Tumgik
biegamgdziechce · 11 years
Photo
Tumblr media
Dresden
1 note · View note
biegamgdziechce · 11 years
Photo
Tumblr media
Dokładnie rok temu, o godzinie 18:10 zacząłem zmieniać swoje życie - wziąłem telefon do ręki i poszedłem na dwór pobiegać. Nigdy bym się nie spodziewał, że rok później dalej będę to robił i nawet przez chwilę nie będę miał ochoty przestać. W ciągu tego roku, w trakcie 237 treningów przebiegłem 1940,56 kilometrów, co zajęło mi blisko 8 dni, spaliłem przy tym 133378 kalorii co równa się 246 hamburgerom. Wziąłem udział w całej masie zawodów na dystansach 5, 10, 15, 20 kilometrów i krótszych, ukończyłem 2 półmaratony, maraton oraz ultramaraton. Biegałem rano, w południe, wieczorem, w nocy. W ulewnym deszczu i w morderczym upale. Z 77 kilogramowego grubasa zostało 62,5 kilograma i chyba dobrze mi z tą wagą. Ale to tylko liczby, są dla mnie istotne, ale nie najistotniejsze. Najważniejsze jest to, że bieganiem zaraziłem moich bliskich - mojego tatę (który przekroczył już magiczne 60 lat) i brata, którzy teraz regularnie biorą udział w zawodach. To, że mogę biegać z moją ukochaną, która razem ze mną jeździ na zawody - czy to jako kibic, czy zawodnik. I wciąć mnie to bawi i jest mi z tym dobrze. Wciąż nie mogę doczekać się kolejnego treningu, cały czas planuję kolejne starty i kolejne wyzwania. Dziękuję wszystkim, którzy w jakiś sposób mnie przez ten rok wspierali - Madzi, rodzinie, znajomym. Ale także tym, którzy we mnie nie wierzyli - teraz widzicie, że jeśli ja potrafiłem, to Wy też możecie. Za wsparcie merytoryczne dziękuję Biegam Bo Lubię Mikołów z Olą i Piotrkiem na czele, ale także Jackowi i Marcinowi, od których wiele się nauczyłem i zawsze mocno mnie mobilizowali. Za wsparcie sprzętowe, które było dla mnie bardzo pomocne, dziękuję Wojtkowi z Nessi - Odzież Sportowa - są to dla mnie nie tylko ciuszki w których mogę biegać, ale mega mobilizacja Jakie plany na przyszłość? Jest tego trochę. Póki co wrócić do regularnych treningów, gdyż do końca października lizałem rany po Beskidy Ultra Trail. W przyszłym roku na pewno nastawiam się bardziej na ultra długie dystanse. Biegi uliczne na pewno nie pójdą w odstawkę, ale pewnie częstotliwość tych z moim udziałem się zmniejszy. Chciałbym wystartować gdzieś za granicą. Marzy mi się The North Face® Ultra-Trail du Mont-Blanc® ale bardziej realne na początek będzie CCC. Co przyniesie przyszłość zobaczymy, życzcie zdrowia, ja dzisiaj świętuję, choć trening oczywiście musiał być ...
2 notes · View notes
biegamgdziechce · 11 years
Text
Co z tobą nie tak blogosfero?
Dawno nic nie pisałem. To fakt. Nawet po katastrofie organizacyjnej na Beskidy Ultra Trail jakoś nie siadłem do napisania kilku zdań (a w głowie siedziało dużżżooo niecenzuralnych myśli). Dlatego tym bardziej mi smutno, że do napisania kolejnego tekstu popycha mnie wydarzenie bynajmniej nie radosne - czyli to o czym mówi teraz każdy biegowy bloger - śmierci jednego z biegaczy na trasie "Biegnij Warszawo".
Powiem wprost i bez ogródek - jestem obrzydzony. Jestem obrzydzony i zniesmaczony dużą częścią biegowej blogosfery. Z reguły niedobrze robi mi się gdy widzę górnolotne teksty na poziomie Bravo Girl. Ale do tego już przywykłem - rzygające tęczą jednorożce to niestety stały element w tym "biznesie". To można przeboleć. Natomiast jak widzę teksty na tego tego nieszczęśnika, który zakończył przygodę z tym życiem na mecie "Biegnij Warszawo" i całej związanej z tym sytuacji to ciśnienie skacze.
Sami eksperci! Każdy oczywiście znał tego chłopaka i dobrze wie ile trenował, jak trenował, czy był przygotowany, czy miał przeciwwskazania zdrowotne. No generalnie każdy znał go lepiej, niż on sam siebie.
Pomyślcie ludzie zanim coś napiszecie. To, że sobie biegacie od dwóch lat (strzelam, więc nie ma co tego dopasowywać do jakiegokolwiek bloga), wklejacie sweet focie z każdej możliwej sytuacji czy też testujecie sprzęt najbardziej zajebistej firmy, nie daje Wam żadnego prawa oceniać w taki sposób tego wypadku. Oczywiście każdy tekst "nie ma tego na myśli", "odnosi się do ogółu zdarzeń" itd. Nie zmienia to faktu, że pochylacie się nad konkretnym człowiekiem, który może przygotowywał się do tego biegu dłużej niż Wy w ogóle biegacie, a jego stan zdrowia był bardziej niż zadowalający. A Wy go wrzucacie do worka z podpisem "z motyką na słońce". To nie jest fair.
