Tumgik
unevoile · 6 years
Photo
Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media
harry styles holding babies
1K notes · View notes
unevoile · 7 years
Photo
Tumblr media Tumblr media Tumblr media
that one curl™: a saga
4K notes · View notes
unevoile · 7 years
Text
waking up and realizing you still have more time to sleep
Tumblr media
1M notes · View notes
unevoile · 7 years
Photo
Tumblr media Tumblr media
13K notes · View notes
unevoile · 7 years
Photo
Tumblr media
+
2K notes · View notes
unevoile · 7 years
Photo
Tumblr media
Harry and Fionn Whitehead (via USA Today)
6K notes · View notes
unevoile · 7 years
Photo
Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media
Harry Styles /Dunkirk Premiere - France 16th July 2017
1K notes · View notes
unevoile · 7 years
Text
I’m always worried about something. If I’m not worried about school, then it’s about money, my appearence, my future or my social life can I please calm the fuck down already
290K notes · View notes
unevoile · 7 years
Photo
Tumblr media
219K notes · View notes
unevoile · 7 years
Text
Electric Indigo
Tumblr media
one-shot
Paring: larry
Ostrzeżenia: miłość homoseksualna, sceny +18
Ilość słów: ok 5k
Gatunek: dramat, smut
Opis:
AU, gdzie ponura bostońska dzielnica dyktuje warunki życia. Harry próbuje trzymać się z daleka od kłopotów, ale wygląda na to, że problemy same znajdują jego. Szczególnie pod postacią szatyna, z którym nikt nie chce zadzierać.
Lub
hate/love!fic, gdzie w grę wchodzi pistolet i dwójka porywczych chłopaków.
________
soundtrack: electric indigo; feel real; lose control;
Szary budynek. Krótko przycięta trawa. Dym sunący po niebie. I oddech Harry’ego, płytki od pośpiechu.
Ulica Bostonu, którą przemierzał każdego dnia, nie wyglądała dzisiaj inaczej. Ten sam spóźniony autobus; bezdomny na rogu, którego nieprzyjemny zapach dało się wyczuć już od czwartej przecznicy; zbyt wymalowana dziewczyna w obcisłej kurtce, której obecność w tej dzielnicy na pewno nie była przypadkowa; sklep spożywczy z szyldem z lat siedemdziesiątych.
Nic nowego.
I on. Docierający na swój uniwersytet. Jak co dzień.
Końcówka długopisu ląduje między jego spierzchniętymi wargami. Oczy uważnie śledzą treści zadania. To powinno był łatwe. Harry czytał o tym wczorajszego wieczora. Chyba.
Oddycha powoli, patrząc jak wszyscy z jego grupy skrupulatnie piszą egzamin. Niall skrobie zamaszyście na swojej kartce z wystającym językiem i kędzierzawy uśmiecha się pod nosem na ten widok. 
Zerka na zadanie jeszcze raz. Kurwa. Nie ma szans. Jego głowa wypełnia się pustką. Zamknięte powieki i wyciszenie nie pomagają w koncentracji.
- Dobrze kochani, odłóżcie arkusze na brzeg ławki - puszysta profesorka mówi powoli, ściągając okulary z nosa, a serce Harry’ego bije z zawrotną prędkością.
Serio? To już koniec?
Wywraca oczami. Wygląda na to, że spieprzył. Znowu.
Zabiera swój plecaki i wychodzi z auli z tysiącem myśli. 
Może po prostu nie jest tak dobry jak uważał. Lepszy niż inny. Może po prostu nie powinien wychylać się przed szereg, udowadniać, że może inaczej żyć? 
Harry przystaje przed budynkiem uczelni i wyjmuje papierosa, zaciągając się nim mocno.
Klepnięcie w ramie sprowadza go na ziemię.
- W porządku? - Niall pyta cicho.
- Prawie nic nie napisałem.
- Poprawa w przyszłym tygodniu. Masz jeszcze jedną szansę.
Kędzierzawy kiwa głową i wypuszcza powoli dym z płuc.
- Powinniśmy pójść na lunch zanim wszystko nam zjedzą - Irlandczyk mówi cicho i po chwili obaj kroczą wspólnie w stronę stołówki. 
To była tylko jedna z bostońskich dzielnic i jeden z bostońskich przeciętnych uniwersytetów. Harry nie chciał nikogo udawać, ale na pewno chciał udowodnić samemu sobie, że pochodzenie nie musi definiować tego kim jest.
x
Wrzuca podręcznik do szafki, a ruch blond włosów w końcu korytarza dosięga jego oczu. Wychodzi na to, że ekonomia to nie jedyny problem kędzierzawego. Zamyka powoli metalowe drzwiczki, biorąc głęboki oddech, mając nadzieję, że Lottie go nie zauważy.
- Hej Harry! - kurwa, świetnie.
Chłopak odwraca się spokojnie, szeroki uśmiech blondynki wita go po drugiej stronie. Zalotne spojrzenie i trzepot rzęs okalających niebieskie oczy. - Jak się masz?
- Dzięki Lots, świetnie, a ty? - kędzierzawy sili się na odrobinę życzliwości, ale to nie jest dobry dzień, Harry naprawdę nie chce się użerać z tą dziewczyną w tym momencie.
- Ja też. Właściwie, tak sobie myślałam... - robi pauzę, przygryzając wargę. Dotyka subtelnie ręki bruneta. Wzrok kędzierzawego utyka na chwilę w tym miejscu, cofa odrobinę dłoń. - Może wyskoczylibyśmy dzisiaj na jakąś imprezę, hm?
Harry krzywi się. I tak, on zazwyczaj naprawdę jest miły, radzi sobie ze spokojem z zalotami Lottie, ale dzisiaj... Gęsta atmosfera wisi nad nimi, ręce bruneta ściskają się w pięści, a głowa przeciążona wszystkimi wydarzeniami daje mocno o sobie znać.
