anarchofeminizm nie popiera zdobywania przez kobiety władzy ani nie wspiera kobiet-premierek, domaga się organizacji bez władzy i bez premierek.
Podwójny charakter opresji jakiej podlegają kobiety domaga się podwójnej walki oraz podwójnego charakteru organizowania się: z jednej strony w federacjach feministycznych, z innej w organizacjach anarchistycznych. Anarchofeminizm stanowi pomost między tymi dwoma typami organizacji.
Poważny anarchizm musi być także feministyczny, inaczej stawałby się formą patriarchalnego pół-anarchizmu, czyli przestał być naprawdę anarchizmem. Zadaniem anarchofeministek jest chronić prawa kobiet w ruchu anarchistycznym. Nie może istnieć anarchizm bez feminizmu.
Najważniejszym aspektem anarchofeminizmu jest to, że zmiana musi rozpocząć się już teraz, nie jutro, nie już po rewolucji. Rewolucja musi być permanentna. Musimy zacząć dzisiaj, poprzez dostrzeganie opresji w życiu codziennym, oraz robienie czegoś w celu rozbicia opresyjnych wzorców, tu i teraz.
Musimy działać samodzielnie, bez odwoływania się do żadnych przywódców, którzy mieliby mieć prawo do decydowania za nas oraz wyrażania czego pragniemy i co powinnyśmy robić; musimy podejmować decyzje samodzielnie we wszystkich sprawach osobistych, oraz wspólnie z innymi kobietami w sprawach społecznych dotyczących kobiet, i wspólnie z naszymi towarzyszami mężczyznami w sprawach dotyczących nas wszystkich. Źródło: https://theanarchistlibrary.org
0 notes
cognitiveambivalence-blog · 10 years ago
Text
Seks pozytywny?
Od dłuższego czasu obracam się w środowisku raczej lewicowo-aktywistycznym. W różnych miastach i sytuacjach trafiałam do grup ludzi, luźno ze sobą powiązanych, w których szeroko rozumiany seks-pozytywizm jest często poruszanym motywem w rozmowach o seksie i związkach. Chciałabym więc podzielić się swoimi dość krytycznymi przemysleniami na temat tego właśnie podejścia.
Poza nielicznymi książkami i fragmentami publikacji, to właśnie te kontakty oraz lektura zawartości Internetu ukształtowały moje poglądy. Z góry więć zaznaczę, że nie chcę absolutyzować moich oczekiwań i przemyśleń na wszystkich przedstawicieli grup, do których mogę zostać przypisana, ani nie uważam żeby to co zamierzam napisać było jakoś mądre czy odkrywcze.
Seksualna pozytywność to dla mnie postawa, która odrzuca kulturowe moralizowanie i tabuizację seksualności, podchodzi do ludzi z założenia nieoceniająco, afirmuje konsent, przyjazny stosunek do swojego ciała, a także walczy z uprzedzeniami uprzykrzającymi ludziom życie jak homofobia i transfobia. Nomen omen - same pozytywy, z czym więc tu się można nie zgodzić?
Seks jako towar i nacisk na konsumpcję
Każdy kto zdaje sobie sprawę ze zmian kulturowych jakie zaszły w naszym kraju w ciągu ostatnich 30 lat zauważył, że wraz z przybyciem kapitalizmu nastąpiła eksplozja handlu kobiecym ciałem - erotyczny obraz kobiet wylewa się z reklam i filmów, których autorzy doskonale zdają sobie sprawę z tego że odnoszenie się do najprostszych seksualnych impuslów zwaca uwagę i dobrze się sprzedaje. Trudno się dziwić więc że forsowane przez popkulturę schematy życia seksualnego wpływają na ludzi. Jednym z najtragiczniejszych skutków tego procesu jest zalanie przez łatwo dostępną w sieci, darmową pornografię, służącą za edukację seksualną dla kolejnych pokoleń. Można nawet doszukiwać się pozytywnych aspektów tego co zaszło, ponieważ zalew popkulturową seksualnością złamał wiele tabu, i przegnał częsciowo tradycjonalistyczną purderię, pozwalając wielu ludziom autentycznie cieszyć się seksem. Niestety - to wciąż nie jest wystarczające do naprawienia kultury kontaktów płciowych.
