Tumgik
#Kukiełki
Text
Tumblr media Tumblr media Tumblr media
0 notes
Text
(...) Oby się wszystkie trudne sprawy
porozkręcały jak supełki,
własne ambicje i urazy
zaczęły śmieszyć jak kukiełki.
Oby w nas paskudne jędze
pozamieniały się w owieczki,
a w oczach mądre łzy stanęły
jak na choince barwnej świeczki.
Niech anioł podrze każdy dramat,
aż do rozdziału ostatniego,
i niech nastraszy każdy smutek,
tak jak goryla niemądrego.
Aby się wszystko uprościło,
było zwyczajnie - proste sobie (...)
- ks. Jan Twardowski
7 notes · View notes
jamnickowa · 8 months
Text
Jestem w 79% zadowolona z tego, co
powstało. Rzadko tak się dzieje. Nie będę ubierała w inne słowa tego, co napisałam na fejsbruku. A napisałam: Nie miej mi za złe, że czasem Cię nie rozumiem. Zawieszam się. Odpływam bez żeglarza. Rysunek nad ranem. Dobrej niedzieli Srebrne Kukiełki w Wielkim Teatrze Marzeń. ✌️ I Wielkiego Pokoju. Jeżeli to wszystko nie wybuchnie w cholerę - przyjdzie.
Tumblr media
5 notes · View notes
Text
" Myśl moja, jak wściekły bumerang, wciąż wracała do pewnej sprawy, do pewnego człowieka, którego kochałem naprawdę ze wszystkim złym i dobrym, co tylko może dać miłość, i przypominałem sobie tę noc, kiedy prowadziłem ją do siebie do domu po raz pierwszy, padał wtedy śnieg pomieszany z deszczem, nad miastem kulił się listopad i brnęliśmy przez kałuże w milczeniu, nie mówiąc do siebie ani słowa, tak że słychać było w ciszy miasta tylko nasze kroki i krople spadające ze skostniałych drzew; a potem przyszedł ranek i kiedy obudziłem się koło niej, nie odczułem ani radości, ani szczęścia, tylko po prostu strach, nikczemny, zwierzęcy strach, że to się kiedyś, nieuchronnie, jak wszystko dobre skończy lub zamieni w gnojowisko, i dopiero wtedy zrozumiałem, na czym polega nędza i głupota tego wszystkiego, co ludzie dotąd napisali o uczuciach;(...)Przypomniałem sobie te wszystkie następne miesiące, które nastąpiły potem, kiedy brnąłem przez miasto, przez ludzi, przez życie, z tępym bólem czegoś, co nazywa się sercem, ale jest chyba tylko samym, właściwym, prawdziwym, jedynym piekłem; kiedy codziennie umierałem i zmartwychwstawałem na nowo, aby kochać i aby przegrywać swoją miłość; i kiedy zrozumiałem, że właściwie w tej największej sprawie życia ludzie nie są w stanie pomóc sobie nawzajem i że są wobec siebie bezwładni jak kukiełki, którym puszczono sznureczki" M.Hlasko" Amor nie przyszedł dziś wieczorem"
4 notes · View notes
teatralna-kicia · 6 days
Text
Tumblr media
“Wielki Gatsby”
Teatr: Teatr w Krakowie - im. Juliusza Słowackiego
Reżyseria: Jakub Roszkowski
Jakub Roszkowski ma w moim sercu miejsce za wiele swoich spektakli; ciepło myślę o jego „Zimowli” z Teatru Słowackiego, która, podobnie jak wybitna według mnie „Iliada” w Teatrze Ludowym, zakończyła swój żywot przedwcześnie i nie dostała swojej szansy, żeby w pełnej glorii wypłynąć na szersze wody. Czasem wspominam sobie także jak przebiegle i ciekawie zabawił się z „Potopem” w Teatrze Śląskim w Katowicach – jak przewrotnie zaprezentował polskość w tamtym krótkim spektaklu i jak z klasą natrząsał się z tego, co w nas najwstydliwsze. Trafiały się mu też chybione strzały jak na przykład „Znachor” w Teatrze Słowackiego o którym miałem okazję już pisać, a który zupełnie mnie rozczarował i nie pozwolił wyciągnąć prostego wniosku – po co chwytał za tekst Dołęgi-Mostowicza. Mając ze sobą ten bagaż wspomnień i przemyśleń poszedłem jak dzik w żołędzie na najnowsze przedstawienie tego zdolnego reżysera w Teatrze Słowackiego – „Wielkiego Gatsby’ego”.
Roszkowski, prowadząc ten spektakl, trzyma się dość blisko materiału źródłowego, ale jednocześnie daje sobie też niepohamowaną swobodę przesuwania akcentów i wyciągania na pierwszy plan tematów odrobinkę pominiętych w książce czy też w adaptacjach filmowych. Estetycznie, podobnie jak „Znachor”, „Wielki Gatsby” jest zakotwiczony w przesycie estetyki kiczu i rewiowego sznytu. Tutaj na szczęście reżyser wie, kiedy powiedzieć sobie stop i nie popada w ogólną przesadę; dodatkowo cała jazzowa rewiowość ma też mocne osadzenie w samym tekście i okresie, w którym rozgrywa się akcja spektaklu. Obserwujemy lata 20 w Stanach Zjednoczonych: rozpędzający się kapitalizm i szybki rozwój przemysłu połączony z coraz mocniejszym rozwarstwieniem społecznym – biedni stają się jeszcze biedniejsi, a bogaci coraz bogatsi. W ramach takiego krajobrazu fabularnego Roszkowski proponuje nam przyjrzenie się właśnie tej relacji biedniejszych z bogatymi, czy też – w szerszym kontekście – pracownika i pracodawcy. Aktorzy odgrywający role służących mają na sobie humanoidalne kukiełki i, aby móc nimi się poruszać, muszą chodzić na kolanach, więc automatycznie stają się mniejsi od aktorów grających role „pełnoprawnych ludzi”, czyli bogatych. Mocno przejmujący był dla mnie moment w spektaklu, w którym Gatsby pozwala trzem jazzowymi śpiewaczkom (fenomenalne Wanda Skorny, Zuzanna Skolias-Pakuła i Dominika Feiglewicz-Penarska) zdjąć z siebie kostiumy kukiełek. Dopiero w momencie przyzwolenia i dostrzeżenia biedniejsi mogą stać się pełnoprawnymi ludźmi i zrzucić z siebie rekwizyt, który wymaga od nich czołgania się u stóp bogatszych od siebie. Równie rozrywający dla mnie był moment, gdy po śmierci Gatsby’ego (o nie, czy spoileruję książkę wydaną 100 lat temu?) Meyer Wolfsheim ponownie wciska na śpiewaczki kukły i znowu sprowadza je do parteru, obdzierając z prawa do bycia człowiekiem.
Pomijając warstwę poświęconą nierówności społecznej, mamy do czynienia z poprawną adaptacją historii i jeśli ktoś nie będzie chciał się doszukiwać żadnej głębi w tym przedstawieniu to przynajmniej odnajdzie dla siebie również przyjemny (na tyle na ile może być przyjemna ta historia) spektakl o miłości, zdradzie i ogromnym poświeceniu w imię zakazanego uczucia, które nie ma prawa istnieć.
Spektakl jest zagrany i zaśpiewany bardzo dobrze; muzyka porywa nas od samego początku i wiezie nas do samego końca, songi są wykonane czysto i kompetentnie; dodatkowym plusem jest muzyka grana na żywo. Według mnie na uwagę zasługuje Grzegorz Łukawski – jego  Wolfsheim wykreowany w estetyce złoli ze wczesnych filmów o Jamesie Bondzie jest jednocześnie śmieszny, ale też budzi niepokój. Wiemy, że nie chcielibyśmy zostać sami z tym typem w pokoju, bo albo pokazałby nam swoją kolekcję znaczków pocztowych albo kolekcje odciętych palców; nigdy nie wiadomo na którą byśmy trafili.