Wystarczy, że po wyprawie na Broad Peak musiałem oglądać i wysłuchiwać oskarżeń w kierunku ludzi, którzy najzwyczajniej ratowali swoje życie. Tak teraz nie dość, że w mediach będziemy mieli biegaczy-celebrytów, którzy na pewno znają złoty środek jak takich sytuacji uniknąć, to jeszcze co drugi biegowy bloger przedstawi złotą receptę, wskaże winnych, a przy okazji poczuje się lepiej - no bo  w końcu jemu, super blogerowi, zawał serca, czy inne cholerstwo zupełnie nie grozi.
A życie i tak zrobi po swojemu śmiejąc się z nas po cichutku w kącie ...
0 notes
biegamgdziechce · 11 years
Photo
Tumblr media Tumblr media
Festiwal Biegowy w Krynicy to bez wątpienia jedna z największych biegowych imprez w Polsce. Tysiące biegaczy, kilkanaście biegów na różnych dystansach i atmosfera wielkiego biegowego święta.
Do Krynicy dojechałem późnym popołudniem w piątek. Jadąc przez te urocze górskie uzdrowisko od razu można było poczuć, że ma miejsce wyjątkowe wydarzenie. Ze wszystkich stron wybiegają biegacze, na chodnikach, w sklepach i knajpach prawie sami ludzie z pakietami startowymi, w ubraniu sportowym. Święto biegania - tylko tak można to określić. Niesamowity klimat, który poczuć można na przykład w Chamonix, światowej stolicy alpinizmu, gdzie ulice pełne są wspinaczy i tworzy się niepowtarzalna atmosfera.
Zostawiliśmy samochód niedaleko naszego miejsca noclegowego i udaliśmy się w stronę Bulwarów Dietla, gdzie znajdowało się samo serce Festiwalu - biuro zawodów, expo biegowe oraz oczywiście start i meta w jednym. Odbiór pakietu przebiegł bardzo sprawnie, dostaliśmy fajne woreczki (które można nosić na plecach) festiwalowe, koszulki (Magda zwykłą, ja techniczną), numerki startowe, chipy oraz inne gadżety (Runner’s World, jakieś próbki maści itd.). Szybki powrót do pokoju, chwila odpoczynku, zmiana ciuchów i już udajemy się na nasz pierwszy bieg - 7 kilometrowy Bieg Nocny.
Po drodze łapie nas telewizja TVP, udzielamy krótkiego wywiadu i szybko docieramy na start. Zaskoczeniem była niewielka frekwencja, mogło to wynikać z dość niskiej temperatury, która mogła odstraszyć niektórych biegaczy. Krótka rozgrzewka, ustawiamy się wśród grupki biegaczy i czekamy na start. Krótki wprowadzenie spikera i startujemy! Najpierw po płaskim, pętelka po deptaku i wybiegamy na ulicę w stronę Tylicza. Trzy i pół kilometra podbiegu, a później to samo z górki. Trzeba przyznać, że nie spodziewaliśmy się, aż tak ostrego podbiegu, ale dajemy radę. Nad naszymi głowami bezchmurne, rozgwieżdżone niebo, na trasie wielu kibiców mimo późnej pory. Biegnie nam się świetnie. Trasę pokonujemy w spokojnym tempie w 45 minut, wiedząc, że na drugi dzień czeka nas Życiowa Dycha, czyli debiut Magdy na dystansie 10 kilometrów. W pokoju szybkie piwko, kawałek ciasta (trzeba uzupełnić węgle), krótka posiadówka z częścią BBL Mikołów i idziemy do łóżka.
Rano jemy szybkie śniadanko w postaci pizzy z poprzedniego dnia, co dostarcza nam całkiem niezły zapas energii i wyruszamy do “miasteczka festiwalowego” na start Biegu na Górę Parkową, w którym brać udział ma znajomy. Później szybka kawka, ciacho i znowu udajemy się w stronę startu. Tym razem liczba uczestników jest ogromna. Z tego co mówi spiker - w biegu startuje niecałe 2 tysiące osób. Pogoda piękna, ale nie najlepsza do biegania - świeci mocne słońce i jest bardzo ciepło jak na tę porę roku. Meta znajduje się w Muszynie, bieg, mimo, że z górki, ze względu na pogodę nie jest łatwy. Po dobiegnięciu na metę zastajemy … kolejkę do wody. Widząc stopień zmęczenia Magdy przeskakuję przez barierki i idę do pobliskiego sklepu kupić jakieś napoje. Niestety w tym miejscu organizatorzy nie popisali się, nie rozumiem jak przy wydawaniu wody mogły być takie kolejki. Na mecie robimy sobie trochę fotek, czekamy na otwarcie ulic i wracamy do Krynicy. Powoli zaczynam się coraz gorzej czuć. Okropny ból głowy, fatalne samopoczucie. Ostatecznie ląduję w toalecie witając się z muszlą klozetową. Wygląda to na przegrzanie i odwodnienie organizmu. Dopiero później uświadamiam sobie, że przed biegiem wypiłem jedynie kawę, a, że był to bieg treningowy to zupełnie go zbagatelizowałem. “Umierając” w łóżku mam trochę czasu, żeby wyciągnąć wnioski. Na szczęście udaje mi się zasnąć i po dwóch godzinach budzę się jak nowo narodzony. Była to bolesna nauczka, bałem się, że nie dam rady pobiec w maratonie.