Rozumiem że proponowane są rzeczy takie jak produkcja pozytywnego porno które nie forsuje negatywnych obrazów ciała, w którym ludzie nie są wykorzystywani; rozumiem że pojawiają się tolerancyjne sex shopy podobno otwarte na nienormatywne seksualności a gabinety seksuologiczne i sex coaching stają się bardziej otwarte, progresywne i nie patologizujące.
Tylko to wszystko niestety nadal istnieje w otoczeniu kapitalizmu i powszechnego handlu seksem, a więc kulturowego nacisku na to że, ogólnie - bez względu na to jaki - seks należy uprawiać. Najlepiej z różnymi pięknymi osobami. Aktywność seksualna staje się obowiązkiem. To już wcale dobrze nie oddziałuje - ani na osoby aseksualne, albo na takie, które z innych powodów uprawiać seksu nie mogą, nie chcą albo nie lubią. Osoby te zostają pozostawione w domysłach o ich purderyjności lub sugeruje się im jakieś zaburzenia seksualne. No bo - jak można nie chcieć seksu? Przecież to fajne - możesz zrobić to, i to, i tamto. Jeżeli nie chcesz lub nie możesz, rozwiązać twój “problem” może cała gama specjalistów. Kultura ekspercka ma się w środowisku pozytywnie seksualnym doskonale. Rozmaici trenerzy, coache, -logowie, z uprzemością wyświadczą usługę polegającą na wytłumaczeniu co, jak i z kim należy w łóżku robić. Co prawda, raczej nie powiedzą że czegoś nie należy, ale zasugerują co się powinno. Dobrze widziane jest nieustanne modyfikowanie swoich przyzwyczajeń, próbowanie ciągle nowych rzeczy. Należy konsumować seks. Ten przypominający reklamowe zachęty nacisk jest szczególnie podejrzany. Owszem - nikt przy zdrowych zmysłach świadomie nie broni nadużyć. Jednak w przypadku silnego nacisku na poszerzanie własnych granic tolerancji seksualnej istnieje spora szara strefa w której nie można się nie znaleźć jeżeli postępuje się w taki sposób. Pozytywny przekaz zawiera dziury - z jednej strony masz prawo do komfortu i bezpieczeństwa, z drugiej bez entuzjastycznego nastawienia do nowości twoja pozycja w grupie o tym systemie wartości słabnie - w końcu nie tego środowisko oczekuje. Wychodzi więc dobra mina do złej gry: poszerzanie granic często niestety bywa rozumiane tak, aby starać się polubić rzeczy których wcześniej się nie lubiło.
Odbiorca kultury porno chciałby partnerki która spełni każdą jego zachciankę - na osobę z oporami i oczekiwaniami nie ma w niej miejsca. Warto więc przemyśleć niektóre przekazy i zastanowić się czy rzeczywiście jest się w nich podmiotem czy raczej produktem dla pornobiznesu.
Ideał a rzeczywistość
Czytając różne strony będące poradnikami seksualnymi można odnieść wrażenie, że wszyscy ludzie są młodzi, piękni i bogaci. I zdrowi. Domyślnym odbiorcą jest spełniona życiowo klasa średnia bo jakże mogłoby by być inaczej? Dla większości ludzi którzy nie mieszczą sie w tej grupie mogłaby to być całkowita abstrakcja, nie odnosząca się w najmniejszym stopniu do ich życia. Tak jak opowiadanie o życiu seksualnym Marsjan.
