Tumgik
przemsa · 4 years
Text
Rzucamy w Kurskiego kamieniami?
To o czym dziś chcę napisać jest dla mnie tematem śliskim z dwóch powodów, przy czym ten pierwszy szczególnie mocno może obnażyć moją niewiedzę. Drugi to subiektywne odczucia i tutaj łatwiej będzie mi się wybronić. Wahałem się więc chwilkę zanim zasiadłem do klawiatury, ale wygrała chęć polemiki z wszelkiej maści ekspertami, których prawdziwy wysyp obserwuję od niedzieli. Ostatecznie przeważyła znaleziona gdzieś opinia, że to wina Papieża Franciszka, który kryteria uznania ślubu kościelnego za nieważny ponoć mocno załagodził, a ja dość alergicznie reaguję na krytykę tego Papieża uprawianą namiętnie przez samozwańczych, domorosłych prefektów Kongregacji Doktryny Wiary, w których świecie gorszy od biskupa Rzymu jest tylko sam Belzebub, o ile rzecz jasna nie jest nim on sam we własnej osobie. Jak można się więc już domyślić, mój dzisiejszy wpis dotyczył będzie ponownego ożenku przed ołtarzem Jacka Kurskiego. Jacek Kurski nie jest człowiekiem za którym przepadam. Gdy widzę jego uśmieszek, słucham peanów na cześć Disco Polo i Eurowizji, zwyczajnie mnie mdli. Gdy dodatkowo przypomnę sobie, że ma brata bliźniaka robiącego w najpoważniejszej propagandzie Trzeciej Rzeczpospolitej, przy której ta, którą on uprawia w pozornie potężniejszej Telewizji Publicznej jest nędzną amatorką, nie potrafię myśleć o nim z sympatią. Wiem zresztą, że w odczuciach tych nie jestem odosobniony. Mówiąc wprost nie dziwię się ani trochę, że drugi ślub kościelny, którego właśnie mu udzielono może wzbudzać w ludziach tyle niechęci i kpin jednocząc ponad podziałami „naszych” oraz tradycyjnie wrogich wszystkiemu, co związane z Prawem i Sprawiedliwością „elit”. Może jednak Jacek Kurski nie jest wyrachowanym cynikiem potrafiącym bez mrugnięcia okiem "udowodnić", że ślub, którego lata temu mu udzielono był w momencie jego zawierania nieważny, bo faktycznie takim był? To właśnie ten wspomniany na początku śliski powód numer dwa: niezręcznie mi o tym wszystkim pisać, bo wzorem chyba większości konsumentów mediów zwyczajnie Kurskiego nie lubię i to determinuje moją opinię o wszystkim, co jest z nim związane. Znacznie istotniejsze wydaje mi się jednak to, że obiektywnie rzecz biorąc nikomu z nas nic do tego, jak Kościół rozstrzyga kwestie ewentualnej nieważności udzielonego ślubu. Ma prawo ową nieważność swoim autorytetem stwierdzić i jak w przypadku odpuszczenia grzechów, wszelkiego rodzaju kpiny „wiedzących lepiej” należy więc zbyć wzruszeniem ramion. Wspomniałem, że to dla mnie grząski grunt, ale wydaje mi się, że analogia z sakramentem spowiedzi jest całkiem na miejscu. Tutaj udzielający rozgrzeszenia kapłan musi zakładać, że penitent spełnił wszystkie warunki konieczne, by mogło mu zostać udzielone rozgrzeszenie, a jeżeli nie, to nie cierpi na tym autorytet Kościoła, ale wyłącznie sumienie grzesznika. Jeżeli więc Jacek Kurski potrafił wykazać, że udzielony mu ślub nie spełniał przynajmniej jednego z zasadniczych elementów wymaganych by był on ważny, to mógł on zostać uznany za niezawarty i tym samy nabył on prawo do ponownego złożenia przysięgi małżeńskiej w kościele. On sam wie najlepiej, czy rzeczywiście przedstawił powody prawdziwe. Jeżeli nie, to dopuścił się grzechu ciężkiego, więc co mu z tego ponownego małżeństwa, wtedy pozornie usankcjonowanego na Naprawdę Samej Górze? W końcu katolikowi powinno zależeć wyłącznie na tym, by stając pewnego dnia przed Panem Bogiem móc mieć nadzieję, że ten będzie miał podstawy, by okazać mu swoje miłosierdzie, a kłamstwo skutkujące tym, że „co Bóg złączy, niech człowiek nie rozdziela” uznano za formalnie nigdy naprawdę nie złączone, w ostatecznym rozrachunku raczej nie zwiększa szans na zbawienie. Tak mi się w każdym razie wydaje. Najistotniejsze, że chodzi po prostu o nasze sumienie. Patrząc więc na ponowny ślub Jacka Kurskiego z tej perspektywy, pozostaje nam  uznać, że jeżeli coś nam się tutaj nie podoba, to jest to nasz problem, a nie samego zainteresowanego. Tylko on bowiem wie, jak naprawdę z tym jego pierwszym ślubem było i odpowie za to nie przed ekspertami naszego pokroju, ale przed Panem Bogiem. Jednym słowem obojętnie, czy proces uznania, że w chwili jego zawierania małżeństwo było nieważne trwa 45 dni czy pięć lat. Finalnie dla kogoś, kto poważnie podchodzi do swojej wiary to sprawa kluczowa, w której werdykt determinuje wszystko, natomiast dla katolika wyłącznie z nazwy to od początku rzecz bez większego znaczenia. A kto ma pewność, że Kurski jest właśnie takim cynicznym, udającym dla doraźnych, wizerunkowych korzyści „świętego”, niech pierwszy rzuci kamieniem. przemsa http://toyah1.blogspot.com/2020/07/to-o-czym-dzis-chce-napisac-jest-dla_21.html
0 notes
przemsa · 4 years
Text
Kto co komu zawdzięcza
Dżeri ma trzydzieści pięć lat i jest niewidomy. Nie od urodzenia, ale ponieważ większość swojego życia poświęcił konsumpcji alkoholu, niespecjalnie znajdował czas by zainteresować się tym, że z jego wzrokiem dzieje się coś niedobrego. Jakaś wrodzona wada, która dzień za dniem, systematycznie się pogłębiała. Gdy się zreflektował było już trochę za późno i choć nie pije ponad pięć lat, mieszkając w ośrodku dla niewidomych możliwości zorganizowania sobie leczenia ma mocno utrudnione. Ludzie lepiej sytuowani, wspierani przez rodzinę oraz znajomych, w podobnych okolicznościach muszą nieźle się nagimnastykować. Co dopiero dorosły kawaler bez oszczędności i z niespecjalnie przyjaznego bliźnim domu. Poznałem go przypadkiem kilkanaście miesięcy temu za pośrednikiem mojego kumpla Rafała, który akurat nie mógł go gdzieś podrzucić, a ja znalazłem się w pobliżu. Zgodziłem się. O wskazanej godzinie Dżeri czekał na mnie z białą laseczką przed budynkiem, który zamieszkuje z innymi niewidzącymi. Ubrany w modne w latach dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku czarne spodnie garniturowe, rozchodzone czarne półbuty z frędzelkami i białą, najprawdopodobniej weselną, a na pewno zbyt dużą i wymiętą koszulę, przywitał się ze mną mocnym uściskiem dłoni. Wziąłem go pod ramię i pomogłem wsiąść do samochodu. Wtedy dopiero dowiedziałem się, że jedziemy „na casting na pacjenta dla studentów akademii medycznej”. Dokładnie tak się wyraził, a ja się nie dopytywałem, choć zupełnie nie miałem pojęcia, o czym w ogóle mówi. Sam od siebie uspokoił mnie zapewniając, że to sprawdzona informacja, a poza tym odpowiednio wcześniej telefonicznie wszystko załatwił i że jesteśmy umówieni.Faktycznie byliśmy. Czekając na naszą kolej, bo chętnych nie brakowało, usłyszałem, że polega to na tym, że zainteresowane osoby udają hospitalizowanych. By sprawdzić przydatność do tej roli przedstawiają przygotowaną wcześniej przez organizatorów krótką historyjkę na temat zmyślonej sytuacji rodzinnej oraz rzecz jasna choroby. Nie wiem, czy przyszli lekarze wiedzą, że przeprowadzają wywiad z podstawionymi osobami, bo Dżeri niestety się nie zakwalifikował i na tym ta sprawa się zakończyła. Moim zdaniem wypadł wcale nieźle i to grając nie siebie, ale jakiegoś faceta po operacji wyrostka, który dodatkowo cierpi bodajże na zapalenie stawów. Nie była to więc trywialna w jego przypadku rola niewidomego. Zapewne obawiano się, że ze względu na swoje kalectwo może być kłopotliwy, a że chętnych nie brakowało, to i Dżeriego odstrzelono. Zadzwonił do mnie kilka dni później aby o tym smutnym fakcie poinformować. Nie żalił się jednak ani nie utyskiwał, tylko od razu wyłuszczył, że ponownie chciałby gdzieś ze mną podjechać. Tym razem chodziło o przesłuchanie do programu „Mam Talent”. Jak się okazało, bardzo pochopnie wyraziłem zgodę, bo po drodze wyjaśnił, że będzie opowiadał skecz i muszę z nim wystąpić, gdyż kolega z którym się przygotowywał w ostatniej chwili wystraszył się i zrezygnował. Momentalnie oczami wyobraźni zobaczyłem, jak robię z siebie małpę na całą Polskę, a w głowie zaczął mi dźwięczeć szczery, niczym nieskrępowany rechot rodziny i kolegów. Tak. Słyszałem wyraźnie rżenie, które będzie się za mną ciągnęło nie latami, ale - jeżeli tyko będzie mi dane żyć odpowiednio długo – przez dekady. Przerażony wizją towarzyskiego ostracyzmu asertywnie, choć grzecznie odmówiłem wyjaśniając, że jestem zupełnie pozbawiony talentu scenicznego i wszystko popsuję swym drewnianym emploi brodatego menela, a poza tym ledwie pamiętam, co robiłem rano, więc nie gdzie mi tam do zapamiętania kilkunastu linijek poważnej roli. Widząc jednak jego szczerze strapioną minę wymiękłem i odsuwając na bok mroczną wizję świata, w który funkcjonuję już tylko jako „ten przygłup z show tefałenu”, ugodowo dopowiedziałem, że zobaczymy na miejscu. Naprawdę nie wiem, na co liczyłem, tym niemniej zdarzył się cud i mi się upiekło. Najwyraźniej Talia i Melpomena pospołu postanowiły okazać mi litość, bo pod zatłoczonym teatrem przekonaliśmy się, że Dżeremu coś się pomyliło i ten akurat casting był kolejnym etapem rekrutacji, w każdym razie nie dla nowych ludzi z zewnątrz. Tłumy, które tam się zebrały chciały dostać się do środka tylko po to by wystąpić jako publiczność w programie. Również i to niepowodzenie mój nowy kolega zniósł dzielnie i bez marudzenia. Poszliśmy coś przekąsić i pogadać, a ja od tego momentu na stałe wszedłem w orbitę jego zainteresowań. Zaczął do mnie dzwonić coraz częściej przy różnych okazjach. Na przykład gdy chciał coś sprzedać w lombardzie (brajlowskiego monitora się nie udało, ale z popsutym telefonem poszło lepiej), czy też po prostu zabrakło mu dwóch kilogramów kawy mielonej, piętnastu litrów mineralnej gazowanej i przynajmniej trzech paczek fajek. Od kumpla przez którego się poznaliśmy usłyszałem, że się już nie wykręcę, bo Dżeri jest urodzonym organizatorem i kolekcjonuje przydatnych w różnych sytuacjach ludzi. Każdy od czegoś innego i teraz, gdy zostałem wprowadzony do jego świata, pozostaje mi się z tym pogodzić i poczuć wpasowanym. W pierwszym odruchu miałem zamiar zaprotestować i się wykpić, bo przez wrodzone lenistwo niezbyt jestem skory do tego rodzaju poświęceń. Ostatecznie jednak przyjąłem do wiadomości, że Dżeri może chcieć korzystać z mojej pomocy. Tak też się od tych kilkunastu miesięcy dzieje. A że najczęściej głupio jest mi bez powodu odmawiać, tylko czasem ignoruję jego telefony. Zazwyczaj jednak bez szemrania wiozę go tam dokąd sobie życzy, przy okazji robiąc zakupy. On przyjmuje to jako coś naturalnego i nigdy specjalnie wylewnie nie dziękuje. W drugą stronę również nie robi wyrzutów, gdy wydzwania, a ja go odrzucałam, względnie zbywam bardzo grubymi nićmi szytymi kłamstewkami. Myślę, że generalnie całkiem się lubimy i muszę przyznać, że w innych okolicznościach to raczej ja zwracałbym się do niego z prośbą o radę i pomoc. Ma naturalną smykałkę do interesów i sprzedałby mnie z łatwością trzy razy. Żyjemy jednak w zupełnie innych światach, przy czym ten jego, rozświetlony tylko mglistymi wspomnieniami czasów, gdy mrok otaczał go tylko o swojej naturalnej porze, niezmiennie przypomina mi, że narzekanie na cokolwiek w mojej sytuacji jest grzechem i to dość ciężkiego kalibru, bo nie mam ku temu żadnych powodów. Przedwczoraj Dżeri odezwał się znowu, jednak mnie bardzo nie chciało się ruszać z domu. Udawałem więc, że nie słyszę dzwonka telefonu. Dość szybko odpuścił, więc uznałem, że nie mogło to być nic specjalnie ważnego. Następnego dnia dowiedziałem się, że potrzebny był mu tylko adres Pałacu Prezydenckiego oraz pomoc w napisaniu listu do Andrzeja Dudy... Dżeri chce mu bowiem osobiście pogratulować reelekcji i przy okazji tak ogólnie za wszystko, gdyż bardzo go szanuje i codziennie modlił się o jego zwycięstwo. Nie sam, bo z dziewczyną z którą jest od niedawna. Kilka lat młodsza, sparaliżowana, poruszająca się wyłącznie na wózku i bardzo słabo widząca. Niedługo też ją poznam, zapewne przy okazji zakupów lub jakiegoś nowego pomysłu sceniczno-biznesowego. Nieważne. Dziś piszę o tym w odpowiedzi na tekst Toyaha „O nich i demokracji, którą gardzą”. Krzysiek, gdy ktoś będzie się pytał, kto dał zwycięstwo Prezydentowi, odeślij ich do tej notki. Myślę, że dobrze wyjaśnia, że  to właśnie dzięki Dżeremu Andrzeja Dudę ponownie wybrano. przemsa PS Dziękuję Toyahowi za możliwość zamieszczenia tu tego tekstu. http://toyah1.blogspot.com/2020/07/kto-co-komu-zawdziecza-przemsa.html
