Tumgik
#Tony Klatka
brookstonalmanac · 2 years
Text
Birthdays 3.6
Beer Birthdays
John Bird Fuller (1801)
Conrad Windisch (1825)
Herman Lay (1909)
Bump Williams (1954)
Bill Coffey (1970)
Five Favorite Birthdays
Michelangelo Buonarotti; Itallian painter, sculptor (1475)
Will Eisner; cartoonist (1917)
Moira Kelly; actor (1968)
Rob Reiner; actor, film director (1947)
Bob Wills; fiddler, bandleader (1905)
Famous Birthdays
Tom Arnold; actor (1959)
Marion Barry Jr.; politician,, D.C. mayor (1936)
Cyrano de Bergerac; poet (1619)
Connie Britton; actor (1967)
Elizabeth Barrett Browning; English writer (1806)
Pavel Chekov; Star Trek officer
Gordon Cooper; astronaut (1927)
Lou Costello; actor (1906)
Kiki Dee; pop singer (1947)
Dick Fosbury; high jumper (1947)
David Gilmour; rock guitarist (1946)
Stewart Granger; actor (1913)
Alan Greenspan; former chairman of the federal reserve (1926)
Robert "Lefty" Grove; Philadelphia Athletics/Boston Red Sox P (1900)
Merle Haggard; country singer (1937)
D.L. Hughley; comedian, actor (1963)
Kiri Te Kanawa; opera singer (1944)
Tony Klatka; rock musician (1946)
Ring Lardner; sports reporter (1885)
Stanislaw Lec; Polish writer (1906)
Lorin Maazel; orchestra conductor (1930)
Gabriel Garcia Marquez; Colombian writer (1928)
Ed McMahon; television announcer, sidekick (1923)
Wes Montgomery; jazz guitarist (1923)
Shaquille O'Neal; Orlando Magic/L.A. Lakers/Miami Heat C (1972)
Cookie Rojas; Kansas City Royals 2B/OF (1939)
Willie Stargell; Pittsburgh Pirates 1B/OF (1941)
Mary Wilson; Motown singer (1944)
2 notes · View notes
majkiwoo · 5 years
Photo
Tumblr media
Sznur białych i czarnych aut toczących się w dół na parking podziemny. Sznur białych kołnierzyków i czarnych marynarek, które bujając się miarowo wchodzą do windy. Piętro za piętrem w górę. Na każdym piętrze te same kuchnie z tymi samymi baniakami z wodą i półkami pełnymi kubków. Wszytko jest takie same i tylko te cholerne kubki do kawy są różne. Każdy inny, jakby w dobrym tonie było mieć idiotyczny kubek w idiotycznym kolorze z idiotycznym napisem. Za kuchnią są biurka, podobne do reszty biurek. Za biurkami są krzesła obrotowymi o szerokich oparciach, żeby marynarka założona na drogę z auta do windy, mogła bezpiecznie wisieć, aż do momentu kiedy będzie założona w drodze z windy do auta. Sznur krzeseł, mur oparć, jednolita paleta marynarek. Musiał mieć inną. Marynarkę szytą na niego. Nie mógł jak wszyscy, siedzieć przy tym samym biurku i komputerze i odróżniać swoje biurko, od biurka kolegi tylko po tym który z nich ma bardziej idiotyczny kubek. Poszedł więc kupić marynarkę. Taką do której miarę ściąga się dwa, albo i trzy razy. Krawiec wiedział w czym rzecz- Wyjątkowość podkreśli pan szerokim wyłogiem i niebanalną kratą. Zresztą to poszerza klatkę piersiową. Drapieżnik musi mieć klatę!- deklamował krawiec, który przez lata ubierał i dygnitarzy i profesorów i byle kogo, kogo stać było na szytą na miarę marynarkę. Im bardziej przeglądał się w lustrze, im bardziej jego klatka stawała się szersza, tym bardziej zapadał się w sobie, malał i zlewał z tłem ścian obwieszonym próbkami tkanin. Przepraszam- powiedział- muszę się jeszcze zastanowić. Zdjął zarzucony na ramię fragmenty materiału i speszony wyszedł. Krawiec wiedział, że nie wróci. Ponoć nigdy nie wracają. Coś ich uskrzydla i pcha do jego sklepu, a później, kiedy stoją na środku lokalu, otoczeni lustrami, w snopie światła dociera do nich, że ta marynarka to będzie ich koniec. Instynkt przetrwania jest silniejszy niż instynkt drapieżnika. Instynkt ten mówi, że najważniejsze to się nie wyróżniać. On również to zrozumiał i zamiast marynarki, zafundował sobie po prostu nowy kubek. Dość idiotyczny by był wyjątkowy, dość nierzucający się w oczy, by nie wzbudzać w przełożonych i kolegach zagrożenia. https://ift.tt/31SfFp7
1 note · View note
iamkornel-blog · 7 years
Quote
(Artykuł z polskiego METAL HAMMER’a ad 2005) CZĘŚĆ PIERWSZA Historia, w której osiąga się dno i i nie potrafi się już wzbić w powietrze a jedynym sposobem na wyrażenie lęków i frustracji jest tworzenie muzy, którą później można się zachłysnąć, zachwycić, złapać jak tonący brzytwy, albo po prostu siedzieć i słuchać bez zastanawiania się, dlaczego co chwila dostaje się dreszczy… Można więc rozpocząć od pewnego piątkowego popołudnia, 2002 roku, kiedy to do jednego z domów w północnej stronie Seattle służby pogotowia siłą sforsowały drzwi, by dostać się do środka. Choć nie można było rozpoznać zwłok, nie było wątpliwości, do kogo należą. Po przeprowadzeniu sekcji, okazało się że wynikiem śmierci było przedawkowanie narkotyków. W domu wartym 270 tys. $, przez 2 tygodnie, zapomniane przez Boga, rodzinę i przyjaciół spoczywało ciało jednej z najbardziej utalentowanych i tragicznych postaci muzyki lat 90. Chociaż może nie do końca tak to wyglądało, choć Seattle Post, właśnie w takim tonie pisał, że Layne przez te 2 tygodnie był najbardziej zapomnianym człowiekiem na świecie. Przez fanów i groupies, przez kolegów z kapeli, nawet przez rodzinę. Słynny, bogaty i sam jak palec, jak dodało inne pismo. I chociaż Jamie, siostra Staleya, prostuje: Zawsze miał on dookoła siebie ludzi, którzy go kochali i troszczyli się o niego, i on o tym wiedział. Nie był takim samotnym ćpunem, żyjącym w nędzy”, trudno jest zachować obojętność. Był piątek, 19 kwietnia, godz. 5.45 po południu. Po północy w polskim radiu podali informację o śmierci Layne'a Staleya, życie na chwile zwolniło swój bieg, a potem słuchaliśmy już tylko Dirt. Klatka stop i próba odpowiedzi na parę egzystencjalnych pytań. Na temat pogody panującej w Seattle radio milczało, ale i tak zupełnie niespodziewanie pojawiło się jeszcze jedno pytanie: tak więc panie Staley, padało gdy pan umierał? Grupa potem już nigdy razem nie miała zagrać, zresztą od dobrych kilku lat formacja wspólnie już ani nie koncertowała, ani nie tworzyli razem muzyki. Chociaż Jerry Cantrell nigdy nie wykluczał takiej możliwości, to i tak gdzieś w głębi, zupełnie bezsensownie tlił się jakiś płomyk nadzieji, że może jednak, jakiś cud się przytrafi. I parę miesięcy temu, coś na kształt cudu nastąpiło, i to też mógłby być punkt wyjścia do tej opowieści. Kiedy to Alice In Chains zebrało się wspólnie, żeby wziąć udział w benefitowym koncercie na rzecz ofiar tsunami. Prawie całe Alice In Chains. Na wokalu pojawili się tacy artyści jak James Maynard Keenan, Patrick Cunningham z Damage Plan, czy Wes Scantlin z Puddle Of Mudd… I choć takiego głosu nie da się podrobić, to można zacząć snuć domysły, czy przypadkiem Alice nie powstanie jak Feniks z popiołów… Albo może najwłaściwiej będzie zacząć od momentu, kiedy Alice In Chains w wielkim stylu pojawiło się w świadomości ludzi i powaliło na kolana wszystkich wyczulonych na chore, dziwaczne dźwiękowe wibracje… Pamiętacie tą chwilę kiedy pierwszy raz usłyszeliście/ zobaczyliście Would? Czwórka zdesperowanych facetów o wyglądzie zakapiorów spod ciemniej gwiazdy, co to właśnie obrabowali najbliższy lumpeks, która wymiata z taką pasją, jakby była to ostatnia rzecz jaką robią w życiu. Mroczny image, mroczna muza, no i mistrz ceremonii - Layne Staley, który darł się, jakby ścigał go cały zastęp diabłów. I jeszcze wplecione do tego fragmenty filmu. Obraz nazywał się Singles (w polskiej wersji Samotnicy) i okazał się w sumie banalną historyjką o zagubionych młodych ludziach. Natomiast tą wielkopomną pieśnią było właśnie Would, która oryginalnie znajdowała się na krążku Dirt… Oczywiście muzyka ta nic wspólnego z banałem już nie miała. O ile po filmie męska część widowni wzdychała do Bridget Fondy, która tym razem miała problem z rozmiarem swojego biustu, a damska do Matta Dillona (wersja zbuntowany, długowłosy, aczkolwiek głupiutki, początkujący muzyk rockowy), to wszyscy zwariowali na punkcie ścieżki dźwiękowej do tego obrazu. Pearl Jam, Soungarden, Alice In Chains, długo by wymieniać… Większość z tych kapel miała ze sobą jeszcze jedną wspólną rzecz - pochodzili z jednego miasta. Miasta, które szczyciło się jedną z najwyższych średnich używania heroiny w USA i ponoć najniższym wskaźnikiem przestępczości, bagatela około 1 morderstwo tygodniowo. Miasta, w którego regionie uwielbiał przebywać Charles Manson, a rzut beretem dzielił je od Twin Peaks. Miejsca, skąd wywodzą się takie wynalazki jak fabryka samolotów Boeing, gdzie niejaki Bill Gates wybudował komputerowe imperium Microsoft, gdzie wynaleziono aparat do dializy nerek i… skondensowane mleko w puszce. Oraz gdzie na świat przyszedł doskonale kojarzony nawet przez laików Jimi Hendrix. I właściwie przy okazji pisania o brudnej Alicji, ciężko byłoby przemilczeć tak ważny wątek tego niezwykłego rozdziału w historii muzyki rockowej… Znane już i z lubością przytaczane jest porównanie, że na początku lat 90. Seattle było dla muzyki rockowej tym, czym Betlejem dla chrześcijaństwa. Można się śmiać z tego