Don't wanna be here? Send us removal request.
Text
epizod VII: lipiec
wielkie wydarzenia działy się w lipcu.
po pierwsze dostaliśmy wyniki matur. po nieudanym starcie kanału na youtubie z ich udziałem zostały omówione w doborowym towarzystwie na łęczyckiej ławeczce, na której odpoczywaliśmy po przeszukaniu wszystkich lumpeksów świata.
na samym początku miesiąca odbyło się także pierwsze, jak dotąd jedyne [ale żyję w nadziei że nie ostatnie], karaoke w maku na inowrocławskiej. od tamtej pory ta konkretna lokacja stała się trochę ikoniczna, bo hostowała nas także w halloween [o tym za kilka dni].
kontynuując tradycję istotnych życiowo wydarzeń dziejących się dziesiątego lipca, tego dnia zatrudniłem się w cinema city i oficjalnie stałem się na chwilę bogatym człowiekiem. jeszcze tego samego miesiąca byłem bliski zmiany serca, ale jednak zostałem i co i no.
po życiowych refleksjach w international folklore day i nocnych spacerach parkowych urządziliśmy sobie amarenową imprezę pod nettem [z wizytą od samego Raduli Słodycz]. niedługo później bawiliśmy się na łódzkim spędzie narkomanów i alkoholików pod patronatem Beaty Kozidrak - było bardzo fajnie.
w lipcu Lana Del Rey wydała Tough, które na krótki czas stało się przebojem. jednak cały miesiąc należał do Taylor, głównie za sprawą antycypacji koncertu. lipiec wyznaczył także szczyt brat summer, włącznie z towarzyszącymi mu zjawiskami społecznymi takimi jak Dress To Impress craze i trend remiksowy.
filmów też sporo obejrzałem - wszystkie trzy części trylogii perłowej w dwa dni, w tym najnowszą w łęczyckim kinie, a na koniec I Saw The TV Glow, chyba za sprawą soundtracku z Karoliną Polaczek.
na pewno o czymś zapominam, bo lipiec był bardzo obfitujący w zdarzenia, ale nie chce mi się szukać po galeriach i serwerach większej ilości informacji. wpis z sierpnia pojutrze ;p
0 notes
Text
epizod VI: czerwiec
matury już za nami, a życie w wielkim mieście dopiero przed - witam w podsumowaniu pierwszego z letnich miesięcy dwudziestego czwartego roku.
czerwiec rozpoczął się od parzęczewskiej wizji dzikiego zachodu, czyli zawodów hobby horse pod patronatem wójta [a także nowość - burmistrza] Rysia Nowakowskiego. następnie nocowaliśmy na Mickiewicza i w aurze nocy kupalnej przez wiele godzin mówiliśmy w nowoopracowanym dialekcie pitulickim. sam koniec miesiąca spędziłem w Gdańsku jedząc gofry.
był to dalej okres przed podjęciem prac i trudów w cinema city i dagrasso, a więc miesiąc dwa tysiące dwudziestego czwartego, w którym mieliśmy najwięcej czasu na wspólne aktywności.
pierwszy film czerwca to Paryż Płonie, ale obejrzany w bardzo słabej jakości na youtubie [niemniej oceniony na cztery i pół, bo mniej dać w sumie nie wypada, chociaż niektórzy są wielkimi przeciwnikami tego filmu]. drugi film to pierwsze od dawna [filmu Eras Tour] wyjście do kina na nową część Mad Maxa - niektóre sceny urywania rąk można sobie było darować.
słuchane było dużo Grandy od Brodki i Don't Speak od No Doubt, ale na ogół to była kontynuacja poprzedniego miesiąca. najważniejszym wydarzeniem muzycznym miesiąca [i roku], była premiera brat summer w pełnej okazałości.
pierwsza połowa roku była, jak na znane nam wtedy standardy, dosyć chaotyczna [nikt się nie spodziewał co nas jeszcze w tym roku czeka]. jutro miesiąc nr siedem ;)
0 notes
Text
epizod V: maj
nadszedł wreszcie on - maj, w którym nastąpi tzw. wylanie sekretów dotyczących akcji podjętych na krótko przed jego rozpoczęciem.
