Tumgik
#Ostrzej Widzieć
miskeit · 17 days
Text
U nas rodzice mają zwyczaj mówić, że po swoich dzieciach człowiek widzi, jak sam się starzeje. Kto nie ma dzieci, musi to widzieć po swoich duchach i widzi to tym ostrzej.
— Franz Kafka
1 note · View note
zyciestolicy · 3 years
Text
DSH organizuje wystawę fotografii prasowej
DSH organizuje wystawę fotografii prasowej
Od soboty w Domu Spotkań z Historią będzie można obejrzeć wystawę “Ostrzej widzieć. Fotoreportaże <<itd>> 1960–1990”, na której znalazło się około dwustu zdjęć wybitnych fotoreporterów współpracujących z czasopismem studenckim „itd”. Jak wyjaśnia organizator, było to pismo poświęcone kulturze oraz tematom społecznym i obyczajowym wydawane przez Zrzeszenie Studentów Polskich. Pomiędzy…
Tumblr media
View On WordPress
0 notes
jarzebinka-ff · 3 years
Photo
Tumblr media
Przerwana Cisza - Cisza nad jeziorem (3/3)
Szkolne błonia nocą owiane były wieloma legendami i opowieściami, na które kolejne pokolenia adeptów Hogwartu wciąż nakładały nowe warstwy, powielając je przed wesoło trzaskającym ogniem kominków w pokojach wspólnych, ku uciesze zgromadzonej gawiedzi. 
Szkolne błonia za dnia tętniły życiem, moszcząc na swoich zielonych trawach wesołe grupki uczniów, wygrzewające się w słońcu, w przerwie między kolejnymi lekcjami. Można było wtedy usłyszeć luźne rozmowy, śmiechy, czy też intensywne dyskusje na temat zbliżających się egzaminów. Niektórzy wylegiwali się w cieniu drzew z ulubioną książką, inni moczyli stopy w turkusowych wodach jeziora, a jeszcze inni przerzucali się kaflem lub spacerowali, rozkoszując się  bajecznymi krajobrazami szkockich wzgórz. 
Szkolne błonia za dnia były przyjazne i znajome.
Nocą gwar zamierał, zalewając błonia tajemniczą mgłą z jeziora i dudniącą w uszach ciszą. 
Nocą wszystkie kształty nabierały nowej ostrości, a każdy dźwięk, jak szelest drzew na wietrze czy pohukiwanie sów na szkolnej wieży, był dużo głośniejszy i pełen nieznanej grozy, będącej połączeniem wyobraźni i opowieści o stworach, kryjących się w Zakazanym Lesie. 
Nocą na błoniach magia działa się bez użycia różdżki. 
James pokochał szkolne błonia po raz pierwszy, gdy tylko postawił na nich stopę pod przykryciem peleryny niewidki. Wszystko było wtedy dla niego tak świeże i nowe, a zarazem ekscytujące za sprawą barwnych opowieści jego ojca, Fleamonta, którymi raczył go często do snu.  
Po raz drugi James zakochał się w błoniach, gdy w ferworze wolności, której jeszcze nigdy nie zaznał aż tak dosłownie, szarżował brzegiem Zakazanego Lasu pod postacią jelenia. Czuł wtedy tak niemożliwą do opisania na codzień jedność z naturą, jakby był częścią wielkiej, pulsującej i oddychającej istoty, która stanowiła wspólne serce każdego żyjącego organizmu. Trawa pachniała świeżej, powietrze smakowało ostrzej, woda była dużo bardziej orzeźwiająca, a księżyc oświetlał wszystko z mocą płonącego ogniska. 
Po raz trzeci James zakochał się w błoniach, gdy zobaczył delikatny zarys kobiecej sylwetki, brodzący w niemal czarnych wodach jeziora i oświetlany jedynie przez wątłe światło przebijającego przez chmury księżyca. 
Nie musiał widzieć jej twarzy, by rozpoznać ogniste włosy, wiotką talię czy kształtny nos. 
