Tumgik
#jprzemsa
przemsa · 4 years
Text
Gdyby rządził ktoś inny, mielibyśmy na COVID-19 wywalone
Z koronawirusem jest już luz. Może nie na palcach jednej ręki, ale pewnie w kilkunastu tysiącach zmieszczą się ludzie, którzy nadal drżą ze strachu przez COVID-19 tak samo, jak jeszcze jakieś dwa miesiące temu. Czy słusznie nie wiem i nie mam zamiaru wnikać. Tak samo bowiem, jak na początku pandemii (tudzież „pandemii”), nie jestem w stanie niczego rzetelnie zweryfikować, więc pozostaje mi wierzyć albo nie wierzyć, że to faktycznie śmiertelne zagrożenie - wedle uznania. Nie nad tym jednak chciałbym dzisiaj się rozwodzić. Ważniejsze – z punktu widzenia nastrojów społecznych – jest to, że narasta przekonanie, że wszystkie to obostrzenia były bez sensu, że śmiało można było normalnie funkcjonować i pracować. Jednym słowem, gdyby rząd Morawieckiego odpuścił sobie ten cały lockdown nie tylko ludziom nic by się nie stało, ale też gospodarka byłaby w znacznie lepszym stanie. Znamienite przy tym jest to, że głosiciele tego rodzaju poglądu zdają się kompletnie zapominać, że Polska nie jest jedynym krajem, który w taki właśnie sposób zareagował. Słuchając ich odnosi się wręcz wrażenie, że cała Europa, Ameryka i jeszcze inne zakamarki uprzemysłowionego świata działały w tym czasie normalnie, a tylko my byliśmy jakimś spanikowanym, nadgorliwym dziwadłem. Obrywa się więc tej władzy (którą ja jak przystało na zapalczywą, głuchą na rzetelną krytykę zatroskanych inteligentów PiSdę bronię), jak gdyby w marcu bieżącego roku mógł on faktycznie udawać, że wokół nic się nie dzieje i my jako Polska śmiało mogliśmy mieć na ten dęty COVID-19 wywalone. Mniejsza już nawet z tym, że ci sami ludzie, gdy nastąpiłby (nieodzowny w tych okolicznościach) zmasowany atak mediów, instytucji unijnych i zwyczajnie rozwścieczonych obywateli domagających się dymisji gabinetu, który wobec globalnego zagrożenia wirusem ma za nic ich życie i zdrowie każąc jak gdyby nigdy nic dalej pracować, pierwsi darliby mordy żądając zrobienia tego samego, co cały cywilizowany świat, czyli „zamrożenia” kraju oraz głów tych wszystkich Morawieckich, Ziobrów, Dudów Kamińskich i Kaczyńskich, który najwyraźniej chcą depopulacji Polski do góra kilkunastu milionów. Istotniejsze, że cała ta narracja o bezsensowności wprowadzonych przez PiS restrykcji okołowirusowych opiera się na niewyrażonym wprost, ale będącym jednak logiczną konsekwencją powyższego przekonaniu, że gdyby rządził ktoś inny, żadnego zatrzymania gospodarki by nie było. A kto inny mógłby w tym czasie – teoretycznie, ale choć odrobinę prawdopodobnie - tworzyć gabinet? Wyłącznie Platforma obywatelska z przyległościami. No bo raczej nie Prezydent Bosak, Premier Braun, Minister Gospodarki Wilk oraz Minister Obrony Narodowej Janusz Korwin-Mikke. Myśl zatem, że rząd Budki, Schetyny czy też Tuska albo Trzaskowskiego wyłamałby się paneuropejskiego reżymu spowodowanego COVID-19 jest chyba jeszcze bardziej absurdalna niż głębokie przekonanie, że w najbliższą niedzielę Krzysztof Bosak przejdzie do drugiej tury wyborów. Mówiąc inaczej realia czasu pandemii (tudzież „pandemii”) były właśnie takie, że Polska nie miała innego wyjścia jak tylko mniej więcej tak jak to zrobiono zareagować.
Rzecz jasna nie mam żadnych złudzeń, że całe rzesze fantastów za chwilę zaczną pobredzać, że gdyby rządził ktoś tam, to Polska wzorem Białorusi nawet palcem by nie kiwnęła i w ogóle nic by się nie stało, no ale kto zabroni fantastom fantazjować? W końcu nic to nie kosztuje, a takie detale, jak realna ocena szans i zagrożeń w konkretnym okresie czasu, uwarunkowanie lokalne, gospodarcze, geopolityczne  itd. to przecież nie grawitacja: człowiek się nie rozpłaszczy, gdy bujając w obłokach zderzy się niespodziewanie z rzeczywistością i zacznie nagle pikować. http://przemsa.szkolanawigatorow.pl/gdyby-rzadzi-ktos-inny-mielibysmy-na-covid-19-wywalone
0 notes
dziennanocna · 4 years
Text
osiemnaście
Pierwsza gwiazdka świeciła już od dłuższego czasu. A przynajmniej powinna. Niebo było  zbyt zachmurzone, by móc ją zobaczyć. Nie miało to zresztą dla mnie większego znaczenia, gdyż tym razem kolację wigilijną mieliśmy rozpocząć niezależnie od jej wskazań – po moim powrocie z pracy. Gdybym był lekarzem, ratownikiem medycznym, strażakiem lub policjantem, znosiłbym to zapewne lepiej, ale świadomość, że szwendam się po mieście, ponieważ jestem taksówkarzem na dyżurze sprawiała, że nie czułem się z tym zbyt dobrze. Na szczęście do osiemnastej, kiedy to pracę zaczynali kolejni szczęśliwcy, brakowało tylko czterdziestu minut i myślami byłem już w domu. Przy dzieciach, żonie, choince, karpiu, zupie rybnej, makówkach. Z dala od klientów, którzy – trzeba to przyznać – w ten szczególny dzień są spokojniejsi i życzliwsi. [CAŁOŚĆ NIEBAWEM DRUKIEM]
0 notes
przemsa · 4 years
Text
O ludziach niedo...informowanych