Wisienką na torcie tego zgrabnie działającego spektaklu jest zapierająca dech w piersiach scenografia Mirka Kaczmarka. Ogromny, wywrócony na dach dom w stylu kolonialnym, czarne, piaszczyste pustkowia, poszarpane meble, zakopany w ziemi samochód. Te elementy tworzą spójną przestrzeń świata, który stanął na głowie i jest w jakimś stadium rozpadu. Dodaje kolejny kontekst do tego, w jakim czasie przyszło nam przyglądać się bohaterom – świat oszalał i chyli się ku upadkowi, ale elity chcą się tylko bawić, podczas gdy biedni chcą tylko przeżyć. Zaraz, nadal mówimy o latach 20 ubiegłego wieku czy o teraźniejszości?
Roszkowskiemu udało się utrzymać moją uwagę przez ponad 90 minut i zapewnił mi nie tylko dobrą rozrywkę, ale też mini paliwo do przemyśleń. Zachował w „Wielkim Gatsbym” charakterystyczne elementy swojego stylu, ale też dał przestrzeń na oddech i nie zgniótł treści tymi swoimi ozdobnikami jak z „Znachorze”. Frapujący spektakl w którym raczej każdy znajdzie dla siebie coś ciekawego: czy to muzykę, czy to historię miłosną, czy to może rozgrzewkę do diagnozowania wyższych sfer kiedyś i teraz. Czekam na kolejny spektakl, bo reżyser jest ewidentnie na fali wznoszącej.
0 notes
maksimlustiger · 11 months
Text
Political Fiction
Chłopiec. Tak niedawno jeszcze był dzieckiem.
W tej lub innej części Świata.
Małe istoty płci męskiej.Wzrastające jak drzewa pod czujnym okiem Matki........w cieniu dyktatur, rządów, koalicji politycznych.
Propaganda wdrażana w subtelnych mainstreamach czaso - przestrzeni.
Dozowane prawidła racjonalizmu, radykalizmu lub skrajnego nacjonalizmu.
Chłopcy. Lat osiemnaście, dwadzieścia, dwadzieścia trzy rzędami kroczący w realny bój.W pięknych, szytych na miarę mundurach.
Nie ma znaczenia czy jest pełnia upojnego lata. Czy Tadek, Włodek i Jeremiasz mają dzisiaj ochotę na wspólne szaleństwo nad rzeką.
Nic nie ma znaczenia. W obliczu ustanowionych przez Władców konwencji.
Nie jest ważne , co czuje chłopiec. Czy chciałby kochać się z dziewczyną czy jeść ulubione matczyne konfitury.
Jeśli ogłoszono czas konfliktu między narodami. Jeśli mówiono ustawicznie o waśni.
Cóż.
Chłopcy jak plastikowe kukiełki, jak zaprogramowane marionetki pójdą w bój. Wbrew sobie. Wbrew zdrowemu rozsądkowi.
Pójdą w bój. Niechciany. Nienaturalny. Wyznaczony przed Dyktatorów Tego Świata.
Dlatego mówię synowi - "Idź ze zniczem na grób rosyjskich żołnierzy. Byli nie wiele starsi od Ciebie. Świeżo wykluci mężczyźni. Nie chcieli umierać, Kochali życie.Nikt o nich już nie pamięta, Matki, siostry i bracia pomarli. Nikt nigdy z bliskich tu na obce ziemie nie przyjechał. Nie pomodlił się nad mogiłą. Tylko Obcy w ramach stosunków dyplomatycznych stawiali znicze i stali z poważnymi kamiennymi twarzami w płaszczach lub mundurach. Bo zasada polityczna , zawsze salonowo wybiera eleganckie maski okolicznościowe."
To największe mocarstwa świata wyznaczają reguły gry. Decydują o Wojnie lub Pokoju.
Głoszone szumne hasła o poprawie jakości życia i sprawiedliwości są li tylko propagandowym chwytem, stosowanym by osiągać zawsze ten sam cel, Nieograniczoną Władzę.
A chłopcy.........czwórkami szli .........prosto do Nieba.
Przecież ........ Nikt Nie chce umierać.
0 notes
bludinimax · 2 years
Text
Oto kolejna recenzja gry z reksiem będącej najlepszą częścią seri ze wszystkich gra którą uwielbiam z wszystkich oto recenzja gry Reksio i Kapitan Nemo.
Tumblr media
Rok wydania: 2006
Producent: Aidem Media
Port: pc
Tumblr media
Reksio i kapitan Nemo to piąta część która zakończyła historie pierwszej seri gier przygody reksia gra która pod względem fabuły i humoru przebija wszystkie inne części serii to sonic 3 i knuckles jeśli chodzi o te serie kiedy takie reksio i wechikuł czasu zapowiedziało gre było powiedziane cytuje „Jeśli kiedykolwiek powstanie " co mogło oznaczać że seria mogła upaść i jak wiemy do tego nie doszło a wręcz przeciwnie . Ten czas twórcy poświecili na dopracowanie wszystkiego fabuły i innych elementów scenariusza .
Tumblr media
Fabuła kontynuje wydarzenia z wechikułu czasu reksio i kretes zostają uwięzieni w wieku 19 i teraz muszą odnaleźć sposób by powrócić do domu aby to zrobić muszą odnaleźć szlafroka holmsa to sprawia że losy bochaterów łączą się z kapitałem Nemo poszukiwaczem przygód i jego adoptowaną córką Kari matą Hari razem ruszają w podróż do okoła świata aby odnaleźć sposób na powrót gdzie bochaterowie odkrywają sekrety przodków kretesa i wiele więcej ostatecznie bochaterowie odkrywają inny wechikuł czasu ukryty przez starożytnych kretonów dzięki czemu powracają wraz z kari matą do swoich czasów .
Tumblr media
Gra wygląda ślicznie niby to ten sam styl animacji i rysowania postaci co w poprzednich czterech częściach ale mimo wszystko widać że jest nieziemski kolorowe krainy nawiązujące do naszego świata postacie także są genialne a ich krajowe symbole w charakterze są jak miód dla oczu wiele postaci jest bowiem genialnie napisanych nawet ci co wystąpili na dwie , trzy minuty.
Tumblr media
A propo postaci z całej gry wyróżniają się dwójka bochaterów kapitan Nemo to najważniejszy bochater seri poważny marudny ale i kochający ojciec jest on bez wątpienia najważniejszym bochaterem gry a sam jego debiut jest dosłownie pamiętny nie ukrywam że kiedy zagrałem w demo reksio i kapitan Nemo gdy go zobaczyłem asz mi szczenka upadła.
Tumblr media
Ale jednak to właśnie córka kapitana Nemo czyli Kari mata hari jest moją ulubioną postacią z gry niby młoda dziewczyna a jednak silna i odważna to ona z całej dwójki najbardziej mi się podobała a wiele scen z jej udziałem sprawiło że asz mi było szkoda że po tej części nie była jedną z grywalnych postaci .
Tumblr media Tumblr media
Humor i Muzyka są tradycyjne naprawdę dobre i ciekawe.
Co do innych elementów rozgrywki to gra wyróżnia się możliwością wybrania poziomu trudności i w zależności od tego który wybierzemy Gameplay będzie się lekko różnił oraz co najważniejsze dostaniemy dodatkową treść jeśli gre przejdziemy z poziomem łatwym dostaniemy wygląd narratora a jeśli grę przejdziemy z poziomem trudnym to dowiemy się jak kretony trafiły do londynu na samym początku histori oraz zobaczymy teatrzyk kopiec talentów kretesa gdzie Reksio ,kari mata , moly i koguty oglądają historie z gry w wersji reżyserskiej a w praktyce poprostu kukiełki z losowymi tekstami z gry .
