Tumgik
too-much-wattpad · 3 years
Text
Rozdział VII: Pokruszone szkło
– Do 16 mam coś do załatwienia, więc możemy spotkać się na Palmer Square, mam po drodze - powiedziałam do telefonu. Było około 13, a na 14 mam wizytę u psychologa. I akurat musiał do mnie zadzwonić Charlie, wyrażając chęć spotkania się dziś.
– Okej, pasuje mi. Będę na ciebie czekał, do zobaczenia - powiedział po czym od razu się rozłączył. Dobrze, że nie pytał o nic więcej. Niedługo później wychodziłam już z domu, gdzie pod budynkiem czekała już na mnie taksówka. Mogłabym w końcu zacząć jeździć własnym autem. W ogóle mieć to auto. Punktualnie o 14 weszłam do gabinetu, którego wystroju zdecydowanie nie lubiłam. Bardzo jasne ściany, taka brudna biel, ogromny porządek, biurko, przy którym stoją po przeciwległych stronach fotele; jeden dla terapeutki w czarnym kolorze, a drugi dla “pacjenta”, który jest niezbyt wygodny. Wydaje się mi, że ten na którym siedzi około pięćdziesięcioletnia pani jest milion razy wygodniejszy.
Cholerna terapia w cholernie nużącym pokoju. Zwykle rozmawiam na niej o tym jak się po prostu czuje. Źle, dobrze, tak sobie, nie czuje w ogóle. Pracujemy nad tym, bym potrafiła sobie poradzić ze swoimi problemami samodzielnie, naprawdę rzadko zdarza się, że rozmawiamy o jakiejś konkretnej sytuacji, która wpłynęła na mnie. Chyba, że chodzi o śmierć Simona, bo to od niej zaczęły się moje największe problemy. Dzisiaj świat mnie nienawidzi. Przywitałam się z panią Danielle, odwiesiłam torebkę i beżowy płaszcz na, stojący w kącie przy drzwiach, wieszak i usiadłam na tym strasznym meblu, od którego tyłek będzie bolał, oj tak.
– Sophie, porozmawiajmy dzisiaj o relacji z twoim tatą. Jakie masz z nim stosunki? - zapytała kobieta w blond włosach z ciekawskim spojrzeniem.
– Powiedziałabym, że nie mam z nim żadnych stosunków. Jednak być może trochę bym przesadziła. Moje stosunki z nim nie są najlepsze. Pałam do niego nienawiścią i obojętnością jednocześnie - odpowiedziałam oschłym tonem, aczkolwiek szczerze. To za jego sprawą było ciężko nawiązywać mi przyjaźnie, przez niego nie potrafiłam się zżyć z resztą rodziny. Przez niego ciężko mi kochać.
– Dlaczego? Jaki jest twój tata?
– Dlaczego? - zmarszczyłam brwi i delikatnie zmrużyłam oczy, parskając pod nosem, bo dla mnie to kabaret, na co terapeutka posłała mi pytające spojrzenie - Poznałam wielu paskudnych ludzi, a ten przebija wszystkich. Wszystkich razem wziętych. Jest najgorszą osobą jaką znam. Impulsywny. Nerwowy i agresywny. Nie znosi sprzeciwu. Jak byłam mała kazał chodzić nam spać o godzinie dziewiętnastej nawet latem, kiedy za oknem było jeszcze jasno. Nie chciało nam się spać. A kiedy ziewaliśmy, on przychodził do nas krzycząc ma nas, krzyczał, że jak zleje nas po dupsku to od razu zaśniemy.
– To twoje najgorsze wspomnienie związane z nim? - dopytywała. Oj, nawet nie wiesz kobieto jak bardzo się mylisz. Właśnie weszłaś na ruchome piaski.
– Nie. Najgorszymi wspomnieniami są te kiedy moja mama wychodziła z koleżankami na imprezy - mruknęłam.
– Co się wtedy działo?
– Odbijało mu wtedy. Brat spał w swoim pokoju, a ja nie mogłam. Miałam złe przeczucia. Za każdym razem, kiedy jej nie było, miałam złe przeczucia. Od mojego pokoju do sypialni rodziców niedługa droga, także słyszałam jego szloch pomieszany z sygnałem nieodbierania telefonu. Dzwonił do mamy, a ta albo nie odbierała, albo wyłączała specjalnie telefon. Mnie też to denerwowało, ale miała prawo wyjść z koleżankami. A on nie miał prawa jej tak kontrolować - ucięłam, żeby przełknąć ślinę – Później robiło się dziwnie cicho, ale wiedziałam, że nie szedł spać. Wychodziłam wtedy z pokoju i szlam w kierunku łazienki, w której paliło się światło. Zaglądałam tam i to co widziałam…
– Co tam widziałaś, Sophie? - zapytała, kiedy urwałam i spojrzałam w okno. Ręce trzęsły mi się jak przy delirce. Scena, którą miałam przed oczami była jak wyjęta z jakiegoś gore horroru, i choć próbowałam od tego uciec, cóż, nie dało się uciec od własnych myśli. Od wspomnień. Aż szkoda, że nie mam tak dobrej pamięci do tych dobrych... - Możesz kontynuować?
– Tak. W porządku. - pokiwałam głową, którą uprzednio odwróciłam w jej stronę.
– Znajdowałam tam mojego ojca. Siedział na podłodze oparty o wannę, a z jego nadgarstków, nie, z całych przedramion ciekły strumienie krwi. Był nieprzytomny. Raz nawet wyciął sobie na rękach list do mojej matki. Wtedy ja szłam szybko do pokoju w którym stał komputer, włączyłam go i wysłałam przez bramkę SMS wiadomość do mojej babci, że tacie stało się coś złego i nie wiem co zrobić. Kiedy przychodziła tamowala krew ścierkami kuchennymi. Uratowałam mu życie kilka razy, a on nigdy nawet nie podziękował. Nikt nigdy o tym nie wspomniał.
– Czy twój tata próbował kiedykolwiek jeszcze odebrać sobie życie w inny sposób?
– Tak. Raz chciał powiesić się na sznurkach do prania, ale zerwały się pod jego ciężarem. Innym razem na moich oczach stał na parapecie przy otwartym oknie i donośnie zapowiadał, że skoczy. Chciał też utopić się w stawie i połknął też pokruszone szkło. Przynajmniej co do tych dwóch ostatnich nie mam pewności, ale tak mówiła mi mama. Nie miała oporów, by w złości na niego o tym nam powiedzieć, ale na drugi dzień było tak, jakby nic takiego nie miało miejsca. Jakby to był tylko zły sen. Niedługo przed śmiercią Simona też chciał się zabić.
– W jaki sposób?
– Połknął swoje tabletki, które brał na ból i na krzepliwość krwi po zawale i zatorze płucnym. Przez te straszne dolegliwości był w stanie krytycznym, mógł umrzeć, ale jak widać wcale mu to nie przeszkadzało, skoro po rekonwalescencji sam chciał do tego doprowadzić - powiedziałam głośno wzdychając. Psycholożka wywiercała we mnie dziurę, uważnie mnie wysłuchując. A ja już powoli traciłam oddech.
– Również ty temu zapobiegłaś? By nic się mu nie stało?
– Nie. Mój tata wtedy przyszedł się ze mną pożegnać. Mama oczywiście była na imprezie i od niego nie odbierała. Wiedziałam co chce zrobić, ale nie ruszyłam się z łóżka. Jak zwykle nie płakałam. Nigdy nie płakałam, nawet za pierwszym czy drugim razem, kiedy miałam te osiem, dziewięć lat. Na początku chciałam pójść i mu na to nie pozwolić, ale po chwili stwierdziłam, że... może tak będzie lepiej. Jeśli stanie się to czego tak bardzo pragnął. Lepiej dla niego i dla nas. Ale moja matka miała niezłe wyczucie czasu i jak zobaczyła co zrobił kazała mu to zwymiotować. Od tamtej pory chyba już nie próbował nic sobie zrobić, ale pomiędzy tym ostatnim razem a przedostatnim minęło sporo czasu, parę lat. Także nie zdziwie się jak wywinie znowu taki numer.
– Czy na rękach twojego taty są widoczne blizny?
– Tak. To przez nie nadal pamiętam to wszystko. Dosadnie nie dają mi tego z siebie wyprzeć jak innych, niektórych przykrych sytuacji z mojego życia - odparłam z wyrzutem.
– Sophie, próby samobójcze twojego taty odbiły się na twojej psychice bardzo mocno. A jednak ty również się takiej podjęłaś niedługo po śmierci brata - kobieta zaczęła dalej drążyć, wchodząc na minę. - Wiedząc jaki sprawia to innym ból, dlaczego chciałaś to zrobić?
– Ojciec miał możliwości nauczyć mnie naprawdę wielu rzeczy, a nauczył mnie tylko tego co negatywne. Tego co utrudnia życie. Nie zrobił nic, dzięki czemu mogłabym go pokochać. Zraziłam się do ludzi, nie miałam nikogo na dłużej. Nikogo oprócz brata. Więc kiedy go zabrakło, kiedy skumulowało się we mnie wszystko to co zabijało mnie od środka… Impuls pociągnął za zawleczkę każdego granatu, który się we mnie znajdował. - oparłam łokcie o kolana, nachylając się do przodu i opierając głowę na dłoniach, których trzęsienie przekroczyło dwanaście stopni w skali Mercallego. Miałam już dość. Na szczęście do końca sesji nie zostało wiele czasu, więc posłuchałam kilku rad dotyczących między innymi radzenia sobie z okrutnymi wspomnieniami, aż wybiła godzina szesnasta. Pożegnałam się z blondwłosą, biorąc od niej karteczkę z terminem następnej wizyty, po czym ubrałam płaszcz, zabrałam torebkę i wyszłam. Stojąc na pustym korytarzu, który nie był za dobrze oświetlony głośno odetchnęłam z ulgą, że na dziś wysiliłam się wystarczająco. Nadeszła więc pora na odrobinę jakichś miłych wrażeń i nawet to, że po wyjściu z centrum medycznego okazało się, że pogoda nie dopisuje i przydałby się parasol, wcale mnie nie zniechęciło.
Zaczęłam kierować się chodnikiem w stronę parku, mijając innych przechodniów, którzy pewnie wracają do domu, idą dopiero do pracy lub do sklepu. Krople deszczu odbijają się o parapety, daszki i powstałe już kałuże w uspokajający sposób, czego zdecydowanie potrzebuję. I chociaż wolę, kiedy pada i jest jednocześnie ciepłe powietrze, tak tym razem opady jakoś szczególnie mi nie przeszkadzają. Gdzieś niedaleko słychać, jak samochód wjeżdża w bajorko tuż przy krawędzi ulicy, rozbryzgując niezbyt czystą ciecz wprost na starszą panią, spacerującą z małym pieskiem. Pani babcia jest dość mocno niezadowolona i macha wskazującym palcem w kierunku auta, które jedzie dalej, aż znika za zakrętem ulicy. Jak byłam dzieckiem wraz z rodziną pojechaliśmy na jakąś weekendową wycieczkę. Ostatni odcinek do celu pokonywaliśmy polną drogą, było świeżo po deszczu, z tego też powodu szosa była pełna błotnistych dołów, wypełnionych wodą. Kiedy przejeżdżaliśmy przez chyba największy z nich tuż obok, poboczem przechodziły dwie kobiety w średnim wieku. I nie zdziwiłabym się, jeśli od ilości wody jaka na nich poleciała jak tsunami - przewróciły się na ziemie. Szkoda ludzi, ale w sumie co kierowcy mogą zrobić? Z premedytacją nie chcą utopić pieszych brudną deszczówką. No chyba, że kierującym, który ochlapał babcie był jej wnuk, który pomyślał, że jak jego babka się rozchoruje, to w niedługim czasie w jego ręce wpadnie jakiś pokaźny spadek. Jasne, trochę odrywam się od rzeczywistości, ale nigdy nie mów nigdy. Nie jeden kombinator z ogromnie złymi zamiarami chodzi po tym świecie.
W trakcie tych rozmyślań minęłam kilka ulic centrum, które za wiele się od siebie nie różnią. Kilka różnego rodzaju sklepów, biur, prywatnych gabinetów, dom��w… Typowe śródmieście. Bardzo szybko dotarłam do parku, w którym mam spotkać się z Charlesem, chociaż szłam spacerkiem. Wyciągnęłam z torebki komórkę, żeby zadzwonić do chłopaka, bo nigdzie nie potrafiłam go dostrzec, kiedy nagle zobaczyłam jak gna prawie truchtem w moją stronę, trzymając w ręku czarny parasol, od którego wciąż odbijały się krople deszczu. Uśmiechnęłam się pod nosem automatycznie, kiedy zobaczyłam jak jego włosy, sięgające praktycznie do ucha, zakręciły się delikatnie od wilgoci unoszącej się w powietrzu. Jeśli mam być szczera to wygląda w ten sposób uroczo. Po paru sekundach nad moją głową pojawiło się zbawienie w postaci parasolki.
– Pogoda zaskoczyła? – zaśmiał się dźwięcznie Charlie, widząc jak zmoknięta jestem.
– Niestety… Nie sprawdziłam przed wyjściem prognozy i tak wyszło, że wychodząc do ciebie nie miałam innego wyjścia, niż…
– Niż wyglądać jak zmokła kura? – dokończył śmiejąc się ze mnie kolega.
– Pocieszyłeś. Gdzie idziemy? Skoro taka pogoda to może usiądziemy w Marshmallow? Kocham ich desery! - zasugerowałam uradowana. Serio, Marshmallow to moja ulubiona kawiarnia w całym Princeton. Nie żebym odwiedziła każdą, ale to tu najczęściej przychodziłam ze znajomymi za czasów szkoły i znając ich smaki zwyczajnie nie chciałam poznawać innych, sądząc, że się tylko zawiodę.
