Text
Ale mam kongo w głowie. Co się w ogóle ze mną dzieje? Czuję się jak w filmie, tracę poczucie rzeczywistości. Im bardziej forsuję moje superzadowolenie z życia, tym bardziej dopierdala mnie rozpacz kiedy jestem sama. Znowu nic nie wiem. Czuję się stłamszona. Nie wiem co ze sobą zrobić, mogę siedzieć cały dzień i patrzeć w jeden punkt. Nie jestem w stanie opisać słowami tego, co dzieje się w środku. To mieszanka rozgoryczenia, strachu, smutku, złości, frustracji, niepewności, poczucia winy, wstydu i czegoś jeszcze. Przerażenie. Nie chcę iść w przyszłość. Ciągle się boję. Duszę się w duszy. Mam ataki paniki, na zmianę się śmieję i płaczę. Mówię ludziom że świat jest piękny i cieszę się że żyję, ale podłoga w moim pokoju lepi się od krwi. Chyba już nigdy nie założę krótkich spodenek. Nie pójdę do ginekologa ani na plażę, będę czuła wstyd rozbierając się przed kimkolwiek. Teraz moje życie jest jedną wielką niewiadomą. Nie mam się do kogo odezwać. Czuję się jak szmata. Naprawdę nadaję się tylko do jednego? Przecież nawet nie jestem ładna. Wyrzuty sumienia nie dają mi spać w nocy. Wstydzę się rozmawiać z mamą, wiem, że jestem jej największą porażką. Jestem na siebie niesamowicie zła. Miałam przynieść jej dumę, miałam być tą nadzieją rodziny. Chciałam, żeby mogła się chwalić koleżankom. Miała przesrane życie, tak samo jak tata. A ja moje zniszczyłam sama. Nie wykorzystałam tej szansy. Czuję się najgorzej, tak po prostu. Mam ochotę zrobić sobie krzywdę.
0 notes
Text
28 XI 2019
Here we go again
Grzesiu ze mną zerwał. Pora to powiedzieć na głos. Sama jestem sobie winna. Boję się, że go nie odzyskam. Jestem przerażona. Od tygodnia nie byłam na uczelni, jeśli wychodzę z domu to tylko do sklepu po fajki. Czuję, że moje problemy się nawarstwiają, czuję się fizycznie przygnieciona ich ciężarem. Ciągle płaczę. Boję się wyjść z mieszkania, opuszczenie go mnie stresuje. Czuję się jak w liceum. Wiem, że długo tak nie pociągnę. Tak naprawdę nie mam się komu wyżalić. Niby mam znajomych, ale nie wyobrażam sobie wypłakiwania się im w rękaw. Nie wyobrażam sobie podejścia do koleżanki i przytulenia się. Chcę do domu. Chcę do rodziny. Czuję się samotna wśród ludzi. Prawie z nikim nie rozmawiam, nie odbieram telefonów. Wstydzę się przyznać przed kimkolwiek że mam problem. W dodatku prawie półroczna przerwa w samookaleczaniu poszła się, za przeproszeniem, jebać. Pocięłam się gdy ze mną zerwał. Duszę się. Nie wiem, co mam zrobić. Czuję się bezsilna, sparaliżowana strachem i stresem. Zasypiam z myślą, że najlepiej by było się już nie obudzić. Wiem, że to moje życie i nikt nic z tym za mnie nie zrobi. Moje życie jest szare i monotonne, jedyne emocje które czuję to strach, ból, frustracja. Gdy jestem na dworze myślę tylko o tym, że chcę wrócić do mieszkania, ale nie mam tak naprawdę po co. Nie wiem, po co mam wracać do domu. Nie potrafię się do niczego zmotywować, na niczym skupić. Nie chcę takiego życia.
