DEYNN- znana polska blogerka
DEYNN to jedna z najpopularniejszych blogerek modowych w Polsce. Jej ciekawe oraz oryginalne stylizacje, ale również osobowość przyciągają mnóstwo fanek, a nawet fanów! Liczba jej fanów na Facebooku przekroczyła obecnie liczbę 77 000 osób i pod tym względem wyprzedza wiele innych równie znanych blogerek. Świadczy to o tym, że Polacy cenią nie tylko jej styl, ale również sposób wyrażania siebie i charakter.
Sama DEYNN w wielu wywiadach mówi, że nie wyróżnia się z tłumu. Dla nas internautów jednak jej styl jest bardzo oryginalny, ale nawiązujący jednocześnie do tego co pojawia się w typowych sieciówkach. Dzięki temu dziewczyny mogą swobodnie inspirować się jej stylem i tworzyć coś swojego. Niedawno na jej blogu pojawiły się również posty dotyczące zdrowego odżywiania oraz sportu. Dzięki temu wiele fanek zainspirowało się determinacją oraz postawą Marity. Dobrze, że taka wpływowa i znana blogerka promuje zdrowy tryb życia ponieważ ma szansę wpłynąć pozytywnie na swoich fanów.
Jak mówi sama Marita, lubi bawić się modą. Na jej blogu możemy często zobaczyć rzeczy DIY, wykonane przez nią. Są to przerobione szorty, kurtki oraz wiele innych. Pokazuje ona dzięki temu, że samemu można również stworzyć coś modnego i oryginalnego. Ponadto ostatnio założyła swoją firmę i rozpoczyna swoją przygodę z projektowaniem odzieży.
Zarówno ja jak i wszyscy jej fani nie umiemy się doczekać efektów jej ciężkiej pracy i czekamy z niecierpliwością kiedy ukaże się jej własna linia. Myślę, że DEYNN zajdzie naprawdę daleko w świecie mody oraz dzięki swojemu zaangażowaniu i pasji jeszcze nie raz usłyszmy o jej sukcesach.
0 notes
Gracya – Panna młoda uwodzicielska i anielska
Ślub to jeden z najpiękniejszych dni w życiu. Kobiety marzą o pięknym ślubie już od dzieciństwa i pragną, by był on bajkowy i romantyczny. Taki właśnie klimat z marzeń uchwyciła firma Gracya w kolekcji bielizny ślubnej „Love story”. Wszystkie modele tej kolekcji są doskonałą podstawą stroju ślubnego.
Panna młoda zakładając bieliznę „Love story”, będzie mogła przeistoczyć się w królową śnieżnej bieli lub stonowanej wanilii. Interesujące, bardzo szykowne, ale także odpowiednio podkreślające figurę są zestawy z gorsetami w kolorze kremowym. Koronkowe lub gładkie idealnie komponują się z bardzo delikatnymi majteczkami, zaś całość dopełniają paseczki zapięć do pończoch. Białe zaś dzięki innowacyjnie rozmieszczonym szwom, uwydatniają linie kobiecego ciała.
Wśród kompletów w lśniącej bieli na uwagę zasługują choćby te, będące niczym koronkowy klejnot. Biustonosz i majtki ozdobione są misterną pajęczyną kwiatków, która wygląda wprost zjawiskowo, delikatnie układając się na ciele. „Love story” jest prawdziwą perełką pośród kolekcji firmy Gracya. Jest idealna dla każdej kobiety, która w dniu swojego ślubu pragnie być i subtelną, i zmysłową panną młodą.
0 notes
Elegantly Scant – uwodzicielska kokieteryjność lat 30.
Putting on the Ritz to kolekcja stworzona specjalnie po to, by uwodzić. Oryginalne komplety, nawiązujące stylistycznie do klimatu lat 30. ubiegłego wieku, to wspaniała propozycja dla kobiet lubiących łączyć prostotę i elegancję, ekstrawagancję i niewinność.
Elementy prawdziwej niewieściej nieśmiałości, takie jak prosty, klasyczny krój, pełny materiał i delikatny kolor, doskonale współgrają z ekstrawagancką czarną koronką, pończochami oraz dodającymi niezwykłej pikanterii koronkowymi rękawiczkami, które już przez same konotacje kulturowe są w stanie przemienić każdego nieśmiałego anioła w zmysłowego wampa.