stwierdzenia lub też traktować je z przymrużeniem oka, ale faktem jest, że kiedy machina promocyjna ruszyła do ataku, muza z Seattle stała się po prostu trendy, lansowana gdzie tylko się dało, poczynając od MTV na wybiegach dla modelek kończąc. A zespoły z Seattle wykazywały dużą odporność na muzyczne mody wcześniej serwowane i takim samym poważaniem darzyły dokonania Sabbathów i Hendrixa co Zeppelinów, Kissów czy Beatlesów, sprawnie mieszając w dowolnych proporcjach heavy metal z hardcorem, punkiem czy glamem. Grunge, takiego słowa zaczęto używać do sklasyfikowania tej muzy. I właściwe pomyłką było pakowanie tych formacji do jednego worka, ale przewrotnie samo słowo nie oznacza nic innego jak tylko stary, wżarty brud, a brudnych brzmień było w Seattle pod dostatkiem. Wśród tych wszystkich kapel, chyba najwyraźniej do metalowej stylistyki nawiązywała jedna grupa, założona w 1987 roku przez wielbiciela AC/DC i Kiss - gitarzystę Jerry'ego Cantrella i wokalistę Layne'a Staley'a. Wkrótce składu dopełnili basista Mike Starr i perkusista Sean Kinney. Po ponad 2 latach działalności grupa podpisała kontrakt z Columbią i wydała optymistyczną trójkę We Die Young i album Facelift, a w kolejnym roku akustyczną płytkę Sap. Mimo iż Facelift okazał się sporym sukcesem, to zespół sprawiał wrażenie nie do końca zdecydowanego pod względem stylu muzycznego. Na domowym podwórku na jakiś czas przylgnęła nawet do formacji złośliwa nazwa Alice Mudgarden. Jednak wkrótce Alicja dobitniej wypowiedziała się, w jakich klimatach czuje się najlepiej. Chłopcy wyskoczyli z przyciasnych spandexów w bardziej luźne ciuchy i pokazali wszystkim, co potrafią! I nikt już potem nie odważył się porównywać ich do kolegów z Soundgarden. Pełną klasę Alice In Chains zaprezentowało na swoim opus magnum - płycie wydanej w 1992 roku, złowieszczo i jakże trafnie, zatytułowanej Dirt. Jednak zanim ruszymy dalej do przodu, zatrzymajmy się jeszcze na chwilę na pierwszym etapie działalności Alicji, żeby jeszcze bliżej naświetlić parę faktów z prehistorii zespołu. Powołując się na tekst zamieszczony w Music Bank można tą historię zacząć też tak… Dawno, dawno temu, zanim pojawił się grunge, zanim nastały lata 90., na muzycznej scenie, istniały sobie 2 zespoły, które zwalczały się nawzajem: Diamond Lie i Alice N Chains, zespoły, którym przewodził niejaki Layne Staley… W końcu wyodrębniła się z tego jedna grupa Alice In Chains. Głównymi frontmanami byli właśnie Layne Staley, który już od jakiegoś czasu przebywał w Seattle, a miał on już za sobą rozstanie się z rodziną i przeżył parę zachwiań wiary, znajdując pociechę w narkotykach, oraz Jerry Cantrell, który za sobą miał równie świetlaną przeszłość, który nigdzie na dłużej nie zagrzał miejsca z tak prozaicznej przyczyny jak fach ojca, którego armia ciągała po różnych częściach świata, naturalnie razem z rodziną… Choć gdyby trzymać się ściśle chronologii, to najpierw doszło do spotkania między Staley'em a Seanem Kinneyem, około 1985 roku. Jednak po jakimś czasie stracili oni ze sobą kontakt. Z Cantrellem natomiast Layne spotkał się na przyjęciu w 1987 r., w czasach kiedy Staley był managerem Music Bank, klubu, w którym odbywały się różnego rodzaju koncerty i próby, a także miejsca, w którym swego czasu odbyła się jedna z największych antynarkotykowych obław policyjnych w stanie Waszyngton. Cantrell, który właśnie przyjechał z Tacomy, 6 miesięcy wcześniej stracił matkę i babkę, a po otrzymaniu ubezpieczenia przybył do Seattle. Jerry wspomina: Pomyślałem, że jest on najfajnieszym facetem, jakiego dane mi było spotkać. Wyglądał super, panny go lubiły i był bardzo magnetyczny. Każdy lubił Layne'a (…) i jak tylko usłyszałem jego głos, chciałem, żeby pisał/ grał ze mną w jednej kapeli. On znał moją histiorię i zaprosił mnie do Music Bank, zatroszczył się o mnie, dał mi schronienie i miejsce i traktował mnie w porządku, wbrew temu, że byłem zupełnie obcym gościem. Wtedy już Cantrell działał z Diamond Lie, ale idea nowej kapeli już kiełkowała. Znał on już Mike'a Starra, z wspólnego tygodniowego grania w Gypsy Rose, z którego to bandu zresztą obydwaj wylecieli, zaś Staley ciągle pamiętał o Kinneyu. Okazało się, że Kinney nie tylko znał Starra od lat, ale też i spotykał się z siostrą Starra. Koniec końców ostatnim ogniwem w piekielnym łańcuchu okazał się Layne Staley, który po miesiącu wahań ostatecznie dołączył do grupy. Nazwali się wielce oryginalnie Mothra and Fuck, ale potem przyjęli nazwę Alice In Chains. Po tygodniu grania zespołowi zaoferowano 45 minutowy set nagraniowy, mimo że materiału mieli zaledwie na 15 min. Wypożyczyli więc vana, sprzęt i wyjechali do miejsca zwanego tree/house, gdzie nagrali demo pod takim właśnie tytułem, na które złożyły się numery: I Cant Have You Blues, Soicla Parasite, Queen Of Rodeo, Watcha Gonna Do i kowery Hanoi Rocks i Davida Bowiego. W 87 i 88 roku, grupa grała gdzie tylko się dało, w mniejszych i większych klubach, po jakimś czasie mogli już koncertować w bardziej renomowanych miejscach, jak np The Vogue czy The Central Tavern. Jedynym członkiem kapeli, który nie miał jeszcze 21 lat, był Layne, często więc zdarzało się tak, że musiał on czekać przed klubem, aż zespół wejdzie na scenę, a po koncercie zaraz opuszczał gościnny przybytek. Lokalny promotor Randy Hause, który polubił zaspół, załatwił im profesjonalne nagranie demo, co zostało uczynione w London Bridge Studios, na 24 trackowej taśmie, gdzieś na przełomie 87 i 88 roku z Rickiem Parsharem w roli producenta. I właśnie tymi nagraniami usiłowali zainteresować wydawców, agentów i kogo się tylko dało. Wtedy też zespołem zaczęła zajmować się dwójka lokalnych promotorów: Susan Silver i Kelly Curtis. W końcu grupa podpisuje konkrat z Columbią, a rok później wychodzi pierwsza EP-ka We Die Young. I znowu Alicja koncertuje gdzie tylko można. Wśród ważniejszych tras na pewno można wymienić koncerty z Iggy Popem w listopadzie w 1990 roku, gdzie po raz pierwszy prezentują publiczności takie kawałki jak Dirt czy Rooster, (ponoć numery te nie obeszły nawet psa z kulawą nogą), a już miesiąc później wyprzedają koncert w Moore Theater w Seattle. Koncert nagrywany przez Josha Tafta ukazuje się pod tytułem Live Facelift jako produkcja video. Koncerty te były następstwem wydania pierwszego studyjnego krążka grupy – Facelift, który w pierwszych sześciu miesiącach sprzedał się w ilości 40 000 tys. egzemplarzy. Największą furorę z tego albumu zrobił numer Man In The Box, który później przez 16 tygodni utrzymywał się na rotacji MTV. Był też pierwszym i jedynym wydanym na kasecie singlem Alicji w USA. Nad płytą chłopcy pracowali z Davem Jerdenem. Wszyscy przeprowadzili się do jednego domu, wynajmowanego okazyjnie od matki Starra i praktycznie większość rzeczy robili wspólnie, Cantrell później wspominał, że byli w tych czasach jak 4 muszkieterowie. Kiedy Kinney’owi przydarzył się wypadek i złamał rękę, aby nie opóźniać nagrań, sam pozbył się gipsu z trzytygodniowym wyprzedzeniem… Na płycie tej już było oczywiste, że panów raczej interesują ciemne strony życia, z czym mogła identyfikować się młoda generacja, jednak Staley zastrzegał się: Jeżeli oni mogą się w jakiś sposób odnieść do tego, mogą przerobić coś z tego na własny pożytek i jest to coś dobrego dla nich, albo coś co uwolni agresję - to super, ale my nie jesteśmy kaznodziejami, to nasze własne gówno. Nad materiałem na nową płytę zespół zaczął już pracować od 1990 roku. A właściwie pod tym względem był to teatr jednego aktora, bo za większość rzeczy odpowiedzialny był Jerry Cantrell. Ponoć bardzo duży wpływ na inwencję twórczą Jerry'ego miała trasa Clash Of The Titans z Anthraxem, Megadeth i Slayerem. Pierwsze 3 miesiące 1992 roku grupa spędziła w studio ponownie pod okiem Dave’a Jerdena, który to jeszcze bardziej uwypuklił wokale na płycie. Jednak nikt nie przewidział aż takiego sukcesu, na amerykańskiej liście Dirt zadebiutowało na pozycji 6, a wg pisma Kerrang! została płytą roku. Wprawdzie można powiedzieć, że szlak został już przetarty przez Nevermind Nirvany, Ten Pearl Jam czy Badmotorfinger Soundgarden, które wydane były rok wcześniej i zdążyły wspiąć się na listy przebojów, albo, że na ekrany kin właśnie wchodził film Singles promowany utworem Would, a w mediach ciągle panowała grunge gorączka, potęgowana poszukiwaniem kolejnego objawienia z Seattle. Ale, że pozwolę się powtórzyć: płyta ta ma na swoją obronę jeden niepodważalny atut, jest po prostu majstersztykiem. Już sama okładka nie pozostawia złudzeń co do zawartości płyty. Jak dla mnie mogłaby to być równie dobrze subtelna reklama Nocy Żywych Trupów. Dirt powala ciężkim, soczystym brzmieniem, bogactwem pomysłów, to takie pudełeczko, z którego nie wiadomo było do końca, jaki diabeł z niego wyskoczy. Kolejna sprawa to melodie, ale nic z gatunku lekkiego kalibru… Już od Them Bones jest oczywiste, że zapomnieć