Tumgik
#Wycofana
pgasiorek · 2 months
Text
Branie odpowiedzialności, czyli dawanie odpowiedzi
Tumblr media
O „Drodze rzadziej przemierzanej” Morgana Scotta Pecka pisałem bodajże tydzień temu, natomiast o „Darze Terapii” Irvina D. Yaloma wspominałem zaledwie wczoraj. Dziś znów nawiąże do obu tych książek w związku z kwestią brania odpowiedzialności. To w ogóle bardzo ciekawy i niezmiernie ważny w kontekście pomagania temat, choć – taka uwaga na marginesie – odnoszę czasem wrażenie, że jego ranga nie zawsze jest wystarczająco uwypuklana. Yalom* pisze wprost, że jeżeli zmiana ma być istotna i trwała, musimy przekonać naszego klienta/pacjenta do wzięcia odpowiedzialności, czyli uznania własnego udziału w tym, co jest przyczyną cierpienia i zwrócić mu uwagę na rolę jaką sam w tym wszystkim odgrywa. Wyobraźmy sobie kogoś opowiadającego w jak ciężkich warunkach przyszło mu dorastać i  aktualnie funkcjonować i właśnie tym tłumaczącego nadużywanie alkoholu. Pijący, agresywni rodzice i tacy sami koledzy ze szkoły i podwórka; praca, gdzie normą jest rozpoczynanie dnia od przynajmniej piwa, mieszkanie na kredyt, którego raty pochłaniają większą część zarobków, wycofana, niewspierająca żona, obojętne, żyjące poza domem dzieci itd. Także i tutaj konieczne jest znalezienie i pokazanie obszaru za który ten człowiek ponosi odpowiedzialność. W przeciwnym razie nie będzie szans na zmianę, gdyż przyjmując taką optykę i zgadzając się, że problem jest rezultatem zewnętrznych okoliczności na które ma się bardzo niewielki wpływ lub nie ma się go wcale, nic nie można by było zrobić. A przecież –  choć prawdą jest, że ktoś taki w życiu nie miał i nie ma lekko –  prawdą jednak nie jest, że na nic nie ma wpływu. Musi zatem istnieć jakiś obszar, za który mógłby wziąć odpowiedzialność. Jest on tym, nad którym możemy realnie razem pracować. Yalom nazywa to tak: „Nawet jeżeli 99% zła, które ci się przytrafia to wina kogoś innego, ja chcę się przyjrzeć temu jednemu procentowi – części, za którą odpowiedzialny jesteś ty. Musimy się przyjrzeć roli, jaką odgrywasz, nawet jeżeli ta rola jest bardzo ograniczona, ponieważ to tutaj mogę ci najbardziej pomóc.”** Peck natomiast w „Drodze rzadziej przemierzanej” ujmuje to w ten sposób: „Nie rozwiążemy problemu, jeśli powiemy sobie: „To nie jest mój problem”. Nie rozwiążemy problemu, modląc się o to, żeby ktoś inny go za nas rozwiązał. Aby móc rozwiązać jakiś problem, muszę sobie powiedzieć: „To jest mój problem i to ja muszę go rozwiązać”. Mnóstwo ludzi chce jednak uniknąć bólu związanego ze swoimi problemami i mówi sobie: „Ten problem ściągnęli na mnie inni ludzie albo okoliczności społeczne, na które nie mam wpływu, a więc inni ludzie albo społeczeństwo powinni rozwiązać za mnie ten problem. Tak naprawdę to nie jest mój osobisty problem”.”***
*”Dar terapii. List otwarty do nowego pokolenia terapeutów i ich pacjentów” Irvin D.Yalom, wyd. Czarna Owca 2023, str. 193 **”Dar terapii. List ...” Irvin D.Yalom, wyd. Czarna Owca 2023, str. 194 ***Morgan Scott Peck „Droga rzadziej przemierzana” Tłum.: Tomasz Bieroń. Zysk i S-ka Wydawnictwo s.j., Poznań 2016
3 notes · View notes
mateopoznan · 9 months
Text
Tumblr media Tumblr media
Akademia pana Kleksa (2023)
Te wszystkie Sagale, WOW, Maszyny Zmian, czy nawet Magiczne Drzewo cierpiały na niskie budżety, chałupnicze metody i dużą dawkę umowności. Grało to zazwyczaj dobrze, ale aż prosiło o dofinansowania. Gdy masz 12 lat może to zachwycać, ale z więkiem musisz ubrać okulary konwencji i zrozumienia dla możliwości finansowych. I o to wchodzi Kawulski z workiem złota mówiąc sprawdzam.