Lily Evans nocą na szkolnych błoniach była zjawiskiem niemal tak pełnym magii, co jednorożec. 
James przystanął przy najbliższym drzewie, uważając, by nie przerwać kojącej ciszy i nie spłoszyć dziewczyny. Stał tak i chłonął jej widok przez jakiś czas, odmierzany może jedynie pohukiwaniem siedzącej na gałęzi sowy. 
Było ciepło, więc Lily miała na sobie jedynie luźną, żółtą sukienkę, która w blasku światła sprawiała, że przyglądający im się księżyc mógłby się poczuć zagrożony utratą swojej pozycji jako najjaśniejszego punktu w okolicy. Długie włosy powiewały na wietrze, okalając białe ramiona dziewczyny, a jej bose stopy posyłały w wodzie kręgi, które rozchodziły się coraz to szerzej w głąb jeziora, by w końcu ustąpić miejsca nowej fali. 
Jeszcze tydzień temu James trzymał Lily w swoich ramionach, kołysząc się z nią do powolnej ballady. Wspomnienia tego wieczoru wracały do niego często w przeciągu ostatnich dni. Myślał o tym wtedy, gdy wymieniali uprzejmości podczas zebrań prefektów; myślał wtedy, gdy obserwował, jak Lily w skupieniu odmierza składniki do swoich eliksirów oraz wtedy, gdy czasem (a może tylko mu się zdawało?) przyłapywał ją na tym, jak dziewczyna go obserwuje. 
Pamiętał czerwoną sukienkę w stokrotki, bose stopy, wzniesioną w górę butelkę szampana... 
I kto by pomyślał, że Lily lubi śpiewać? 
Ciszę znów przerwał jej głos, ale tym razem nie był tak donośny i zaczepny jak wtedy, gdy pod wpływem alkoholu tańczyła na stole. Tym razem był cichy, ledwie odbijając się od tafli jeziora, jakby śpiewała pod nosem kołysankę dla okolicznych stworzeń i zazdrosnego księżyca. 
Something in the way she moves Attracts me like no other lover
James wyprostował się, nasłuchując, bo jej głos przeszedł teraz niemal w szept. Sam nie był już pewny, czy powinien zostać, czy może odejść, bo miał wrażenie, że przeszkadzał jej w czymś niesamowicie intymnym i prywatnym. Za każdym razem, gdy postanawiał odejść, jego stopy odmawiały jednak posłuszeństwa. 
Był jak marynarz, wiedziony na skały za sprawą syreniego śpiewu. Wiedział, że już niedługo jego statek się rozbije - czy tego chciał, czy nie. 
You're asking me will my love grow I don't know, I don't know
Krążyli ostatnio wokół siebie jak planety, nie mogąc się spotkać z powodu dzielących ich asteroidów. Czy ta noc i ten taniec cokolwiek znaczyły?  
You stick around, now it may show I don't know, I don't know
Lily odwróciła się, rozchlapując stopami wodę, po czym zamarła, wpatrując się w Jamesa, który musiał być teraz zaledwie cieniem, opartym o pień drzewa. Przypominała mu spłoszoną łanię, która na widok myśliwego zastyga, by później rzucić się do ucieczki. 
— Kto tam? — spytała nieco drżącym głosem, tak innym od cichego pomruku, towarzyszącego jej śpiewom. 
James zrobił krok do przodu, zapalając mały promień na końcu różdżki, by lepiej oświetlić swoją twarz. 
— To tylko ja — odparł. — Nie chciałem cię wystraszyć... 
— Potter — jęknęła Lily, łapiąc się za serce. — Co ty masz z tym skradaniem się? Przysięgam, że czasem mam wrażenie, jakbyś wyrastał spod ziemi... 
James uśmiechnął się, robiąc kolejny krok w jej stronę. 
