Tumgik
#behawiorystka
myslodsiewniav · 11 months
Text
Ha.
Ha.
Ha.
Mam grypę. I wysoką gorączkę. I jęczmień na drugim oku xD. Cała się telepię. Kurwa. Chichot losu.
Za 2h idę na wizytę do lekarza.
Wczoraj na pracę z behawiorystką przyszedł tylko mój chłopak. Mnie poskładało. Po prostu przespałam cały dzień, do rana, z przerwami na siku i pobudkami na zażycie lekarstwa w malignie.
Behawiorystka wkurzyła się słysząc o oszczerstwach pod kątem naszego psiaczka ze strony tego sąsiada. Uznała, że da nam specjalistyczne zaświadczenia jej, behawiorystki, po weterynarii, do tego z wieloletnim doświadczeniem (popartym dokumentacją i dyplomami poświadczającym wyspecjalizowanie w obszarze przezwyciężania lęku separacyjnego), że nasz piesek MUSI szczekać, bo jest istotą żyjącą, a ponad to jest w trakcie szkolenia przezwyciężania leku separacyjnego. Z tej skargi od sąsia wynika, że nasz piesek nigdy nie szczekał dłużej niż 4h, a do tego nigdy w godzinach ciszy nocnej. Więc jak dla niej niech typ się odbima, ale przyznaje, że zachowanie właścicieli mieszkania jest co najmniej idiotyczne. Więc dla nich też przygotuje specjalne zaświadczenie <3
Wzrusz.
Bardzo się cieszę.
Cieszę się, że widać, że dbamy o to słodkie maleństwo nasze, moją psórcie kochaną.
A w weekend zaczynamy tuor po Polsce i MUSZĘ być zdrowa!
W ogóle w tych snach w gorączce zaczęłam odtwarzać jakieś wydarzenia z ostatnich dni, miesięcy. I zaczaiłam, że sobie tego do pamiętnika nie napisałam. A szkoda. Bo to warte zapisania.
W skrócie: kumpela spotkała się ze mną by się wyżalić na zachowanie swojego faceta, ale żalem pełnym złości, złośliwości i rozczarowania. A ja jej dałam - spontanicznie i wtedy uważałam, że w wierze najlepszej, najżyczliwszej - radę. A potem wracałam do tego co jej powiedziałam i czułam, że coś jest nie tak. Czułam taki krindż. Zawstydzenie. Chociaż moralnie i etycznie zgadzałam się z tym co jej powiedziałam, to czułam, że to w jakiś sposób było głupie, było wręcz działające na jej niekorzyść. Ba! Że być może w ogóle po to do mnie nie przyszła z tą tyradą pełną złości i obaw.
Zajęło mi 2 tygodnie by dojść do tego co mi we własnych słowach nie zagrało. Ale rozkminiałam i to do mnie dotarło!
Myliłam się. Rada była radą, jaką ja bym chciała usłyszeć. Ja. Z moimi doświadczeniami, wiedzą, bagażem przeżyć - na niektóre sprawy w MOIM życiu już nie ma przestrzeni (bycie z osobą uzależnioną na przykład, albo osobą z os. narcystyczną), na niektóre zachowania nie ma przestrzeni (czekanie dłużej niż 1 rok, aż mój partner "dogoni mnie" w decyzji co do tego jakie wartości w równych fundamentalnych sprawach są dla niego ważne i później dokonanie wspólnej, otwartej oceny czy w takim razie jest nam po drodze dalej, czy może lepiej sobie podziękować i się rozstać?). I to WSZYSTKO to jest opowieść O MNIE. Bo ja to wszystko WIEM o SOBIE.
A moja kumpela właśnie coś odkryła na swój temat i sprawdza czy jest w ich związku przestrzeń na realizację tego!
Ona sama nie ma jeszcze ugruntowanej opinii na temat tego co czuje i czego chce, jak tego chce i na który aspekt (bo jest ich trochę) zachowania swojego partnera jest tak naprawdę zła i co chce z tym zrobić.