1 note · View note
przemsa · 4 years
Text
Czas na patriotyczne mlask-mlask
Gdyby ktoś miał jeszcze jakieś wątpliwości, czym jest ubrana w patriotyczne fatałaszki Konfederacja Brauna, Korwina i Winnickiego, już raczej nie powinien. Choć wiadomo, nie takie papu Ideowe Lemingi™ łykały, więc i udzielenie biernego paparcia Trzaskowskiemu mlaskając skonsumują. Oczywiście w zgodzie z własnym rozumem i sumieniem. "Zachęcamy swoich sympatyków do głosowania zgodnie z własnym sumieniem i rozumem w II turze wyborów; informujemy jednocześnie, że Konfederacja nie udziela poparcia żadnemu z kandydatów, którzy będą rywalizowali w II turze wyborów prezydenckich - poinformowali w niedzielę liderzy Konfederacji." https://wpolityce.pl/polityka/506844-kogo-w-ii-turze-poprze-konfederacja-jest-oswiadczenie
Na czym opiera się to wyartykułowane błyskawiczne, jeszcze przed zebraniem wyników ze wszystkich komisji odcięcie się od Andrzeja Dudy? (No bo przecież nie od Trzaskowskiego, na którego nie zagłosowałaby za żadne skarby świata zdecydowana większość elektoratu Bosaka...) Oczywiście na niewyrażonym wprost stwierdzeniu, że dla Polski nie ma znaczenia, czy Prezydentem będzie Duda czy Trzaskowski. Zakładając nawet, że to prawda i faktycznie bez różnicy, który z dwóch uczestników drugiej tury wygra, to w dalszym ciągu nieudzielenie poparcia żadnemu z kandydatów zmniejsza szanse na wygraną wyłącznie Prezydenta Andrzeja Dudy. Nadzieja w tym, że przynajmniej część z tych blisko siedmiu procent głosujących na Krzysztofa Bosaka posłucha nie Winnickiego, ale naprawdę swojego sumienia oraz rozumu i nie udzieli wzorem władz Konfederacji biernego, ale jak najbardziej realnego poparcia Trzaskowskiemu. Tym rozumnym i mającym sumienie nie trzeba wyjaśniać dlaczego. http://przemsa.szkolanawigatorow.pl/czas-na-patriotyczne-mlask-mlask
0 notes
przemsa · 4 years
Text
Flisacy i Gwarkowie znad Przemszy pw. św. Barbary
Mysłowicki kościół Mariacki, a ściśle rzecz biorąc Kościół Narodzenia Najświętszej Maryi Panny w Mysłowicach, którego historia sięga początków XIV wieku, to miejsce chrztu Sługi Bożego kard. Augusta Hlonda; tutaj znajduje się też obraz Matki Boskiej Mysłowickiej. Stosunkowo nieduży, pięknie zdobiony, jest niewątpliwie jasnym punktem niestety teraz już trochę podupadłego miasta, gdzie – jak śpiewał pochodzący stąd zespół Myslovitz - wieczorami chłopcy wychodzą na ulice/siadają na chodniku i palą jointy/robią wszystko, żeby stad uciec/kiedy wreszcie mogą/to wtedy nie mogą się ruszyć.
To oczywiście liryczno-poetyckie uproszczenie, faktem jest jednak, że najlepsze lata tego najbardziej wysuniętego na wschód miasta Górnego Śląska zakończyły się mniej więcej w latach trzydziestych dwudziestego wieku. Wtedy to Mysłowice bardzo mocno były związane ze zwaną „Dwórką w Orszaku Królowej Wisły” rzeką Przemszą, gdzie w pobliżu historycznej granicy państw zaborczych funkcjonował prężnie port, z którego spławiane były między innymi płaskodennymi galarami różnorakie towary: Przemszą i dalej Wisłą (która w miejscu, gdzie wpływa do niej ta rzeka ma swój zerowy, żeglowny kilometr) aż do Gdańska. Transport ten zatrzymała wojna, a dobiła Polska Rzeczpospolita Ludowa czyniąc z Przemszy bezużyteczny ściek. A że przy okazji upaństwowiono wszystko co po niej pływało,  skazano też tamtejsze jednostki rzeczne na szybkie zniszczenie i szaber. Mówiąc krótko dołożono starań, by zarówno Przemszą, jak i Wisłą nie tylko nie opłacało się, ale też i nie dało się już niczego spławiać...
Stan taki trwa niestety zresztą do dzisiaj.
Wydaje się jednak, że jest wreszcie wola zmiany tego stanu rzeczy i przywrócenie polskim rzekom – bo przecież nie tylko o te dwie tu chodzi – ich dawnej, choćby tylko czysto praktycznej użyteczności. Dzieje się to na szczeblu centralnym, ale  także dzięki ludziom, którzy o tym wszystkim chcą pamiętać. Jest ich w naszym kraju mnóstwo. W Mysłowicach, bo o nich przecież jest ta opowieść, najwięcej dla tej sprawy robią znani czytelnikom książki „Przemsza Płynie do Paryża” Monika i Jacek Parisowie.
To właśnie z ich inicjatywy, niespełna dwa tygodnie temu, czternastego czerwca br., we wspomnianym na początku Kościele Mariackim, gdzie prawie równo sto trzydzieści dziewięć lat wcześniej członkiem Kościoła Powszechnego stał się przyszły prymas Polski August Hlond, pojawił się utkany (od poczatku do końca własnoręcznie, w dwa lata...) przez Monikę sztandar Klubu Ligi Morskiej i Rzecznej Flisacy i Gwarkowie znad Przemszy pod wezwaniem św. Barbary.
Uroczysta Msza Święta z udziałem między innymi Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego z Jastarni, Polskiego Stowarzyszenia Flisaków Pienińskich na Dunajcu, Bractwa Flisackiego z Ulanowa, Flisaków z Sandomierza, Flisaków z Krakowa, Stowarzyszenia Przyjaciół Ziemi Tomickiej, Jukacy z Zabłocia, OSP Bobrek i Kosztowy, Związku Górnośląskiego (koło Brzezinka), Hufca ZHP Mysłowice,  dyrektora kopalni węgla kamiennego Murcki-Staszic, posła na Sejm RP Wojciecha Króla oraz przedstawicieli władz lokalnych i licznie zebranych gości odprawiona została właśnie w calu poświęcenia tego sztandaru. Tak o jego symbolice opowiadał lokalnej ITVM Jacek Paris: „Na naszym sztandarze św. Barbara stoi na Górce Słupeckiej nad Kątem Trzech Cesarzy. Na rzece widzimy galary, na przeciwległym brzegu znajduje się port węglowy na Niwce. Jest też kopalnia, którą symbolizują wieże szynowe i zwały węgla, oraz górnicze pozdrowienie „Szczęść Boże”. Orzeł to zatwierdzony projekt herbu województwa śląskiego w II Rzeczypospolitej. Znajdziemy tu także łacińskie motto Paryża „Fluctuat nec mergitur”, co znaczy „Rzuca nim fala, lecz nie tonie”. Logo składa się z dwóch pychowych wioseł, które symbolizują siłę flisaka. Narzędzia górnicze, żelazko oraz pyrlik, oznaczają ciężką pracę. Kotwica to symbol wiary. Drzewiec wykonany jest z wiosła pychowego i górniczego kilofka” Innymi słowy Święta Barbara, patronka między innymi górników i flisaków, pojawiając się na sztandarze Flisaków i Gwarków znad Przemszy, poproszona została o to, by raczyła otoczyć swą opieką wszystkich, którzy z wiarą w Jej wstawiennictwo pragną przywrócić polskim rzekom świetność. Kościół Narodzenia Najświętszej Maryi Panny w Mysłowicach świadkiem, że wszyscy tam zebrani śpiewając na koniec uroczystości pieśń do Barbary z Nikodemii, dalecy byli od dekadenckich nastrojów tytułowych chłopców z piosenki zespołu Myslovitz. Niech zatem rzeki dają nadzieję i łączą.
PS Jeszcze tego samego dnia poświęcono galar "Lux ex Silesia", ale o tym to już przy innej okazji.
http://przemsa.szkolanawigatorow.pl/flisacy-i-gwarkowie-znad-przemszy-pw-sw-barbary
0 notes
przemsa · 4 years
Text
Gdyby rządził ktoś inny, mielibyśmy na COVID-19 wywalone
Z koronawirusem jest już luz. Może nie na palcach jednej r��ki, ale pewnie w kilkunastu tysiącach zmieszczą się ludzie, którzy nadal drżą ze strachu przez COVID-19 tak samo, jak jeszcze jakieś dwa miesiące temu. Czy słusznie nie wiem i nie mam zamiaru wnikać. Tak samo bowiem, jak na początku pandemii (tudzież „pandemii”), nie jestem w stanie niczego rzetelnie zweryfikować, więc pozostaje mi wierzyć albo nie wierzyć, że to faktycznie śmiertelne zagrożenie - wedle uznania. Nie nad tym jednak chciałbym dzisiaj się rozwodzić. Ważniejsze – z punktu widzenia nastrojów społecznych – jest to, że narasta przekonanie, że wszystkie to obostrzenia były bez sensu, że śmiało można było normalnie funkcjonować i pracować. Jednym słowem, gdyby rząd Morawieckiego odpuścił sobie ten cały lockdown nie tylko ludziom nic by się nie stało, ale też gospodarka byłaby w znacznie lepszym stanie. Znamienite przy tym jest to, że głosiciele tego rodzaju poglądu zdają się kompletnie zapominać, że Polska nie jest jedynym krajem, który w taki właśnie sposób zareagował. Słuchając ich odnosi się wręcz wrażenie, że cała Europa, Ameryka i jeszcze inne zakamarki uprzemysłowionego świata działały w tym czasie normalnie, a tylko my byliśmy jakimś spanikowanym, nadgorliwym dziwadłem. Obrywa się więc tej władzy (którą ja jak przystało na zapalczywą, głuchą na rzetelną krytykę zatroskanych inteligentów PiSdę bronię), jak gdyby w marcu bieżącego roku mógł on faktycznie udawać, że wokół nic się nie dzieje i my jako Polska śmiało mogliśmy mieć na ten dęty COVID-19 wywalone. Mniejsza już nawet z tym, że ci sami ludzie, gdy nastąpiłby (nieodzowny w tych okolicznościach) zmasowany atak mediów, instytucji unijnych i zwyczajnie rozwścieczonych obywateli domagających się dymisji gabinetu, który wobec globalnego zagrożenia wirusem ma za nic ich życie i zdrowie każąc jak gdyby nigdy nic dalej pracować, pierwsi darliby mordy żądając zrobienia tego samego, co cały cywilizowany świat, czyli „zamrożenia” kraju oraz głów tych wszystkich Morawieckich, Ziobrów, Dudów Kamińskich i Kaczyńskich, który najwyraźniej chcą depopulacji Polski do góra kilkunastu milionów. Istotniejsze, że cała ta narracja o bezsensowności wprowadzonych przez PiS restrykcji okołowirusowych opiera się na niewyrażonym wprost, ale będącym jednak logiczną konsekwencją powyższego przekonaniu, że gdyby rządził ktoś inny, żadnego zatrzymania gospodarki by nie było. A kto inny mógłby w tym czasie – teoretycznie, ale choć odrobinę prawdopodobnie - tworzyć gabinet? Wyłącznie Platforma obywatelska z przyległościami. No bo raczej nie Prezydent Bosak, Premier Braun, Minister Gospodarki Wilk oraz Minister Obrony Narodowej Janusz Korwin-Mikke. Myśl zatem, że rząd Budki, Schetyny czy też Tuska albo Trzaskowskiego wyłamałby się paneuropejskiego reżymu spowodowanego COVID-19 jest chyba jeszcze bardziej absurdalna niż głębokie przekonanie, że w najbliższą niedzielę Krzysztof Bosak przejdzie do drugiej tury wyborów. Mówiąc inaczej realia czasu pandemii (tudzież „pandemii”) były właśnie takie, że Polska nie miała innego wyjścia jak tylko mniej więcej tak jak to zrobiono zareagować.