http://przemsa.szkolanawigatorow.pl/o-ludziach-niedoinformowanychJak wiadomo czytelnikom moich wpisów, na kwestię wyborów prezydenckich patrzę w bardzo prostacki, przyziemny sposób. Zamiast bowiem emocjonować się całą paletą kandydatów uparcie utrzymuję, że w walce o fotel liczy się teraz tylko dwóch: Andrzej Duda i Rafał Trzaskowski. Na dodatek, co również nie przysparza mi sympatii Ideowych Patriotów™ twierdzę, że nawet jeżeli faktycznie sytuacja ta jest zaprzeczeniem demokracji i gdyby telewizja publiczna nie była tak prymitywnie stronnicza dając naprawdę równy czas antenowy wszystkim, wreszcie przełamany zostałby duopol PiS i PO, to tylko wzruszam ramionami. Jest jak jest i liczą się wyłącznie ci dwaj i koniec. Pozostali mogą wyłącznie groźnie się nadymać i obiecywać cokolwiek, gdyż przydatni do czegokolwiek będą najbardziej w ewentualnej drugiej turze, kiedy to spadnie na ich barki obowiązek stręczenia swoim wyborcom Trzaskowskiego albo Dudy. Tutaj ich rola będzie faktycznie znacząca. Łatwo można sobie wyobrazić, że gdyby na przykład Hołownia polecił zostać swoim sympatykom w domu albo wręcz poprzeć Dudę i to samo zrobił Kosiniak Kamysz oraz Biedroń, zaprzyjaźnionym mediom pozostałoby chyba tylko ogłoszenie jeszcze przed drugą turą nieważności wyborów i wezwanie do Polski Antify oraz czołgów Bundeswehry. To rzecz jasna czysta fantastyka, gdyż obóz Zjednoczonej Postkomunolewicy to nie są odrealnione, głupkowate oszołomy, ale śmiertelnie poważni, zdeterminowani ludzie. Niestety w drugą stronę jest to już znacznie bardziej najbardziej możliwe. Nie można bowiem wykluczyć, że Krzysztof Bosak umyje ręce i jego sympatycy zbojkotują dogrywkę. Z premedytacją gra na to sztab Trzaskowskiego, gdyż jasnym jest, że „Bosaki” w życiu nie wesprą postępowego Rafałka, ale już poparcie go bierne poprzez niedodanie bezcennych kilku procent Dudzie jak najbardziej wchodzi w rachubę. Zrobią zatem wszystko, by Ideowa Prawica™ nucąc Rotę splunęła w świętym, patriotycznym oburzeniu na jednego i drugiego. Po Trzaskowskim to spłynie, a Dudę prawdopodobnie dobije. Dlatego, o czym pisałem niedawno, za ewentualną wygraną Trzaskowskiego odpowiedzialność poniosą ci, którzy szczerze i z przekonaniem odrzucają kandydata Platformy, ale nie zdobędą się na to, by oddać głos na Dudę. Pomimo tego, że przełoży się to wprost na zwiększenie szans na wygraną tego pierwszego. „Najzabawniejsze” – w cudzysłowie, bo tak naprawdę nie ma w tym nic śmiesznego – jest to, że spokój sumienia tak zwanych „naszych” dających zwycięstwo Trzaskowskiemu poprzez zaniechanie oddania głosu na Dudę w momencie, gdy wybór ogranicza się do niego i Trzaskowskiego, budowany jest poprzez cyniczne utrzymywanie, że obaj niczym się od siebie nie różnią. A nie trzeba przecież wcale specjalnie bronić Dudy by zauważyć, że przedłużenie jego kadencji gwarantuje dalszą współpracę z rządem, a przegrana coś wręcz odwrotnego. O takich „detalach”, jak przynajmniej cień szansy na odroczenie usankcjonowania rozwiązań prawnych wprost godzących w rozumianą normalnie rodzinę, kontynuacji polityki surowcowego uniezależnienia się od Rosji, dokończenie przekopu Mierzei Wiślanej lub zwiększeniu obecności wojsk amerykańskich już nawet nie wspominam. W końcu, nawet jeżeli uważa się rozwój portu w Elblągu za zło, wojska amerykańskie za okupantów, a rosyjski gaz i ropę za sprawdzony, najwyższej jakości surowiec itd., trzeba być naprawdę ciężkim idiotą by bez mrugnięcia okiem utrzymywać, że rezultaty przedłużenia mandatu Dudzie niczym nie będą się różnić od zastąpienia go Trzaskowskim i wszystko pozostanie po staremu.
Dlatego – jeżeli Duda faktycznie przegra, bo zabraknie mu tych kilku procent głównie od wyborców Krzysztofa Bosaka uznających, że po odpadnięciu kandydata Konfederacji nie warto się pofatygować do urn – właśnie ich będzie można obwiniać za wygraną Trzaskowskiego.  Wprawdzie ktoś, kto nie widzi różnicy między jednym i drugim jest prawdopodobnie zbyt ograniczony, by dokonywać samodzielnych wyborów i jako taki za swą – nabytą lub wrodzoną – tępotę nic już nie poradzi, ale to w dalszym ciągu słabe usprawiedliwienie. Nawet jeż to kwestia nie niedoje..., ale zwykłego niedoinformowania, dorosły człowiek za swoje decyzje odpowiada.  Dziękuje za uwagę. http://przemsa.szkolanawigatorow.pl/o-ludziach-niedoinformowanych
0 notes
przemsa · 4 years
Text
Taksiarska akcja znicz
Jest niedziela, a ja w pracy. Źle się z tym czuję, ale mamy dyżury, które z dni świątecznych można przełożyć tylko na inne zaznaczony w kalendarzu na czerwono. Tak więc trochę jestem usprawiedliwiony, choć rzecz jasna nie do końca. Zresztą to się dzieje teraz - piszę ten tekst na postoju - więc nie ma sensu więcej tego roztrząsać. Jest niedziela, a ja w pracy. Kropka.
Zacząłem parę godzin temu i jak dotąd nie poszło mi najlepiej. Jakaś mocno zmęczona długim piciem kobieta w drodze do szpitala na zdjęcie śrub, którą poratowałem gumą do żucia nim chuchnęła mi pytająco w twarz, gdyż - jak wyjaśniła - musi wiedzieć, czy nie czuć od niej alkoholu, bo wtedy jej nie przyjmą; inna elegantka wiedząca lepiej, że trzeba przez skrzyżowanie prosto, dzięki czemu jadąc naokoło zarobiłem parę groszy więcej; wreszcie dwie starsze panie w pachnących naftaliną futrem podwiezione pod same drzwi kościoła i to wszystko.
Siedzę i czekam przeglądając pozostawionego przypadkiem w schowku Ostatniego Pustelnika, czasem zerkam na telefon. W każdym razie, co najistotniejsze, bujam się po mieście wyłącznie dlatego, że w ten sposób zarabiam pieniądze; dla kasy jednym słowem.
Gdy więc przed chwilą kolega podesłał mi - z komentarzem: łyso ci? - tekst z Gazety Wyborczej
http://lodz.wyborcza.pl/lodz/7,35136,24378733,wzruszajaca-historia-pasazera-taksowki-niech-pan-zapali-za.html
pt. "Wzruszająca historia pasażera taksówki. "Niech pan zapali znicze Adamowiczowi"", oniemiałem.
Złotówa, który zamiast wziąć pieniądze za kurs, polecił klientowi kupić za to znicze... To się naprawdę zdarza równie rzadko, jak skory do dawania napiwków nauczyciel lub trzeźwy pasażer spod dyskoteki w okolicach świtu.
