Błagam, nie.
Notatka od autora: Zainspirowana działalnością @linkemon, postanowiłam wesprzeć ją w tworzeniu miejsca na polskie fanfiki na tumblerze. A przed Wami, jedna z zapowiedzianych przeze mnie prac Canon x Oc. Mam nadzieję, że Wam się spodoba. Będę wdzięczna za każdą wskazówkę.
The story will be soon available in English.
Asahi Azumane x Original Female Character
Opis: Łucja Lisiak została wyznaczona, aby towarzyszyć swojej szkolnej drużynie siatkówki w podróży na japoński obóz treningowy organizowany przez jedną ze znajdujących się w Tokio szkół.
Ostrzeżenia: Soulmate AU, bluźnierstwa
Liczba słów: 1 938 słów
Będąc szczerą, od początku miała złe przeczucia w sprawie tego wyjazdu. Kto normalny zaprasza drużynę z drugiego końca świata, aby przyjechała do jakiegoś przypadkowego liceum pograć przez parę dni w siatkówkę? Kimkolwiek był ten Nekomata, miał szalone pomysły. Zabierała się z chłopakami z dwóch powodów. Pierwszy, była najbliższą osobą do menadżera grupy.
(Gdy chłopcy usłyszeli, że w Japonii jest ktoś taki, momentalnie stwierdzili, że Łucja niezaprzeczalnie zabiera się z nimi.)
Drugim istotnym faktem było to, że była dosłownie jedyną osobą w całej szkole, o ile nie okolicy, która była w stanie komunikować się płynnie w języku japońskim.
Podróż miała trwać dwa tygodnie. Pierwszy tydzień już minął. Łucja, chłopcy i trener spędzili szalony czas zwiedzając Japonię. Teraz mieli spędzić następne pięć dni mierząc się z miejscowymi drużynami na boisku w szkole, której nazwa nic nie mówiła, a po wpisaniu jej nazwy w Google nie otrzymywało się żadnych konkretnych odpowiedzi. Tak więc, tak Łucja się martwiła. I to dość mocno. Dzięki paru latom spędzonym w tym kraju oraz pracującemu tu ojcu, znała narzucane tu przez społeczeństwo normy i bądźmy szczerzy, jej chłopcy, nie byli nawet blisko do ich spełnienia. Nie chodziło o to, że byli niegrzeczni. Łucja uznawała ich za najnormalniejszą grupę w jej liceum. Jednak była pewna, że na obozie będzie niezręcznie.
Azjatycka pogoda dawała im w kość. Nie było mowy o noszeniu ubrań z długim rękawem lub długimi nogawkami. Dziewczyna nie zamierzała ratować nikogo, gdyby dostał udaru. Dzięki temu ich tatuaże były na widoku. Piękne, wytatuowane w skórze pierwsze słowa, które miały paść z ust bratniej duszy. Starsi uczniowie już dawno znaleźli swoje drugie połówki, więc nie zwracali uwagi na to, czy ktoś zobaczy ich znamiona, czy nie. Normalnie Łucja starała się nie pokazywać go publicznie. Był… Specyficzny i często prowadził do konfrontacji na które, nie miała siły. Co czyniło go tak niezwykłym, spytacie. Cóż… Słowa, które widniały na jej ramieniu nie były w jej narodowym języku. Zamiast zgrabnych łacińskich literek, jej skóra wytworzyła zdanie napisane w kanji.
Tekst, był aż, od bólu klasyczny i za każdym razem, gdy jej młodsza siostra go widziała, przewracała oczami z głośnym jękiem.
P-przepraszam, za przeszkadzanie ci! A-a-ale… Wydaję mi się, że powinniśmy siebie lepiej poznać, ponieważ…
No cóż, nie była to ckliwa ballada o uczuciach, ale Łucja i tak uwielbiała swój tatuaż. Uważała go za niezwykle uroczy i nie mogła się doczekać spotkania z jego autorem. Jednak nic na siłę. Wiedziała, że na wszystko przychodzi odpowiedni moment, więc nie wiązała żadnych większych nadziei z tym wyjazdem. Spotkanie swojej bratniej duszy wśród bandy spoconych chłopców nie było niczym przyjemnym.
Po długiej podróży w ciasnym, śmierdzących busie w końcu jej drużyna dotarła na miejsce. Zza drzwi dało się słyszeć uderzenia piłek o podłogę, Łucja widziała też grupkę chłopaków biegających z okrzykiem na pobliskie wzgórze.