0 notes
Text
26 IX 2019
Dawno mnie tu nie było, może dlatego, że nie miałam czasu na bycie smętną pizdą. Od kilku dni siedzę bezczynnie w domu, co było moim marzeniem od jakichś trzech miesięcy, ale zaczynam się czuć tak, jak czułam się po skończeniu szkoły - nijak. Czuję bezsens, pustkę. Po co mam wstawać rano z łóżka? Po co się ubierać, czesać? Budzę się rano i aż do momentu zaśnięcia nie robię nic wartościowego. Niby się ogarniam, sprzątam, wychodzę, coś tam oglądam ale to bez znaczenia. Nie sprawia mi to radości, nie czuję potrzeby tego wszystkiego robić. To automatyczne czynności, pamięć mięśni. O, wypadałoby wstać. O, wypadałoby wyjść z domu. Czuję potworną nudę. Nic nie sprawia mi satysfakcji, dosłownie wszystko wydaje się być jałowe. Nawet jedzenie, papierosy, herbata - wszystko traci swój smak i urok. Czuję się jak wrak, wyzuta z życia skorupa, jak zombie. Żyję bo żyję, i tyle. Nie widzę w tym zbytnio sensu ani nie mam celu. Boję się przyszłości. Kończę pewien etap w życiu, a "boję się" to mało powiedziane. Jestem przerażona. Nie chce mi się nawet o tym myśleć, mój mózg wypiera świadomość, że to kwestia kilku dni. Na szczęście moja podświadomość jest zawsze w gotowości i podsyła mi sny o tym, o czym nie chcę myśleć za dnia. Znowu gorzej sypiam. Koszmary, paraliże. Mimo przejścia piętnastu kilometrów w ciągu dnia i kilku godzin snu w nocy długo nie mogę zasnąć. Bez różnicy czy cały dzień leżę w łóżku czy jestem na zewnątrz, bezsenność jest niezmiennie. W nocy często się budzę i ciężko mi znowu zasnąć, choć czuję senność. Zaczynam zapadać się sama w sobie. Nie jestem w stanie określić nawet jak się czuję. Nijak.
0 notes
Text
XVI VI
Mam atak paniki i nie mam komu o tym powiedzieć. Czuję się samotna.
Chyba coś we mnie pęka (znowu). Może to moje serce. Od dwóch godzin siedzę i płaczę, nie mogę się na niczym skupić. Dlaczego? Powodem jest ta sama osoba, która w moim życiu stała się szarą eminencją, być może nieświadomie. Bo to ja go na tym piedestale postawiłam.
Nie chce mi się o nim myśleć, to już dla mnie za dużo. Czuję się zbyt przytłoczona, zmęczona, podła. Opluta. Pozwalam mu traktować się jak gówno, a potem płaczę. Taki właśnie wygląd mój. Dlaczego? Dlaczego nie mogę dać mu przysłowiowego kopa w dupę i dać mu wreszcie spokój, którego tak bardzo (jak widać) chce? Uzależniłam się od niego, chyba tak. Boję się samotności, boję się, że on mnie zostawi. Boję się życia bez niego. Ale boję się także życia z nim. Wiem, że moje modlitwy nic nie dadzą, jeśli on mnie najzwyczajniej w świecie nie kocha lub jeśli dla niego taki model związku jest w normie. Albo jeśli... Tysiąc innych ‘’jeśli’’, tysiąc innych możliwości, zagwozdek, pytań. Nic nie wiem, czuję się jak Bóg, który pracował 6 dni, a nie stworzył świata. Widzę, że moje działania i tak są bezsensowne, bo jemu jest dobrze tak, jak jest. Nie wiem, co musiałoby się stać, żeby zrozumiał, że ja też jestem człowiekiem i też mam uczucia. Że odczuwam ból i niechęć do życia w dużej mierze właśnie przez tę relację. Coraz częściej mam wrażenie, że on nie myśli o przyszłości w ogóle. Nie myśli o mnie na poważnie, jestem to spoko, nie ma mnie - jeszcze lepiej. Spokój, cisza, nikt mu nie przeszkadza. Najwidoczniej w tym jego idealnym safe space nie ma miejsca dla mnie. A szkoda, bo moim safe space są jego ramiona.
0 notes
Text
09 VI 2019
Oh shit, here we go again.
Mój psychiatra nie wie już co ze mną zrobić. Tak się właśnie teraz czuję, z tym, że samodiagnozowanie upoważnia mnie do nazywania się swoim psychiatrą. Kompletnie nie wiem już, co robić. Ze sobą. Ze związkiem. Z pracą. Z życiem. Zrobiłam jedną z najgłupszych możliwych rzeczy - zrezygnowałam ze studiów dla osoby, która dla mnie nie może zrezygnować z meczu w LoLu. Żyłam ułudą, naiwnymi marzeniami o wspólnym zamieszkaniu z ukochanym. Ale to tylko i wyłącznie moja wina, bo on przecież mi nic nie obiecywał, a ja z własnej woli i kierowana własną naiwnością wierzę w każde jego słowo. Dlaczego daję tak sobą pomiatać? Potem tylko cierpię w ciszy, bo nawet ponarzekać nie mam do kogo. Bo się nad sobą użalam. Zdałam sobie sprawę, jak bardzo jestem od niego uzależniona. Zabawne, że on beze mnie może żyć, a ja bez niego już tak średnio. Czuję się jak te ptaszki w klatkach wyprowadzane na spacery przez Chińczyków. Niby na powietrzu, ale jednak w klatce. Nic nie mogę bez niego zrobić, podjąć żadnej ważnej decyzji, bo za bardzo liczę się z jego zdaniem. A on ma na mnie wypierdolone i dam sobie rękę uciąć, że i tak nie zamieszkamy razem i on nic w tym kierunku nie zrobi. Jest na to zbyt wygodny.