W niedzielę rano pogoda była fantastyczna - słońce, jeszcze chłodne, lepiej chyba być nie mogło. Na śniadanie zjadłem trochę Wasy z dżemem, wypiłem wody i zjadłem kawałek banana. Nie ma co ukrywać - bałem się, czy po wczorajszej przygodzie dam radę przebiec królewski dystans (i to po górach). O 8:30 start, zaczynamy dokładnie taką samą trasą jak Życiowa Dycha, czyli pierwsze 10 kilometrów z górki. Ten odcinek pokonuję w 50 minut, także jest nieźle. Mógłbym szybciej nie tracąc więcej sił, ale bałem się jednak nieznanego, które czeka mnie po 25 kilometrze. Koło 12 kilometra uciekam w krzaczki, bo bałem się, że później już nie będzie okazji (w sumie nie było to głupie bo od 20 kilometra znów biegło się przez miasta, główną drogą, także problematyczna sprawa). Po nauczce poprzedniego dnia, na każdym punkcie odżywczym piję wodę, czasem izotonik, jem także banany i ciasteczko od mojej ukochanej. Koło 27 kilometra odbijamy w stronę Tylicza. Tam zaczyna się prawdziwa walka - nie dość, że zmęczenie, to jeszcze praktycznie ciągły 11 kilometrowy podbieg. W okolicach 34-35 kilometra zaczyna się najgorsze - naprawdę spora górka, która sprawia, że po raz pierwszy zamiast biec zaczynam iść. Było to jednak dobre rozwiązanie, większość osób, która biegła, traciła niepotrzebnie siły i bardzo szybko ich doganiałem (oszczędzając przy tym nogi). Na 38 kilometrze dobiegamy do najwyższego punktu trasy i tu zaczyna się ostateczny finisz - 3,5 kilometra z górki, aż do mety. Wydawałoby się, że będzie to zbawienne dla naszych nóg. Nic bardziej mylnego, o ile ogólnie organizm się cieszył, tak moje nogi płakały. Po kilkunastu kilometrach podbiegu, nagły i do tego ostry zbieg był bardzo bolesny. Ale wiedziałem, że to już końcówka i muszę wytrzymać jeszcze trochę.
Ostatni odcinek, wśród wiwatujących kibiców był niesamowitym doświadczeniem. Po przekroczeniu mety miałem autentycznie łzy w oczach. Wszystko mnie bolało, bałem się, że znowu zwymiotuję, ale byłem szczęśliwy. Udało się, ukończyłem pierwszy w życiu maraton. I to jaki maraton! Czas 3:49:08 dał mi 173 miejsce OPEN i 25 w mojej kategorii wiekowej, co było dla mnie ogromnym zaskoczeniem. O dziwo bardzo szybko pozbierałem się i godzinę po maratonie, moje samopoczucie było już naprawdę ok. Duża w tym zasługa mojej kochanej supporterki, która nie dość, że mnie napoiła to zrobiła też bardzo potrzebny masaż.
Ciężko mi podsumować ten Festiwal. Były wpadki organizatorskie, były niedociągnięcia. Ale wszystko rekompensowała mi fantastyczna atmosfera, mnóstwo kibiców i ten biegowy klimat, który rozlewał się po całej Krynicy. Wielu ludzi bardzo narzekało, że impreza robi się coraz bardziej komercyjna. Jako, że byłem pierwszy raz to ciężko mi porównywać, ale mówienie, że Festiwal Biegowy w Krynicy był w tym roku porażką lub niepowodzeniem - uważam to za spore nadużycie. Bądź co bądź jest to impreza unikatowa na (chyba) skalę europejską. Większość błędów da się w łatwy sposób wyeliminować. Ja wróciłem z Krynicy bardzo zadowolony i ani przez chwilę nie żałowałem, że spędziłem ten weekend właśnie tam. Wszystkich zachęcam do pojechania za rok, ja na pewno tam będę :)
0 notes
biegamgdziechce · 11 years
Photo
Tumblr media Tumblr media
Raj biegaczy - Wyspa Małgorzaty - Budapeszt
Kilka dni temu wróciłem z krótkiego, acz intensywnego tripu po Europie. Tym razem padło na Budapeszt oraz Bratysławę. Ten pierwszy zainteresował mnie szczególnie, nie tylko z racji swojego piękna, architektury i klimatu.
Otóż praktycznie w samym sercu Budapeszt, tuż za Parlamentem, znajduje się Wyspa Małgorzaty, która jest istnym rajem dla każdego biegacza. Co w niej takiego niezwykłego? Otóż na około wyspy wyznaczono ponad pięciokilometrową (dokładnie 5,3 kilometra) pętlę dla biegaczy. Może nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby ścieżka ta nie była pokryta tartanem, czyli materiałem jaki znacie ze stadionów lekkoatletycznych, na których nie raz pewnie trenowaliście. Nasze stawy się cieszą!