— Wychodzi na to, że ostatnio prowadzi mnie twój głos, Evans — zażartował i nawet z daleka mógł zobaczyć, jak dziewczyna przewraca oczami. — Nie wiedziałem, że masz taki talent muzyczny. Może niedługo wygryziesz Celestynę, kto wie? 
Kolejne dwa kroki do przodu. Był teraz już całkiem blisko brzegu jeziora. 
— Och, zamknij się! — Lily zaśmiała się. 
Zrobiła zamach nogą, ochlapując go lodowatą wodą. 
— Hej! — krzyknął James, też się śmiejąc. — Sama tego chciałaś! 
Zdjął buty i wbiegł do wody, szarżując prosto na nią i chlapiąc przy tym w koło. Lily zapiszczała, zasłaniając się rękami. Gładka tafla jeziora wzburzyła się, szumiąc rozbijanymi o brzeg falami, pohukująca sowa wzbiła się do lotu, a po nocnej ciszy na chwilę nie został już nawet ślad. 
— Dość, dość! — krzyknęła Lily, nadal śmiejąc się, gdy James złapał ją za ramiona, gotów wrzucić ją do wody. — Poddaję się, Potter! 
Odwróciła się do niego przodem, odgarniając mokre kosmyki włosów z twarzy. 
— To podstęp — powiedział James, starając się nie skupiać wzroku na jej ociekającym wodą dekolcie. — Lily Evans się nie poddaje! 
Lily zachichotała, unosząc brwi. 
— A jednak... 
Stali teraz tak blisko siebie. Za blisko. James poczuł, że jeszcze chwilę i zostanie więźniem jej zielonych oczu już na zawsze. 
— Co tutaj robisz sama w nocy? — spytał, puszczając jej ramiona i robiąc krok w tył. — Nie boisz się magicznych stworzeń? 
Lily prychnęła, wpatrując się w jego oczy z jakimś dziwnym wyrazem twarzy. 
— Prawdopodobnie z różdżką jestem tutaj najbardziej niebezpiecznym gatunkiem, Potter — odparła zaczepnie. — Lubię tu czasem posiedzieć w nocnej ciszy... Oczyścić głowę... Pomyśleć...
— I śpiewać — dodał James, szczerząc zęby. 
— I śpiewać — potwierdziła Lily i nadal na niego patrząc zanuciła, rumieniąc się: — Somewhere in her smile she knows, that I don't need no other lover... To Beatlesi... — wyjaśniła cicho, przybliżając się do niego. 
— Wiem. Remus czasem ich słucha — powiedział nienaturalnie niskim dla siebie głosem James, czując jak jego puls zaczyna przyspieszać. 
Czy to możliwe, że wtedy, w wielkiej sali to było coś więcej, niż alkohol płynący w jej żyłach? Nawet jeśli jednak żywił taką nadzieję, to nie pozwalał swoim myślą brnąć w te rejony. To było niebezpieczne i nie był pewien, czy byłby w stanie się kontrolować, gdyby porzucił na dobre fasadę jej przyjaciela. Poprzysiągł sobie jakiś czas temu, że da jej spokój i zamierzał dotrzymać słowa. 
— No proszę, znawca mugolskiej muzyki — zażartowała zaczepnie Lily, stojąc teraz tak blisko, że James widział krople wody, błyszczące jak diamenty na jej rzęsach. — A to znasz? Imagine me and you, I do, I think about you day and night... 
James nie był w stanie nic powiedzieć. Mógł jedynie pokiwać przecząco głową, zgodnie z prawdą, obserwując, jak Lily robi kolejny krok w jego stronę. 
— Szkoda — szepnęła, kładąc niepewnie dłoń na jego piersi. — To bardzo dobra piosenka... 
— Brzmi dobrze... — odpowiedział cicho, patrząc na nią z góry i zastanawiając się, czy to wszystko nie jest może snem, z którego za chwilę obudzi go chrapanie Syriusza. — Evans... 
— Nie martw się, tym razem nie jestem pijana, James — powiedziała z kokieteryjnym uśmiechem. — Doskonale wiem, co robię. 