Kreacje bardzo dobrze prezentują się w sesjach buduarowych z wykorzystaniem oświetlenia, w którym satyna, będąca głównym materiałem większości prezentowanych kompletów, delikatnie się mieni, budując klimat magii i fantastyczności. Ze względu na nawiązania stylistyczne sesje buduarowe z wykorzystaniem bielizny Putting on the Ritz najlepiej jest wykonywać w przestrzeniach stylizowanego na lata 30. ciemnego pokoju, wyposażonego w meble i sprzęty charakterystyczne dla tego okresu.
0 notes
Klasyka w jesiennym wydaniu Selmark
Stonowana kolorystyka, subtelny wzór – to cechy charakterystyczne kolekcji Selmark.
Jesienno-zimowa kolekcja bielizny firmy Selmark obejmuje szereg zbliżonych do siebie stylistycznie modeli. Całość opiera się na założeniu, że klasyczna elegancja jest modna zawsze. Jeśli chodzi o kolorystykę kompletów, to znajdziemy tutaj zarówno barwy „typowo bieliźniane”, czyli biel, czerń i cielisty beż, jak i wyraźny ukłon w stronę jesiennej aury – bieliznę w przydymionym odcieniu czerwonego wina i szaroniebieskiej zieleni, przywołującej na myśl kolor zimowego morza.
Chociaż fasonu bielizny nie można nazwać awangardowym, to niewątpliwie zwraca uwagę dopracowanie bielizny. Biustonosze wykonane są z miękkiego, przyjemnego w dotyku materiału, ozdobione subtelnym motywem roślinnym typu arabeska. Uwagę zwraca zgrabny wykrój miseczek w niektórych modelach – zwłaszcza wycięcie w kształcie łagodnej fali, które ładnie eksponuje biust
Sporo ożywienia wprowadza dolna część kompletu. Połączenie materiału z koronką nadaje całości lekki i seksowny wygląd, nie tracąc nic ze swej elegancji. Zwłaszcza zdobienie lśniącą nitką sprawia, że komplet znacznie „ożywa”. Jeśli chodzi o fason majtek, to każda pani znajdzie to, w czym czuje się najbardziej komfortowo. Do wyboru mamy bowiem zarówno tradycyjne figi, jak i stringi oraz spodenki. W ofercie znajdują się także stringi z wszytymi paskami do pończoch… – tak, na bardziej wyszukane okazje ;-)
0 notes
Kolorowa Dusza opowiada nam co nieco o sobie
Znana, polska blogerka Kolorowa Dusza odpowiedziała nam na kilka pytań, dzięki czemu możemy ją lepiej poznać. Znajdziecie tutaj informacje na temat jak zaczęła swoją przygodę z prowadzenie bloga, jakie są jej ulubione i znienawidzone trendy czy nawet to w jaki sposób lubi spędzać czas wolny. Zapraszamy Was do zapoznania się z tym co Kolorowa Dusza ma nam do powiedzenia :)
Dziennikarz: Absolutny must have w mojej szafie.
KD: Zdecydowanie jeansowe spodenki z podwyższonym stanem!
Dziennikarz : Czego brakuje w polskiej modzie?
KD: Przede wszystkim odwagi. Ludzie za bardzo przejmują się opinią innych i nie ubierają się zgodnie ze swoim własnym stylem.
Dziennikarz : Co odróżnia Twój styl od innych blogerek, co uważasz za swój znak rozpoznawczy?
KD: Jestem maniaczką różnego rodzaju spódnic! ;)
Dziennikarz : Które trendy kochasz a których nie cierpisz?
KD: Uwielbiam klimaty boho czyli koronkę, wzory azteckie i frędzle, natomiast nie przypadł mi do gustu trend czarno-białej kraty i moro.
Dziennikarz : Co zainspirowało Cię do prowadzenia bloga?
KD: Już wcześniej prowadziłam innego bloga, więc to środowisko nie było mi obce. Założyłam bloga o modzie bo chciałam się najprościej mówiąc sprawdzić i zobaczyć reakcję innych na moją osobę i styl.
Dziennikarz: Co w prowadzeniu bloga jest największym wyzwaniem?
KD: Tak naprawdę każdy najmniejszy krok do przodu jest wyzwaniem dla bloggerki.
Dziennikarz : Skąd czerpiesz inspirację?
KD: Internet, prasa, moda uliczna – dosłownie wszystko!