Rzecz jasna nie mam żadnych złudzeń, że całe rzesze fantastów za chwilę zaczną pobredzać, że gdyby rządził ktoś tam, to Polska wzorem Białorusi nawet palcem by nie kiwnęła i w ogóle nic by się nie stało, no ale kto zabroni fantastom fantazjować? W końcu nic to nie kosztuje, a takie detale, jak realna ocena szans i zagrożeń w konkretnym okresie czasu, uwarunkowanie lokalne, gospodarcze, geopolityczne  itd. to przecież nie grawitacja: człowiek się nie rozpłaszczy, gdy bujając w obłokach zderzy się niespodziewanie z rzeczywistością i zacznie nagle pikować. http://przemsa.szkolanawigatorow.pl/gdyby-rzadzi-ktos-inny-mielibysmy-na-covid-19-wywalone
0 notes
przemsa · 4 years
Text
O ludziach niedo...informowanych
http://przemsa.szkolanawigatorow.pl/o-ludziach-niedoinformowanychJak wiadomo czytelnikom moich wpisów, na kwestię wyborów prezydenckich patrzę w bardzo prostacki, przyziemny sposób. Zamiast bowiem emocjonować się całą paletą kandydatów uparcie utrzymuję, że w walce o fotel liczy się teraz tylko dwóch: Andrzej Duda i Rafał Trzaskowski. Na dodatek, co również nie przysparza mi sympatii Ideowych Patriotów™ twierdzę, że nawet jeżeli faktycznie sytuacja ta jest zaprzeczeniem demokracji i gdyby telewizja publiczna nie była tak prymitywnie stronnicza dając naprawdę równy czas antenowy wszystkim, wreszcie przełamany zostałby duopol PiS i PO, to tylko wzruszam ramionami. Jest jak jest i liczą się wyłącznie ci dwaj i koniec. Pozostali mogą wyłącznie groźnie się nadymać i obiecywać cokolwiek, gdyż przydatni do czegokolwiek będą najbardziej w ewentualnej drugiej turze, kiedy to spadnie na ich barki obowiązek stręczenia swoim wyborcom Trzaskowskiego albo Dudy. Tutaj ich rola będzie faktycznie znacząca. Łatwo można sobie wyobrazić, że gdyby na przykład Hołownia polecił zostać swoim sympatykom w domu albo wręcz poprzeć Dudę i to samo zrobił Kosiniak Kamysz oraz Biedroń, zaprzyjaźnionym mediom pozostałoby chyba tylko ogłoszenie jeszcze przed drugą turą nieważności wyborów i wezwanie do Polski Antify oraz czołgów Bundeswehry. To rzecz jasna czysta fantastyka, gdyż obóz Zjednoczonej Postkomunolewicy to nie są odrealnione, głupkowate oszołomy, ale śmiertelnie poważni, zdeterminowani ludzie. Niestety w drugą stronę jest to już znacznie bardziej najbardziej możliwe. Nie można bowiem wykluczyć, że Krzysztof Bosak umyje ręce i jego sympatycy zbojkotują dogrywkę. Z premedytacją gra na to sztab Trzaskowskiego, gdyż jasnym jest, że „Bosaki” w życiu nie wesprą postępowego Rafałka, ale już poparcie go bierne poprzez niedodanie bezcennych kilku procent Dudzie jak najbardziej wchodzi w rachubę. Zrobią zatem wszystko, by Ideowa Prawica™ nucąc Rotę splunęła w świętym, patriotycznym oburzeniu na jednego i drugiego. Po Trzaskowskim to spłynie, a Dudę prawdopodobnie dobije. Dlatego, o czym pisałem niedawno, za ewentualną wygraną Trzaskowskiego odpowiedzialność poniosą ci, którzy szczerze i z przekonaniem odrzucają kandydata Platformy, ale nie zdobędą się na to, by oddać głos na Dudę. Pomimo tego, że przełoży się to wprost na zwiększenie szans na wygraną tego pierwszego. „Najzabawniejsze” – w cudzysłowie, bo tak naprawdę nie ma w tym nic śmiesznego – jest to, że spokój sumienia tak zwanych „naszych” dających zwycięstwo Trzaskowskiemu poprzez zaniechanie oddania głosu na Dudę w momencie, gdy wybór ogranicza się do niego i Trzaskowskiego, budowany jest poprzez cyniczne utrzymywanie, że obaj niczym się od siebie nie różnią. A nie trzeba przecież wcale specjalnie bronić Dudy by zauważyć, że przedłużenie jego kadencji gwarantuje dalszą współpracę z rządem, a przegrana coś wręcz odwrotnego. O takich „detalach”, jak przynajmniej cień szansy na odroczenie usankcjonowania rozwiązań prawnych wprost godzących w rozumianą normalnie rodzinę, kontynuacji polityki surowcowego uniezależnienia się od Rosji, dokończenie przekopu Mierzei Wiślanej lub zwiększeniu obecności wojsk amerykańskich już nawet nie wspominam. W końcu, nawet jeżeli uważa się rozwój portu w Elblągu za zło, wojska amerykańskie za okupantów, a rosyjski gaz i ropę za sprawdzony, najwyższej jakości surowiec itd., trzeba być naprawdę ciężkim idiotą by bez mrugnięcia okiem utrzymywać, że rezultaty przedłużenia mandatu Dudzie niczym nie będą się różnić od zastąpienia go Trzaskowskim i wszystko pozostanie po staremu.
Dlatego – jeżeli Duda faktycznie przegra, bo zabraknie mu tych kilku procent głównie od wyborców Krzysztofa Bosaka uznających, że po odpadnięciu kandydata Konfederacji nie warto się pofatygować do urn – właśnie ich będzie można obwiniać za wygraną Trzaskowskiego.  Wprawdzie ktoś, kto nie widzi różnicy między jednym i drugim jest prawdopodobnie zbyt ograniczony, by dokonywać samodzielnych wyborów i jako taki za swą – nabytą lub wrodzoną – tępotę nic już nie poradzi, ale to w dalszym ciągu słabe usprawiedliwienie. Nawet jeż to kwestia nie niedoje..., ale zwykłego niedoinformowania, dorosły człowiek za swoje decyzje odpowiada.  Dziękuje za uwagę. http://przemsa.szkolanawigatorow.pl/o-ludziach-niedoinformowanych
0 notes
przemsa · 4 years
Text
Komu będzie dziękować Trzaskowski
(Na początku będzie przyciężkawo, sentymentalnie, lirycznie i odpustowo, a później już standardowo zacznę przynudzać i się powtarzać. Zaznaczam to już teraz, żeby nie było.)
Gdybym miał bardzo dużo pieniędzy i nie ciążyły na mnie jakiekolwiek - rodzinne, biznesowe itp. - zobowiązania, nie wyjechałbym z Polski ani na dłużej, ani tym bardziej na stałe. Zostałbym tutaj i tylko podniósłbym sobie standard życia kupując domy, samochody, motocykle, tony książek, stoły bilardowe w każdej z moich miejscówek i inne przyziemne bzdury. Nie podróżowałbym do dalekich, egzotycznych zakątków globu, a już na pewno nie robiłbym tego namiętnie. Należę bowiem do tej kategorii prostaczków, których marzeniem życia nie jest zwiedzanie coraz to nowych miejsc i rejonów. Dlatego pewnie łatwiej jest mi składać tego rodzaju deklaracje i nigdy nawet żartem nie mówię, że gdybym tylko coś tam, chętnie wyjechałbym stąd w pizdu, gdziekolwiek, byle dalej od tego porąbanego kraju. Rzecz jasna nie potępiam ani nie udaję, że nie rozumiem ludzi, którzy zostawili Polskę z dowolnego powodu i bełkocząc z ręką na przysłoniętym koszulką z wykrzywionym w agonalnym bólu żołnierzem wyklętym sercu, że sam nigdy bym tego nie zrobił, bo to ojczyzna moja ukochana bez której życia sobie nie wyobrażam i tak dalej. Bez przesady. Faktem jednak jest, że naprawdę nie chciałbym opuścić Polski. W każdym innym miejscu jest na tyle inaczej, że coś mi nie pasuje. Nie wiem, może gdybym się gdzieś zasiedział zmieniłbym zdanie, ale nie w tym rzecz. Jeżeli nie będę musiał, nigdy tego nie spróbuję. Urodziłem się w Polsce, większość życia spędziłem w jej granicach i chciałbym jeszcze długo pożyć właśnie tutaj. Być może moje dzieci nie podzielą mojego entuzjazmu dla nadwiślańskich okoliczności przyrody, ale na to już nic nie poradzę. Nie oczekuję od nich tego. Istotne, że Polska gdzieś tam zawsze we mnie siedzi i trudno jest mi sobie wyobrazić, że mogłoby się to kiedyś zmienić.
Nawet jeżeli wybory wygra Rafał Trzaskowski...
(Tak. To już koniec przyciężkawego, sentymentalnego, lirycznego i odpustowego wstępu. Czas na wiejące nudą powtórki z kanonu moich fiksacji podstawowych.)