Seksualna pozytywność niestety nie jest też wolna od wartościujących przekonań - teoretycznie wszystko co nie szkodzi innym jest akceptowalne, ale pewne rzeczy jakoś bardziej. Różne zachowania i sposoby uprawiania seksu pojawiają się w pozytywnym kontekście znacznie częściej niż inne; niektóre zresztą w ogóle nie istnieją. Większość kontentu jest pisana z perspektywy cishetero. Nie piszę że osób queerowych w nurcie pozytywnym nie ma - oczywiście że są, problem w tym że wciąż ich przedstawianie jest oparte głównie o to, co osoby hetero i cis sobie o nich wyobrażają, co osoby hetero i cis wymyśliły o zdrowych relacjach seksualnych.
Ponadto pojawia się ignorowanie tego co negatywne. W pozytywnym przekazie ludzie muszą być uśmiechnięci i radośni, a ewentualne problemy płytkie i rozwiązywalne niewielkim nakładem. Najepiej zresztą o problemach nie myśleć, bo kto by chciał poświęcać im uwagę - chyba jacyś negatywni ludzie, a nie chcemy nimi być. Dopóki powierzchowność jest w porządku, nie wnikajmy lepiej w to co leży głębiej bo jeszcze jakaś negatywność wyjdzie na wierzch. Prostytucja jest spoko, bo mamy na wydarzeniu zadowolone prostytutki które mówią, że spełniają się w swojej pracy. Poliamoria jest spoko, teoretycznie jeżeli będzie tak jak w książce to powinno wszystko grać - to tylko ludzie czasem niedojrzali do takiej wolności, etc. . Krytyczne spojrzenie na BDSM może być interpretowane jako przejaw bigoterii i niewiedzy - ale bynajmniej nie jako wewnętrzna obserwacja patologii rozwijających się w tym środowisku. Głosy krytyczne można nawet uciszyć przez odwoływanie się do antydyskryminacyjnej retoryki oraz zarzutów o niezrozumienie.
Fabrykacja reguł gry
Także w świecie konsensualnych relacji seksualnych nie zawsze można uznać je za całkowicie autonomiczne, pozbawione wpływu warunkowania i manipulacji.
Sama nawet gdy nie oglądam pornografii to widzę, że i tak wpłynęła na moje postrzeganie ciała oraz seksualności, pośrednio poprzez kontakt z innymi ludźmi którzy często wcale od niej nie stronią. Pornograficzne schematy są mi dobrze znane. Poza tym działa tu także konformizm, nie jestem od tego wyjątkiem - otoczenie wywiera pewien wpływ na przekonania i oczekiwania. W ciągu życia wiele razy zastanawiałam się, co jest normalne a co może być odebrane jako nietypowe. To, co było poddawane przeze mnie w wątpliwość, a co traktowałam jako mocne pewniki, bardzo mocno zależy od kultury w której żyję. Zarówno te skłonności które łatwiej i bardziej komfortowo jest mi w sobie rozwijać, i te, których raczej bym się obawiała przez możliwość zostania freakiem, nie były pozbawione zewnętrznych wpływów. W takim razie nie wiem czy mogę łatwo ocenić co jest we mnie naturalne a czego nauczyłam się pod reguły które zostały sfabrykowane dla czyjejś korzyści.
Historia relacji międzypłciowych i seksu, tego jak zmieniały się na przestrzeni dziejów i w różnych miejscach świata, sugeruje, że trudno jest wyrobić sobie pełny obraz współczesnej rzeczywistości w oderwaniu od umiejscowienia jej w szerszym kontekście historycznym i kutlurowym. Tymczasem najczęściej przytacza się wyjaśnienia różnych faktów sugerowane przez psychologię ewolucyjną czy determinizm biologiczny. Seksualny pozytywizm zdaje się być bardzo akceptujący dla sytuacji jaka istnieje w świecie relacji seksualnych, dąży bardziej do ujawniania rzeczywistości i zaakceptowania jej, niż do jakichś większych zmian. Każda seksualność jest okej, ale nie zadaje się pytania dlaczego jest tak a nie inaczej skonstruowana. Co pozostawia domysł, że jest tak jak jest, bo tak musi być - jakby z założeniem, że wszystko tak jak wygląda obecnie jest naturalne i odwieczne.
1 note · View note