Jak sprawdza się to w praktyce? Czy ktokolwiek tego używa, czy może przesiadują tam jedynie młodzi ludzie z piwem? Całość przerosła moje oczekiwania. Byliśmy tam trzy dni z rzędu i za każdym razem biegało na oko między 100 a 200 osób. Większość trasy jest oświetlona, więc biegać można także po zmroku.
Idąc w stronę wyspy mijamy (dosłownie) dziesiątki biegaczy. Piękne uczucie, czułem się jakbym był na jakiś zawodach. Tyle, że nie były to zawody, a zwykły dzień.
Jeśli chodzi o minusy, to zauważyłem w sumie dwa - ścieżka w niektórych miejscach ma dość mocno zniszczoną nawierzchnię tartanową (co w sumie nie dziwi, bo jest naprawdę mocno eksploatowana), w niektórych miejscach brakuje też tartanu i wbiegamy nagle na asfalt albo płytki (ale są to tylko fragmenty).
Po bieganiu można napić się czegoś zimnego lub uzupełnić węgle jakimś jedzeniem w wyspowych knajpach. Na trawie siedzą ludzie piknikując, popijając winko i ogólnie - miło spędzając czas. Piękne miejsce, mam nadzieję, że powstanie kiedyś takie na Śląsku czy choćby w Polsce.
My z Magdą bardzo polecamy, do tej pory jesteśmy zachwyceni Wyspą Małgorzaty. A więcej fotek możecie zobaczyć na fanpage'u Biegam Gdzie Chcę na FB :)
1 note · View note
biegamgdziechce · 11 years
Text
Bezszwowa koszulka biegowa z jonami srebra firmy Nessi
Od samego początku mojej przygody z bieganiem, zaopatrywałem się w sprzęt biegowy w popularnym dyskoncie sportowym. Nie ma co ukrywać - stosunek cena do jakość wydawał się całkiem przyzwoity (i w wielu przypadkach faktycznie taki był). Jednak po kilku miesiącach biegania człowiek zaczyna dostrzegać wyraźne niedoskonałości tego sprzętu. Dzięki uprzejmości firmy Nessi od pewnego czasu mam możliwość testowania ich sprzętu i muszę przyznać, że jestem naprawdę zadowolony (i bynajmniej nie chcę tutaj pisać słów pod publiczkę mojego partnera sprzętowego).
Tumblr media
Sprawa jest dość prosta, od koszulek biegowych wymagam kilku rzeczy. Mianowicie:
Komfortu, gdy biegacz się spoci (co jest dość normalne)
Neutralizowania nieprzyjemnych zapachów (a przynajmniej nie nasiąkania nimi zanadto)
Kroju dobrze dopasowującego się do sylwetki biegacza
Przyjemnego materiału, który nie podrażnia skóry
Tumblr media
Jak w tym przypadku sprawdza się produkt firmy Nessi? Muszę z ręką na sercu powiedzieć, że bardzo dobrze. Ale po kolei:
Nie ma cudów, w każdej koszulce będziemy się pocić. W jednych mniej, w drugich więcej. No bo w końcu czynność jaką jest bieganie - skutkuje poceniem się. Bardziej istotne dla mnie jest to, jak taka spocona koszulka zachowuje się w kontakcie ze skórą biegacza. Nie ma chyba nic gorszego niż uczucie mokrej, klejącej się koszulki na plecach biegacza. W tym przypadku tego nie zauważyłem. Biegałem w bardzo wysokich temperaturach, w zróżnicowanym terenie (asfalt, trail), przy naprawdę wysokich obrotach (prędkości poniżej 4 min/km) - zapominałem, że mam coś na sobie. Rewelacja.
Jestem sceptycznie nastawiony do większości fantastycznych technologii użytych w sprzęcie biegowym/outdoorowym. Natomiast mogę stwierdzić, że zdecydowanie mniej nasiąka nieprzyjemnymi zapachami w stosunku do innych moich koszulek (zarówno z dyskontu, jak i technicznych koszulek z zawodów). Miłe zaskoczenie - bardzo przydatna rzecz, gdy po biegu chcemy iść od razu na zakupy lub w trakcie długiego wybiegania zatrzymać się na chwilę i spożyć zimny napój w knajpce.
Odkąd schudłem kilkanaście kilo, lubię dopasowane do ciała ubrania (w końcu po coś schudłem!). Niestety ciężko mi takie dobrać. Zawsze waham się między rozmiarem S i M, z reguły wybiorę źle (albo żaden z nich nie jest dla mnie dobry). Materiał z którego zrobiona jest koszulka bardzo dobrze opina ciało, można wręcz rzecz, że jest jak druga skóra. Dla osób z brzuszkiem bardzo ważna informacja - w okolicach brzucha mamy tak wykrojoną koszulkę, że nie powinniśmy czuć dyskomfortu, nawet jeśli mamy troszkę za dużo tłuszczyku.
Początkowo materiał wydawał mi się dziwny. Jest on zdecydowanie bardziej "bieliźniany" (bo i sama koszulka zalecana jest do stosowania jako bielizna) i wydaje się, że nie będzie nadawał się jako górna warstwa na lato. Jednak po założeniu i przetestowaniu, stwierdziłem, że materiał jest bardzo przyjemny i co najważniejsze - w żaden sposób nie podrażnia skóry.