Wreszcie: to wszystko czego "winny" jest jej partner to tak naprawdę cechy i zachowania godne podziwu. Człowiek wykazał się empatią, odpowiedzialnością, pracowitością, wiernością. Po prostu jest tak przytłoczony wszystkim co na niego spadło, że brakuje mu przestrzeni na siebie, a co dopiero na związek. Teraz trzeba go przekonać, żeby pamietał o odpoczynku, by się zregenerować. No kurde. Świetny człowiek. Może nieokrzesany, ale to naprawdę bardzo fajny, wspierający typ.
Żaden jej wcześniejszy facet nie mówił jej tak fajnych słów, jak on. Żaden nie obserwował jej zachowania. Żaden jej tak nie wspierał.
Kurde, życzę jej, żeby się dogadali, bo mam przekonanie, że chociaż typ ewidentnie ma problemy i pewne tematy do przewartościowania to on ją naprawdę kocha. Nie tylko jej wygląd czy czas jaki z nią spędza (jak jej poprzedni faceci), ale jej intelekt, ambicje, jest ważliwy na jej potrzeby, przytula jej wady.
Fajny typ.
I doszłam do wniosku... że ta moja rada to chujowa rada była xD
Zadzwoniłam do niej po 2,5 tygodnia by jej powiedzieć, że się myliłam. Że to rada była o mnie, o moich decyzjach i wartościach, a zupełnie nie o niej i jej wartościach. Że jako kumpela będę ją wspierać cokolwiek wybierze! Wiem, że jest mądra, jest silna, jest zdolna. I wiem, że jej facet jest dobry dla niej, że WIEM, że CZUJĘ, że typ dba naprawdę o nią, o jej dobrostan, ale teraz najwodoczniej przechodzi przez coś na co ona może, ale nie musi poczekać by sam sobie to poukładał. I że ta moja rada była chujowa do kwadratu, bo żaden kuźwa przyjaciel nie powinien rzucać tak definitywnych słów na wiatr. Wspieram. Nie wiemy co będzie dalej, nikt nie wiem, ale wierzę, że moją kumpela podejmie dobrą dla siebie decyzję, a jak złą - to ją wesprę. I jeszcze raz przepraszam. Bo moje słowa mogły być krzywdzące i bolesne, dopiero teraz to widzę, chociaż te kilka tygodni wcześniej wypowiadałam je z najlepszymi intencjami. Wiem, że jest zaradna, kompetentna, mądra i w chujowych sytuacjach potrafi sobie radzić świetnie. Wierzę, że w tym kryzysie też sobie poradzi jakoś, a na pewno czegoś się o sobie nauczy.
Ją zatkało.
A jak po tym moim słowotoku odzyskała głos, to drżał jej od wzruszenia "jak ja się cieszę, że ciebie poznałam babo!!!" rzuciła. xD
Ech.
Jestem dumna z siebie.
I z niej.
I tak myślę, że przyznawanie się do błędu w naszym kręgu kulturowym ma jakiś taki zły PR. Jest takie niepopularne. A szkoda. Bo to buduje relacje.
9 notes · View notes
maciupaczy · 4 years
Photo
Tumblr media
znana behawiorystka i jej podopieczna ;) #gdynia #gogdynia #wgdyni #gdynialajfstajl #dog #dogstagram #mila #gauka #morze #sea #seaside #seastories (w: Gdynia) https://www.instagram.com/p/CD5hsDrHwcN/?igshid=88r1le9gr37l
1 note · View note
wymagajace · 6 years
Link
Behawiorka nie taka straszna jak ją malują ;) Jest sporo technik, narzędzi czy pomysłów, który rodzice odżegnujący się od kija i marchewki mogą się od behawiorystów nauczyć :) Podpisano: ex-behawiorystka ;)