Tumblr media
Podsumowanie: Reksio i kapitan Nemo to najlepsza gra z serii nigdy wcześniej i nigdy później fabuła i elementy gry nie były tak dobre i ciekawe to gra która warta wszystko sama fabuła o starożytnych kretonach prowadzona od tak naprawdę drugiej gry z serii jest niewiarygodnie dobrze napisana jeśli jesteś fanem seri to polecam zacząć od tej gry bo ta gra pokazuje jak w polsce robić nawet te nisko budrzetowe gry i przykład że grafika komputerowa 3d nie zawszę jest ważna.
Ocena: 9/10
Tumblr media
Na koniec chciałbym coś dodać od siebie dla mnie kapitan Nemo jest dużą częścią dzieciństwa ta gra była jedną z moich gier dzieciństwa którą uwielbiam naprawdę dobrze wspominam .
Zapowiedź recenzji: następna recenzja dotyczyć będzie Reksio i kretes w akcji .
1 note · View note
momencik · 7 years
Quote
Jesteśmy złamani, zdruzgotani, puści i samotni. Pstre kukiełki grające swoje role w teatrzyku życia, istniejemy tylko dla ludzi, których kochamy, i w nich musimy odnaleźć sens i nadzieję.
Pierwszych piętnaście żywotów Harry’ego Augusta – Claire North
19 notes · View notes
kronikin · 4 years
Text
We Jace You a Clary Christmas #2 - GDY WYBIJE PÓŁNOC
Dzwon w Instytucie zaczął bić, a jego donośny ton niósł się pod nocnym niebem.
Jace odłożył swój nóż. Był to zgrabny kieszonkowy nóż z kościaną rączką, który Alec podarował mu, gdy zostali parabatai. Stale go używał, więc pod jego dotykiem rękojeść uległa wygładzeniu.
- Północ – powiedział. 
Czuł obecność Clary siedzącej tuż obok niego, czuł jej oddech mieszający się z zapachem liści w oranżerii. Nie patrzył na nią, lecz przed siebie, na lśniący zielony krzew. Sam nie wiedział, dlaczego nie chciał na nią patrzeć. Przypomniał sobie dzień, w którym po raz pierwszy zobaczył rozkwitający kwiat. Siedział w tej właśnie oranżerii, razem z Alekiem i Izzy, a Hodge trzymał w dłoni kwiat – nauczyciel obudził ich tuż przed północą, aby pokazać im ten cud, roślinę rosnącą jedynie w Idrisie. Pamiętał, że zaparło mu dech w piersi na widok czegoś tak zaskakującego i pięknego.
Alec i Isabelle nie podzielali jego zachwytu nad pięknem niezwykłego kwiatu. Isabelle zaczęła nudzić się w tej samej chwili, gdy dowiedziała się, że roślina ma lecznicze, a nie śmiercionośne, właściwości. Z kolei Alec – nigdy nie był nocnym markiem – zasnął z głową opartą na ramieniu siostry. Jace martwił się, że z Clary będzie podobnie: będzie zaintrygowana, może nawet zadowolona, ale nie oczarowana. Chciał, żeby podzielała jego zachwyt kwiatem północy, chociaż nie potrafił powiedzieć dlaczego.
- Och! - wykrzyknęła Clary. Kwiat rozkwitał: przypominał nowo narodzoną gwiazdę, biało-złote płatki oprószone były jasnozłotym pyłkiem. - Zakwitają co noc?**
Jace poczuł ulgę. Jej zielone oczy błyszczały ze skupienia. Nieświadomie wyginała palce – zrozumiał, że robiła tak, gdy nie miała pod ręką ołówka lub kredek, którymi mogłaby uchwycić obraz przed jej oczami. Czasami żałował, że nie widzi świata takim, jaki był dla niej: niczym płótno, po którym można malować farbami, kredą, czy akwarelami. I czasami – kiedy patrzyła na niego, jakby rozkładała go na części przed malowaniem lub szkicowaniem, jakby dokonywała pozbawionej emocji analizy – omal się przy niej nie rumienił; było to dla niego tak dziwne uczucie, że prawie go nie rozpoznał. Jace Wayland się nie rumienił.
- Wszystkiego najlepszego, Clarisso Fray – powiedział, na co Clary się uśmiechnęła. - Mam coś dla ciebie.
Sięgnął do kieszeni i grzebał w niej przez chwilę. Kiedy wcisnął jej do ręki kamień z czarodziejskim światłem, zdał sobie sprawę, jak drobne były jej palce – delikatne, lecz silne, zgrubiałe od trzymania pędzli i ołówków przez wiele godzin. Zrogowaciała skóra łaskotała jego dłoń. Zastanawiał się, czy jego dotyk przyprawiał ją o szybsze bicie serca, tak jak to miało miejsce, gdy on jej dotykał.
Najwidoczniej nie, ponieważ odsunęła się i patrzyła na niego zaciekawiona.
- Wiesz, kiedy dziewczyny mówią że marzą o dużym kamieniu, nie mają dosłownie na myśli kawałka skały – powiedziała.
Uśmiechnął się, chociaż wcale nie miał takiego zamiaru. Co już samo w sobie było niespotykane; zazwyczaj śmiał się jedynie w obecności Aleca lub Isabelle. Wiedział, że Clary jest odważna już od pierwszej chwili, gdy ją zobaczył – weszła do magazynu za Isabelle, nieuzbrojona, nieprzygotowana, kierowała się przeczuciem, o które Jace nie podejrzewał Przyziemnych – jednak świadomość, że potrafiła go rozśmieszyć, nadal była dla niego miłą niespodzianką.
- To nie jest skała. Wszyscy Nocni Łowcy mają kamień ze Znakiem czarodziejskiego światła. Zapewni ci światło nawet w największej ciemności tego świata i innych.
Te same słowa skierował do niego jego własny ojciec, gdy podarował mu pierwszy kamień. Jakie inne światy? zapytał Jace, lecz jego ojciec tylko się zaśmiał. Istnieje więcej światów na wyciągnięcie ręki, niż jest ziaren piasku na pustyni, powiedział wtedy. Czasami Jace zastanawiał się, czy w tych światach istnieją inne wersje jego samego, czy w tych światach ma matkę i ojca, czy żyją, czy są smutni czy szczęśliwi, czy myślą o nim.
Clary uśmiechnęła się do niego i zaczęła żartować o prezentach urodzinowych. Jace wyczuł jednak, że szczerze się wzruszyła; ostrożnie schowała kamień do kieszeni. Kwiat północy zaczął już gubić swoje płatki przypominające błyszczące krople deszczu.
- Kiedy miałam dwanaście lat, zapragnęłam mieć tatuaż – powiedziała Clary.
Kosmyk rudych włosów opadł jej na twarz; Jace z trudem powstrzymał się, aby go odgarnąć.
- Większość Nocnych Łowców otrzymuje pierwsze Znaki w wieku dwunastu lat. Musiałaś mieć to we krwi.
- Może. Choć wątpię, czy Nocni Łowcy tatuują sobie na lewym ramieniu Donatella z Żółwi Ninja.
Uśmiechnęła się tak jak zawsze, gdy mówiła coś niezrozumiałego dla niego, jakby przywoływała czułe wspomnienie. Poczuł coś dziwnego – jakby strach, ale czego miałby się bać? Świata Przyziemnych, do którego Clary wróci pewnego dnia, zostawiając go razem z jego światem demonów i polowań, blizn i bitew?