0 notes
Text
Osoba postronna czytająca te wypociny mogłaby uznać Grzesia za okropnego chłopaka, a jest zupełnie na odwrót. Jest idealny. Inteligentny. Zabawny. Szczery. Kochany. Czuły. Opiekuńczy. Kulturalny. Męski. Romantyk. Gentleman. Przystojny. Słodki. Idealny. Jego uśmiech jest tak śliczny, serce mi się topi gdy się uśmiecha. Ma tak cudne oczy... W jego ramionach czuję się jak w najbezpieczniejszym miejscu na świecie. Uwielbiam jego dotyk. Jest tak inteligentny, zawsze czuję się przy nim jak idiotka, jak ameba, intelektualna Etiopia. Ma nade mną przewagę intelektualną, chociaż jej nie wykorzystuje. Nie chce, bym czuła się przy nim źle. Kochany. Widzę, że się stara, chociaż i tak czasem mam wrażenie, że jakby przestaje mu zależeć. Ale może to dlatego, że on, w przeciwieństwie do mnie, nie afiszuje się ze swoimi uczuciami? Gdy mu się żalę, gdzieś z tyłu głowy mam ten mem "gdy mówisz Jezusowi, że jest ci ciężko". Tak właśnie się wtedy czuję. Jestem okropną egoistką. Egocentryczką. On ma poważniejsze problemy, a jednak o nich nie mówi. No właśnie. Nie mówi mi o swoich problemach. Nie mówi mi wielu rzeczy. Szkoda, bo chciałabym, żeby mówił mi nawet o takich zwykłych, codziennych błahostkach, tak, jak ja mu o nich mówię. Może w tym jest mój błąd, myślę, że niezbyt chce mu się słuchać o mnie. O moich problemach, o mojej codzienności, o moim życiu. Ale teraz czuję się, jakbym przez kilkanaście lat z nikim nie rozmawiała, po prostu czuję potrzebę rozmowy, potrzebę podzielenia się takimi głupotami. W końcu czuję, że trafiłam na kogoś, kto mnie nie wyśmieje, nie wyszydzi, nie zripostuje, nie zwyzywa, kogoś, kto mnie po prostu wysłucha. Doceniam to. Naprawdę mi tego brakowało w każdym poprzednim związku. Ale teraz boję się, że go przytłaczam moimi problemami i ogólnie sobą. Nie chcę, by był nieszczęśliwy. Chcę dla niego jak najlepiej, kocham go ponad życie, kocham go bardziej niż siebie. Wiem, że to moja wina, że ten związek się rozpada przeze mnie. Nie mam nic na swoją obronę. Ale mam wrażenie, że on mnie po prostu nie słucha. Tak, jakbym mówiła w jakimś innym języku, albo jakby między nami była jakaś ściana, jakby nie słyszał tego, co mówię. On mnie czasem nie rozumie.
Pisane kilka miesięcy temu/ czerwiec
0 notes
Text
07 VI 2019
Hospody, pomyluj. W końcu zebrałam się w sobie by tu wejść i czuję, że przyda mi się chemioterapia, bo po przeczytaniu moich depresyjnych wysrywów chyba dostanę raka. Ale cóż, niewiele się zmieniło. Przeczytałam wszystko, pierwszy post był ze stycznia 2018. Półtora roku. Co mnie zaskoczyło? Te półtora roku temu ważyłam, jeśli ufać moim obliczeniom z tamtego okresu, 16 kg więcej. Jestem naprawdę zaskoczona, nie mogę w to uwierzyć. Dlaczego? Bo mam wrażenie, że w moim wyglądzie wciąż nic się nie zmieniło. Że moje ciało wciąż jest odpychające tak samo jak te 16 kg temu. Nie czuję różnicy, choć teraz już dość często słyszę, że tę różnicę widać. Cóż, co ludzie by nie mówili o głodówkach, mi pomogły. Uratowały mnie od nadwagi, choć zapewne dałoby się to osiągnąć w mniej inwazyjny sposób. Jednakowoż skutki przyjaźni z piękną Aną, niedoścignionym ideałem piękna zostawiły dosyć mocne i widoczne piętno na moim ciele i strukturze psychiki. Jakie to skutki? Wypadające włosy o strukturze siana, słabe zęby, częste bóle stawów, brzucha, pleców, problemy z cerą, łamiące się paznokcie. W apogeum tego stanu jeden z moich największych kompleksów, czyli włoski na całym ciele. Nie mówiąc już o złamanej psychice, jak pękniety kryształowy wazon, do którego już nie da się włożyć kwiatów. A, jeszcze coś. Coś, co jest skutkiem zarówno fizycznym, jak i psychicznym- blizny. Mam z tym aktualnie problem, zwłaszcza, że na udzie mam jedną (a raczej kilka, ale powstałych w jednej chwili) która rozciąga się na całej jego powierzchni. Zdaję sobie sprawę, że za prędko nie założę krótkich spodenek czy sukienki przed kolano. Mea culpa, mea maxima culpa. Muszę się z tym pogodzić i albo to zasłaniać, albo zaakceptować. Z tym, że nawet jeśli zrozumiem, że to od teraz część mnie, to ludzie mogą zadawać niewygodne pytania, a na to nie jestem gotowa. Chociaż i tak bliższi znajomi wiedzą. Nie mówiłam, ale widzą. To wystarczy.