Cóż wizualnie jest efektownie, sama storys jak na gatunek nie jest infantylna i cukierkowa, a nawet jest jedna scena prawdziwej grozy. Problem jest inny. Wrzucono za dużo do scenariusza, przez co nie czuć upływu czasu, a także relacji które wytwarzają się między bohaterami. To, co zapewne trwało miesiącami, widz traktuje jak góra tydzień. Zwłaszcza młodszy widz, może tego nie złapać. Za bardzo dbano o z grubsza wierność oryginałowi, co przy o wiele krótszym metrażu musiało oznaczać wyrzeczenia. Ja bym szedł w autorski remix, niż takie przetworzenie pierwowzoru. Co gorsze, całość się wlecze. To przepchanie historii wprowadza nie tylko chaos, ale może też nużyć. Ostatecznie mam wrażenie niedopracowania scenariusza i ostrych cięć już w trakcie realizacji. Kurde, albo nie robić z tego filmu, tylko serial, wtedy mogłoby się to sprawdzić.
Muzyka. Na szczęście nie jest to musical tak jak oryginał, a muzyka jest raczej tłem i nie pcha się nie pierwszy plan. Często oddaje hołd do klasyki z pierwowzoru, a gdy jest autorska to pompatycznie, ale bez zbędnego patosu gra i podkręca klimat świata przedstawionego. Dobra rzemieślnicza robota.
Aktorsko jak na gatunek jest dobrze, Kot jako Kleks jest ok, choć mógł stworzyć coś bardziej autorskiego, niż wariacja wokół Jack Sparrowa. Młodzi aktorzy raczej sprawnie, główna bohaterka nieco wycofana, acz mogło być to zabiegiem celowym.
Scenografie ciekawe, to nie jest moja estetyka, ale doceniam - nie ma wstydu.
Twórca oprócz worka złota przyniósł też trochę sucharów i niskiego lotu dowcipu, co jednak nie razi.
Trochę szkoda, bo wyszedł przeciętniak, który zaraz zapomnimy, a zarówno oryginał jak i samo uniwersum są spektakularne i miały potencjał na globalną franczyzę.
8 notes · View notes
czupiradlo · 4 months
Text
ᴢʜɢ: ᴄᴇʟɪɴᴀ ᴡᴀᴅᴏᴡɪᴄᴢ [ʷʳᶻᵒˢᵒʷᵒ_2.1]
Starsza wnuczka Serwacego Gawlika. Wysoce uzdolniona akademicko, miła dziewczyna o sympatycznej twarzy, wychowana w wierze katolickiej, o głębokich morałach. Najmocniej z całej rodziny przeżyła śmierć dziadka. Przygotowuje się do wyjazdu na studia farmaceutyczne w Warszawie. Słup drugiej części badań.
Tumblr media
Celina na początku nie była przychylnie nastawiona do pomysłu obsadzenia jej siostry w roli królika doświadczalnego. Zdawała sobie sprawę, że ingerowanie w ludzkie DNA ze znikomą wiedzą na ten temat i wspieranie się jedynie chaotycznymi notatkami dziadka jest wyjątkowo inwazyjnym ruchem na młodym organizmie niespełna siedemnastolatki. Mimo to Regina naciskała. Z jakiegoś powodu zależało jej na zaangażowaniu się w eksperyment. Brała pod uwagę różne nieprzyjemne konsekwencje i wiedziała, że to, co robią, zakrawa o zabawę w Boga - nie była głupia, cechowała się wysoką inteligencją. Bez względu na zagrożenia, a być może właśnie przez nie, dziewczyna postanowiła i zamierzała się swej decyzji trzymać. To ona włoży na głowę sześcienny hełm, czy siostra tego chce, czy nie.