- Nie mam ochoty, muszę się uczyć.
Blondynka przybliża się, Harry może wyczuć jej słodkie perfumy. Zaczepnie zahacza palcem o jego szczękę.
- Daj spokój Harry...
- To ty daj spokój, kiedy zrozumiesz, że między nami nic nie będzie, powtarzam ci to setny raz. Zajmij się sobą, na Boga - Harry wzdycha dobitnie, odbijając się od metalowych szafek i zabierając swój plecak odchodzi z uczuciem zdegustowania.
Nie odwraca się za siebie.
Może gdyby to zrobił, zauważyłby, że Lottie ściska dłonie w pięści. Zazwyczaj nie była odrzucana przez facetów. Nie wiedziała dlaczego cholerny Harry Styles jej odmawia, ale nie będzie tak poniżana.
Zagryzione usta i plan zemsty, kreujący się w jej głowie.
x
Komórka brzęczy lekko na stole. To Niall. Oczywiście. Harry wywraca oczami i odsuwa od siebie smartfon. Nie chciał być teraz rozpraszany. Nie, gdy próbował wpakować w swój umysł pokaźną dawkę wiedzy.
Wzdycha i ponownie rozgląda się po bibliotece uniwersyteckiej. Cóż. Może powinien przychodzić tu częściej, wtedy na pewno nie musiałby teraz poprawiać ekonomii?
Gruba książka otwarta na sześćdziesiątej stronie ukazuje przykłady rozwiązania zadań, jej brzegi są pożółkłe. Wzrok kędzierzawego śledzi uważnie linijki tekstu, od czasu do czasu utykając na papierowym kubku z kawą - zimną już od godziny. W tle cicho pracuje ksero, a lampy rzucają fluorescencyjne światło na złączone stoły. Jest po 21, ciemność już dawno okryła okolice i lekkie znużenie dopada organizm bruneta. Może wróci tutaj jutro? To nie jest zły pomysł.
Da radę. Musi. Harry chce coś osiągnąć, znaleźć samego siebie i opuścić tę dziurę. Smutny Boston i nudny rodzinny dom. Żeby to zrobić naprawdę potrzebuje dać z siebie wszystko, tutaj każdy z góry spisany był na porażkę.
Oddaje książkę i sunie powoli do wyjścia, odcinając się od myśli, rachunkowości i planów na przyszłość. 
Zapina kurtkę, gdy przemierza nieoświetlone ulice i odpisuje w między czasie Niallowi. Nawet nie zauważa momentu, gdy ktoś ciągnie go za rękaw, a jego plecy uderzają z impetem o mur jednego ze starych budynków.
Serce Harry’ego opada do żołądka, a głowa podsuwa różne scenariusze. Nie chce otwierać oczu, ale to mimowolnie następuje. Czterech chłopaków śmieje się obrzydliwie w jego kierunku.
- Myślałeś, że ujdzie ci to na sucho? - jeden z nich chrypi. Kędzierzawy czuje uderzenie w brzuch, zgina się, a ból przechodzi przez jego ciało. Nie ma odwagi spojrzeć w górę, jednak gdy to robi niebieskie tęczówki wbijają się w jego własne z odrazą i gniewem, potem jest już tylko pięść stykająca się z jego policzkiem i nosem. Upada na zimny beton, próbując się zwinąć.
- Nie zbliżaj się do mojej siostry, rozumiesz!? Nigdy więcej! - kopnięcie w żebra. - Spróbuj ją dotknąć jeszcze raz, a wtedy cię zabije! - kolejne uderzenie.
A potem niebieskooki chłopak zostawia go w spokoju.
Cisza, zawieszenie. Nie trwa to jednak długo, jego banda obrzydliwych kolesiów zaczyna okładać z powrotem upokorzone ciało Harry’ego.
Ból. Paraliżujący i wzbierający na sile.
Czuje jak jego skóra barwi się na brudno fioletowy kolor, a huk wypełnia głowę.
- Jeszcze jeden dotyk, pamiętaj! - krzyk szatyna, dym z papierosa, którego pali i pobłażliwy uśmiech. To jedyne co Harry widzi, nim traci przytomność.
x
Biała pościel i ciepło łóżka jeszcze nigdy nie było tak kojące.
Jednak pobudka we własnym domu niesie ze sobą jakąś nadzieję. 
Rozciąga się delikatnie, niemal natychmiast żałując swojej decyzji. Harry czuje ból w każdej komórce swojego ciała. Podnosi do góry swoją koszulkę, ciemne siniaki pokrywają jego żebra. Świetnie.
- Obudziłeś się, nareszcie - słyszy głos swojej matki. - Nie wiem kto cię tak przerobił na kwaśne jabłko, ale na litość boską, uważaj trochę na siebie następnym razem. Mam nadzieję, że nie wplątałeś się w jakieś gówno - Anne kiwa głową, odgarniając jego grzywkę z czoła. Szybko zabiera pranie i wychodzi.
Harry wzdycha. Czuje pod palcami swój napuchnięty policzek. Naprawdę, oddałby życie za tabletkę paracetamolu.
I tak, cóż. Wygląda na to, że wplątał się w jakieś gówno. Zupełnie nieświadomie.
x
Rozcięta warga nadal boli, ale siniak spod oka zaczął znikać. Opiera się o ceglasty mur swojej uczelni i pali papierosa, szybko wdychając kojącą nikotynę. Niall obserwuje wnikliwie twarz kędzierzawego.
- Więc...to Tomlinson cię tak urządził?
- Tak. Nie wiem co pieprzona Lottie mu nagadała, ale nie zamierzam tak tego zostawić - brunet wypuszcza dym z ust, czując wściekłość. - Potrzebuje żebyś coś mi załatwił...