Żeby nie było, że tylko chwalę, bo rzeczy idealnych chyba nie ma. Zwróciłem uwagę na jeden minus - materiał bardzo szybko się niszczy. Owszem, jest elastyczny i wytrzymały, natomiast w kontakcie z agrafkami, dłuższym noszeniem plecaka, czy też zahaczeniu rzepami z opaski na ramię - widać szybkie zużycie. Oczywiście nie są to dziury, czy jakieś duże przetarcia, cierpi raczej estetyka niż użytkowość.
Tumblr media
Myślę jednak, że jest to tylko nieznaczny minus i używając tej koszulki będziemy zadowoleni. Póki co czekam na zimę i co za tym idzie - chłodniejsze dni, aby przetestować tę koszulkę jako typową bieliznę pod długi rękaw :)
Materiał z jakiego wykonano koszulkę:
Polyamid Micro 70%, Nilit 25%, Elastan 5%.
Nabyć ją można w sklepie firmowym Nessi za niecałe 70 pln (co wydaje mi się naprawdę dobrą ceną).
Tumblr media
Dziękuję firmie Nessi za wsparcie sprzętowe i możliwość testowania ich produktów! :)
2 notes · View notes
biegamgdziechce · 11 years
Photo
Tumblr media
Wczorajszej nocy uczciliśmy pamięć wielkiego himalaisty ze Śląska - Artura Hajzera. Jeśli ktoś nie interesuje się tematyką górską, to powiem tylko w skrócie, że Artur (pseudonim Słoń) był jedną z najbardziej wybitnych postaci polskiego jak i światowego himalaizmu. Wspinał się z najlepszymi, był współzałożycielem firmy Alpinus oraz HiMountain, reaktywował projekt Polskiego Himalaizmu Zimowego, jego wyprawa na Gasherbrum I jako pierwsza na świecie zdobyła ten wierzchołek zimą.
Trochę przed godziną 22 ponad 1100 osób, uzbrojonych w czołówki i mnóstwo pozytywnej energii, wyruszyło w prawie 7 kilometrową trasę na terenie Parku Śląskiego. Było parno, było duszno, było niesamowicie ciepło. Ale to nie miało znaczenia. Wszyscy biegliśmy razem, w większości spokojnym truchtem, z uśmiechem na ustach. Bo nie przyszliśmy się tam ścigać. Ba, wielu ludzi nigdy nie biegało, ale postać Artura była dla nich w jakiś sposób ważna. Jak widać, nawet gdy nie ma go już z nami potrafi inspirować. Myślę, że wczoraj oddaliśmy mu hołd w najlepszy możliwy sposób i gdyby tylko był z nami, to bardzo by się cieszył.
Bardzo podobało mi się, że organizatorzy postanowili zamienić minutę ciszy przed biegiem, na minutę gromkich oklasków. Piękna sprawa. Przeszłości już nie zmienimy, smutek nie przywróci Artura do życia, ale my swoją dobrą postawą możemy sprawić, że będzie on żył wiecznie wraz z ideami, które zdołał zaszczepić w wielu ludziach.
Ale nie biegliśmy tylko w Chorzowie. Na całym świecie odbyło się wiele równoległych biegów, w których brały czasem udział tylko pojedyncze osoby - we Włoszech, Grecji, Kanadzie, wielu miastach Polski. I to wszystko udało zorganizować się w niecały miesiąc, głównie za sprawą mediów społecznościowych. Ludzie są fantastyczni!
Dziękuję wszystkim, zarówno organizatorom jak i uczestnikom - to było piękne doświadczenie. Mam nadzieję, że do zobaczenia za rok!
Wpadnijcie na FanPage Biegu Dla Słonia, znajdziecie tam wiele odnośników do fantastycznych galerii zdjęć, materiałów prasowych i wypowiedzi innych uczestników :)
Fot. Andrzej Grygiel
4 notes · View notes
biegamgdziechce · 11 years
Photo
Tumblr media
"Bieganie boli. Lepiej zaakceptuj to na początku, bo w przeciwnym razie nigdzie nie dotrzesz."
Bob Kennedy
27 notes · View notes
biegamgdziechce · 11 years
Photo
Słowo daję, ColorRun to chyba najbardziej fotogeniczny bieg :)
Tumblr media
6K notes · View notes
biegamgdziechce · 11 years
Photo
Tumblr media
Startujemy z serią cytatów biegowych! Wielkie podziękowania dla Braci Surma oraz Jędrzeja Chojnackiego :)
6 notes · View notes
biegamgdziechce · 11 years
Photo
Tumblr media
Radość biegania :) Fot. BBL Mikołów
0 notes
biegamgdziechce · 11 years
Photo
A Wy co lubicie zjeść na śniadanie? My z Magdą polecamy lekkie śniadanko w postaci jogurtu naturalnego z musem z kiwi i płatkami z pełnego ziarna. PYCHAAAA :)
Tumblr media Tumblr media
Jogurt naturalny z musem z kiwi i płatkami z pełnego ziarna.
1 note · View note
biegamgdziechce · 11 years
Text
Biegowe uczczenie wielkiej tragedii
Tumblr media
Dość szerokim echem wśród polskich biegaczy, odbił się wczorajszy tekst Michała Gwiazdowskiego pt. "Bieg powstania. Otoczka to hańba". Nie byłem, nie biegłem, przyznam szczerze, że jest tak dużo biegów ostatnio, że nawet nie czytałem o nim więcej. Wiedziałem tylko, że się odbył.