0 notes
radiotokfm · 6 years
Text
Rozmowa z ciekawym człowiekiem - Aneta Awtoniuk, behawiorystka zwierzęca
from Najnowsze audycje - Radio TOK FM http://bit.ly/2KFD0lf via TOK FM
0 notes
gazetawyborcza · 7 years
Photo
Tumblr media
Tego dnia Daisy, ruda labradorka, zachowywała się dziwnie. Zamiast, jak miała w zwyczaju, wyskoczyć z samochodu, siedziała w bagażniku i wpatrywała się w swoją panią. „No dalej, Daisy, wyskakuj” – zachęcała Claire, ale suczka zaczęła potrącać pyskiem klatkę piersiową kobiety. Claire Guest, behawiorystka i trenerka psów, wiedziała, że nie należy ignorować sygnałów, które wysyłają zwierzęta. Po jakimś czasie zaczęła dotykać miejsca, które potrącała Daisy, aż wyczuła w piersi guzek. Lekarz zbadał ją i ocenił guzek jako nieszkodliwy, ale badanie wykazało coś jeszcze – w głębi znajdował się drugi guz, trudny do namierzenia. Złośliwy. Claire nie ma wątpliwości, że Daisy uratowała jej życie. Zanim sama wykryłaby zmianę w piersi, na skuteczne leczenie mogłoby być za późno. Labradorka nie była zwykłym psem. Od kilku lat brała udział w treningach szkolących czworonogi do wykrywania nowotworów za pomocą węchu. Więcej: http://wybr.cz/pies Fot. MEDICAL DETECTION DOGS #pies #węch #dog #rak #cancer #labrador #ratunek #help #diagnoza #pomoc
0 notes
meowmoedotcom · 2 years
Photo
Tumblr media
Jeśli masz kociego ogrodnika to zobacz ten film
meowmoe.com
0 notes
myslodsiewniav · 1 year
Text
Ej, ja się w tym gubię.
Wczoraj taki fajny tekst przeczytałam, że "Nie wiem jak się gra w życie i wciąż mam wrażenie, że przegrywam. Ale potem sobie przypominam, że przecież wszyscy improwizujemy" - do tego lineart laski strojącej gitarę. Pierwsze zdanie mimochodem stawia mi przed oczami grę taką w rodzaju Monopoly, zbieranie punktów, zasobów... wyłonienie zwycięscy i przegranego. A drugie zdanie przypomina mi o radości z tworzenia, z kreatywności, z tego, że z lekkości, śmiechu, muzyki, plam, przebłysków genialnych pomysłów, spontanicznych obserwacji przełożonych na zapis matematyczny powstaje coś niesamowitego.
Jestem jak mój pies - i to zabawne, bo nieświadomie (a może podświadomie?) wybrałam psa pod swoje cechy. Myślałam, że wybierając bezdzietność nie przekażę nikomu tego dalej, że nie będę kolejną kobietą w łańcuchy wysoko wrażliwych mojego DNA, historii spijanych z mlekiem matki, matek, babek, prababek, która swoje rozedrganie przekaże dalej. Wyszło na to, że mój szczeniaczek jest bardzo wrażliwy, jest empatyczna bardziej niż podejrzewałam, czujna na odczytywanie moich emocji (pewnie emocji partnera też, ale to głównie ze mną jest zgrana, to do mnie się dostraja wg. behawiorystki) i nauczony dotychczasowymi doświadczeniami życiowymi, że cokolwiek będzie robiła to sobie nie poradzi :(, a to co innym przychodzi z łatwością od niej wymaga bycia "BARDZIEJ" (głośniejszą, groźniejszą, szybszą, ostrożniejszą i bardziej czujną by zawsze wiedzieć jak zareagować).