– Jeśli mam być szczery to u Marshallów się trochę popsuła jakość, już nie jest tak jak dawniej - powiedział zaznaczając nazwisko właścicieli, od którego zainspirowani wpadli na nazwę swojego lokalu - Znam za to lepsze miejsce. Niedaleko mam auto, podjedziemy tam kawałek.
– Dobra, niech będzie. Ale jeśli nie będzie tam chociaż w połowie tak smacznie jak w Marshmallow to się obrażę – powiedziałam idąc razem z szatynem pod parasolem w stronę małego parkingu.
– Sophie, tam może być nawet lepiej, uwierz – powiedział po czym odchrząknął i otworzył samochód, wpuszczając mnie do środka na miejsce pasażera. Nie jechaliśmy długo, przeszło jedną dzielnice dalej, dookoła jednak zgęstniało jednak zielonych obszarów i jakby ptaki głośniej, radośniej śpiewały. Albo tak mi się zdawało. Zaparkowaliśmy po jednej stronie ulicy i już stamtąd zobaczyłam dość wyraźny szyld z napisem CAKE ME UP, udekorowany delikatną grafiką z muffinkami. Słodko. Oby tak samo słodko było w środku. Przeszliśmy na drugą stronę ulicy i od razu weszliśmy do środka lokalu. Na wejściu przywitała nas młoda kobieta z wielkim uśmiechem.
– Stolik dla dwojga, Charlie? – zapytała patrząc radosnym wzrokiem to na niego, a to na mnie. I miałam wrażenie, że ta kobieta wcale nie udaje miłej dla gości a po prostu taka jest. Albo to z powodu tego, że skądś zna Charlesa, skoro zna jego imię, musi być tu stałym bywalcem.
– Dokładnie, Adriana. Tam gdzie zawsze jest wolne?
– Jasne, idźcie usiąść, zaraz przyniosę karty – jak powiedziała, tak zrobiliśmy. Poszliśmy w głąb lokalu i okazało się, że w kawiarni mieści się druga salka na piętrze, z ogromnym oknem skierowanym na ogród i drzewa. Skierowaliśmy się tam pod samo okno do białego okrągłego stolika z dwoma tego samego koloru krzesełkami. Wnętrze było przytulne. Nie było tu takiego słodkiego wystroju jak w Marshmallow. Było po prostu przyjemnie. Powiesiłam płaszcz i torebkę na oparciu krzesła, a tuż po tym jak wygodnie usadowiłam się na nim wróciła kelnerka, którą mój towarzysz nazwał Adrianą, wraz z dwiema kartami menu.
– Proszę bardzo, wołajcie jak będziecie zdecydowani – uśmiechnęła się do nas z tańczącymi iskierkami w oczach i odeszła. Wzięłam kartę w ręce, spoglądając w stronę Charliego, który pewnie nie pierwszy raz widział pozycje tam wypisane, ale jednak oblizywał usta w skupieniu. Spojrzałam więc tak jak on w menu i zaczęłam szukać, czegoś na co miałabym ochotę najbardziej. Dużo smacznych, deserowych pozycji. To znaczy - mam nadzieje, że smacznych.
– Już wiesz co chcesz? – usłyszałam delikatnie zachrypnięty głos z naprzeciwka.
– Mam faworytów, ale nie wiem co wybrać spośród nich – odłożyłam kartę delikatnie na stolik, po czym oparłam o niego również łokcie, za to dłońmi przytrzymałam swoją głowę. Spojrzałam na Charliego jak zbity pies – Przekonuje mnie suflet czekoladowy, szarlotka na ciepło z lodami waniliowymi i sernik z sosem mango, z dodatkiem sorbetu malinowego… – zagryzłam wargę, nadal zastanawiając się co będzie lepszym wyborem.
– A co lubisz najbardziej?
– To wcale nie pomoże. Uwielbiam szarlotke tak samo bardzo jak suflet czekoladowy! W serniku najbardziej przekonuje mnie ten sorbet, więc tu bym się przestała zastanawiać i zjem to kiedy indziej. Ale nadal…
– Wolisz coś mega słodkiego czy bardziej stonowanego i owocowego?
– W sumie to mam okropną ochotę na coś strasznie słodkiego – odparłam stanowczo.
– To masz odpowiedź - powiedział zdecydowanie Charles, a ja zmrużyłam oczy, nie do końca rozumiejąc co ma na myśli. Może jestem głupia, nie wiem – Suflet, jest serio bardzo słodki. I przepyszny – dobra, jestem głupia. A on podał mi odpowiedź na talerzu.
– Okej, niech będzie suflet. Jak będzie taki dobry - przyjdziemy tu kiedy indziej i zjem coś innego. To czas złożyć zamówienie – zagoniłam patrzącego na mnie z ogormną uciechą chłopaka, a ten wstał i poszedł zawołać kelnerkę, która po chwili przyszła z małym notesikiem i długopisem.
– W takim razie mogę przyjąć zamówienie?
– Poproszę raz czekoladowy suflet, szarlotke na ciepło z waniliowymi lodami, sok z pomarańczy… A ty co chcesz do picia, Sophie? – usłyszałam.
– Oh, lemoniada lawendowo-malinowa niech będzie – odpowiedziałam bez zastanowienia. Ta opcja wydawała mi się od samego początku najlepsza. Już nie raz piłam taki smak, więc musiałam liczyć na to, że CAKE ME UP mnie nie zawiedzie.
– Nasza specjalność! Zabieram karty, a zamówienie będzie za około 20 minut – uśmiechnęła się znowu szeroko Adriana, na co nie potrafiłam nie zareagować, więc również się uśmiechnęłam. Chociaż nie tak pokaźnie jak ona. Zniknęła zaraz na schodach, a na nas spadło już tylko oczekiwanie na najlepsze i rozmowy.
– No, panno Griffin, jak wrażenia póki co? Wcale nie gorzej niż w dawnym Marshmallow - zwrócił się do mnie chłopak, na co pokiwałam mu głową, nie mogąc się z nim nie zgodzić.
– Pierwsze wrażenie naprawdę dobre. Jest przytulnie, jak na to, że co drugi stolik siedzą ludzie jest też cicho, spokojnie. Żyć, nie umierać! – powiedziałam szczerze patrząc mu w oczy.
– W takim razie nie żałuje, że cię tu zabrałem. Zwykle przesiaduje tu zupełnie sam. Czasem ze znajomymi, nigdy z dziewczyną sam na sam.
– Jest tego jakiś głębszy powód? - zapytałam z ciekawością. W końcu Charlie jest naprawdę przystojny. Byłam pewna, że dziewczyny się za nim uganiają i zrobiłyby wszystko dla niego. Mógłby mieć każdą.
– Nic głębokiego. Przeprowadziłem się tu jakieś trzy czy cztery lata temu, nie miałem okazji poznać tu jeszcze żadnej dziewczyny, która by mnie jakoś bardziej zainteresowała, tyle – wzruszył ramionami. Jasne, dlatego właśnie ze mną tu jest.
– Dlatego jesteś tu ze mną – czy ja powiedziałam to na głos? Skoro szatyn się zaśmiał tak perliście, to chyba tak.
– Jestem tu z tobą, bo mnie jakoś bardziej zainteresowałaś – i naprawdę spodziewałam się wszystkiego, ale nie tego, że on powie coś takiego. Sądziłam, że powie coś w stylu „stwierdziłem, że zrobię wyjątek dla nowej znajomej” albo coś, nie wiem. Ale to mnie zamurowało do tego stopnia, że nawet nie zauważyłam, kiedy przyszła kelnerka przynosząc nasze desery oraz napoje.
– Dziękujemy – powiedziałam szybko, kiedy dziewczyna już odchodziła powolnym krokiem. A brązowooki nadal patrzył na mnie dość poważnym wzrokiem. Za to ja nie wiedziałam co to znaczy, odwróciłam wzrok i skupiłam się na wcinaniu deseru.
– Sophie – spojrzałam na niego, czego chyba oczekiwał mówiąc moje imię – Mówię szczerze.
– Charlie, ja…
– Nic nie musisz mówić. Nie chcę byś cokolwiek mówiła. Po prostu chciałem, żebyś wiedziała. Nie jesteś mi obojętna. Nie znamy się długo, ale to prawda – uśmiechnął się blado, kontynuując jedzenie swojej szarlotki, co zrobiłam i ja. Reszta czasu minęła nam odrobine niezręcznie, ale staraliśmy się mimo wszystko spędzić ze sobą dobrze czas. Rozmawiać, żartować. W końcu postanowiliśmy zapłacić rachunek i wrócić do domu.
– O, czekaj!
– Co? – zatrzymałam się i odwróciłam w stronę stojącego za mną znajomego. Wskazywał na coś palcem. Kartka przy drzwiach wejściowych, na której widniała informacja o poszukiwaniu pracownika – I co?
– Jak to co? Twoja szansa. Mogłabyś chyba pracować jako kelnerka na pół etatu, zawsze coś.
– Hm, no nie wiem...– podrapałam się po głowie czując nagły stres. Naprawdę nie jestem pewna, czy to odpowiedni czas, ale może to moja szansa na stabilizację? – Okej! – powiedziałam głośno i wróciłam do lokalu, kierując się do lady.
– Cześć, w czym mogę pomóc? – odezwała się Adriana, obsługująca nas kelnerka o jasnych włosach zawiniętych w kok
– Hej, widziałam kartkę o poszukiwanym pracowniku na pół etatu, aktualne? – powiedziałam wolno i niepewnie.
– Jasne, masz może ze sobą jakieś CV? – zapytała dziewczyna, na co ja pokręciłam głową - No dobra, przyjdź jutro na 12, ale wtedy już weź ze sobą ten papier. I możesz wziąć od razu świadectwa szkoły, i pracy, jeśli już pracowałaś.
– Super, dzięki! – powiedziałam z ulgą, na co dziewczyna posłała mi krzepliwy uśmiech, co starałam się odwzajemnić. Pomachałyśmy sobie delikatnie, po czym ja wróciłam do Charliego, który stał już przy samochodzie.
– I jak?
– Jutro mam przyjść na rozmowę o pracę – założyłam ręce na klatkę piersiową i spojrzałam w bok, będąc nadal zestresowaną. Nie tylko potencjalną pracą, ale również wyznaniem stojącego naprzeciw mnie chłopaka. Oraz oczywiście w głowie miałam nadal dzisiejszą terapie.
– Co jest, Sophie? Coś się stało?
– Zanim się spotkaliśmy byłam na terapii. Babka zaczęła dziś temat mojego ojca. To było ciężkie. Później to co powiedziałeś i jeszcze teraz stres na myśl o czymś nowym. O pracy. To ciężkie, Charlie – wytchnęłam z siebie rozkładając ręce i spoglądając na niego z grymasem.
– Przepraszam, za bardzo naciskam – powiedział zbity z tropu.
– Nie, to nie twoja wina. To wina tego, że ja jestem pokruszona jak to jebane szkło, które trudno będzie kiedykolwiek sprzątnąć w kupę, nie mówiąc już o poskładaniu z powrotem… – głos mi się już załamał, jednak nie wiem czemu, ale miałam ochotę się przed nim otworzyć. Chciałam mówić dalej, ale wyższy ode mnie chłopak nachylił się tak, że nasze twarze były tuż naprzeciw siebie, tak blisko, że ledwo by można włożyć pomiędzy nie szpilkę. Spojrzenie, którym na mnie patrzył, zatkało mnie, sprawiając, że mój oddech stał się cięższy. A gdy zamknął oczy i złączył swoje usta z moimi, oddechu mogłoby mi zabraknąć całkowicie. Ale to nic. Obiecał mi, że zabierze mnie do nieba, a ja się na to zgodziłam. Nie ma nic czego tak bardzo, bym pragnęła i nawet deszcz, który znów zaczął lać jak z cebra, i nawet wiatr, który otulał nieprzyjemnie nasze zwarte w pocałunku sylwetki, nie mogły tego zmienić.
.
1 note · View note
too-much-wattpad · 3 years
Text
Rozdział VI: Zaufanie
Dopiero zaczynam wracać do mojego standardowego życia i nie spodziewałam się, że wszystko zacznie wpadać mi do rąk bez starań, samo z siebie. Nie chciałam tego, uważam, że na zmiany trzeba zapracować i kumulować je stopniowo. I oczywiście nikt nie rzucał mi się w ramiona, nic takiego nie było na szczęście, bo wiem, że byłabym tym przytłoczona. I to ogromnie, bo nawet teraz z smsującym ze mną nowym znajomym czułam się podobnie. Ale nie tylko. Ku mojemu zdziwieniu do mojej codziennej rutyny postanowił chyba wkroczyć również mój były. To akurat jest coś o czym bym nie pomyślała, że zdarzy się kiedykolwiek.
Tak, uprawiałam z nim seks na imprezie dwa tygodnie temu. Tak, było fajnie. Owszem, powiedziałam mu, że mu wybaczam, ale nie miałam zamiaru udawać nagle jego koleżanki. Telefon, który leżał na biurku, wibrował jakiś czas, przesuwając się kawałek po kawałeczku w stronę krawędzi mebla, a ja starałam się to ignorować. Urządzenie przestało dzwonić, ale wtedy Will musiał uznać, że lepszym pomysłem będzie zasypać mnie wiadomościami.
Od: Will
Cześć, Sophie.
Od: Will
Może nie masz mojego numeru, dlatego nie odbierasz. Tu Will
Od: Will
Dzwonię, bo chciałem wiedzieć czy chcesz wpaść do mnie.