Irlandczyk marszczy brwi.
- To znaczy?
- To, co posiada każdy szanujący się Amerykanin.
- Trochę zioła? - Niall śmieje się.
- Nie, idioto. Broń. Chociaż...zioło też się przyda - Harry oddaje gest.
- Broń? Nie wiem stary, to nie jest dobry pomysł. Ty nawet nie umiesz strzelać - blondyn kiwa głową nieco pobłażliwie.
- Nie zamierzam jej używać. Po prostu... chcę jedynie trochę postraszyć tego dupka, jeśli nadal będzie mi groził.
To nie był dobry plan, w głębi duszy to wiedział.
x
Spocone, gorące ciała w wirze nieprzyzwoitego tańca. Wódka pali gardło Louisa, gdy pije kolejnego shota. Rozgląda się trochę po wnętrzu klubu. Głośna muzyka, jasne światła, kolorujące skórę tłumu.
- Tamta dziewczyna obserwuje cię pół wieczoru, co z tobą Tommo? - Stan klepie jego ramie, śmiejąc się.
Louis wywraca oczami, kurwa, to było pewne, że któryś otworzy w końcu swój głupi dziób. 
To nie tak, że Louis jej nie zauważył. 
Zauważył. Jej wzrok nie opuścił jego ciała ani razu odkąd wszedł do klubu.
Wzdycha dobitnie, kolejny shot. Podchodzi w końcu do brunetki przy barze i zabiera ją na parkiet. Musi zachować pieprzone pozory.
Tańczą, ocierając się o siebie. Uśmiecha się do dziewczyny, gdy ta bada swoją dłonią tors Louisa, docierając palcami do paska od spodni. 
Chce ją zatrzymać, jest zniesmaczony jej kobiecymi kształtami i tym, że próbuje masować jego penisa przez spodnie. Który z pewnością nie drgnie. Kurwa. Ale wie, że nie może. Nie gdy wszyscy go obserwują. Gdy obserwuje go jego banda, dopingując mu.
Będzie musiał zabrać tę sukę do domu, na pewno...
Ale wtedy oczy szatyna wyłapują loki i szeroki uśmiech. I gniew toczy się w żyłach Louisa. Wygląda na to, że to pieprzony niedoszły gwałciciel jego siostry. 
Odsuwa dziewczynę od siebie jednym zamachem, kiwa ręką do Stana, a później doskakuje go zielonookiego.
- Na zewnątrz, w tej chwili! - warczy przy jego uchu i wyciąga go siłą przed klub.
Zimne powietrze, zatęchły zapach.
- Jesteś kurwa odważny, że przychodzisz do takich dzielnic - syczy mu w twarz.
Gładka buzia, przeszywający wzrok.
- Zostaw mnie w spokoju - kędzierzawy prycha, odpychając jego ciało od swojego. 
- Bo co?
Chłopak wyciąga z tyłu zza paska pistolet, przykładając go do brzucha Louisa.
Szatyn śmieje się głośno.
- Zamierzasz strzelić? No dalej - Tommo nie ukrywa rozbawienia.
Oczy bruneta są rozbiegane w konsternacji. Wypełnia go zdezorientowanie i zanim może zrobić cokolwiek, Stan łapie od tyłu jego ramiona, a szatyn wyrywa mu broń z ręki i uderza go w dopiero co zagojone żebra.
- Będę cię obserwował, śmieciu - Louis rzuca do zwijającego się na ziemi chłopaka i wchodzi z powrotem do baru, okręcając w swoich dłoniach zdobyte M1911.
x
- To już kolejny raz, po prostu nie wchodź mu w drogę - Niall wzdycha, opatrując wargę bruneta.
Kędzierzawy syczy, gdy woda utleniona pali jego ranę.
- Zawsze jest z tą bandą kretynów... Poza tym nie będę się ukrywał jak jakiś pieprzony tchórz! - Harry warczy.
Chmury za oknem przykryły niebo, zwiastując deszcz. Chłopak milczy, pozwalając blondynowi skończyć robotę.
- Zabiją cię w końcu, to cholerny Boston - Irlandczyk patrzy na niego z litością.
- Muszę porozmawiać z Lottie, a później odzyskać pistolet.
- Odpuść sobie, Haz...
- Nie ma mowy.
x
Przynajmniej zaliczył pieprzoną ekonomię, jeśli można doszukać się jakiś pozytywów w tym marnym kolejnym tygodniu. Wzdycha krocząc korytarzem. Gdy wzrok łapie w tłumie Lottie Tomlinson, natychmiast przyspiesza i chwyta jej łokieć. Wciąga ją siłą do łazienki.
- Będę krzyczeć! - blondynka wyrywa się spod jego uścisku.
- Czy ty oszalałaś!? Powiedziałaś Louisowi, że cie zgwałciłem!? - prycha przytrzymując ją.
Lottie wywraca oczami.
- Ciągle chodzę z obitą twarzą, o to ci chodziło!? - brunet ciągnie.
- Trzeba było mi nie odmawiać...
Harry wypuszcza powietrze i kręci głową, przecierając czoło. Siada na parapecie zostawiając materiał jej swetra w spokoju.
- Więc o to ci chodziło? - Lottie wzrusza ramionami. - To nie ty, Lots. Jesteś naprawdę ładną dziewczyną...
- Ale? - prycha.
- Ale jestem gejem - Harry przycisza głos. Oczy Lottie rozszerzają się gwałtownie. - Powinienem powiedzieć ci wcześniej, po prostu nie chciałem, żeby to się rozniosło.
Blondynka przykłada ręce do twarzy, a potem śmieje się. Nie ma w tym zabawnej melodii, ale pewne zawstydzenie, może ulga? Dosiada się do chłopaka, obejmując ramionami swoje kolana.