Jace zrobił zakłopotaną minę.
- Chciałaś zrobić sobie żółwia na ramieniu?
- Chodziło mi o zakrycie blizny po szczepieniu na ospę. - Clary odsunęła rękaw topu. - Widzisz?
Jace zauważył na ramieniu jakiś ślad, bliznę, lecz widział też coś więcej: linię jej obojczyka, piegowatą skórę oświetloną złotą poświatą, tętno bijące na jej szyi. Widział kształt jej ust, lekko rozchylonych. Widział jej miedziane rzęsy, gdy spoglądała na niego. Niemal uginał się pod falą pożądania, której nigdy wcześniej nie czuł. Pragnął przedtem innych dziewczyn, oczywiście, i zaspokajał to pragnienie: zawsze myślał o tym jak o głodzie, potrzebie napędzającej organizm niczym paliwo.
Ale nigdy nie czuł czegoś takiego, jak w tej chwili – ognia w czystej postaci, wypalającego jego myśli, od którego drżały mu ręce. Odwrócił od niej oczy, żeby nie zdążyła zobaczyć w nich za dużo.
- Robi się późno – stwierdził. - Powinniśmy wracać na dół.
Spojrzała na niego zaciekawiona. Jace nie mógł oprzeć się wrażeniu, że jej zielone oczy mogłyby przejrzeć go na wylot.
- Czy ty i Isabelle… chodziliście kiedyś ze sobą?
Serce wciąż waliło mu jak oszalałe.
- Isabelle? - powtórzył. Isabelle? Co ona niby miała z tym wszystkim wspólnego?
- Simon się zastanawiał…
Nie podobało mu się, z jaką nutą w głosie wypowiedziała imię Simona. Jace nigdy wcześniej tak się nie czuł: nic nie wytrącało go z równowagi tak jak Clary. Pamiętał ich spotkanie w alejce za kawiarnią; chciał ją wtedy stamtąd zabrać, rozdzielić z ciemnowłosym chłopakiem, który zawsze był przy niej, chciał zabrać ją do swojego świata cieni. Nawet wtedy czuł, że jej miejsce jest w jego świecie, a nie wśród Przyziemnych, gdzie ludzie nie są prawdziwi, snują się jedynie w polu widzenia niczym kukiełki na scenie. Jednak ta dziewczyna, z zielonymi oczami świdrującymi go na wylot, była prawdziwa.
- Odpowiedź brzmi: nie. To znaczy, może przyszło nam to kiedyś do głowy, ale ona jest dla mnie prawie jak siostra. Czułbym się dziwnie.
- To znaczy, że ty i Isabelle nigdy…
- Nigdy.
- Ona mnie nienawidzi – stwierdziła Clary.
Jace omal się nie roześmiał; jak każdy brat, lubił przyglądać się sfrustrowanej Izzy.
- Po prostu przy tobie robi się nerwowa, bo zawsze była jedyną dziewczyną w tłumie adorujących ją chłopców, a teraz przestała być jedyna.
- Przecież jest taka piękna.
- Podobnie jak ty – odpowiedział odruchowo Jace i zauważył w Clary pewną zmianę. Nie potrafił niczego wyczytać z jej twarzy. To nie było tak, że nigdy przedtem nie powiedział dziewczynie, że była piękna. Ale nie potrafił sobie przypomnieć, żeby kiedyś nie zrobił tego z wyrachowania. Żeby było to przypadkowe. Żeby przez to czuł nagłą potrzebę udania się do sali treningowej, gdzie mógłby rzucać nożami, kopać i bić się z cieniami, aż padnie ze zmęczenia.
Clary tylko spojrzała na niego. Czyli czekała go sala treningowa.
- Powinniśmy wracać na dół – powtórzył Jace.
- Dobrze.
Nie potrafił odgadnąć po jej głosie, o czym właśnie myślała; jego zdolność czytania ludzi najwidoczniej go opuściła i sam nie wiedział, dlaczego. Światło księżyca wpadało do środka przez szklane ściany oranżerii, gdy z niej wychodzili. Clary szła z przodu. Coś pojawiło się przed nimi – przypominało błysk światła – i Clary nagle zatrzymała się i odwróciła, wpadając w jego ramiona.
Jace ją pocałował. Zaskoczyło go to zupełnie. Nie zachowywał się w ten sposób: jego ciało nie działało bez pozwolenia. Miał nad nim pełnię władzy, jak nad pianinem. W ustach Clary czuł słodycz jabłek i cukru, a jej ciało drżało w jego objęciach; była taka mała. Jace kompletnie się zatracił. Zrozumiał nagle, dlaczego pocałunki w filmach kręcono przy użyciu stale obracającej się kamery: nogi uginały się pod nim, więc przytulił ją jeszcze mocniej w nadziei, że go utrzyma.
Pogładził ją po plecach. Czuł jej oddech na swojej skórze. Clary wplotła palce w jego włosy. Przypomniał sobie chwilę, w której po raz pierwszy zobaczył kwiat północy. Pomyślał wtedy: to coś zbyt pięknego, by mogło należeć do tego świata.
Usłyszał powiew wiatru. Odsunął się od Clary i zobaczył Hugo siedzącego na gałęzi pobliskiego drzewa. Jace nie wypuścił jej z ramion, Clary stała z przymkniętymi oczami.
- Nie panikuj, ale mamy widownię – szepnął. - Skoro on tutaj jest, Hodge też musi być w pobliżu. Lepiej stąd chodźmy.
Clary otworzyła swoje zielone oczy i popatrzyła na niego rozbawiona. Czy po takim pocałunku nie powinna leżeć u jego stóp? Zamiast tego tylko się uśmiechała. Zapytała, czy Hodge ich szpieguje. Zapewnił ją, że nic takiego nie ma miejsca. Gdy tak trzymał ją za rękę, czuł przeskakujący z jednej dłoni do drugiej impuls elektryczny – jak to było możliwe?
Wtedy to zrozumiał. Wiedział już dlaczego ludzie trzymają się za ręce. Zawsze wydawało mu się, że chodzi o pewnego rodzaju zaborczość, jakby chciało się powiedzieć: To jest moje. Nic z tych rzeczy. Chodziło o utrzymywanie kontaktu. Porozumiewanie się bez słów: Chcę, żebyś była ze mną. Nie odchodź.
Chciał, żeby poszła z nim do jego sypialni. Ale nie to miał na myśli – żadna dziewczyna nie była w jego sypialni w tym celu. To była jego osobista przestrzeń, jego sanktuarium. Ale chciał, żeby Clary tam się znalazła. Chciał, żeby zobaczyła go w prawdziwej postaci, bez maski, którą zakładał przed całym światem. Chciał położyć się obok niej, wtulić się w nią. Chciał trzymać ją w ramionach, gdy ona będzie spać; zobaczyć ją taką, jaką nikt inny nie widział: bezbronną, śpiącą. Chciał na nią patrzeć i być widzianym.
Kiedy znaleźli się pod drzwiami do jej pokoju i Clary dziękowała mu za urodzinowy piknik, nie miał ochoty puścić jej dłoni.
- Zamierzasz iść spać? - spytał.
- A ty nie jesteś zmęczony?
Poczuł dziwny ścisk w żołądku, jakieś rozdrażnienie. Chciał przyciągnąć ją bliżej siebie, powiedzieć o wszystkim: o zachwycie, o nowo odkrytej wiedzy, o niepokoju i potrzebach.
- Jeszcze nigdy nie byłem bardziej rozbudzony.