Ma niską samoocenę (której nauczyły ją interakcje z innymi pieskami i ludźmi na początku jej życia, które naruszały jej granice i które nie pozwalały na wyeksponowanie jej silnych stron), którą musi sobie podkręcać całym zestawem cech, które w nas, jej forever-opiekunach wywołują niezrozumienie. I bezradność. I czasem bezsilność graniczącą z histerią. :( Była przez nas na poziomie swoich głębokich potrzeb nierozumiana - i teraz, gdy zdaję sobie z tego sprawę czuję się tak w chuuuuuuj winna, bo ja tego szkraba tak kocham! :( Chciałam i chcę być dla niej "najlepszym przyjacielem psa", tym człowiekiem na którym może polegać i który za nią w ogień wskoczy (tj. ja wiem, że wskoczę, w marcu i kwietniu wydałam na jej leczenie prawie 3 tysiące złotych, moje potrzeby były nie ważne w obliczu zagrożenia jej zdrowia). Marzyłam o niej tyle lat! Marzyłam o domu, jaki dla niej i z nią stworzymy! Fantazjowałam o przyszłości z psinką! O wspólnych podróżach! A jak się pojawiła okazała się wyzwaniem dla mnie, bo była inna niż się spodziewałam, niż rozumiałam, niż moje ograniczone doświadczenia pozwalały to ogarnąć - uczciwie przyznaję, że nie jest tak, że "koncertowo zjebałam", albo, że "nie wiedziałam na co się piszę". To nie ten case. Specjalistka zresztą też wczoraj o tym mówiła - że jesteśmy obydwoje z partnerem bardzo ogarnięci w takim praktycznym i teoretycznym aspekcie. Po prostu mamy wyjątkowo innego, bardzo wrażliwego psa. Miałam poprawkę na to, że może być różnie, że może być trudno i że czeka nas dużo pracy, jakakolwiek by nie była, bo będzie maleństwem, które bada granice! Byłam przygotowana na jej indywidualność - i to fakt! Wiedziałam, że będzie trudno i nie narzekam na to, że ona jest taka jaka jest tylko na to, że czasem doprowadza mnie do stanu w którym nie potrafię kierować się przede wszystkim empatią wobec niej, bo ledwo ogarniam własne emocje. :(
A tym czasem okazało się, że mam pieska, którego mogę zrozumieć, z którego trudnościami mogę się identyfikować, bo większość tego co nam opisywała wczoraj behawiorystka to opowieść o małej, zależnej istotce, która wymaga specyficznego rodzaju wsparcia od opiekunów: więcej uwagi na jej emocje, więcej wsparcia przy robieniu rzeczy dla niej nowych (i budzących lęk) i wypowiadanego na głos zagrzewania do działania, wyrażania wiary w to, że ma w sobie potencjał do tych wszystkich ZWYKŁYCH pieskowych rzeczy, nawet jeżeli dla niej decyzja o podjęciu się nich to heroizm, wyjście poza strefę komfortu. Bo sama takim dzieciakiem byłam! I ta świadomość mnie zmiotła z planszy! Mimo chodem myślę o wysokowrażliwej babci, tej z Elbląga, tej, która kochała poezję i żyła we własnej głowie tęsknotom za życiem, którego mieć nie mogła z powodu wojny. Myślę o mojej wysoko wrażliwej mamie... Myślę o tacie muzyku, wrażliwym ADHDowcu, który o emocjach zaczął mówić z własnym dzieckiem dopiero jak dziecko dorosło i poszło na terapię by nauczyć się z nim rozmawiać, a który okazał się dopiero wtedy takim tatem jakiego mi w dzieciństwie brakowało.
Min. dlatego nie chcę mieć dzieci - boję się, że zjebię. To znaczy WIEM, że jedyne co można dla dziecka zrobić to je kochać, pracować nad sobą, być uważnym słuchaczem, widzem, nawigatorem i największym kibicem - nawet kiedy widzę porażki czy regresję. Bo nie ma rodzica, który nie popełni błędów, który nie przekaże schematów, który każdym swoim wyborem, każdym zachowaniem czegoś chujowego w dziecku nie utrwali (dla równowagi oczywiście utrwalamy też dobre rzeczy). Ale boję się, że będę tak przytłoczona i tak zmęczona, tak wykończona samą sobą (a czasem jestem :( - ogarnianie moich emocji własnych, bycie dla samej siebie dobrą przyjaciółką to czasami praca na pełen etat), że zjebię komuś życie... a ten strach jest we mnie tym większy, bo jak wyszło w lutym, jestem pedantką xD (lol - wciąż mnie to bawi, chociaż coraz wyraźniej widzę tą moją odmianę pedantyzmu we własnym zachowaniu. Dla jasności - teraz siedzę przy biurku pośród 5 kupek dokumentów, w tym jednej wetkniętej w pismo "Charaktery", ja wiem, że to "kupki", ale dla kogoś to mogą być rzucone byle jak dokumenty; po prawej mam telefon, drugi laptop, aparat lustrzankę i receptę na badanie lekarskie wit B12, bo anemia wciąż doskwiera, ale nie mam kiedy się wybrać na badanie; po lewej mam spryskiwacz do kwiatów, pół litrowy, dwa kubki po wodzie - zapomniałam, że miałam jeden, butelkę z rurką z wodą mineralną z cytryną, słuchawki, talerz po lunchu, brudny i butelkę Muszyniaki - pustą i tatuaż, taki samoprzylepny xD, miałam zrobić w weekend ale zapomniałam, więc leży xD; na krześle obok mnie czeka zeszyt z notatkami ze szkolenia z zeszłego piątku - w wolnej chwili przeglądam - oraz kalendarz z listą "to do" na dziś z której odhaczam kolejne punkty). Pedantką i bardzo surowym krytykiem, mocniej czuję, do tego ADHD (zwiększona empatia, ale też impulsywność, duża dekoncentracja) i w ogóle...