Można dyskutować, czy taka forma (bieg miejski) jest odpowiednią formą upamiętnienia tragedii, w której samych cywilów mogło zginąć i 200 tysięcy. Hańbą bym tego nie nazwał.Tak samo hańbą bym nie nazwał grup rekonstrukcyjnych, które były niejako "dodatkową" atrakcją tego biegu. Natomiast osoba, która wpadła na pomysł strzelania nabojami hukowymi do biegaczy, chyba trochę za bardzo się zagalopowała. Moim zdaniem jest to nie do przyjęcia, choć sam lubię to co robią grupy rekonstrukcyjne.
Mam wrażenie, że jak zawsze zabrakło wyobraźni. Osobiście nie popieram polskiej tendencji martyrologicznej. Trzeba w końcu skończyć użalać się nad sobą i iść do przodu. Trzeba pamiętać i przede wszystkim uczyć się na błędach i bolesnej przeszłości. Ale jeśli nie skupimy się na tym co jest tu i teraz, nie skupimy się na tworzeniu lepszego "dzisiaj" - to ofiary wszelkich konfliktów zbrojnych będą jeszcze bardziej bezsensowne.
Fot. Gazeta.pl
0 notes
biegamgdziechce · 11 years
Quote
[Running] is a hard, simple calculus: Run until you can’t run anymore. Then run some more. Find a new source of energy and will. Then run even faster.
Scott Jurek, Eat & Run (via 800meters)
Bardzo lubię ten cytat. Bardzo prosty przekaz, który nie tak prosto wprowadzić w życie. Ale da się. Warto próbować, zawsze :)
9K notes · View notes
biegamgdziechce · 11 years
Text
Nocny Bieg Stadionu Śląskiego i II Bieg Przełajowy "Doliną Olzy"
Po zawodach w Dąbrowie Górniczej na 6 kilometrów i Pszczyńskiej dyszcze musiałem zdecydowanie odpocząć. Przez dwa tygodnie biegania było mniej niż zwykle, czułem w nogach, że dałem z siebie dużo na tych biegach. Jednak głód biegania nie maleje, więc w ostatni weekend znowu postanowiłem wystartować w zawodach. Tym razem padło na Nocny Bieg Stadionu Śląskiego oraz II Bieg Przełajowy "Doliną Olzy".
Nocny Bieg Stadionu Śląskiego odbył się w piątek 5 lipca w Parku Śląskim w Chorzowie. Uczestnicy mieli do wyboru biegi na 5 i 10 kilometrów oraz marsz Nordic Walking na 5 kilometrów. Jako, że dwa tygodnie wcześniej złamałem na 10 kilometrów 40 minut, postanowiłem trochę się tym zwycięstwem nacieszyć i tym razem wystartować w biegu na 5 kilometrów. Cel - złamanie 19 minut.
Przyznam szczerze, że nie nastawiałem się jakoś super bardzo na sukces, gdyż przygotowań praktycznie nie było, a wieczorna pora raczej nie sprzyja świeżości. Bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie frekwencja, we wszystkich biegach łącznie wzięło udział około 600 osób. Uważam to za duży sukces organizatorów, szczególnie, że była to pierwsza edycja tego biegu. Ekipa BBLu znowu stawiła się w solidnej ilości, do tego biegła też moja lepsza połówka, koleżanka z pracy - no po prostu, wielu znajomków. Atmosfera była świetna, mimo, że przed biegiem przeszła wielka ulewa, a w oddali cały czas było słychać burzę. Trasa praktycznie po płaskim, z jednym dość uciążliwym dla mnie podbiegiem. Biegło mi się dość dobrze, mam wrażenie, że nie dałem z siebie wszystkiego. Mimo to, udało mi się dobiec na metę z czasem 18:55, co pozwoliło mi zając 14 miejsce OPEN oraz 6 w mojej kategorii wiekowej.
Na mecie czekał na mnie solidny medal z szarfą w złoto-modrych barwach, czyli coś czego mi brakowało na wydawałoby się - bardzo Śląskim biegu Korfantego. Moja luba dobiegła z czasem 31:31, co uważam, za bardzo dobry wynik jak na jej debiut w biegu na 5 kilometrów. Ba, dumny jestem :) Bardzo fajna impreza, z małymi wpadkami organizacyjnymi, które jednak nie raziły (15 minut opóźnienia, z powodu zaskakującej frekwencji oraz 14 sekund przesunięte czasy, które później skorygowano).
Do domu wróciliśmy z lekkimi problemami, gdyż ulewa zalała przejazd pod wiaduktem w Katowicach i musieliśmy wracać objazdem. Mimo to z uśmiechem do łóżka położyliśmy się spać koło 1 w nocy, jak po dobrej imprezie :) Następnego dnia, w sobotę mieliśmy jechać na II Bieg "Doliną Olzy" w Istebnej, ale od rana pogoda była dość niepewna, więc początkowo plany te zarzuciliśmy. Jednak siadając do śniadania (koło godziny 12) spontanicznie zmieniliśmy zdanie. Godzinę później siedzieliśmy już w samochodzie i jechaliśmy w stronę naszego pięknego Beskidu Śląskiego.