nastroje majowe przyćmione były widmem matury, która już nie nadchodziła, tylko aktywnie się działa. z każdą kolejną było w zasadzie coraz śmieszniej, aż w końcu na rozszerzonym polskim panowała już przyjemna atmosfera. podobnie jak w poprzednich epizodach, tu także pojawiły się zawirowania, tym razem związane z celebracją uporania się z trudami maturalnymi. ale, podobnie jak w poprzednich epizodach, pozostaną one tylko krótką wzmianką.
podczas długiej majówki w dupę ugryzły mnie wiadomości wysłane kciukiem u stopy przez dziurawą skarpetkę [czy to było symboliczne?]. doszło bowiem do pewnego długo wyczekiwanego spotkania. samo w sobie było przyjemne - trochę jedzenia, trochę ameryki, trochę pleneru. na sam koniec padło jednak w moją stronę kluczowe pytanie - i co dalej? wspominając to jak wymuszone wydawało mi się wcześniejsze kilka dni kontaktów, powiedziałem, że w zasadzie to raczej nic. to spotkało się z aprobatą, rozeszliśmy się i już nigdy nie zamieniliśmy słowa. czy to zdarzenie wywołało u mnie swojego rodzaju traumę przed relacjami romantycznymi? może i tak, ale dało mi także rysunek, który - choć niestety zagubiony - był bardzo piękny. w ten sposób, w połowie dwa tysiące dwudziestego czwartego roku, zakończyła się w moim życiu trwająca prawie dwa lata era. moją konkluzją w tym temacie jest jedynie to, że bardziej cieszyłbym się z zakończenia "co by było gdyby".
okej, zwietrzała herbata została wylana, dlatego teraz przejdźmy do kwestii nieco przyjemniejszych. w maju mieliśmy troszkę więcej czasu na wspólne aktywności, wiele wskazywało na to, że wszystko wraca na stary tor. zrobiliśmy radioaktywne slajmy i nakarmiliśmy nimi ozorkowski akwen oraz świętowaliśmy wróżkowe urodziny Kasi Kex.
jeśli chodzi o filmy - było ich w maju mało, tylko jeden, ale za to jaki. po raz pierwszy [i jak dotąd jedyny, ale kto wie] na małym ekranie obejrzałem Challengersów. mimo tego, że średnio mnie zainteresowała historia, to elementy audiowizualne po stokroć rekompensowały wszelkie ubytki. zdecydowanie jeden z lepszych filmów roku.
muzycznie na pierwszy plan przebija się w piątym miesiącu Conan Gray. z tego okresu pamiętam głównie słuchanie muzyki w Mini C jadąc na matury. w trudnych chwilach towarzyszyły mi przeboje takie jak One Thing Left To Try od MGMT i You Lose! od Magdaleny Bay.
wydaje mi się, że dość już zostało powiedziane na temat tego epizodu. kolejny będzie już wakacyjny.
0 notes
Text
epizod IV: kwiecień
pierwszy trymestr już za nami, co za tym idzie rozpoczynamy wiosnę... często się mawia, że na wiosnę ludziom odbija, i w dwudziestym czwartym się ten motyw potwierdził.
nie da się zacząć omawiania kwietnia bez wspomnienia o obiektywnie bardzo dużym wydarzeniu w naszych życiorysach, czyli zakończeniu liceum. po czteroletniej odsiadce [na rocznych zawiasach] wreszcie zostaliśmy wolnymi ludźmi, wtedy jeszcze pełni optymizmu wobec nadchodzących studiów. ostatni dzień lekcyjny pamiętam doskonale - sesja zdjęciowa z psycholożką i panem konserwatorem zabytków, odstrojenie się jak szczury na otwarcie kazika, picie pikolo przy głównym wejściu, wciśnięcie ostatniego dzwonka i chowanie się przed matematyczką w kantorku.