Woda znów znieruchomiała wokół nich, jakby nasłuchiwała ich rozmowy. 
— A co... robisz? — spytał James, nadal nie ufając swoim instynktom. 
— To, co powinnam była zrobić już dawno temu. 
Lily wspięła się na palce, zaciskając dłoń na jego koszuli. Jej oddech przyjemnie połaskotał jego policzki. Wpatrywała się w jego oczy, z ustami niemal muskającymi jego wargi. 
— Wild horses couldn’t drag me away... — zanuciła ledwie słyszalnie, po czym zamknęła dzielący ich dystans. 
Błonia były tak ciche, że James niemal słyszał jej bicie serca. Zamknął oczy, pozwalając instynktom choć na chwilę przejąć kontrolę nad własnym ciałem. Jej pocałunek był delikatny, jakby pełen niepewności - zupełnie, jakby pytała go o pozwolenie. 
James znieruchomiał, czując się zupełnie sparaliżowany. 
Całował Lily Evans. 
Lily Evans całowała jego. 
— James...? — szepnęła Lily, odsuwając się nieco od niego i wpatrując w jego oczy z niepokojem. — Ja... my... Powiedz coś! 
James przełknął głośno ślinę i miał wrażenie, że odgłos jego zakłopotania zabrzmiał jak grzmot w otaczającej ich ciszy. 
— Lily... — wydukał, nadal czując ciepło jej dłoni na swojej piersi. — Ty... my... 
Patrzyli na siebie przez chwilę, po czym niemal równocześnie się zaśmiali. Ręka Jamesa odruchowo powędrowała do jego włosów. 
— Myślałam, że ty... — powiedziała Lily — no wiesz, tyle razy mnie zapraszałeś na randkę, że... Ale jeśli nie, to... to okej... 
— Lily — przerwał jej James, czując jak jego otępiały mózg wreszcie zaczyna wchodzić na wyższe obroty. — Nie, nie... To nie to... Ja zawsze... no wiesz... Tylko myślałem, że ty... że my... Że chcesz... się przyjaźnić — zakończył najlepiej, jak tylko potrafił, biorąc pod uwagę to, że żadne z nich nie potrafiło sklecić teraz pełnego zdania. 
Lily zachichotała, po czym powoli przeniosła drugą dłoń na jego szyję, wplatając palce w jego niesforne, nieco kręcone włosy. Całym wysiłkiem woli James powstrzymał się, by nie przymknąć oczu. 
— Kto by pomyślał, że ten bystry James Potter może być aż tak ślepy — szepnęła, unosząc zaczepnie brwi. — Nie chcę się przyjaźnić, James. 
— Nie? — spytał głupkowato, niemal zapominając już, że nadal stoją w wodzie. 
Nie czuł chłodu jeziora. Miał wrażenie, że całe jego ciało aż płonie od ciepła, epatującego z Lily. 
— Nie... — odparła. — Już nie. 
Tym razem to James zrobił krok w jej stronę, patrząc na nią z góry. Przejechał powoli dłonią w dół nagiej skóry jej gładkiego ramienia, aż w końcu położył ją na jej talii - ostrożnie, jakby ciągle stąpał po kruchym lodzie, który mógł pęknąć pod wpływem jednego, niewłaściwego kroku. 
Czy to wszystko działo się naprawdę? 
Ciepło jej ciała było chyba najbardziej realną rzeczą od dawna. 
— James...? — Lily znów na niego spojrzała, wstrzymując oddech, jakby oczekiwała na jego ruch. 
— No to chyba koniec przyjaźni... — szepnął, czując, jak odzyskuje władzę nad swoim ciałem. 
Jednym ruchem przyciągnął ją do siebie, przelewając na jej usta wszystkie te lata, gdy marzył dokładnie o tym momencie. 
Dźwięk ich oddechów i bijących serc wypełnił ciszę. 