Uniosła głowę, nieświadomie, a on pochylił się i ujął jej twarz wolną dłonią. Nie chciał jej całować – nie w takim miejscu, gdzie każdy mógłby im przeszkodzić – ale nie mógł się powstrzymać. Clary rozchyliła usta, przysunął się bliżej…
Dokładnie w tym momencie Simon otworzył drzwi sypialni i wyjrzał na korytarz. Clary odskoczyła od Jace’a, odwróciła głowę, a on poczuł się tak, jakby ktoś nagle zerwał mu plaster z rany. Simon coś mówił – wyrzucał z siebie potok wściekłych słów – i Jace przypomniał sobie wszystkie chwile, w których znalazł się w podobnej sytuacji. Całował jakąś dziewczynę w alejce za barem, a jej chłopak – lub nieszczęśnik, któremu wydawało się, że ma u niej szansę – patrzył na nich, jakby ktoś wyrwał mu serce z piersi.
Jace zawsze współczuł takiemu chłopakowi, ale ze swego rodzaju zdystansowaniem, jakby facet był aktorem odgrywającym scenę, w której łamano mu serce. Patrząc na Simona zdał sobie sprawę, że już nigdy więcej tak się nie poczuje. Clary skupiła na Simonie całą swoją uwagę, z żalem wymalowanym na twarzy. Zrozumiał, że w tej sztuce to nie Simon był tym facetem, który miał mieć złamane serce. Był nim Jace.
** Fragmenty dialogów pochodzą z książki “Miasto Kości”, w przekładzie Anny Reszki.
17 notes · View notes
lifewithkasia · 4 years
Text
Yattaman
Na początku była wola walki. Nonszalanckie uwolnienie telewizora z szafki zamykanej na wielką kłódkę. Sprawne manewry tak, by nikt nie zobaczył co dzieje się z pilotem w dłoni. Regularne próby uciszania pomruków niezadowolenia, a później własnych myśli, gdy pomruki przekształcały się w coraz głośniejszy jazgot. W końcu spektakularna kapitulacja, którą jedynie honor i stanowisko powstrzymały przed teatralnym trzaśnięciem pilotem o ziemię i ucieczką z pola bitwy.
Tak wyglądało, mniej więcej, każde przedpołudnie w mojej grupie przedszkolnej, gdy nadchodziła godzina telewizyjna. W roli przegranego występowała jedna z pań przedszkolanek. W roli zwycięzców my – waleczne średniaki. A bitwa była o… Yattaman.
Tumblr media
Ostatni bal karnawałowy w przedszkolu (kliknij i czytaj). Jak widać nie doczekałam się stroju Yattamana...
Na zakończenie każdego odcinka czarne charaktery Drombo pozostawały w negliżu i uciekały na piechotę, hen  za horyzont, przed wstydem i zwycięskimi Yattaman. W tym czasie ich niszczycielski robot dogorywał gdzieś w oddali. Przedszkolanki zdegustowane głównymi bohaterami czasem podejmowały próby nawrócenia placówki na edukacyjny charakter i zamiast na Polonię 1, pstrykały na Jedynkę, gdzie rozpoczynało się właśnie „Domowe przedszkole”. Gwiazdy tej sztandarowej produkcji (dziś wzbudzaliby raczej niepokój politycznie poprawnych obywateli), to aktorzy śpiewający piosenki i ćwiczący dykcję z wiecznie przestraszonymi dziećmi. No i jeszcze Hałabała, walczący o grand prix w kategorii „creepy” z Kulfonem. Jedynym wytłumaczeniem akceptacji tej makabrycznej kukiełki był wciąż drzemiący w nas szczątkowy gen homo sovieticusa. Zresztą, kolejnych dowodów na obecność genu nie trzeba daleko szukać. W końcu na początku lat 90. najlepszym momentem dnia dla dzieci w wieku od 3 do 5 lat było… oglądanie japońskiej anime. Z włoskim dubbingiem. Z końca lat 70. Tak czy siak, przedszkolanki edukację musiały przesunąć na popołudnie, zostawić rodzicom i Panu Tik Takowi, pierwszemu oficjalnemu hipsterowi w Polsce, który wtedy wyglądał po prostu jak pierwszy lepszy wujek z wąsem. Dla dzieci z mojego otoczenia w latach 90. nie liczył się żaden inny kanał, tylko Polonia 1. W mojej grupie przedszkolnej liczyła się tylko Yattaman. I jeśli przedszkolanki chciały, we względnym spokoju, dotrwać do końca dnia pracy, musiały to uszanować.
Yattaman. Tak naprawdę nikt nie wiedział o co w tej bajce chodziło, ale to nie było ważne. A może najbardziej nęcąca była w niej… powtarzalność? Kiedy biedne dzieci z Domowego Przedszkola musiały męczyć się nad ćwiczeniem rysunku czy lepieniem figurek z plasteliny, my mogliśmy oddawać się zupełnej hipnozie, odłączającej szare komórki. W moim przypadku spotęgowanej głaskaniem po głowie przez przyjaciółkę K. To była wymarzona wersja leżakowania i przedszkolnego podwieczorku. Jestem pewna, że każdy z moich kolegów i koleżanek do tej pory potrafi zanucić jingiel, który pomijając psychodeliczne rytmy na pograniczu disco-polo i monotonny głos lektora, przebijającego się przez tekst piosenki również śpiewanej po włosku, w tamtych czasach interpretowanego przeze mnie jako japoński, tylko podbijał emocje towarzyszące każdej nowej odsłonie. No właśnie, tylko jakie emocje? Wszyscy od początku wiedzieli jak skończy się kolejny odcinek i kto wygra, zdradzała to już piosenka. Jestem pewna, że nikt z nas nie zagłębiał się również w szczegóły odwiecznej walki między Yattaman, a Drombo. O istnieniu tajemniczego kamienia zwanego Dokuro, który dawno temu roztrzaskał się na kawałki rozrzucone po całej Ziemi i ma moc ujawnienia lokalizacji największego złoża złota na świecie, w przedszkolu nie wiedział zapewne nikt. Ale to nie było ważne. Gdybyśmy mieli wtedy czym handlować, prawdopodobnie otworzylibyśmy mini STS obstawiający zakłady i dający w zastaw wszystko, nawet swój ulubiony worek na kapcie, by tylko wygrać zakład o to, na którym robocie do walki ze złem wyjadą dziś Yattaman. No i ten dreszczyk emocji na końcu każdego odcinka, połączony z próbą totalnej samokontroli, by na głos nie wykrzyczeć: GOLASY!!! To mogłoby oznaczać koniec przygody z Yattaman w godzinach pracy przedszkola, dlatego każdy z nas starał się zatrzymać na rubasznym chichocie.
Tumblr media
Jak widać w zerówce Yattaman odszedł w zapomnienie. Z kretesem przegrał z... Zorro.
Sama bajka w pewien sposób rozbudzała jednak wyobraźnię. Symulowanie jazdy na Yattakanie, wisząc na prętach zardzewiałego, przedszkolnego płotu, po którym ręce miały wgłębienia od drutów, resztki odłażącej farby i specyficzny zapach rdzy na skórze. Żmudna nauka tańca zwycięstwa z zaangażowaniem nieobecnym nawet podczas rytmiki, do tego stopnia, że podczas prób niejednokrotnie zarobiło się od partnera lub partnerki łokciem. A przede wszystkim przepychanki słowne kto jest bardziej podobny do Yattaman i przed kolejną zabawą karnawałową już na pewno namówi mamę na uszycie ich stroju, by zdeklasować konkurencję. Nie mówiąc już o tym, że patrząc z dzisiejszej perspektywy na głównego bohatera bajki, jestem z stanie wyciągnąć daleko idące wnioski i powiązać jego wygląd z moim idealnym typem mężczyzny. Tylko te dzwony…
Przedszkolna przygoda z Yattaman w zasadzie była moją jedyną wspólną historią z anime. Tak jak w przypadku Mango TV (kliknij i czytaj), pozostałam wierna pierwszej telewizyjnej miłości, dlatego nigdy nie zainteresowałam się królującymi w młodszych klasach Sailor Moon. Krótki epizod z Super Świnką również mnie nie złamał, a kolejne przeprowadzki i zderzenie się z równieśnikami na Podhalu, którzy nigdy wcześniej nie słyszeli o Yattaman, utwierdziły mnie w przekonaniu o słusznym wyborze bycia ich ambasadorką do dziś.