w dzień zakończenia roku szkolnego urządziliśmy sobie mały podwieczorek zakrapiany łyżką i przeterminowaną bozią. wiele się wtedy wydarzyło, ale efekty niektórych decyzji wówczas podjętych zdradzę premierowo dopiero we wpisie piątym [czyli majowym].
w kwietniu bardzo mało cynematycznie - jedynym filmem jaki obejrzałem był Sonic, swoją drogą w prima aprilis. oceniony na półtora gwiazdki, nic więcej nie napiszę o nim bo szkoda czasu.
muzycznie kwiecień przyniósł odsłuch nowego albumu Beyonce [z tego miejsca pragnę jej podziękować za to, że go wydała i teraz mogę o nim napisać na grejpfrucie]. jednak znacznie istotniejsze z punktu widzenia dalszej popkultury tego roku było wydanie przez Chappell Roan światowego hitu Good Luck, Babe!. no i nie można też zapomnieć o poetach, którzy jednak z biegiem czasu stracili nieco na znaczeniu i spadli nisko w rankingu albumów Taylor.
wiosenna aura wprowadziła w kwietniu niemało zamieszania i skrajnych nastrojów, ale ze względu na liczne wydarzenia zmieniające tok życia, jest to jeden z najlepiej udokumentowanych mentalnie miesięcy tego roku.
0 notes
Text
epizod III: marzec
długo wyczekiwana premiera - trzecia część topowej serii podsumowującej kończący się rok w sposób niepotrzebnie skomplikowany.
prawdopodobnie najbardziej interesującym wydarzeniem tego miesiąca była akcja pociągowa, kiedy to Dominika powiedziała nam, że "zna takie jedno miejsce", co bezpośrednio doprowadziło do tego, że uciekaliśmy przez łęczyckie osiedla w obawie o bycie pojmanymi przez straż ochrony kolei.
marzec przyniósł zapewne największe muzyczne odkrycie roku - dziewiątą z kolei piosenką na miesięcznej playliście jest You're Not Good Enough od Blood Orange. dzień przed rozpoczęciem marca Charli rozpoczęła także epokę brata, wydając Von dutch, co wywołało nielada poruszenie w rozgrzanym do czerwoności od plotek gabinecie pani Asi.
przez cały marzec obejrzałem cztery filmy - zaczynając dnia pierwszego od Diuny w nadziei, że mi się spodoba i pójdę do kina na drugą część, ale nic z tego. dwa dni później polski przebój lata 2003, czyli Zróbmy sobie wnuka... pozostawię bez komentarza niektóre sekcje tego arcydzieła. następnie pamiętna projekcja Biednych Istot, i na zakończenie miesiąca powrót do Chalameta i Wonka na HBO.
nie wiem, czy jest sens na wymuszanie większej ilości mało ciekawych wspomnień z tego miesiąca - możemy po prostu kolektywnie uznać go za lost media i nigdy więcej o nim nie myśleć.
0 notes
Text
epizod II: luty
po przeżyciu pierwszego miesiąca nadszedł czas na drugi [jak to zwykle w życiu bywa]. nie był to byle jaki drugi miesiąc - był to miesiąc przestępczy.
luty był miesiącem zdecydowanie ciekawszym od poprzednika, jednak nie do końca z dobrych powodów. po pierwsze wyznacza on koniec epoki wspólnych osiemnastek. samo to wiąże się z nie lada zawirowaniami, ale po co do tego wracać? [można jedynie kronikarsko wspomnieć, żeby pozostać prawdomównym].
ten miesiąc kojarzy mi się z ciepłą łęczycką bryzą. przede wszystkim dużo czasu spędzałem wtedy myśląc o szkole, ale postlekcyjne wyjścia z Agatą i Dominiką na naleśniki dopełniły tego szarego mirażu. poza tym, śledząc posty na instagramowym koncie dzinsowy.prywatny, doszedłem do konkluzji, że byliśmy w lutym na eskapadzie po lumpeksach powiatu łęczyckiego.