Ech.
A wczoraj słuchałam behawiorystki i tylko kiwałam głową ze zrozumieniem, nie dowierzając, że to zrobiłam. Że nie zauważyłam, że mój psiulek jest taki jak ja... wrażliwy, bojaźliwy, wychodzący do świata zawsze z pozycji lęku lub z pozycji "kontroluję sytuację, przynajmniej stwarzam tego pozory, zbieram informacje po to by wiedzieć jak najefektywniej działać by czuć się bezpiecznie". Że jest fantastyczną istotką, która na razie - lub na zawsze - dla poczucia komfortu potrzebuje mojego kibicowania, opieki i zwalczenia kilku pierwszych bojów za nią, by ogarnęła jak to robić bez wpadania w panikę, zastygania lub wychodzenia z głośną agresją.
Behawiorystka mówiła - po prawie godzinie spaceru - że niektórzy jej klienci z takim pieskiem, jak nasz, takim zestresowanym i lękliwym twierdzą, że pies ma ADHD. Bo czasem biega jak oszalały - jak nasza na początku spotkania. Powiedziała to jak dobry żart, śmiejąc się z tego określenia, patrząc na mnie porozumiewawczo - bo od początku spotkania żadne z nas nie używało takiego określenia w kontekście naszego psa (co tez zauważyła i też pochwaliła). Bo wiemy obydwoje czym jest ADHD, a czym nie jest (aż się zaczęłam zastanawiać czy to tak oczywiste dla Pani behawiorystki, że my wiemy czym jest ADHD i bo mamy ADHD? xP Taka trochę paranoja się aktywowała). Pełne radości odpały energii naszego szczeniaczka, kiedy biega jak szalony wolny elektron nazywamy po prostu "zoomies". Tak się nauczyliśmy jeszcze rok temu lub więcej, doszkalając się z książek o wychowaniu psiaka. A pani powiedziała to porozumiewawczo, z humorem, bo problem z którym przyszliśmy godzinę wcześniej na spotkanie tj. spiętego pieska, który warczał na nią i z szaleństwem w oczach chciał odreagować stres bieganiem "zoomies" akurat tym w momencie, gdy Pani dzieliła się żarcikiem o ADHD, prawie godzinę później nie było. Nasz piesek po zastosowaniu się przez nas do ćwiczeń i wskazówek specjalistki po prostu sobie szedł. Machała nieśpiesznie ogonkiem, była zrelaksowana, jej ciałko było wiotkie i zarazem takie skoczne (nie "rozskakane" tylko takie... jakby szła tanecznym krokiem, z lekką głową :D). Co jakiś czas odwracała się by upewnić się - spojrzeć na mnie i na O. i szła dalej, powolutku niuchając zapaszki w trawie, idąc dalej ścieżką i znowu niuchając, żując źdźbło. Była taka zrelaksowana, a spacerek był tak przyjemny... o takich spacerkach z nią, z moją mamą i/lub Lucynką po parku marzyłam.
A czasem, podczas końcowego czasu spotkania z behawiorystką, podchodziła do mnie i się wyciągała w górę, sięgając przednimi łapkami wysoko, wysoko, oparta o moje udo - behawiorystka też się uśmiechała z czułością to widząc i mi wyjaśniła (bo nie wiedziałam co to znaczy, robi tak czasem, gdy jestem w pracy, albo tuż przed spacerem - nie wiem czy mnie zatrzymuje w domu? Może jednak nie chce wychodzić? Bo przez chwilę tak się wyciąga, domaga...), że mój piesek właśnie spontanicznie podbiegł do mnie by mi powiedzieć, że mnie kocha. Że ten rodzaj wyciągania się to takie wyznanie miłości wypowiedziane całym ciałkiem. No łezka mi się w oku zakręciła.