- Kurwa, Harry, tak bardzo cię przepraszam - brunet oddaje jej gest. Patrzą na siebie przez chwilę, Lottie dotyka siniaka na jego policzku. - Powiem Louisowi że wszystko wymyśliłam, przysięgam.
- Okej, to ułatwiłoby mi życie - kędzierzawy uśmiecha się.
- Nawet nie wiesz jak mi głupio - dziewczyna kręci głową. - Podobno masz problemy z ekonomią, możemy spotkać się u mnie, wytłumaczę ci wszystko na kolejne kolokwium. Chociaż tak będę mogła ci jakoś wynagrodzić ten koszmar - patrzy na niego błagalnie i przepraszająco.
Harry śmieje się, przecierając twarz.
- Tak, myślę, że ubiliśmy targu - uśmiecha się do dziewczyny, nie wierząc w to, jak dziwne potrafi być jego życie.
x
Jest wczesny ranek. Temperatura oscyluje wokoło zera i Harry tupie nerwowo w miejscu, starając się ogrzać trochę swoje ciało. Kończy palić papierosa, rozglądając się po marnej okolicy, w której się znajduje. Stary cadillac stoi pod bramą, a to znak, że Louis powinien być w domu.
Odkąd Lottie pomagała mu z ekonomią, kędzierzawy wiedział gdzie mieszkają Tomlinsonowie. To nie tak, że z powrotem chciał zadzierać z szatynem, ale musiał odzyskać swój pistolet. Więc obserwował z ukrycia dzienną rutynę Louisa, aby zakraść się, gdy chłopak będzie bezbronny. Bez swojej bandy przygłupów.
Chwyta za klamkę, nie dziwiąc się, że drzwi ustępują bez większej siły. W tej dzielnicy to było takie typowe. Dom jest pusty, pozornie. Harry odnajduje szybko pokój Louisa.
Chłopak śpi. W końcu jest pieprzona siódma rano. Wygląda niewinnie i spokojnie. Harry patrzy przez chwilę na jego pogrążoną w odprężeniu sylwetkę. Nie porusza się. Cóż. Może pójdzie lepiej niż brunet myślał. 
W środku panuje istny bałagan, kędzierzawy próbuje przekładać setki rzeczy, szukając broni. Odsuwa szufladę, znajdując na jej końcu swój cel, ale wtedy ochrypły głos zatrzymuje go w półruchu.
- Co do kurwy!?
Louis wstaje szybko z łóżka, jego włosy są nieuporządkowane i przeraźliwie miękkie, a oczy opuchnięte, ale łapie w pośpiechu koncentrację.
- Masz coś co do mnie należy - Harry syczy, przyjmując atakującą postawę.
- Upadłe ego? - niższy prycha.
I brunet przysięga ten skrzat tak działa mu na nerwy.
- Zamknij się! Zabieram pistolet i wychodzę.
- Zakradłeś się do mojego pieprzonego domu!
Nie wie nawet kiedy to się dzieje, Louis uderza go w brzuch. Ból jednak paraliżuje go tylko na chwilę, zatrzymuje następny cios chłopaka, pchając go mocno do tyłu, nim ten nie upada na podłogę.
Szatyn pociąga go jednak za sobą. Tarzają się chwilę na ziemi, walcząc o dominację. Pięść Harry’ego spotyka się ze szczęką szatyna, starszy z kolei ciągnie go mocno za włosy.
- Myślisz, że możesz wszystkimi rządzić! Jesteś cholernym nikim! - kędzierzawy warczy, przyszpilając mniejsze ciało drugiego do chłodnej podłogi. Zakleszcza jego dłonie w swojej ręce, a miednice we własnych udach. 
Usta szatyna są ściśnięte, gdy próbuje się bronić, wyrzuca swoje biodra do przodu, starając się wydostać spod uścisku.
Harry wie, że jednak coś jest nie w porządku. Oczywiście oprócz cholernego jego przyjścia tutaj. 
To pieprzone zmrużone oczy chłopaka pod nim. Na nagim torsie mimo gorąca w środku utrzymuje się gęsia skórka, a biodra ruszające się w górę i dół...mają zbyt stały rytm i...czy Louis się o niego ociera?
Dyszą na siebie trochę za głośno i trochę za blisko. Kędzierzawy puszcza jego dłonie, będąc nieco zmieszanym tym wszystkim, bo szatyn jest najzwyklej...twardy i oh, to dosyć niespodziewane.
Policzki Louisa są różowe, ale utrzymuje swój charakterystyczny wyraz twarzy złego chłopca, jakby to wszystko właśnie nie miało miejsca.
- Złaź ze mnie, kurwa - tylko tyle jest w stanie wydusić z siebie i Harry zamiast wykonać jakiś ruch, uśmiecha się pod nosem.
- Nie wierzę, Louis Tomlinson, pieprzony postrach Bostonu jest ciotą...
- Zamknij się!
Kędzierzawy zagryza wargę, niemal do krwi, gdy obserwuje wijące się ciało chłopaka. Tors, smukły, pokryty milionem bezsensownych tatuaży. Ciężki oddech. 
Jego mimowolnie przyspiesza.
Louis prycha, unosząc się, na tyle, na ile pozwala mu ciężar chłopaka na własnych udach. Ucieka spojrzeniem w bok, próbując wymyślić jakikolwiek atak. 
Ale to nie następuje. 
Łapią kontakt wzrokowy. Ich oczy ciemnieją.
Dłoń kędzierzawego przytrzymuje szczękę szatyna. Długie palce, wszczepiające się w zarost.
- Przysięgam, że jesteś taki wkurwiający - Harry szepcze.