należy o banalnych rozwiązaniach muzycznych, które można sobie puszczać mimo uszu przy niedzielnej kawie. Staley zaczyna swoje partie od krzyku, ale robi to w tak rozdzierający sposób, że w takim stylu równie dobrze mogłaby się zacząć apokalipsa… Klarowne partie gitary kontrastują tutaj z psychodelicznymi odjazdami w wyższe regiony muzycznej abstrakcji. Chory, powykręcany Sickman, kapitalny numer, jedno z najlepszych dzieci Cantrella z najlepszych i jednocześnie jedno z najtrudniejszych do zagrania na koncercie. Albo taki Rain When I Die z ukłonem w stronę psychodelii z wstawkami płaczącej gitary. Czy też Hate To Feel z patentem gitarowym, którego nie powstydziłby się Tom Morello z RATM. Gdyby ktoś jeszcze szukał muzycznych odniesień, znalazłby ich tu trochę, jednak przyprawione są one w tak pomysłowy i wyszukany sposób, że w sumie tworzą nową jakość. Jak na przykład nieco orientalny Dirt, przywodzący na myśl Led Zeppelin, do których dołącza Jimi Hendrix. Znajduje się też na tej płycie utwór, do którego jak ulał pasuje hasło standardowa ballada metalowa. Ale Down In The Hole ma to coś, co sprawia, że ciarki chodzą po plecach, ten przygniatający ciężar, który nie pozwala oderwać się od ziemi, chociaż tak bardzo chciałoby się wzbić w powietrze. Albo wspominany już Would, piosenka poświęcona tragicznie zmarłemu Andrew Woodowi z Mother Love Bone, kipiący jakimś podskórnym niepokojem, irracjonalnym lękiem. Czy Rooster, kolejne dzieło (a raczej działo) Cantrella z cudownie potęgowanym napięciem, oparty na historii ojca gitarzysty o niekończącym się koszmarze wojennym. Ta piosenka powstała jeszcze w czasach Facelift, w malutkim pokoiku Chrisa Cornella z Soundgarden, gdzie zwykł często przychodzić Cantrell i gdzie ponoć najlepiej mu się pracowało nad nowymi utworami. Nie zapominajmy, że oprócz Cantrella sporo do powiedzenia ma też spółka Kinney - Starr, klimatyczna sekcja rytmiczna, która jest bazą do śmiałych poczynań gitarzysty. Jednak pierwsze skrzypce, a raczej główny łańcuch w tym zespole dzierży Layne Staley. Facet o głosie szaleńca, stojącego na skraju przepaści, która wiedzie tylko do jednego miejsca. Boli, ale on nie ma złudzeń, na ten ból nie ma lekarstwa. Do granic wytrzymałości przeciąga dźwięki, charakterystycznie je przybrudza, ale potrafi też wzbić się w bardziej subtelne regiony i zaśpiewać bardziej delikatnie. Również pod względem tekstów Dirt to podróż w mroczne miejsca ludzkiej psychiki. Przemijanie, śmierć, narkotyki, to główne tematy i złe duchy unoszące się nad wszystkimi piosenkami. A jakie miałyby być teksty do takiej muzyki? Tym bardziej jeżeli w tym samym czasie wokalista toczył swoistą walkę z wiatrakami, próbując wyzwolić się z narkotykowego nałogu. I tego tematu dotyczy prawie połowa tekstów. Junkhead, God Smack, Sickman aż do Angry Chair to właściwie jedna historia (…) To taka młodzieńcza wizja. Narkotyki są fajne, seks jest fajny, rock'n'roll jest fajny. Wielu młodym ludziom to odpowiada. Dopiero potem zaczynają zdawać sobie sprawę z tego, w co się wpakowali. O tym właśnie są Angry Chair i Hate To Feel - wspominał Cantrell. W filmie Trainspotting jest taka scena, w której główny bohater - narkoman, funduje sobie odwyk na własną rękę. Leży w łóżku i zapada się w nim. Klaustrofobiczny klimat, szaleństwo pierwszej wody. I właściwie większość utworów z Dirt mogłaby się śmiało pojawić w tym momencie filmu. Tym bardziej, że i w przypadku bohatera kreowanego przez Ewana McGregora i Staleya odwyk okazał się skuteczny, ale tylko na jakiś czas. Wkrótce o Staleya ponownie miała upomnieć się jego stara znajoma, heroina, a zespołowi coraz trudniej było się z nim porozumieć. Powstać miało zaledwie kilka płytek z nowym materiałem, w tym cudne Jar Of Flies… ale o tym w następnej części historii o przypadkach Alicji po drugiej stronie lustra… CZĘŚĆ DRUGA ... w pewien grudniowy poranek Jerry Cantrell wybrał się wraz ze swoim bratem na polowanie. Wszystko byłoby ok gdyby nie fakt, że jakimś cudem Jerry’emu ubzdurało się, że listopad ma 31 dni i tym sposobem przegapił on pierwszogrudniowy koncert, jaki Alice In Chains miało zagrać z Van Halen. Anioł stróż z Columbii szybko załatwił sprawę; jako gwiazdkowy prezent Cantrell znalazł pod choinką kieszonkowy kalendarz… I właściwie nie wiadomo czy tak negatywnie na pamięć artysty wpłynęła praca nad kolejną EP-ką grupy – Sap, czy po prostu jest on takim zapalonym myśliwym, faktem jest natomiast, że wszystkie przekazy słowno-pisemne milczą na temat dalszych ewentualnych odwołanych koncertów. Jednak wypada napisać parę słów na temat SAP – EP-ki, która pokazała, że Alicja nie jest pierwszą lepszą metalową kapelą, która wypadła diabłu spod ogona, że panowie nie tylko grzeją i wymiatają na metalową nutę, ale że potrafią też uderzyć w bardziej spokojne, liryczne i akustyczne tony. Do nagrań zapraszają oni takich muzyków jak Chris Cornell z Soundgarden, Ann Wilson z Heart czy też Mark Arm z Mudhoney. Płyta ukazuje się właściwie bez promocji, a na efekty sprzedaży nie trzeba długo czekać, do początku 1994 roku znajduje ona pół miliona nabywców. W 1993 roku ma miejsce jeszcze jedna istotna zmiana w Alice; odchodzi Mike Starr, a jego miejsce zajmuje Mike Inez, który muzyczne szlify zdobywał u boku Ozzy'ego Osbourne'a. Na dogadanie się z zespołem ma on zaledwie 3 dni. Jednak czas ten jest na tyle wystarczający, że światową trasę koncertową kończą oni z Inezem, który w kapeli miał już zostać do końca… W lutym odbywa się też europejska trasa Alicji, a już miesiąc później grupa powraca do USA, gdzie nagrywa 2 numery na potrzeby soundtracku do filmu Last Action Hero: A Little Bitter i What The Hell Have I. W czerwcu natomiast AIC występuje na kolejnej edycji Lollapalozy (dokładniej rzecz ujmując od czerwca do sierpnia). W 1993 roku zestaw kapel na trasie był cokolwiek miażdżący, bo obok nich pojawiły się takie bandy jak Primus, Fishbone, Tool, Rage Against The Machine, Dinosaur Jr czy Babes In Toyland. W tym czasie też zaczyna się pogłębiać rozczarowanie Stayle’a dotyczące wszystkiego, co nie ma związku z pisaniem muzy czy z występami: Pierwotnie chciałem być sławny i bogaty - mówi muzyk. Robić muzę i grać ją dla 10 tysięcy ludzi. Tego właśnie chciałem. Ale nie jestem pierdoloną gwiazdą rocka, jestem człowiekiem. Po powrocie z trasy zespół spotyka niemiła niespodzianka, okazuje się, że zostali eksmitowani z mieszkania, które zajmowali. Tak to już jest gdy się myśli, że kolega uiści czynsz… koniec końców panowie praktycznie przenoszą się do London Bridge Studio w Seattle, jak wierzyć przekazom: samotni, znudzeni i zdołowani. W tym czasie okazuje się, że cuda się zdarzają, w ciągu 7 dni powstaje 7 nowych numerów, piszą, produkują i nagrywają. Powstaje album, który jest kontynuacją pomysłu podjętego na SAP. W styczniu 1994 roku ukazuje się najdelikatniejsze dziecko Alicji, akustyczna minipłytka Jar Of Flies. Album debiutuje na pierwszej pozycji amerykańskiego Billboardu. To pierwsza i jedyna Epka, która zadebiutowała właśnie na takim miejscu. Panowie musieli pośpieszyć się ponoć z wydaniem tej płytki z prostego powodu; lada dzień na rynku miała ukazać się akustyczna, hucznie zapowiadana płyta Stone Temple Pilots. Sam tytuł natomiast ma dość oryginalny rodowód. Otóż w czasach szkoły średniej Jerry Cantrell znany był z swojego zamiłowania do entomologii i przeprowadził on wówczas pamiętny eksperyment. W dwóch słojach umieścił muchy, z tym, że w jednym z nich było pożywienie, a w drugim nie. Jak można przewidzieć zagłodzone muchy zaczęły zjadać się nawzajem… Siedem numerów, które znalazły się na krążku przyniosło zupełnie nowe oblicze grupy, choć nie powinno ono wydawać się dziwne tym, którzy znali je już wcześniej właśnie z SAP. 7 odsłon najbardziej metalowego bandu z nurtu grunge, z których każda mogłaby mieć takie przymiotniki jak; subtelny, liryczny, łagodny, zupełnie jakby ktoś rzucił urok na zespół i zapalił światło w najciemniejszej jaskini… Mamy więc zdecydowanie proste, akustyczne brzmienia jak np. w Nutshell, przyozdobione też smyczkami jak np. w I Stay Away, nawet jeżeli decydują się na nieco bardziej ożywione brzmienia, czy to podbijając numer funkiem jak w No Excuses czy też właśnie rozkołysany Swing On This to wszystko jednak trzyma się doskonale całości i pasuje do siebie jak części układanki. Na płytce znalazł się też numer instrumentalny Whale And Wasp. Cantrell: To jedna z tych piosenek, które były odłożone przez chwilę. Faktycznie to jeden z moich najwcześniejszych numerów - miałem jakieś 18, 19 lat, kiedy go napisałem, tak więc kiedy pracowaliśmy nad Jar Of Flies musiałem sobie przypomnieć, jak on leciał. Mike mówił, żeby do płyty dołożyć smyczki, a ten kawałek idealnie się do tego nadawał. A dlaczego tak go właśnie nazwałem? Bo tak właśnie dla mnie brzmi - jak konwersacja pomiędzy wielorybem i osą. Tak naprawdę nie zamierzaliśmy niczego wydawać - wspomina jeszcze Kinney. Po prosu kontynuowaliśmy pokazanie tej drugiej strony, chwila wytchnienia i zobaczymy co się stanie. Sporo się nad tym napracowałem, myślę, że album pokazuje prawdziwe możliwości tej kapeli. Cantrell dodaje: »Jar Of Flies« udowodniła i nam i fanom jak utalentowaną i ważną częścią zespołu był Mike. Gra on najgwłatowniejsze, najmroczniejsze dźwięki, ale ma on najsłodsze serce na świecie. W lipcu zaczynają już się pierwsze kłopoty grupy, na karku mają oni mającą lada dzień zacząć się trasę z Metalliką, jednak odwołują te koncerty i zawieszają działalność. Podobno Kinney nie mógł już dłużej wytrzymać niedyspozycji Staleya i po prostu rzucił pałeczkami… Cantrellowi, który znany jest ze swojego pecha to przedmiotów martwych, znowu przytrafiła się historia jak z filmu. O ile wierzyć biografiom zespołu, w domu muzyka odłączony został prąd w wyniku awarii, biedak przez 2 dni mało nie umarł z głodu, bo okazuje się, że oprócz elektronicznych drzwi (ach, ci Amerykanie) również nie może uruchomić elektronicznego otwieracza do konserw (ach, ci faceci). Ale że artysta głodny jest najbardziej płodny, okres ten obfituje 20 nowymi piosenkami, a muzyk odratowany zostaje dzięki patrolowi policyjnemu. 