Tumgik
#ileprocentduszy
Text
Tytułem wstępu
Witaj ty, który jakimś cudem będziesz to czytać. Chciałbym, żeby między nami sprawy było postawione jasno. Założyłem tego bloga by mieć miejsce gdzie anonimowo będę mógł wyrzucić z siebie to co mnie boli. Opowiem ci trochę o sobie ale nie za dużo. Nie chcę się otwierać przed nikim tak do końca. Nie wiem co sobie teraz myślisz czytając ten pierwszy wpis. Mam wielu ludzi w prawdziwym życiu, którzy pewnie chcieli by wysłuchać tych rzeczy, które opowiem właśnie Tobie, przypadkowy użytkowniku. Mam jednak wiele powodów by nie opowiadać o sobie i swoich problemach ludziom, których znam. Życie nauczyło mnie już wiele razy, że wszystko co powiem, może być użyte przeciwko mnie. Dlatego Tobie opowiem prawdę, o tym kim jestem, dlaczego zrobiłem rzeczy, które zrobiłem, czego się boję, czego żałuję i czego chciałbym od życia. Sam widzisz, że nazwa tego bloga jest dziwna. Chciałem by nazywał się “Ile procent duszy” ale było zajęte. Ostatnio właśnie to pytanie zagnieździło się w mojej głowie. Wszystkie rzeczy, które mnie spotykają mam wrażenie, że wydzierają ze mnie część mojej duszy. Chcę byś wiedział, że opowiem ci prawdę, choć zmienię pewne fakty by uszanować osoby o których napiszę. Nie chcę ich skrzywdzić mimo, że za pewne wiele z nich zasługuje na moją pogardę. Nie chciałbym też by ktoś kiedyś trafił na te nasze spotkanie i mnie zidentyfikował a potem użył moich słów przeciwko mnie. Będziemy raczej spotykać się nie regularnie bo muszę mieć pewność, że mogę pisać bezpiecznie. Kończąc już mowę wstępną pewnie jesteś ciekaw przed kim siedzisz przy tym wirtualnym stole, bo tak właśnie sobie wyobrażam to spotkanie. Spokojna knajpa gdzieś w mieście, stolik w rogu ja siedzę plecami do ściany i twarzą do wejścia. Przede mną widzisz stoi dymiący kubek z czarną kawą, ciasteczko już zjadłem. Patrzysz na mnie i co widzisz? Nie wiem, powiem ci co ja widzę, gdy patrzę na siebie. Otóż widzę człowieka, który przejechał w tej podróży zwanej życiem już 30 lat, pewnie siedzę w czapce na głowie, nawet pod dachem lubię mieć coś na głowie. Pewnie znowu jestem nie ogolony a pod oczami mam jak zwykle wory. Nie trudno ci się domyślić, że raczej mało sypiam. Dobra tyle widzę, co myślę o sobie? Cóż osobiście uważam, że jestem nikim szczególnym, nikim ważnym i chyba nawet nikim ciekawym. Choć to raczej ocenisz ty sam. Ciekawi mnie kim ty będziesz. Moim kumem, kompanem do pica, moim sędzią albo katem? Podasz mi rękę czy dasz mi w pysk? Nie wiele mnie może już zaskoczyć. Nie ważne czy będziesz mnie słuchać, czy będę gadał do ściany. Zebrało mi się tego już tak wiele, że muszę to z siebie wyrzucić. Zatem zamawiaj co chcesz i siadaj bo za chwilę zaczynam moją historię.
3 notes · View notes
slytherer · 10 years
Note
Once you get this you have to say five things you like about yourself, publicly, then send this to 10 of your favorite followers (non-negotiable)
five things, that's a hard onei like the fact i can do lot of stuff in kitchenthat i'm an open-minded personmy passion for music and footballmy boobsmy sense of humoroh look, i made it! c;
3 notes · View notes
Text
7 Lat
No cześć. Tak jak mówiłem, chwilę mnie nie było. Ciężko było znaleźć chwilę na to nasze spotkanie, ale dzisiaj zarywam nockę więc możemy się ustawić.  Znowu kręciłem się po knajpie i widziałem, że wiele dzieciaków ma tu spore problemy z sobą. Zacząłem się zastanawiać czy ja też aby nie jestem jakiś pierdolnięty. Jak myślisz? Jestem zjebany, czy mieszczę się w normie? Mniejsza z tym na razie. Dzisiaj ci opowiem o moich kurwa najgorszych latach. Także siadaj, zamawiaj kawę albo coś mocniejszego bo dzisiaj polecimy po bandzie.