Louis wywraca oczami, ale jego jego głowa lekko przekręca się, a usta trafiają na kciuk młodszego chłopaka. Kędzierzawy delikatnie sunie po spękanej, dolnej wardze szatyna, dopóki ten nie przygryza jego opuszka.
To działa jak magnes. Przyciągają się, a ich usta spotykają w połowie drogi. Niczym uderzenie długo wyczekiwanej bomby. Natarczywe, spragnione.
- Mówiłem, żebyś się zamknął - szatyn stęka w wargi chłopaka, ale sam milknie, gdy duża, gładka dłoń kędzierzawego sunie po jego żebrach.
Całują się, smakując siebie nawzajem, dysząc głośno, gorąco.
- Rozbieraj się - Louis ciągnie w dół bluzę chłopaka.
- Zawsze się tak rządzisz? - Harry rzuca kąśliwie, ale posłusznie zdejmuje i bluzę, i t-shirt, pozwalając, by starszy od razu przyssał się do jego szyi. Może Tommo chce coś odpowiedzieć, ale kędzierzawy zabiera swoją rękę z klatki chłopaka i przenosi ją na twardego penisa, uwięzionego w dresowych spodniach. I Louis jęczy. Ociera się bezmyślnie z zamkniętymi oczami o jego dłoń.
Harry ma tylko chwilę na zastanowienie się, jak mógł wcześniej nie zauważyć, że szatyn jest tak cholernie gorący?
Może to przez spuchniętą twarz i siniaki, które zazwyczaj otrzymywał od niego.
Chce mu się śmiać, ale nie robi tego. Wstaje z podłogi, ściągając swoje spodnie. Obserwuje w tym czasie Louisa, który szybko szuka lubrykantu i prezerwatyw, jego skóra na karku mieni się w tym przydymionym świetle pochmurnego dnia i kędzierzawy pragnie ją polizać.
Gdy pozbywa się bokserek i wchodzi na łóżko, od razu jego ciało jest bezwiednie popchnięte w dół. Szatyn siada na jego miednicy, dominując. 
Louis przygryza swoją wargę, rumieniąc się i dźwigając lekko na udach. Jego dłoń znika za plecami, a gardło Harry’ego robi się suche, bo...co? Czy on właśnie zaczął się rozciągać? Jakby na potwierdzenie starszy jęczy cicho.
Kędzierzawy przymyka oczy, śmiejąc się w zgięcie swojego łokcia.
- Kurwa...jesteś na dole, to jest niewiarygodne - szepcze niemal bez tchu, nie ukrywając rozbawienia.
Louis marszczy się, wciąż pracując nad sobą.
- Zamknij się - dyszy. - I nie, nie jestem na dole - dodaje cwaniacko, a potem łapie w swoją dłoń sterczącego penisa bruneta i naciąga na niego prezerwatywę. 
To tylko chwila, nim nawilża chłopaka pod sobą i ustawia się wprost nad jego erekcją.
Później jest już tylko moment zawieszenia.
Uda szatyna naprężają się, grzywka spocona zwisa z czoła, gdy bierze w siebie główkę penisa Harry’ego. Nabija się powoli, jęcząc zawodowo i wspierając dłonią na klatce kędzierzawego.
Brunet jedynie potrafi trzymać mocno jego biodra i wypuszczać głośno powietrze na to dobre uczucie ciasnoty wokół niego.
Niebieskooki wyrzuca swoje biodra w górą i w dół, kręci nimi, próbując odszukać swój punkt. Jego klatka czerwieni się, a on krzyczy, gdy go znajduje. Łapią wreszcie wspólny rytm, poruszając się, skóra przy skórze, oddech przy oddechu.
To szokujące, jak idealnie i gorąco jest. Jak nie muszą nic mówić. Jak spełnienie paraliżuje ich nawzajem.
Harry łapie za kark chłopaka przybliżając go do siebie. Tego nie można nawet nazwać pocałunkiem, dyszą najzwyklej w swoje otwarte usta, wymieniając się oddechem i muskając swoimi wargami.
- No dalej, wiem, że możesz lepiej - kędzierzawy szepcze do niego. Louis zaczyna ujeżdżać go szybciej, a ich jęki mieszają się w przestrzeni pokoju. Obaj są blisko, przeraźliwie blisko, ale nadal zbyt daleko, aby dojść już w tej chwili. Potrzebują czegoś więcej, czegoś bardziej. Nim Tommo może zwinąć swoją dłoń w pięść i dotknąć się, Harry zabiera obie jego ręce i podpierając jego ciało, obraca ich.
I to jest to, wbija się w szatyna głęboko bez chwili wytchnienia, w swoim porywczym tempie. Louis krzyczy z doznania, okręcając nogami talię chłopaka. Spleceni, unoszą się na fali ekstazy.
To tylko kilka pchnięć, z zębami wbitymi w szyję szatyna, nim starszy nie dochodzi intensywnie między ich brzuchy, a Harry rozlewa w prezerwatywę w środku niego chwilę później.
Oddychają szybko, płytko. Ze wzrokiem wbitym w siebie nawzajem. Nie mogąc wyjść z podziwu, jak szybko i gorąco było.
Kędzierzawy wysuwa się, wyrzucając zabezpieczenie, chusteczką czyści siebie i klatkę chłopaka. 
- Jak szarmancko - Louis prycha sarkastycznie i Harry śmieje się, dotykając jego brzucha, może trochę dłużej niż to koniczne.
Wstaje z łóżka, zakładając spodnie i bluzę. Rozgląda się po bałaganie, który panuje w pomieszczeniu i podnosi z ziemi swój pistolet.
Wkłada go za pasek, szatyn nawet nie protestuje, wyniszczony i ograbiony z sił. Kędzierzawy przygląda się starszemu przez chwilę, w pierwszym odruchu chce go pocałować nim wyjdzie, ale potem zdaje sobie sprawę jak niedorzeczne by to było. 