Szanowni Państwo,
jeżeli nie przytrafi się coś jeszcze bardziej niespodziewanego niż powtórka z atrakcji globalnego Wesołego Miasteczka pod nazwą COVID-19, wybory prezydenckie wygra Andrzej Duda albo Rafał Trzaskowski. Szanse Kosiniaka-Kamysza i Szymona Hołowni są po majstersztyku Platformy teraz już tylko mocno teoretyczne, a nawet jeśli nie, to obaj są przecież tym samym Rafałem, tylko inaczej uczesanym. Pozostali pretendenci nie liczą się od zawsze wcale. Pisałem o tym wielokrotnie, ale co mi szkodzi wyskrobać jeszcze raz: ktoś twierdzący inaczej jest fantastą lub niespełna rozumu. W każdym razie nikt zdrowy na umyśle i nie uzależniony od hazardu nie postawiłby na wygraną kogokolwiek spoza wymienionej czwórki istotnej dla własnego budżetu kwoty wiedząc, że szanse na zwrot są praktycznie zerowe. Dlatego też ktoś, kto nie ma zamiaru wyjeżdżać z Polski, a przy tym nie popadł w modną w kręgach ofiar stałych czytelników felietonów Stanisława Michalkiewicza i prenumeratorów Najwyższego Czasu! manierę stwierdzania z wyższością, że jeden ch... kto jest prezydentem, bo i tak mamy jako Polska od zawsze przeje.ane, a poza tym głowa państwa w RP to nie Napoleon albo car, więc naprawdę wszystko jedno, czy żyrandola pilnował będzie Duda Czy Trzaskowski, musi rozważyć, który z tej pary bardziej mu pasuje. Sam oczywiście bardzo chciałbym, żeby prezydentem został Roman Józef Dmowski-Piłsudski. Z wielkimi wąsem i jeszcze większymi tradycjami ziemiańskimi oraz wspaniałą historią przodków wojujących gdzie się da za ojczyznę, a w czasie wolnym pędzącym pyszną okowitę i hodującym piękne gniadosze, tym niemniej skończyłem już piętnaście lat i z brakiem takowego się godzę. Dlatego właśnie zagłosuję na Andrzeja Dudę. Po pierwsze - nigdzie się nie wybieram i - po kolejne - wiem, że alternatywą jest Rafał Trzaskowski, któremu nie ufam, jak... (tu zabrakło mi słów, by odpowiednio dosadnie się wyrazić). Zwłaszcza, że o zwycięstwie w czerwcowej elekcji nie przesądzą głosy tak zwanego twardego elektoratu jednego i drugiego, bo te tworzą jakąś tam bazę i nie podlegają jakimś większym, przesądzającym o końcowym sukcesie wahaniom. To, że ktoś zamiast na prezydenta Warszawy odda głos na konferansjera "Tańca z Gwiazdami"; podwyższającego wiek emerytalny przeciwnika podwyższania wieku emerytalnego dwojga nazwisk lub dajmy na to jedynego prawdziwego polskiego przedsiębiorcę, któremu brakuje tylko teczki, by być Tymińskim 2.0, nie będzie miało większego znaczenia gdyż Rafał Trzaskowski nie ma szans na wygraną od razu. Duda takową miał, ale teraz jest już znacznie mniejsza.
W dogrywce to co innego.
Dojdzie do niej prawie na pewno, bo teraz już raczej zabraknie Dudzie kilku (obstawiam, że góra siedmiu-ośmiu) procent i o finalnym zwycięstwie przesądzą ludzie, którzy zostaną w domu, bo "skoro nie ma już Bosaka/Jakubiaka/Piotrowskiego/Żółtka itp., to ja to prdlę, nigdzie nie idę". Co do tego, że po odpadnięciu Hołownia, Kosiniak-Kamysz, Biedroń czy Tanajno (i zapewne nie tylko oni) rekomendują Rafała Trzaskowskiego nie można mieć raczej wątpliwości, więc tak zwyczajnie właśnie on będzie mógł liczyć na więcej procent głosów wyborców przegranych kandydatów niż obecny Prezydent. Temu zostaną promile Jakubiaka i część łaskawców od Krzysztofa Bosaka*, których szok i niedowierzanie, że ten nie wszedł do finału (Jak to możliwe? Spisek!) nie sparaliżuje na tyle, by w trosce o Najjaśniejszą Rzeczpospolitą okopali się na strzelnicy, to jest (co ja plotę...) w domu.
Jednym słowem dogrywka będzie bardzo trudna i jeżeli wybory wygra Rafał Trzaskowski zawdzięczać to będzie ludziom, którzy w życiu nie oddaliby wprost na niego głosu, ale przy tym są tak zadufani w sobie, odrealnieni, topornie przekorni, nawiedzeni, zblazowani lub zwyczajnie tępi, że nie zauważą, że dali mu tę wygraną. To właśnie im, a nie oficjalnym, szczerym, zadeklarowanym wyborcom kandydata Platformy trzeba będzie podziękować, gdy Andrzej Duda przegra. I to, że zdobędą kolejne punkty do męczeństwa i lansu na głęboko zatroskanych w ramach emigracji wewnętrznej, na którą to świadomie się udali widząc, że Idealna Polska z ich mokrych snów i marzeń tańcząc poloneza przy dźwiękach Szopena pośród łanów zbóż i na tle zachodzącego słońca, w którego jasnych promieniach krąży majestatycznie biały orzeł ciągle nie nadchodzi, nie będzie żadnym usprawiedliwieniem. Ci, którzy tak jak ja nie udają się na emigrację wewnętrzną ani faktyczną, odczują osobiście wszystkie skutki powrotu do władzy Platformy, czego pierwszym etapem będzie właśnie nieprzedłużenie mandatu Andrzejowi Dudzie. I chociażby nie wiem, jak bardzo "nasi" Prawdziwi Patrioci™ sami się oszukiwali i umywali ręce, właśnie ci, którzy nie zagłosowali na Trzaskowskiego (ale przecież mąż pani Kornhauser wpuścił w 2010 Komorowskiego do Pałacu, więc wicie-rozumicie też nie godzien) - będą za to bezpośrednio odpowiedzialni.
Dziękuję za uwagę.
*Z ostatniej chwili: https://wpolityce.pl/polityka/504368-wilk-trzeba-bedzie-zaglosowac-na-rafala-trzaskowskiego Wygląda więc na to, że w drugiej turze Duda niekoniecznie może jednak liczyć na głosy Prawdziwych Patriotów™ z Konfederacji. http://przemsa.szkolanawigatorow.pl/komu-bedzie-dziekowac-trzaskowski
0 notes
przemsa · 4 years
Text
Trójka bez sternika
Słucham radiowej trójki od około 1995 roku. Może nawet dłużej, nie pamiętam. Miewałem krótkie przerwy na inne stacje, ale ponieważ jestem głuchy Dwójka z muzyką klasyczną nigdy nie potrafiła dłużej mnie przyciągnąć, a Jedynka odpowiadała bardziej pokoleniu moich rodziców. Bywało, że rozgłośnie komercyjne wygrywały, ale tylko do czasu, gdy nie odzywał się prowadzący i kretyński żart lub konkurs nie wywoływał przemożnej chęci pokręcenia gałką. Miałem okres TOK FM, bo najbardziej lubię, gdy gadają, jednak poglądy mam takie, a nie inne i ciągła chęć wykrzykiwania w stronę odbiornika czegoś w stylu: co oni pieprzą? spowodowała, że odpuściłem. PR24 jest pod tym względem lepsze i teraz faktycznie nastawiam go często, tym niemniej cały czas wracam do PR3. To ode mnie silniejsze. Przypuszczam, że znajome dżingle smyrają jakąś część mojego mózgu i bezmyślnie chcę właśnie tych zapowiadanych przez nie audycji. I choć oczywiście są wyjątki, bo na przykład młodego Kydryńskiego, niejakiego Ernesta Zozunia i kogoś jeszcze, kogo nazwiska nie potrafię sobie teraz przypomnieć, nie jestem w stanie znieść, to zasadniczo naprawdę zwisa mi, kto jest prowadzącym jakieś pasmo. Ale to wszytsko detale. Istotne, że 99,7 MHz mam zawsze ustawione na pierwszym miejscu i nie będę udawać, że nie bawiły mnie żarty Manna albo że nie włączałem w piątki listy, bo Niedźwiecki coś tam. Istotne jest jednak wyłącznie to, że Polskie Radio Program Trzeci jest dla mnie tłem, które znoszę i niczym specjalnie więcej. Gdy jadę samochodem, siedzę w domu i robię coś innego niż pisanie, włączam właśnie Trójkę. Jak wspomniałem wynika to z przede wszystkim z przyzwyczajenia i silnej awersji do wszelkiej maści konkursów i naprawdę nie kryje się za tym żadna specjalna ideologia. Nie posiadam kubka z logo PR3, koszulki, a choć pracowałem chwilę w Warszawie bywając w stolicy dość często, nigdy nawet przez myśl mi nie przeszło, by udać się na Myśliwiecką. Nie przypominam sobie też, żebym chwalił się wybieraniem właśnie Trójki. Nie należałem więc nigdy do tego grona, które do słuchania PR3 dorobiły sobie ideologię. Jeżeli jeszcze mogę zrozumieć budowanie jej na głębokim przekonaniu, że w mniemaniu własnym serwuje się tam bardziej wyszukaną muzykę i nie raczy słuchaczy kilkugodzinnym konkursami z pytaniami dla idiotów kolekcjonujących DVD ze Światem Według Kiepskich, to już dodawanie do tego wątków ideologicznych o zabarwieniu politycznym uważam za skretynienie wyższego rzędu. Tym obrzydliwsze, że zbudowane na głębokim przekonaniu, że ktoś taki, jak Wojciech Mann, Marek Niedźwiecki czy była dyrektor Magda Jethon reprezentują jakiś wyższy poziom moralno-etyczny i ich poglądy są emanacją obiektywnego postrzegania rzeczywistości. Jasne, można mieć w dupie początki tych karier oraz bezceremonialne ślinienie się do Platformy i Komorowskiego za czasów poprzednich kadencji, jednak nie widzieć tego, że teraz udają obrażonych na cały świat wyłącznie dlatego że rządzi ten obrzydliwy PiS, a oni wysługują się wyłącznie tej drugiej opcji dowodzi już tylko podobnie zapalczywej obłudy i mierności. Tak więc teraz, gdy nagle wszyscy okazali się wiernymi słuchaczami tej w grunice rzeczy dość niszowej stacji oburzonymi na to, co za rządów PiS się "tam wyrabia" i ostentacyjnie obwieszczają, że będą ją bojkotować, ja jako wieloletni słuchacz mogę tylko powiedzieć: a idźcie w ch… oportunistyczne małpki. Puśćcie sobie po raz tysięczny Schody do Nieba i drżąc ze wzruszenia mruczcie mormorando, jak to za czasów sprawdzonego sternika Magdy Jethon w Trójce było cudownie obiektywnie i niezależnie, a na czekoladowym orle – z Myśliwieckiej do serduszek i z powrotem - szybowały nieskrępowanie w eter wasze wysublimowane, prawdziwie wolne, inteligenckie emocje i uczucia. Tak, wtedy było po trzykroć suuuper. http://przemsa.szkolanawigatorow.pl/trojka-bez-sternika
0 notes
przemsa · 4 years
Text
Trochę chaotycznie o wywiadach, gazie i wyborach
Kupiłem wczoraj najnowszy numer Gazety Polskiej. Oczywiście ze względu na wywiad z Jarosławem Kaczyńskim. Przeczytałem go żałując, że jest tak krótki. Jako wzorcowa PiS-da bowiem uważam Pana Prezesa za osobę błyskotliwą i nietuzinkową, więc nędzne kilka stron to zdecydowanie za mało, bym mógł poczuć satysfakcję. Miałem już na tym poprzestać uznają, że wydałem 5,99 zł właśnie w tym celu i co ma do powiedzenia Kania, młody Wildstein, Targalski lub Gadowski mnie nie interesuje, jednak postawiłem iść dalej. I tak wertując kolejne kartki dotarłem do rozmowy z ministrem Piotrem Naimskim.
Ta okazała się być jeszcze ciekawsza, ale wcale nie – choć rzecz jasna także - ze względu na znany mi trochę temat dywersyfikacji dostaw gazu. Zaintrygowało mnie to, że na okładce Gazety Polskiej nie ma nawet malutkim drukiem wzmianki o tym wywiadzie. Więcej. Także w spisie treści go nie wyróżniono. Zaszczytu tego doznał za to Sebastian Karpiel-Bułecka, ale nie rozmowa z Pełnomocnikiem Rządu ds. Strategicznej Infrastruktury Energetycznej. A przecież to, czym minister Naimski się od wielu lat zajmuje i o czym tam mówi, to bardzo istotne i poważne sprawy...
Zapewne to niedopatrzenie wydawcy, aczkolwiek dobrze obrazujące, co nas – konsumentów poppolityki – naprawdę interesuje. Albo raczej, co zwisa nam kalafiorem. Kwestie obiektywnie ważne traktujemy jako drugorzędne, a trzeciorzędne stają się dla nas najważniejszymi. To nie do końca nasza wina, bo tym nas się karmi. Powszechny dostęp do środków masowego przekazu musiał do tego doprowadzić. Ja w każdym razie przyjmuję to ze zrozumieniem, jednak przy każdej okazji staram się podkreślać.
Mógłbym jeszcze coś tu dodać snując jakieś smętne wywody, ale nie do końca o tym ma być ta notka.
Ona jest o tym, że zrobiłem zdjęcie początkowego fragmentu rozmowy gdzie Naimski mówi, że od jesieni 2022 wszyscy polscy odbiorcy będą mogli otrzymać gaz z nowych kierunków i źródeł i wysłałem do kolesia, który regularnie katuje mnie mrożącymi krew w  żyłach informacjami na temat porażającej indolencji oraz złej woli PiS. W komentarzu napisałem, że dla mnie już tylko to jest wystarczającym powodem by tę partię popierać.