 Yattaman
In the beginning there was a will to fight. Nonchalant release of the TV from the locker with a large padlock. Smooth maneuvers so that nobody can see what is happening with the remote control in the hand. Regular attempts to silence the murmur of discontent, and then own thoughts as the murmur was transforming into an ever louder clamor. In the end, spectacular capitulation, which only honor and position prevented the theatrical pilot slamming into the ground and escaping from the battlefield.
That was, more or less, every morning in my kindergarten group when the TV hour was coming. One of the kindergarten ladies played the loser role. We - the brave kids - were winners. And the battle was about... Yattaman.
Tumblr media
Last carnival party in the kindergarten (click and read). As you can see, I didn’t manage to become Yattaman...
At the end of each episode, the villains remained negligee and fled on foot over the horizon from shame and from the victorious Yattaman. At the same time, their destructive robot was dying somewhere in the distance. Preschoolers disgusted with the main characters sometimes made attempts to convert the institution to an educational character and instead of Polonia 1, they picked public TV channel, where the "Home kindergarten" was just beginning. The stars of this flagship production (today they would rather raise the concerns of politically correct citizens) were actors singing songs and practicing diction with eternally frightened children. There was also Hałabała, fighting for the grand prix in the "creepy" category with Kulfon. The only explanation for the acceptance of this macabre puppet was the homo sovieticus gene still dormant in us. Anyway, you don't have to look far for further evidence of the presence of this gene. Finally, at the beginning of the 90s, the best moment of the day for children aged btween 3 to 5 was... watching Japanese anime. With Italian dubbing. From the late 70s. Anyways preschoolers had to leav the education to the afternoon, fror parents and Mr. Tik Tak, the first official hipster in Poland, who at that time looked like every uncle with a mustache. For children from my surroundings in the 90s, no other channel mattered more than Polonia 1. In my preschool group, only Yattaman was important. And if preschoolers wanted to get to the end of the work day in relative peace, they had to respect it.
Yattaman. Nobody really knew what was the story about, but it didn't matter. Or maybe the most alluring was... the repetition? When poor children from the „Home Kindergarten” had to bother with drawing exercises or making plasticine figurines, we could indulge in complete hypnosis, disconnecting gray cells. In my case, intensified by stroking the head by my friend K. It was the dream version of napping and kindergarten afternoon tea. I am sure that each of my colleagues is able to hum a jingle even now, which, apart from the psychedelic rhythms on the border between disco-polo and the monotonous voice of the teacher, breaking through the text of the song also sung in Italian, interpreted by me as Japanese at that time, was only raising the emotions accompanying each new episode. Well, but what emotions? Everyone knew from the beginning how the next episode would end and who would win was already revealed even in the song. I'm sure none of us went into the details of the eternal battle between Yattaman and Drombo. Probably noone in the kindergarten knew in about the existence of a mysterious stone called Dokuro, which long ago shattered into pieces scattered throughout the Earth and has the power to reveal the location of the largest gold deposit in the world. But it didn't matter. If we had something to trade then, we would probably open a mini STS placing bets and pledging everything, even your favorite bag for slippers, just to win on which robot to fight evil will choose Yattaman today. And this thrill at the end of each episode, combined with an attempt at total self-control, not to shout out: naked!!! This could mean the end of the adventure with Yattaman during the kindergarten's working hours, which is why each of us tried to stop on a frivolous giggle.
Tumblr media
As you can see, in my last year of kindergarten, Yattaman became forgotten, loosing the fame fight with Zorro.
The fairy tale itself somehow awakened the imagination. Simulated driving on Yattakan, hanging on the bars of a rusty, preschool fence, after which the hands had hollows from wires, remnants of decreasing paint and a specific smell of rust on the skin. The painstaking learning of the dance of victory with commitment not present even during rhythm, to such an extent that during rehearsals often earned an elbow from a partner. And above all verbal scuffles who is more like Yattaman and before the next carnival party will definitely persuade their mother to sew their costume to outclass the competition. Not to mention the fact that looking from today's perspective of the main character of the fairy tale, I am able to draw far-reaching conclusions and associate his appearance with my ideal type of man. Only those flare trousers...
The preschool adventure with Yattaman was basically my only common path with anime. As with Mango TV (click and read), I remained faithful to my first television love, which is why I never got interested in Sailor Moon's junior classes. A short episode with Super Pig didn't break me either, and subsequent removals and a collision with my peers in Podhale, who had never heard of Yattaman before, confirmed my belief in the right choice of being their ambassador to this day.
1 note · View note
lamus-dworski · 5 years
Text
Did I hear something about the southern Poland? :) If I may, a handful of quotes concerning kukiełka also in non-newborn context and outside of Podegrodzie region.
Święta! Wilija! Już obrus na stole, Na obrusie kukiełka bez skazy, Miód, opłatki i świeca… w zespole My wokoło, wokoło obrazy. Ojciec świecę nabożnie zapala…
Holy! [Christmas] Eve! The table is already covered with cloth, A flawless kukiełka on it, Honey, wafers and a candle… together Us gathered around, surrounded by [holy] paintings. Father lights the candle reverentially…
untitled poem by Wincenty Byrski (1870-1939) from Kozy in Bielsko County published in Z dziejów parafii Świętych Szymona i Judy Tadeusza w Kozach, Kraków 1998
And from a letter of Jan Krzeptowski-Sabała to Wanda Lilpop, mother of Jerzy Lilpop, most probably between 1887-1888: I takie mie się dobre śnisko wczoraj wyśniło, ze wiózek cały wóz chleba, a chlebicek to się rad na dobre śnije, a na przodku na tym wozie leżała tak wielga kukiełka bilutka z pszenicnej mąki pikna, ani nigdy w zyciu takiej nie widziałek, to ma być na dobre takie śnisko;
Such a good dream I dreamt yesternight, that I was driving a whole wagon full of bread - and the bread dreams for a good luck - and on the front of that wagon there was a big white kukiełka of wheat flour, beautiful, never had I seen such one in my life, so it must bode well, such a dream;
cited after Wierchy, vol. 30 (1961)
above submitted by @life-of-architecture
Ach, dziękuję bardzo♥ Jeżeli pozwolisz, chciałabym dodać te cytaty na koniec artykułu o podegrodzkich kukiełkach, z odnośnikiem do Twojego bloga.
Thank you so much! I find kukiełki fascinating, and there are lots of related customs in other parts of Poland. I find it interesting for example when compared to other ceremonial / ritual (I can never decide how to translate “obrzędowe”) figurines made from bread, like the “byśki” or “nowe latko” from Kurpie which I haven’t covered yet. Bread and pastries appear during so many important moments in the cycle of life, be it the byśki, szczodroki and others made for new years, or the many types of ceremonial kołacze made for weddings or funerals, or just during the regular “bread and salt” greetings. It’s crazy how important bread used to be. Robert Szyjewski in his book about the religion of the Slavs wrote about sourdough being seen as ‘primeval substance’, and bread as a ‘divine creation’.