Od: Will
Charlie będzie
I zabijcie mnie za to, ale po zobaczeniu jego imienia myśl “nie ma mowy” w sekundę zmieniła się na “wchodzę w to”. Więc niewiele już nad tym gdybając, z wielkim zapałem wystukałam jedną, jedyną wiadomość, że jestem chętna i proszę o szczegóły, bo tego to akurat mi nie napisał. Niedługą chwile po tym dostałam SMSa, że chodzi o dzisiaj. Dobra, sądziłam, że to może jutro czy jakikolwiek inny dzień, a nie już dziś. Spojrzałam jeszcze raz na ostatnią wiadomość, żeby upewnić się na jaką godzinę mam tam się wybrać. Miałam dosłownie godzinę i trzynaście minut na przygotowanie się, wyjście oraz dotarcie na miejsce. Wydaje mi się, że raczej nie będzie to duża impreza. Dziwi mnie swoją drogą to, że Charles nic o tym nie mruknął, nie wiem, może to przez wzgląd na to o czym ostatnio rozmawialiśmy? Na pewno nie będę robić mu o to wyrzutów, z resztą nie znamy się długo, pewnie minął zaledwie miesiąc, a nawet gdybyśmy znali się i całe życie - jego obowiązkiem nie musi być spowiadanie się mi, koniec, kropka.
Postawiłam tym razem na coś trochę subtelniejszego, niż na tamtej domówce, również na coś ciutkę cieplejszego ze względu na to, że to końcówka listopada i temperatury są coraz niższe. Dopasowany, ciemny golf, do tego zwykle mom jeans i klasyczne Air Force 1. Rozczesałam włosy, zostawiając je rozpuszczone, nałożyłam delikatny makijaż, by po chwili być gotową.
Rodzice chyba byli w swoim pokoju, bo salon świecił pustkami. Zgarnęłam swoją ocieplaną kurtke a’la skórzaną i wyszłam przed dom. Nie jest jakoś tragicznie zimno, ale zdecydowanie nie tyle ile lubię. W Princeton najwyższą temperaturą jest średnio 25 stopni Celsjusza, najczęściej tyle jest, jakżeby inaczej, latem. Teraz jest coś około 10. Nim się obejrzałam, nim zdążyłam ponarzekać pod nosem na panującą aktualnie pogodę znalazłam się tam, gdzie nie byłam od wieków. I przysięgam, serce podeszło mi do gardła, bo zupełnie zapomniałam jaki jest cel mojego spacerku. Dom Will’a. Dom mojego ex, który zdradzał mnie tu z inną dziewczyną, by następnego dnia w tym samym pomieszczeniu kochać się ze mną. Fuck, okej. To już przeszłość.
Weszłam przez furtkę na podwórko, które w cieplejsze dni jest pełne pięknych, kolorowych kwiatów. Podeszłam do drzwi i zapukałam. Długo nie musiałam czekać, otworzył mi sam gospodarz i zaprosił do środka, tuląc mnie na powitanie. Jak miło. Ściągnęłam buty bez użycia rąk, zahaczając po prostu drugą stopą o pięte, na co nie jeden kolekcjoner sneakersów boleśnie by się skrzywił. Ja się tym nie przejmowałam, dopóki są wygodne i w miare wyglądają - mogę w nich chodzić. W końcu this boots are made for walking, jak to Nancy Sinatra zaśpiewała w znanej każdemu piosence.
– Sophie, hejka - usłyszałam z ust mojego, ostatnimi czasy, ulubionego człowieka jak tylko wstąpiłam do znanego mi już salonu; nic się tu nie zmieniło - Dobrze cię widzieć, chociaż nie wiedziałem, że będziesz.
– Hej - powiedziałam, podchodząc do niego po czym otrzymałam buziaka w mój zimny policzek - Dowiedziałam się jakąś godzinę temu, że jestem zaproszona…
– Oj, następnym razem powiadomię wcześniej - rzucił William - Siadaj i częstuj się wszystkim co leży na stole.
Podziękowałam skinieniem głowy i tak też zrobiłam. Na początku czułam się trochę niezręcznie, jednak na szczęście oglądaliśmy film, więc nawet nie musiałam się za dużo odzywać. Skupiłam się na ekranie. Reszta robiła to samo, chociaż część chłopaków dość emocjonalnie komentowała od czasu do czasu akcje, a ich dziewczyny patrzyły na to z pobłażliwym wzrokiem. Poczułam na swojej dłoni delikatny dotyk, toteż obróciłam swój wzrok na siedzącego obok mnie Charliego. Posłałam mu pytające spojrzenie, a on delikatnie się uśmiechnął, jakby przekazując mu, że tu jest, tak w razie co. Pokiwałam na zrozumienie głową i również posłałam mu uśmiech, wracając po chwili do seansu, czując jak on zabiera swoją słoń z mojej. Wtem okazało się, że film już się skończył, a na telewizorze sunęły już białe napisy na czarnym tle.
– Dobra, czas na karaoke! - krzyknęła Julie siedząca na drugim końcu kanapy.
– Chyba sobie kpisz, gramy na konsoli w tenisa! - odkrzyknął jej Matthew, który jest jej chłopakiem.
Miałam wrażenie, że zaraz pożrą się o to co powinniśmy robić i trochę bałam się o siebie, bo w czwórkę siedzieliśmy na jednej kanapie, aż ktoś postanowił uciszyć ich i uraczyć nas swoim pomysłem.
– Ja mam lepszy pomysł - zaczął Will - Zagrajmy po prostu w butelkę.
Wzrok wszystkich powędrował na blondyna i wydawało się, że każdy się zastanawiał, myśle, że być może niektórzy uważali to za jeszcze głupszy pomysł, bo w to w końcu namolnie grało się na imprezach za czasów liceum, ale… w końcu jednak ludzie zaczęli rechotać i mówić, że będzie śmiesznie.
Także zaraz na stole znalazła się pusta butelka po piwie, którą w skupieniu zaczęliśmy kręcić. Pierwsze trzy kolejki były luźne. Kręcił Matt, butelka wylosowała Willa, który wybrał wyzwanie i musiał zrobić dziesięć pompek, Will musiał następnie zadać pytanie Charliemu, przy czym nie popisał się kreatywnością, bo pytanie brzmiało: jaki jest twój najgorszy nawyk na co ten odpowiedział, że jest to palenie fajek. Ostatnia póki co kolejka też była mało ekscytująca, tak samo jak i czwarta.
– Okej, Nat, pytanie czy wyzwanie? - zapytał siedzący obok mnie chłopak z cwanym uśmieszkiem.
– Wyzwanie, a jak! - odpowiedziała bardzo pewnie.
– Pocałuj się z Julie - wtedy każdy patrzył na obydwie dziewczyny, a także na ich chłopaków. Byłam ciekawa co zrobią, spasują? A może ich ukochani w ramach gry nie będą mieć nic przeciwko? Widziałam jak pary spoglądają na siebie, a chłopcy kiwają głowami na znak, że się zgadzają. Nie jest to dla mnie nic szczególnego, niektórzy lubią luz w związkach. Nathalie podeszła do Julie i nie opierając się od razu wpiła się w jej usta.
W całym pomieszczeniu było słychać wzniosłe okrzyki zadowolonych panów, których upodobaniem zdecydowanie jest lesbijskie porno i trójkąty. Dziewczyny w końcu się od siebie oderwały, może po 10 seminariach i wróciły na miejsce.
– Wow, brawo, zaliczone - parsknął Charlie, na co blondynka, do której były skierowane te słowa zmrużyła oczy i tym jakby zakomunikowała, że może się na nim odegrać, bo w końcu tym razem ona wprawi szkło w ruch. To właśnie zrobiła, a butelka padła na mnie. Wciągnęłam gwałtownie powietrze w płuca, po czym natychmiast je wypuściłam, spoglądając na dziewczyne.
– Dobra, wyzwanie… znaczy pytanie! Pytanie…
– Nie liczy się tak! Pierwszy wybór i koniec! - oburzył się Leo, który swoją drogą jest chłopakiem Nath. Popatrzyłam na niego z zawodem i założonymi rękoma.
– No już niech będzie - wypaliłam niechętnie, bo cóż, nie znałam tych ludzi i trochę się bałam jakie zadanie mogę dostać, a pytania są trochę bardziej bezpieczne.
– A więc, Sophie, twoim wyzwaniem jest 7 minut w niebie z… - moje oczy wtedy urosły chyba do niebotycznych rozmiarów, ale chyba nie powiecie, że wam by nie urosły, kiedy wiecie, że opcją na takie zabawy są trzy osoby: twój ex, nowy kolega i jeszcze zupełnie obcy kolega tych wcześniej wymienionych, o imieniu Lucas - Z Charliem!
Zacisnęłam usta w cienką linie i przymknelam oczy, aby zaraz po chwili spojrzeć nimi w te należące do wywołanego chłopaka. A on wstał i podał mi swoją rękę. Swoją pieprzoną dłoń.
Nie bądź pizda, Soph, idziesz.
A więc również się podniosłam i, wśród zadowolonej wrzawy wszystkich oprócz naszej dwójki, wyszliśmy z salonu. Dobrze wiedziałam gdzie idziemy, w końcu już nie raz tu byłam i wiem gdzie robiło się takie rzeczy. W tym domu jest jeden pokój gościnny, bardzo mały, który sobie upodobaliśmy jako nastolatkowie na minuty w niebie, nie tylko z butelki. Weszliśmy tam i zamknęliśmy drzwi na klucz, tak na wszelki wypadek. Usiadłam na łóżku krzyżując nogi i obserwując szatyna, który kierował się w moją stronę, oczywiście nie zapalając światła.
– Słuchaj, możemy roztrzepać sobie włosy i nic nie robić, jeśli nie chcesz - powiedział cicho.
– A ty?
– Co ja?
– Chcesz? Czy po prostu pomyślałeś, że pomożesz mi zaliczyć głupie wyzwanie - wytłumaczyłam. Zwyczajnie mnie to zastanawiało, co nim kierowało. Chłopak siedział obok mnie i patrzył mi prosto w oczy.
I chociaż ciemno tu jak cholera, to mogłam te jego oczy dostrzec wyraźnie. I utopiłam się w nich. Zahipnotyzował mnie ten blask do tego stopnia, że dotykałam właśnie jego ust swoimi. Poczułam jak delikatnie łapie jedną ręką moje udo, a drugą ramię, a ja zarzuciłam swoje ramiona na jego kark. Odrywałam się od niego tylko po to by nabrać tchu, dopóki nie zrobił tego on, na trochę dłużej. Ale wcale nie przerwał tego co właśnie zaczęliśmy. W ten sposób po prostu dał sobie przestrzeni na to, by na naszych ciałach nic nie zostało. Wiedzieliśmy, że niedługo w telefonie kogoś z pozostałych zadzwoni minutnik oznaczający koniec naszego czasu, ale nas to niewiele obchodziło. Na mojej skórze czułam delikatne łaskotanie, kiedy on sunął po niej swoimi chudymi, miękkimi opuszkami palców. Po moim brzuchu, szyi, dekolcie i udach. Wciąż mnie całował zachłannie, jednak z ust zaczął zjeżdżać na moją szczękę i szyje, a ja się wręcz delektowałam tym pocałunkiem.
– Soph? - wyszeptał pytająco tuż przy moim uchu - Ufasz mi choć trochę?
– Ufam, dawno nikomu nie ufałam, ale tobie ufam - wręcz jęknęłam wypowiadając te słowa, bo Charlie słuchając tego poświęcił swoją uwagę moim bardzo wrażliwym piersiom. Chłopak zawisł wtedy nagle nade mną, przerywając wszystko co dotąd robił i spojrzał mi znów prosto w oczy, powodując, że aż przeszły mi dreszcze po całym ciele.
– A więc uwierzysz mi, kiedy powiem ci, że będziesz chciała wrócić do mojego nieba? - zapytał z tonem w głosie, który miał dwa znaczenia. Albo powinnam uciekać, jak najdalej, albo dać się ponieść i oddać się mu jak nikomu innemu. Mogę zostać uznana za najbardziej naiwnego człowieka na Ziemi, ale nie potrafiłam się nie zgodzić, wciąż topiąc się w jego oczach. W tych jego zaczarowanych ślepiach, które nie pozwalają człowiekowi odmówić. Kąciki moich ust uniosły się do góry, podparłam się na jednym łokciu, by drugą ręką dotknąć jego policzka i znów przykleiłam się do jego ust.
– Wierze Ci - odpowiedziałam pewnie po chwili, a wtedy rozległo się pukanie do drzwi.
– Gołąbeczki, koniec zabawy, wracajcie do nas. Stęskniliśmy się, a nie ma Was już prawie 15 minut - usłyszeliśmy stłumiony głos Matta zza drewnianej pokrywy. Cóż, i tak się zasiedzieliśmy, miało być w końcu 7 minut. Kiedy tylko chłopak odszedł zza drzwi, chciałam się podnieść z łóżka i faktycznie wróci do reszty, ale Charlie sprawnie mi to uniemożliwił łapiąc mnie za przedramię.
– Czekaj, jak miałabyś chcieć wrócić do nieba, skoro nie zdążyłem Ci go pokazać?
– Zdążyłeś - powiedziałam szczerze, po czym cmoknęłam go szybko w usta i zaczęłam się ubierać, by za moment wrócić do salonu, gdzie bedziemy pewnie wysłuchiwać przytyków znajdujących się tam osób.
Czy ktoś się spodziewał, że tak będzie wyglądał mój wieczór? Z pewnością nie ja.
Nie spodziewałam się też tego, że to co właśnie zrobiłam naprawdę mi się podobało i chcę więcej.
I wiem, że dopiero go poznałam, ale naprawdę sprawił ostatnio, że mogę mu ufać. I choć nie jest to bezgraniczne zaufanie, to po prostu jest. Pierwszy raz od tak dawna mam komu ufać. Boje się, że mogę się na tym przejechać, ale życie jest tylko jedno, a ja nie chcę płakać kolejne lata, że z niego nie korzystam. Za krótko żyjemy, by się ograniczać. Z resztą to nic zobowiązującego, więc nie zostanę zdradzona. A nie sądzę, by Charlie miałby mnie w jakikolwiek sposób skrzywdzić.