W odpowiedzi usłyszałem, że i owszem, dywersyfikację – jak i reformę sądów – on jak najbardziej popiera, ale… Tu zaczęło się oklepane, sztampowe i namolne mlaskanie o maseczkach, wyborach korespondencyjnych i Poczie Polskiej, wspomaganiu klech z Watykanu czy rapującym Dudzie.
Gdy skończył wylewać swe żale napisałem mu, że nieprawdą jest, jakoby popierał dywersyfikację dostaw gazu i reformę sądownictwa jak sam utrzymuje z tego prostego powodu, że wyłącznie Prawo i Sprawiedliwość ma chęci oraz realne możliwości coś w tej materii zdziałać. Zatem faktycznie popierają to ci, którzy głosują na PiS i Dudę.  Cała reszta natomiast tylko tak gada, bo nie potrafi albo nie chce zauważyć, że w naszych obecnych realiach nie ma alternatywy poza Platformą lub Lewicą - co przecież na jedno wychodzi. Innymi słowy albo popierasz z całym dobrodziejstwem inwentarza albo nie. Nie podoba ci się i uważasz, że to bez sensu lub niesprawiedliwe? Cóż, dorośnij, ale nie zawracaj mi głowy. Na tym – bez żalu – zakończyłem rozmowę.
To wszystko na dzisiaj. http://przemsa.szkolanawigatorow.pl/troche-chaotycznie-o-wywiadach-gazie-i-wyborach
0 notes
przemsa · 4 years
Text
MŚP, czyli Madki i Średnie Przedsiębiorstwa
Chyba każdy, kto śledzi memy zetknął się z tymi, których bohaterką jest chytra, roszczeniowa rodzicielka zwana szyderczo madką.  Choć nie definiuje się jej jednoznacznie i występuje w różnych wariantach i mutacjach, ma pewne cechy charakterystyczne. Jest dość młoda, ale już dorobiła się przynajmniej dwójki dzieci, w tym koniecznie Dżesiki i Brajanka. Nie pracuje, jej konkubent to prymitywny Seba, najlepiej właściciel starego, tuningowanego BMW, kibol i cham. W skrócie madka jest tępą, wulgarną, uważająca, że wszystko jej się należy wariatką. Oczywiście w pierwszej kolejności 500+, ale zasadniczo chodzi o wszelkiego rodzaju bonusy, niekoniecznie tylko od państwa. Po necie licznie krążą memy, gdzie próbuje wyłudzić od ludzi sprzedających rzeczy na olx coś za darmo i burzy się wulgarnie bluzgając tych, którzy nie dają się na jej błagania nabrać. Jest więc madka chochołem, w którego może walić każdy młody, wykształcony i prężny inteligent  z wielkiego miasta przekonany, że on nigdy do czegoś podobnego za skarby świata by się nie zniżył. Co najważniejsze, madka jest standardowym dowodem na to, że rozdawnictwo PiS wyhodowało najgorszy sort pasożytów, na których uczciwie pracujący obywatel musi ciężko harować. Wiadomo bowiem powszechnie, że z 500+ korzysta w zdecydowanej większości patologia, a zwykłym, wykształconym rodzinom cały ten pisowski socjal do niczego nie jest potrzebny, ale że dają za darmo, to choć niechętnie, wykorzystują go inwestując w edukację swoich perspektywicznych, pięknych pociech. Pełni więc madka ważną, dowartościowującą funkcję społeczną. Identycznie, jak Janusz i Grażynka, których swoją drogą śmiało można nazwać jej duchowym ojcem i matką.Tak się jednak ostatnio złożyło, że z powodu obostrzeń związanych z koronawirusem wielu ludziom zaczęło się żyć ciężej. W tym także i tym, którzy lubują się w szyderstwach z chytrych madek. Nagle okazało się, że także i oni zaczęli domagać się pomocy od państwa. Wyciągają więc ręce po wszelkiego rodzaju bezzwrotne pożyczki i zwolnienia z podatków skomląc, że im się należy, bo ich działalności ledwo przędą. Oczywiście aż taka prosta analogia nie zachodzi, no bo przecież szablonowa madka nie pracuje, a wiec płaci głównie podatki pośrednie i w ogóle trudno zestawiać jeden do jednego rodziny z firmami, tym niemniej co do zasady, w sensie mentalnym, roszczenia te niczym się od siebie nie różnią, gdyż sprowadzając się do: daj, bo mi ciężko i kropka. I nieważne, że dla sporej części firemek bezzwrotna pożyczka, zwolnienie z ZUS, postojowe i coś tam jeszcze to często więcej, niż wyciągają w normalnych warunkach. Oni, ci wszyscy biznesmeni wołający teraz: dej, dej, mje się należy, bo mam chorom firme!, nie stali się w powszechnym odczuciu Madkami Drobnej Przedsiębiorczości; symbolami łapczywego wyciągania brudnych łap po bonusy od państwa i z których szydzi teraz cała postępowa i liberalna część polskiego internetu.Dlaczego tak nie jest odpowiedź jest bardzo prosta.Pięćset plus to certyfikowana przez największe intelektualno-moralne autorytety zaprzyjaźnionych mediów  metoda walenia w PiS z powodu obrzydliwego rozdawnictwa, a tarcza antykryzysowa to wprawdzie wariacja na ten sam temat, wymagająca jednak odwrócenia wektora, czyli wrzasków z dokładnie przeciwnego powodu: że państwo daje za mało wszystkim. Tak więc tutaj nie ma już miejsca na żadne uogólnienia pokazujące biznesmenów cwaniaków, którzy niczym madki doją państwową kasę. Wszyscy przedsiębiorcy są bez skazy i pracują ciężko. Im się więc należy i koniec, a jeżeli PiS nie daje lub daje za mało, to bezczelność i skandal. […] To nie jest notka o tym, czy państwo powinno udzielać pomocy firmom w czasie kryzysu lub czy rodzinom należy się 500+. To tekst o mentalności, wybiórczości i egoizmie. I chyba także o tym, jak łatwo wszyscy dajemy sobą manipulować. http://przemsa.szkolanawigatorow.pl/msp-czyli-madki-i-srednie-przedsiebiorstwa
0 notes
przemsa · 4 years
Text
Sytuacja jest rozwojowa i dynamiczna
Walka o rolę nowego, lepszego Palikta nabiera rumieńców. Nie, co ja opowiadam. Walka o rolę męczennika za wolność i demokrację się zaostrza. Jest bowiem w tym miejscu sceny politycznej pewna istotna nisza. I tak jak zapełniał ją nieśmiało śp. Andrzej Lepper, a później znacznie już śmielej Janusz z Biłgoraja, od dłuższego już czasu nikomu nie udaje się w niej na dłużej gniazdka umościć. Winą za to obarczam dość istotną dywersyfikacją środków przekazu dla gawiedzi powodującą, że Telewizja Publiczna nie jest już tylko TVN Light, ale poprzez robienie mniej więcej tego samego, ale z odwróconym wektorem, stanowi poważną przeciwwagę dla tej stacji. Nie da się więc tak łatwo jak kiedyś wszem i wobec odtrąbić, że mamy oto nowego, niezależnego, walącego w rząd buntownika, enfant terrible naszej młodej demokracji, który może nieelegancko, a wręcz momentami brutalnie i chamsko grzmoci w te rozpasane PiSdy, ale czyż w gruncie rzeczy nie mówi tylko głośno tego, czego nam nie wypada ogłaszać z racji stanowisk i pozycji.
Bo przecież kimś właśnie takim był Palikot.
Oficjalnie niezwiązanym (a nawet jeśli związanym, to tylko formalnie, bo przecież gnuśnym, chimerycznym i nieprzewidywalnym) z Platformą niezależnym performerem, który „mówił jak jest”, a lud burząc się burczał pod nosem: „Tak, polać mu! On mówi jak jest!”. Jego czas jednak wraz z Tuskiem się skończył, ale przecież zapotrzebowanie na niesfornych, bezkompromisowych trybunów ludowych pozostało, gdyż ci są bardzo, ale to bardzo użyteczni.
Jak już jednak wspomniałem, z racji tego, że propaganda nie jest już jednostronna, konieczne stało się, by ktoś w mniej oczywisty sposób kojarzący się z jedną z dwóch opcji stał się nowym, niesfornym dzieciakiem walącym mocno w obecny rząd i dla zachowania pozorów trochę również w opozycję. To ważne, by i jej nie oszczędzał, bo to mu nada wiarygodności, a jej samej ani trochę nie zaszkodzi. Każdy wie, że jedynym celem jest odsunięcie PiSd od koryta.
Tak oto do walki o tę niszę wystartowali zgodnie, choć przeciwko sobie Grzegorz Braun i Paweł Tanajno.
Ten pierwszy to znany i lubiany bezkompromisowy katolik ortodoksyjny z piękną dykcją, który stwierdził niedawno, że rząd zamknął lasy, bo coś tam majstruje przeciw Polakom po cichu i później jeszcze uzupełnił, że jeżeli (rząd) się poprawi, to może jednak nie czeka go Trybunał Stanu, a Szumowski uniknie zawiśnięcia na latarni przy Placu Trzech Krzyży; drugi to trochę mniej znany były palikociarz w pięknych okularach z biała oprawką, który miał swoje pięć minut podczas debaty prezydenckiej, gdzie kreował się na głos wszystkich przedsiębiorców. Jeden więc reprezentuje w mniemaniu publiki odchył w prawo, a drugi w lewo, za to obaj są zgodni co do tego, że – choć z różnych powodów – PiS to samo zło, które należy (dla dobra Polski of course) jak najszybciej wykurzyć w pizdu.
Podczas wczorajszego protestu w Warszawie, obok KOD i Obywateli RP, zjawili się więc zupełnie przypadkiem – przechodząc tam z tragarzami - obaj ponowie i wykrzykując groźnie antyrządowe hasła obwieścili miastu i światu, że mają tego dość.
To jeszcze nie ten czas, by oceniać, który z nich wypadł wiarygodniej w wyścigu o stołek Nowego, Lepszego Palikota, tym niemniej faktem jest, że obaj panowie odważnie zamanifestowali swoją obecność i aspirację. Niewykluczone też, że razem - choć formalnie rzecz jasna osobno - będą robić dobrze Platformie z przystawkami każdy na swój sposób. Na razie jednak pozostaje obserwować czekając na rozwój sytuacji. W końcu śp. Andrzej Lepper nim trafił do pierwszej ligi musiał swoje przed kamerami odegrać, więc także i teraz sytuacja jest z pewnością rozwojowa i dynamiczna. http://przemsa.szkolanawigatorow.pl/sytuacja-jest-rozwojowa-i-dynamiczna
0 notes
przemsa · 4 years
Text
Ukąszenia i występujące po nich widzenia
„Ukąszenie heglowskie” to związek frazeologiczny o charakterze pejoratywnym, który używany jest jako „epitet wobec osób o przekonaniach marksistowskich i socjalistycznych, które „dały się uwieść komunistycznej władzy”; pojęcie utożsamiane z poglądem zakładającym przedkładanie tzw. „konieczności dziejowej” nad prawa i los jednostki”
Definicja ta – oczywiście nie tak precyzyjna, jak zacytowałem powyżej – przypomniała mi się, gdy ktoś przysłał mi krótki filmik, na którym widać, jak niejaki Zbigniew Stonoga, w atmosferze pijacko-patriotyczno-karkówkowo-grilowej składa życzenia znanemu i lubianemu konserwatyście niepraktykującemu, imć Januszowi Korwin-Mikkemu. Wtedy, niczym ssący magdalenkę bohater Prousta, doznałem reminiscencji jak to pryszczatym młodzieńcem z przetłuszcznymi, długimi włosami będąc stoję przed kioskiem i zamiast „Peep Showa” co tydzień „Najwyższy Czas!” kupuję. Mało tego. Reminiscencja jak obuchem uderzyła mnie wspomnieniem, że całe stosy tego periodyku nadal gdzieś na strychu mi zalegają...