Żeby była jasność. Ja nie kpię, nie szydzę, a nawet nie powątpiewam (choć mam ku temu solidne podstawy, uwierzcie), że takie zdarzenie nie miało miejsca. Nie, po trzykroć nie.
Oniemiałem z tego mianowicie powodu, że mnie nie tylko nie byłoby stać - także mentalnie - na taki gest, ale wręcz nie przyszedł by mi on do głowy. Przenigdy.
Dlatego też, pozostając w niejakim stuporze wywołanym tą wiadomością oświadczam: Jestem małym, przyziemnym taksiarzem i sam z siebie raczej nigdy nie będę lepszy. Będąc jednak pod ogromnym wrażeniem historii kolegi po fachu, mogę uroczyście obiecać:
Jeżeli ktoś kiedyś będzie chciał mi zapłacić choć za cześć kursu Gazetą, to nie tylko nie zaprotestuję a w ramach samorozwoju etyczno-moralnego od deski do deski ją przeczytam.
A teraz już zmykam, bo zdaje się, że starsze panie wracają z Mszy całe trzy ulice dalej. Wpadnie znów parę złotych. A może powiem im, żeby zamiast mi płacić, kupiły sobie za to na spółę Wysokie Obcasy? http://przemsa.szkolanawigatorow.pl/taksiarska-akcja-znicz
0 notes
przemsa · 5 years
Text
Koko koko POKO spoko?
Słowa 'Boże, strzeż mnie od przyjaciół, z wrogami poradzę sobie sam" przypisuje się Armandowi Jeanowi Richelieu, ale nie ma większego znaczenia, czy faktycznie je wypowiedział. Istotne, iż – choć rzecz jasna przejaskrawiając – wyrażają one pewną prawdę. Tę mianowicie, że często największym zagrożeniem dla naszych przedsięwzięć są ludzie przekonani, że wiedzą lepiej jak – oczywiście dla własnego dobra - powinniśmy działać. Niejednokrotnie są przy tym pełni szczerych intencji oraz wiary, że dzieląc się bezinteresownie swoją mądrością czynią nam przysługę, ale to bzdury. Po pierwsze nie są bezinteresowni, gdyż zawsze oczekują – różnych, niekoniecznie finansowych - udziałów w ewentualnym sukcesie, który przecież wtedy będzie także ich zasługą, a po drugie – i ważniejsze – nie są wcale przyjaciółmi. Przyjaciel bowiem to ktoś, kto w ciebie wierzy i jeżeli się potkniesz, bez słowa pomoże się podnieść.
Wspominam o tym dzisiaj, gdyż chciałbym sparafrazować zacytowane na początku powiedzenie uzupełniając, że Boga należałoby raczej prosić o ochronę przed fantastami.
Przyszło mi to do głowy, gdy po raz kolejny przeczytałem całą litanię skarg na Prawo i Sprawiedliwość zakończonych puentą, że najbliższych wyborach nie można już tej partii popierać. Kaczyński bowiem zawiódł na całej linii, gdyż zamiast ple, ple, ple, nie zrobił nic lub wręcz ble, ble, ble, a takiej aberracji nie można tolerować.
Oczywiście szydzę i spłycam, gdyż – nawet jeżeli się z niektórymi z nich nie zgadzam – potrafię przyznać, iż faktycznie zaniechań jest co niemiara i obiektywnie rzecz biorąc jest za co PiS krytykować. Czepiam się więc nie samych żalów lub wręcz ich formy, ale wyłącznie wniosku końcowego. Jeżeli bowiem spojrzymy możliwie obiektywnie na polską scenę polityczną AD2019, musimy uznać, że nadchodzące wybory parlamentarne rozstrzygną się między POKO, a partią Kaczyńskiego.
Jasne, wiele się może jeszcze wydarzyć, ale z bardzo wysokim prawdopodobieństwem, walka o władzę rozegra się właśnie miedzy nimi. Czego zatem może oczekiwać znajdująca się w opozycji i ciesząca się mniejszym poparciem od PiS Platforma? Jeżeli już nie bezpośredniego poparcia, to przynajmniej tego, by ludzie gotowi zagłosować na Prawo i Sprawiedliwość zabrali sami sobie dowód zostając w domu lub postawili krzyżyk przy jakimś planktonie politycznym, który w najlepszym razie będzie strzelał korkami z Sowietskoje Igristoje na wieść, że całe dwa miejsca w ławach sejmowych czekają na niego otworem.
Można więc napawać się swoją wyższością moralną i z grymasem słusznego obrzydzenia na twarzy wymieniać, dlaczego PiS zawiódł i co powinien był zrobić, by nie stracić zaufania ludzi prawych i uświadomionych, a skoro jednak zaprzepaścił pokładane w nim szczere nadzieje stwierdzić, że pozostaje już tylko –  wiadomo, z żalem – olać wybory albo zagłosować na Prawdziwie Propolski Patriotyczny Plankton Bogoojczyźniano -Narodowy. Można, ale w gruncie rzeczy jest to nic innego jak stwierdzenie: po nas choćby potop, ale duma i miłość własna naprawdę nie pozwalają, by w imię jakiegoś ździebko wyższego celu iść na kompromis z fantasmagoriami o partii godnej tego, byśmy ją popierali.