No to zacznijmy w miejscu gdzie skończyliśmy. Wiesz zaraz po chorobie i etapie szpitala. Początkowo wydawało się, że znoszę chorobę i jej skutki „like a boss” . Ludzie mnie chwalili, że dorośli tak sobie nie potrafią tak ogarnąć a ty ogarniasz. No, na początku tak było. Ale później zaczynało do mnie docierać jakie spustoszenie we mnie zrobiło to choróbsko. Skumaj temat, że do momentu diagnozy byłem zajebiście aktywnym dzieciakiem. Kurwa miałem tyle zajawek, że ja pierdole. Jeździłem na desce i nakurwiałem triki, grałem w piłkę i byłem zajebistym bramkarzem. W szkole na biegach długodystansowych miałem najlepsze wyniki. No a po operacji, zostałem pozbawiony kilku organów, dostałem tabletki i zapewnienie, że kurwa mogę wszystko. Po pierwsze spasłem się kurwa chyba z 20 kg. Mam zdjęcie z komunii mojej siostry jak siedzę taki dojebany życiem z 3 podbródkami. Kurwa skumaj, że mam 12 lat i jeszcze pół roku wcześniej jestem zajebiście radosnym i zajawionym sportem dzieciakiem. Zaczynam mieć jakieś omdlenia, mam problemy z równowagą i inne rzeczy, które sprawiły, że moje zajawki dzisiaj są tylko smutnym wspomnieniem. Może zabrzmi to głupio, ale to był właśnie moment, w którym zacząłem obumierać.
Zaczęło się dość niewinnie, zacząłem się do krwi zadrapywać cyrklem. Wiesz takie tam małe ranki, próbowałem pozbyć się mojego śmiesznego, gdy teraz o tym myślę cierpienia egzystencjonalnego i zamienić go na ból fizyczny. Chwilę później w ruch szły już noże. Nie lubiłem żyletek, ale lubiłem noże do tapet. Po nich skóra rozchodziła się jak ser żółty krojony rozgrzanym nożem. Pociąłem sobie ręce, pociąłem sobie nogi. Kiedyś nawet moja biedna mama chciała mnie powstrzymać bo chciałem wyjść z domu to przy niej wyrżnąłem sobie takie rany na nogach, że do dzisiaj mam tam dziury. Ale jak się domyślasz było mi ciągle mało. Końcowym etapem były oparzenia. Tak, dokładnie zaczynałem się przypalać. Śmiejesz się, ale nie przypalałem się fajeczką, nie. Rozgrzewałem sobie nóż do masła, albo małą łyżeczkę na ogniu kuchenki aż zaczynała robić się czerwona i przykładałem sobie do ciała. Kurwa, mówię ci smród przypalanych włosów i skwiercząca skóra dopiero dawały mi na tyle silny bodziec, że choć na chwilę mogłem zapomnieć o swoim stanie emocjonalnym. Krzywdzenie samego siebie wystarczało mi jakoś na 3 lata. Potem zaczynałem szukać kolejnych doznań.
Alhokol polubiłem szybko, znasz to pewnie dobrze. Sam pewnie masz alkoholików w rodzinie. Ja kilku też miałem, choć co pewnie cię zdziwi, ale mój tata nie pił alko. Także, zacząłem chlać gdzieś w okolicy gimbazy, zaraz na początku. Miałem w chuj słaby łeb a wtedy 2 piwka, rama szlugów i paczka chrupek to było 10 złotych. Także dużo imprezowałem, zdarzało mi się w szkole bachnąć te browarki, czasem w drodze do domu. Na początku piłem rzadko i mocno się stresowałem, tak na serio z alkoholem odpaliłem się dopiero w końcówce gimnazjum. Chodziłem do dobrej szkoły gdzie nikomu, przez łeb nie przeszło, że uczniowie mogą się alkoholizować więc nikt nic nie podejrzewał gdy waliło ode mnie wódą. Kurwa nawet na egzamin gimnazjalny poszedłem podpity, bo jebli my na odwagę z ziomusiami.  Alkohol polubiłem bo w tamtym momencie naprawdę pozwalał mi łapać chwilami dobry nastrój. Później trafiłem na dobre towarzystwo do kielicha i sklep gdzie sprzedają nieletnim pod samym domem. Wtedy zacząłem mieć poważny problem, zacząłem pić prawie codziennie. Do dzisiaj nie rozumiem jak przez ten cały czas udawało mi się naruchać hajsy na fajki i alkohol.  Także widzisz, raniłem swoje ciało, później dzięki alkoholowi miałem na chwilę dobry humor czy tam agresora, jeden chuj. Coś czułem. Chciałem czuć więcej.