94 rok to czas w którym Alicji nieźle się powodzi: Facelift przynosi status platyny, Dirt w samych Stanach uzyskuje status podwójnej platyny, a SAP złotej płyty, natomiast Jar Of Flies jest bezkonkurencyjny na Billboardzie… Jednak muzycy coraz częściej zaczynają działać na własną rękę. Cantrell pracuje nad solowym materiałem i nagrywa numer na trybutową płytę dla Willie Nelsona, a w lipcu na Nelsonową składankę dołącza się Sean Kinney, w duecie z Johnnym Cashem w kawałku Time Of Preacher, nie wiedzieć czemu, Cash przez cały czas zwraca się do Kinneya per Sue… Natomiast Mike Inez wspomaga na solowej płycie byłego gitarzystę Guns N Roses - Slasha. W grudniu tego roku, Layne Staley bierze udział w projekcie Mad Season, w którym również spotykają się Mike McCready z Pearl Jam, Barret Martin z Screaming Trees i niejaki Baker (początkowo działają oni pod nazwą Gacy Bunch). Płyta nosi tytuł Above. Cantrell mówi: Myślę, że album ten jest cholernie dobry. Kiedy po raz pierwszy go usłyszałem, byłem zazdrosny jak cholera. To było tak, jakby ktoś podprowadził ci twoją dziewczynę. Ale po tej reakcji początkowej, zobaczyłem ich na żywo w Moore Theater i byłem z nich tak dumny, że prawie się rozpłakałem, kiedy widziałem jak grali, a potem się wkurzyłem, bo nie grałem z nimi (śmiech). Rozmawiałem z Laynem wiele na temat tej płyty. Była to dla niego bardzo dobra sprawa, bo dzięki temu pozbył się wielu złych rzeczy ze swojej głowy(…) Żywię do niego najwyższy szacunek za to, co zrobił. Layne w najpiękniejszy sposób wśród ludzi jakich znam, mówi o strasznych rzeczach. Bo faktycznie Mad Season to bodajże jeden z najlepszych, najbardziej klimatycznych projektów pobocznych, w które zaangażowani byli członkowie tych kapel. A zaczęło się kompletnie niezobowiązującą, ot po prostu wspólne jammowanie dla przyjmneści po klubach, jednak wkrótce ta współpraca nabrała bardziej realnych kształtów i planowano nawet wydanie drugiej płyty. Niestety nie miało to już nastąpić, bo skład kapeli wykruszył się o basistę. Tak czy inaczej płyta, która powstała z jednej strony snuje się w sennym i rozmarzonym klimacie, jak w otwierającym Wake Up czy kończącym Long Gone Day a z drugiej sporo tu jednak ciętych, aczkolwiek stonowanych brzmień: Lifeless Dead czy I Don't Know Anything. I cały czas nie mogę pozbyć się wrażenia, że oprócz akustycznych dokonań Layne'a sygnowanych nazwą AICH, właśnie ten album jest jedną z najmniej chorobliwych płyt w dorobku artysty, może zasługa w tym leży po stronie McCready'ego, który wokalizom Staley'a nie dodaje tego samego ciężaru, co Cantrell? Jednak i tak Staley nie traci swojego patentu na najbardziej zbolały i psychopatyczny głos dekady… Nie da się też ukryć, że w tym czasie prasa rozpisywała się nie tyle o muzie Alicji, co o uzależnieniu Layne'a, bo nie było z nim dobrze… Spin był bardzo bezpośredni: klipy Alice to takie mini podróże przez życie ćpuna, heroinowe uzależnienie i walka z nim to obraz poetyki, jaką buduje Layne, coś na podobieństwo syreniego śpiewu…. Tym podobne historie zdecydowanie ucinał Cantrell, który wprawdzie nie mówił za wiele, jednak były to stwierdzenia dość wymowne: Przygotowaliśmy finalne oświadczenie dla prasy, kiedy zdecydowaliśmy się rozstać. Byliśmy jak przepełniona gąbka, którą trzeba było wycisnąć. Poważnie potrzebowaliśmy czasu, żeby usiąść na spokojnie i zacząć wszystko na świeżo. Zdecydowanie nie jesteśmy idealnymi ludźmi, ale nie przepraszam za to gówno. Robię co mogę najlepszego, mając do dyspozycji to co mam, tak jak pozostali w tym zespole. Z początkiem 1995 roku, prace na nowym krążkiem ruszają pełną parą. Cantrell zaprasza do współpracy nad nowym materiałem resztę zespołu, a w maju do ekipy dołącza sam Layne. W kwietniu panowie zamykają się w studio i zaczynają sesję nagraniową pod przewodnictwem wielebnego Toby Wrighta (tak, tak, tego samego od Slayer i Corrosion Of Conformity). Płyta przyniosła ze sobą konsekwentny rozwój stylu, który kojarzony jest z grupą od czasów Dirt. Tym razem bez żadnych światełek w tunelu typu Nutshell czy Down In The Hole. Raczej wszędzie wczech obecny jest przytłaczający mrok i ciężar, nawet w tych lżejszych partiach, ale to już przecież nikogo nie powinno dziwić, bo to właśnie znaki firmowe tej kapeli. Czy będą to z jednej strony bardziej klarowne, oparte na mniej wymyślnych gitarach Grind czy Sludge Factory czy też harmonijne Heaven Beside You czy Frogs czy też chore, udziwnione patologiczne, wycyzelowane brzmienia, jakie serwowane są w God Am… Alicji udał się powrót w iście królewskim stylu, ale jest to ponownie królestwo mroku i nieustającej walki z własnymi demonami. Zresztą już trójnogi pies z żółtymi ślepiami z okładki płyty przyprawia o dreszcze, a kiedy zajrzy się do wkładki, okazuje się, że fascynacja wszelkimi wynaturzeniami ma dalszą kontynuację Płyta zaczyna się bardzo wymownie, jest jak policzek wymierzony wszystkim tym, którzy już pogrzebali ten zespół: In the darkest hole, youll be well – advised, not to plan my funeral before the body dies. Zresztą cały utwór otwierający album – Grind ma właśnie taką wymowę, Cantrell: Ten numer powstał pod presją prasy i wszystkich tych plotek o odwołanych trasach, amputacjach, to piosenka z serii: fuck you for saying something about my life! Przeciwko każdej pojedynczej pogłosce, która słyszeliśmy. Wg nich ja sam umarłem już kilka razy, a Layne'owi przytrafiło się to nieskończoną ilość razy na równi z stratą członków ciała. I codziennie słyszę nowe plotki na ten temat. W jednym z kolejnych wywiadów Cantrell tak się wypowiada: Czasami musisz się kompletnie zgubić, żeby się odnaleźć. Były takie momenty podczas ostatniego półtora roku, kiedy nawet nie chciałem już grać. Albo myślałem, że już nigdy nie zagram. (…) w końcu jakoś doszedłem do siebie i zdałem sobie sprawę, że nie mogłem prosić o nic lepszego, niż ta praca, którą wspólnie wykonaliśmy, niż wszyscy ci ludzie, dla których mogliśmy grać. (…) Musisz też pamiętać przez cały czas, że jesteś istotą ludzką, że kiedy jesteś zraniony, trzeba odpocząć, wyluzować i mieć nadzieję, że powrócisz. Za miesiąc ostatnia część historii Alice In Chains. CZĘŚĆ TRZECIA Ostatnia część historii W listopadzie 1995 roku ukazał się kolejny krążek pod tytułem Alice In Chains, debiutuje od razu jako no.1 na amerykańskim Billboardzie, a z początkiem nowego roku przekracza nakład mln egzemplarzy. Płyta ta określana również bywa jako tripod z tej przyczyny, że na okładce widnieje trójnogi pies. No i na tę płytę nie szczędzono ani czasu, ani pieniędzy: Demo tej płyty nagrywaliśmy w miejscu zwynym Bear Creek - wspomina Cantrell - znajdowało się ono nad jeziorem i było tam całe mnóstwo cholernie głośnych żab, tak więc wystawiliśmy mikrofony na zewnątrz i zaczęliśmy je nagrywać, kosztowało nas to 10 000 dolców przez tydzień i była to jedyna rzecz, jaką stamtąd wynieśliśmy, kiedy więc nagraliśmy taki numer, upewniliśmy się, żeby te żaby się w nim pojawiły…. Co do wokali Staleya Cantrell tak się wypowiadał: Layne jest niesamowity. Poszliśmy na zewnątrz i graliśmy w piłkę, kiedy on nagrywał partie wokalne. Po powrocie okazało się, że ma już gotowych 5 rewelacyjnych numerów, Toby posłuchał tego i powiedział: nie mogę ci powiedzieć, żebyś cokolwiek zrobił w inny sposób. Pochodzący z tej płyty Grind został wielkim przegranym kolejnej edycji MTV Music Video Awards. Kawałek wystartował w kategorii Best Hard Rock Video, ale obyło się bez laurów… W lipcu 1996 roku na płycie ukazuje się koncert AICH. Koncert jaki grupa dała w ramach serii gigów dla MTV spod znaku Unplugged. Występ nagrany został 10 kwietnia 1996 roku w