Znów drwię i przerysowuję, a nawet zaraz się powtórzę, ale prawda jest właśnie taka: wybieramy wyłącznie między PiS a POKO i – tu ukłon w stronę fantastów i miłośników wyświechtanych do porzygania pseudomądrości ludowych w jednym – trzeba się określić, czy wolimy dżumę czy cholerę. Trzecia opcja bowiem – gorączka krwotoczna – gdzieś tam na zapleczu sceny politycznej pod czujnym okiem wytrawnych demiurgów dopiero powoli mutuje. http://przemsa.szkolanawigatorow.pl/koko-koko-poko-spoko
0 notes
przemsa · 5 years
Text
Precz z preczem!*
Mowa nienawiści to według definicji – z grubsza i w uproszczeniu - negatywne emocjonalnie wypowiedzi powstałe wskutek uprzedzeń. Ujmując rzecz jeszcze zwięźlej, jest nią tak zwany hejt, czyli modny ekwiwalent właśnie słowa nienawiść, które to – ku mojemu obrzydzeniu, gdyż jest to wyjątkowo prymitywna kalka z języka angielskiego – stosują w dyskusjach wszyscy od lewa do prawa. Mowa nienawiści jest zatem hejtem. Konotacje z nią związane są w sposób oczywisty negatywne. Epitet hejter stał się tym, czym jeszcze do niedawna było słowo faszysta, a więc praktycznie najgorszą z powszechnie stosowanych i tolerowanych etykiet, jakie można komuś przypiąć w debacie publicznej. Rzecz jasna oskarżenia o szerzenie takiej mowy są domeną szeroko rozumianej - zawsze szczodrze i chętnie odżegnującej oponentów politycznych od czci i przyzwoitości (bo przecież nie wiary) lewicy - ale i druga strona – nazwijmy ją w uproszczeniu i odrobinę kpiąco „prawą” - nie pozostaje dłużna. Tak samo mnoży przykłady wypowiedzi dalekich od chociażby tylko neutralnego zabarwienia emocjonalnego głoszone przez zawsze we własnym mniemaniu pokojowo nastawioną i tolerancyjną lewicę. Jednym słowem mowa nienawiści stała się narzędziem obosiecznym i bardzo skutecznym, albowiem oskarżony o jej krzewienie automatycznie się broni wiedząc, że przypisanie łatki hejtera stygmatyzuje. W tym wszystkim mało kto zdaje się zauważać** pewną bardzo istotną rzecz. Tę mianowicie, że niezależnie od tego, komu łatwiej przychodzi hejtowanie innych i czy zgadzamy się tak zwanym głosem rozsądku mówiącym, że wszyscy są po jednych pieniądzach i mrucząc tekst piosenki Hanny Banaszak pod jakże niebanalnym tytułem Nienawiść, załamujemy ręce bezsilni i zniesmaczeni, poprzez samo zajęcia stanowiska zgadzamy się wziąć udział w grze, której naczelną zasadą jest ocena wypowiedzi nie pod względem merytorycznym, ale emocjonalnym. Przyjąwszy te karty możemy już dowolnie, zgodnie z własnymi preferencjami tropiąc mowę nienawiści raz to po lewej, raz po prawej stronie, kolekcjonować blotki oraz dupki żołędne, asy, króle i damy, którymi w słusznym oburzeniu zbijamy nienawistne atuty drugiej strony. Wygranych rzecz jasna nie ma, bo nie da się przecież rozstrzygnąć, kto nienawidzi bardziej; zresztą nikogo tak naprawdę to nie interesuje. Ważne, że emocje gawiedzi zostały zagospodarowane i gawiedź przezornie dochodzi do jakże pożądanego wniosku, że sama sobie z wielce palącym problemem mowy nienawiści nie poradzi, zatem – Unio, ratuj! – wolność słowa wolnością słowa, ale na nienawistne formułowanie myśli musi być penalizowane. No i przygotowanie do pozamiatania zrealizowane.
*https://crowdmedia.pl/wp-content/uploads/2017/02/precz-z-preczem.jpg **w międzyczasie przeczytałem notkę Jacka Jareckiego, która w gruncie rzeczy jest o tym samym, ale co tam, niech już zostanie. http://przemsa.szkolanawigatorow.pl/precz-z-preczem
0 notes
przemsa · 4 years
Text
Komu będzie dziękować Trzaskowski
(Na początku będzie przyciężkawo, sentymentalnie, lirycznie i odpustowo, a później już standardowo zacznę przynudzać i się powtarzać. Zaznaczam to już teraz, żeby nie było.)
Gdybym miał bardzo dużo pieniędzy i nie ciążyły na mnie jakiekolwiek - rodzinne, biznesowe itp. - zobowiązania, nie wyjechałbym z Polski ani na dłużej, ani tym bardziej na stałe. Zostałbym tutaj i tylko podniósłbym sobie standard życia kupując domy, samochody, motocykle, tony książek, stoły bilardowe w każdej z moich miejscówek i inne przyziemne bzdury. Nie podróżowałbym do dalekich, egzotycznych zakątków globu, a już na pewno nie robiłbym tego namiętnie. Należę bowiem do tej kategorii prostaczków, których marzeniem życia nie jest zwiedzanie coraz to nowych miejsc i rejonów. Dlatego pewnie łatwiej jest mi składać tego rodzaju deklaracje i nigdy nawet żartem nie mówię, że gdybym tylko coś tam, chętnie wyjechałbym stąd w pizdu, gdziekolwiek, byle dalej od tego porąbanego kraju. Rzecz jasna nie potępiam ani nie udaję, że nie rozumiem ludzi, którzy zostawili Polskę z dowolnego powodu i bełkocząc z ręką na przysłoniętym koszulką z wykrzywionym w agonalnym bólu żołnierzem wyklętym sercu, że sam nigdy bym tego nie zrobił, bo to ojczyzna moja ukochana bez której życia sobie nie wyobrażam i tak dalej. Bez przesady. Faktem jednak jest, że naprawdę nie chciałbym opuścić Polski. W każdym innym miejscu jest na tyle inaczej, że coś mi nie pasuje. Nie wiem, może gdybym się gdzieś zasiedział zmieniłbym zdanie, ale nie w tym rzecz. Jeżeli nie będę musiał, nigdy tego nie spróbuję. Urodziłem się w Polsce, większość życia spędziłem w jej granicach i chciałbym jeszcze długo pożyć właśnie tutaj. Być może moje dzieci nie podzielą mojego entuzjazmu dla nadwiślańskich okoliczności przyrody, ale na to już nic nie poradzę. Nie oczekuję od nich tego. Istotne, że Polska gdzieś tam zawsze we mnie siedzi i trudno jest mi sobie wyobrazić, że mogłoby się to kiedyś zmienić.
Nawet jeżeli wybory wygra Rafał Trzaskowski...
(Tak. To już koniec przyciężkawego, sentymentalnego, lirycznego i odpustowego wstępu. Czas na wiejące nudą powtórki z kanonu moich fiksacji podstawowych.)