- Yyyy, czy to jest to normalne zachowanie, o którym opowiadałaś nam przez ostatnie tygodnie?
- Nie… - mruknęła niewyraźnie. - Dobra, lepiej wejdźmy. Już i tak się spóźniliśmy. Nie róbcie niczego dziwnego.
Karol, kapitan drużyny, odważnie otworzył prowadzące do głównego budynku drzwi. Ich oczom ukazały się liczne boiska pełne młodych graczy. Powoli przemierzali salę, kątem oczu przyglądając się swoim gospodarzom.
- Lol, jesteśmy od nich wyżsi. Ale jaja.
I w takich oto momentach Łucja uwielbiała fakt, że nikt nie rozumie tu polskiego. Pierwszaki musiały być jeszcze przez nią tresowane. Starsza dziewczyna trzepnęła młodszego kolegę w głowę, jako jej normalne ostrzeżenie. Trener nie zwracał już na takie rzeczy uwagi, ktoś musiał doprowadzić tych chłopców do pionu i jeśli nie ona, to nikt tego nie osiągnie.
- Zamknij mordę – syknęła. - Sam ledwo sięgasz mi do ramion, pierdku.
Blondyn skurczył się pod jej wrogim spojrzeniem i nie rzucał już żadnymi komentarzami. Przynajmniej tyle dobrego. Wypatrzyli w tłumie starca, który przedstawił im się jako trener Nekomata. Łucja uważała dobór nazwiska do nazwy drużyny za przesadę, ale mimo to i tak robiła za tłumacza, ponieważ jej opiekun nie mógł zrozumieć dziwnego akcentu Japończyka. Gdy dorośli ze sobą rozmawiali, chłopcy stali z boku i z rozkazu dziewczyny nie wchodzili teraz w żadną interakcję.
Japońska strona jedynie wpatrywała się w nich wrogo. Cóż, może niekoniecznie wrogo, ale na pewno z celem, jak to ujął Karol, ich psychicznego zniszczenia. Dwójka jej chłopaków wypięła swoje klaty, by zaznaczyć brak strachu. Łucja udała, że tego nie widziała. Dobrze, że jej kosmetyczka była pełna apapu. No dobrze, w połowie pełna. W końcu użerała się już z nimi cały tydzień. Zajęta rozmową i sprawdzania zachowania swoich kolegów, nie zauważyła spojrzeń, które kierowali w nią inni zawodnicy. Nie wiedziała też, że niedługo te spojrzenia, miały zacząć mieć jakieś znaczenie.
Początki były tak samo niezręczne, jak i męczące. Nie chodziło o brak zdolności, chłopakom szło całkiem dobrze. Jak na razie przegrali jeden mecz ze trzech, jednak ich zachowanie… Żaden z tych biednych obcokrajowców nie był przyzwyczajonych do ciągłych śmiechów, żartów i krzyków, których nie rozumieli. Parę chłopaków próbowało dogadać się z przeciwnikami po angielsku, jednak nie było to najefektywniejsze. Przez cały czas Łucja latała wokół boiska pouczając swoich chłopców i tłumaczących ich w połowie zgięta przed przeciwnikami. A potem nadeszła przerwa.
Chłopcy wymieszali się w tłum, niezrażeni uprzednimi nieudanymi znalezienia przyjaciół. Łucja zajęła miejsce, które pozwalało jej mieć każdego z nich na oku. Stała niedaleko grupki graczy z liceum nazwanego Karasuno, ponieważ tam ulokowali się najbardziej problematyczni, pierwszoklasiści. Z tego co udało jej się podsłuchać, próbowali zaprzyjaźnić się z dwójką super skocznych chłopaczków, którzy wyglądali jak dzieciaczki. (Ale z tego co słyszała byli jednymi z lepszych graczy, więc wolała się nie wypowiadać.) Niezbyt zainteresowana słuchaniem ich nieudolnego angielskiego, zaczęła rozglądać się po sali. I wtedy go zauważyła. Oczy automatycznie zwężyły się w szparki. Lepiej, żeby to był jakiś pieprzony żart.