Wątpliwości
Eksperyment trwał przez kilka miesięcy. Cyśka, ukryta za maską kruczej głowy, sprawowała pieczę nad bezpieczeństwem siostry. Poleciła jej zapisywać wszystkie, nawet najdrobniejsze objawy i skutki uboczne na pustych stronicach notesu dziadka, licząc na to, że będzie miała do nich swobodny dostęp i w razie niepokojących sygnałów przerwie eksperyment.
W wieczór przed swoim wyjazdem do stolicy, w październiku 1972 roku, Cyśka spotkała się ze swoim chłopakiem, Beniaminem, na swojej werandzie pod domem. Mieszkała z rodzicami i siostrą na farmie, w odosobnieniu od reszty wioski, więc nie zagrażały im żadne wścibskie spojrzenia. Para kierowała się różnymi intencjami, idąc na spotkanie. Dziewczyna chciała porozmawiać z lubym o siostrze, martwiła się o nią. Młoda Wadowiczówna, z reguły nieobecna, wycofana, milcząca, o oceniającym spojrzeniu, stała się nerwowa. Łatwo było wyprowadzić ją z równowagi. Miewała krwotoki, gęsto cieknące z nosa. Zaczęła o wiele częściej wymykać się z domu, znikała na kilka dni i wracała, w milczeniu przyjmując reprymendy od rodziców, którzy za żadne skarby świata nie podejrzewali, że w piwnicy ich domu dochodzi do przełomowej dla epoki sensacji. Celina stanęła przed dylematem - skoro wyjeżdża, czy powinni kontynuować eksperyment? Co, jeśli pod jej nieobecność wydarzy się coś niedobrego? Nie będzie w stanie w razie wypadku szybko wrócić z mazowieckiej Warszawy do Wrzosowa na Mazurach. Beniamin był odmiennego zdania. Możliwe, że odsuwając Reginę od płynów i cotygodniowego napromieniowywania w Skrzyni Gawlikowej, dziewczyna zareaguje jak narkoman na odstawienie mefedronu. Bez Celiny nie poradzą sobie sami. Chłopak nieśmiało zaproponował najprostsze rozwiązanie: Cyśka nigdzie nie pojedzie, zostanie we Wrzosowie i doprowadzi eksperyment do końca. Doszło do kłótni między kochankami, Celina nie mogła uwierzyć, że jej wieloletni chłopak nie potrafi zrozumieć, jak wiele dalsza nauka dla niej znaczy. Rozdzielili się w bardzo nieprzyjemnej atmosferze.
Feralna noc
Po awanturze z chłopakiem Celina usiłowała zasnąć, jednak nie była w stanie zmrużyć oka. Następnego ranka miała pojechać z tatkiem na pociąg do Warszawy. Choć położyła się przed osiemnastą, zegar w salonie wybijał dziesiątą w nocy, a dziewczyna dalej nie spała. W świetle latarki wylewała splątane myśli na karty swojego pamiętnika, gdy usłyszała poruszenie na parterze. Wyszła ze swojej sypialni i zeszła po schodach. Ojciec w gorączce szykował się do wyjścia. Słuchawka telefonu stacjonarnego wisiała niemrawo na pożółkłej tapecie. Celina wyjrzała ponad ramieniem ojca na szeroko otwarte drzwi, na zasnute dymem niebo i na cienką strużkę dymu, unoszącą się gdzieś za lasem nad wsią. Spełnił się scenariusz gorszy, niż wszystkie te, które roztrząsała w głowie i na papierze przez minione miesiące. Słowa ojca, zazwyczaj kategorycznego, zasadniczego i chłodno myślącego, teraz docierające do niej z jakiejś dużej odległości, stłumione przerażeniem i troską, tylko potwierdziły jej złe przeczucia.