Szanowni Państwo,
jeżeli nie przytrafi się coś jeszcze bardziej niespodziewanego niż powtórka z atrakcji globalnego Wesołego Miasteczka pod nazwą COVID-19, wybory prezydenckie wygra Andrzej Duda albo Rafał Trzaskowski. Szanse Kosiniaka-Kamysza i Szymona Hołowni są po majstersztyku Platformy teraz już tylko mocno teoretyczne, a nawet jeśli nie, to obaj są przecież tym samym Rafałem, tylko inaczej uczesanym. Pozostali pretendenci nie liczą się od zawsze wcale. Pisałem o tym wielokrotnie, ale co mi szkodzi wyskrobać jeszcze raz: ktoś twierdzący inaczej jest fantastą lub niespełna rozumu. W każdym razie nikt zdrowy na umyśle i nie uzależniony od hazardu nie postawiłby na wygraną kogokolwiek spoza wymienionej czwórki istotnej dla własnego budżetu kwoty wiedząc, że szanse na zwrot są praktycznie zerowe. Dlatego też ktoś, kto nie ma zamiaru wyjeżdżać z Polski, a przy tym nie popadł w modną w kręgach ofiar stałych czytelników felietonów Stanisława Michalkiewicza i prenumeratorów Najwyższego Czasu! manierę stwierdzania z wyższością, że jeden ch... kto jest prezydentem, bo i tak mamy jako Polska od zawsze przeje.ane, a poza tym głowa państwa w RP to nie Napoleon albo car, więc naprawdę wszystko jedno, czy żyrandola pilnował będzie Duda Czy Trzaskowski, musi rozważyć, który z tej pary bardziej mu pasuje. Sam oczywiście bardzo chciałbym, żeby prezydentem został Roman Józef Dmowski-Piłsudski. Z wielkimi wąsem i jeszcze większymi tradycjami ziemiańskimi oraz wspaniałą historią przodków wojujących gdzie się da za ojczyznę, a w czasie wolnym pędzącym pyszną okowitę i hodującym piękne gniadosze, tym niemniej skończyłem już piętnaście lat i z brakiem takowego się godzę. Dlatego właśnie zagłosuję na Andrzeja Dudę. Po pierwsze - nigdzie się nie wybieram i - po kolejne - wiem, że alternatywą jest Rafał Trzaskowski, któremu nie ufam, jak... (tu zabrakło mi słów, by odpowiednio dosadnie się wyrazić). Zwłaszcza, że o zwycięstwie w czerwcowej elekcji nie przesądzą głosy tak zwanego twardego elektoratu jednego i drugiego, bo te tworzą jakąś tam bazę i nie podlegają jakimś większym, przesądzającym o końcowym sukcesie wahaniom. To, że ktoś zamiast na prezydenta Warszawy odda głos na konferansjera "Tańca z Gwiazdami"; podwyższającego wiek emerytalny przeciwnika podwyższania wieku emerytalnego dwojga nazwisk lub dajmy na to jedynego prawdziwego polskiego przedsiębiorcę, któremu brakuje tylko teczki, by być Tymińskim 2.0, nie będzie miało większego znaczenia gdyż Rafał Trzaskowski nie ma szans na wygraną od razu. Duda takową miał, ale teraz jest już znacznie mniejsza.
W dogrywce to co innego.
Dojdzie do niej prawie na pewno, bo teraz już raczej zabraknie Dudzie kilku (obstawiam, że góra siedmiu-ośmiu) procent i o finalnym zwycięstwie przesądzą ludzie, którzy zostaną w domu, bo "skoro nie ma już Bosaka/Jakubiaka/Piotrowskiego/Żółtka itp., to ja to prdlę, nigdzie nie idę". Co do tego, że po odpadnięciu Hołownia, Kosiniak-Kamysz, Biedroń czy Tanajno (i zapewne nie tylko oni) rekomendują Rafała Trzaskowskiego nie można mieć raczej wątpliwości, więc tak zwyczajnie właśnie on będzie mógł liczyć na więcej procent głosów wyborców przegranych kandydatów niż obecny Prezydent. Temu zostaną promile Jakubiaka i część łaskawców od Krzysztofa Bosaka*, których szok i niedowierzanie, że ten nie wszedł do finału (Jak to możliwe? Spisek!) nie sparaliżuje na tyle, by w trosce o Najjaśniejszą Rzeczpospolitą okopali się na strzelnicy, to jest (co ja plotę...) w domu.
Jednym słowem dogrywka będzie bardzo trudna i jeżeli wybory wygra Rafał Trzaskowski zawdzięczać to będzie ludziom, którzy w życiu nie oddaliby wprost na niego głosu, ale przy tym są tak zadufani w sobie, odrealnieni, topornie przekorni, nawiedzeni, zblazowani lub zwyczajnie tępi, że nie zauważą, że dali mu tę wygraną. To właśnie im, a nie oficjalnym, szczerym, zadeklarowanym wyborcom kandydata Platformy trzeba będzie podziękować, gdy Andrzej Duda przegra. I to, że zdobędą kolejne punkty do męczeństwa i lansu na głęboko zatroskanych w ramach emigracji wewnętrznej, na którą to świadomie się udali widząc, że Idealna Polska z ich mokrych snów i marzeń tańcząc poloneza przy dźwiękach Szopena pośród łanów zbóż i na tle zachodzącego słońca, w którego jasnych promieniach krąży majestatycznie biały orzeł ciągle nie nadchodzi, nie będzie żadnym usprawiedliwieniem. Ci, którzy tak jak ja nie udają się na emigrację wewnętrzną ani faktyczną, odczują osobiście wszystkie skutki powrotu do władzy Platformy, czego pierwszym etapem będzie właśnie nieprzedłużenie mandatu Andrzejowi Dudzie. I chociażby nie wiem, jak bardzo "nasi" Prawdziwi Patrioci™ sami się oszukiwali i umywali ręce, właśnie ci, którzy nie zagłosowali na Trzaskowskiego (ale przecież mąż pani Kornhauser wpuścił w 2010 Komorowskiego do Pałacu, więc wicie-rozumicie też nie godzien) - będą za to bezpośrednio odpowiedzialni.
Dziękuję za uwagę.
*Z ostatniej chwili: https://wpolityce.pl/polityka/504368-wilk-trzeba-bedzie-zaglosowac-na-rafala-trzaskowskiego Wygląda więc na to, że w drugiej turze Duda niekoniecznie może jednak liczyć na głosy Prawdziwych Patriotów™ z Konfederacji. http://przemsa.szkolanawigatorow.pl/komu-bedzie-dziekowac-trzaskowski
0 notes
przemsa · 6 years
Text
Hejter Skelter
Mój bardzo dobry kolega, którego znam jeszcze z czasów studiów, nienawidzi PiS. Gdyby przyjąć, że istnieje coś takiego, jak „Skala Cyby”, osiągałby w niej momentami nawet dziewięć punktów na dziesięć. Stale oscylowałby gdzieś w okolicach siedmiu lub ośmiu.  Początkowo sądziłem, że trochę się zgrywa i tak jak ja celowo przejaskrawiam własne „uwielbienie” do Prawa i Sprawiedliwości i prezesa tej partii, tak samo on wygłupia się mówiąc, że jego marzeniem jest postawienie przed Trybunałem Stanu Dudy, rak trzustki Kaczyńskiego, czy wreszcie zbrojna interwencja jakichś „wojsk unijnych” zakończona - przynajmniej - internowaniem rządu i przywrócenie siłą demokracji, porządku i ładu.
Od dłuższego już czasu staram się udawać, że doskonale wiem, że celowo robi sobie jaja, ale prawda jest taka, że żarty stroję sobie wyłącznie ja. On zupełnie serio uważa, że obecna władza jest najpaskudniejszą rzeczą, jaka przytrafiła się Polsce i jeżeli nie ma innego sposobu, należy usunąć ją podstępem lub siłą. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie jest jakimś odosobnionym przypadkiem. Może tyle, że ze względu na łączące nas przyjacielskie relacje, jest ze mną bardzo szczery. Jestem jednak pewien, że myślących w podobny sposób są w Polsce setki tysięcy, a może miliony.