Pogoda po drodze trochę nas postraszyła deszczem, ale ostatecznie utrzymała się, a później zrobiło się wręcz pięknie. Trasa biegu miała mieć 4 kilometry i płaski profil, co jak później się okazało było bzdurą, bo kilometrów miała sześć, a krótki odcinek po płaskim był miłym odpoczynkiem od solidnego podbiegu i zbiegu.
Była to bardzo kameralna i sympatyczna impreza, która jednak zgromadziła kilku niezłych biegaczy (między innymi narciarskich, z okolicznych klubów), także było z kim się ścigać. Zawody te ukończyłem z czasem 24:08 zajmując 5 miejsce OPEN oraz 4 w mojej kategorii.  Na mecie otrzymałem medal, dyplom, napój oraz talon na kiełbaskę z rusztu. I to wszystko za ... 10 złotych! Ale do tego tematu wrócimy za chwilę. Magda załapała się na 3 miejsce w swojej kategorii wiekowej i tym sposobem przywiozła nie jeden, a dwa medale! Duma mnie rozpiera do dziś :)
Zawody były częścią XVII Dni Istebnej, także po biegu mieliśmy okazję uczestniczyć w bardzo sympatycznej imprezie z góralską muzyką, Beatlesami granymi świetnie przez Chrząszczy i naprawdę przyzwoitym reggae w wykonaniu Natural Mystic. Do tego piwko, prawdziwe góralskie placki z blachy i mnóstwo świetnej zabawy w samym sercu Beskidu Śląskiego. A teraz słów kilka na temat ceny owych biegów. Obydwa kosztowały 10 złotych. W pierwszym otrzymaliśmy elektroniczny pomiar czasu, napoje oraz naprawdę ładny i solidny medal. O takich rzeczach jak pełne zaplecze z szatniami, depozytem, toaletami i prysznicami nawet nie wspominam. W Istebnej natomiast pakiet startowy zawierał medal (co prawda mniej okazały), dyplom, ciepły posiłek, napoje oraz pomiar ręczny (pomiar zgodny co do sekundy z moim zegarkiem).
Dlaczego zwracam na to uwagę? Otóż, od pewnego czasu biegów pojawia się bardzo dużo. Różne dystanse, różne miejsca, różne ceny. Nie dajcie się jednak nabijać w butelkę. Jeśli ktoś za prawie 40 złotych nie jest w stanie zaoferować Wam nawet pamiątkowego dyplomu, to coś jest nie tak. Mam nadzieję, że biegacze w końcu zaczną głosować trochę swoim portfelem, bo opłaty na niektórych impreza są co najmniej absurdalne. A jak widać - da się zorganizować imprezę tanio i dobrze.
0 notes
biegamgdziechce · 11 years
Text
Trzeba po prostu biec - II Pszczyński bieg uliczny
W ostatni weekend brałem udział w dwóch biegach - w sobotę, w nocnym Biegu Świetlików, na 6 kilometrów w Dąbrowie Górniczej, w niedzielę, w Pszczynie w drugiej edycji tamtejszego biegu ulicznego, na dystansie 10 kilometrów. O pierwszym biegu nie chcę nawet pisać. Pierwszy raz zdarzyło mi się wrócić z jakiś zawodów tak zniesmaczonym i szczerze żałując, że się pojechało. Natomiast Bieg w Pszczynie to wielkie wydarzenie dla mnie. Od jakiegoś czasu sadzę się na złamanie 40 minut w biegu na 10 kilometrów. Do tej pory się nie udało, choć  zasadniczo była tylko jedna, oficjalna próba na zawodach. Trasa w Pszczynie jest dosyć płaska, więc jest szansa na poprawianie swoich życiówek.
Było tylko jedno ... w sumie nie jedno, było kilka "ale". Przede wszystkim pogoda - upał, słońce i mordercza trasa z powodu braku cienia na 95% trasy. Nigdy nie ukrywałem, że nie lubię ciepła i z lekkim utęsknieniem czekam na zimowe bieganie. Druga sprawa to zmęczenie po biegu w Dąbrowie. Zawody na krótsze dystanse zdecydowanie bardziej mnie "niszczą" niż biegi długie. A jako, że bieg odbywał się wieczorem, to do imprezy w Pszczynie miałem tylko kilka godzin na regenerację. Chętnych na łamanie 40 minut nie było. Marcin, który pierwotnie wspominał o takich planach jednak zrezygnował z nich. Zresztą nie dziwię się, praktycznie wszyscy z naszej BBLowej braci, trochę bali się ciężkich warunków atmosferycznych. Sam zresztą ostatecznie nie nastawiałem się na walkę o te 40 minut. Powiedziałem sobie - spróbuję wejść do pierwszej pięćdziesiątki i będę zadowolony.