“𝚁𝚎𝚐𝚒𝚗𝚔𝚊, 𝚍𝚣𝚒𝚎𝚌𝚔𝚘 𝚗𝚊𝚜𝚣𝚎, 𝚊𝚗𝚒𝚘𝚕𝚎𝚔… 𝚝𝚢𝚖 𝚛𝚊𝚣𝚎𝚖 𝚗𝚊𝚙𝚛𝚊𝚠𝚍𝚎 𝚜𝚘𝚋𝚒𝚎 𝚙𝚛𝚣𝚎𝚜𝚔𝚛𝚘𝚋𝚊𝚕𝚊. 𝙾𝚓, 𝚍𝚊𝚓, 𝙱𝚘𝚣𝚎, 𝚣𝚎𝚋𝚢 𝚝𝚘 𝚗𝚒𝚎 𝚋𝚢𝚕𝚊 𝚙𝚛𝚊𝚠𝚍𝚊…“
Tumblr media
2 notes · View notes
presleyowa · 2 years
Text
Sroda....
Dzisiejszy post bedzie dlugi i z pewnej czesci ciala. Jest zainspirowany dwoma sytuacjami. 
Jedna-zaczelam z K. ogladac serial ‘Young Sheldon’ o mlodym bohaterze serialu Teoria Wielkiego Podrywu. Jesli ktos nie wie, co sie dzieje-Sheldon jest geniuszem i ma swoje specyficzne zachowania. Dorasta w Texasie z rodzicami, starszym bratem i siostra blizniaczka. 
Druga-czasami zagladam na blogi, ktorych nie znam. Wczoraj weszlam na bloga, gdzie mloda dziewczyna opisuje, jak sie glodzi i inne tego typu motylkowane motywy. Zadna nowosc. Zwrocilam jednak uwage na inne posty. 
Tak jak i w serialu, jak i na blogu, pokazany jest urywek/wycinek z tego, jak pewne sytuacje dotykaja nie tylko osoby zainteresowane, ale rowniez ich rodziny. W przypadku Sheldona, jego rodzice i babcia w kolko nad nim skacza i sie martwia, w pewnym stopniu ignorujac dwojke innych dzieci. Na wyzej wymienionym blogu, matka dziewczyny szuka pomocy u specjalistow. 
Postanowilam napisac ten post z perspektywy takiej rodziny. Z perspektywy osoby, obok ktorej toczy sie dramat i mimo to, ze nie jestem bezposrednio zaangazowana w sprawe, dotknelo mnie i dotyka to codziennie. 
Mowi sie, ze dzieci same sie na swiat nie pchaja, ze nie robimy ich, zeby poprawic sobie sytuacje itp. Kiedy jednak juz sie pojawiaja i cos pojdzie nie tak, rodzice niemal zawsze staja na wysokosci i zadania i robia wszystko, by dziecku pomoc. Byc moze ociera sie to o zazdrosc-rodzice skacza i zamartwiaja sie jednym dzieckiem, a o drugim zapominaja. Nie o tym chce do konca rozmawiac. 
Chce porozmawiac/napisac o rodzicach. Takich jak moi rodzice. Zdecydowali sie na posiadanie dwojki dzieci, ja jestem mlodsza. W domu nie bylo problemow. Nie bylo patologii. Bylismy zwyczajna, przecietna rodzica. Do czasu. 
Wiele lat temu mojemu bratu, podobnie jak innym osobom na innych blogach, cos odbilo. Nazwijcie to zlym towarzystwem, szkola, wplywem rowiesnikow, faza przejsciowa. I dobrze by bylo, gdyby tak bylo. Po latach moge powiedziec, ze jest to juz faza permanentna. Bylo to grubo przed czasami internetu, podejrzewam, ze gdyby mialo to miejsce dzisiaj, efekt bylby jeszcze gorszy. 
Moi rodzice staneli na glowie-psychologowie, nauczyciele, rodzina, znajomi, przyjaciele, kosciol. Poruszyli niebo i ziemie, by pomoc mojemu bratu. W domu zmienilo sie wszystko. Zmienili sie sami rodzice. Wszystko krecilo sie wokol mojego brata i pod to bylo podporzadkowane. Nic nie dawalo oczekiwanego rezultatu. 
Z perspektywy czasu, tak jak i zauwazylam na wyzej wymienionym blogu, moj brat mial na to wyjebane. Nie wywalone, nie ignorancja, po prostu wyjebane. I nie dlatego, ze nie rozumial/widzial problemu. Mial dana pomoc i zwyczajnie to olewal. Mojego brata nie obchodzilo, ze niszczy siebie, rodzicow, innych. Mial na to wyjebane. Mial wyjebane na ich wysilki, lzy, zmeczenie, prosby i setki innych sytuacji. 