Teoretycznie można przyjąć, że nie ma w tym nic dziwnego. Polska scena polityczna jest mocno spolaryzowana i z takiego stanu rzeczy profity czerpią obie strony sporu.
Owszem, w pewnym stopniu zapewne tak, tym niemniej aż tak wściekłej nienawiści do władz Platformy wśród sympatyków PiS chyba jednak nie ma, a  przynajmniej nie jest ona czymś powszechnym. Być może moja opinia nacechowana jest osobistymi sympatiami, upierał się jednak będę, że mam rację. Jeżeli zatem komuś w tym kraju kompletnie odwaliło – „na pomieszanie dobrego i złego” – to jednak bardziej tym, którzy marzą o śmierci Kaczyńskiego.  Wiem o czym mówię, bo nawiązujący ze mną rozmowy na tematy polityczne mniej lub bardziej przypadkowo poznani ludzie, są w większości sympatykami Platformy. Nie mam pojęcia z jakiego powodu – czyżbym wyglądał inteligentnie niczym jakiś Nitras albo Budka lub wręcz Gersdorfowa? - ale z góry zakładają, że ja zaliczam się do ich światłego grona i bez skrępowania wylewają na mnie swoje wściekłe frustracje zionąc opowieściami o porażającej demoralizacji, deprawacji, nieudolności i obciachowości tego rządu i Kaczyńskiego. W tym nie ma żartobliwego dystansu; mrugnięcia okiem dowodzącego, że przesadzamy i wszyscy to wiedzą, ale cóż zrobić, naprawdę chcemy powrotu Tuska i Chlebowskiego.  Nie. Ich nienawiść jest szczera i śmierdzi stęchłym piwem z puszek, których w 2010 używali by wyszydzić i sprofanować pamięć Lecha Kaczyńskiego.
Wracając jednak do mojego kolegi. To dość młody, bystry, porządny facet, któremu bez wahania pożyczyłbym pieniądze wiedząc, że mnie nie oszuka. Pomijając więc kwestie polityczne, nie ma w nim nic, co mogłoby wskazywać, że jest zdolny do wygłaszania tego rodzaju sądów. Czyni to jednak bez cienia zakłopotania. Wniosek stąd taki, że musi więc istnieć na to przyzwolenie. Jestem przekonany, że gdyby nie zaprzyjaźnione media i ich pełen miłości przekaz, takich skrajności by nie było. Nie pozostaje więc chyba nic innego, jak przed nadchodzącymi wyborami zawołać: wyłącz lemingowi telewizor.
0 notes
przemsa · 6 years
Text
Kler nie jest filmem antyklerykalnym!
Z podanych w jednej ze wcześniejszych notek powodów, nie oglądałem filmu Kler. Ponieważ jednak nadal spędzam w Internecie więcej czasu niż chciałbym i powinienem, dociera do mnie spora ilość informacji zbędnych. W tym  także i te związane z tym - ponoć największym - hitem filmowym współczesnej Polski.
Pierwszą i podstawową rzeczą, która uderza w relacjach widzów – oczywiście tych we własnym mniemaniu wyrobionych – jest zaprzeczenie powszechnemu przekonaniu, że przedstawiając ich w jednoznacznie negatywnym świetle, Kler bije bezpośrednio w duchownych i Kościół Katolicki. Recenzenci podkreślają, że księża z filmu Smarzowskiego są wielowymiarowi i złożeni. Lepsi lub gorsi, ale jednak nie tacy sami. Ma to dowodzić, że Kler jest jednak czymś więcej niż tylko bezczelnie generalizującą, wrzucającą wszystkich duchownych do jednego wora, chamską, agresywną, antyklerykalną agitką.
Innymi słowy Smarzowski mógł się okazać niezdolnym do refleksji, pozbawionym elementarnej wiedzy o ludziach i tworzeniu dowolnej fabuły ignorantem i kretynem, ale – ponieważ nie zrobił ze wszystkich klechów pedofilów, pijaków i dziwkarzy – udowodnił, że jest jednak reżyserem wielkim; zdolnym wykreować dzieło głębsze, złożone i rzecz jasna prawdziwsze. Serio. Nie sposób przecież inaczej tego „odkrywczego” bełkotu interpretować.
Wykonawszy już ten żenujący wygibas, który w ich głębokim przekonaniu czyni z nich samych publikę inteligentną, bo zdolną dostrzec nieszablonową głębię Kleru, a sam film, bez cienia wątpliwości słusznie i zasłużenie, zaszeregować jako dzieło odważne i prawdziwe, recenzenci owi przechodzą do wniosków końcowych. Te sprowadzają się zazwyczaj do stwierdzenia, że księża są różni. Lepsi-gorsi, silniejsi-słabsi, uczciwi-kłamliwi, szczodrzy-chytrzy, skromni-rozwiąźli, wierzący-niewierzący, pijący-niepijący, autorefleksyjni-zakłamani i tak dalej i tak dalej. Mówiąc krótko, problemem są nie tyle jego kapłani, ale sam Kościół jako taki. Kościół który - szok! - okazuje się być instytucją zrzeszającą nie świętych, ale grzeszników.
Tako rzecze – oczywiście nie wprost, ale w końcu adresatem dzieła jest prawdziwy, polski, światły inteligent, więc bez trudu wyczyta to między scenami – wielki reżyser Wojciech Smarzowski.
Niech więc zatem byle plebs nie biadoli, że Kler jest filmem uderzającym w katolików!
Otóż nie, wręcz przeciwnie, gamonie. Pan Wojtek pochylił się z troską nad trudnym, złożonym, wielopłaszczyznowym losem księży katolickich i de facto ich rozgrzesza! Bo to nie oni są przecież winni,  wszyscy wiemy. Są tylko ludźmi i nic co ludzkie nie jest im obce! Winny jest wyłącznie bezosobowy Kościół i jego skostniałe struktury. Księża to ofiary! Każdy wytrawny kinoman bez trudu to widzi. Dlatego szybciutko, raz-dwa, do kina na Kler. Wszyscy. A zwłaszcza katolicy, starzy i młodzi.
0 notes
przemsa · 6 years
Text
PiS znów nas zawiódł, czas na zmiany
W poniedziałek usiadłem do komputera i napisałem tekst o wyborach. Udzielił mi się w nim pesymizm tych wszystkich, którzy twierdzili, że PiS je przegrał i poczułem się zmęczony. Na tyle, że ostatecznie go skasowałem. Nie wiem do końca dlaczego, ale najprawdopodobniej musiałem uznać, że nie chcę przyłączać się do chóru Naszych 2.0®  - czyli  sceptycznych, krytycznych i uświadomionych - konstatujących - oczywiście z troską i niepokojem - że Kaczyński w niedzielę przerżnął swoją szansę na samorząd i teraz zacznie się triumfalny powrót koalicji obywateli trzeciej erpe do władzy.