Dziennikarz : Co miało największy wpływ na Twoją miłość do mody?
KD: Nic konkretnego. Już jako mała dziewczynka uwielbiałam ciuchy, przebieranki, później miałam marzenie zostać projektantką, a wyszło na to, że założyłam bloga i idzie mi to całkiem nieźle :)
Dziennikarz : Jeśli nie zajmuję się blogiem to poświęcam czas na…
KD: Spędzanie czasu ze znajomymi, rower, jazdę konną, fotografowanie, podróże.
Dziennikarz: Za 10 lat będę….
KD: Szczęśliwą ze swojego życia osobą, spełniającą się i żyjącą pełnią sił :)
0 notes
Trzeźwe spojrzenie
Na lekkim rauszu była królową imprez. Ale zarwane noce przynosiły ciężkie poranki i fatalne samopoczucie. Copywriterka z agencji reklamowej Anna Smutniak postanowiła skończyć z alkoholem. I choć rozstania nigdy nie są łatwe, szybko odkryła, że to była toksyczna miłość. Krwawa Mary na imprezie służbowej, czerwone wino na randce, prosecco na plotkach z przyjaciółkami. Dla kurażu, dla towarzystwa, z nudów. Gdy rozmowa się nie kleiła, wystarczyło zamówić kolejną butelkę. Po kilku drinkach zmieniałam się w mistrzynię anegdot i ciętej riposty. Alkohol był nieodłącznym elementem mojego życia towarzyskiego. Miałam swój rytuał - wracając w piątek z pracy do domu, zahaczałam o pobliski sklep z winem I kupowałam prosecco na „bifor". Brałam kilka butelek na zapas, żeby starczyło na cały weekend. Do niedzieli nie było jednak już po nich śladu. Czasem otwierałam jedną jeszcze sama, zanim wpadli znajomi. Rok temu zakończyłam ponad pięcio-letni związek. Żeby zająć czymś myśli, rzuciłam się w wir pracy i imprez. Rozstanie zbiegło się w czasie z awansem w agencji reklamowej. Z jednej strony dodało mi to skrzydeł, z drugiej bałam się, czy podołam nowym obowiązkom. A było ich sporo, musiałam często kończyć projekty w domu. Czasem nalewałam sobie lampkę wina. Alkohol w niewielkich dawkach uprzyjemniał mi nadgodziny i wzmagał kreatywność. Nie chciałam jednak skończyć jako smutna singielka pracoholiczka, która spędza wieczory, upijając się w samotności przed komputerem. Dlatego dbałam, by mieć zajęcie i towarzystwo na każdy wolny wieczór. Po pracy siłownia, koncert, spotkanie ze znajomymi w knajpie. Nie mogłam narzekać na nudę. Tylko że praktycznie każde moje wyjście wiązało się z piciem. Lampka wina na wernisażu, piwo po kinie, drink na branżowym evencie. Ale przecież moi znajomi też pili i często to oni wychodzili z tą inicjatywą, więc nie widziałam w tym nic złego. Zresztą lubiłam ten lekki szum w głowie. Kieliszek (albo kilka) chardonnay był dla mnie niezawodnym sposobem na poprawę humoru i rozluźnienie po ciężkim dniu w pracy. Dzięki niemu schodził ze mnie stres i zasypiałam jak dziecko. Gorzej było rano. Często budziłam się niewyspana i rozdrażniona. Moja twarz była ziemista i napuchnięta, miałam worki pod oczami. Do tego ból głowy rozsadzający czaszkę i ta potworna suchość w ustach. Ratował mnie antykacowy zestaw; aspiryna, kawa, świeżo wyciskany sok z pomarańczy, korektor pod oczy i okulary przeciwsłoneczne, ale i tak docierałam do pracy mocno „wczorajsza". Niby niczego nie zawalałam, ale w „te dni" praca szła mi opornie, miałam problemy z koncentracją i odliczałam godziny do wyjścia. W weekendy było łatwiej - mogłam po prostu przespać kaca. Zdarzało się, że po piątkowej imprezie w sobotę nie miałam siły wstać z łóżka aż do wieczora. Szczytem mojej aktywności było oglądanie seriali i zajadanie pizzy. Do tego doszedł emocjonalny roller-coaster i zmiany nastroju. Gdy schodziła ze mnie imprezowa euforia, ogarniał mnie kac moralny - dół, wstyd, poczucie beznadziei. Albo robiłam się drażliwa i byle co wyprowadzało mnie z równowagi. Nie miałam ochoty z nikim rozmawiać, alergicznie reagowałam na hałas czy tłum.