0 notes
Text
Boże, ja już nie wytrzymuję. Jest mi tak kurewsko źle. Boję się, że Grzesiu ze mną zerwie. Właściwie jestem pewna, że już mnie nie kocha i czeka, aż ja zerwę. Sęk w tym, że ja go chyba kocham. Nie wiem, ostatnio ciągle mnie irytuje i drażni, ale gdy go nie ma czuję pustkę. Chciałabym, żeby nam wyszło. Chciałabym, żeby to był już ten jedyny, i żebym ja dla niego była tą jedyną. Bardzo się zmienił. Stał się oschły, unika rozmów, nie mówi mi nawet, ze mnie kocha, chyba, że ja powiem to pierwsza lub zapytam. Powiedział, że to rutyna w związku i że nie ma na to rady. Czuję, że już mu nie zależy. Chciałabym to zmienić, żeby było jak kiedyś, ale według niego już nawet nie mamy o czym rozmawiać. Bo po tym roku w związku już tematy się wyczerpały. Od dawna czuję się samotna. Po kolei tracę wszystkich. Już nie mam się do kogo odezwać, nawet do własnego chłopaka. Dla niego od dawna czułam się ciężarem, kiedy do niego pisałam miałam wrażenie, że mu się narzucam. Nieźle to o nas świadczy, że dziewczyna boi się napisać do własnego chłopaka. Zazdroszczę innym dziewczynom, że ich partnerzy to dla nich cały świat z wzajemnością. Że mogą mu się wypłakać, wyżalić, powiedzieć wszystko, porozmawiać o wszystkim. Żałuję, że u nas tak nie jest. Nie czuję się ważna. Wstydzę się siebie. Wiem, że to nie tylko jego wina. Wiem, że jestem toksyczna. Ale chcę coś z tym zrobić, a on nie. Modlę się tylko, żeby ten związek przetrwał to wszystko. Żeby chociaż tutaj mi się poszczęściło. Chciałabym, żebyśmy przetrwali, żebyśmy nauczyli się kochać. Żeby zaczął mnie traktować jak partnerkę, a nie znajomą ze szkoły. Żeby pokazywał mi, że mnie kocha. Żebym czuła się ważna. Żebym miała powód do życia.
0 notes
Text
Co się ze mną, kurwa, dzieje. Właśnie się popłakałam siedząc nad matmą. Nie wiem. To jest zwrot, który ostatnio powtarzam jak mantrę, który mógłby być moim mottem: nie wiem. Nic, kurwa, nie wiem.