Wzdrygnąłem się wtedy niczym Borys Budka na myśl, że Małgorzata Kidawa-Błońska mogłaby być zmuszoną bez słuchawki w uchu i promptera na jakieś wcześniej nieuzgodnione pytanie dziennikarza niezaprzyjaźnionych mediów na żywo odpowiedzieć i spróbowałem sobie wmówić, że to nic takiego. Ot, meandry młodości. Tanie wina, Radomskie i fanzin Korwina. Po prostu czasem krętą była moja droga i tyle. Coś jednak cały czas nie dawało mi spokoju. Zrozumiałem, że to nie takie proste, że wszystko pozostawia ślad i te setki wydań NCz!, które skonsumowałem są jak „Ukąszenie korwinowskie”, czyli „epitet stosowany wobec osób o przekonaniach fantastyczno-naukowych, które dały się uwieść „realizmowi odrealnionemu” oraz „konserwatyzmowi niekonserwatywnemu”; pojęcie utożsamiane z poglądem zakładającym przedkładanie tzw. „myślenia życzeniowego” z rodzaju „gdyby Rzeczpospolita była monarchią z granicami od morza do morza, a Janusz Korwin Mikke królem jej i Madagaskaru, to byśmy im dali wszystkim popalić” nad życie tu i teraz”, więc czego bym nie robił, blizna po ukąszeniu na zawsze już zostanie. Nawet jeżeli „przekonaniom fantastyczno-naukowym” od lat już nie hołduję.
– A może jednak nie? – próbowałem się pocieszać. – Może wcale nie jest ze mną tak, źle? – dumałem. Postanowiłem wreszcie poddać się testowi i odpowiedzieć na kilka pytań kontrolnych. Oto i one:
Czy wierzę, że nie ma żadnej istotnej różnicy między PiS a PO i tak naprawdę chłopaki z jednej i drugiej strony barykady tylko udają spór, gdy tak naprawdę za naszymi plecami sprzedają nas Żydom ogólnie lub Izraelowi w szczególe?
Czy wierzę, że gdyby prezydentem był Krzysztof Bosak, premierem Grzegorz Braun, ministrem wojny Janusz Korwin Mikke, ministrem skarbu Jan. M.Fijor, marszałkiem Sejmu Stanisław Michalkiewicz, a młody Sośnierz dajmy na to ministrem edukacji narodowej, to Stany Zjednoczone wypłaciłyby nam idące w miliony odszkodowanie za przyjęcie ustawy 447; na koronawirusa oficjalnie mielibyśmy wywalone, a wszystkie okrągłostołowe przekrętasy zostałyby w rok osądzone, skazane i z podręczników wymazane?
Czy w ogóle wierzę, że Krzysztof Bosak ma szanse zostać prezydentem, a aktualna kanapa JKM być wiodącą partią tworzącą jakąś koalicję rządową?
Czy wierzę, że można bez skrępowania nazywać się konserwatystą biorąc sobie nową kobietę za żonę, bo konsekwentnie noszona muszka załatwia sprawę?
Czy wierzę, że można gadać, że łazi się do Sputnika na wywiady, bo to jedyne medium, gdzie prawdziwie wolny, polski głos niepodległościowo-narodowy może być wypowiadany?
Czy wierzę, że należę do intelektualnej elity, bo nie dla jaj, ale całkiem serio stręczę ludziom pewne info, że tym razem dla odmiany nie Korwin, ale Bosak zostanie prezydentem wybrany?
Czy wierzę, że sojusz z USA to włażenie w tylną część ciała Izraelowi i że w ogóle niczym się nie różni od wcześniejszego „sojuszu” z Rosjanami?
Czy wierzę, że poza kilkoma zawodowymi tropicielami spisków i etatowymi prawicowcami, wszyscy chcą wyłącznie zguby naszego kraju?
Czy wierzę, że JKM sam wierzy w to co mówi?
Czy moczę się w nocy i owijam głowę folią aluminiową, by chronić się przed kosmicznymi promieniami?
No nie. Na wszystkie te pytania odpowiedziałem przecząco. Dla mnie to dowód, że pomimo solidnego ukąszenia w młodości, mój mózg nie został całkiem zdeformowany.
Tak jakoś mnie naszło przez tego Korwina i Stonogę i po prostu miałem się tym z Wami podzielić. Dziękuję zatem bardzo – z ulgą – za uwagę. http://przemsa.szkolanawigatorow.pl/ukaszenia-i-wystepujace-po-nich-widzenia
0 notes
przemsa · 4 years
Text
Prze...biegane!
Dziś dla odmiany (bo to, że ekspertów od wirusów, statystyk, służby zdrowia i pandemii nam tu nie brakuje udało się już ustalić) proponuję zająć się tematem ździebko bardziej niż medycyna ludowa niszowym, a mianowicie bieganiem. Uważam, że mam prawo trochę się tu powymądrzać, bowiem trwa już dziesiąty rok mojej aktywności na tym polu. Pomijając dłuższe przerwy spowodowane czy to pęknięciem łąkotki, czy też upadkiem z trzymetrowej drabiny, od mniej więcej jesieni 2010, biegam regularnie; czasem robiąc umiarkowane sto pięćdziesiąt kilometrów w miesiącu, a czasem i dwa razy tyle. Plus minus szesnaście tysięcy kilometrów przez tę blisko dekadę zaliczyłem i z mojego punktu widzenia to wyczyn wręcz niebywały.
Co ważne od samego początku pozostaję zupełnym amatorem, który nawet nie próbował liznąć teorii dotyczącej techniki, fizjologii i tak dalej.
Nie chwalę się swoją ignorancją, jednak celowo podkreślam, by każdy czytający ten tekst miał jasność, że to co piszę jest moim czysto subiektywnym doświadczeniem. W każdym razie to, że nie zrobiłem sobie na początku krzywdy zawdzięczam przede wszystkim wrodzonej gnuśności i  lenistwu, które nie pozwoliły mi stawiać sobie jakichkolwiek celów. Po prostu pewnego dnia, trochę niczym filmowy Forrest, zacząłem biegać. Kilometr z lekkim hakiem, bo więcej nie dawałem rady. Największym problemem nie była wbrew pozorom nadwaga, lecz zmasakrowany wypalanymi przez blisko dwadzieścia lat mocnymi papierosami układ oddechowy. Skutkiem tego, będąc jeszcze całkiem młodym człowiekiem, po przekroczeniu tysiąca metrów - truchtu!  - zdychałem leżąc i licząc mroczki przed oczami. Cud sprawił, że się nie zniechęciłem i powolutku, poświęcając temu mniej więcej co dwa dni (łącznie z prysznicem po) jakieś pół godziny, prosto spod domu wybiegałem odmierzone niedbale pięćset metrów i wracałem.
Chwilę to trwało, ale z czasem kilometr zmienił się w dwa, trzy, pięć, osiem i wreszcie dziesięć.
By dojść jednak do dyszki potrzebowałem ponad pół roku i wcale nie było tak, że po pierwszej dziesiątce potrafiłem już biegać ją regularnie. Nie dość, że zajmowała mi więcej niż sześćdziesiąt minut, to jeszcze nie mogłem sobie na nią nawet w co drugi dzień pozwolić. Ale znowu  jakaś życiowa mądrość, o której posiadanie nigdy się nie podejrzewałem, podpowiadała mi, że w dalszym ciągu nie muszę nic ponad to, by wybiegać te trzy do czterech (czasem tylko dwa albo i wcale) razy w tygodniu i nie stawiać sobie żadnych więcej zadań. Z naciskiem na pół i pełne maratony. Nie był to jeszcze czas pełnego rozkwitu mody nie bieganie, jednak już wtedy startujących gdzie się da ekspertów nie brakowało.  Mnie jednak udało się jakoś ograniczyć do minimum kontakty z tymi, którzy uważali, że koniecznie muszą udzielać mi wskazówek. A to, że wysiłek trwający poniżej pól godziny w zasadzie nic nie dalej lub że chcąc poprawić wytrzymałość muszę biegać interwały, czy że w takim a takim zakresie tętna najlepiej spala się tłuszcz  i tak dalej. Ponieważ zazwyczaj mi nie wierzyli, gdy mówiłem, że chodzi mi o czyste bieganie dla biegania, słuchałem tego wszystkiego z doskonale udawanym zainteresowaniem i dalej robiłem swoje. Czyli wyruszałem kilka razy w tygodniu z domu biegnąc bezmyślnie jakiś kilkukilometrowy dystans w takim tempie, w jakim czułem, że daję w danym momencie radę i tyle. Raz szybciej, raz wolniej, ale zawsze bez chęci zrobienia tego lepiej niż poprzednim razem.
Po mniej więcej roku zaliczyłem będące jakąś bardziej psychologiczną niż faktyczną cezurą dwadzieścia jeden kilometrów. W ponad dwie i pół godziny, ale i tak wiedziałem, że coś osiągnąłem i mam powody, by być z siebie bardzo zadowolonym.
Wtedy też po raz pierwszy postanowiłem spróbować się w zawodach.
Nie było ich wprawdzie tyle co teraz, ale już sporo i miałem  w czym wybierać. Tym sposobem poznałem jeszcze lepiej ludzi, co do których szybko nabrałem pewności, że nie są ze świata, do którego chciałbym należeć. Byli skupieni, zmotywowani i świetnie przygotowani. Profesjonalni w każdym calu - wykręcający czasy, o jakich nie śmiałem nawet marzyć - amatorzy. Obserwując ich zdecydowałem, że pozostanę jednak przy swoim ultraamatorskim bieganiu bez celu. Zasadniczo pozostałem temu wierny, choć nie do końca, przyznaję szczerze.
Na przestrzeni mniej więcej dziewięciu lat wziąłem udział w kilkunastu zorganizowanych biegach. Na dystansie od dziesięciu do blisko sześćdziesięciu kilometrów. W tym czasie udało mi się zejść poniżej 43 minut na dziesięć tysięcy metrów i to w zróżnicowanym terenie; zrobić ponad sześćdziesiąt kilometrów w mieście w około siedem godzin łącznie z krótkimi odpoczynkami czy też biegać po górach, także pokonując dziesiątki kilometrów i  kilkutysięczne przewyższenia przez wiele godzin. Kilkakrotnie wykręciłem ponad trzysta kilometrów w miesiącu; bywało, że rocznie robiłem ich ponad dwa tysiące siedemset. Co ciekawe, nigdy nie wystartowałem w maratonie.
Pomijając wspomniane już poważniejsze kontuzje i liczne pomniejsze związane z drobnymi urazami, biegam regularnie i cały czas sprawia mi to przyjemność. Największą o świcie, ale i późniejszą porą nie pogardzę, gdy inaczej się nie da. Godzinka w lesie, który szczęśliwie mam pod nosem, ustawia mnie na cały dzień. Owszem, jakieś osiem razy na dziesięć muszę stoczyć ze sobą mniej lub bardziej intensywną walkę, by się zebrać, ale gdy już wyruszę nigdy tego nie żałuję. Odwrotnie: gdy czasem – na szczęście zdarza mi się to rzadko – jednak się poddaję zostając w domu, zawsze źle się z tym czuję. Tak, jest to pewnego rodzaju uzależnienie lub wręcz fiksum-dyrdum, jak drzewiej powiadano. Dość stwierdzić, że wahając się kilka lat temu, czy iść na taksówkę, koronnym argumentem za okazał się być ten, że zawsze będę mógł ułożyć sobie dzień tak, by mieć czas na bieganie… Nieważne.  Może to kompulsja lub sposób na zrobienie sobie dobrze za pomocą wytwarzanych w czasie wysiłku endorfin. Nie wnikam i niespecjalnie się tym przejmuje. Istotne, że bieganie ewidentnie dobrze wpasowuje się w moją raczej introwertyczną naturę. Żadnym problemem ani tym bardziej wyzwaniem nie jest dla mnie nawet i kilkugodzinny wysiłek wyłącznie w relacji z ciszą lasu, jego ścieżkami i wysokimi drzewami. Momentami tak bardzo absorbujący, że później niespecjalnie potrafię odtworzyć w myślach jego przebieg.
Niestety bywa i tak, że koniecznie chce się jakimś startem pochwalić na jakimś portalu społecznościowym, ale tej słabostce ulegam na tyle rzadko, że nie będę się teraz dłużej nad tym rozwodzić. W większości przypadków moje bieganie jest czynnością intymną i wyizolowaną od interakcji z innymi osobami i to czyni je tak wspaniałym.
Mógłbym jeszcze coś dodać; intensywniej się powymądrzać i pochwalić na przykład ucieczką przed węgierskim pociągiem na wiadukcie nad Białym Kereszem o czwartej rano, burzą w środku nocy i lasu lub poopowiadać o przeprawach z dzikami, ale myślę, że to już wystarczy. Czas na puentę dzisiejszych wynurzeń.