Brooklyn Academy of Musics Majestic Theater. Jest to pierwsze show grupy na żywo od 7 stycznia 1994 roku. Podczas tego koncertu ma miejsce premiera nowego numeru ��� Killer Is Me. Kapitalna, wyciszona płyta, od wzruszającego Nutshell po właśnie Killer Is Me. Numery głównie zaczerpnięte z Dirt i i Jar Of Flies nabierają właściwie nowego wymiaru, to chyba jeden z najlepszych koncertów jakie dała Alicja, mimo tego, że tak wyciszony i w dodatku acoustic… Wśród publiczności tego dnia znaleźli się też panowie z Metalliki, a przez kilka sekund Cantrell gra zajawkę Enter Sandman… Na status platyny album czeka jedynie miesiąc. Po wydaniu tego krążka Alicja miała w planach kolejną trasę koncertową, ale na planach się skończyło, bo do takiej trasy nigdy już nie doszło, choć 2 dni przed wydaniem Unplugged Alicja wzięła udział w wielkim come backu oryginalnego Kiss na Tiger Stadium w Detroit, a potem jeszcze dodatkowo kapela pojawia się na 3 koncertach na trasie Kiss. Ostatniego dnia marca 1997 roku Jerry Cantrell wydaje swój pierwszy solowy album – Boggy Depot. Nagrywa go ze starymi kompanami, w prawie kompletnym składzie: na perkusji Sean Kinney, Mike Inez na basie. Z gościnnym udziałem pojawili się również tacy basiści jak Les Claypool z Primusa, a także Rex Brown z Panetry i Norwood Fisher z Fishbone. I choć w nagraniach udziału nie brał Staley, jednak jak wielokrotnie przyznawał Cantrell, był on duchowym mecenasem tego krążka. Często wisieli oni na telefonie po kilka godzin, kiedy Cantrell pytał a Staley doradzał i upewniał przyjaciela jak tylko mógł… Zresztą płyta, która powstała, nie odbiegała od tego, co tworzyła Alicja, wszak to Jerry był nadwornym kompozytorem grupy. Czy będzie to przebojowy, motoryczny Cut You In czy balladowy Hurt Long Time czy piosenkowo przystępny My Song albo Between z zacięciem country… Rok później Alicja ostatnim zbiorowym wysiłkiem nagrywa kawałki Died i Get Born Again, a w czerwcu - kolejnego roku, ukazuje się kompilacyjny Nothing Safe - Best Of The Box. W tym samym czasie światło dzienne ujrzał pięknie wydany Music Bank. Czarodziejskie pudełeczko, równie zaskakująco podane, co i jego zawartość. Na 3 płytach zawarto ponad 3 i pół godziny muzy, w sumie 48 numerów, a w tym kawałki nigdy wcześniej nie wydane, numery demo, rarytasy i utwory live. Dodatkowo znalazlo się tutaj CD z klipem do Get Born Again, Jar Of Flies - extra multimedia z The Journey - interaktywnym tripem wprowadzającym do albumu, a raczej psychodelicznego świata Alicji… W tym samym roku dokonuje się też ostatni wokalny zryw Layne'a Staleya. Artysta wspólnie z Tomem Morello bierze udział w projekcie Class Of 99, a właściwie był to zespół stworzony na potrzeby filmu Faculty - nagrali oni jeden kawałek-cover, złowieszczy Another Brick On The Wall, Part 2 . W 2002 roku ukazuje się druga solowa płyta Jerry'ego – Degradation Trip. Kiedy parę lat wcześniej artysta realizował swój pierwszy solowy projekt, on sam nie był pewien, czy jest to jednokrotne doświadczenie czy nowa forma realizacji własnych zamysłów, która w przyszłości będzie miała ciąg dalszy? Jednak wkrótce okazało się, że Jerry ma jeszcze sporo do zaoferowania na tym polu… W 1998 roku zamknąłem się w swoim domu i napisałem 25 piosenek. W trakcie tego okresu, rzadko się kąpałem, przysyłano mi jedzenie, nie odważyłem się nawet wyjść z domu przez te 3 czy 4 miesiące - wspomina Cantrell - po prostu wyrzuciłem z głębin swojego ja całe to gówno, z każdego aspektu i poziomu mojego życia. W ten sposób poradziłem sobie z wieloma sprawami, które normalnie były nie do przeskoczenia. Myślę, że najlepiej dla mnie jest wyrażać się przez muzykę. Ale to była najcięższa rzecz w moim życiu. Cieszę się, że to zrobiłem, cieszę się, że to doświadczenie mam już za sobą, ale już nigdy więcej nie chciałbym tego powtórzyć Nad pomysłami nad nową płytą i jej pierwszymi szlifami Cantrell pracował sam, ale do dalszej współpracy muzyk zaprosił swojego starego znajomego – Mike'a Bordina, (bębniarz Faith No More i grupy Ozzy'ego Osbourne'a) a że ten akurat grał z basistą Robertem Trujillo (wtedy również Ozzy Osbourne, a także Black Label Society i Suicidal Tendencies, a lata później dopiero Metallika), to wkrótce cała trójka zaczęła wspólnie ćwiczyć. W granie zaangażowali się wszyscy i to od razu maksymalnie: Bordin twierdzi, że jest jeden prosty sposób, aby o tym się przekonać, dzieje się tak wtedy, kiedy podczas gry na perkusji, rani się do żywej krwi, a trakcie sesji nagraniowej do tego albumu działo się tak podobno wielokrotnie… Ostatecznie Degradation Trip nagrywane było w kilku studiach na terenie Los Angeles. Pocztkowo Cantrell chciał zatrudnić jako producenta Dave a Jerdena, który odpowiedzialny był za 2 pierwsze płyty Alice In Chains, ale pomysł nie wypalił. W końcu Cantrell zdecydował się na samodzielną produkcję, z pomocą Jeffa Tomei, (Smashing Pumpkins, Matchbox Twenty czy Soul Asylum.) I wtedy na jaw wyszła kolejna przykra niespodzianka - Columbia Records, która pierwotnie miała wydać jego album, nie zapłaciła rachunków za studio. Aby kontynuować pracę, Jerry musiał podobno zastawić swój dom. A potem zaczęły się kolejne spotkania z potencjalnymi wydawcami. Musiałem odnaleźć się w tej nowej dla mnie sytuacji, jako nowy artysta, spotykać się z różnymi ludzmi z różnych firm fonograficznych, słysząc jak powtarzają w kółko - tak, kochamy cię, kochamy to, co stworzyłeś - I dalej nic się nie działo - wspomina z ironią Cantrell - po jakimś czasie było to dość zniechęcające. Ostatecznie muzyk podpisał kontrakt z Roadrunner Records. Poproszono go, aby z 25 piosenek wybrał 14, a w kolejnym roku, album ukazał się już w kompletnym, pięknie wydanym podwójnym zestawie… Po wydaniu Degradation Trip tak artysta wspominał swoje związki z rodzimym bandem: Nie kojarzyłem się z Alice In Chains na Boggy Depot. Odchodziłem wtedy od zespołu, był to więc świadomy zabieg, aby nie brzmieć jak Alicja. Ale ludzkie obawy bledną. Fan tej formacji może mnie kojarzyć, ale ktoś, kto po prostu lubi Alicję, może nie znać mojego nazwiska, doszło do mnie, że kiedy ludzie zapoznali się z Alice In Chains MTV Unplugged, zauważyli ile mam tam do powiedzenia, ile piosenek śpiewam, ile utworów było mojego autorstwa… Zdałem sobie sprawę ile miałem i w dalszym ciągu mam w sobie z tego zespołu, jak bardzo dumny jestem z tej kapeli. Tyle dobrze, że Cantrellowi przeszła ta chwilowa zaćma, bo tak na dobrą sprawę, można byłoby z tym stwierdzeniem polemizować. A co do samego albumu, muzyk mówi: »Degradation Trip« to odpowiedni tytuł, nie ma lepszych słów, które opisałyby te piosenki i te doświadczenia. Sądzę, że trzeba być trochę szalonym, żeby nagrać coś takiego (…). Znajdziemy tutaj prawdziwe perełki, pod którymi równie dobrze mógłby się podpisać cały zespół, jak chwytający za serce Solitude (zawsze mam skojarzenia z Nutshell czy Down In The Hole), psychotycznie ciężki i miażdżący Chemical Tribe czy Psychotic Break, albo nieco bardziej przystępne Angel Eyes. To nie tylko kawał dobrego gitarowego rzemiosła, powiem więcej, cholernie dobry kawał uduchowionej muzycznej roboty, przy słuchaniu której nie sposób powstrzymać dreszczy… I chociaż Alicja już nigdy nie wstanie z grobu w oryginalnym składzie, to jednak cały czas tli się nadzieja, że plotki okażą się prawdą i panowie wspólnie jeszcze coś nagrają pod niebiańską kuratelą Staleya (czy też w jakim tam miejscu Layne się teraz znajduje). Tym bardziej, że Cantrell ma już za sobą epizody i w Nickelback i u boku Ozzy'ego Osbourne'a, a podczas tras promujących solowy krążek, wielokrotnie na żywo Cantrell wykonywał numery Alicji. I choć zjednoczenie pod starym szyldem, może wydawać się bardzo wątpliwym i szalonym pomysłem, to właśnie takie pomysły interesują Cantrella najbardziej. Tak więc, wypada tylko poczekać, aż pewnego pięknego dnia, Alicja znów przebudzi się do życia… TOP TEN najlepszych numerów Alice In Chains wg Jerry'ego Cantrella (Guitar School) We Die Young (Facelift, 1990) Pamiętam dokładnie, kiedy pierwszy raz przyszedł mi do głowy ten riff. Naprawdę utknął mi w głowie - miał takie gwałtowne brzmienie. Pomysł na tekst wziął się z takiego terenu w Seattle, nazywanego Seward Park, na którym znajduje się dużo cracku i broni i generalnie jest to strefa kontrolowana przez lokalne gangi. Widywałem 12 latków narąbanych każdego dnia, widok ten zadziwił mnie i przestraszył i dlatego napisałem o tym tekst. Man In The Box (Facelift) Riff do tego numeru chodził za mną przez jakiś czas, ale nigdy go specjalnie nie wykorzystałem. Layne zaproponował kilka rozwiązań jeżeli chodzi o partie wokalu i jakoś poskładało się ten kawałek do kupy. Na naszym wczesnym materiale, riff, który idzie z talkboxa jest jednym z moich ulubionych. Layne napisła tekst i sądzę, że próbował on w nim powiedzieć, że ludzie są bardzo podobni do zwierząt, którzy żyją w małych klatkach i że