Kurcze, no, ona jest ze mną szczęśliwa - nie wiedziałam, że będę czuła AŻ TAKĄ ulgę po tym spotkaniu z behawiorystką. Mój piesek jest z nami szczęśliwy. Kocha mnie! Że mój piesek mimo wszystko mnie kocha i mi ufa, że nie gryzie moich rzeczy by mnie ukarać za zbyt-mało-poświęcanej-jej-uwagi, ale dlatego, że moje rzeczy przypominają jej o bezpieczeństwie... Ech... Ulga...
Ale wracając - behawiorystka wyjaśniła, że wiele ludzi uważa, że ma nadpobudliwego psa, diagnozują mu/jej ADHD, tym czasem najczęściej mają po prostu zestresowanego psa, który w akceptowalny sposób odreagowuje napięcie. Że to nie jest zwykle żadne "psie ADHD" tylko brak wiedzy właściciela jak skutecznie odczytywać komunikację psa. I tak spontanicznie wyjaśniła, że ADHD nie zawsze się objawia w taki sposób, że to krzywdzący skrót myślowy. WOW. Jakie to fajne było - ona nie wiedziała i nie miała prawa wiedzieć, że rozmawia z dwojgiem ADHDowców, ale fajnie usłyszeć coś poza stereotypem i coś co nie umemia zaburzenia.
Składam to bardzo emocjonalne doświadczenie wczorajszego spotkania z behawiorystką, zdania sobie sprawy z tego, że podświadomie (lub nieświadomie) wybrałam sobie psa, będącego kimś podobnym do mnie, noszącego podobny rys, podobną budowę - wrażliwego, ale upartego, wychodzącego do świata z irracjonalnym lękiem zbudowanym w konsekwencji przykrych doświadczeń, ale też szukającego miłości i bezpieczeństwa w nowych relacjach z bliskimi. Składam tą zaskakującą świadomość, że przez te cechy mój piesek to nie tylko psie-dziecko, taki Milenialsowy substytut rozmnażania, ale tak właściwie bardzo adekwatne przedłużenie linii moich relacji rodzinnych, takie serio-serio psiecko, istota dzięki której wchodzę w rolę, w którą nie planowałam wchodzić, doświadczam prawdopodobnie tego, co doświadczał łańcuch kobiet w linii matki... Tj. w rolę opiekunki psiaka owszem, ale w rolę "matki" i to matki, które przerabia schematy rodzinne, te z prababki na babkę, z babki na matkę, z matki na córkę... I jeszcze nie wiem jak się z tym czuję.
Składam to z nawracającymi w mojej głowie jak echo uwagami z piątkowego szkolenia...
Miałam szkolenie podnoszące kwalifikację i zarazem prezentujące przydatne narzędzia, których można używać do pracy. Przyszłam tam jako kursantka z przekonaniem "mam kompetencje, mam wiedzę, ale mogłam po prostu wypaść z rytmu i praw jakimi rządzi się rynek, więc chcę szkolenie od podstaw, jak typowy noob". Nie wychylałam się. Nie mówiłam o doświadczeniu zawodowym. Po prostu się uczyłam i zadawałam pytania.
Wiem, że zadaję pytania opisowo, nie zawsze celnie w sedno i absolutnie nie zwięźle. :P "Short story long" jak to kiedyś celnie podsumowała nas obydwie P. (ale chyba do mnie pasuje jeszcze bardziej, bo P. jednak destyluje esencje myśli skuteczniej niż ja - u mnie wjeżdża słowotok, czasem wiem co czuję, ale trudniej mi to ubrać w słowa, potrzebuję to usłyszeć, nabrać dystansu i obrać z tego co zbędne).
No i podczas szkolenia to wyszło.