- Więc...do następnego razu - mówi tylko.
- Skąd wiesz, że będzie następny? - Louis odpyskowuje.
- Intuicja - uśmiecha się cwanie, nim zatrzaskuje za sobą drzwi.
Odzyskał broń i zaliczył świetne pieprzenie. To zdecydowanie dobry dzień.
x
Pali papierosa, zaciągając się nim mocno. 
Kolejne szemrane interesy, które należało załatwić. 
Stan patrzy na niego, uśmiechając się pod nosem.
- Nie wiem stary jaką laskę ostatnio zaliczyłeś, ale chyba była niezłą bestią - wskazuje na pokaźny fioletowy siniak na szyi Louisa.
Szatyn machinalnie ukrywa go pod swoją dłonią, jakby przez ślad na skórze można było odczytać sekret. Mruży oczy.
- Nie interesuj się, kurwa, tylko zabierz do pracy - syczy w stronę chłopaka, odwracając się plecami.
Serce wzmaga swój rytm, a wspomnienia zalewają głowę.
Cóż. 
W rzeczy samej to było niespodziewane zbliżenie i jedno z najlepszych, jaki kiedykolwiek miał.
I oczywiście nikt nie mógł się dowiedzieć, że nie było ono z dziewczyną.
x
- Świetnie sobie radzisz, Haz - Lottie chwali go, uśmiechając się. 
Siedzą wspólnie w salonie Tomlinsonów, pracując nad zadaniem z analizy. Kędzierzawy rozgląda się nieco po wnętrzu, było zagracone, ale czyste, widać, że rodzice dziewczyny nie spędzali w domu wiele czasu. Harry wpisuje końcowy wynik ćwiczenia i uśmiecha się zwycięsko. Zagryza jednak wargę, gdy słyszy szmery a potem widzi, jak Louis przechodzi przez pokój wprost do kuchni, szatyn patrzy na chłopaka tylko przez sekundę, ale Harry wie. Po prostu.
- Sprawdzisz mi to zadanie? Przyniosę nam w tym czasie coś do picia - mówi blondynce, która odpisuje właśnie na smsa.
- Jasne, szklanki są w drugiej szafce - macha ręką, biorąc kartki w rękę.
To tylko głośne bicie serca, gdy kroczy cicho za sylwetką Louisa do kuchni, a potem zamyka drzwi od pomieszczenia. I tylko jeden ruch podczas którego popycha chłopaka na lodówkę i odszukuje jego usta.
Całują się gwałtownie i porywczo, dysząc nawzajem w wargi.
- Kurwa - Louis klnie wplątując rękę we włosy bruneta.
- Tęskniłem za tym - Harry przyznaje, przysysając się do szyi szatyna.
- Bez sentymentów, Styles - niebieskooki prycha, ale zaraz po tym jęczy, gdy kędzierzawy znajduje jego wrażliwy punkt tuż pod uchem.
Całują się jeszcze chwile, dopóki Lottie nie woła Harry’ego z salonu.
- Więc, widzimy się u mnie? - brunet cmoka krótko usta chłopaka.
- Tak, będę o tej co zwykle - Louis odrzeka uśmiechając się pod nosem, a potem mruga i wychodzi w kuchni.
Harry obserwuje go jeszcze przez chwile, dopóki po jego obecności w pomieszczeniu nie zostaje już ślad i śmieje się cicho, nie mogąc uwierzyć, jak szybko ich potajemne spotkania wpisały się w rutynę.
Zabiera wodę, dwie szklanki i wraca do Lottie z zadowoleniem wypisanym na twarzy i czerwonych, zmaltretowanych ustach.
x
Wieczór osiada nad południowym Bostonem, topiąc miasto w ciemnościach. W pokoju Harry’ego żarzy się jedynie mała lampka przy łóżku, oświetlając nikły, czuły uśmiech na twarzy chłopaka. Kędzierzawy sunie palcem po opalonej skórze leżącego obok Louisa, obserwując go uważnie.
Jest cicho, intymnie, trochę inaczej niż zazwyczaj.
- Właściwie nie spodziewałem się tego - szatyn chrypi cicho, może odrobinę kpiarsko. - Że studiujesz... Każdy tutaj, w tej części Bostonu, kradnie albo diluje. Naprawdę myślisz, że można się z tego wyrwać?
Harry kiwa głową, muskając w przelocie jego wargi. Nadal nie zdążyli się ubrać, a ich ciała są wciąż nagie i gorące pod cienkim prześcieradłem.
- Oczywiście, że można. Zaraz po studiach mam zamiar wynieść się z tego okropnego miejsca. Pracować w jakimś biurze. Przypalać kolacje we własnym, niewielkim mieszkaniu - śmieje się i Louis oddaje jego gest. Patrzy na chłopaka. - Też mógłbyś spróbować - dodaje poważnie.
- Przypalać kolacje? - szatyn wywraca oczami, nie ukrywając rozbawienia.
- Wyrwać się. Zacząć uczciwie zarabiać, żyć tak jak chcesz...i z kim chcesz - kończy, przygryzając wargę. Czuje, jak Louis spina się obok niego.
- Odpuść Harry - obrzuca go spojrzeniem, podnosząc się z łóżka. Jego zgrabne ciało mieni się w nikłym świetle, gdy poszukuje swoich ubrań.
Kędzierzawy wzdycha, przeczesując włosy.
- Nie musisz wychodzić, moi rodzice nie wracają na noc - mówi, jest w tym jakaś desperacja, może prośba, nie wie.
Szatyn zerka na niego tylko raz, a potem wkłada swoje vansy i mimo słów chłopaka opuszcza posesję.