0 notes
too-much-wattpad · 3 years
Text
Rozdział V: Wspomnienie tego dnia
Gdybym miała powiedzieć, jaki jest najgorszy dzień w roku, nie odpowiedziałabym tak jak inni ludzie, że Boże Narodzenie, Walentynki, Wielkanoc, Dzień Kobiet czy inne tego typu pierdoły. Może kiedyś tak, bo faktycznie nigdy nie lubiłam tych dni. Jako małe dziecko, które jeszcze nie wiedziało co to być naprawdę wierzącym człowiekiem, uważającym się za takowego nie lubiłam żadnych świąt kościelnych. Jako osoba, która z czystym sumieniem przyznawała się przed sobą i całym światem, że jest niewierząca, a wiara w wieku dziecięcym to brak świadomości w tym temacie i presja wszystkich dookoła - tym bardziej ich nie lubiłam, chociaż z czasem zaczynało to po mnie spływać jak po kaczce, wszystkie te daty stawały się dla mnie zupełnie obojętne. Jako dziewczynka i kobieta nigdy nie rozumiałam fenomenu dnia przypisanego mojej płci, jako singielka i osoba w związku nie trawiłam tego “dnia zakochanych”, bo po prostu uważałam, że taka szopka jest niepotrzebna. Albo się kogoś kocha i okazuje mu się to codziennie, albo się nie kocha i się tego zwyczajnie nie robi. Nie ma nic pomiędzy przy takich głębokich uczuciach. Jednak od dwóch lat pomijam te dni, wymazałam je z jakichkolwiek list, a w rankingu tych najgorszych dni w roku na każdym jednym miejscu wpisałam ten jeden nieszczęsny dzień. Ten, w którym dowiedziałam się, że ten drań, który mówił mi każdego dnia, że mnie kocha - od dwóch miesięcy to kochał uprawiać z jakąś idiotką z młodszych klas seks. W łóżku, w którym nie tylko się ze mną pieprzył, ale też w tym, któym się ze mną kochał, namiętnie, z pasją. W tym łóżku, w którym razem ze mną oglądał filmy obejmując mnie, spał ze mną, całował i szeptał słodkie słówka do ucha. Kochał też uprawiać z nią seks na tylnych siedzeniach swojego auta, gdzieś za miastem w jakichś chaszczach. Tym samym, którym jeździliśmy razem na randki, do znajomych, na imprezy, do szkoły, do mnie i do niego, na wycieczki. I w którym też czasem się jebaliśmy, nie mogąc się już powstrzymać.
Skąd to wiem? Po tym jak przyłapałam go z nią w toalecie na imprezie wszystko poszło szybko. Widok, którego nigdy nie zapomnę. Ona klęcząca przed nim i robiąca mu dobrze ustami. O, ironio, coś czego nie lubiłam robić. Nie lubiłam, a on dobrze wiedział dlaczego. To nie tak, że brzydziły mnie genitalia albo, że nie dbał o higienę. Nie lubiłam tego, bo zanim go poznałam ktoś bardzo lubił szarpnąć mnie za włosy i na siłę wkładać swojego członka do moich ust. Wiedział dobrze, że miałam traumę. Z resztą, sam mi pomagał przez to przejść. Mówił, że rozumie i że zupełnie nie przeszkadza mu, że nigdy nie zrobię mu tej przyjemności. To znaczy, próbowałam, ale kończyło się moją histerią i sam zabronił mi w końcu próbować, bo ważniejsza dla niego byłam ja. A jednak. Skoro nie mógł mieć tego ze mną - znalazł sobie pierwszą lepszą, która mogła mu dać to czego nie miał ze mną. I może bym starała się go zrozumieć, gdybym nie słyszała tego jak mnie pocieszał i zapewniał, że nie będzie mu tego brakować.
Po tym sam się przyznał. Zorientował się, że stoje sparaliżowana w wejściu do tej toalety całe 4 minuty później. Nie rzuciłam się na niego. Stałam tam zesztywniała, nie mając zupełnie sił, żeby zwrócić jego uwagę na to. Ta wywłoka była tak pochłonięta nim, że też mnie nie zauważyła. W ciągu tych czterech minut stałam jak wryta, patrząc jak świetnie się bawią. Jak mój chłopak spuszcza się do jej buzi, a ona zachłannie to połyka z uśmiechem. Wtedy na mnie spojrzał. Z przerażeniem tak ogromnym, że ktoś inny może mógłby uwierzyć w to, że żałował. Wybiegłam stamtąd jak poparzona, nagle odzyskując czucie w ciele. Przepychałam się między tańczącymi, nawalonymi w trzy dupy ludźmi, aż wyszłam pod dom, gdzie chyba dopiero odzyskałam oddech. Niedługo potem usłyszałam jego głos, błagalny, proszący o szansę na wytłumaczenie się. Nie chciałam go słuchać, ale nie miałam ochoty na ucieczkę. Nie patrzyłam na niego, kiedy mówił mi ile to trwa, że to nic poważnego i to tylko seks, że kocha tylko mnie. W pewnym momencie miałam dość, uderzyłam go z otwartej dłoni i choć miałam olbrzymią ochotę na wytarganie tej dziewuchy za kłaki z doczepami… odpuściłam sobie. Wróciłam do domu. Tam poszłam prosto do swojego pokoju i nie wychodziłam z niego do następnego południa. Dopiero w łóżku uderzyło mnie to mocniej. Zrozumiałam co się stało. Myślałam o tym, że pójdę spać, obudzę się następnego dnia i to wszystko okaże się tylko nędznym koszmarem. Jednak tak nie było. Jak tylko wstałam sięgnęłam za telefon, na którym miałam miliony powiadomień od moich przyjaciół i od niego. Przyjaciele martwili się, nie wiedząc gdzie zniknęłam. On dalej w SMSach próbował się tłumaczyć, wydzwaniał do mnie kilkanaście razy. I to mnie upewniło w tym, że to jednak nie tylko głupi sen, a prawda. Wybuchłam płaczem, a zaraz potem do mojej sypialni wpadł mój brat, który oczekiwał ode mnie wyjaśnień. Nie wiem jakim cudem udało mi się cokolwiek powiedzieć w spazmach, ale widziałam, że Simon jest wściekły i nie będzie siedział w miejscu. To był ostatni raz kiedy widziałam go żywego. Wyszedł trzaskając drzwiami mojego pokoju, a później domu. Czekałam, aż wróci i będzie mnie pocieszał, mówiąc, że dał temu sukinsynowi nauczkę. Mijały godziny, rodzice wrócili z pracy, a jego nadal nie było. Wtedy do drzwi zapukali policjanci. Moja mama z przerażeniem wpuściła ich do domu, a kiedy kątem oka spojrzałam na zegar wiszący w salonie usłyszałam, że mój brat został pobity, że miał rany kłute i że zanim ktokolwiek w ogóle znalazł go w tej zatęchłej uliczce… po prostu zmarł. Wykrwawił się. Matka zasłabła, ojciec ledwo zdążył ją złapać. A ja po prostu upadłam na kolana i tylko po moim policzku spływały strumienie łez. Zachowywałam się względnie spokojnie, ale czułam jak w środku mnie wszystkie wnętrzności samoistnie się rozrywają na strzępy. Policjanci widząc tę dramaturgię uznali, że lepszym wyjściem będzie powiadomić nas o tym, że możemy przyjechać jutro na komisariat i zostawili nas. Zostawili nas z tą wyniszczającą informacją, odeszli zamykając za sobą delikatnie drzwi.
Cóż, miałam osiemnaście lat, paczkę znajomych, przyjaciół, rodziców, wspaniałego, starszego brata i kochanego chłopaka, który był młodszy od mojego brata tylko rok. I w ciągu dwudziestu czterech godzin straciłam dwie osoby z nich wszystkich. Straciłam wtedy część siebie.
Tak, ten dzień, w sumie te dwa dni zapisały się zdecydowanie w mojej historii jako najgorsze. 20 i 21 listopada. Trzy lata minęły, a jego śmierć nadal boli jak cholera. Pomyśleć, że jeszcze tydzień temu byłam na imprezie, wśród których być może był ten, który wyrządził mi tę krzywdę. Był też ten, który mnie zawiódł, a mimo to pozwoliłam sobie na chwile uniesienia właśnie z nim. A w dzisiejszym dniu znów go doszczętnie nienawidzę.
Od chwili dobija się do mnie Charlie. Jednak ja spędzam dziś czas z moim bratem. Wstałam dziś wcześnie i od razu udałam się ciepło ubrana na cmentarz. Siedzę od tych kilku godzin przy nagrobku, na którym wyryto napis, mówiący kto jest tu pochowany.
Simon Griffin
zmarł 11/21/2018 śmiercią tragiczną
Nie jestem pewna, dlaczego to zaznaczyli. Czemu w ogóle ktokolwiek zaznacza to, że ktoś nie zmarł śmiercią naturalną. Jakiś wypadek czy morderstwo - śmierć tragiczna wyryta na nagrobku. Czasem myślę, że gdyby nie to, może trochę lepiej bym znosiła wizyty tutaj. A to wbija w moją głowę usilnie, że akurat tak zginął. Charles nadal nie wie o czym mówiłam podczas naszego pierwszego spotkania. O tym, że czuję poczucie winy właśnie z powodu utraty brata. Tak bardzo go kochałam, że nie mogę znieść myśli, że go tu nie ma. Dlatego, że wyszedł z domu chcąc ukarać tego, który zranił jego małą siostrzyczkę. Byłam wtedy już pełnoletnia, dorosła, d u ż a. Ale dla niego pozostawałam dalej jego małą siostrzyczką, za którą wskoczyłby w ogień. I jak to się dla niego skończyło? Jak napis na nagrobku mówił - tragicznie.
Nagle zaczął padać deszcz. Mogłabym siedzieć tak dalej, nie zważając na zimne krople, ale padało coraz mocniej, a w sumie nie chciałam się przeziębić. Podniosłam się z ławki na równe nogi i zmierzyłam do wyjścia cmentarza. Szłam piechotą i choć zdawało mi się, że w zmierzałam do mojego domu, znalazłam się pod drzwiami mieszkania chłopaka, który nie dawał spokoju, tym razem wiadomościami, już nie połączeniami.
– Co ja tu robię? - zapytałam samą siebie, bo aż nie mogłam uwierzyć, że moje własne nogi przytargały mnie właśnie tu. I co, zapukam tak po prostu w te drzwi?
Nie ukrywajmy, ale mój telefon najpewniej ciąłby się jak jakiś stary grat od ilosci powiadomień, które ten człowiek mi namnożył. Wejdę do środka i co mu powiem, “Hej, sory, że się od wczoraj nie odzywam, ale wczoraj miałam trzecią rocznice zdradzenia mnie przez twojego kolegę, a dziś śmierci mojego brata”? Nim się zorientowałam zdążyłam zapukać w drewnianą pokrywę, która po chwili się otworzyła z ledwo słyszalnym skrzypieniem. Okej, no to po ptakach.
– Sophie? Cholera, co się z Tobą od wczoraj dzieje?! - wyjąkał głośno z zaskoczeniem wypisanym na twarzy, jednocześnie wpuszczajac mnie do środka. Zdjęłam mokre buty i przemoczony płaszcz, odwieszając go na wieszak, w czasie kiedy szatyn zamykał drzwi. Zaraz po tym, w jednym czasie usiedliśmy na kanapie. Wgapiłam swój wzrok w wyłączony naprzeciw telewizor i odetchnęłam. - Więc? Powiesz coś?
– Wczoraj minęły trzy lata, jak Will mnie zdradził… - powiedziałam słabo; Charlie otworzył usta, by coś powiedzieć, ale ja miałam plan, by kontynuować dalej, chociaż mogłam przecież skończyć na tym jednym wyznaniu - A dziś minęło dokładnie tyle samo lat od śmierci mojego brata.
Czułam jakby w mojej głowie była właśnie wiercona dziura. Taka na wylot. Zaczynałam żałować tego co powiedziałam, bo w moich oczach zaczęły zbierać się łzy. Wtedy też poczułam silne, choć niepewne objęcia.
– Jeśli chcesz się wygadać, to jestem tutaj, jeżeli nie to rozumiem, ale jestem obok zawsze, więc… - chłopak szeptał przy moim uchu, zdecydowanie nie wiedząc jak ubrać w słowa wszystko to co ma na myśli, a ja w tym czasie musiałam mu przerwać.
– Chcę. - okej, chciałam mu przerwać, ale raczej miałam na myśli to, by podziękować mu i poprosić o chwile ciszy, jednak wygląda na to, że mój język lepiej wie, co ja chcę powiedzieć. Nie ma odwrotu, może faktycznie powinnam wygadać się w końcu komuś innemu, niż tylko psychologowi.
Spojrzałam mu w oczy z bladym uśmiechem, on pokiwał głową i w ciągu godziny usłyszał całą historię, słuchając ją na przemian z duszącym mnie płaczem. Przytulał, pokazywał, że rozumie. Parę razy udało mu się też powiedzieć, że mogę przestać, jednak ja zapewniałam go, że dam radę. Dałam, ale wykończyło mnie to poważnie.
– Soph, nie wiem co powiedzieć… - zaczął smutno, patrząc po ścianach.
– Nic nie mów, nie oczekuję tego. Po prostu bądź teraz ze mną, okej? - spojrzałam na niego prosząc, a on pokiwał delikatnie głową.
Do wieczora zostałam u niego. Po całej rozmowie siedzieliśmy jakiś czas w błogiej ciszy, a później jak gdyby się ona nie wydarzyła po prostu rozmawialiśmy, graliśmy na konsoli, aż wyczerpana całym dniem postanowiłam wrócić do domu. Zdaje się, że ta rozmowa dała mi swego rodzaju ukojenie. Coś czego potrzebowałam przyszło z taką łatwością, kto by pomyślał?
