Ten kto potrafi zachować, żywe i prawdziwe marzenie z dzieciństwa i mimo pogardy świata, jest w stanie zachować je, w swoim nagim bezbronnym sercu, ma odwagę żyć tak, jak wymarzył to sobie w dzieciństwie, jest człowiekiem prawdziwym i spełnionym
Szedł sobie, dnia pewnego, ulicą, ciemno było, trochę zimno, jesienny wieczór denny, dzień cały, był taki lekko otępiały, lecz coś grubego stać się miało, się stało w przyszłości, gdyż w przeszłości jesteśmy, w tym momencie, leci se koleszka, właśnie jest na zakręcie, patrzyłem na to, widziałem i aż mnie zamurowało, obok mnie, w sumie zamurowało każdego, obserwowałem go już wcześniej dłuższą chwilę, bo widziałem że idzie chłop odpierdolić coś, jakąś zadymę, po prawdzie, to miałem iść do domciu, w kimę, ale pomyślałem, jeszcze sobie trochę pożyje, polecę za nim, zobaczymy czy chłop coś odhuligani, z jego mimiki wynika, na czole ma to napisane, że armani dziordzio bransoleta, spodobała mu się, tak jak ser feta, pierwszy raz poznawszy, się najadłszy za pierwszym razem, a potem serek jadł, raz za razem, jakoś tak mu się spodobała, za dużo do gadania nie miła, ale przecież bransoleta to nie kobieta, nie klekocze, dużo bynajmniej nie było mu trzeba, jedno spojrzenie i już wiedział, jego jest ta bransoleta, w historii tej, rzecz jest taka, iż ta bransoleta nie jest dla jakiegoś tam zwykłego cwaniaka, byle chłopaka, wariata, spod trzepaka, tu trzeba nie byle kozaka, tępaka, co za oknem karmi ptaka, droga do tej bransolety, często sprawia, że zanikają życia podniety, ale to tylko dla hecy, na byle gościa, jak się okazać miało, błysk, szyst, prast, wjebalo leszcza, ciekawy jest, ile wart jest ten fant, jak wiele warte jest wcielenie, tej błyskotki, slicznotki, ale najpierw czeka przeprawa nie lekka, bowiem ta bransoletka zamknięta jest w kufsze żelaznym, który żeby otworzyć, trzeba w chuj siły, w to włożyć, cztery Pudziany, by nie wystarczyły, żeby tam dotrzeć, tam gdzie historii jest sedno, przetrwać trzeba bedzie jeszcze nie jedno, bowiem kufer pierścieniem piekielnego ognia jest otoczony, a przed nim stoi orszak uzbrojony cały, po zęby wyekwipowany, chłopy tam szczerzą kły i czekają na jegomościa, by nie pozwolić mu na to, co on jednym spojrzeniem skradł już dawno, należy mu się ta bransoleta, jest pewien, no to co kolego, trzeba przygotować się do tego i tu właśnie już koleszka przygotowany, nie zwleka, zamierza spełnić swe plany, lekko wydygany przezwycieża te stany, wjeżdża i bez wątpliwości ropierdala tych kilku gości, za pomocą siły i mądrości wprowadza ich w stan nieprzytomności, po to tu przyszedł, nieznane mu są uczucia skrupułów i litosci, chce zajebać, co się mieni, srebrzysto, jest już blisko, przez ogień piekielny jeszcze przejść jakos trzeba, co zrobić, chyba inaczej się nie da, wskoczył w nie, tak po prostu, tak jak prosto z mostu, zażartował sobie z losu, który na jego stronę przechylił się w taki sposob, no i jest kufer, obiecany, lecz niestety do Pudziana mu daleko, do kufra niby blisko, namacalny, ale jednak też daleko, wycofać się nie da, rozlało się mleko, nagle iskra z nieba, cholera jasna, coś w gościa wstąpiło, przypomniał sobie ile piniendzy, za nią dostanie, nagle takiej mocy uzyskał, że kufer zamienił się w kupę gówna, skruszył się jak chujowy kryształ, Bożek moc mu wysłał, gdy przypomnial sobie ile warta jest ta iskra, bransoleta, drugi czlowiek i do życia podnieta.