Cóż. Łączył ich przecież tylko seks. Harry opada z powrotem na pościel klnąc pod nosem. Jest zły i zraniony - bo zdaje sobie sprawę, że uzależnił się od towarzystwa Louisa.
x
Nie widzieli się przeszło miesiąc. To długo. Zdecydowanie za długo, nigdy nie mieli takich przerw między spotkaniami. Harry wie, że coś od ich ostatniej rozmowy się zmieniło. Nie ma z chłopakiem żadnego kontaktu, nie zastaje go także w domu, kiedy przychodzi na korepetycje do Lottie. Ani jednego pieprzonego razu. Jest sfrustrowany do granic. Wie, że ich dwójka w żadnej części do siebie nie pasowała, mieli inne charaktery, aspiracje i życiowe plany. I wie, że Louis nie może mu dać tego, czego potrzebuje - spokoju i normalnego związku, a jednak nie potrafi oderwać od niego swoich myśli.
- Pojutrze egzamin, myślę, że sobie poradzisz - Lots uśmiecha się pokrzepiająco, sprawdzając jego zadania. - Wygląda na to, że moja praca jest zakończona - dodaje.
- Nie wiem, jak ci się odwdzięczę - Harry kiwa głową, przytulając dziewczynę do siebie. To niewiarygodne, że od niej zaczęła się cała sprawa z Louisem. LouisLouisLouis. Brunet gryzie z niemocy swoją wargę. - Słuchaj...wiesz może gdzie znajdę twojego brata?
Lottie unosi swoje brwi, a potem uśmiecha się cwaniacko.
- Ah tak, potrzebujesz żeby załatwił ci trochę zioła na imprezę? - pyta zaczepnie.
- Uh, coś w tym rodzaju - kłamie.
- Powinien być na nielegalnych wyścigach w Franklin Field - odrzeka spokojnie. - Jeśli wyjdziesz teraz powinieneś go jeszcze złapać.
- Dzięki. Dzięki za wszystko - całuje ją w oba policzki i wybiega z domu, zostawiając za sobą kompletnie zaskoczoną i nieco rozbawioną blondynkę.
Wsiada w swój stary samochód i obiera kierunek na wschód.
x
Wie, że to cholernie nieodpowiedzialne pojawiać się w tej części miasta bez żadnej obstawy, więc dla bezpieczeństwa wkłada za pasek swój pistolet. Harry rozgląda się po okolicy, jest przerażony ciszą i ciemnością, wygląda na to, że wyścig skończył się już jakiś czas temu, ponieważ nie słychać żadnych pisków opon ani rozszalałego tłumu. Wzdycha nie będąc pewnym, gdzie powinien się teraz skierować. Ma już zamiar odpuścić i wrócić do swojego samochodu, ale wtedy do jego uszu dosięga wysoki głos Louisa. Kroczy w jego kierunku, pojawiając się na wprost ciemnej alejki. Gdy tylko widzi, jakie wydarzenia mają właśnie miejsce, zamiera, a jego serce niemal wyskakuje z piersi.
Ktoś mierzy do Louisa z broni. 
Harry łapie się za usta, by nie krzyknąć z przerażenia. Nie wie co ma robić. Nikt z zebranych w bramie osób jeszcze go nie zauważył. Powinien wycofać się szybko właśnie teraz, korzystając z okazji, ale nie może zostawić szatyna. Ocenia szybko sytuację, banda kolegów Louisa jest przytrzymywana przez jakiś osiłków, wygląda jednak na to, że nie są uzbrojeni. Kędzierzawy nie może dokładnie usłyszeć o czym rozmawiają, ale mężczyzna trzymający pistolet przy głowie Louisa śmieje się i policzkuje chłopaka.
To jak impuls. I zaprzeczenie wszystkiego, w co Harry wierzy, ale wyciąga swoją broń zza paska i strzela do mierzącego mężczyzny w nogę. Dłonie kędzierzawego trzęsą się przeraźliwie, nie wie, co się właśnie wydarzyło, ale jego obecność zaskakuje wszystkich. Louis wyrywa się i uderza postrzelonego, jego koledzy również korzystają z nieuwagi oprawców i obezwładniają ich. Wszystko toczy się tak szybko, że Harry nawet nie potrafi nadgonić wzrokiem poszczególnych faktów. Jest przerażony.
- Czy ty oszalałeś!? Co do cholery tutaj robisz!? - krzyk Louisa sprowadza go jednak na ziemię. Harry kątem oka dostrzega, jak koledzy szatyna wpakowują swoich oprawców do samochodu.
Mruga szybko oczami, nie chcąc nawet wiedzieć, gdzie ich wywożą.
- Coś mogło ci się stać! - Louis kontynuuje, wrzeszcząc i ganiąc go.
- Mnie!? - kędzierzawy prycha. - Celowali do ciebie, do kurwy nędzy! - podchodzi na chwiejnych nogach do chłopaka. Jego serce nadal bije w oszalałbym rytmie.
- Miałem wszystko pod kontrolą!
- Pod kontrolą!? - Harry piszczy kpiarsko. - Tak się przestraszyłem... - dodaje szeptem, gdy są już na wprost siebie. - Kompletnie spanikowałem, dobrze, że jesteś cały.
- Dobrze, że ty jesteś cały - niższy przytula go mocno do siebie. Brunet chwyta jego żuchwę i przyciąga do pocałunku. Jest to drżące spotkanie gorących, spragnionych warg, które zbyt długo były od siebie oddzielone.
Całują się, nie bacząc na okoliczności i miejsce, w którym się znajdują.
Harry odrywa się od chłopaka, stykając razem ich czoła. Moment zawieszenia. Louis wypuszcza głośno powietrze z ust i w jednej chwili jakby coś sobie uświadamia. Obraca się szybko, widząc Stana i Cala nieco zmieszanych, obserwujących wszystko po cichu.