0 notes
too-much-wattpad · 3 years
Text
Rozdział IV: Kac
To było naprawdę przyjemne. Ale po kilku minutach zaczęłam czuć się źle z tym co właśnie robiłam. Pojawiły się małe wątpliwości. Nie byłam do końca pewna, czy robienie takich rzeczy pod wpływem alkoholowego impulsu z byłym chłopakiem, który mnie zdradził jest czymś dobrym. Niby raz się żyje... Zmusiłam się po chwili do tego, by o tym nie myśleć, jako tako udało mi się to i dalej korzystałam z chwili. Will nagle przestał, na szczęście tylko po to, aby przewrócić mnie na mój brzuch. Leżałam tak na płasko i zrobiłam to co zwykle, kiedy robiliśmy to w ten sposób. Łapałam swoje pośladki, masowałam je, szczypałam, a on swoimi rękoma chwytał mnie w talii i za włosy.
– Tak lubiłaś najbardziej – szepnął mi do ucha, tuż po tym jak się nachylił nade mną, wciąż się we mnie ruszając. Jego ruchy były szybkie, mocne, dotyk silny. A ja się pod nim zwyczajnie rozpływałam. Nagle drzwi od pokoju otworzyły się za sprawą mojego nowego kolegi. Moje źrenice zdecydowanie rozszerzyły się w szoku, a dłońmi próbowałam zasłonić moje piersi, na które przypadkiem spojrzał Charles. No ładnie.
– Oh, Soph, szukałem cię, ale nieważne... bawcie się dobrze, tylko pamiętajcie, że gospodarz nie chciał nikogo w swoim pokoju, na razie – Charlie rzucił szybko, na jednym wdechu, zatrzasnął za sobą drzwi w tym samym czasie, kiedy Will odkrzyknął mu, żeby gospodarz nauczył się zamykać swoją sypialnie. Długo nie minęło, aż skończyło się zażenowanie przyłapaniem nas, ale to nasza wina, że nie zakluczyliśmy tych drzwi. Poczułam, że trochę wytrzeźwiałam. Co prawda brunet mnie szukał, ale wątpię, żeby miał mi uciec, więc wróciliśmy z Williamem do roboty, którą niedługo później skończyliśmy z wielką satysfakcją. Obym nie miała wyrzutów do siebie, kiedy rano będę miała kaca.
Ubrałam się i wróciłam na dół, głównie po to, żeby poszukać mojego towarzysza. W końcu znalazłam go przed domem, palącego papierosa.
– Hej, tu jesteś, tym razem to ja cię szukałam... – spojrzałam na niego z dziwnym uczuciem w środku, jego oczy były dziwne. – Coś się stało?
– Nie, po prostu jestem trochę zszokowany. Poszedłem dosłownie na dwadzieścia minut pogadać z dziewczyną kumpla, bo chciała mi się wyżalić na jego temat, a ty zniknęłaś i znalazłem cię z moim innym kumplem – oh, odniosłam wrażenie, że poszedł z tą rudowłosą z innego powodu. Trochę mi głupio.
– Kretynka ze mnie, sądziłam, że to coś innego... z resztą Will utwierdził mnie nawet w tym przekonaniu. Nie żebym miała ci za złe, gdyby tak było, po prostu głupio mi, że tak pomyślałam – wytłumaczyłam szczerze.
– Cóż, nie będę się obrażał. Tak samo nie będę owijał w bawełnę, że trochę się zawiodłem, w końcu to ja miałem ci pomóc, pamiętasz? – zaśmiał się gasząc papierosa butem, podkreślając, że to tylko żart.
– Ta, tak wyszło – skrzywiłam się w grymasie, bo seks z eks to nie jest powód do dumy, co niestety zauważył Charlie.
– Chyba nie jesteś z tego powodu jakoś bardzo zadowolona.
– Szybki numerek z eks, który mnie zdradził. To chyba mówi samo za siebie – ścisnęłam materiał sukienki w dłoni i spojrzałam mu nieśmiało w oczy. – Ale dziś raczej wolę o tym nie rozmawiać. Wracamy jeszcze do środka?
– Luz. Właściwie to nie wiem, zaczyna mi się nudzić. Mogę odwieźć cię do domu albo obejrzymy może jakiś film u mnie? – zaproponował drapiąc się po brodzie w zamyśleniu.
– Film. Ty wybierasz! Ja nie wiem nigdy co puścić. – powiedziałam zgodnie z prawdą, na co on kiwnął głową i ruszyliśmy na spacer, w końcu trochę popiliśmy, więc Charles nie mógł prowadzić.
Zatrzymaliśmy się pod domem z wejściowymi drzwiami pistacjowego koloru, składającym się z parteru i pierwszego piętra. Z resztą mój dom wygląda podobnie. Weszliśmy do środka, gdzie okazało się, że dom podzielony jest na dwa mieszkania, jedno na parterze, a drugie na piętrze. To drugie należy do Charliego. W środku nie zauważyłam typowego dla wielu znajomych mi chłopaków bałaganu, nie było przesadnie czysto, ale dało się chodzić po podłodze bez udawania, że to tor przeszkód, da się też usiąść na kanapie czy krzesłach, których dwie pary są przy stole. Naprzeciw turkusowej sofy, na szarej ścianie wisiał zwykły, płaski telewizor, miał może te 42 czy 50 cali. Wydaje mi się, że są to teraz najczęściej spotykane rozmiary telewizorów w domach. Ściągnęłam buty przy samym wejściu, na wieszaku powiesiłam torebkę i kurtkę, po czym poszłam usiąść na kanapę, na której położony jest bardzo miły w dotyku koc.
– Coś do picia? – usłyszałam pytanie dobiegające z tej części pomieszczenia, gdzie znajdował się aneks kuchenny, przez co spojrzałam w tamtą stronę, wprost na chłopaka zaglądającego do lodówki – Mam colę, sok jabłkowy, a jak chcesz coś ciepłego to herbata, kawa, ewentualnie zwykła woda.
– Sok starczy, dzięki – zdecydowałam się. Raczej rzadko pije takie napoje jak cola, a na nic innego nie mam ochoty – To wiesz już co obejrzymy?
– Zastanawiam się nad tym. Miałem nadzieje, że może masz coś ulubionego i jednak ty wybierzesz... – skończył nalewać picie do drugiej wysokiej szklanki, po chwili podał jedną mnie i rozsiadł się wygodnie obok. Spojrzałam na niego z miną w stylu „chyba żartujesz", a on na mnie z maślanymi oczami. Okej, pożałuje tego.
– Jest coś co bardzo lubię oglądać, jakby serio, obejrzałam to z pięćset razy w swoim życiu – zapowiedziałam, po czym spojrzałam na niego z wyszczerzonym uśmiechem.
– No?
– Księżniczka i żaba – Charles zaśmiał się z początku, ale w końcu zorientował się, że mówię poważnie i wtedy już mu do śmiechu nie było. – No co? Dlatego mówiłam, żebyś to ty wybrał. Uparłeś się to teraz oglądamy historie Tiany, nie ma odwrotu, bo narobiłeś mi ochoty na tę bajkę!
– Okej, dobra, już. Niech stracę, obejrzę raz to romansidło dla małych dziewczynek i starczy na całe życie – wtedy chłopak wstał i podszedł po pilota do TV i pada do konsoli. Włączył obydwa urządzenia i już za moment wyszukał na jakiejś platformie ukochaną bajkę Disneya. Wspaniale. Nie zwróciłam mu uwagi na zachowanie małego chłopczyka w jego wykonaniu, by nie oburzył się bardziej i nie psuł seansu.
A ten trwał w najlepsze, zdaje się, że nawet Charliemu zaczął się podobać. Niestety po imprezie byłam tak zmęczona, że zasnęłam w trakcie, ale na szczęście chyba pod sam koniec.
***
Było mi strasznie niewygodnie, kiedy zaczęłam się budzić, nie do końca wiem czemu. Może to też objaw kaca, który rozsadza mi głowę? Podniosłam moją lewą, bardzo ciężką rękę i dłonią potarłam oczy, które ciągle mrużyłam ze względu na jasne promienie słońca wpadające przez okno. Jak tylko udało mi się podnieść bezpiecznie powieki zorientowałam się w końcu, co było przyczyną dyskomfortu. Charlie leżał obok mnie, zgniatając swoimi plecami moją prawą rękę. Dodatkowo spałam na brzuchu. Udało mi się spod niego wygramolić, tymczasem nie opuszczała mnie jedna myśl. Skąd wzięłam się w jego łóżku skoro usnęłam na kanapie w salonie? Ewentualnie, jeśli przyniósł mnie tu, by mi, jako gościowi, było wygodnie... czemu nie poszedł spać na kanapę? Przyznaje, że jest to trochę niezręczne, chyba że wcale nie usnęłam i zrobiłam coś głupiego. Gdybym poszła z nim do łóżka jakieś dwie czy trzy godziny po tym, jak wylądowałam w takiej sytuacji z moim byłym na imprezie, to faktycznie byłoby to durne i nie stawiałoby mnie to w dobrym świetle. Głównie przed samą sobą. Postawiłam stopy na chłodnej podłodze i wstałam, by pokierować się po szklankę kranówki. W tym czasie Charlie spał dalej jak zabity. Coś czuję, że nawet atak bombowy mógłby nie być w stanie narobić wystarczającego harmidru; on dalej pozostawałby w błogim śnie. A przynajmniej tak mi się zdaje, tak czuje. Jak postanowiłam nalałam sobie do szklanki po wczorajszym soku wody z kranu, szybko opróżniłam szkło i zaraz nalałam sobie kolejną porcje. Kiedy wypijałam ostatni łyk przezroczystej cieczy, stojąc oparta o blat kuchenny, kątem oka zobaczyłam kolegę, który wyglądał jakby się zastanawiał nad tym by się czołgać, a nie po prostu iść. Był niewyraźny, a jeszcze przed momentem, kiedy spał... jego twarz wcale tego nie okazywała.
– Ciężki poranek, co? - zaśmiałam się, jednocześnie łapiąc za skroń. Odrobinę cieszyłam się z faktu, że nie tylko dla mnie pierwsze godziny po poimprezowym śnie są tragedią.
– Nie skomentuje tego. Nawet plecy mnie bolą, nie mam pojęcia czemu - cóż, ja chyba wiem.
– Kiedy się obudziłam sama myślałam nad tym, dlaczego mi niewygodnie i czemu moja cała ręka mnie tak boli. W końcu nigdzie się nie wywróciłam, chyba -- zaśmiałam się, powstrzymując się od jęknięcia z bólu dalej wywoływanego przez pulsujące ciśnienie w czaszce. -- Okazało się, że byłam przygnieciona twoimi plecami... Dlaczego znaleźliśmy się w jednym łóżku?
– Zaniosłem cię do niego, nie chciałem, żebyś spała na tej niewygodnej kanapie -- chłopak stał oparty o blat tuż obok mnie, w jednej dłoni trzymał szklankę, a drugą masował sobie czubek głowy -- Miałem wracać do salonu, ale jakaś bardzo pijana kobieta mi na to nie pozwoliła.
– Oh... sorki... - zaśmiałam się, przedłużając ostatnią literę słowa. Charles pokręcił głową i też prawie się zaśmiał, powstrzymał go... oczywiście, ból głowy.
Morderczy kac będzie chyba dawał o sobie znać jeszcze długi, długi czas. Być może będę odczuwała jego skutki nawet jutro, chociaż mam nadzieję, ze nie. Spacerowałam w miarę szybkim, jak na swoje możliwości, krokiem, aby znaleźć się w swoim pokoju pod kołdrą. Nie planowałam nic więcej, jak obżerać się w łóżku i obijać przed ekranem komputera. Co innego mogłabym robić w takim stanie; nic nie przychodzi mi do głowy. Jest dziś konkretnie pusta.
Od: Charlie💜
Zostawiłaś coś u mnie;)
[kontakt Charlie💜 wysłał(a) zdjęcie]
No jasne, mój stanik. Nawet nie pamiętam, kiedy i po co go ściągnęłam, alkohol źle działa na moją pamięć. Mam nadzieję, że naprawdę nie zrobiłam nic głupiego. A jeśli tak, oby on też tego nie pamiętał.
Do: Charlie💜
Fuck. Schowaj w jakimś bezpiecznym miejscu, odbiorę go kiedyś tam.
Do: Charlie💜
I nie rób z nim żadnych dziwacznych rzeczy.
Nie żebym posądzała go o to, że byłby do tego zdolny, aleeee... widziałam już dużo. Wydaje mi się, że chyba każdy facet w swoim życiu chociaż raz ubrał na siebie coś co należy do jego dziewczyny, kochanki, koleżanki... kogokolwiek, jakąkolwiek rzecz, którą kobieta zostawiła przypadkiem u niego w domu. Pamiętam z czasów szkoły; każdy jeden mój kolega miał takie zdjęcie na jakimś swoim Instagramie i Twitterze, przysięgam.
0 notes
too-much-wattpad · 3 years
Text
Rozdział III: Stara, nowa rzeczywistość
Od: Charlie💜
Bez jaj, Soph, musisz być na tej imprezie
Do: Charlie💜
Serio się boje, że to za szybko, już nie pamiętam jak to jest. Pewnie nawet się nie napije, a jak się napije to usnę pod jakimś stołem
Od: Charlie💜
Będę miał cię na oku tylko się zgódź dobra?
Odkąd się poznaliśmy praktycznie ciągle ze sobą piszemy albo rozmawiamy przez telefon. Siedem dni, jakoś tyle zaczynam czuć, że powinnam wrócić do świata żywych. Spotkaliśmy się w tym czasie sam na sam ze dwa razy, a teraz Charles próbuje namówić mnie na domówkę u jakiegoś jego znajomego. Nie wiem czy to dobry pomysł. Dawno na żadnej nie byłam. Zwyczajnie ciężko stwierdzić jak zareaguje na zbyt dużą ilość ludzi w jednej chwili, w jednym pomieszczeniu. Z resztą, nigdy nie wiadomo czy nie będzie tam kogoś, kogo kiedyś znałam. Może być niezręcznie. Najwyżej ucieknę stamtąd jak spłoszona sarna. Niech mu będzie.