Jeden z trzecioklasistów, Adam, jak gdyby nigdy nic stał obok którejś z menadżerek. Z daleka sytuacja nie przyciągała uwagi, ale Łucja znała tę pozę i nie zamierzała użerać się z jego flirtowaniem i romansami będąc na innym kontynencie. Postanowiła działać w typowy dla siebie sposób – stonowaną agresją. Rozejrzała się w poszukiwaniu piłki, najbliższa znajdowała się w dłoniach asa Karasuno. Łucji nie poruszał jego wygląd, no może poza bródką i fryzurą – uważała je za urocze. Ruszyła w jego kierunku pewnym krokiem. Rozmawiał z pewnym szarowłosym chłopakiem, ale dziewczyna nie miała czasu na rozpoczęcie kulturalnej rozmowy. Bez precedensów podeszła do wysokiego szatyna, patrząc mu prosto w oczy. Był to nawyk, który nabyła w gimnazjum. Nie chciała, by pomyślał, że patrzy się na jego tatuaż. Dzięki temu unikała wielu nieprzyjemnych sytuacji.
- Mogłabym ją pożyczyć?
Obaj gracze zwrócili na nią uwagę. As wpatrywał się w nią z czymś, co ona uznała za objaw ataku paniki lub zawału. I czy jej się wydawało, czy jego policzki stały się odrobinę czerwieńsze? Aha, okej. Czyli to ten typ, pomyślała. Kątem oka widziała niedowierzanie w spojrzeniu jego kolegi. Normalnie starałaby się poprowadzić kulturalną i niezręczną rozmowę z osobą, która najwyraźniej dostaje palpitacji serca, gdy rozmawia z płcią przeciwną, ale musiała ratować czyjś honor. Uśmiechnęła się więc, lekko niezręcznie i wyciągnęła piłkę z jego rąk, szepcząc ,,Dziękuję”. Szybkim krokiem opuściła towarzystwo dwóch uczniów obcego jej liceum i po chwili trzymana przez nią piłka uderzyła idealnie w bark Adama, który krzyknął wściekły.
Myślała, że nic jej już tego dnia nie zaskoczy, skoro sprawa Adama rozwiązała się tak szybko (jedna zgrabna groźba i chłopak zmienia się w baranka). Najwidoczniej była w błędzie.
- Psssst, Łucja – rzucił w ogóle niedyskretnie Karol. Chłopaki stwierdzili, że skoro nikt ich nie rozumie, mogą mówić co chcą nie stosując się do żadnych zasad, więc Łucja czekała na to, gdy któryś z nich podejdzie do kogoś i zacznie go w twarz obrażać.
- Co jest? - odparła, nawet na niego nie patrząc. Była zbyt zajęta sprzątaniem kamizelek, które rozrzucili chłopcy.
- Powiedz mi, czy powinienem poinformować chłopaków, by szykowali się do ataku?
Kapitan kontynuował swój monolog, gdy dziewczyna rzuciła mu zdegustowane spojrzenie.
- Jakiś typek cały czas się na ciebie gapił, a jego znajomi chyba o tym plotkowali. Nie wiem tego na sto procent, ale wiesz, instynkt mi to podpowiada.
W pierwszej chwili miała warknąć na niego, aby poszedł ze swoim instynktem gdzieś indziej, ale jej ciekawość zwyciężyła.
- Kto dokładnie? - spytała, podnosząc się z podłogi.
Karol wskazał kciukiem na grupkę chłopaków z Karasuno. Większość z nich rozpoznała. As, jego szarowłosy kolega, dzieciaczek od turlania i agresywny łysol.
- Hha…
- Tylko tyle? Hha? Czemu nie idziesz do nich skopać im zadków?
Było to w zasadzie dobre pytanie. Nie lubiła, gdy ludzie poświęcali jej zbyt dużo uwagi, zwłaszcza chłopcy. Zawsze, gdy widziała takiego typu zachowanie, upewniała się, by się nigdy nie powtórzyło. Jednakowoż, w tym momencie nie czuła złości. Ewentualnie, odrobinę radości? Satysfakcji? Nie miała o co chodziło, ale postanowiła zostawić to na później. Jej rozregulowane hormony nie były w tej chwili ważne.
Gdy dzień pierwszy dobiegł końca, większość uczestników udała się pod prysznic lub kontynuowała indywidualne treningi. Chłopaki z jej drużyny poświęcali ten czas, aby zintegrować się z innymi uczestnikami obozu, a trener udał się na popijawę z innymi dorosłymi. Tak więc, Łucja chwilowo rządziła. Postanowiła poświęcić wolną chwilę na rozmowę z siostrą, jednocześnie upewniając się, że nic złego się nie dzieje.