ALE również pomimo tego, że momentami byłam zawstydzona porównaniem ilości tekstu "hasłowego" spod mojej ręki w stosunku do innych uczestników szkolenia :P to skończyło się to tak, że prowadząca szkolenie miała do mnie multum pytań. Myślałam, że po prostu rozmawiamy tak teoretycznie - więc na nie szukałam rozwiązań, proponowałam różne drogi. Ona pytała, inni kursanci pytali, myślałam, że to po prostu tak ma wyglądać szkolenie, kiedy nagle pani prowadząca walnęła, że jestem absolutnie utalntowanym człowiekiem, że ona chce wiedzieć co ja w życiu robię i jakim cudem z takim łbem, z takim ogarnianiem zabezpieczenia na fuck upy w biznesie, z takim ogarnięciem administracyjnym i wizualnym (bo okazywało się, że potrafię obsługiwać różne programy, albo robić zdjęcia, albo content marketing) ja jeszcze nie prowadzę jakiegoś szalenie dochodowego start upa!
Omówiłam z nią 3 pomysły na start upy - pomysł na jeden mi wpadł do głowy w trakcie szkolenia, więc dużo researchowałam - ona dawała mi feedback i kiwała głową z niedowierzaniem...
Upewniała mnie, ż jestem absolutnie naturalnie utalentowana i ogarnięta, że powinnam pracować w biznsie, studia robić z biznesu, bo ona chce mieć takich studentów jak ja w swoich grupach na uniwerku.
Poszerzała mi horyzonty na zarobki - ja nie potrafię myśleć o sobie w kontekście "w trzy miesiące zarobię w swoim start upie 16 tysięcy" bo wydaje mi się to nierealne. A ona mówi, że to jest realne! Tylko trzeba dobry biznesplan i stategie ogarnąć...
A na sam koniec powiedziała, że jedyne co ją niepokoi to skala rozstrzału przedmiotu mojego zainteresowana: a co jeżeli mi się coś znudzi... No i o to główny problem ADHD...
Ech...
Tym czasem niebawem czeka mnie bezrobocie...
12 notes · View notes
myslodsiewniav · 1 year
Text
Spotkanie z behawiorystką
Nie mam czasu i przestrzeni by się rozpisać, więc podsumowując: było spoczko. :D
Bardzo pozytywnie było, MASĘ wiedzy mamy teraz, dużo pochwał dostaliśmy. Przede wszystkim za to, że nie trzeba nam dawać rad, które zwykle daje się podczas pierwszego spotkania z behawiorystą, bo wg. specjalistki my (na podstawie obserwacji naszego zachowania na spacerze - spotkaliśmy się z behawiorystką w parku) wiedzę mamy, mamy też sporo nawyków dobrych... po prostu trafił się nam piesek lękliwy, o niskiej samoocenie (jedno z drugiego wynika: najmniejsza z miotu, najmniejsza pośród naszych rodzinnych piesków - non stop od urodzenia ktoś jej daje po nosie). A przez to potrzebuje naszej pomocy w obszarze zatroszczenia się o jej strefę komfortu w kontaktach z ludźmi i z pieskami.
I to nie tego rodzaju pomocy, którą zwykliśmy dawać naszym rodzinnym psom, które mają w pompie np: reakcje innych ludzi na fakt, że dochodzi o interakcji z kimś nowym np: Lucyna, pies 25kg, wielki, puchaty, owczarek pikardyjski, z paszczą w której spokojnie zmieściłaby się główka dziecka, idzie prosto do piaskownicy, żeby siedzące w niej dzieci się na nią rzuciły i wytulały. Szczęśliwa merda ogonem liżąc buzie i rączki dzieci na lepko, nawet coś tam gada po psiemu, dzieci chichoczą. Dla rodziców to może być sygnał do obawy o dzieci (chociaż przyznaję, że Luśka jest sympatyczna w tej swojej bezpardonowości domagania się pieszczot i częściej budzi uśmiech, niż niepokój), więc my raczej skupiamy się na tym, by czujnie obserwować reakcję innych ludzi/zwierząt, aby w porę odciągnąć naszą przyjazną kulkę futra od kogoś, kto może sobie nie życzyć tak wylewnych dowodów przyjaźni w ramach własnej strefy komfortu.