Nie mam ochoty żyć. Nic już nie sprawia mi przyjemności. Coś, co kiedyś lubiłam robić, teraz jest nijakie. Jakbym odczuwała tylko negatywne emocje. Nic mnie nie cieszy, ciągle odczuwam niepokój, nawet nie wiem dlaczego. Nie wiem, czego się boję, ale się boję. Ostatnio też źle sypiam- budzę się co chwilę, nie mogę zasnąć wieczorem ani po przebudzeniu w trakcie, mam dziwne sny. Nawet leki nie działają. Ciągle chce mi się płakać. Nawet nie wiem dlaczego, ot tak, po prostu. Jak patrzę na inne dziewczyny, jak myślę o jedzeniu, jak myślę o Grzesiu, jak patrzę na normalne pary. Wszystko jest nagle powodem do płaczu. Z Grzesiem było lepiej, a teraz znowu się od siebie odsunęliśmy. Myślę, że ma mnie dość. Ma dość mojego smutku, jest tym zmęczony. Niby z jednej strony rozumiem go, ale z drugiej... Chciałabym być w końcu dla kogoś ważna, może nie najważniejsza, ale żebym wiedziała, że temu komuś na mnie zależy. A tutaj? Niby mówi, że tak, mów mi wszystko co ci leży na duszy, tylko, że go nie obchodzi. Już zdążyłam się przekonać, że ma gdzieś to, co myślę. Trochę mnie to boli i smuci, ale z drugiej strony- taki ma charakter. Jest bardziej realistą niż ja, nie obchodzą go tak głupie rzeczy jak czyjeś uczucia. Nawet moje. A, zresztą... To tylko ja. Zawsze będę "tylko mną".
0 notes
Text
Smutno mi, Boże. A raczej ból rozpierdala mnie od środka. Ból emocjonalny. Od dawna nie było tak źle. Siedzę przy biurku i płaczę, i nie mam się do kogo odezwać. Na Grzesia już nie mam co liczyć. Widzę, że mu nie zależy. Jestem dla niego tylko ciężarem. Nawet jego ojciec stwierdził, że wpędzamy się nawzajem w depresję. Ja wiem, że jestem toksyczna, ale tak się cieszyłam, że w końcu znalazłam tego jedynego, a tu nagle zaczęliśmy się od siebie oddalać. On nawet nie chce ze mną rozmawiać. Wiem, że jest ze mną nieszczery. Kiedyś mieliśmy tyle tematów do rozmowy, potrafiliśmy gadać o czymkolwiek, o wszystkim i o niczym, a teraz... Nie wiem, co robić. Naprawdę nie mam się do kogo odezwać, każdy, komu ufałam, uzna to za użalanie się nad sobą. Ale czy ja oczekuję zbyt wiele? Chcę tylko, żeby chłopak poświęcał mi trochę uwagi, bo czuję się jakbym znowu była sama. Jest mi tak źle. Nie chcę mu się już wyżalać, bo mu się narzucam. Kurwa, zajebisty związek, że boję się napisać do własnego chłopaka bo mu się narzucam. Wiem, że jestem egocentryczką, ale tak bardzo brakuje mi jakiejś bliskości... Mój własny chłopak tego nie rozumie. Ja nie wiem, z jednej strony naprawdę chciałabym, żeby to był ten jedyny, chciałabym, żeby nam wyszło, ale z drugiej... Jak widzę jego stosunek do mnie to odechciewa mi się żyć. Boli mnie, że jedyna osoba, z którą mogłabym i chciałabym rozmawiać całymi dniami ma mnie gdzieś. I jest to osoba, która mnie rzekomo kocha. Chciałabym, żeby był ze mną szczery, ale on się zachowuje, jakby się tej szczerości bał. Jakby jej unikał. Tylko raz udało mi się nakłonić go do poważnej, szczerej rozmowy, bo zawsze twierdzi, że za każdym razem mówię to samo. Myślę, że jest już mną zmęczony. Tylko co z miłością?
0 notes
Text
Winter is coming. Czyli powrót do użalania się.
Od czego zacząć? Na co tym razem będę psioczyć? Na wygląd? Na szkołę? Na rodzinę? Na siebie? Na życie?
Może najpierw opcja number one. Aż nie wiem od czego zacząć. Myślałam, że moja przygoda z anoreksją skończyła się już dawno, ale jak widać Ana zadomowiła się we mnie na stałe i ani myśli mnie opuścić, widocznie wygodnie jej gnieździć się w moim tłuszczu. Czasem mam wrażenie, że tylko ona ze mną jest. To toksyczna przyjaźń, ale jednak przyjaźń. Chociaż Ana pewnie mnie nienawidzi. Brzydzi się mną, co mnie zresztą nie dziwi, bo kto się mną w końcu nie brzydzi? Z reguły ładne dziewczyny przyjaźnią się z brzydkimi, tak też jest i tym razem. Wyobrażam ją sobie jako piękną, doskonałą istotę, która ciągnie za rękę wielkiego ohydnego grubasa- mnie. Ludzie patrzą na nas i dziwią się, jak ktoś taki jak ona może dotykać kogoś takiego jak ja. Dziwią się, że się mnie nie wstydzi. Ale ona mi pomoże. Może kiedyś będę taka jak ona. Może kiedyś będę motylkiem.