mamy ograniczone pole widzenia tylko do tego gówna, które podają w gazetach i o którym jest głośno. It Aint Like That (Facelift) Riff do tego numeru był właściwie pomyłką, jaką popełniłem jednego dnia na próbie. Wygłupialiśmy się z Seanem i wymyśliłem ten riff jako żart, ale Sean powiedział tylko - o, to jest niezłe, zagraj to raz jeszcze. Nie sądziłem, że coś z tego będzie, ale kiedy już zagraliśmy to wspólnie, zdałem sobie sprawę, że to może zadziałać. Żartowałem sobie z tego kawałka i grałem go zazwyczaj z głupkowatym wyrazem twarzy. Right Turn (Sap, 1992) Pracowanie nad tą piosenką było prawdziwą frajdą. Po napisaniu jej, nie byłem pewien czy coś z tego wyjdzie, ale miałem pomysł, żeby wokalnie numer wspomogli Chris Cornell z Soundgarden i Mark Arm z Mudhoney. Pojawili się więc, zaśpiewali swoje partie i wyszło to wspaniale. Kiedy Mark śpiewa ostanią linijkę, numer wtedy zyskuje dodatkowy ciężar. No i Cornell rządzi - oni właściwie zrobili ten numer. Z naszych wszystkich utworów to jeden z moich zdecydowanych faworytów. Them Bones (Dirt, 1992) Piosenka właściwie przypomina mi brzmienie We Die Young, jest w niej naprawdę silny riff. Wielu ludzi ma kłopoty z odbiorem naszych tekstów, bo one nie są najłatwiejsze, są szorstkie, nieprzyjemne jak właśnie Them Bones. Numer ten tak naprawdę nie traktuje o śmierci i umieraniu, raczej o radzeniu sobie z resztą czasu, jaka pozostała ci w życiu, kiedy koniec już jest bliski. To bardzo smutna rzecz, kiedy zdajesz sobie sprawę, że nie będziesz trwał wiecznie. Powinieneś próbować zrobić tyle rzeczy, ile tylko można, w czasie, który jest ci dany. To moja recepta na życie. Rooster (Dirt) Napisałem ten numer w czasach Facelift, ale nic z tym tak naprawdę nie zrobiłem. Przebywałem wtedy w miejscu Chrisa Cornella, gdzie on sam popełnił wiele nagrań. Jest to tak małe pomieszczenie, że będąc tam, możesz się skoncentrować tylko na muzyce. Miałem wiele pomysłow na różne numery w tym miejscu, a Rooster jest jednym z nich. Zawsze byłem bardzo dumny z tego kawałaka i muzycznie i tekstowo. Sickman (Dirt) Pewnego dnia Layne poprosił mnie o wymyślenie najbardziej chorego. pokręconego numeru jaki mogę napisać - tak właśnie powstał ten numer (…) To jedna z najlepszych rzeczy jakie zrobiłem, ale też i najcięższa do zagrania. What The Hell Have I (Last Action Hero, 1993) Nie napisaliśmy tego numeru specjalnie na potrzeby tego filmu. Po prostu mieliśmy go już wcześniej i pomyśleliśmy sobie, że pasowałby on do tego filmu. To generalnie numer o nas, o tym jak radzimy sobie z tym całym zamieszaniem wokół nas w tym czasie. To taki numer ode mnie dla Layne'a. Próbowaliśmy kilka różnych instrumentów, chciałem zagrać na sitarze, ale za bardzo nie wiedziałem jak to zrobić, skończyło się więc na guitar - sitar. Whale And Wasp (Jar Of Flies) To jedna z tych piosnek, które były odłożone przez chwile. Faktycznie to jeden z moich najwcześniejszych numerów - miałem jakieś 18, 19 lat, kiedy go napisałem. (…) Rotten Apple (Jar Of Flies) Ten numer i I Stay Away, to kawałki, które przyniósł Mike i napisał je na bas i potem wymieszał je z moją gitarą, w ten spsób powołując je do życia. Poza materiałem na Last Action Hero, była to pierwsza rzecz, jaką wspólnie napisaliśmy z Mikem. Jest on utalentowanym gościem i wiele dodaje do zespołu. Było to dla nas ważne, że mogliśmy liczyć na niego w tym względzie. Część pierwsza: metal hammer nr 166 4/2005 Część druga: metal hammer nr 167 5/2005 Część trzecia: metal hammer 168 6/2005
Metal Hammer
1 note · View note
vergils-daughter · 5 years
Text
Szept pająka cz. 2
Normalny człowiek nie ma tylu zębów i nie uśmiecha się tak szeroko. Czerń nie wypełnia jego oczu, nie wylewa się na białka jak atrament. Włosy nie powinny poruszać się, jakby żyły własnym życiem, a z tułowia raczej nie wyrastają rachityczne, pajęcze odnóża.
Rozerwany płaszcz zwisa z V w strzępach, ukazując zmaltretowane, pokrwawione ale jakimś cudem wciąż trzymające się w pionie ciało. Blada skóra mocno kontrastuje ze smugami krwi i czarnymi tatuażami. Jego klatka piersiowa unosi się w rytm wolnego, ciężkiego oddechu.
Przed chwilą jedno z odnóży odtrąciło pas z szablami daleko poza zasięg rąk kobiety. Wojowniczka siedzi na ziemi, i, zdjęta grozą, patrzy na istotę, z którą jeszcze przed chwilą całowała się namiętnie. V, czy cokolwiek to teraz jest, robi chwiejny krok w jej stronę, odnóża poruszają się i wspierają o ziemię, stabilizując jego postawę. Spomiędzy jego warg dochodzi syk, który stopniowo przechodzi w słowa.
-Nie uciekaj, piękna. – głos to wygładza się, przyjmując miękkie, typowe dla V tony, to przechodzi w charkot, jakby ze strunami głosowymi działo się coś dziwnego. – Czuję, że mój… gospodarz? Tak, to odpowiednie słowo. Czuję, że on chciałby cię lepiej poznać. To ciało  – mówi, kładąc dłoń na kroczu i zaciskając palce – Jest gotowe. Obiecuję, że to przeżyjesz.
Coś poruszyło się pod skórą nad obojczykiem i, ku zgrozie patrzącej na to wszystko kobiety, przez skórę przebijają się dwa ostrza, krótsze od tych, które wystają z boków i pleców mężczyzny. Dwa symetryczne, krótkie, zakończone paskudnymi kolcami odnóża układają się lekko na barkach, tworząc coś na kształt kołnierza.
Mężczyzna obraca lekko głowę, jeden ze szponów zbliża się do jego ust. Spomiędzy ostrych zębów wysuwa się długi, czarny język, który przesuwa się wzdłuż końcówki szponu w lubieżnym i jednocześnie odrażającym geście.
-Niedobrze, że próbował się opierać – mówi, przymykając lekko oczy – Ohh, jakie to urocze. Słyszę go, jak krzyczy, tam w środku. Jak próbuje zrobić coś, wezwać jakąś moc. Siedź cicho, magu.– Ostrze raptownie wbija się w skroń i powolnym ruchem tnie w dół. Krople krwi spływają po policzku, wzdłuż krawędzi szczęki, na szyję i niżej.
Kobieta nagle odzyskuje władzę nad ciałem. Zrywa się i szybkim ruchem dopada do mężczyzny. Chwyta w dłonie dwa wystające z obojczyków ostrza i z krzykiem próbuje je wyłamać. Chwilę siłuje się z nimi – spodziewała się, że pajęcze kończyny będą kruche jak gałązki – aż osiąga tyle, że wygina je do tyłu, z dala od jego twarzy. I zaraz potem jego ramiona zamykają się wokół niej, a podtrzymujące go odnóża prostują się, unoszą ich nad ziemię i wystrzeliwują wysoko.
Świat rozmazuje się w oczach kobiety i zaraz potem czuje silne uderzenie w plecy. Przez moment oszołomiona zwisa w jego ramionach. Czuje intensywny zapach krwi zmieszany z czymś jeszcze – z nieznaną ziemistą, prawie bagienną wonią. Dotyk czegoś chłodnego na szyi otrzeźwia ją momentalnie.
-Zostaniesz moją królową – słyszy przy uchu szept, w którym pobrzmiewa prawie czułość. Długi czarny język wpełza jej do ucha, nie jest w stanie przed nim uciec  – Będziesz mi rodzić śliczne dzieci. Tak długo jak to ciało się nie rozleci, będziesz je przyjmować co noc. Czekają nas wspaniałe chwile.
Odnóża przygważdżają ją do ściany, blokują ruchy rąk i nóg, a chude ciało V napiera na nią biodrami. Kobieta zatrzymuje spojrzenie na czarnych oczach.
-Mam dla ciebie coś wręcz przeciwnego.
Zamyka oczy i wypowiada słowo. Z medalionu na jej szyi bucha jasne, niebieskie światło, które obejmuje całą jej postać niczym błękitny całun. W miejscu, gdzie dotykają jej odnóża, pojawiają się iskry. Pająk-człowiek wydaje z siebie skrzek i odskakuje jak oparzony. Pajęcze nogi podrygują, drobne wyładowania przebiegają w tę i z powrotem wzdłuż nich, a ciało V zwija się z bólu i pada na ziemię. Czarne tatuaże zaczynają dymić, a z nosa i ust cieknie krew.
Kobieta ma nadzieję, że nie zrobiła mu krzywdy. Musi pozbyć się demona, ale nie zamierza zabijać swojego towarzysza. Przerażenie i jednocześnie ulga przepełniają ją, gdy zauważa, że człowiek szybko dochodzi do siebie. Wierzchem dłoni ociera krew z twarzy i unosi głowę.
-Moja laska. – mówi, koncentrując wzrok na wojowniczce – Zdobądź moją laskę. Jest na górze. – oczy znowu zaczyna zalewać mu czerń, a dłonie zaciskają się w pięści – Szybko! Nie daj jej.... nie pozwól...
Kobieta nie czeka, aż przemiana się dokończy. Pędzi w stronę schodów i w kilku susach dociera na balkon. Tam na moment przystaje i obrzuca spojrzeniem pomieszczenie. Jest! Laska leży pod ścianą. Rusza w jej stronę, ale kątem oka dostrzega wznoszącą się nad poręczą postać.
Demon już tu jest, przerzuca ciało nad balustradą i ląduje z impetem przed kobietą, blokując jej drogę. Długie ramiona sięgają w jej stronę, ale ona uchyla się i wykonuje ślizg, o włos mijając odnóża, które z trzaskiem wbijają się w podłoże, próbując ją przyszpilić.
-Za szybka jesteś, kochana – warczy demon – Nie podobasz mi się jednak.
Wojowniczka ląduje przy ścianie i chwyta laskę. Co teraz? – zastanawia się, odwracając się w stronę demonicznej postaci. Cztery pajęcze kończyny wspierają się na ziemi, dwie unoszą jak do ciosu. Widać, że demon coraz lepiej kontroluje ludzkie ciało, które robi kilka miękkich, prawie kocich kroków i wyciąga w jej stronę ramię.