- Co do cholery jeszcze tu robicie, wywieźcie ich do Rodrigo! - pyskuje, pomimo czerwonej z zażenowania twarzy. Odchrząka, będąc pewnym, że trochę się zagalopował. - To jest Harry - dodaje ciszej. Nie wie czego się spodziewać, nie chce nawet sprawdzać reakcji mężczyzn, być może straci swoją wysoką pozycję i szacunek.
Jego koledzy wymieniają między sobą spojrzenia.
- Harry, uratowałeś dzisiaj nasze marne tyłki, myślę, że zasługujesz na piwo - Stan odpowiada w końcu, nim uśmiecha się i wsiada do samochodu.
Więc Louis oddaje gest, kręcąc lekko głową. Przeciera dłonią swoją twarz, jakby chciał się z niej pozbyć całego szaleństwa, przerażenia, każdej pojedynczej emocji. Uśmiecha się pod nosem.
- Zdecydowanie zasługujesz na piwo - mówi, spoglądając na kędzierzawego, nim ten nie całuje przelotnie jego czoła.
x
- Więc...kto to był? - Harry pyta cicho, gdy siedzą w barze Emmet’s. Louis upija łyk jasnej cieczy, patrząc gdzieś ponad sylwetkę bruneta. 
- Grupa handlarzy, którzy byli nam winni trochę pieniędzy. Nie spodziewaliśmy się takiego obrotu sprawy - szatyn wzdycha, obrysowując dłonią gwint ciemnozielonej butelki.
- Jak możesz tak żyć? - kędzierzawy kiwa głową. - Moje ręce trzęsą się do tej pory, muszę wyrzucić gdzieś pistolet, nigdy więcej go nie użyje, przysięgam - duka szybko, nim Louis nie zgarnia jego dłoni w swoje.
- Musisz się uspokoić - szepcze. - A do takiego życia można się przyzwyczaić - odrzeka obojętnie. - Nigdy nie miałem bodźca, żeby... cóż, przestać. Nie sądzę, że można to wszystko tak nagle opuścić.
- Louis... 
- Przyniosę nam jeszcze jedno piwo - przerywa mu, będąc poniekąd chorym od tej rozmowy. Wie, że dzisiaj wszystko zaszło za daleko. Nie może znieść rozczarowanego spojrzenia Harry’ego.
Szatyn podchodzi do baru, składając swoje zamówienie.
- To twój chłopak? - Stan klepie go z ramię, wskazując na siedzącą sylwetkę zielonookiego.
Louis nie wie. 
- To skomplikowane - odrzeka krótko.
Stan obserwuje przez chwilę kędzierzawego, nim jego wzrok nie powraca do szatyna.
- Może powinniśmy go zwerbować? Całkiem nieźle strzela, jak na bycie panikarą - śmieje się rozbawiony, nim Louis nie gromi go spojrzeniem.
- Nie żartuj sobie, kurwa - grzmi. - W nic go nie wciągniemy.
- Okej - chłopak wzrusza ramionami. - Co z piątkową akcją? Jak się przygotowujemy?
Louis wzdycha i odbiera dwie butelki alkoholu, patrzy przez chwilę z daleka na Harry’ego, który także mierzy go spojrzeniem. Coś dziwnego unosi się między nimi i szatyn dobrze to czuje na każdym fragmencie swojej skóry.
- Ja... nie wiem. Muszę zrobić sobie trochę wolnego - odpowiada do Stana. - Przejmujesz dowodzenie.
- Co?
- Słyszałeś.
Louis uśmiecha się, nim kroczy powoli w stronę stolika, gdzie siedział kędzierzawy. Jego serce uwalnia się od szponów stresu, walki o przetrwanie, kontroli. Zerka na chłopaka i czuje ulgę. I chociaż wraca jedynie do stolika, ma wrażenie, że wraca na właściwą drogę, której tak długo poszukiwał. Być może za zielonym, przenikliwym spojrzeniem stał jego bodziec? Być może właśnie go odnalazł.
Trzymasz mnie z czymś, co jest zamknięte za twoimi oczami. I czekałem na to wszystko by przejęło kontrolę. Naprawiasz mnie. Bo masz coś czego potrzebuję, Coś czego nie mogłem znaleźć.
koniec.
____________
Witam, witam, pamietacie mnie? :D Tak zupełnie bez uprzedzenia publikuję Wam tego dziwnego shota, inspirowanego gallavichem, zawsze coś takiego chciałam napisać, wyszło średnio, ale no cóż, jest! którego zaczęłam pisać chyba z 300 lat temu i nigdy go nie dokończyłam! Zebrałam się w jeden wieczór, czując niespodziewany napływ weny i voila! Mogą być błedy, za które serdecznie przepraszam i co... to chyba tyle! Dajcie znać cokolwiek, czy żyjecie, czy czytacie, z chęcią odpowiem i pogadam, i cóż, nie żegnam się. Na pewno coś jeszcze napiszę! Pozdrawiam ciepło, Mini. xx
72 notes · View notes
unevoile · 7 years
Video
Gutten som ikke klarte å holde pusten under vann. Even’s film for Isak. 
8K notes · View notes
unevoile · 7 years
Photo
Tumblr media
290K notes · View notes
unevoile · 7 years
Photo
Tumblr media
Remember this cute little synchronized dance they did
37K notes · View notes
unevoile · 7 years
Text
My aesthetic is Isak and Sana texting each other about the love of their lives
521 notes · View notes
unevoile · 7 years
Photo
Tumblr media
🌈 💙 💚 WEDDING DAY 💚💙🌈
6K notes · View notes
unevoile · 7 years
Photo
Tumblr media
20 notes · View notes
unevoile · 7 years
Conversation
aesthetic: watching sana bakkoush destroying sara with a smile on her face
1K notes · View notes