Ostatnim przystankiem na jej drodze był jeden z pobocznych pawilonów. Zajęli go uczniowie Karasuno, ale Łucja widziała tam jednego ze swoich pierwszoroczniaków. Rozmawiał z rozgrywającym Karasuno i jedną z ich zastępców menadżerki. Minęła znajomych trzecioklasistów i wdała się w konwersację z młodszymi uczniami.
- Cześć, czy wszystko w porządku? - spytała, spoglądając wymownie na Łukasza.
- Ta, jest super. Ten typek ni w ząb nie rozumie angielskiego i ona musi robić za tłumacza.
- Świetnie – mruknęła zmęczona. - Witajcie, naprawdę miło mi was poznać. Mam na imię Łucja. Mam nadzieje, że Łukasz nie sprawia wam żadnych problemów – zwróciła się z uśmiechem do towarzyszącym im brunecie i blondynce. Dziewczyna, która przedstawiła się jako Yachi, jąkając się zapewniła ją, że wszystko idzie dobrze. Czy Łucja była, aż tak przerażająca dla tych ludzi? Dlaczego nikt z Karasuno nie był w stanie poprowadzić z nią normalnej konwersacji? Utrzymując uśmiech na twarzy, zamierzała zacząć drobną rozmowę z Yachi, gdy chłopcy by trenowali. Udało jej się zadać parę pytań na temat szkoły blondynki oraz jej obecność na obozie, gdy usłyszała za tobą dziwaczne dźwięki.
Cała czwórka odwróciła się, by zrozumieć źródło zamieszania. Łucja zmarszczyła brwi, nie wierząc w widok przed jej oczami. Gigantyczny i podobno przerażający brunet, od którego wydobyła piłkę, przerażony rzucał się popychany przez dwójkę kolegów, szarowłosego i łysola. Ci dwaj śmiali się i rzucali w jego kierunku okrzyki poparcia. Brunet próbował się wycofać, dopóki nie został postawiony metr przed nią. Wtedy zamarł z wyrazem twarzy, jakby za chwilę miał wyzionąć ducha. Jego koledzy stanęli parę metrów za nim, co nie umknęło uwadze coraz bardziej zirytowanej Łucji.
Skrzyżowała ramiona na piersi i z wymownym wyrazem twarzy patrzyła w oczy bruneta, czekając na jego reakcję. W tak bliskiej odległości była zmuszona unosić swoją szyję, z boku musiało wyglądać to idiotycznie, ale na szczęście nikt tego nie skomentował. Na sali zapanowała kompletna cisza. Wszyscy wpatrywali się wyczekująco w parę ciemnowłosych osób. Gdy chłopak wciąż się nie odzywał, uniosła brew, czekając na jakąś reakcję. Nie doczekawszy się jej, zaczęła odwracać się z powrotem do grupki pierwszoklasistów. Wtedy się odezwał, a raczej wypluł z siebie słowa z szybkością wystrzelonego pocisku.
- P-przepraszam, za przeszkadzanie ci! A-a-ale… Wydaję mi się, że powinniśmy siebie lepiej poznać, ponieważ… - z każdym wypowiedzianym słowem, jego głos cichnął, w taki sposób, że nie dało się dosłyszeć się końcówki jego zdania. A może się dało, tylko ona była zbyt wytrącona z równowagi. Jej serce waliło tak, jakby miało za chwilę wyskoczyć z jej klatki piersiowej. Wpatrywała się w niego z szeroko otworzonymi oczami. Nie, to na pewno jakiś żart. Nieporozumienie. Tylko nie teraz, w taki miejscu, nie...
10 notes
·
View notes
Do walentynkowych drabbli (mam nadzieje że nie za pozno): Otabek i Yurio, może wpadajacych na siebie przypadkiem w Walentynki i postanawiajacy spędzić razem dzień. Niby nie randka ale jednak troche tak xd
title: (untitled)series: yuri on icepairings: otabek altin & yuri plisetskyfor: @crouleek
happy valentines rating higher for swear words)
Jurij na walentynki dotychczas nie zwykł narzekać, o nie. Bo i w sumie nie było na co: hordy napalonych Aniołków czatujących pod lodowiskiem tego akurat dnia zwiastowały darmowe żarcie na najbliższy tydzień, a Yakow trenigu nie odpuszczał nawet przy zagrożeniu bombą atomową, więc o swoją niewinność był spokojny.