w lutym obejrzałem dwa filmy, w tym tylko jeden nowy. poza rewatchem Barbie, w dzień przestępczy obejrzałem I'm Your Woman [pierwszy z brzegu, który mnie zainteresował na Primie]. oceniłem go wtedy na trzy i pół gwiazdki, ale nie ukrywam, że nie do końca pamiętam dlaczego.
pod kątem muzycznym luty rysuje się chyba najlepiej spośród wszystkich miesięcy roku. lutowa playlista jest perfekcyjna i czasem mnie szokuje, że mi się udało sklecić coś takiego nawet nieszczególnie próbując. kojarzy mi się z Tame Impalą, Karoliną Polaczek i Magdaleną Bay. także w lutym zarwałem noc, żeby na żywo doświadczyć ogłoszenia nowego albumu przez Taylor.
wspomnienia z lutego mam na ogół pozytywne, chociaż ten miesiąc dalej utwierdzał mnie w przekonaniu, że niestabilna sytuacja może niebawem doprowadzić do klęski żywiołowej. ostatnio się nie pożegnałem, więc teraz naprawiam swoje błędy - do przeczytania jutro w epizodzie trzecim.
0 notes
Text
epizod I: styczeń
w toku życiowym pomiędzy uniwersytetem a cinema city trzeba też czasami znaleźć czas na refleksję, dlatego w wolnej chwili - która wcale taka wolna nie jest, ale na pierwszych zajęciach jutro nie jest sprawdzana obecność - napiszę pierwszy od ponad pół roku post w uniwersum grejpfrutowym. a jako, że rok się kończy, a jak wiadomo jest to wydarzenie kluczowe w moim życiu, to można równie dobrze go podsumować.
zastanawiałem się jak napisać taki post i nie zanudzić limonów [to nowa proponowana nazwa mieszkańców grapefruit universe] na śmierć. do wniosków nie doszedłem, ale postaram się urozmaicić temat o jakieś interesujące smaczki.
dwa tysiące dwudziesty czwarty rok rozpoczął się z przytupem. jego pierwsze sekundy spędziliśmy na piaskowickim wiadukcie, w zależności od ankietowanej osoby - w nastroju lepszym lub gorszym. pierwsze tygodnie nowego kalendarza stały pod znakiem dorocznej emofazy. nic się na to nie poradzi, że nowe prądy karmiczne czasem powodują, że się nieco inaczej zachowuję ;p.
nie można zapominać! styczeń był miesiącem studniówkowym i to wtedy mieliśmy pierwszy raz realizację na temat zbliżającej się matury [jednak mało kto brał sobie przemyślenia do serca]. pamiętam, że była wtedy zima stulecia - parking pałacu romantycznego w szczerym polu służył za lepsze lodowisko niż to na łęczyckim stadionie narodowym.
w styczniu obejrzałem pięć filmów, zaczynając od Rejsu i Legalnej Blondynki 2 tego samego dnia, idąc dalej przez Red i Bottoms, kończąc na Last Night In Soho, doceniony przez krytyków w mojej głowie i nagrodzony pięcioma gwiazdkami.
muzycznie początek roku odzwierciedla nastrój psychofizyczny, czyli Mental Cut od Maanamu na topie. bez patrzenia w dokładne statystyki kojarzy mi się z muzyką z Saltburn [ktoś jeszcze w ogóle o tym pamięta?] i Honeymoon od Lany.
dekadencki nastrój popchnął mnie w styczniu do sformułowania myśli, że ówczesny okres wyznacza koniec ery pustostanu. w zasadzie miałem rację, ale machnąłem się w obliczeniach o kilka miesięcy. o tym będzie jeszcze trochę więcej w ostatniej części podsumowania.
jak na mało obfity w wydarzenia miesiąc styczeń dobrze wspominam; roztacza się wokół niego tajemnicza aura i co nie pamiętam, to sobie jestem w stanie dopowiedzieć.
1 note
·
View note