Z perspektywy rodzenstwa, bylo to okropne. Nasza rodzina wycofala sie z zycia rodzinnego i spolecznego. Moj ojciec kompletnie odcial sie od zycia rodzinnego. Moja matka zaangazowala sie w kosciol. Ja sama spedzalam duzo czasu poza domem, byleby tam nie byc. Zachowanie brata spowodowalo, ze z pewnej siebie dziewczyny stalam sie wycofana. Ze wzgledu na rozne sytuacje, ktore mialy wowczas miejsce, ten okres czasu jest w moim zyciu czarna dziura. Wyparlam z siebie wszystkie wspomnienia. 
Dostalam wzorzec ojca-ktorego nie ma i brata, ktory robi ci krzywde. Koledzy ze szkoly sie nade mna znecali. Bylam zaniedbana, poniewaz rodzice nie mieli juz sily, aby mi pomoc. Nie chcieli wdawac sie w cos, co i tak bylo wedlug nich walka przegrana. Nauczylam sie, ze pomocy nie ma i nigdy nie przyjdzie. 
Moj brat terroryzowal moich rodzicow, ktorzy zrobili dla niego wszystko. Zniszczyl nasza rodzine i nasze relacje. Od najmlodszych lat odcielam sie od niego, bo balam sie, ze pewnego dnia przekroczy granice i zrobi mi krzywde nie do naprawienia. Poniewaz z uplywem czasu wszystko sie nasilalo, a ja wsparcia i pomocy ze strony rodzicow nie mialam (rodzina odciela sie juz dawno), szybko wyprowadzilam sie z domu. Moj brat tam zostal, nie robiac nic. Ani policja, ani sady, ani kuratorzy ani nikt nie byl w stanie nam pomoc. 
Pewnego dnia stalo sie to, czego sie spodziewalam od lat. Moi rodzice zostali sami, zdewastowani, pograzeni w depresji, niemocy, niedowierzaniu. Na pomoc przyszla ponownie rodzina, znajomi, rozne instytucje. Po pewnym czasie rodzice staneli na nogi. Ja odchorowalam swoje rocznym epizodem depresji oraz fobiami, od ktorych do dzis nieskutecznie probuje sie uwolnic. 
Wszyscy odetchneli z ulga. Moi rodzice znowu odzyli. Mieli czas dla siebie i innych. Wszystko pieknie ladnie.
On wrocil. Znowu do moich rodzicow. Bez slowa przepraszam. Za to z jeszcze wiekszym bagazem problemow. I moi rodzice przyjeli go bez slowa. A mnie otworzyl sie noz w kieszeni. 
Kto kiedykolwiek dal komukolwiek prawo do niszczenia bliskich? Dlaczego po tylu latach nikt niczego sie nie nauczyl? Dlaczego on dalej bedzie ich niszczyl? Dlaczego on dalej niszczy nasza rodzine i innych dookola siebie? 
Nikt nigdy nie bedzie kochal nas tak, jak nasi rodzice. Nikt inny nie wybaczy nam tyle, co nasi rodzice. Na nikogo innego nie bedziesz mogl liczyc tak, jak na swoich rodzicow. Docen ich wysilki. Zrobili wszystko co mogli i jeszcze troche. 
Wiem, co zaraz powiecie-ze moi rodzice to miekkie parowy, ze tak daja soba pomiatac. Pewnie i tak, ze sa slabsi psychicznie to na pewno. Ze byly elementy przemocy fizycznej, na pewno. Ze policja odmowila mi zalozenie niebieskiej karty, tak tez bylo. My juz naprawde nie wiemy, co robic. 
Podsumowujac, moi rodzice zostali rodzicami. Okupili to latami stresu, wyrzeczen, nerwow, cierpienia, bolu nie do opisania. Zostali wykluczeni spolecznie. Stracili wiele lat zycia, ktorego juz nie odzyskaja. 