Mój tryb życia coraz bardziej mnie męczył i odbijał się na moim zdrowiu, samopoczuciu i wyglądzie. Mimo że regularnie ćwiczyłam, moje ciało było dalekie od ideału. Zwłaszcza brzuch - non stop wzdęty, tak że czasem ledwo udawało mi się zmieścić w spodnie. Starałam się zdrowo odżywiać, ale po imprezie albo na kacu często rzucałam się na ociekające tłuszczem fast foody lub przez cały dzień było mi tak niedobrze, że mogłam tylko pić wodę. Ta karuzela odbiła się na moim metabolizmie. Zaczęłam tyć. Pogorszyła mi się też kondycja. Pompki, przysiady, deski, które wcześniej robiłam bez zadyszki, sprawiały mi coraz większą trudność. Na dodatek okresowe badania krwi wykazały, że mam podwyższony cholesterol. - Ile ma pani lat? 32? W tym wieku to niepokojące - skwitował lekarz i zalecił lekką dietę. Czułam, że muszę coś z sobą zrobić. Koleżanka z pracy wybierała się na obóz treningowy w górach, połączony z detoksem. - Może pojedziesz ze mną? Tylko tam nie ma alkoholu -uprzedziła z góry. Zrobiło mi się trochę głupio. Nie chciałam być kojarzona jako ta, dla której każda okazja, aby się napić, jest dobra. - Dam radę - odpowiedziałam, choć trochę się bałam, jak wytrzymam tydzień hardcorowego wycisku i całkowity brak używek. Na miejscu nie miałam jednak nawet czasu, by pomyśleć o tym, że mam ochotą na prosecco. Dzień był wypełniony od 6 rano: pobudka, joga, potem sześciogodzinna wyprawa w góry. Do tego wegetariańska dieta, zielone koktajle i oczyszczające herbaty. Wieczorem byłam tak padnięta, że zasypiałam nad książką przed 22. Z obozu wyjeżdżałam w świetnym humorze, dumna z siebie (okazało się, że moja kondycja nie jest taka zła), z promienną cerą i płaskim brzuchem. W talii straciłam 5 cm! Czułam, że zadbałam o swoje ciało, oczyściłam je z toksyn i pozwoliłam odpocząć głowie. Aby tego nie zaprzepaścić, chciałam utrzymać choć część zdrowych nawyków. Nie było łatwo, bo pokusy czekały na każdym kroku. Po powrocie umówiłam się z koleżanką. - Wow, wyglądasz o trzy lata młodziej. To co, standardowo, butelka prosecco? - Dla mnie lemoniada - odparłam. - Ktoś tu przeszedł na zdrową stronę mocy. Fajnie. Ciekawe, kiedy ci minie - skwitowała półżartem. Moja abstynencja wzbudzała skrajne emocje. Niektórzy próbowali mnie złamać, inni zarzucali, że zrobiłam się nudziarą.-Wcześniej zamykałaś imprezy, teraz pierwsza z nich wychodzisz - narzekali. Podpici znajomi zaczęli mnie drażnić. Pijacki bełkot ciężko było przekuć w interesującą rozmowę, a głupie żarty wcale nie były takie śmieszne. Przestały mnie też bawić całonocne imprezy. Okazało się, że wiele z nich bez alkoholu jest po prostu nudna. Często dopiero po paru drinkach zaczynałam się rozkręcać. Teraz gdy miałam już dość, zamiast zapijać nudę czy zmęczenie, po prostu szłam do domu. Najprzyjemniejsze okazały się poranki, zwłaszcza w weekend. Budziłam się bez kaca, wypoczęta, pełna energii. Dzięki temu, że przestałam zarywać noce, okazało się, że mam cały dzień dla siebie. Nagle bez trudu znajdowałam czas na spacer, wystawę, książki, gotowanie. I sport. Napięcie, które wcześniej łagodziłam alkoholem, rozładowywałam teraz na siłowni. Po ostrym treningu czułam znacznie większy przypływ endorfin niż po butelce wina. Minęły mi też huśtawki nastrojów. Zyskałam nie tylko wolny czas i równowagę psychiczną, lecz także pieniądze. Podczas wyjścia do klubu potrafiłam lekką ręką wydać na drinki ponad 100 zł. Teraz mogłam bez wyrzutów sumienia przeznaczyć je na zakupy, masaż czy manikiur. Lista korzyści z niepicia stawała się coraz dłuższa. Pojawiły się też straty, głównie w postaci znajomych. Część trochę się ze mnie podśmiewała. Niektórzy przestali zapraszać mnie na imprezy. Było mi trochę przykro, bo zrozumiałam, że to nie przyjaźń nas łączyła, tylko wspólne picie. Alkohol sprawiał, że dogadywaliśmy się bez słów. Bez niego dawny „przelot" zniknął. Z drugiej strony pojawiały się głosy uznania. Nigdy w życiu nie nasłuchałam się też tylu komplementów. - Super wyglądasz, co sobie zrobiłaś? To jakiś nowy zabieg? A może się za kochałaś? - pytały koleżanki. - Nie, właśnie zakończyłam wieloletni, burzliwy i toksyczny związek. Z alkoholem. I choć wiele mnie z nim łączyło, to była jedna z lepszych decyzji w moim życiu.