Ta wcale nie będzie taka oczywista.
W podsumowaniu tych luźnych uwag i wspominek chciałbym przede wszystkim podkreślić, że jestem głęboko przekonany, że wbrew modnej teraz opinii, bieganie ani trochę nie jest dla każdego. Wcale nie jest bowiem tak, że wystarczy odrobina samozaparcia i już można zacząć pokonywać kolejne kilometry ciesząc się wiatrem we włosach niczym jakiś pieszy eko harleyowiec i tracić lekko kilogramy jak podrasowany w Photoshopie grubas z reklamy.
Owszem, sam zgubiłem ich lekko licząc dwadzieścia, a wagi samozaparcia i konsekwencji nie zamierzam ujmować, jednak to wszystko nie wystarczy.
W moim przekonaniu najważniejsza jest pokora polegająca na  zdolności do trwałego wybicia sobie z głowy marzeń o imponowaniu dziewczynom rekordami na przynajmniej dziesięć kilometrów i zaliczanymi coraz poważniejszymi ultramaratonami. Niestety z moich obserwacji wynika, że o nią właśnie jest najtrudniej. Rzecz jasna nie prowadzę statystyk, tym niemniej szacuję, że jakieś dziewięćdziesiąt procent osób, z którymi dane było mi się zetknąć na początku ich (nienawidzę tego słowa) "zajawki" na bieganie, ledwie robiła piątkę w poniżej pół godziny, a już widziała się na mecie maratonu zrobionego w maks trzy i pół godziny lub wśród zakwalifikowanych do Ultra-Trail du Mont Blanc i za skarby świata nie dała sobie powiedzieć, że to trzeba małymi kroczkami. Ci dosyć szybko odpuszczali. Pozostałe dziewięć procent, dzięki predyspozycjom, uporowi i ciężkiej pracy dochodziło do regularnie zaliczanych czterdziestu dwóch kilometrów stu dziewięćdziesięciu pięciu metrów kilka razy do roku oraz górskich biegów ultra na dystansach, których pokonanie nawet samochodem jest wyprawą, ale i oni w moim przekonaniu zgubili gdzieś całą spontaniczną radość z przebywania z samym sobą zamieniając ją na rekordy, lajki fajnych laseczek z fejsa, smętne przechwałki we własnym gronie, koszulki, pamiątkowe kubki i medale. Tylko jakiś jeden procent drepta jak ja te swoje kilometry w ciszy i spokoju modląc się w duchu, żeby ta – cały czas przecież silna - pokusa pokazania rodzinie, kolegom i światu, czego to ja jeszcze mimo wieku nie potrafię, zbyt często nie zwyciężała i na pierwszym miejscu pozostawało samotne bieganie dla samego biegania.
Jak na razie zupełnie nieźle mi się to udaje. Biorąc pod uwagę, że przebiegnięcie długości równika jest moim celem minimum, mam nadzieję, że nic się w tym względzie nie zmieni i tak już na zawsze z tym swoim frapującym zajobem zostanę.
Dziękuję za uwagę.
http://przemsa.szkolanawigatorow.pl/przebiegane
0 notes
przemsa · 4 years
Text
Bierność
Wbrew pozorom - a przez pozory rozumiem moje ostatnie notki, gdzie dzielnie i raczej ślepo broniłem oficjalnej wersji zdarzeń mówiącej, że COVID-19 jest bardzo niebezpieczną odmianą wirusa grypy z którą żartów nie ma - wcale nie jest tak, że odrzucam wszelkie teorie spiskowe. Najbardziej mnie przekonująca mówi, że jest to sztucznie wywołana panika i podchodząc do sprawy na chłodno, nie ma realnych podstaw do tego, by aż takie środki ostrożności ludziom ordynować. Z jakich powodów zechciano ją sprowokować nie do końca wiadomo, ale wytłumaczenie, że chodzi o gospodarcze przetasowanie, którego rezultaty będą porównywalne ze skutkami jakiegoś globalnego konfliktu zbrojnego oraz o wprowadzenie takiej kontroli nad obywatelami, jakiej nie dałoby się szybko bez ich potulnej, wynikającej ze strachu zgody wdrożyć, mają swój niezaprzeczalny urok. I nie piszę o tym kpiąco lub żartobliwie. Naprawdę nie zdziwiłbym się, gdyby okazało się, że właśnie tak się sprawy z tą całą pandemią mają. Bardziej jednak zdziwiłbym się, gdyby komuś udało się czarno na białym to udowodnić i dlatego właśnie powstrzymuję się od pójścia w tę stronę.
Nie wiem, czy wyrażam się wystarczająco jasno. Chodzi mi o to, że nie mamy żadnej możliwości skutecznego zakwestionowania obowiązującej narracji. Nie mamy, gdyż od jakichś dwudziestu lat funkcjonujemy w świecie wykreowanych i w większości nieweryfikowalnych informacji. Wyjściem nie jest więc zanegowanie przekazu mainstreamowego i przyjęcie w jego miejsce jakiegoś bardziej niszowego, bo ten tak samo nie opiera się na niczym więcej niż tylko na głębokim, ale wciąż niefalsyfikowanym  przekonaniu, że jest dokładnie odwrotnie niż wmawiają nam środki masowego rażenia. Innymi słowy to taka sama pułapka. Tyle, że pewnie milej łechcącą ego. Jeżeli się więc nie mylę, jedynym wyjściem jest zatem bierne czekanie i robienie dalej swojego uczciwie oraz z wiarą. http://przemsa.szkolanawigatorow.pl/biernosc
0 notes
przemsa · 4 years
Text
Zaje… Oficjalne Menu Oświeconych na Wielki Piątek. W skrócie ZOMO
Miniony Wielki Piątek był szczególny nie tylko ze względu na okoliczność domniemanej albo faktycznej pandemii spowodowanej przez koronawirusa, ale także z powodu przypadającej na ten dzień okrągłej, dziesiątej rocznicy katastrofy rządowego Tu-154 w Smoleńsku. Jakąkolwiek bowiem miarkę by nie przyłożyć, do czasu wystąpienia dziejących się właśnie teraz globalnych anomalii, tamta sobota sprzed dziesięciu lat stworzyła lokalnie największą zbiorową traumę dla kilku pokoleń. Jest zatem pewne, że gdyby nie nakaz pozostawania w domach, uroczystościom poświęconym pamięci dziewięćdziesięciu sześciu ofiar feralnego lotu nadano by adekwatną rangę i ogólnonarodowy charakter. Trudno zgadywać, jaki dokładnie w normalnych okolicznościach byłby program obchodów, pewne jest jednak, że skalą, rozmachem i zaangażowaniem istotnie przekraczałby to, co nam zaprezentowano. W każdym razie na pewno nie ograniczałby się on do złożenia wieńców pod pomnikami prezydenta Lecha Kaczyńskiego i ofiar katastrofy oraz w Sejmie i Senacie czy też przy tablicach pamiątkowych, jak miało to miejsce trzy dni temu. Co ważne, ludzie sami od siebie, zapewne licznie, braliby w wydarzeniach rocznicowych udział. Nie dało się, więc zostali w domach i tam choć na moment wrócili pamięcią do tych fatalnych w skutkach wydarzeń.  
Można było zatem zakładać, że tego z natury rzeczy podwójnie refleksyjnego piątku nie da się jakoś specjalnie sprofanować; mnie się przynajmniej tak wydawało. Nie miałem racji. Szybko przekonałem się bowiem, że dla chcącego nic trudnego.
W kręgach osób symbolicznie i mentalnie zbliżonych do miejsc, gdzie kiedyś stało ZOMO Wiadomością Dnia okazało się być to, że spośród przedstawicieli władz PiS przemieszczających się z kwiatami z pomnika na pomnik, żaden nie miał maseczki, a i dystans między uczestnikami nie zawsze był odpowiedni.
Wywołało to wielkie oburzenie określanego dawniej ludem pracującym miast i wsi Uniwersalnego Tworu Zbiorowego Na Każdą Okazję jakim są internauci i w sieci zawrzało, o czym wszem i wobec poinformowały swe ofiary Zaprzyjaźnione Media, a mnie osobiście ich niezawodna tuba rezonansowa, czyli wspominany już tu kiedyś nienawidzący Prawa i Sprawiedliwości kolega. „To się w głowie nie mieści/Są równi i równiejsi/Władza ponad prawem/Mają w dupie własne zakazy/Do lasu czy kościoła normalnie nie można iść, a ci sobie spędy organizują/Policja wsadza do więzień za jazdę na rowerze, a oni szlajają się stadnie ramię w ramię/Nietykalni/Co za pogarda dla zwykłego człowieka/Napluli nam w twarz/Wstyd/Idą całą banda pod pomnik jakby miało to coś dać i nagle wszystkich wskrzesić/Bym się śmiał, jakby teraz Kaczor zachorował.” - mniej więcej w ten deseń perorował.
Ponieważ to, czego sens i myśl przewodnią przed chwilą oddałem przekazał mi na  komunikatorze, chciałem odpisać, że nawet jeżeli już podejdziemy do tego od strony czysto technicznej, to uczestnicy obchodów poniekąd wypełniali swoje wynikające z pełnionych urzędów i funkcji obowiązki i jest nieomal pewne, że na takim szczeblu władzy każdy z  uczestników został nie raz przebadany na obecność COVID-19, więc o żadnym zagrożeniu epidemiologicznym nie może być mowy, a poza tym, co najważniejsze, są to przecież - choćby tylko tego dnia - kwestie drugorzędne. Mamy w końcu Wielki Piątek, dziesiątą rocznicę strasznej katastrofy i na tym  (niechby tylko dla zachowania pozorów szacunku dla pamięci zmarłych) lepiej się skupcie zostawiając swoje dęte – to jest, przepraszam - najsłuszniejsze święte oburzenie na po Świętach, bo to naprawdę nie czas, by już, natychmiast, drąc szaty pomstować na Kaczora i resztę, że mieli czelność bez maseczek występować. Zwłaszcza, że gdyby karnie wystąpili z zasłoniętymi ustami i poruszając się krokiem marszowym w starannie odmierzonej odległości dwóch metrów jeden od drugiego odpalali ekologiczne, nieprzyczyniające się do globalnego ocieplenia specjalne znicze, zaraz dowiedzielibyśmy się na przykład tego, że taka ostentacyjna błazenada nie przystoi władzy i dużo lepiej byłoby, gdyby Morawiecki, Kaczor i reszta po prostu ograniczyli się do wrzuconej do sieci relacji z uroczystej minuty milczenia sprzed komputera i wtedy cała Polska, w tym Owsiak, Janda i Tokarczuk by się przyłączyła. Nie mówiąc już o tym, że – LOL! – Kaczyński w maseczce wyglądał, jakby z powodu bolącego zęba owinął sobie gębę pieluszką tetrową.
Wtedy przypomniał mi się okres sprzed dekady i późniejszy.
„Zimny Lech”, krzyże z puszek, lżenie modlących się Krakowskim Przedmieściu, oskarżenia Jarosława Kaczyńskiego o zamordowanie brata; szczera, złośliwa radość z tego, że Rosjanie nie chcą oddać Polsce wraku Tupolewa, Graś przepraszający OMON, niedawne kpiny Hołowni, roześmiany od ucha do ucha Stuhr i oklaskująca go widownia, "Terrain ahead!” Sikorskiego, „spadł i się rozwalił, na chuj drążyć temat”, „rzyganie Smoleńskiem” i temu podobne oznaki wariactwa lub wręcz zezwierzęcenia i  ugryzłem się w palec. Nie, to nie ma sensu uznałem. Kucharze z ćwierćswiatka mojego kolegi upichcili, kierownicy jadłodajni poświęcili, a kelnerzy zapodali ten idealnie przyprawiony pod starannie wykształcony gust wysublimowanych sybarytów świąteczny przysmak i ci od lat zajadających się tego rodzaju wiktuałami smakosze prosząc o dokładkę mlaskając ze smakiem go zjedli i koniec.
Mógłbym  więc mu mówić i tysiąc razy, że w ten szczególny dzień, jeżeli już nie pościć, to wypadałoby przynajmniej  spróbować dla odmiany skonsumować coś ciekawszego od okraszonego grubo krojoną słoniną odsmażanego na zjełczałym maśle tradycyjnego mielonego, ale nie będzie to miało najmniejszego sensu. Choćbym nawet bardzo się starał, on nigdy nie zaakceptuje innego menu. Dlatego nie odpisując nic, po prostu go zablokowałem.