No pewnie kminisz co tam będzie dalej. No były to moje skarby. Zielone i białe. Pierwsze pamiętam jak koledzy z tej dobrej szkoły dali mi zajebać po nosie fety. Kop był całkiem niezły, ale ja nie szukałem tego typu napędu. Cierpiałem i byłem niestabilny. Miałem myśli samobójcze, wiec dawanie mi paliwa rakietowego po którym mój już zagubiony łeb napierdalał na podwójnych obrotach nie było dobrym rozwiązaniem. Chyba, że połączymy go z czymś innym. To był w moim życiu okres kiedy zakochałem się w zielonym. Pamiętam do dzisiaj jak spaliłem pierwsze lolo, jak mój rozpędzony kurwa jak pocisk mózg zwolnił na chwilę. Piękny moment, od tamtego czasu zacząłem regularnie upierdalać się zielonym i okazyjnie walić białe. Stałem się rekinem przedsiębiorczości, zbierając złom, kradnąc w szkole, handlując, wymuszając i o dziwo pracując by zarobić na swoje używkowe królestwo. Mam jeden rok w kalendarzu, który jak dzisiaj próbuje go sobie przytoczyć to nic nie pamiętam, bo jedyne co mam w głowie to ten smak i zapach. Pamiętam, że rodzice już wtedy przymykali oko na to, że palę fajki. Więc rano na legalu wychodziłem na szluga przed dom z kawą, ale zawsze miałem nabitą ganę w kieszeni. Kilka strzałów, petko i kawka i mogę ruszać do szkoły.  W szkole już każdy wiedział, że oczka malutkie i czerwoniutkie znaczą, że mam grubo. Z jarańskiem szedłem przez życie chyba najdłużej bo z przerwami to były ponad 4 lata. W trakcie tego etapu zaliczyłem pierwszą próbę wyrwania się ciągu. Nie mówię tu tylko o jaraniu, mówię o ca��ym tym ciągu alkoholowo, masochistyczno, narkotyczno, depresyjno, samobójczym . Czasami, łapałem dziwne fazy i zamiast zajarać waliłem kwasy, albo żarłem grzyby. Czasami jak mnie ścisnęło to wąchałem rozpuszczalnik albo klej. Byle odjechać, byle kurwa weszła jakaś faza. Najczęściej zdarzało mi się to gdy chodziłem dołożyć do pieca. Siedziałem w piwnicy i kurwa odpływałem ze szmatką w ręce. Odpływałem nie licząc już dawno ile procent duszy straciłem bezpowrotnie.
Było jeszcze jedno, ale o tym ci nawinę w inny dzień. Jak będzie trochę lepszy klimat na tego typu opowieści.  Generalnie to wszystko trwało 7 lat, teraz gdy o tym gadam to było najgorsze 7 lat mojego życia. Pamiętam doskonale co o sobie wtedy myślałem. Jak bardzo siebie nienawidziłem, jak bardzo chciałem nie żyć. Bo oczywiście byłem za wielką pizdeczką by się zabić. Pamiętam jak to ja robiłem pijacie awantury w domu,  kilka razy prawie się pobiłem z ojcem. Jest mi wstyd, kiedy teraz o tym mówię. Wstyd przed rodzicami, którzy byli wtedy przy mnie, mimo, że ja miałem na nich wyjebane jajca. To jak? Zjebany? Czy jest ok? Ja uważam, że zjebany. No dobra kończymy na dzisiaj tą opowieść. Dałem ci kawałek siebie dzisiaj znowu. Mam nadzieję, że u Ciebie dobrze. Kurwa, mordeczko ci życzę tego. Ostatnio się dowiedziałem, że jeden z moich ziomeczków znowu będzie ojcem. W chuj się cieszę stary, fajnie, że gdzieś tam komuś jest dobrze. No kończymy na dzisiaj , tak jak ostanio. Dziękuję, że byłeś tu ze mną. A widzisz, ważna kwestia mordo. Jeżeli masz problemy z podobnymi rzeczami co ja. Nie wahaj się poszukać prawdziwej pomocy. Bo to, że wiele z tych rzeczy jest już przeszłością nie znaczy, że się naprawiłem. Tak, tylko mówię, żebyś se nie myślał, że jestem teraz jakiś ogarnięty. Bo nie jestem kurwa ani trochę. Sam zobaczysz jak dotrwamy do tej części opowieści. Dobrej nocy.