Dziewczyny nie szukał, bo i po co; wkurzało go to, piszczące, rozwestchnione, Juraczka to, Juraczka tamto, Juraczka zobacz przyniosłyśmy ci pierożki, Juraczka może bliny z cukrem, Juraczka zobacz jaka wieeelka czekolada… z całego tego juraczkowania jedyne, co mu odpowiadało, to gratisowe łakocie, które mogł żreć na umór, jak trener nie patrzył.
Tego jednak roku los postanowił odbić się na jego podejściu do Walentynek i zafundował mu - cholera, im wszystkim - prośka na cały sezon w Petersburgu, a co za tym idzie, nieustanne obrazki z życia Szczęśliwej Pary Słodkiej Jak Szczeniaczki. I na treningu, i przed, i po.
“Ale zobacz, Jura,” wydarł się za nim Viktor już od wejścia, targając ze sobą pluszowego katsudona większego niz sam Jurij. “Czy on nie jest słodki? Kazałem go zrobić na zamówienie, bo Yuuri zawsze mówi że katsudon to miłość, a dzisiaj jest dzień miłości i zobacz, on nawet mówi jak mu naciśniesz pluszową łapkę!” trajkotał, aż uszy bolały.
Matko jedyna, taki stary, a jakby się na mózgi z pięciolatkiem pozamieniał. I tak cały trening; skakał wokoło prośka jak żebrak naokoło księżniczki, tu łyżwy zawiązać, tu kolanko obite ucałować, tu jeszcze poda wody, przytrzyma, kurteczkę założy.
No żesz kurwa mać.
“Czy wam już się wszystkim do reszty na mózg pokładło?” wrzasnął w końcu, kiedy Georgij przewrócił się po raz kolejny na dźwięk wiadomości, przysłanej przez - jak to Mila radośnie podpowiedziała - niejaką Tatianę poznaną tydzień temu gdzieś tam, której Georgij postanowił już zadedykować swój program dowolny i swoje życie na najbliższe pięćdziesiąt lat. “Wychodzę. Walę to wszystko i wychodzę. Yakow, wisisz mi wolne za złoty medal z grudnia, przypominam ci, dziadzie wredny.” Złapał przewieszoną przez brzeg bandy bluzę i zszedł z tafli, poirytowanymi szarpnięciami zdejmując z siebie łyżwy. “Żegnam państwa, nie pozdrawiam.”
Świeże zimowe powietrze, ktore uderzyło go w twarz po wyjściu z budynku lodowiska, zdało mu się prawie podmuchem wolności; koniec walentynek, koniec pieprzonego prośka zachowującego się jak królowa balu, koniec esemesów Georgija i Mili robiącej słodkie minki na snapczacie do niewiadomo kogo. Ko-niec.
“A ciebie co ugryzło?” usłyszał nad ramieniem niski, przyjemny głos, który w moment zatrzymał go na schodach. Wystarczyło trochę podnieść okutaną w kaptur głowę, by zobaczył uśmiechającego się lekko (pobłażliwie? skurwysyn) Otabka, który najwidoczniej właśnie wybierał się trochę pojeździć. Przykładem Yuuriego kolega przeniosł się na trochę na trening do Rosji, chcąc - jak to ujął - uciec trochę z Ałmatów na ostatnie miesiące przed koncem szkoły i studiami, za co Jurij był mu niewymownie wdzięczny.
W tej chwili był mu wdzięczny podwójnie.
“Chodź,” burknął, łapiąc go za ramię i ściągając ze schodów zdecydowanym ruchem. “Tam nie ma co wchodzić dzisiaj. Wszyscy tylko o dupie, nawet nie pojeździsz,” wyjaśnił uczynnie, skierowawszy się z powrotem w stronę wyjścia do miasta. “Możemy za to iść się pokręcić. Wiesz, że są jeszcze świąteczne wyprzedaże w tym sklepie– tym, no, wiesz. Co miał te zajebiste buty w koty.”
“Mhm,” Otabek mruknął tylko w odpowiedzi, uśmiechając się trochę szerzej. “Dzień bez treningu nam dobrze zrobi. A w co drugiej kawiarni dają dzisiaj dwie kawy w cenie jednej,” dodał po chwili, zerkając na Jurija znad szalika. “Z okazji… no wiesz.”
“Pierdolić no wiesz,” Jura odchylił trochę kaptur, zeby spojrzeć na kolegę, i uśmiechnął się od ucha do ucha. “Jak mamy mieć darmową kawę, to nie musisz mi drugi raz powtarzać.”
3 notes
·
View notes