Źródło: Trzeźwe spojrzenie, Elle, styczeń 2018, s.194-196.
0 notes
To jest jej czas
Minęły już ponad dwie dekady, odkąd Cindy Crawford współpracuje z Omegą. Teraz do grona ambasadorów dołączyły, jej dzieci, Kaia i Presley. O tym - i nie tylko – rozmawiamy z top modelką w Paryżu.
Niedawno wystąpiłaś w pokazie Versace, na którym szłaś u boku innych supermodelek z lat 90. To musiało być emocjonujące przeżycie.
CINDY Crawford T0 było wspaniałe! Carii Bruni nie widziałam od dłuższego czasu. Z Naomi Campbell i Ciaudią Schiffer pracowałyśmy dla Balmain. Umawiam się też z Heleną Christensen. Ale co innego spotkać się na lunchu, a co innego iść razem po wybiegu. Wszystkie stojąc za kurtyną, śmiałyśmy się. Jednak tuż przed pokazem zaczęłyśmy się naprawdę denerwować. Nasz udział był niespodzianką nawet dla pozostałych, młodych modelek. Miałyśmy oddzielną przebieralnię , więc one dowiedziały się o wszystkim dopiero pół godziny przed pokazem, na próbie. Gdy wszystkie przeszłyśmy przez ich przebieralnię, widziałam w ich oczach, jak są podekscytowane. Myślę, że nowe pokolenie modelek bierze z nas przykład, idealizuje nasze czasy.
Skąd w nich ta fascynacja latami 90.?
Moje pokolenie sięgało do lat 60 i 70. Każdy wraca do okresy, który jawi mu się jako złota era, każdy poszukuje inspiracji w przeszłości ją idealizuje.
W pokazie Versace szła również Twoja córka, Kaia, debiutująca modelka. Dajesz jej rady dotyczące świata mody?
Najważniejsza rada to maksymalnie się angażować, a na sesji nie siedzieć z nosem w telefonie. Słowem – być profesjonalistką. Nie sądzę, że tej pracy można się nauczyć. Musisz dobrze się czuć w otoczeniu kamer, a Kaia jest do nich przyzwyczajona od dziecka. Mój mąż jest fotografem i non stop robił jej zdjęcia, ja też zabierałam ją na sesje. Czasem jej podpowiadam, jak się zachowywać na wybiegu, aby nie chodzić jak inne modelki. Wiele dziewczyn nie ma emocji w oczach, wyglądają jak roboty, a na wybiegu liczy się osobowość. Wtedy publiczność patrzy nie tylko na ubrania, lecz tak że na ciebie. jednym z pierwszych pokazów Kai był show Alexandra Wanga w Nowym Jorku Ludzie dostrzegli wtedy, że ma to coś.
Nie martwi Cię to, że jest tak młoda? Sama wiesz, że świat mody potrafi być okrutny...
Gdy zaczynałam, też miałam 16 lat. Nigdy nie stała mi się żadna krzywda Mój mąż nie chce, by Kaia dorosła zbyt szybko, wolałby, żeby nadal miała siedem lat i była blisko rodziców. Mnie na pewno łatwiej zaakceptować, że tak szybko się usamodzielnia, bo sama mam bardzo aktywne życie zawodowe. Od 12 lat prowadzę swoją linię kosmetyków do pielęgnacji skóry, a w Stanach także firmę sprzedającą licencje na produkcję mebli.