1 note · View note
Text
7 Piętro
Więc, jak tam? Siedzisz? To dobrze. Obejrzałem sobie lokal, ciekawe miejsce. Nigdy nie byłem w takim miejscu. Nigdy nie mogłem nikomu powiedzieć co tam we mnie siedzi. Dużo ludzi przy innych stolikach też opowiada o swoim życiu. Po części czuję się z tym dziwnie, rozumiesz? Jak bym zupełnie tu nie pasował. Ale mniejsza z tym, spróbuje i zobaczymy. Jeśli rozmowa się nie będzie kleić, cóż wstanę i podziękuje Ci za twój czas po czym wyjdę. Nie spotkamy się już nigdy później. Ale skoro dzisiaj siedzimy to zaczniemy od czegoś naprawdę dużego. Tej pierwszej części, która we mnie umarła. Widzisz tą bliznę na mojej szyi? Tą wielką tutaj? Wygląda zajebiście, jakby ktoś mi poderżnął gardło.  Teraz już jej tak nie widać, wyobraź sobie jaki zajebisty dawała efekt gdy była świeża. To było dawno temu, będzie już prawie 20 lat gdy mi powiedzieli, że jestem chory.
W tym wieku nie za bardzo rozumiałem z czym się to wiąże dla mnie. Nazwę tej choroby znałem tylko z opakowań fajek mojego ojca. To był wesoły czas dla wesołego małego gówniaka. Nie wiem ile masz lat i czy pamiętasz te czasy, ale ja wtedy jeszcze nakurwiałem w piłę jak pojebany częściej niż zamulałem na kompie. Dobry był ze mnie dzieciak, wiesz miałem jakieś marzenia. Wieszałem plakaty swoich idoli na ścianach. Pamiętam jak kupowałem te jebane gazetki  w kiosku byle tylko zdobyć plakat Eminema czy innego gówna, które wtedy wydawało mi się zajebiście poważną muzyką. Wybacz, że przeklinam, ale zawsze jak sobie przypomnę te czasy wpadam w gniew. Nie musisz się odsuwać, przestałem wyżywać się na innych jeszcze jako młody chłopak. Dobra do rzeczy. Była diagnoza, trochę nerwów ze strony rodziców choć przy mnie elegancko robili dobre miny bym ja nie zauważył co się dzieje.
Wylądowałem w szpitalu, pierwsze obserwacje i badania. Ja ciągle spokojny. A widzisz, żeby cała historia miała ręce i nogi musisz wiedzieć, że na ten moment mojego życia byłem bardzo wierzący. Moi starzy wpoili mi te wartości. Więc czaisz idę do szpitala z chorobą, która na fajkach piszą zaraz przed „i śmierć” ale w głowie mam wiesz, Bóg mnie kocha. Dobra nie uśmiechaj się głupio, tak było. Generalnie na oddziale było w chuj dzieci. Smutne, że ta choroba dotyka dzieciaki ale cóż nie ja tym zarządzam. Nie wiem czy wiesz jak działa leczenie chemią na takich oddziałach. Bo domyśliłeś się, że chodzi o raka co nie? Polega na tym, że podajesz pacjentowi spore dawki pewnych substancji, które mają zajebać skurwysyna. Raka, nie pacjenta. Ale chemia jest dość mocna więc zwykle pacjenci tracą włosy i są osłabieni. Dorośli pacjenci. Dzieci wyglądają jakby powoli umierały. Poważnie wtedy mnie to przerażało na maksa, te pół przymknięte powieki , nie przytomne spojrzenie, ciągłe wydalanie tego „lekarstwa”. Przez to nie bardzo było z kim pogadać, czy pobawić się. Wiesz byłem szczeniakiem jeszcze nie nawykłym do tak bliskiego obcowania z całkowitą beznadzieją.
Była tam jedna morda, był Mieciu. Beka wiem, nie nazywał się Mieciu ale mówiłem ci, że pewne rzeczy muszę zataić tak by ukrywający się pod Mieciem dzieciak nigdy się dowiedział, że jakiś zjeb o nim nawija takie historie. Mieciu czekał sobie na operację, miał guza na mózgu. Przejebana sprawa. Choć bardziej przejebane było, że Mieciu miał może 6 lat i 7 czy 8 operację usunięcia guza. W każdym bądź razie, bo trochę zbladłeś, dobrze się bawiłem z młodzikiem, sadzałem go na wózek i zapierdalaliśmy po oddziale strasząc piguły albo graliśmy na kompie w świetlicy. Kurwa nigdy mu tego nie powiedziałem ale na ten moment Mieciu był chyba najbliższym mi człowiekiem jakiego miałem w życiu. Wiesz taki prawdziwy towarzysz niedoli. Choć ja jej jeszcze nie znałem ale powoli zaczynałem rozumieć jaki los mnie czeka. Pojawiły się pierwsze rozmowy z lekarzami na temat tego czy rozumiem i tak dalej ale wtedy wszystko było tylko pierdoleniem gości w białych fartuchach. Ja miałem ubaw na tym oddziale. Czekałem na operację, miałem moją dobrą mordę, miałem świetlicę z komputerem, telewizor za frajer w pokoju i co poniedziałkowy mega hit na Polsacie. Było dobrze.