Trudno, pomyślałem. Może faktycznie mają rację pesymiści, ale mimo wszystko sam nie muszę kopać leżącego.
I na tym zapewne zakończyłbym ten temat, gdyby nie to, że zaczęły spływać wyniki z kolejnych okręgów i gdzieś tam usłyszałem, że na PiS oddano o jakieś milion głosów więcej niż cztery lata temu, a i w sejmikach partia ta ma nienajgorszą, a na pewno lepszą niż wcześniej pozycję. Owszem, większe miasta to sukces opozycji, ale też czy ktokolwiek zdrowy na umyśle mógł przypuszczać, że partia Kaczyńskiego przejmie tam władzę? Dobrze, w wielu z nich - z Warszawą na czele - można było liczyć na dogrywkę, ale to wszystko. Wydało mi się jednak, że to nadal trochę za mało żeby snuć aż tak kasandryczne wizje. Coś więc tu nie grało. Najwyraźniej musiałem uwierzyć w propagandę zaprzyjaźnionych mediów, uznałem. Było to jednak o tyle dziwne, że akurat ja - jeżeli już - to katuję się raczej narracjami TVPiS. Tymi wszystkimi Klarenbachami i Rachoniami. Pozostał więc internet. Tutaj już nie miałem wątpliwości, że właśnie "nasi" (lubię pisać to słowo w cudzysłowie) przyczynili się do ukształtowania mojego poglądu na wynik niedzielnego głosowania. Wydało mi się to na tyle ciekawe, że ostatecznie zdecydowałem się dziś wrócić do porzuconego tematu. Z dwóch powodów. Pierwszy jest oczywisty i już go pokrótce przedstawiłem: wynik Prawa i Sprawiedliwości jest co najmniej przyzwoity, a już na pewno nie gorszy niż cztery lata wcześniej. Owszem, zawsze można twierdzić - i mieć rację - że dało się ugrać więcej, ale to są wyłącznie dywagacje, aktualnie bez większego znaczenia. Istotniejszy jest drugi powód: choć nie powinny i ma prawo się nam to nie podobać, od samego początku było jasne, że te wybory samorządowe są plebiscytem poparcia dla Prawa i Sprawiedliwości oraz Platformy Obywatelskiej. Jako taki ich wynik ma wielkie znaczenie propagandowe. Jeżeli zatem wyborcy PiS uwierzą, że PO znów nabrała wiatru w żagle, a Prawo i Sprawiedliwość jest w odwrocie, niekonicznie wpłynie to pozytywnie na ich mobilizację w przyszłości. Wręcz odwrotnie. Można zakładać, że prędzej przyczyni się do rozpoczęcia poszukiwań alternatywnego rozwiązania. Rzecz jasna bardziej prawego i patriotycznego. Tak już bowiem mają Nasi 2.0®, że sens powiedzenia "lepsze jest wrogiem dobrego" znajduje się poza ich zdolnościami percepcyjnymi i gdy tylko zdarzy się coś, co można wykorzystać, by zacząć tworzyć od nowa - teraz już właściwą - formację prawicową, to myśl ta nowa blaski promiennemi, już dziś wiedzie ich na bój, na trud. Że przy okazji zmarnuje się - lekko i mocno optymistycznie licząc - cztery lata oddając władzę opozycji, jest dla nich kosztem pomijalny, wręcz bez znaczenia. Chodzi przecież o Ojczyznę, cena zatem nie gra roli. Istotne, że prezes okazał się jednak - a nie mówiłem, nie ostrzegałem! - politykiem ułomnym, więc  - nucąc bój to będzie ostatni, krwawy skończy się trud, gdy związek nasz bratni wykopie Kaczora i stworzy prawicowy cud - przemy.
A tak całkiem poważnie: jest jakaś realna alternatywa dla PiS? Poza Platformą i jej podobnymi rzecz jasna. Nie? Więc o co wam chodzi?
0 notes
przemsa · 6 years
Text
Teleranek
Ostatnimi czasy przez Szkołę Nawigatorów przewinęło się już sporo tekstów poświęconych poziomowi, znaczeniu i roli telewizji. Przystępując dziś do pisania notki na ten sam temat, rzecz jasna nie wróciłem do nich, bo moim celem nie jest bynajmniej – przynajmniej nie przede wszystkim - polemika. Po prostu przyszło mi do głowy, że skoro mam chwilę, mogę przedstawić swoje przemyślenia związane z tym tematem. Nie są one jakoś specjalnie głębokie lub odkrywcze, jednak w moim przekonaniu wcale nie gorsze o tych, których puentą jest apel o podnoszenie poziomu przekazu z szacunku dla odbiorcy. Otóż nie. Od tego może właśnie zacznę. Uświadamiając sobie, że jedynym celem tego medium jest sprzedaż produktów i jakiegoś światopoglądu zrozumiemy, że nie ma większego znaczenia, czy odświeżacze powietrza i potrzebę ekumenizmu wtłacza się nam do głowy za pomocą koncertu symfonicznego, czy benefisu Jerzego Kryszaka. Treść bowiem dobierana jest tylko pod kątem jej zdolności do przykucia uwagi widza wpatrującego się w migający prostokąt. Gdyby udało się zrobić to skutecznie za pomocą obrazu kontrolnego lub czarnej planszy, nikt nie ponosiłby kosztów inwestowania w coś więcej. Oczywiście, byłoby to druzgocące dla całej rzeszy ludzi żyjących z dostarczania treści dla telewizji, ale nie mieliby oni specjalnego wyjście i musieliby zacząć myśleć o przebranżowieniu. Zostaliby tylko specjaliści od reklam i propagandy. Tak się jednak nie da. Widz musi dostać coś, co trwale przykuje jego uwagę do ekranu. A tu, na co dowodem jest ciągłe analizowanie badań telemetrycznych, jedynym kryterium doboru treści jest ilość widzów, którą ta jest zdolna przeciągnąć. Naprawdę nic innego się nie liczy. Teoretycznie podejście takie powinno charakteryzować stacje komercyjne, ale od dawna jest to nieprawdą. Od wielu, wielu lat nie sposób odróżnić programu stacji publicznej od prywatnej. Nieprzerywanie reklamami filmów w tej pierwszej nie jest żadnym wyznacznikiem. Wszystko to sprawia, że utyskiwania, że przekaz telewizyjny jest mało ambitny, pozbawione są sensu. Działając na zasadach komercyjnych – czyli żyjąc w głównej lub znacznej mierze z pieniędzy zleceniodawców – nikt nie zdecyduje się wyemitować – nie tylko w czasie największej oglądalności - czegoś, co spowoduje przeniesieniu wzroku widza na program konkurencji, a już na pewno nie zrobi tego telewizja publiczna, która jest główną, najgłośniejszą i najskuteczniejszą tubą propagandową (każdego) rządu. W imię czego zresztą miałaby ryzykować utratę uwagi swoich aktualnych i potencjalnych wyborców? Aby ich edukować, otwierać oczy na rzeczy wcześniej im nieznane lub ignorowane, na piękno? Przecież to oczywista bzdura. Nie taka jest jej rola. Tę w taki sposób postrzegają oderwani od rzeczywistości idealiści, by nie rzec wręcz, że fantaści. I to egzaltowani. Śmieszni w swym poczuciu, że można ludzi czynić lepszymi poprzez telewizję. Otóż nie można, gdyż nie do tego została ona stworzona. A nawet jeśli taki cel przyświecał jej pionierom, to już od dawna jest on nieaktualny. Telewizja to opium dla mas; masowego ich urabiania na modłę tych, którzy faktycznie nią rządzą. Jedynym zatem sposobem, by się temu nie poddać, jest zwyczajnie jej nie oglądać. Serio, tak się da. Wystarczy (skoro jesteśmy już tacy inteligentni wysublimowani i wymagający w odniesieniu do tego, czym karmimy nasze zmysły, powinno nam to przyjść z łatwością) uświadomić sobie wrzeszczcie, że bez niej zarówno świat, jak i nasze jego postrzeganie, nie byłoby ani o gram uboższe.