Twoja córka właśnie dołączyła do rodziny Omegi. Ty z tą marką jesteś związana od 22 lat...
Tak naprawdę jest częścią tej marki od urodzenia. Dużo wspólnych chwil przeżyłyśmy właśnie dzięki Omedze. Gdy Kaia miała siedem lat, pojechałyśmy do Pekinu na igrzyska olimpijskie. Potem byliśmy całą rodziną na olimpiadzie w Vancouver, ale naprawdę wyjątkowy czas spędziłyśmy trzy lata temu w Peru. Brałyśmy udział w akcji organizacji dobroczynnej Orbis, z którą współpracuje Omega. Odwiedziłyśmy peruwiański szpital, w którym były dzieci po operacji wzroku, starsze osoby leczone z zaćmy Kaia zobaczyła, co Omega naprawdę robi dla ludzi. Idea tej marki opiera się na dziedzictwie, dlatego lepiej, gdy jej historię opowiadają przedstawiciele kilku pokoleń, tak jak ja i moja córka.
Jak wyglądały początki Twojej współpracy z marką?
Żartuję, że jestem z Omega dłużej niż ze swoim mężem. Najpierw podpisałam kontrakt na trzy lata, który był regularnie przedłużany Dla modelki to ważne, aby znaleźć odpowiednią markę, której może być długoletnią ambasadorką. Gdy podpisywałam pierwszą umowę, miałam 26 lat i nigdy wcześniej nie miałam zegarka. Razem z Omegą dorastałam, stawałam się kobietą, a oni to rozumieli, włączając mnie w coraz to ważniejsze projekty i akcje charytatywne.
Czym jest dla Ciebie zegarek? To element Twojego codziennego stroju?
Nikt nie musi dziś nosić przy sobie zegarka, bo każdy ma smartfona. Zegarek to dodatek. Kiedyś lubiłam nosić męskie zegarki, ale do sukni wieczorowej lepiej pasuje coś, co przypomina biżuterię. ja najczęściej wkładam model Ladymatic w złocie z czarną tarczą i brylantami, ale największy sentyment mam do Constellation, ponieważ to ten model miał reedycję, gdy podpisywałam kontrakt z marką. Na szczęście dzięki temu, ze jestem z Omegą tak długo, mam w domu dość spory wybór zegarków (śmiech).
Skoro rozmawiamy o czasie, to...jak radzisz sobie z upływającym czasem?
Starzenie się ma plusy i minusy. Z wiekiem nabiera się pewności siebie. Z drugiej strony, gdy wstaję rano, mam na twarzy odciśniętą poduszkę. Ale czuję się wyróżniona, że mogę się starzeć - straciłam kilka przyjaciółek z powodu raka piersi. Mam też to szczęście, że wciąż mam oboje rodziców. Do niedawna żyły też obie moje babcie. jedna zmarła w zeszłym miesiącu w wieku 98 lat, a druga ma 94 lata i wciąż wszystko robi sama.
Jesteś blisko ze swoją rodziną?
Moja marna i siostry to moje największe autorytety. Była gospodynią domową, ale wiem, że chciała pracować. Dopiero gdy mój 10-letni brat zmarł na białaczkę, poszła do pracy. Dostała wiele ciosów - straciła dziecko, rozwiodła się z ojcem. Nigdy się nie poddała. Dopiero gdy dorosłam, zdałam sobie sprawę, jakiej siły do tego trzeba. Dostrzeżenie w ludziach dobrej strony nie przychodzi nam naturalnie. Moje siostry są do niej podobne. Są świetnymi matkami. Obie są nauczycielkami. Gdyby nie modeling, ja pewnie też bym pracowała w szkole.
Jakie wartości starasz się przekazywać swoim dzieciom?
Mój mąż powtarza: „jeśli kochasz swoją pracę, to nie czujesz, że pracujesz”. Chciałabym pomóc im odnaleźć swoją pasję, która stanie się częścią ich życia, także zawodowego. Wtedy uznam, że odnieśliśmy sukces jako rodzice.
Źródło: Marcin Świderek, To jest jej czas, Elle, styczeń 2018, s.80-81.
0 notes