Oh wait, zapomniałaś o czymś... Czekaj, jak to szło? Ach tak, genetyka, ty kurwo. Nawet gdybym schudła 15 kg wyglądałabym żałośnie. Dalej grubo. Dlaczego? Mam posturę zawodnika sumo, szerokie, męskie barki, szerokie biodra, grube uda, duże ramiona i jebane metr siedemdziesiąt wzrostu. Jestem wielka. Ale nie w takim tego słowa znaczeniu, jak bym chciała. Jestem jak chodząca góra tłuszczu i porażek. Oto ja.
0 notes
Text
Moje życie nabrało kolorów. Teraz to ma sens, bo obok szarości jest jeszcze czerń.
0 notes
Text
Eh. Chciałam zainteresować jakoś Grzesia tym, co interesuje mnie, po prostu sobie z nim o tym pogadać, zaczęłam mówić na temat poezji, wspomniałam, że kiedyś pisałam (całe szczęście, że nie chciał tego zobaczyć, bo tak hardego wstydu bym nie zdzierżyła) no i jakoś tak zeszło na temat śmierci. Mówię, że to popularny motyw, a on, że depresja jest teraz modna, i że jego zdaniem osoby piszące o swojej śmierci użalają się nad sobą. Fajnie, że dopiero teraz mi o tym powiedział. Codziennie mu się żalę i wcześniej nic nie mówił. Myślę, że już ma dość i to była taka aluzja, taki przekaz podprogowy. Dobrze. Stwierdził też, że musi rzadziej odwiedzać mojego Tumblra, bo udostępniam rzeczy o tematyce autodestrukcyjnej. Sam chciał go zobaczyć, a teraz co? Ale może i ma rację, za bardzo sie nad sobą użalam i płaczę z byle powodu. Z tym, że ja nie mam depresji, tylko widzę moje życie takie, jakim jest. Dalej mi głupio mówić mu jaka to ja nie jestem smutna, ale muszę przestać. Szkoda tylko, że nawet on już nie chce mnie słuchać. Nah, może nie tyle nie chce, co zna już moje problemy na pamięć. Znudził się. Przykro mi, bo teraz już był ostatnią osobą, której mówiłam wszystko i czułam, że go to w jakiś sposób obchodzi. Teraz będę się wypłakiwać tutaj, tu przynajmniej jestem anonimowa, wiem, że nikt tego nie przeczyta i mogę sobie powiedzieć wszystko. Nawet to, że od małego robiłam za dziwkę. Nikt nic nie wie. Właściwie to chyba ktoś wie, ale nie traktuje tego co mówię poważnie, więc no. Mogę mu powiedzieć wszystko, ale i tak nie zwróci na to uwagi. Wracając do tematu: muszę przestać się nad sobą użalać, przynajmniej publicznie, jeśli nie chcę go stracić. Teraz jest niby zatroskany, ale na pewno będzie się irytował. Mówił, że zerwał z byłą, bo obarczała go za bardzo swoimi problemami. Boję się, że ze mną będzie tak samo. Ale nie mam komu tego powiedzieć, nie mam komu się wypłakać, a on jest teraz najbliższą mi osobą, więc obarczam go tym. Po napisaniu tego wcale nie jest mi lepiej.
0 notes
Text
Ostatnimi czasy coraz częściej odnoszę wrażenie, iż stwierdzenie "pieniądze szczęścia nie dają" to bullshit. Gdy patrzę na tych wszystkich bogatych dzieciaków z mojej szkoły to autentycznie robi mi się przykro. Głupio mi prosić rodziców nawet o hajs na głupie wycieczki, chociaż zazdrość mnie zżera, gdy słyszę, jak koleżanki z klasy opowiadają jak świetnie się na nich bawiły. Ale nie chcę być też ciężarem dla rodziców. Jest mi tak przykro, bo wiem, że jestem droga w utrzymaniu. Już dawno przestałam prosić ich o cokolwiek, nie mam żadnych specjalnych życzeń odnośnie czegokolwiek. Nie chciałam nic na święta, na urodziny. Osiemnastki też nie chcę. Poniekąd właśnie dlatego przestałam jeść. To głupie, ale wiem i widzę, że moja rodzina po prostu lubi jeść, lubi tę czynność. Smutno mi się robi, jak matka się drze na Krzysia, że ma czegoś nie jeść. Naprawdę, w takich chwilach mam ochotę oddać mu to całe swoje pieprzone żarcie. Od dawna nie jem słodyczy, tylko niepotrzebnie wydany hajs. Gaszę światła, staram się nie siedzieć po nocach, mniej korzystać z telefonu by zużywać mniej prądu, no i też ma to drugą korzyść- ekologię. Autentycznie szlag mnie trafia, gdy po zwróceniu komuś uwagi na temat palącego się światła słyszę argument "ale to nie ty płacisz". Ale ja też, kurwa, jestem mieszkańcem tej planety i, w przeciwieństwie do niektórych, nie mam jej losu w dupie. Strasznie mnie męczy ta kwestia, boję się końca świata w kontekście katastrofy ekologicznej. Ale to już dygresja, wróćmy do tematu. Hajs. Z jednej strony mam rodziców, którzy skąpią, i Grzesia, który chce mi kupić wszystko. I oczywiście, doceniam to. Ale jest mi tak głupio, gdy coś mi kupuje lub chociaż stawia kawę czy bilet. Mam wrażenie, że to takie na "odwal się", z litości. Takie "a masz, pociesz się, biedaku". Smutne, że myślę tak o własnym chłopaku, ale cóż. Nie wiem co robić, oprócz głodzenia się nie mam za bardzo jak ich odciążyć.