Do: Charlie💜
Okej, bądź o mnie o 6
Głupia jestem. To nie wyjdzie mi na dobre, jestem co do tego mocno przekonana. Napisałam ostatnią wiadomość i poszłam do łazienki, żeby wziąć prysznic.
Krople ciepłej wody spływały po moim ciele sprawiając mi ogromną przyjemność. Niby nic wielkiego, ale ogarnia mnie swego rodzaju ulga. Wcieram gąbką żel pod prysznic w siebie, dzięki czemu powstaje miękka piana, to samo się dzieje po wmasowaniu szamponu we włosy. Na koniec zmywam pianę z każdej części mnie i wychodzę z kabiny, łapiąc ręcznik i szybko się nim wycieram. Zaraz po tym susze włosy. Czas na makijaż. Dziś chyba muszę nałożyć go troszkę więcej; podkład, korektor, pomada do brwi, tusz do rzęs, eyeliner i kosmetyki do konturowania buzi. Chciałam przykleić sztuczne rzęsy i nałożyć cień do powiek, ale zrezygnowałam z tego. Mogłoby mi się nie udać i wyglądałabym w tym momencie jak klaun. A zamiast tego... wyglądam bardzo znośnie. Ubrana w świeżą, czarną, koronkową bieliznę przechodzę szybko z łazienki do mojego pokoju i od razu idę do szafy. Bluza nie będzie dobrym wyborem. Trudne zadanie. Nie chce się odstrzelić jak szczur na otwarcie kanału, ale nie chce również pojawić się tam byle jak. Jeśli chce zacząć życie od początku - muszę zrobić na ludziach choć trochę dobre wrażenie o ile ktoś zwróci na mnie uwagę. Przeczesuje pełne półki w poszukiwaniu jakiejś sukienki albo chociaż spódnicy czy ładniejszych jeansów i fajnej bluzki. Trochę mi to zajęło, ale jest. Czarna sukienka na cienkich ramiączkach, sięga do połowy uda. Nie jest zbyt obcisła, taka w sam raz, wygodna. Zastanawiałam się chwile czy ubrać pod nią lekki golf w białym kolorze, bo dość często tworzyłam taką stylizację, ale zakładam na siebie samą sukienkę i jest naprawdę dobrze, mimo wystającej delikatnej koronki od biustonosza. Nie sądziłam, że mogę to powiedzieć, lecz poważnie czuje się świetnie ze sobą. Z włosami nic nie robię. Zostawiam je rozpuszczone. Łapie jeszcze lekką, skórzaną kurtkę z wieszaka, telefon z łóżka i schodzę na dół. Jest dość wcześnie, z tego powodu zastaje moich rodziców w salonie, którzy słysząc moje kroki niestety mnie zauważają. To oznacza szok, a więc będą się pytać co się dzieje z moją zmianą.
– Sophie? Wychodzisz gdzieś? – zapytał ojciec, podnosząc się z kanapy. Zaraz za nim ruszyła mama. Mówiłam.
– Tak. Pora się za siebie wziąć. Nie sądzicie? – kiedy to powiedziałam, spojrzeli na siebie zdziwieni, po czym znowu popatrzyli na mnie trochę pytająco. Nikt ich nie obwinia. Nie byli najlepszymi rodzicami, ale mimo wszystko tlił się w nich jakiś tam odruch emocjonalny. – Poznałam kogoś jakiś czas temu. Znajomy. Zaprosił mnie na małą posiadówkę. Postaram się nie hałasować wracając w nocy.
– Dobrze, w takim razie uważaj na siebie. – Mama posłała wobec mnie lekki uśmiech, tata pokiwał głową i wrócili razem do swoich zajęć. Spoglądam na telefon, już powinnam wychodzić, szybko idę na korytarz i zakładam wyciągnięte z szafki na buty, niegdyś ulubione botki z platformą na słupku. Jak się w nich nie połamie to będzie ogromny sukces. Odzwyczaiłam się od takich butów. Ostatni raz patrzę w lustro, które jest obok drzwi i wychodzę. Rodzice pewnie przed snem je zamkną na spust, także się tym nie przejmuje i gnam prosto do czarnego auta znajomego. Już ostatnio jeździliśmy nim po mieście słuchając naszych ulubionych piosenek. Nie jest to najnowsze auto, ale bardzo zadbane. Wsiadam do środka, zapinam pasy i w tym czasie odzywa się do mnie brunet.
– Wow, ale się odstrzeliłaś. – Auto ruszyło. On się uśmiecha z podziwem. Ciekawe gdzie jedziemy.
– Postarałam się. Sama nie mogę uwierzyć, że tak mogę wyglądać. – pochlebiam sobie. Ktoś musi. – W które rejony miasta jedziemy?
–.Cedar Lane – skinęłam głową. Princeton nie jest dużym miastem. A może powinnam powiedzieć, że jest po prostu bardzo małym miasteczkiem? Mieszka tu około 30 tysięcy ludzi, ja akurat mieszkam przy Spruce St, Charlie na Richard Ct, kawałek dalej ode mnie. To naprawdę urocze miasteczko. Autem do Nowego Jorku można dojechać w mniej niż dwie godziny. Reszta drogi zajęła nam na kłótni jaką playlistę włączyć i rozmowie o tym, że impreza odbywa się u gościa, który ma podwórko z basenem. Nigdy nie byłam u nikogo z taką chatą. Mimo, że w Stanach wielu takie ma, aczkolwiek w New Jersey nie panuje taka wspaniała pogoda przez cały rok jak na Florydzie czy w Kalifornii, więc tu jest to rzadziej spotykane.
Chcę również wspomnieć o tym, że czuje się komfortowo z tym człowiekiem. Jest strasznie naturalny. Ma w sobie coś co przyciąga i pozwala drugiemu człowiekowi się rozluźnić, nawet otworzyć. Dojeżdżamy w końcu na miejsce, dość szybko, bo to mniej niż dwa kilometry, cóż, chyba już wspominałam, że to naprawdę maleńkie miasteczko. Wspaniale. Ledwo było miejsce na zaparkowanie. Nie chce myśleć o tych tłumach, które są w środku patrząc na ilość osób przed domem, większość jest na papierosie. To znaczy, nie ukrywajmy, że przy takiej populacji, nie będzie tu setki osób, nawet jeśli przedział wiekowy nie jest większy niż między osiemnastym a dwudziestym piątym rokiem życia. Sporo osób wyjechało na studia, do pracy. Mam przewalone, bo to ile tu jest osób, to nadal dla mnie za wiele. Słońce już całkowicie zaszło za horyzont. Wchodzimy do środka i zaraz na wejściu wita nas, jak się domyślam, gospodarz. Skądś go kojarzę, ale nie pamiętam skąd. Tak jak już mówiłam tysiąc razy - małe miasto. Decydujemy się iść dalej w głąb, w tym samym czasie zdejmuje wierzchnie odzienie, bo jest tu naprawdę gorąco i duszno. A muzyka bębni w uszach. Współczuję sąsiadom.
– Idziemy się czegoś napić? – krzyknął mi do ucha Charlie, skinęłam mu tylko głową, po czym zaczął prowadzić nas do kuchni. Ja nie zamierzam sobie podrzeć gardła już na początku imprezy. Gdy tylko doszliśmy ujrzałam dość duże pomieszczenie pełne szafek, o które opierają się ludzie. Na szczęście nie opierają się o wyspę kuchenną, która stoi po środku, a na niej spory wybór alkoholi i napoi. Kubek jednorazowy dorwałam z opakowania, które leżało na jednym z blatów, gdzie musiałam się przecisnąć między ludźmi, którzy mogli swobodniej porozmawiać tutaj, bo nie było tu tak głośno jak w ogromnym salonie, gdzie w rytm muzyki skakali inni.
– Po szocie? – zapytałam.
– Niech będzie nawet po dwa – nalałam więc koledze do kubka, na samym dnie, wódkę, a potem sobie, uśmiechając się pod nosem. – Zdrówko, mała!
– Zdrowie! – nawet nie zwracam już uwagi na to jak mnie nazwał, choć w sumie z prawda się nie mija, jeśli chodzi o wiek, ma tyle lat co mój były, jest rok młodszy od mojego brata - ma 27 lat. Tak, wiem, byłam dla mojego byłego małolatą, ale cóż, miłość nie wybiera podobno. Szota wypiłam na raz; czuje już tylko pieczenie w gardle i to, że skrzywiła mi się mina. Charles jest starszy ode mnie sześć lat i zdecydowanie wyższy, dlaczego więc ma mnie nie nazywać małą czy młodą?
– Jeszcze raz – znowu trunek szybko pojawił się w kubku i w gardle. Na razie starczy. I tak zaczęłam już czuć, że wchodzi. Długa przerwa od alkoholu, głowa już nie taka mocna. Impulsywnie chwytam chłopaka za nadgarstek i ciągnę go na parkiet. Obym nie tańczyła jak żyrafa na panelach, proszę. Akurat leci jedna z tych piosenek, które lubię, porywa mnie do tańca, ruszam się w jej rytmie wraz z chłopakiem. Czuje to. W sobie. Jak bardzo brakowało mi tego wszystkiego, tego oderwania od rzeczywistości.
***
Zabawa trwa w najlepsze, zaczęłam nawet tańczyć z innymi ludźmi. Jest naprawdę cudownie. Jestem po kolejnych szotach i drinku, mój towarzysz gdzieś poszedł, ale powiedział uprzednio, że będzie gdzieś na górnym piętrze. Z pola widzenia zniknął mi z jakąś dziewczyną. W tym momencie wstałam z kanapy, która jest praktycznie pusta, bo ludzie albo zajmują się sobą na piętrze, siedzą w kuchni albo tańczą. A mi się zachciało sikać. Oby żadna łazienka nie była zajęta, ludzie. Idę dość chwiejnym krokiem do toalety, która jest na parterze, blisko korytarza wyjściowego. Zamknięte. Druga łazienka jest na górze, może dam radę wejść po tych schodach. A jak nie to się połamie i przy okazji zmoczę w majtki. No cóż. Na szczęście udało mi się i ze schodami, i z toaletą. Szybko załatwiam swoją potrzebę, myje dłonie, patrzę w lustro klasycznie mówiąc do siebie „Ale ty pijana", śmiejąc się jak głupi do sera i wychodzę zderzając się kimś, a raczej z czyjąś klatką piersiową. Tego się nie spodziewałam. Nie wierze własnym oczom. Oto właśnie mój były.
– Cześć, Soph – uśmiecha się do mnie, jak gdyby nigdy nic.
– Will, hej, nie widziałam cię tu wcześniej – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Chyba zbyt dobrze się bawiłam, by zwrócić uwagę akurat na niego. Mieliśmy, według mnie, super związek. We wszystkim się dogadywaliśmy. W łóżku też, mimo niektórych rzeczy. A mimo to zdradził mnie jak ostatnia świnia.
– Ja ciebie tak, ale nie chciałem przeszkadzać. Przyszłaś z kimś. – wzruszył ramionami. – Później zniknął z inną.
– Tak, musiał jakąś wyrwać. Spoko, znam go zaledwie tydzień, to tylko znajomy – tłumacze się, ale nie chciałam, żeby sobie coś pomyślał.
– Ulżyło mi. Nie chciałbym byś znowu to przechodziła. – spojrzałam na niego z niedowierzaniem. – Wiem, że ja jestem osobą, która ci to zrobiła wcześniej i wiem jak cierpiałaś. Twój brat dał mi to do zrozumienia dość stanowczo.
– Tak, i zginął. Skąd mam wiedzieć, że to nie ty albo któryś z twoich kumpli to zrobił? – zirytował mnie i dobrze wiedział, że tak będzie, jeśli wspomni o Simonie. Zdradził mnie, a po tym jak mój brat się o tym dowiedział, pojechał spuścić mu łomot. Nie wrócił. Ktoś pozbawił go życia i nadal chodzi sobie po Princeton. Ciągle podejrzewałam o to Willa, jego kolegów, ale nie było żadnych dowodów, wobec nich czy kogokolwiek innego. Morderca mojego brata nie zostawił żadnego śladu.
– Nikt nic nam nie udowodnił. I skoro jesteśmy przy tym, i moich znajomych... Charlie też był i jest moim znajomym, skarbie – serce mi stanęło na te słowa.
– Czy ty coś sugerujesz? – pytam wprost, bo inaczej po co by o tym wspominał?
– Nie, po prostu uświadamiam, że będąc tak podejrzliwą wobec nas, jesteś podejrzliwa również wobec swojego nowego przyjaciela. Słuchaj, naprawdę w tym momencie nie mam żadnych powodów, by próbować cię krzywdzić. Wręcz przeciwnie. Żałowałem tego, że cię zdradziłem bardzo szybko. Gdybym mógł cofnąć czas to zrobiłbym to i zmienił bieg wydarzeń. Skoro już wyszłaś z jaskini to pozwól mi cię przeprosić i przynajmniej być, nie wiem, kolegą? – czuje, że on mówi prawdę. Tak jak już wspomniałam wcześniej, z Willem w związku było mi dobrze. Nigdy nie zrobił nic takiego, prócz tej zdrady, co mnie skrzywdziło. Żadnych kłamstw, tajemnic, przemocy. Nic z tych rzeczy. Czy po takim czasie, po dwóch latach, to jego jedno okrutne zachowanie musi go nadal przekreślać? Nie, nie jestem aż taka.
– Okej, wierzę ci, Will. Wybaczam... – łatwo przez gardło mi to nie przeszło, ale może to też jedna z tych rzeczy, która mi jedynie pomoże. Pogodzenie się z przeszłością. Przebaczenie.
– Jezu, świetnie. – to co mnie zaskoczyło, to to, że chłopak właśnie mnie przytula. Wraz z tymi słowami objął mnie i oparł swój policzek i moją głowę. Kiedyś w tych ramionach czułam się najbezpieczniej. Teraz? Czuje coś na ten wzór, może delikatny komfort. I sentyment. Co czułabym, gdybym go pocałowała? Nie, nie mam zamiaru myśleć o tym. Jestem pijana.