------- 
Alleluja, wena pozwoliła dokończyć Przerwaną Ciszę :) Chętnie usłyszę Wasze przemyślenia i życzę Wam udanego tygodnia!
12 notes · View notes
aapogeumm · 4 years
Text
Zrób mi jakąś krzywdę.
Chce poczuć mocniej, ostrzej, dobitniej.
Chce widzieć, czuć.
Że jestem dla Ciebie nikim.
38 notes · View notes
madaboutyoumatt · 5 years
Text
Matt
Oczywiście, że dużo myślał i się stresował. Taki już był i szatyn doskonale o tym wiedział. To, że porozmawiali o bezpiecznym słowie nie oznaczało, że od razu wszystko gra! Znaczy się gra, bo Matt się niejako na to zgodził i już wcześniej zgadzał się na to czego Josh uważał, że potrzebuje, ale nie, że od razu pozbawi się wszystkich przemyśleń, dedukcji i dogłębnych myśli, bo tak mu partner powie! Zdecydowanie wychodziło w nim to o czym kiedyś Brand wspominał, potrzebował móc mieć swoje zdanie i bronić jego. I chociaż przystali na to, że to raczej bardziej grafik będzie rządził – z zawsze dobrą intencją dla bruneta – to było ciężkim się z tego przestawić co miało się dotychczas.
Zdziwił się kiedy jego myśli zostały przerwane jak i w sumie odczucia. Podparł się na łokciu aby lepiej widzieć partnera. Oczywiście to co mówił było jasne i proste. W końcu na to się właśnie przed chwilą zgodził. Co bezbłędnie znowu pozwoliło pogalopować Małego myślom, że pewnie robił coś nie tak skoro Josh tak się martwił, że postanowił to wszystko powiedzieć.
- Tak. – przytaknął wypuszczając powietrze. Wcześniej nawet nie zauważył, że trzymał go aż tyle w płucach. – Chce spróbować. – powiedział to aby było jasne. Nie miał zamiaru wycofywać się dopóki przez to nie przejdą. Prawda była taka, że dopóki nie spróbuje to się nie przekona – złota, odwieczna zasada. Normalnie na seks w klubie też powiedziałby stanowcze nie, a nie mógł okłamywać ani siebie ani Josha, że chociaż uważał to za bardzo niestosowne to jednak było przyjemne.
Pod kolejnym naciskiem na odpowiednim mięsień z powrotem położył się. Na ostatnie słowa tylko przytaknął głową. I naprawdę poczuł się o wiele lepiej i bezpieczniej kiedy Brand zaczął robić to co normalnie. To pomogło mu się trochę rozluźnić, przestał być jak kłoda. Nawet jak zwykle wyciągnął dłoń do partnera szyi, ale tuż po tym – jakby to było jakimś znakiem – został odwrócony. Ta pozycja też niezbyt go zadziwiała, ale chyba spodziewał się czegoś innego, jak już było powiedziane, że będzie ostrzej to wyobrażał sobie jakieś połamańce z Kamasutry. I wszystko byłoby dobrze gdyby nie kolejny ruch partnera.
- Josh! – jego głos wszedł na wyższe tony niż normalnie, nie był to pisk, ale różnica była spora. To partnera cofnęło. Jedyne czego pragnął to schować twarz w poduszkę, ale nie zrobił tego. Tak samo jak nie odwrócił twarzy w szatyna stronę. – To już próbowaliśmy i powiedziałem wtedy nie, które nadal podtrzymuję. Stanowczo.
0 notes
fittnetica · 6 years
Text
Światło, nawet jeśli na początku razi, to koniec końców pozwala widzieć więcej, ostrzej i głębiej..
0 notes
lostcone777 · 6 years
Text
No dalej, zrób mi jakąś krzywdę.
Zrób to mocno. Chcę czuć to bardziej.
Dobitniej.
Ostrzej.
Chce widzieć i czuć
Jak to jestem dla Ciebie nikim.