Dopóki pewnego dnia nie wbijam do pokoju Miecia by znowu pośmigać furą i widzę jego matkę płaczącą na łóżku dzieciaka. Pytam jej co się stało, ta w łzach mówi, że musieli pogonić operację bo coś się pogorszyło i go zabrali. Nie zdążyłem się pożegnać z moim kumplem, nie zbiłem z nim piony i nie obiecałem mu, że jak wróci to w końcu uda nam się przejść tego Princa na kompie w świetlicy. Wielu rzeczy wtedy nie zrobiłem dla mojego kolegi.  Zluzuj dupę, nie umarł, choć ja wtedy miałem nasrane w gaciach na tą myśl. Pamiętam tylko jak patrzyłem na jego mamę i jej łzy. Nie wiem jak to było u Ciebie, pamiętasz moment w którym definitywnie skończyłeś być dzieckiem? Wiesz ten moment kiedy w maku nie bierzesz już happy meala tylko chcesz się nażreć? Pamiętasz ile lat miałeś gdy ten dzieciak zmienił się w Ciebie? Ja miałem właśnie wtedy 12, wtedy umarł dzieciak. Wtedy umarła we mnie cała niewinność i naiwność. Dzieciństwo umarło gdy nieśmiałym dziecinnym gestem objąłem jego mamę i powiedziałem jej to samo kłamstwo, jakim karmili mnie moi starzy i lekarze. Wtedy uświadomiłem sobie, że to kłamstwo. Będzie dobrze, proszę Pani. Ta, będzie dobrze. Mówiłem to z tym samym sztucznym uśmiechem, wiesz tym jak Anna Dymna w tych swoich reklamach. Tym pocieszycielskim uśmiechem.
Mieciu przeżył tamtą operację, spotkałem się z nim kilka miesięcy później gdy wpadłem na kontrolę. Choć on się ucieszył na mój widok, ja już wiedziałem, że ta cząstka mnie, która potrafiła się śmiać w obliczu tak wielu tragedii umarła bezpowrotnie w jego pokoju, na 7 piętrze tego szpitala. Co ze mną? Nie ważne. O tym nawinę ci może na kolejnych spotkaniach. Dzisiaj chciałem ci powiedzieć o Mieciu. Wiem, że wyglądam pewnie żałośnie teraz gdy siedzę obracając kubkiem w dłoni wycierając wilgotne oczy. Wiem, że wielu ludzi ma dużo gorsze i straszniejsze przeżycia i pozbierali się do kupy. Podziwiam i zazdroszczę, szczerze. Ja wiem, że z moich 21 gramów wtedy ubyło kilka procent. Jeśli ty przeżyłeś coś podobnego a ja zagłuszyłem Cię swoim pieprzeniem to przepraszam. Chętnie posłucham twojej historii. Może być teraz albo kiedy indziej. Wiesz, może mi się polepszy i za jakiś czas będę odwiedzał to miejsce by poszukać zagubionych a nie snuć tę swoją opowieść. Co dalej z Mietkiem? Nie wiem, po tym spotkaniu co byłem na kontroli nigdy więcej się nie spotkaliśmy i nie miałem od niego wieści. Mam nadzieję, że jest zdrowy. Mam nadzieję, że dziecko w nim nie umarło i została w nim do dzisiaj ta radość i wiara w to, że może być dobrze.
Dobrze, kończymy na dzisiaj bo pobudzę wszystkich w domu tym pisaniem. Dopijam kawę i spierdalam. Kiedy ustawiamy się znowu? Nie wiem, będę w okolicy to wpadnę. Teraz trochę przypał przez tego korona wirusa nie bardzo mam jak się wyrwać, ale będziemy w kontakcie. Dzięki za dzisiaj, kurwa już tak późno? Dobrej nocy i dzięki, że mnie wysłuchałeś.
1 note · View note