0 notes
Text
Kiedy widzę moją grafomańską pisaninę, to chce mi się płakać. Wypaliłam się zupełnie jak Mickiewicz przez małżeństwo. Różnica jest taka, że on chociaż umiał pisać. Zabawne, ale złoty wiek miałam w podstawówce, gdzie płodziłam wiersz za wierszem nawet nie z muzami, a z samym Apollem. Brzmi śmiesznie, a tak było. Nawet nauczycielka wyczuła we mnie coś na kształt potencjału, bo podsuwała ogólnopolskie konkursy poetyckie dla dzieciaczków. Udziału w nich nigdy nie brałam, bo stwierdziłam, że moje wiersze nie są na tyle dobre, by je upubliczniać. Od jakiegoś czasu nie mam weny, zupełnie. Pamiętam, że za dzieciaka wierszyki były zabawą, to było fajne, bo w sumie nie wiedziałam jak to robić i robiłam to instynktownie. Teraz już poznałam tyle technik, nazwisk, gatunków, że mimowolnie staram się do czegoś dostosować. Wiem, że to źle i widzę w tym swój błąd, aczkolwiek naprawdę ciężko wyrobić sobie swój styl. Jeszcze jestem na grupkach typu ‘’prawie poeci’’ i jest mi po prostu głupio, gdy czytam wiersze stamtąd. Ci ludzie myślą o wydawaniu swoich tomików lub już je wydali, a ja? Ja nie potrafię wymyślić niczego takiego, żeby po przeczytaniu nie chciało mi się rzygać. Przykre. Myślę, że (przynajmniej teraz) lepiej mi idzie z prozą aniżeli z poezją. Znaczy no, wiadomo, że proza jest prostsza i jedyne o co trzeba dbać to logika i poprawność, ale jakoś mam więcej pomysłów na prozę. Tj. miałam. Pisałam na Wattpadzie 2 opowiadania i zaczynałam trzecie, i wydawało mi się, że są w miarę ok, jedno już jedna osoba nawet zateczkowała. I wtedy Grzesiu zobaczył jak się nazywam na Wattpadzie i wszedł na mój profil. Spanikowałam i skasowałam wszystkie opowiadania. Jeny, spaliłabym się ze wstydu gdyby to przeczytał. Znaczy, pod względem merytorycznym nie było chyba tak źle, ale tematy były wybitnie głupie… nie chciałabym, by Grzesiu to przeczytał. Po prostu było mi głupio. A on się oczywiście wkurzył, bo stwierdził, że mu nie ufam, i że po co w takim razie to publikuję, skoro nie chcę, by to przeczytał? Hmm, no nie wiem, może dlatego, że adresatami są anonimowi ludzie którzy mnie nie znają, a nie osoba, z którą chcę spędzić resztę życia? Nie chcę, by wiedział, jak spierdolone pomysły mam. Po prostu się wstydzę. Poza tym, on ma taki przyjemny styl, który czuje się nawet w zwykłej rozmowie. Taki wyintelektualizowany, od razu po rozmowie można się domyślić, że jest inteligentny i wszechstronny. A ja? Prostak.