-Właściwie mogę teraz przyzwać te dwa demony, jestem prawie pewna, że by mnie posłuchały. – nienaturalnie szeroki uśmiech rozszerza jej/jego usta. Tatuaże na ramionach poruszają się, pojedyncze czarne płaty odrywają się od skóry i unoszą w powietrze.
Do kobiety dociera, że nie da im wszystkim rady. Nie poradzi sobie z pająkiem, panterą i gryfem. Musi coś zrobić, i to teraz!  Zaciska dłonie na lasce. Wybacz, ale to jedyny sposób – szepcze i rzuca się w stronę potwora, mierząc ostrym końcem laski prosto w pierś człowieka.
Demon nawet nie zdążył się osłonić. Ostrze z chrzęstem wbija się między żebra. Szpony muskają ramiona kobiety, zostawiając na skórze krwawe pręgi, ale szybko tracą siły. Nie są w stanie jej oderwać.
-Nie... –tuż nad uchem kobiety rozlega się jęk. Nie chce unosić głowy i patrzeć na jego twarz. Zamiast tego wydaje z siebie okrzyk i napiera całym ciałem na rękojeść laski, aż ostrze przebija go na wylot i wychodzi pod łopatkami. Ciało demona drży, opada na kolana, pociągając kobietę za sobą.
-Zabiłaś go... – mówi cichym, miękkim głosem. Czuje, jak jego ramiona obejmują ją prawie czułym gestem. Do oczu napływają jej łzy, ale wie, że to jeszcze nie koniec.
Jedną rękę wspiera na jego piersi, a drugą wyrywa laskę z jego ciała. Cienka strużka krwi podąża za ostrzem, a pajęcze odnóża rozpadają się na tysiąc drobnych kawałków. Ciało mężczyzny wiotczeje i opada do przodu, opierając się na niej. Wygląda teraz zupełnie jakby zasnął z głową na jej barku.
Jest cicho. Słychać tylko jej urywany oddech, niebezpiecznie zbliżający się do łkania. Laska z brzdękiem upada na kamienną posadzkę. Kobieta drżącą ręką dotyka włosów V, jakby bojąc się, że on też rozpłynie się w powietrzu. Ale nie. Jego czarne włosy są lepkie od krwi i potu, a wsparte na niej czoło gorące. Może to być złudzenie, ale chyba jego ramiona lekko drgnęły, gdy ich dotknęła.
-Zrobiłaś to – mówi z ustami przy jej obojczyku. Kobieta zastyga w bezruchu. Czyżby to jeszcze nie był koniec? V prostuje się i unosi głowę. Zielone oczy są dosłownie centymetry od jej twarzy. I tym razem nie ma wątpliwości, że to on na nią patrzy, nikt inny. Żaden podstępny demon czy upiór. –Udało ci się. –uśmiecha się słabo. – Uratowałaś nas oboje.
Kobieta nie wie, co odpowiedzieć, więc tylko przytula go mocno. Trwają tak przez chwilę, wyczerpani i przepełnieni wręcz obezwładniającą ulgą. Po paru minutach dźwigają się na nogi, pomagając sobie nawzajem, poprawiając postrzępione ubrania i zmierzwione włosy.
– Skąd wiedziałaś, że to nie może mnie zranić? – mówi V, sięgając po laskę. Zawija nią w powietrzu ze świstem i ociera z krwi. Po jego ranach faktycznie nie ma śladu. Kobieta zagryza wargi, nagle zakłopotana.
-Prawdę mówiąc, nie wiedziałam.
-Hmm... – V mruga oczami i przez jego twarz przebiega grymas. Chyba właśnie przyznała, że była gotowa go zabić. Nie jest to zbyt pocieszająca myśl, ale z drugiej strony, alternatywa wcale nie była lepsza. Mężczyzna odchrząkuje i posyła jej krzepiący uśmiech. – Cóż, można chyba uznać, że mieliśmy oboje szczęście, prawda?
Wojowniczka wzrusza ramionami.
-Obawiam się, że od dziś mam arachnofobię.
-Obawiam się, że od dziś będę cię z tego leczyć terapią szokową. – mówi cicho. Kobieta marszczy brwi.
-Co masz na myśli?
V wspiera się na lasce i pochyla w jej stronę. Milczy przez parę chwil, zbierając myśli. Po czym odzywa się, powoli ważąc słowa.
-Ona nie została zniszczona. Wchłonąłem ją. – patrzy na nią badawczo, czekając na wybuch wściekłości albo strachu, ale jej twarz pozostaje nieruchoma. – To jednak nie działa tak jak z Gryfem czy Cieniem. Nie na zasadzie dobrowolnego paktu. Raczej na ... przejęciu pewnych zdolności.
Podchodzi do barierki i unosi dłoń. Kobieta spodziewa się, że z tatuaży uformuje się Gryf lub Cień, ale nic takiego się nie dzieje. Zamiast tego znad ramienia z wywołującą dreszcz gracją wysuwają się długie półprzezroczyste odnóża, które wbijają się w kamień i przenoszą V między sobą na sam dół pomieszczenia. Wygląda to dziwnie, bo pajęcze kończyny nie łączą się z jego ciałem, tylko materializują wokół, z powietrza.
Wojowniczka podchodzi do poręczy i patrzy w dół. V wykonuje ręką zawijający gest i odnóża składają się jak nietoperze skrzydła, po czym znikają. Mężczyzna unosi wzrok i patrzy na kobietę, która ledwo zauważalnie kręci głową.
"A myślałam, że ten dzień już nie może stać się dziwniejszy".
0 notes
brookstonalmanac · 7 months
Text
Birthdays 3.6
Beer Birthdays
John Bird Fuller (1801)
Conrad Windisch (1825)
Herman Lay (1909)
Bump Williams (1954)
Bill Coffey (1970)
Five Favorite Birthdays
Michelangelo Buonarotti; Itallian painter, sculptor (1475)
Will Eisner; cartoonist (1917)
Moira Kelly; actor (1968)
Rob Reiner; actor, film director (1947)
Bob Wills; fiddler, bandleader (1905)
Famous Birthdays
Tom Arnold; actor (1959)
Marion Barry Jr.; politician,, D.C. mayor (1936)
Cyrano de Bergerac; poet (1619)
Connie Britton; actor (1967)
Elizabeth Barrett Browning; English writer (1806)
Pavel Chekov; Star Trek officer
Gordon Cooper; astronaut (1927)
Lou Costello; actor (1906)
Kiki Dee; pop singer (1947)
Dick Fosbury; high jumper (1947)
David Gilmour; rock guitarist (1946)
Stewart Granger; actor (1913)
Alan Greenspan; former chairman of the federal reserve (1926)
Robert "Lefty" Grove; Philadelphia Athletics/Boston Red Sox P (1900)
Merle Haggard; country singer (1937)
D.L. Hughley; comedian, actor (1963)
Kiri Te Kanawa; opera singer (1944)
Tony Klatka; rock musician (1946)
Ring Lardner; sports reporter (1885)
Stanislaw Lec; Polish writer (1906)
Lorin Maazel; orchestra conductor (1930)
Gabriel Garcia Marquez; Colombian writer (1928)
Ed McMahon; television announcer, sidekick (1923)
Wes Montgomery; jazz guitarist (1923)
Shaquille O'Neal; Orlando Magic/L.A. Lakers/Miami Heat C (1972)
Cookie Rojas; Kansas City Royals 2B/OF (1939)
Willie Stargell; Pittsburgh Pirates 1B/OF (1941)
Mary Wilson; Motown singer (1944)
0 notes
brookstonalmanac · 4 years
Text
Birthdays 3.6
Beer Birthdays
John Bird Fuller (1801)
Herman Lay (1909)
Conrad Windisch (1825)
Bump Williams (1954)
Bill Coffey (1970)
Five Favorite Birthdays
Michelangelo Buonarotti; Itallian painter, sculptor (1475)
Will Eisner; cartoonist (1917)
Moira Kelly; actor (1968)
Rob Reiner; actor, film director (1947)
Bob Wills; fiddler, bandleader (1905)
Famous Birthdays
Tom Arnold; actor (1959)
Marion Barry Jr.; politician,, D.C. mayor (1936)
Cyrano de Bergerac; poet (1619)
Connie Britton; actor (1967)
Elizabeth Barrett Browning; English writer (1806)
Pavel Chekov; Star Trek officer
Gordon Cooper; astronaut (1927)
Lou Costello; actor (1906)
Kiki Dee; pop singer (1947)
Dick Fosbury; high jumper (1947)
David Gilmour; rock guitarist (1946)
Stewart Granger; actor (1913)
Alan Greenspan; former chairman of the federal reserve (1926)
Robert "Lefty" Grove; Philadelphia Athletics/Boston Red Sox P (1900)
Merle Haggard; country singer (1937)
D.L. Hughley; comedian, actor (1963)
Kiri Te Kanawa; opera singer (1944)
Tony Klatka; rock musician (1946)
Ring Lardner; sports reporter (1885)
Stanislaw Lec; Polish writer (1906)
Lorin Maazel; orchestra conductor (1930)
Gabriel Garcia Marquez; Colombian writer (1928)
Ed McMahon; television announcer, sidekick (1923)
Wes Montgomery; jazz guitarist (1923)
Shaquille O'Neal; Orlando Magic/L.A. Lakers/Miami Heat C (1972)
Cookie Rojas; Kansas City Royals 2B/OF (1939)
Willie Stargell; Pittsburgh Pirates 1B/OF (1941)
Mary Wilson; Motown singer (1944)
2 notes · View notes
brookstonalmanac · 3 years
Text
Birthdays 3.6
Beer Birthdays
John Bird Fuller (1801)
Conrad Windisch (1825)
Herman Lay (1909)
Bump Williams (1954)
Bill Coffey (1970)
Five Favorite Birthdays
Michelangelo Buonarotti; Itallian painter, sculptor (1475)
Will Eisner; cartoonist (1917)
Moira Kelly; actor (1968)
Rob Reiner; actor, film director (1947)
Bob Wills; fiddler, bandleader (1905)
Famous Birthdays
Tom Arnold; actor (1959)
Marion Barry Jr.; politician,, D.C. mayor (1936)
Cyrano de Bergerac; poet (1619)
Connie Britton; actor (1967)
Elizabeth Barrett Browning; English writer (1806)
Pavel Chekov; Star Trek officer
Gordon Cooper; astronaut (1927)
Lou Costello; actor (1906)
Kiki Dee; pop singer (1947)
Dick Fosbury; high jumper (1947)
David Gilmour; rock guitarist (1946)
Stewart Granger; actor (1913)