W szkole czesto slyszalam ‘jestes taka jak twoj brat’. Bylo mi cholernie przykro. Rodzice wszystkie swoje niespelnione ambicje przelewali na mnie. Ile moze jedna osoba udzwignac jeszcze przy czyms takim?
Moi rodzice nie byli na moim slubie, bo musieli pilnowac mojego brata. 
Moja matka nie uznala mojego slubu, bo kosciol, w ktory tak wierzy, jej tego zabrania. 
Moi rodzice nie odwiedza mnie w moim domu, bo musza pilnowac mojego brata. 
Moi rodzice nie pojada na wakacje, bo musza pilnowac mojego brata. 
Nie pojade wiecej do rodzinnego domu, bo tam jest moj brat. 
Mimo, ze jest to serial, zupelnie inaczej ogladam go z perspektywy osoby majacej ‘inne’ rodzenstwo. Missy i Georgie tez musieli sluchac niekonczacych sie rozmow, dyskusji, porownan, zapytan co do swojego brata. Widzieli, ze sa traktowani inaczej. Widzieli, ze wplywa to na ich rodzine i krag znajomych. 
Mimo, ze jest to czyjs anonimowy blog, moje serce jest blisko przy anonimowej matce, ktora szuka pomocy wsrod specjalistow. Ktora sie nie poddaje. Ktora zrobi wszystko. 
Moje zycie rodzinne na pewno ma wplyw na moja decyzje o nieposiadaniu dzieci. Nie mam tyle sily i energii, by przechodzic przez to samo, co moi rodzice. Juz raz to przeszlam. Ktos powie ‘ale to wcale nie musi tak byc, przyloz sie tylko do wychowania i bedzie ok’. Moj brat byl swietnym malym czlowiekiem. Byl super wychowany, byl bardzo kochany. Nie wiem, co poszlo nie tak. 
Do osob, ktore sa pograzone w swoich problemach i maja wsparcie od rodzicow-przyjmijcie pomoc i zrobcie wszystko, co tylko mozliwe. Jesli nie chcecie zrobic tego dla samych siebie, zrobcie to dla swoich rodzicow, rodzenstwa, rodziny. To nie jest tylko wasz problem, dotyka on innych osob i wplywa dramatycznie na ich zycie. Wasi rodzice kochaja was zawsze i zrobia dla was wszystko, co udowadniaja dzien po dniu. Przestancie niszczyc wszystko i wszystkich dookola, tylko dlatego, ze cos wam sie ubzdura. Gdy widze, jak ludzi bawi fakt, ze inni sie o nich martwia, robi mi sie slabo. To jest pastwienie sie nad innymi. Brakuje empatii i zrozumienia. Nie musicie doceniac tej pomocy, ale zastanowcie sie, zanim odrzucicie wszystko, ile jeszcze osob pociagniecie za soba. To sie nie konczy. To sie nigdy nie konczy. 
24 notes · View notes
slvtforhimm · 4 months
Text
Pamiętam jak chodziłam jeszcze do liceum i moja koleżanka z klasy wylądowała w szpitalu z powodu anoreksji. To była naprawdę cicha i wycofana dziewczyna, często wszyscy zapominali o jej istnieniu. Otrzymała wtedy dużo wsparcia i pomocy od zespołu dydaktycznego, a wkrótce szybko wróciła do szkoły. Lubiłam ją, była bardzo miła i pomocna, życzyłam jej szybkiego powrotu do zdrowia i cicho kibicowałam, żeby z tego wyszła. Czasami ją widzę jak jestem w mieście i wygląda dużo lepiej. Jednak wtedy coś mnie uderzyło. Ja też byłam taką osobą, nigdy co prawda nie trafiłam z tego powodu do szpitala, ale nie miałam zdrowej relacji z jedzeniem. Byłam bardzo problematyczna i bardzo zaburzona, wręcz okropna. Natomiast nikt nigdy wtedy nie zapytał mnie jak się czuję, nikogo tam nie interesowałam. Miałam tam rolę kogoś, kto nie chodzi do szkoły, nie uczy się i ma na wszystko wywalone, ale nikt nigdy nie zapytał - dlaczego?