0 notes
madaboutyoumatt · 5 years
Text
Josh
- Gadałem z nim już o tym. Wtorek i czwartek będę w domu, ale za to piątek mam pracujący już normalnie w biurze - zaczepiał go, póki Matt się nie położył, aby dorwać się do niego od razu, przyklejając do jego pleców, jakby odległość go bolała. Znając Josha było to bardzo możliwe, bo im bliżej tym lepiej, co oznaczało wsunięcie kolana między uda Małego i marszczenie się, kiedy ten chciał się przekręcić, zanim nie doszło do niego, co ten planuje zrobić. Pozwalając mu na przekręcenie się, po to, aby złapać go za udo i wciągnąć je na swoje biodro, wsuwając swoje ramię pod jego głowę. Prędzej czy później mu ścierpnie i będzie musiał je zabrać, ale do rozmowy ta pozycja była idealna.
Chociaż nie spodziewał się takiej bomby nadchodzącej ze strony Małego.
Na szczęście ciemność była sprzymierzeńcem, nie przeciwnikiem, jeśli chodziło o poważne rozmowy. Nocami bywało łatwiej, szczególnie, kiedy czuł bliskość partnera, mając go obok siebie. Kiedy nie dzieliła ich cisza albo jakieś rany, pozostałości po kłótniach.
- W każdej - co było prawdą, ale też kompletnym pójściem na łatwiznę, dając sobie tym samym parę dodatkowych sekund. Ewidentnych sekund, kiedy błądził palcami po jego udzie, wzdłuż jego szerokości, tworząc na nim niewidzialne podwiązki. Myśląc. Zanim nie odchrząknął, przełknął śliny, zastanawiając się nad tym, co chce powiedzieć, a nie plotąc głupoty, które mu przyjdą na język. - Lubię to jak wyglądasz - zaczął w końcu, bardziej mamrocząc niż faktycznie mówiąc, jakby ciemność wymagała od nich ściszenia głosów i nadania rozmowie tej intymności, jakby wyznawał mu sekrety na uchu. - Ale lubię też, kiedy wyglądasz nieco ostrzej. Każdy wie, że jesteś grzeczny, ale ja wiem, że nie zawsze taki jesteś. Te znaki trochę o tym świadczą i przypominają o tym - teraz krążył palcami przy jego biodrze, zakrytym bokserkami. Przesuwając je bardziej w górę, pod materiał koszulki, aby nie było między nimi żadnych barier. - Jesteś nieco formalny, i to mnie kręci, ale kręci mnie czasami jeszcze bardziej obdarcie cię z tej formalności - miał nadzieję, że dobrze ubrał to w słowa, ale nie pokazał wcale tak dużo. Nie tak dużo jakby chciał, bo coś go jeszcze blokowało, jakieś przekonanie, że Matt na pewne rzeczy nie był gotowy. Do których musieli dojść razem na spokojnie, małymi krokami, bo jeszcze do niedawna ten nie był w ogóle rozmowny w łóżku, a ostatnio przez prawie cały stosunek powtarzał mu do ucha, że jest jego z jęczeniem na zmianę jego imienia. I to było cholernie seksowne, ale nie potrzebował teraz ostrzegawczego ciepła w podbrzuszu, bo rozmawiali. - Chyba chodzi o kontrast - dodał ostrożniej, bo teraz jak zaczął wspominać ich ostatni seks, jego skupienie było mniejsze, inne. Skoncentrowane bardziej na czymś innym. - Między tym, jakiego cię widzą inni i jakiego ty sam chcesz się widzieć, a tym co możemy zrobić razem - bo Mały lubił swoją strefę komfortu, lubił to co znał i lubił też swoją skorupę. Był spokojny i opanowany, i nie próbował tego zmienić, bo taki był, ale jednocześnie potrafił być zupełnie inny, czując się przy tym bezpiecznie i spokojnie w zupełnie innym stylu. Co podsunęło mu coś zupełnie innego do głowy, o czym nie pomyślał wcześniej?
0 notes