A on czyta mi w myślach. Oderwał się ode mnie kawałek i złączył swoje usta z moimi. Jestem w pewnym paraliżu. Ale, o bogowie, jakie to przyjemne. Zupełnie jakbym cofnęła się w czasie. Będę się za to przeklinać, ale moje dłonie wędrują nagle na jego przedramiona, a usta oddają pocałunek. Nie przestajemy, ale nogi prowadzą nas najpierw do przeciwnej ściany, a chwile później do pokoju obok. Will odrywa się ode mnie na chwile tylko po to by wziąć mnie na ręce i zanieść na łóżko. Nie martwimy się światłem ani nawet tym, że nie zamknęliśmy drzwi na klucz. Kto by o tym myślał w takim stanie.
Szybko pozbywamy się swoich prawie wszystkich ciuchów. Patrzy na moje ciało ozdobione koronkową, czarną bielizną, na które pada światło zza okien. Jego spojrzenie wręcz wywierca we mnie dziurę, a po chwili dotyka mnie swoimi zimnymi dłońmi patrząc mi w oczy. Mam na sobie jego ulubiony zestaw bielizny, dziwnym przypadkiem. Zahacza o moje majtki palcami, ja robię to samo z jego bokserkami. Ściągamy je z namiętną delikatnością. Na samym końcu pozbywamy się mojego stanika, po czym dobiera się do moich piersi. Pieści je rękoma i językiem. Serce łomocze mi w klatce piersiowej, a kiedy we mnie wchodzi, powoli, delikatnie, żeby mnie nie bolało, szepcze mi do ucha.
– Tęskniłem za tym, kochanie.
0 notes
too-much-wattpad · 3 years
Text
Rozdział II: Bałagan
Chaos w moim życiu panował odkąd tylko pamiętam. Już od dziecka przytrafiały mi się cuda niewidy, raczej niezbyt dobre, czy to ze strony rodziców, czy ludzi ze szkoły. Nawet w przedszkolu wydarzyło się coś co do dziś mnie zbija z tropu. Bałagan miałam też zawsze na biurku, podłodze lub w szafie. W końcu zaczął generować się również w mojej głowie. Wspominam słowa mojej psycholog po pierwszych kilku wizytach - do przepracowania jest wiele, efekty rozpracowywania jednego problemu pojawią się po dwóch, może trzech latach. Jednego. A przecież mam ich wiele. Kobieta, która się mną zajmuje uznała, że zajmowanie się każdym osobnym naprzemiennie może namieszać mi jedynie w głowie. Współczuła mi od samego początku, że nikt wcześniej nie zainteresował się mną. Winnych nie ma. To znaczy, teoretycznie są, ale w praktyce? Kto by się tym przejmował. Świadomość ludzi nie jest wielce wysoka w temacie reagowania na przemoc jakiegokolwiek rodzaju, również wśród osób, które powinny ją posiadać ze względu na to czym się zajmują zawodowo. Mam na myśli nauczycieli, pedagogów czy dyrektorów szkół. Mają świra na punkcie przemówień i apeli o tym jak ich uczniowie są dla nich ważni, o tym jak bardzo będą poświęcać się każdemu przypadkowi ewentualnej krzywdy dzieci i młodzieży. Bla, bla, bla. Na gadaniu się zaczyna, na gadaniu się kończy.
Wracając do mojej psycholożki, nie chcąc mieszać mi w głowie zaczęła terapię od najświeższej rany. Śmierci mojego starszego brata, Simona. Rozmawiam z nią o swoich uczuciach podczas żałoby dwa lata, choć zanim zgłosiłam się do specjalisty zdążył minąć rok. Opłakiwanie jego śmierci nadal trwa. Każdy przeżywa to inaczej, u każdego trwa to różnie. Jasne jak słońce. Ale jak ktoś ginie przez to, że nie panujesz nad emocjami i nie potrafisz kogoś zatrzymać przy sobie, a nie z powodu guza mózgu czy śmierci ze starości, której świadomy jest każdy myślący samodzielnie człowiek, to ta żałoba zamienia się w wieczne potępienie samego siebie. Bardzo chciałabym, żeby naszedł tego koniec, ale nie wiem jak się za to zabrać. Ta miła babeczka podsuwa mi naprawdę świetne pomysły, robimy jakieś testy, tabele, daje mi „zadania domowe", i naprawdę, próbuję, staram się, aż w końcu się poddaje, bo zupełnie nic mi nie wychodzi. I tak w koło Macieju. Szkoda. Chętnie rzuciłabym ten temat na rzecz reszty, która ogranicza mój umysł, ale obawiam się tego, że to iskra, która tylko wznieci pożar.
Chciałabym mieć kogoś komu będę mogła wylać te swoje żale. Tęsknie za ludźmi, którzy dali mi wiele. Którzy pokazywali, że zawsze mogę na nich liczyć. Nawet jeśli jakaś idiotka na szkolnym korytarzu, dając mi w twarz z otwartej dłoni przy nauczycielu historii, naszym wychowawcy, który nie reagował, dawała znać, że jestem nikim... Byli po mojej stronie. I nie pozwalali mi w to wierzyć. Traktowali mnie jak kogoś silnego, inspirującego, jak kogoś kto trzymał wszystkich nas w kupie. Chociaż dziś tego nie rozumiem, wtedy raczej też nie rozumiałam, bo od zawsze miałam niską samoocenę. Niczym się nie wyróżniam. Nawet liczbą niepowodzeń, jestem pewna, że na świecie jest takich ludzi multum. Z resztą to nie powinno świadczyć o wyjątkowości. Nie wiem co w ogóle powinno. W każdym razie jestem dziewczyną jakich wiele stąpa po ziemi - taką, która ma... miała znajomych, życie towarzyskie, czasem poszła na domówkę czy ognisko, taką, która próbowała różnych alkoholi i innych rzeczy, które są do dupy, taką, która była przeciętną uczennicą, która miała dość matmy, miała ulubionych nauczycieli, którzy też ją lubili, uprawiała seks, tak, z chłopakami, których znało całe miasto też, która była zakochana i zraniona. Nikt mi nie wmówi, że tylko mój nastoletni etap życia tak wyglądał. No nie ma opcji, takich historii można opowiedzieć wiele. Nic wyjątkowego, już mówiłam. Ani wybitnego. Nawet na telenowele scenariusza się z tego nie napisze.
Przez chwile pomyślałam o tym, że może ten nieznajomy z parku, z poprzedniej nocy mógłby stać się kiedyś kimś znajomym, jednak w sekundę mi się odechciało. Tak, po prostu. Nie chce mi się. Mam bałagan w pokoju. Wyjdę zostawiając tak ten syf, wrócę do tego samego, nieposprzątanego pokoju i znowu zrobi mi się źle, niedobrze, smutno. Nie, dzięki. Zostaje. Może nawet posprzątam. Upchnę do szafy ciuchy i na tym się skończy, nie oszukujmy się.
***
Od spotkania z tamtym człowiekiem minął prawie miesiąc. Nie zapomniałam. Właściwie to mam dość siedzenia w czterech ścianach. Wstaje z parapetu, mojej ulubionej części, poza łóżkiem, pokoju i kieruje się do szafy. Grzebie po półkach, przebieram pomiędzy różnego rodzaju ciuchami, nie wiem czemu, bo nie szukam nic konkretnego. Tak to chyba wygląda, kiedy człowiek ma za dużo ciuchów i dylematów pojawia się tysiące, zamiast jednego. Przypadkiem na ziemię spadło coś bardzo wzorzystego, takich rzeczy nie mam za wiele w szafie, więc zanim to podnoszę już wiem, że to jedna z moich ulubionych sukienek. Dobra, umówmy się, że w środku jesiennej nocy nie ubiorę sukienki. Nie ubiorę jej też ze względu na okoliczności. Nie ubiorę jej, bo nie czuje się odpowiednia do sukienek. Obcisłych jak ta - w szczególności. Zajadam czasem stresy. Nie tyje przeraźliwie, idzie w uda, tam gdzie mi się podoba, ale brzuszek też staje się większy. Jestem więc szczupła, mam fajne uda i tyłek, a z drugiej strony mam za mały biust i nieproporcjonalny rozmiarowo do reszty brzuch. Nikt nie jest idealny, a raczej, zależy to od danej osoby, ale zwyczajnie idzie się pogubić, kiedy nie ma się zbyt wysokiej pewności siebie. Co z tego, że masz fantastyczne coś, skoro inne coś, będące przeciwieństwem tego pierwszego to zaburza. Sukienkę wcisnęłam gdzieś głęboko, w kąt, niech czeka na lepsze lata. Złapałam w końcu coś odpowiedniego, jakąś bluzę z kapturem i dresowe spodnie. Poszłam do łazienki znajdującej się na korytarzu, żeby załatwić potrzebę i przy okazji się tam przebrać. Przypadkiem spojrzałam w lustro i, o matko, dziewczyno musisz przynajmniej nałożyć na te cienie pod oczami korektor. Od razu po mojej twarzy widać, że mało albo źle sypiam, słabo się odżywiam, brakuje mi pewnie wielu witamin i minerałów. Ciężko o siebie zadbać, kiedy czasem nie chce się człowiekowi wyjść z łóżka, a co dopiero z pokoju. Ciężko dobrze spać, kiedy co noc dręczą cię koszmary.
Po potrzebie i ubraniu się nałożyłam jakoś ten korektor, może trochę zakryło te paskudy, zawsze coś, aż tak mnie to nie obchodzi. Wróciłam do pokoju tylko po telefon, na którym zobaczyłam, która jest godzina. Świetnie, muszę się pospieszyć, bo jeśli nie to gość mi zwieje sprzed nosa, o ile w ogóle się tam pojawi. Ja bym się z pewnością nie pojawiła, kiedy ktoś nie przechodziłby przez tydzień, a co dopiero 26 dni. Tyle się zbierałam.
Dojście do parku zajmuje około 15 minut, po zejściu do korytarza przy wyjściu z domu zakładam na szybko buty i wybiegam prawie zapominając o zamknięciu drzwi na klucz. Idę dość szybko, co jakiś czas zerkając na godzinę w komórce, którą mocno ściskam w dłoni. W tym momencie wiem tyle, że mam jeszcze dwie minuty. Z miejsca, gdzie się znajduje, zazwyczaj do placu dochodzi się w co najmniej pięć. To będzie dla mojego ciała wyzwanie, które zapamiętam na zawsze, ale zaczynam biec. Kiedyś bardzo lubiłam biegać, nie miałam najlepszej kondycji, ale brałam udział w zawodach międzyszkolnych, w których nie byłam wcale najgorsza. Dobiegam na miejsce w ostatniej chwili. Wiem to, bo na kogoś wpadłam. A po głosie rozpoznaje, że to musi być on.
– Kurwa, patrz przed sie- Oh, to ty? – zdecydowanie, to on. Rozpoznał mnie, czego się nie spodziewałam chyba.
– Zdaje się, że masz racje. To ja. A ty to... ty – wypowiedziałam to dość żenujące powitanie, aż się roześmiałam i odchrząknęłam. Nic mnie nie rozbawiło, to tylko reakcja stresowa czy coś w ten deseń. On też się zaśmiał, myśle, że jednak nie z tego samego powodu co ja.
– Huśtawki? – z początku stałam oszołomiona, nie zrozumiałam pytania. Tego czegoś, co brzmiało jak pytanie składające się z jednego słowa. Musiałam wyglądać żałośnie w jego oczach, ale nie dawał po sobie tego poznać.
– Aha, wiesz co, tym razem cię nie unikam, więc chętnie skorzystam z ławki – odpowiedziałam ze szczerością w głosie, kiedy w końcu załapałam. Z jego strony na to ujrzałam tylko skinienie głowy i jednocześnie ruszyliśmy w stronę siedziska z lakierowanych desek. Usiadłam wygodnie, głowę oparłam o moją rękę, którą postawiłam łokciem na oparciu ławki. Jedną nogę zgięłam na siedzeniu, a drugą zawiesiłam na kostce tamtej.
– Nie chce być nudny, ale na sam początek chciałbym poznać twoje imię, jeśli nie jest ono tajemnicą – ten człowiek albo coś brał, albo coś go dziś bardzo uszczęśliwiło, bo cieszy się jak głupi do sera, nie powiem, że to irytujące, bo nie jest takie, ale zapomniałam jak to jest, odzwyczaiłam się.
– Sophie.
– Ja mam na imię Charles. Bardzo chętnie zbeształbym cię za spóźnienie. Za to, że tyle czasu się nie pojawiłaś, również, ale oszczędzę ci. Masz czystą kartę – rzekł to tak poważnie, że nie dałam rady powstrzymać się przed wybuchem śmiechu. – Ej, ty!
– No co? Twoja powaga była genialna – powiedziałam zgodnie z moimi odczuciami. Ten człowiek sprawiał, że nie istniał między nami żaden dyskomfort. Na pewno nie u mnie.
– Dobra, jestem zabawny i doceniony. Plusuję. To się liczy – to jaki ten człowiek po moich słowach jest zadowolony jest nie do pojęcia. Uśmiechnęłam się mimowolnie. Oby nie miał tylko ego rozmiaru Madagaskaru.
– Zastanawiałam się nad tym czy tu przychodzić tylko dwa razy. Po pierwszym spotkaniu i dzisiaj. Odpuściłam, nie chciałam wychodzić z bałaganem, który mam w pokoju do innego człowieka, który ma swój. Może się bałam, że wrócę z większym. Jednak dzisiaj przezwyciężyłam to i postanowiłam, że może to czas na zajęcie się swoimi potrzebami – ogarnął mnie słowotok. A Charles wsłuchiwał się jak zaczarowany. Póki nie przestałam z westchnieniem, wzruszeniem ramion i wewnętrznym upokorzeniem.