Nauczyciele mnie nie lubili z tego powodu, bo po prostu ich irytowałam pseudo ignorancją, jaką miałam w sobie i jawnie pokazywałam. Nie tylko ja, było wiele dzieci w klasie, które miały trudności w życiu i nikt nigdy się tym nie zainteresował, nie udzielił pomocy. To były dzieci samotne i odrzucone, które musiały radzić sobie same, mimo, że nie powinno się tym ich obarczać. Chyba o to mam największy żal. Być może gdyby któryś dorosły pochylił się nad sprawą tych osób, to wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej. Zamiast tego panowała pogarda i ocena DZIECI, które nie są niczemu winne. Nigdy nie poszłam na studniówkę, nie odwiedziłam tych ludzi, nie chcę mieć nic wspólnego z tą placówką. Nie odebrałam świadectwa, zrobiłam to kilka miesięcy później. Żal mi tych lat prawdę mówiąc, ale nic już z tym nie zrobię. Idę dalej, życzę tym dziewczynom wszystkiego dobrego w życiu, zasługują.
Nie chcę o tym miejscu pamiętać. Idę w swoją stronę, nikt nie będzie mnie oceniał nie mając o mnie zielonego pojęcia. Także move on, rób swoje i miej wyjebane.
0 notes
pop-culture-diary · 7 months
Text
[Na bieżąco] Dama (2023)
Słowo daję, ten tekst miał być krótki, góra dwa - trzy akapity. Okazuje się jednak, że mam znacznie więcej przemyśleń na temat "Damy" niż mi się wydawało.
Szczerze powiedziawszy nie miałam wobec niej żadnych oczekiwań. Spodziewałam się prostego akcyjniaka podobnego do "Księżniczki" ("The Princess") z 2022, niezbyt skomplikowanego, ale pełnego ciekawych scen akcji. W skrócie: księżniczki z mieczem zasadzającym się na smoka.
"Dama" mnie zaskoczyła, w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Opowieść o Elodie, która by ratować swój lud musi poślubić księcia odległego, bardzo bogatego państwa nie dość, że sprawiła mi masę radości to jeszcze okazała się bardzo sprawnie zrobionym i zagranym filmem. Szczególnie podobały mi się (alfabetycznie):
Atmosfera – twórcy sprawnie budują atmosferę, zarówno na królewskim dworze, jak i potem, gdy Elodie stawia czoła smokowi; film ogląda się trochę jak thriller, trochę jak horror i to działa; film opóźnia pokazanie smoka w pełnej krasie, a gdy ten wreszcie się pojawia jesteśmy już w pełni świadomi tego jakie stanowi zagrożenie;
Efekty specjalne – naprawdę porządne, szczególni ogień robi piorunujące wrażenie;
Forshadowing - pierwsze kilkanaście scen filmu pełne jest momentów i wątków, które nabierają dodatkowego znaczenia po kluczowej scenie ceremonii; nie są jednak na tyle nietypowe, by budzić podejrzenia od samego początku;
Kostiumy – wszystkie kostiumy, które pojawiają się w filmie są zjawiskowe, na pewno kiedyś podkradnę projekty do jakiegoś fanfika
Logika – to niesamowite, ile jest w tym filmie sensu; chcę uniknąć spoilerów, więc powiem tylko tyle, że nic w „Damie” nie dzieje się przez przypadek
Nawiązania do klasyki - scena szykowania Elodie do ślubu z księciem przypomina mi pojawiąjące się już w eposach uzbrajanie bohatera ("arming of the hero”); scena znajduje też swoje odbicie w ostatnim akcie filmu, gdy Elodie szykuje się na ostateczne spotkanie ze smokiem;
Obalanie stereotypów - macocha Elodie z pozoru wydaje się ucieleśnieniem bajkowego stereotypu; dość oschła i wycofana, stale upomina Elodie i jej młodszą siostrę, a po przybyciu do Aurelii jest zachwycona bogatym królestwem i elegancką rodziną królewską; lecz gdy przychodzi co do czego jest w stanie zaryzykować wszystko by chronić pasierbice; to, że gra ją Angela Bassett to tylko dodatkowa zaleta;