0 notes
dziennanocna · 6 years
Text
disclaimer
Jeśli nawet historia ta nie jest prawdziwa, jest ona prawdziwym zmyśleniem Marek Hłasko. Piękni dwudziestoletni taryfa dzienna/taryfa nocna ukazuje (choć właściwszy na 29.02.20 byłby czas przeszły) się - wraz z innymi tekstami - na stronie Szkoła Nawigatorów  pod adresem: http://przemsa.szkolanawigatorow.pl *** Pod koniec lutego 2020 podjąłem decyzję, by zredagować wszystkie teksty i pomyśleć o wydaniu ich drukiem. Przez kogo, w jakiej dokładnie formie, kiedy itd. jeszcze dokładnie nie wiem, ale decyzja już zapadła.  Książka dedykowana będzie wszystkim legalnym taksówkarzom.
copyright © 2018-2020 wydawnictwo przemsa & jan przemsa all rights reserved / wszystkie prawa zastrzeżone
0 notes
dziennanocna · 6 years
Text
piętnaście
Pamiętam jeszcze czasy studenckie. Minęło wprawdzie trochę lat, a i wypity wtedy alkohol rozmył nieco obraz ludzi i zdarzeń, nie na tyle jednak, by okres ten był czarną dziurą w mojej pamięci. Niekiedy wracam więc do  tych wspomnień, choć mówiąc szczerze w zasadzie tylko w chwilach, gdy akurat coś podobnego mi się przytrafia.
Jedna z takich reminiscencji związana jest właśnie z taksówkami.
[CAŁOŚĆ NIEBAWEM DRUKIEM]
0 notes
przemsa · 6 years
Text
Dyplomatycznie o widzach
Mój wykładowca historii poświęcił jedne z zajęć pastwieniu się nad „Dyplomacją” Henriego Kissingera. Na koniec, gdy już nie pozostawił na książce suchej nitki wyznał, że on rzecz jasna jej nie czytał. Oczywiście wywołało to powszechną wesołość, bo wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że taka puenta to stara, oklepana zagrywka uczelnianych doktorów. Jestem zresztą przekonany, że akurat on tylko się tak dla naszej uciechy krygował, bo przecież niczego to z punktu wygłoszonej wcześniej filipiki nie zmieniało. Istotne, że ją zjechał i przyjemnie się tego słuchało.
Wbrew pozorom nie mam zamiaru zaczynać tym wstępem kolejnej debaty na temat książki pana Karonia, a tylko przejść możliwie gładko do już kultowego w środowiska zbliżonych do czytelników „Nie”, „Faktów i Mitów” tudzież innego Newseeka czy NaTemat filmu „Kler” Wojciecha Smarzowskiego. Będzie to – jak łatwo się domyślić – „recenzja” w dużym cudzysłowie, ale to akurat nie ma większego znaczenia. Uznałem bowiem, że wystarczającym materiałem do zredagowanie tego tekstu będą reakcje zarówno tych, którzy podobnie jak i ja Kleru nie widzieli, jak i osób mających już za sobą sens. Zresztą nie. Co ja plotę, jakie reakcje. Poznanie ich wymagałoby przecież ode mnie jakiegoś zaangażowania, a wręcz chęci poznania różnych opinii, czyli wysiłku, którego nie mam najmniejszego zamiaru z takiego powodu wykonać. Nie. Do napisania niniejszego wystarczy mi otóż tylko wiedza, kto film Smarzowskiego widział lub zobaczyć go się wybiera.
W moim przypadku okazało się bowiem, że są to przede wszystkim osoby okupujące prywatną szufladkę z napisem „nigdy nie otwierać, bo jeszcze zaczną do mnie gadać”. Rzecz jasna nie wszyscy, jednak jest ich na tyle dużo, bym mógł teraz śmiało generalizować. I nieważne, czy wybierają się na Kler ponieważ...
...wreszcie ktoś odważył się pokazać prawdę o tych cholernych klechach,
...to ważny film, dużo się o nim mówi, należy więc samemu wyrobić sobie zdanie,
...znam księdza, który już widział i twierdzi, że bezwzględnie trzeba, więc chociaż chodzę co niedzielę do kościoła, to jednak pójdę, bo (patrz pkt. 2).
gdyż ich deklarowane motywy są dla mnie warte mniej więcej tyle, co ich - dajmy na to - rekomendacje książkowe.
Tym co uważam za wystarczające, by wszystkim tym indywiduom wystawić jak najgorsze świadectwo jest to, że nie chcą widzieć, iż tym sposobem przyłączają się do powszechnej nagonki na pewną grupę – nazwijmy ją tak w uproszczeniu - zawodową. Aha. I może jeszcze to, że są to te same osoby, którym zajady pękają ze świętego oburzenia, gdy inni – ci rzecz jasna gorsi – wrzucają ostatnio wszystkich sędziów do jednego, mocno podejrzanie pachnącego wora.
Dlatego też i ja pozwalam sobie bez żadnych skrupułów na to uogólnienie stwierdzając  - bez  cienia chęci zapoznania się choćby tylko ze zwiastunem - że każdy, kto już widział lub ma zamiar wybrać się na film Kler, ten  #@*^&! jest stuprocentową.
0 notes