Taka jest Lucynka, taki jest piesek rodziców mojego partnera, taka była psiunia, z która mój partner dorastał. (Mój poprzednie piesek to inna historia i warta do poobserwowania w kontekście mojej obecnej podopiecznej). Z takimi pieskami wiemy jak postępować, jak o nie dbać. I behawiorystka od razu na to zwróciła uwagę, bo wczoraj, podczas spotkania zależało jej na zaobserwowaniu jak wyglądają interakcje naszego szczeniaczka z innymi psami (oraz nasze reakcje na te spotkania). Wczoraj spotkaliśmy zarówno sznaucerki (wielkościowo mniej-więcej jak nasza), ale też był lablador, owczarek niemiecki, owczarki australijskie oraz baaaardzo optycznie kontrastujący z naszym maluchem puchaty old english sheepdog czy chart długowłosy. Szczególni ten puchaczowaty angielski pies pasterki był nawet nie tyle zainteresowany naszą małą kaczuszką, co nami - okazało się w ogóle, że nas nie tylko zapoznała, ale też oznaczyła, jako "swoich" xD No i właśnie, za tą interakcję behawiorystka nas bardzo pochwaliła zwracając uwagę, że mamy w sobie masę spokoju i ogłady przy dużym psie, który w ludziach może budzić niepewność, że nie tylko nie rzuciliśmy się do obrony naszego szczeniaka (co podobno często się zdarza - a nam się wydało śmieszne, bo pieski się powąchały i rozeszły, wszystko było okay), to ja i O. staliśmy się przedmiotem intensywnego zainteresowania psiaka, pogłaskaliśmy puchatka, pogadaliśmy z nią...
Tym czasem nasz piesek, o wiele wrażliwszy, o niskiej samoocenie, lękliwy i zakrywający się z paniki agresją potrzebuje w nas wsparcia przy interakcjach tj. to my mamy w razie czego odgrodzić naszego malucha od innych piesków, jeżeli zauważyny, że jest spięta lub niepewna, to my musimy zapewnić jej komfortowe wyjście z sytuacji.
Dostaliśmy sporo narzędzi, sporo ćwiczeń do wykonania i napisałam wczoraj przed snem o tym maaaasę wiadomości do bliskich, któzy też przeżywali nasze spotkanie z behawiorytą.
A! I to ja jestem tym psiodzicem, który zapewnia pieskowi poczucie bezpieczeństwa: dlatego doprowadza mnie do szaleństwa niszcząc moje rzeczy - gryzienie rozładowuje jej napięcie, strach, frustrację, a gryzienie czegoś z bezpiecznym zapachem (mojego) jednocześnie przynosi ukojenie.
Mała jest pieskiem lękliwym, ale też takim, który nie akceptuje statusu quo (jak mój poprzedni piesek) - ona musi mieć jasno określone: albo ja tu rządze, ja mam kontrolę (lub chociaż pozwolę innym ludziom wierzyć, że tak jest... albo ona sama wierzy, że tak jest ... ech), albo panika, hurrdur, choroba, mamo ratuj!
Wg. Pani behawiorystki geny odpowiedzialne za jej charakterek i za futerko merle to bynajmniej nie jest ani border collie, ani australijczyk, tylko jamnik długowłosy merle xD LOL! No, niespodzianka.
Nie mam czasu teraz bardziej tego opisać. Generalnie jestem zadwolona, gdyby nie chujowa sytuacja finansowa to bym od razu leciała po więcej lekcji, a teraz trochę zachowawczo musimy to przemyśleć...
Generalnie mamy pozytywne odczucia, mamy ćwiczenia do wykonania i czujemy się pewniej.
Robimy jednak w opiekunowanie pieska najlepiej jak potrafimy. Jest po prostu kilka aspektów w których musimy się podciągnąć.
A najlepsze było to, że przy Pani behawiorystce nasz piesek to była taka kochana kuleczka! Sama radość. Nikt dotąd (poza naszą dwójką) nie widział naszego maleństwa w takim pełnym reaksu i radości stanie. Strasznie się cieszę, wzruszenie mnie wzięło po tych zajęciach.
A potem na piechotę wróciliśmy do domu, tuż przed burzą. Spacer jakoś 3,5h zaliczony... :P
7 notes · View notes
radiotokfm · 6 years
Audio
Rozmowa z ciekawym człowiekiem - Aneta Awtoniuk, behawiorystka zwierzęca http://bit.ly/2KFD0lf
0 notes