Alan Greenspan; former chairman of the federal reserve (1926)
Robert "Lefty" Grove; Philadelphia Athletics/Boston Red Sox P (1900)
Merle Haggard; country singer (1937)
D.L. Hughley; comedian, actor (1963)
Kiri Te Kanawa; opera singer (1944)
Tony Klatka; rock musician (1946)
Ring Lardner; sports reporter (1885)
Stanislaw Lec; Polish writer (1906)
Lorin Maazel; orchestra conductor (1930)
Gabriel Garcia Marquez; Colombian writer (1928)
Ed McMahon; television announcer, sidekick (1923)
Wes Montgomery; jazz guitarist (1923)
Shaquille O'Neal; Orlando Magic/L.A. Lakers/Miami Heat C (1972)
Cookie Rojas; Kansas City Royals 2B/OF (1939)
Willie Stargell; Pittsburgh Pirates 1B/OF (1941)
Mary Wilson; Motown singer (1944)
0 notes
brookstonalmanac · 5 years
Text
Birthdays 3.7
Beer Birthdays
John Bird Fuller (1801)
Herman Lay (1909)
Conrad Windisch (1825)
Bump Williams (1954)
Bill Coffey (1970)
Five Favorite Birthdays
Michelangelo Buonarotti; Itallian painter, sculptor (1475)
Will Eisner; cartoonist (1917)
Moira Kelly; actor (1968)
Rob Reiner; actor, film director (1947)
Bob Wills; fiddler, bandleader (1905)
Famous Birthdays
Tom Arnold; actor (1959)
Marion Barry Jr.; politician,, D.C. mayor (1936)
Cyrano de Bergerac; poet (1619)
Connie Britton; actor (1967)
Elizabeth Barrett Browning; English writer (1806)
Pavel Chekov; Star Trek officer
Gordon Cooper; astronaut (1927)
Lou Costello; actor (1906)
Kiki Dee; pop singer (1947)
Dick Fosbury; high jumper (1947)
David Gilmour; rock guitarist (1946)
Stewart Granger; actor (1913)
Alan Greenspan; former chairman of the federal reserve (1926)
Robert "Lefty" Grove; Philadelphia Athletics/Boston Red Sox P (1900)
Merle Haggard; country singer (1937)
D.L. Hughley; comedian, actor (1963)
Kiri Te Kanawa; opera singer (1944)
Tony Klatka; rock musician (1946)
Ring Lardner; sports reporter (1885)
Stanislaw Lec; Polish writer (1906)
Lorin Maazel; orchestra conductor (1930)
Gabriel Garcia Marquez; Colombian writer (1928)
Ed McMahon; television announcer, sidekick (1923)
Wes Montgomery; jazz guitarist (1923)
Shaquille O'Neal; Orlando Magic/L.A. Lakers/Miami Heat C (1972)
Cookie Rojas; Kansas City Royals 2B/OF (1939)
Willie Stargell; Pittsburgh Pirates 1B/OF (1941)
Mary Wilson; Motown singer (1944)
0 notes
brookstonalmanac · 5 years
Text
Birthdays 3.6
Beer Birthdays
John Bird Fuller (1801)
Herman Lay (1909)
Conrad Windisch (1825)
Bump Williams (1954)
Bill Coffey (1970)
Five Favorite Birthdays
Michelangelo Buonarotti; Itallian painter, sculptor (1475)
Will Eisner; cartoonist (1917)
Moira Kelly; actor (1968)
Rob Reiner; actor, film director (1947)
Bob Wills; fiddler, bandleader (1905)
Famous Birthdays
Tom Arnold; actor (1959)
Marion Barry Jr.; politician,, D.C. mayor (1936)
Cyrano de Bergerac; poet (1619)
Connie Britton; actor (1967)
Elizabeth Barrett Browning; English writer (1806)
Pavel Chekov; Star Trek officer
Gordon Cooper; astronaut (1927)
Lou Costello; actor (1906)
Kiki Dee; pop singer (1947)
Dick Fosbury; high jumper (1947)
David Gilmour; rock guitarist (1946)
Stewart Granger; actor (1913)
Alan Greenspan; former chairman of the federal reserve (1926)
Robert "Lefty" Grove; Philadelphia Athletics/Boston Red Sox P (1900)
Merle Haggard; country singer (1937)
D.L. Hughley; comedian, actor (1963)
Kiri Te Kanawa; opera singer (1944)
Tony Klatka; rock musician (1946)
Ring Lardner; sports reporter (1885)
Stanislaw Lec; Polish writer (1906)
Lorin Maazel; orchestra conductor (1930)
Gabriel Garcia Marquez; Colombian writer (1928)
Ed McMahon; television announcer, sidekick (1923)
Wes Montgomery; jazz guitarist (1923)
Shaquille O'Neal; Orlando Magic/L.A. Lakers/Miami Heat C (1972)
Cookie Rojas; Kansas City Royals 2B/OF (1939)
Willie Stargell; Pittsburgh Pirates 1B/OF (1941)
Mary Wilson; Motown singer (1944)
0 notes
brookstonalmanac · 6 years
Text
Birthdays 3.6
Beer Birthdays
John Bird Fuller (1801)
Conrad Windisch (1825)
Bump Williams (1954)
Bill Coffey (1970)
Five Favorite Birthdays
Michelangelo Buonarotti; Itallian painter, sculptor (1475)
Will Eisner; cartoonist (1917)
Moira Kelly; actor (1968)
Rob Reiner; actor, film director (1947)
Bob Wills; fiddler, bandleader (1905)
Famous Birthdays
Tom Arnold; actor (1959)
Marion Barry Jr.; politician,, D.C. mayor (1936)
Cyrano de Bergerac; poet (1619)
Connie Britton; actor (1967)
Elizabeth Barrett Browning; English writer (1806)
Pavel Chekov; Star Trek officer
Gordon Cooper; astronaut (1927)
Lou Costello; actor (1906)
Kiki Dee; pop singer (1947)
Dick Fosbury; high jumper (1947)
David Gilmour; rock guitarist (1946)
Stewart Granger; actor (1913)
Alan Greenspan; former chairman of the federal reserve (1926)
Robert "Lefty" Grove; Philadelphia Athletics/Boston Red Sox P (1900)
Merle Haggard; country singer (1937)
D.L. Hughley; comedian, actor (1963)
Kiri Te Kanawa; opera singer (1944)
Tony Klatka; rock musician (1946)
Ring Lardner; sports reporter (1885)
Stanislaw Lec; Polish writer (1906)
Lorin Maazel; orchestra conductor (1930)
Gabriel Garcia Marquez; Colombian writer (1928)
Ed McMahon; television announcer, sidekick (1923)
Wes Montgomery; jazz guitarist (1923)
Shaquille O'Neal; Orlando Magic/L.A. Lakers/Miami Heat C (1972)
Cookie Rojas; Kansas City Royals 2B/OF (1939)
Willie Stargell; Pittsburgh Pirates 1B/OF (1941)
Mary Wilson; Motown singer (1944)
0 notes
brookstonalmanac · 7 years
Text
Birthdays 3.6
Beer Birthdays
John Bird Fuller (1801)
Conrad Windisch (1825)
Bump Williams (1954)
Bill Coffey (1970)
Five Favorite Birthdays
Michelangelo Buonarotti; Itallian painter, sculptor (1475)
Will Eisner; cartoonist (1917)
Moira Kelly; actor (1968)
Rob Reiner; actor, film director (1947)
Bob Wills; fiddler, bandleader (1905)
Famous Birthdays
Tom Arnold; actor (1959)
Marion Barry Jr.; politician,, D.C. mayor (1936)
Cyrano de Bergerac; poet (1619)
Connie Britton; actor (1967)
Elizabeth Barrett Browning; English writer (1806)
Pavel Chekov; Star Trek officer
Gordon Cooper; astronaut (1927)
Lou Costello; actor (1906)
Kiki Dee; pop singer (1947)
Dick Fosbury; high jumper (1947)
David Gilmour; rock guitarist (1946)
Stewart Granger; actor (1913)
Alan Greenspan; former chairman of the federal reserve (1926)
Robert "Lefty" Grove; Philadelphia Athletics/Boston Red Sox P (1900)
Merle Haggard; country singer (1937)
D.L. Hughley; comedian, actor (1963)
Kiri Te Kanawa; opera singer (1944)
Tony Klatka; rock musician (1946)
Ring Lardner; sports reporter (1885)
Stanislaw Lec; Polish writer (1906)
Lorin Maazel; orchestra conductor (1930)
Gabriel Garcia Marquez; Colombian writer (1928)
Ed McMahon; television announcer, sidekick (1923)
Wes Montgomery; jazz guitarist (1923)
Shaquille O'Neal; Orlando Magic/L.A. Lakers/Miami Heat C (1972)
Cookie Rojas; Kansas City Royals 2B/OF (1939)
Willie Stargell; Pittsburgh Pirates 1B/OF (1941)
Mary Wilson; Motown singer (1944)
0 notes
brookstonalmanac · 8 years
Text
Birthdays 3.6
Beer Birthdays
John Bird Fuller (1801)
Conrad Windisch (1825)
Bill Coffey (1970)
Five Favorite Birthdays
Michelangelo Buonarotti; Itallian painter, sculptor (1475)
Will Eisner; cartoonist (1917)
Moira Kelly; actor (1968)
Rob Reiner; actor, film director (1947)
Bob Wills; fiddler, bandleader (1905)
Famous Birthdays
Tom Arnold; actor (1959)
Marion Barry Jr.; politician,, D.C. mayor (1936)
Cyrano de Bergerac; poet (1619)
Connie Britton; actor (1967)
Elizabeth Barrett Browning; English writer (1806)
Pavel Chekov; Star Trek officer
Gordon Cooper; astronaut (1927)
Lou Costello; actor (1906)
Kiki Dee; pop singer (1947)
Dick Fosbury; high jumper (1947)
David Gilmour; rock guitarist (1946)
Stewart Granger; actor (1913)
Alan Greenspan; former chairman of the federal reserve (1926)
Robert "Lefty" Grove; Philadelphia Athletics/Boston Red Sox P (1900)
Merle Haggard; country singer (1937)
D.L. Hughley; comedian, actor (1963)
Kiri Te Kanawa; opera singer (1944)
Tony Klatka; rock musician (1946)
Ring Lardner; sports reporter (1885)
Stanislaw Lec; Polish writer (1906)
Lorin Maazel; orchestra conductor (1930)
Gabriel Garcia Marquez; Colombian writer (1928)
Ed McMahon; television announcer, sidekick (1923)
Wes Montgomery; jazz guitarist (1923)
Shaquille O'Neal; Orlando Magic/L.A. Lakers/Miami Heat C (1972)
Cookie Rojas; Kansas City Royals 2B/OF (1939)
Willie Stargell; Pittsburgh Pirates 1B/OF (1941)
Mary Wilson; Motown singer (1944)
0 notes