Udało mi się stanąć mniej więcej z przodu, w okolicach 2-3 rzędu. Po wystrzale zabytkowego pistoletu wszyscy ruszyli. A trzeba przyznać, że impreza przyciągnęła sporo dobrych biegaczy. Ci od samego początku narzucili takie tempo, że nie miałem żadnych złudzeń - o miejsce raczej nie powalczę. Pierwszy kilometr 3:35, drugi 3:53, a ludzie zaczynają mnie wyprzedać. Myślę sobie - o kurcze, albo za chwilę część opadnie z sił, albo wyjątkowo mocno się ludzie dzisiaj czują. Kilometr trzeci z czasem 4:03 jasno mi pokazał, że opadam z sił. Ku mojemu zaskoczeniu na czwartym kilometrze czas się poprawił na 3:55. Wtedy powoli zacząłem kalkulować ile sekund powyżej czterech minut na kilometr mogę mieć, żeby zmieścić się w upragnionym czasie 39:59. Dość szybko porzuciłem matematyczne zagadki, wiedziałem jedno ... muszę po prostu biec. Ten bieg to była walka z innymi biegaczami, oni jakby nie istnieli. Byłem tylko ja, mój umysł i ciało, które musiałem jak najefektywniej wykorzystać. Możecie się śmiać, ale to jest właśnie to czego szukam w bieganiu. I znajduję to. 100% skupienia, 100% bycia tu i teraz, 100% polegania na sobie. I ten moment, w którym gdzieś z tyłu głowy słyszysz "zwolnij i tak nie dasz rady", "zatrzymaj się, odpocznij, to nie ma sensu". Moment w którym musisz sam siebie przekonywać, oszukiwać i walczyć ze swoją psychiką. Przede mną widzę, że ktoś skuszony tymi namowami zatrzymuje się, przebiegam obok i krzyczę próbując dodać mu otuchy "dajesz, dajesz". Na 9 kilometrze napotykamy na spory podbieg. Niezbyt długi, ale za to dość solidny. Endomondo przekazuje mi czas 4:21 - podbieg dał się we znaki. Patrzę na zegarek - jest jeszcze szansa powalczyć. Biegnę teraz już na całego, mając świadomość, że długo takiego tempa nie wytrzymam. Jeden zakręt, mocny zbieg, drugi zakręt, podbieg i zbieg z mostku, kolejny zakręt. "Gdzie ta meta?" mówię sam do siebie. W końcu zaczyna wyłaniać się zamek, to jeszcze tylko jakieś 100 metrów, próbuję wyłuskać z siebie ostatnie resztki sił. Wbiegając na metę wśród dopingu kibiców, widzę na dużym wyświetlaczu czas 00:40:01. To już koniec. Nie udało się. Zrezygnowany uśmiecham się sam do siebie zarzucając soczystym "no kur**, no nie". Ktoś wręcza mi medal, a ja ledwo stojąc na nogach jestem zarazem szczęśliwy, że to już koniec, jak i zawiedziony, że tak niewiele zabrakło.
Przychodzi SMS. Nie mam sił nawet wyciągnąć komórki z pokrowca. Patrzę tylko kątem oka - wiadomość z wynikiem. Czas 00:39:59. Nie potrafiłem w to uwierzyć, jednak jakimś cudem wbiegłem na metę sekundę przed wybiciem 40 minuty. Nagle ogarnia mnie niesamowita radość. Coś co wydawało się całkowicie nierealne tego dnia, kiedy już pogodziłem się, że nic z tego - nagle jest moje i nikt nie może mi tego odebrać. Niesamowite uczucie. Był to na pewno jeden z trudniejszych biegów. Ani Silesia Marathon, ani nic innego nie kosztowało mnie takiej walki ze sobą samym. Po raz kolejny uzmysłowiłem sobie też, że jeśli nie "umieram", nie przeklinam biegania i nie obiecuję sobie, że "nigdy więcej" - to nie znaczy, że nie dałem z siebie wszystkiego. Ale dość o wynurzeniach z dziwnych zakamarków mojego umysłu. O biegu tym warto wspomnieć także z innej przyczyny. Była to jedna z lepiej zorganizowanych imprez biegowych na jakich byłem.
Za 25 złotych w przedpłacie (40 na miejscu) dostaliśmy pamiątkowy bezrękawnik techniczny, wodę, talon na posiłek oraz (jeśli dobiegliśmy do mety) solidnie wykonany medal (części osób miał być dosłany z tego co pisano w regulaminie). Odbiór pakietów był bardzo sprawny, podobnie jak obsługa depozytu i wydawanie posiłków. Na szczęście tutaj dostawaliśmy solidną grochówkę z pieczywem, nie tak jak w Dąbrowie Górniczej - jogurt z batonikiem ... Warto zaznaczyć także, że organizatorzy widząc jaka szykuje się pogoda, zadbali o dwa punkty zraszania wodą oraz ustawili punkt odżywczy z wodą w połowie trasy. Do Pszczyny wrócę na pewno za rok, gdyż jest to zdecydowanie impreza warta polecenia!
Fot. Karolina Rząsa oraz Barbara Adamczyk
0 notes
biegamgdziechce · 11 years
Photo
Tumblr media
Prawie każdy biegacz lubi nowinki sprzętowe. Wielu kusi kupno nowych skarpet, koszulki czy bielizny - ot tylko po to, żeby sprawdzić, co tam nowego wymyślono. Dzięki pomocy firmy Nessi, która została moim partnerem sprzętowym będę miał możliwość potestować różne rozwiązania, które wychodzą z ich rąk! Tym bardziej cieszę się, gdyż sprzęt Nessi produkowany jest w Polsce! Dzięki wielkie za wsparcie, pokatuję wasze ciuszki jak się tylko da :)
0 notes