0 notes
Text
Czuję się jak gówno. Znowu się pokłóciliśmy, i znowu przeze mnie. Boże, dlaczego jeszcze żyję? Tak mi źle z tym, że on się tylko przeze mnie niepotrzebnie denerwuje. Ale ciągle mam zjebany humor, ciągle mi źle, typowa pseudodepresja, lub, archaizując, melancholija. Opowiadał mi dziś o swojej pierwszej miłości. Była z okolic Bydgoszczy. Powiedział, że choć się kochali, nie chcieli z sobą być, bo kilometry. Powiedział, że to głupi powód, bo odległość przy kilometrach to błahostka. Błahostka? Mamy do siebie 140 km, widujemy się raz na miesiąc. Ja wiem, że to nie kosztuje groszy, ale no... Tak mi go brakuje, najchętniej spędzałabym z nim każdą chwilę. Strasznie za nim tęsknię. Rozumiem, że on też na hajsie nie śpi, ale nie wiem już co robić. Gdy zasugerowałam troszkę częstsze spotkania (nie mówię, że co tydzień, ale chociaż co 3 tygodnie) to powiedział, że przejazd kosztuje 40 zł i to za drogo. No, rozumiem go, bo oczywiście płaci za mnie :’) Czuję się z tym fatalnie. Nie chcę być dla niego ciężarem, również pod względem finansowym, ale chyba jak na razie innej opcji nie ma, bo od rodziców nic nie wyciągnę, bo sami nie mają. Głupio mi tak brać i od nich, i od niego, ale co mam zrobić? Jestem między Scyllą a Charybdą. Dlatego też chcę zminimalizować jego wydatki na mnie, i nie chcę prezentów. Widziałam paragon za prezent świąteczny, wydał 80 zł na miśka. Niby uroczo, milutko, to tamto, ale Jezu... Stracił na mnie niepotrzebnie tyle hajsu. Nie chcę od niego żadnych prezentów, bo mi po prostu głupio. Jasne, że fajnie jest coś dostać, ale inna sprawa dostać coś od rodziców czy brata, a inna dostać coś od chłopaka. Niby ma te alimenty, ale ma swoje wydatki, poza tym zawsze płaci za mnie jak się spotykamy. To miłe, ale drogi interes, dlatego chcę go odciążyć. Wystarczy, że powiem, że coś mi się podoba, a on już chce to kupić. I, jejku, pewnie, że to urocze, ale te wszystkie rzeczy są zbędne, są mi niepotrzebne do przetrwania. Nie potrzebuję tych prezentów. Ostatnio kupił mi bluzkę, bo powiedziałam, że jest ładna. Kazał mi ją przymierzyć, ale nie chciałam, bo wiedziałam co chce zrobić. Gdy przymierzyłam wyglądałam co prawda ohydnie, groteskowo, śmiesznie, grubo, ale on i tak powiedział, że ładnie, i że ją kupi. Boże, jak się wtedy wkurzyłam. Niby głupstwo, ale nie czułam się w tym ani dobrze, ani ładnie, ani to nie był mój styl i wiem, że jej nigdy nie założę i będzie tylko zajmować miejsce w szafce. No zajebista idea prezentów, dawać, żeby były. Ale weź mu coś powiedz, od razu albo się obraża, albo zlewa moje słowa. Nic nowego. I wiem, że mnie nigdy nie będzie stać na to, żeby mu się w jakikolwiek sposób odwdzięczyć, że zawsze będę mieć wyrzuty sumienia, bo mój chłopak jest dla mnie za dobry.
0 notes
Text
Jeny, nie wiem już co robić. Ciągle mam wrażenie, że on mnie już nie kocha. Już? Że w ogóle mnie nie kochał. Za każdym razem gdy sugeruję mu coś podobnego to się oburza, jak chcę z nim na ten temat porozmawiać, to mówi tylko, że mnie kocha i mi się wydaje. Może i to normalna reakcja, może ja na jego miejscu zrobiłabym tak samo. Ale ciągle mam wrażenie, że nie jest ze mną szczery, że coś przede mną ukrywa, że nie mówi mi wszystkiego. Ale jeśli powiem cokolwiek na ten temat to od razu się złości albo obraża. To może oznaczać wszystko. Wysłał mi jakiś czas temu mema o zazdrosnych dziewczynach, komentując to ‘’ha ha ale śmieszny obrazek z internetu’’. No, rzeczywiście. To chyba normalne że jestem zazdrosna. Szkoda, że on nie jest. Może to i głupie, ale chciałabym żeby okazał tę zazdrość w jakiś sposób. O ile w ogóle coś takiego czuje. No ale okej, powiedziałam mu, że w takim razie już nie będę zazdrosna ani o jego byłą, ani o jego koleżanki. Jasne, że nadal jestem zazdrosna, ale staram się tego nie okazywać. Chociaż stwierdził, że to urocze, kiedy jestem zazdrosna o koleżanki, bo widzi, że mi wtedy zależy. Jeśli patrzymy na to z takiej perspektywy, to jemu nie zależy wcale.
0 notes