As it comes to the name itself and recipes, I know that in the region of Podhale kukiełka = sweet chałka, while around Kraków kukiełka is a regular spindle-shaped yeast bread (apparently Kleparz was famous for it, see kukiełka lisiecka). However I don’t have informations about the latter being used for any sort of specific ceremonial reasons.
And here’s a kukiełka from vicinity of Łowicz.
13 notes · View notes
artinbrief · 4 years
Text
Polska. Jestem w Polsce
Polska. Jestem w Polsce
Prace Leszka Jasińskiego uwielbiamy za werystyczny detal i patos vanitas. W tych rzeźbach jest skrajny naturalizm i tradycja barokowej sztuki religijnej. Postacie lepione z gliny epatują brzydotą, są uszminkowane, a z ust zwisa im niedopałek papierosa. Jasiński nie idealizuje. Świat pokazuje dosadnie, nawet karykaturalnie, z lekką ironią, prześmiewczo. Tylko zobaczcie ten przedwyborczy film!
View On WordPress
0 notes
Text
👉" Przypomniałem sobie te wszystkie miesiące, które nastąpiły potem, kiedy brnąłem przez miasto, przez ludzi, przez życie, z tępym bólem czegoś, co nazywa się sercem, ale jest chyba tylko samym, właściwym, prawdziwym, jedynym piekłem; kiedy codziennie umierałem i zmartwychwstawałem na nowo, aby kochać i aby przegrywać swoją miłość; i kiedy zrozumiałem, że właściwie w tej największej sprawie życia ludzie nie są w stanie pomóc sobie nawzajem i że są wobec siebie bezwładni jak kukiełki, którym puszczono sznureczki"
M. Hłasko, "Amor nie przyszedł dziś wieczorem"
2 notes · View notes
turstrigo · 5 years
Text
POLAND
LET’S GO POLAND LET’S GO
dramatic folk
this is way better than cleo
“ubrane jak pyzy, jak kukiełki” - mama
WAY better than sexy butter churning
5 notes · View notes
x-melancholy-x · 6 years
Text
"Oczy zamknięte a zasnąć nie mogłem
w sumie to nie wiem co miałem, nerwice czy fobie, czy robiłem progres.
Ja nic już nie czułem dosłownie byłem zżarty od środka, jedyne co mnie tu trzymało to moja mała istotka"
OLG - Kukiełki 🥀
@x-melancholy-x @sarcastic-depressed @x-miss-you-x
25 notes · View notes
imbumblledi · 5 years
Text
Preludium deszczowe część II - Kukiełki bez twarzy
Tumblr media
Tytuł: Preludium deszczowe
Autorka: Bumblledi
Parring: Larry Stylinson
Banner: smallworldinsideofme
Data publikacji: luty/marzec
Fabuła: Harry i Louis nigdy nie mieli się spotkać, ale los lubi płatać figle. Za sprawą jednego, niechcianego, biletu ich życie odmienia się.
Od autorki: Pisanie tego rozdziału zajęło mi nieco dłużej, niż planowałam, ale jest. Kolejny pewnie pojawi się w podobnym odstępie czasu. Miłego czytania! :)
~~~
Następnego dnia, jak tylko zaczął swój dyżur, Niall wpadł do jego gabinetu niczym burza, zajmując miejsce przy biurku. Uśmiechał się szeroko, a jego oczy lśniły dziwnym blaskiem i przez chwilę Harry pomyślał, czy aby na pewno wszystko było w porządku z jego przyjacielem.
- Jak było wczoraj na koncercie?
Harry zmarszczył brwi, nim spojrzał na niego pytająco.
- Skąd wiesz, że poszedłem na koncert? – zapytał, przeglądając karty swoich dzisiejszych pacjentów – O ile pamiętam, powiedziałem, że nigdzie się nie wybieram.
Niall machnął ręką, zupełnie nie przejmując się słowami przyjaciela, jakby wiedział, że pomimo tego co powiedział, zrobił zupełnie inaczej.
- Przestań. – powiedział – Oboje dobrze wiemy, że poszedł na ten koncert.
- A niby skąd możesz to wiedzieć? – uniósł na niego swój wzrok.
- Jestem twoim najlepszym przyjacielem, jakbyś zapomniał. I znam cię lepiej, niż ci się wydaje. – wyjaśnił, wzruszając przy tym lekko ramionami. – Dobrze wiem, że wyrzuty sumienia nie pozwoliłby ci spokojnie iść do domu, gdybyś mi odmówił zwłaszcza, że przyniosłem ten bilet specjalnie dla ciebie. Plus, sprawdziłem kosz zaraz po twoim wyjściu – zabrałeś bilet.
Harry jęknął, odkładając karty pacjentów z powrotem na biurko i patrząc groźnie na przyjaciela. - Jesteś okropny – powiedział, czym wywołał śmiech blondyna – Dlaczego ja się w ogóle z tobą przyjaźnię?
- Może dlatego, że nie masz nikogo innego oprócz mnie? – zapytał, ale wcale nie oczekiwał odpowiedzi – I dlatego, że nigdzie nie wychodzisz nawet, jak próbuję cię wyciągnąć. I…
- Okej, zrozumiałem. – przerwał jego wypowiedź – Nie musisz dalej wymieniać.
Niall uśmiechnął się zwycięsko. – Więc jak było na koncercie? – ponowił pytanie.
Tym razem to Harry uśmiechnął się delikatnie.
- Fajnie. – powiedział cicho, przypominając sobie wczorajszy wieczór i pięknego szatyna, grającego na fortepianie – Naprawdę fajnie i… nie myślałem, że tak bardzo to polubię.
- Widzisz? – ucieszył się blondyn – A tak bardzo nie chciałeś iść.
Harry westchnął.
- Wiem. – przyznał – I cieszę się, że jednak tam poszedłem. To był bardzo dobry wieczór.
Nie chciał się przyznawać przed Niallem, że tak naprawdę to był najlepszy wieczór, jaki miał od dłuższego czasu. Blondyn zaraz zacząłby wypytywać o szczegóły, a póki co Harry nie chciał się tym z nikim dzielić. Uroczy szatyn był póki co tylko dla niego i tylko w jego głowie i nikt nie musiał wiedzieć, że Harry wykupił bilety na wszystkie jego nadchodzące koncerty, by móc popatrzeć na niego trochę dłużej.
- Powinieneś częściej mnie słuchać. – powiedział Niall nim podniósł się, gdy pielęgniarka oznajmiła mu, ze ma pacjenta.
- Tak. – przyznał Harry cicho, gdy blondyn opuścił już jego gabinet – powinienem.
~~~
Przychodził na każdy koncert, za każdym razem siadając w pierwszym rzędzie, by mieć dobry widok na scenę i Louisa. Jego imię było napisane na broszurce, którą dostał na pierwszym koncercie i Harry nie mógł się nie uśmiechnąć, gdy pierwszy raz przeczytał jego imię. Było śliczne i idealnie pasowało do tego pięknego chłopca, którego Harry podziwiał prawie każdego wieczora.
Przyglądał, jak jego smukłe palce suną po klawiaturze fortepianu, jak jego ramiona poruszają się z każda kolejną nuta, a mały uśmiech formuje na wargach, gdy gra te weselsze nuty. Jego włosy zaczesane są na bok, a grzywka opada, gdy chłopak bardziej pochyla się nad fortepianem i Harry ma dziwną chęć wyciągnięcia dłoni i poprawienia jej tak, by nie zasłaniała jego pięknej twarzy. Chłopak ma wystające kości policzkowe i mały, drobny nosek i to wszystko o czym Harry jest w stanie myśleć. Wydawać by się mogło, że przyszedł tu dla muzyki, przez cały koncert nie ruszając się nawet o milimetr, ale to dalekie od prawdy. Nie jest w stanie powiedzieć, jakie utwory gra Louis, czy są ładne, czy nie bo w ogóle nie zwraca na to uwagi. Wszystkim, co zajmuje jego myśli i umysł jest Louis, tylko on.