Dziękuję za uwagę. http://przemsa.szkolanawigatorow.pl/zaje-oficjalne-menu-oswieconych-na-wielki-piatek-w-skrocie-zomo
0 notes
przemsa · 4 years
Text
Czas się obudzić
Przeczytałem uważanie komentarze pod najnowszą notką Ewarysta Fedorowicza pt. „5 minus, czyli dziś w kościele jest łapanka”. Skłoniły mnie one do pewnej refleksji. Chciałem się nawet tam z nią podzielić, ale tak jak i u Rotmeistera, mam u reklamiarza sum zakaz komentowania. Dlatego robię to w osobnym wpisie.
Otóż faktycznie wygląda na to, że zakaz gromadzenia się w kościołach osób w liczbie większej niż pięć nie tylko pokazuje jasno, że Prawo i Sprawiedliwość jest partią wrogą Kościołowi, ale też sprawił, że ludzie nawet z regionów zwyczajowo tej partii przychylnych się od niej odwracają.
Jak napisał tamże Tytus:
„Byłem na Mszy Św. w Niedzielę Palmową po której to, interweniowała milicja po donosie jednego z miejscowych parafian. Funkcjonariusze nasłuchali się od gestapowców, synów Jaruzelskiego itp. Zarzucano rządowi nielegalne rządzenie rozporządzeniami, powołując się na RPO. Sprawa przez milicję skierowana do sanepidu. Podczas następnych Mszy kręcili się wokół kościoła tajniacy po cywilu.To było w jednym z bastionów PiS-u w diecezji na południu Polski. Następnego dnia w rozmowach wyszło, że PiS i Duda już u nas przegrał wybory”
Wszystko dlatego, że partia rządząca zdecydowała się wprowadzić obostrzenie istotnie utrudniające, a wręcz uniemożliwiające praktyki religijne w kościołach.
A wystarczyło po prostu tego zakazu nie wprowadzać w ogóle lub przynajmniej, jak za komuny, wdrożyć go w wersji z przymrużeniem oka. Na przykład: Kościoły na planie centralnym o powierzchni posadzki do stu metrów kwadratowych i z maksymalnie dwoma rzędami po dziesięć do piętnastu ławek, których siedziska nie przekraczają pięciu metrów długości każde – do stu osób; kościoły wielonawowe w układzie halowym lub bazylikowym o powierzchni posadzki do stu pięćdziesięciu metrów i z minimum dwoma wejściami bocznymi oraz uchylnymi, zapewniającymi wentylację witrażami o powierzchni minimum dwadzieścia metrów kwadratowy każdy sztuk więcej niż cztery– do stu dwudziestu trzech osób i tak dalej, i tak dalej. Wszyscy wiedzieliby, że to dla jaj i śmialiby się w twarz skonsternowanym lewakom wydzierającym zwyczajowo mordy, że PiS ślini się do klech, którym przysługują specjalne prawa, bo to jawna kpina przecież z zakazu. Jasne, mieliby rację, że kpina, ale nie tylko poczulibyśmy się znów jak za czasów najweselszego baraku w obozie demoludów, ale też mogliby nam skoczyć, gdyż to przecież najsłuszniejsza sprawa.
Gdyby wprawdzie okazało się, że śmiertelność spowodowana COVID-19 wśród starszych uczestników Mszy jest spora, rząd miałby pewien problem i pojawiłyby się zarzuty, że faktyczne wyłączenie kościołów z zakazów zgromadzeń było błędem (TVPiS) lub zrodzonym w głowach nieodpowiedzialnych, klęczących przed łasym bez względu na wszystko na pieniądze z tacy klerem wykwitem umysłowym szaleńców z partii Kaczyńskiego, którzy przyczynili się do śmierci setek osób i lawinowego wzrostu zachorowań wśród tysięcy, jeżeli już nie milionów (zaprzyjaźnione stacje), ale to przecież detal. Zwłaszcza, że tak naprawdę nie mamy pewności, czy koronawirus to nie jednak wielka ściema i możliwe, że COVID-19 jest zupełnie niegroźny, a umierający na niego staruszkowie i tak by umarli, bo byli chorzy na sto innych chorób i brak dowodów, że akurat – jak mawiają złośliwi – koronaświrus – był gwoździem do ich trumny.
Widać więc wyraźnie, że wystarczyłoby podnieść liczbę wiernych dopuszczanych do obrządków do jakiejś istotnie wyższej (na przykład uzależnionej od kubatury kościołów) i nie byłoby problemu. Wtedy, gdyby nawet doszło do szeregu zakażeń o których media trąbiłyby na okrągło obwieszczając we wszystkich znanych językach świata, że rząd kaczora ma na pandemie wywalone i trupy na sumieniu, polscy katolicy zgodnie powiedzieliby, że nic ich to nie obchodzi i stoją murem za Morawieckim i Dudą, gdyż rozumieją, że zrobili to właśnie dla nich i te kilka – wcale nie takich zresztą pewnych – ofiar tego całego COVID-19 jest tutaj żadną ceną.  
Dlatego też – jak napisał Tytus – PiS i Duda już przegrał wybory. Nie zrobił bowiem tego, czego oczekiwał od niego jego najwierniejszy elektorat w godzinie próby zawodząc.
Teraz – obojętnie już kiedy się odbędą – w wyborach prezydenckich katolik wręcz nie może oddać głosu na Dudę-Judę. Nie wiem, może na Bosaka, a może na Pawła Tanajno lub dajmy na to Stanisława Żółtka. Jest jeszcze czas, można spokojnie rozważyć. Ważne, że nie może to być ani Adrian teraz, ani PiS przy parlamentarnych, bo to co Prawo i Sprawiedliwość z ludźmi wierzącymi wyczynia, niczym nie różni się od tego, co zrobiłaby lewacka Platforma lub wręcz Razem.
Jednym słowem wyszło szydło z wora.
To nic, że odwrócenie się od obecnego prezydenta i sponsorującej go jaczejki Kalksteina sprawi, że wygra Kidawa, Kosiniak lub wręcz Tusk, a w dalszej perspektywie do władzy wróci Budka z kolegami. Wobec tak jawnego kopa wymierzonego we własny, katolicki elektorat półśrodki na nic się nie zdadzą. Tu trzeba działać. Obowiązkiem  katolika jest wywalić tę pisowską swołocz. Dość tego.
http://przemsa.szkolanawigatorow.pl/czas-sie-obudzic
0 notes
przemsa · 4 years
Text
Rwijcie włosy z głowy w domu i tyle
To nie jest dobra wiadomość dla miłośników piosenki z refrenem „Niech żyje wolność, wolność i swoboda. Niech żyje zabawa i dziewczyna młoda"' w rockowej, pachnącej ramoneskami, glanami i ćwiekami aranżacji. To ważne, by nikt nie pomyślał, że porównuję prawdziwie nonkonformistycznych piewców Wolności z prymitywami słuchającymi disco polo, dlatego właśnie podkreślam ten rokowy sznyt, który ma teraz chodzić po głowie nucącym zacytowany w pierwszym zdaniu fragment liryczny przeboju zespołu „Boys”.  Chodzi mi bowiem tylko o te piękne - kojarzące się z dajmy na to z wiatrem we włosach – słowa, które buzują w sercach ludzi prawdziwie niezniewolonych. To właśnie ich najbardziej zaboli to co chcę dzisiaj zakomunikować.
Okazało się bowiem, że jedna z dwóch podstawowych teorii spiskowych na temat koronawirusa została obalona. Ta, że COVID-19 to nie do końca zwykła popierdółka, ani trochę nie groźniejsza od innych wywołujących grypę wirusów, których wszędzie wokół mamy od groma.
Wynika tak z wywiadu z wirusologiem Stefano Montanarim.
Zapytany przez dziennikarkę stacji telewizyjnej, w jaki sposób może wyjaśnić sceny z przeludnionych, pełnych zaintubowanych ludzi włoskich szpitali i czy ma zamiar twierdzić, że wcale nie jest to wynikiem tego, że COVID-19 to tak potężny wirus, ale bardziej niewydolności włoskiej służby zdrowia, odpowiedział bez wahania, że i owszem, po prostu Włochy nie są przygotowane na chorobę, która uderza w płuca, ponieważ politycy zniszczyli system ochrony zdrowia na półwyspie apenińskim.
Z powyższego płyną dwa wnioski: Owszem, COVID-19 to nie dziesiątkująca bezwzględnie kogo popadnie dżuma, ale „tylko” wirus jakich wiele, tyle że wywołujący dość specyficzne, płucne problemy. Wcześniej Montanari stwierdza:
„Nie jest nieszkodliwy. To jest wirus, tak jak wiele innych wirusów. To nie jest normalna grypa. Uwaga, to jest specyficzna „grypa”, która uderza w płuca. Są inne rodzaje gryp które uderzają w jelita i wtedy mamy biegunkę. Mamy grypę która uderza w żołądek więc powoduje wymioty. Są grypy które mogą uderzać nawet w układ nerwowy powodując np. ból głowy lub coś w tym rodzaju. Ten wirus uderza w płuca. Uderzanie w płuca oznacza, że w niektórych przypadkach, przede wszystkim w przypadku starszych osób, ale jeśli Pani sprawdzi to większość zgonów dotyczy osób około 80 roku życia i powyżej 80 roku życia, i w przypadku Włochów, średnio mają oni właśnie około 80 lat tak właśnie jest w dniu statystycznym i się to nie zmienia. W tym przypadku takie osoby wymagają pomocy w oddychaniu.”
Mówiąc inaczej, COVID-19 jest śmiertelnym zagrożeniem dla dość wąskiej liczby osób i zasadniczo nie musiano by się nim przejmować, gdyby nie ten „detal”, że włoska służba zdrowia nie jest przygotowana na to, by musieć nagle podpiąć pod respiratory setki lub tysiące zarażonych nim (głównie starszych) osób mających trudności z dotąd także i dla nich prostą, intuicyjną czynnością realizowaną w powtarzalnym cyklu wdech-wydech.
Dlatego też we Włoszech istnieje poważny kłopot spowodowany nagłym wzrostem zakażeń COVID-19, który to przyrost sprawił, że ichniejsza służba zdrowia nie wydala. (A przecież respiratory potrzebne są nie tylko starcom zainfekowanych tym wirusem, bo inne choroby nie zostały na ten czas magicznie zawieszone, więc bolączki się rozszerzają i kumulują sprawiając, że także ludzie w innych okolicznościach wyleczalni umierają, bo nie ma kto się nimi zajmować.)
Tak to z grubsza wygląda i dlatego właśnie nasz rząd zabiega o to, by zakażenia koronawirusem nie narosły lawinowo, bo system ochrony zdrowia klęknie i zgonów będzie sporo. Dodanie zaklęcia: gdyby służba zdrowia została naprawdę zreformowana, dofinansowana i doposażona, nie byłoby problemu, niczego w tym względzie nie zmienia.
Jeżeli zatem ktoś twierdzi, że krajowa opieka medyczna to nie włoska tandeta i nie musimy się martwić tym, że nagle zabraknie respiratorów, bo po prostu mamy ich w bród, więc zakazy gromadzenia się są bez sensu, to choć kusi mnie, by wyrazić się dosadniej napiszę tylko, że gratuluję dobrego samopoczucia.
Po prostu, w świetle tego, że strapieniem jest nie tyle sam COVID-19, co ewentualna masowość jego występowania, zakazy wychodzenia z domu mają sens właśnie z tego powodu, że chronią szpitale przez zapaścią spowodowaną niemożliwym do obsłużenia  przyrostem osób z trudnościami z oddychaniem i jeżeli się nie dostosujemy roznosząc wszędzie płucnego wirusa twierdząc, że mamy na to wywalone, możemy mieć ich na sumieniu.
Oczywiście – to na pocieszenie – teoria, że za COVID-19 odpowiadają na przykład Amerykanie ma się dobrze i powyższe w żaden sposób się nie dezaktualizuje. Tak więc spokojnie. Nie wszystkie narzędzia do robienia sobie dobrze poprzez wieszczenie rychłej, wywołanej przez złowrogie siły zagłady ludzkości zostały miłośnikom wolności jak z piosenki "Boysów" zabrane. Mogą dalej z troską i bólem biadoląc rwać włosy z głowy. Byle w domu i tyle. http://przemsa.szkolanawigatorow.pl/rwijcie-wosy-z-gowy-w-domu-i-tyle#175188
0 notes