– Słucham cię. Nie musisz przerywać. Jakiekolwiek są to potrzeby, wal. Chyba, że naprawdę z jakiegoś powodu nie chcesz, wtedy się nie zmuszaj – jego słowa dodały mi otuchy. Wow, to jest coś co robił mój brat. Dawał kopa do działania. Do wszystkiego.
– Te podstawowe potrzeby to zadbanie o siebie, swoje zdrowie, kontakty z ludźmi, pójście z życiem dalej.
– A te nie podstawowe? – zapytał.
– Powiązane z kontaktami międzyludzkimi. Umiejętność wychodzenia z inicjatywą, chociażby w głupim sklepie czy fastfoodzie to podstawa. Te niepodstawowe to już grubsza sprawa. Znajomi, chłopak albo po prostu spełnianie potrzeb seksualnych – nic nie ukrywam, bo po co, jesteśmy dorosłymi ludźmi, nie ma czego się wstydzić.
– Jednego znajomego już masz – spojrzałam na niego wymownie. Dopiero teraz przypomniałam sobie, że bałam się zobaczyć jego twarzy. Patrzę na nią i wcześniej nie przeszło mi to przez myśl. I muszę przyznać, jest przystojny. – No mnie. Halo, Ziemia do Soph.
– Tak, racja. Jesteś moim znajomym od... jakiejś chwili – zaśmialiśmy się pod nosem, a ja pokręciłam delikatnie głową, zaraz potem patrząc na drzewo, które poruszało się powolnie przez wiatr.
– Słuchaj, tak z czystym sumieniem, bez owijania w bawełnę... – spojrzałam na niego pytająco, by zachęcić go do kontynuowania tego co tak ciężko mu wydusić z siebie. – Według ciebie jestem przystojny? Mieszczę się w jakichś twoich standardach?
– Co masz na myśli? – jeśli ma być bez owijania w bawełnę to czuje się zaskoczona jego pytaniem. Jakby czytał w moich myślach. Już raz przy nim objęło mnie to uczucie, że on wie doskonale co myśle.
– Nic takiego. Po prostu. Czysta ciekawość, okej?
– Tak. Jesteś przystojny. W moim typie. – udało się. Jednak nadal myślę, że w tym pytaniu tkwi jakiś haczyk. Zwykle moja intuicja nie zawodzi.
– Dobra, to nie tylko z ciekawości – ha, wiedziałam! – Zabrzmi głupio. Jeśli poczujesz się urażona, zrozumiem. Możesz nawet dać mi z liścia. Nie oddam.
– Czyli?
– Jest jeszcze jeden punkt wśród twoich potrzeb, na który możemy wspólnie zaradzić. – po prostu to powiedz, nie trzymaj człowieka, którego kłuje w klatce piersiowej przy najmniejszym stresie, w takiej niepewności. – Seks. – wybił mnie z tropu, fakt. Nie spodziewałam się akurat tego. Nie uderzę go. Nie lubię przemocy. Ale czuje się skonsternowana. On trochę też, widać to po nim. Nie wiem co myśleć i co powiedzieć.
– Oh – jego przerażona mina... cholera – Słuchaj, Charles, nie zrozum mnie źle. To miłe, że próbujesz pomóc nawet z tym. Sęk w tym, że ja nigdy nie skorzystałam z okazji robienia tego z nieznajomym na imprezach czy gdzieś. I, wiem, nie jesteśmy już nieznajomymi teoretycznie, ale praktycznie dopiero to się zmieniło. Racja, potrzebuje tego typu bliskości. Ostatni raz miałam z tym styczność jakieś trzy lata temu i nie wiem czy to dobry pomysł...
– Sophie, nie musisz mi się tłumaczyć. Rozumiem to. Do niczego nie namawiam. Jestem trochę zbyt śmiały. – zrobił skruszoną minę. Nie powinien się obwiniać.
– Hej, no, spokojnie. Muszę się na tym chwile zastanowić. W tym, nazwijmy to, układzie widzę też plusy, daj mi minutę, okej? – zrobiło się trochę niezręcznie, a bardzo tego nie chciałam. Chłopak westchnął, skinął głową i postanowił cierpliwie poczekać, aż dam znać. Dobra, jakie mam plusy? Znajomy, nieznajomy - brak zaangażowania emocjonalnego chociażby. Nie mamy wspólnych znajomych, chyba, więc nikt nie będzie snuł domysłów na temat naszej relacji. Bez poważnego związku mogę to potraktować zdecydowanie jako jeden z punktów do wyjścia ze swojej strefy komfortu, do wyjścia na drogę, z której zeszłam. Oderwę się od mojej typowej codzienności. W końcu po długim czasie ktoś zaspokoi mnie, ja jego, nie muszę robić tego sama z nędznymi zabawkami, które nie oddają tego samego co stosunek z człowiekiem. Dobra. Niech będzie. To do mnie mocno przemawia.
– Zgadzam się.
– Co? Nie boisz się, że zrobię ci krzywdę? – nie zaczynaj, proszę...
– Nie boisz się, że ja zrobię krzywdę tobie? – odpowiedziałam jego argumentem. Chyba zadziałało, bo się uśmiechnął. – Tylko nie dziś. Umówimy się albo zrobimy to spontanicznie przy którymś spotkaniu.
– Dla mnie spoko – spojrzał wtedy na zegarek w telefonie – Późno już, muszę spadać, mam coś jeszcze do załatwienia. Tym razem chętnie przygarnę twój numer, proszę. Nie chce już czekać podczas nocnego chłodu, robi się coraz zimniej.
– Dobra, daj telefon, trzymaj mój – on zapisał więc swój numer w moim urządzeniu, ja w jego. – Też spadam, do następnego!
Nie czekałam na jego odpowiedź, tylko poszłam prosto do siebie. Ciekawe jak zapisał się przy swoim numerze. Sprawdzę przed snem. Spodziewam się jakiejś śmiesznej nazwy. Kto wie. Ja klasycznie zapisałam skrót swojego imienia - Soph.
Zleciało dwadzieścia minut jak doszłam do celu, nie spieszyłam się, szłam nawet trochę wolniej niż normalnie. Po cichu otworzyłam drzwi, zdjęłam obuwie i pognałam do swojego pokoju. Wzięłam prysznic, zmyłam makijaż i ubrana w piżamę poszłam prosto do łóżka. Nie zapomniałam oczywiście o tym co miałam sprawdzić. Dobra, zapomniałam. Ale skutecznie przypomniał mi o tym dzwonek przychodzącego SMSa. Wiadomość dostałam od numeru pod nazwą „Charlie" z emoji przedstawiającym fioletowe serce. Urocze.
Od: Charlie💜
Do następnego Soph, dobranoc!
Do: Charlie💜
Dobranoc :)
1 note · View note
too-much-wattpad · 3 years
Text
Rozdział I. Poczucie winy
Uczucie, które jest bardzo ciężkie w udźwigu? Nie ma jednego takiego. Rozpacz, gniew, nawet radość i miłość. Ale tym razem na moim sercu ciąży tylko poczucie winy. Mogłam postąpić inaczej, a to co się zdarzyło - nie miałoby miejsca. Terapia nie pomaga, a chodzę na indywidualną już od dwóch lat. Jakimś cudem udało mi się dokończyć szkołę, mogłabym zacząć żyć w większym mieście, iść tam na studia, dorabiać gdzieś po wykładach, by odciążyć rodziców, tak jak to robią moi przyjaciele. Chociaż, nie będę ukrywać, że już nimi nie są przez całe to moje odizolowanie się od wszystkiego. Wcale nie z powodu wyjazdu w celu dalszego kształcenia się, tylko przez to, iż tak zatraciłam się w swoim poczuciu winy, że totalnie o nich zapomniałam. Miałam ich gdzieś. W dupie. Liczyło się tylko to, że ja źle się czuje. Nie obchodziło mnie to, że oni też się tak mogli czuć. A czuli negatywne emocje na pewno. Kto wie? Może łatwiej by mi było, gdybym ich tak nie odepchnęła. Może gdybym z nimi o tym po prostu porozmawiała, a nie robiła wielką tajemnice z tego, że od środka zżerały mnie wyrzuty sumienia za to co stało się mojemu bratu? Że to przeze mnie nie żyje? Jestem pewna tego, że to ja zawiniłam. Z resztą, gdybanie chyba nigdy nikomu nie pomogło. Nie zwróci mi brata, przyjaciół, mojego kawałka utraconego życia; aż trzech lat.
Mam tak bardzo dość swoich natrętnych, wciąż powracających myśli, aż decyduje się na wyjście z domu. Nie wiem jeszcze gdzie nogi mnie zaprowadzą, mało istotne. Byleby nie siedzieć kolejną noc na parapecie okna w moim pokoju. Byleby przestać słuchać muzyki wzniecającej rozpacz, jednocześnie patrząc w ledwo widoczne gwiazdy. Ubieram bluzę, schodzę na dół prosto do nieoświetlonego korytarza, gdzie zakładam pierwsze lepsze trampki i wychodzę zakluczając za sobą drzwi. Kieruje się w stronę parku, w którym od czasu do czasu przesiaduje, najczęściej nocami, bo to wtedy jest tu najciszej, tak pusto. Jednak tym razem ktoś tu był. Ten ktoś siedział na ławce, którą specjalnie ominęłam i poszłam usiąść na huśtawkę. W dzieciństwie huśtawki były moją ulubioną atrakcją na placach zabaw. Przede mną rozpościerał się typowy dla miejskich parków widok: niezbyt gęsty zbiór drzew liściastych, kawałek pustego pola, gdzie ludzie zwykle w letnie dni piknikują, asfaltowe boisko do kosza, a bliżej mnie, czyli na terenie placu zabaw oprócz urządzenia, z którego korzystam znajdują się jakieś karuzele i ślizgawki, kilka ławek, z których rodzice za dnia obserwują swoje dzieciaki.
-Mogę się dosiąść? - nagle wyrwał mnie z moich rozmyślań nieznajomy mi głos. Śmiem twierdzić, że należy do osoby, która jeszcze przed momentem siedziała na jednej z drewnianych ławek. Muszę też przyznać, że ma wprawę w bezgłośnym skradaniu się do ludzi. Kto wie, może jest ulicznym złodziejaszkiem. Albo włamywaczem.
-Jasne, o ile zniesiesz niezręczną ciszę. - odpowiedziałam i spodziewałam się jakiejkolwiek reakcji, jak chociażby prychnięcie. Albo tego, że odejdzie, co byłoby mi bardziej na rękę. On jednak rozsiadł się wygodnie na drugiej huśtawce i odpalił papierosa, którego wyciągnął wraz z zapalniczką z kolorowej paczki. Biorąc kolejnego bucha dymu do płuc, schował paczkę do lewej kieszeni kurtki. Obserwowałam kątem oka, jak w końcu go wypuścił z ust. Simon też palił, uśmiechnęłam się pod nosem na wspomnienie starszego brata dmuchającego mi dymem w twarz, za co byłam mu zawsze niewdzięczna. Papierosy śmierdzą. I są niezdrowe. Strasznie nie lubię ich smaku, zapachu. Na szczęście kierunek delikatnie powiewającego wiatru pozwolił na to, bym tego tak mocno nie czuła.
- Ta cisza nie jest wcale taka niezręczna - puścił mimochodem. Faktycznie, nie jest aż tak źle. W każdym razie mogło być gorzej. Nie widziałam jego twarzy zza kaptura, który cały czas miał na głowie. Za to on miał doskonałe warunki, by dojrzeć moją; pomarańczowe światło latarni okalało każdą jej część dostatecznie.
- Poczucie winy, jedno z gorszych uczuć, prawda? - powiedział przydeptując, pozostały po fajce, filtr butem. Ogarnął mnie niepokój. Czyżby wyczuwał co czuję?
- Huh? - zastanowiłam się na głos.
- Czy tak nie jest? Jestem opleciony przez wyrzuty sumienia od kilku lat. Żałuję, czasem nawet wyrywam sobie kłaki z łba, a to nadal nie mija. Nigdy tego nie czułaś? - aż ścisnęło mnie od środka. To takie prawdziwe.
- Tak właśnie jest. Mam to samo. To nie daje funkcjonować. Nie potrafię... - zatrzymałam się w pół zdania, bo chyba nie chce z nikim, poza moim terapeutą, o tym rozmawiać. Zagalopowałam się, muszę przerwać zanim będzie za późno. Podniosłam się z huśtawki na równe nogi od razu zawracając na drogę do domu, kończąc szybko rozmowę. - Nieważne, czas już na mnie.
-Czekaj. - zatrzymałam się, ale już nawet nie obracałam głowy w jego kierunku, splatając ramiona na klatce piersiowej, która zdecydowanie niespokojnie zaczęła się poruszać z tego wewnętrznego bólu - Jeśli jednak będziesz chciała pogadać... wymienimy się numerami? - zaśmiałam się pod nosem - No dobra, po prostu umówmy się, że o takiej porze się tu zobaczymy. Często robię tu spacery, więc jak będę robić je codziennie w środku nocy, nic się nie stanie. Po prostu usiądę, a jak się nie zjawisz pomiędzy 2 a 2:30 pójdę dalej.
-Jak chcesz - powiedziałam na odchodne. Miałam wrażenie, że patrzył w moją stronę z delikatnym uśmiechem, ale nie miałam ochoty tego sprawdzać. Coś mi mówiło, że zobaczenie jego twarzy akurat teraz, nie podziała na mnie dobrze. Nie wiem czemu, to tylko obcy człowiek. Co miałoby się stać? Może boje się, że spojrzę mu w oczy i poczuje jak silny jest jego żal? To mogłoby sprawić, że poczuje się gorzej, racja... Mimo, że w końcu nadejdzie taki dzień, gdzie nasze twarze zobaczą się wzajemnie, nie chce by to było dzisiaj. To znaczy, taki dzień nadejdzie, jeśli się w ogóle jeszcze zobaczymy, nie planuje tego.
1 note · View note