Zanim chłopak zaczyna grać ostatni utwór rozgląda się po publiczności. Jego wzrok gładko sunie po wszystkich twarzach, które przyszyły posłuchać jego gry, a gdy dociera do Harry`ego zatrzymuje się na chwilę. To zaledwie ułamek sekundy, w czasie której ich oczy spotykają się i może, ale tylko może Harry ma wrażenie, jakby kącik ust Louisa drgnął, w ten dobry sposób. Sam uśmiecha się delikatnie i wtedy Louis odwraca wzrok, z powrotem skupiając się na fortepianie. Przez chwilę wszystko pogrążone jest w ciszy, tak wielkiej, że chłopak doskonale słyszy bicie swojego serca, które przyspieszyło po ich kontakcie wzrokowym, a później rozlega się pierwszy dźwięk.
To znana melodia – Louis gra ją na każdym swoim koncercie, za każdym razem na samym końcu. To jedyna melodia, na której Harry się skupia odkąd usłyszał ją po raz pierwszy. Jest wyjątkowa, gdy ostre nuty przechodzą powoli w te łagodne, a całe napięcie zmienia się w przyjemne ciepło i spokój. Jest piękna dokładnie tak samo, jak Louis, od którego chłopak nie potrafi oderwać swojego wzroku. Gdy koncert dobiega końca, Harry jak zwykle podnosi się z opóźnieniem i jaki ostatni opuszcza salę. Zanim to robi, jeszcze raz ogląda się za siebie mając nadzieję zobaczyć ponownie Louisa, ale tak się nie dzieje za wyjątkiem tego jednego wieczoru, gdy Harry widzi go przy fortepianie, zamykającego klawisze i zbierającego swoje nuty. Przygląda mu się przez chwilę dopóki Louis nie podnosi swojego wzroku i ich oczy ponownie się spotykają. Patrzą na siebie przez chwilę, zanim Harry decyduje się posłać szatynowi swój uśmiech, który ku jego zdziwieniu chłopak odwzajemnia. I zanim Harry jest w stanie nacieszyć nim swoje oczy Louis opuszcza wzrok, zabierając nuty i czym prędzej opuszczając salę, udając się za kulisy.
~~~
Widział go.  
Przychodził na każdy koncert i zawsze zajmował miejsce z przodu. Sam zerkał chwilami w jego stronę, by zobaczyć, że ten nie spuszczał z niego wzorku nawet na minutę. Wyglądał, jak zahipnotyzowany, gdy jego wzrok śledził każdy ruch szatyna i Louis skłamałby, gdyby powiedział, że nie pochlebiało mu to.
Wszyscy przychodzili na jego koncerty wyłącznie dla muzyki, tylko dla niej, a on zdała się przychodzić tu dla niego i to w pewien sposób było pocieszające. Ludzie wokół niego się zmieniali – na każdym koncercie widział nowe, obce twarze, a ten chłopak był jedyną stałą rzeczą w tym wszystkim oprócz niego samego i repertuaru, który zawsze pozostawał ten sam, dopóki seria recitali nie dobiegła końca. I może to było dziwne, ale czuł się z tym dobrze. Nie znał tego chłopaka, nie wiedział o nim zupełnie nic, ale to nie przeszkadzało mu, by każdego koncertu odwracać twarz nieco w bok, szukając jego obecności. I zadziwiająco – nigdy się przy tym nie zawiódł. Uśmiechał się wtedy delikatnie do siebie bo znów czuł się tak, jakby nie był sam. Jakby miał dla kogo grać w ten szczególny sposób.
~~~
Pakował swoje ostatnie rzeczy, gdy usłyszał pukanie do drzwi. Podszedł do nich i otworzył je, a jego oczom ukazał się chłopak – dokładnie ten sam, który każdego koncertu zajmował miejsce z przodu. Miał w końcu możliwość zobaczyć go z bliska, więc wykorzystał ją, przypatrując się jego twarzy. Miał ostro zarysowaną szczękę, szeroki nos i długie, kręcone włosy, które opadały na jego ramiona. Był przystojny, bardzo przystojny, ale to nie jego uroda zwróciła szczególną uwagę szatyna, ale oczy – jasne, zielone niczym trawa na wiosnę. Błyszczały zupełnie tak, jakby ktoś umieścił w nich światełka. Radosne, ale za tą radością kryło się coś jeszcze i Louis dopiero po chwili był w stanie zrozumieć, co to było.
To była niepewność.
- Cześć Louis– usłyszał powolny i lekko zachrypnięty głos, który sprawił, że poczuł dziwne ciepło w dole brzucha.
- Cześć – odpowiedział cicho, patrząc na chłopaka z zaciekawieniem – Mogę ci w czymś pomóc?
Harry zarumienił się lekko.
- Ja, umm… Przyszedłem ci pogratulować koncertu – odpowiedział – Był naprawdę dobry.
Louis skinął lekko głową, nie bardzo wiedząc, co ma powiedzieć. Odkąd jego mama zmarła, nikt nigdy nie przychodził do niego po koncertach. Uśmiechnął się w zamian delikatnie.
- Dziękuje. – odparł – Cieszę się, że ci się podobał.
Harry uśmiechnął się, tym razem pewniej, a małe dołeczki pokazały się w jego policzkach.
- Bardzo. – przyznał szczerze – Gdyby tak nie było, nie przychodziłbym na każdy twój występ.
Oboje zachichotali i to jakby całkowicie zwolniło blokadę, która ich trzymała. Napięcie wokół nich zniknęło zastąpione ciekawością.
- Widziałem cię. – powiedział mu Louis, na co Harry zarumienił się lekko – Zawsze siadałeś z przodu.
- Tak. – wzruszył ramionami – Chciałem móc wszystko dobrze widzieć.
Psotny błysk pojawił się w niebieskich oczach.
- Co chciałeś widzieć? – zapytał – O ile wiem, muzyki klasycznej się słucha, a nie się ją ogląda.
Harry otworzył na chwilę buzię, ale zupełnie nie wiedział, co ma powiedzieć. Z jego twarzy na raz odpłynęły wszystkie kolory – Louis go przyłapał.
- Spokojnie – postanowił nie bawić się dłużej jego kosztem, choć musiał przyznać, że mina chłopaka była naprawdę urocza – Tylko się drażniłem. – zapewnił – Bardzo doceniam to, że przychodzisz na moje koncerty. Mało kto przychodzi na więcej niż jeden.
Chłopak wypuścił z płuc powietrze, o którym nawet nie wiedział, że je wstrzymywał.
- Cóż… Bardzo mi się podobały – powiedział z małym uśmiechem, a następnie wyciągnął zza pleców małe opakowanie i wręczył je chłopakowi – Proszę, są dla ciebie.
Louis przyjął je z lekkim zdziwieniem.
- Czekoladki?
Harry potarł nerwowo swój kark.
- Tak. – odparł – Chciałem kupić kwiaty, ale nie wiedziałem, czy lubisz, więc pomyślałem o czekoladkach. Mam nadzieję, że trafiłem.
Louis uśmiechnął się ciepło, patrząc na chłopaka z iskierkami w oczach. Dawno kit nie zrobił dla niego czegoś takiego.
- Tak. – zapewnił – Bardzo dziękuję,….
- Harry. – dokończył za niego, widząc zakłopotanie na twarzy szatyna – Nazywam się Harry.
Uśmiech Louis poszerzył się.
- Bardzo dziękuje, Harry.
Skomentuj :)
5 notes · View notes