Rodzice - w tym filmie rodzice popełniają błędy i biorą za to odpowiedzialność; to nie powinno być tak nietypowe, ale mam wrażenie, że wciąż jest w filmach dla młodzieży;
Show, don't tell - twórcy znają tę frazę i potrafią jej używać; zamiast mówić nam, że Elodie troszczy się o swoich poddanych, poświęcają pierwsze kilka minut filmu pokazując co dokładnie dla nich robi, nie ma tu zbędnej ekspozycji, cały film rozgrywa się bardzo naturalnie;
Smok – ponownie, chcę uniknąć spoilerów, ale smok został przedstawiony wspaniale; od projektu przez animację, sposób porusza się czy dbałość o detale, wszystko działa perfekcyjnie, nie mówiąc już o jego historii i motywacjach;
Zwrot akcji – dama ma trzy główne zwroty akcji, pierwszy można było wydedukować już ze zwiastunów; drugi jest o tyle zaskakujący, że nie spodziewamy się takiej głębi po filmie tego typu, trzeci jest oczywisty, ale bardzo satysfakcjonujący; uwielbiam wszystkie;
Na koniec... podejrzewam, że film trafił na Netflixa 8 marca głównie z powodu dzierżącej miecz Millie Bobby Brown na miniaturce, ale jak na mnie to świetna decyzja, choć z nieco innego powodu. "Dama" to film o kobietach, o ich roli w świecie i o tym jak świat zmusza je do walki, często przeciwko sobie nawzajem. Film bardzo kompetentny, który wie co chce przekazać i robi to sprawnie, bez głupotek fabularnych i irytowania widza. Na pewno do niego wrócę.
0 notes
cypr24 · 9 months
Text
Niebezpieczna ładowarka
Jeżeli posiadacie w domu taką ładowarkę z IKEA, sprawdźcie numer seryjny bo część z nich jest niebezpieczna! #Cypr #IKEA
Jeżeli posiadacie w domu taką ładowarkę z IKEA, sprawdźcie numer seryjny bo część z nich jest niebezpieczna! Ładowarka ÅRKSTORM USB 40 W została wycofana przez IKEA – takie ogłoszenie wydały greckie sklepy. IKEA zachęca wszystkich konsumentów, którzy posiadają ładowarkę ÅRKSTORM USB 40 W w kolorze ciemnoszarym o numerze produktu 50461193, aby skontaktowali się z IKEA w celu uzyskania pełnego…
Tumblr media
View On WordPress
0 notes
blinkey · 2 years
Text
Heejka moi mili na moim kolejnym nudnym wpisie.
Dzisiejszy dzień ocenie już od razu na 2/10. Ale może od początku. Od rana zdążyłam trochę poklocic się z siostrą i mamą:/, no a później była szkoła I nudno było, czułam się trochę taką wycofana, przełożyli sprawdzian z matmy ,na który akurat byłam przygotowana.. No ale chociaż wyszłam godzinę wczensiej do lekarza ,z siostrą miałam iść mnie trochę przez telefon zwyzwała,bo nie zorientowałam się gdzie mamy się spotkać:/, no i u lekarza nic się nie stało, ale muszę jako ćwiczenia codziennie skakać na skakanie co mi akurat nie przeszkadza I nosić specjalne wkładki do butów :) kocham mojego Ojca za to,że kiedyś przerwał moją rehabilitację. Ogólnie to tak naprawdę powinnam iść do neurologa, ale moja "kochana" mama stwierdziła, że lepiej poczekać na wyniki czegoś innego, no to już chuj trudno. Później musiałam parę godzin czekać na dodatkowy angielski(nienawidzę angielskiego ale cóż) no i do domu wróciłam po 20.. Mama zniszczyła mi przez przypadek jedną Ala figurkę na konkurs I musiałam robić ją od nowa :// No ale mówi się trudno, jak widać wczorajszy dzień byl jakiś wyjątkowy.
Ogólnie dzięki mojej jakże dobrej pamięci zapomniałam zrobić scr z fitatu:D, no ale no.
Więc tak dzisiaj zjadłam takie nawet spoko śniadanie, później w szkole 2 cukierki, bo mi koleżanka dała, A ja nie umiem mówić nie, później Ala ramen I parę kopytek niby ok ale mniej więcej to wszystko zbiera się w 900kcal, no ale nic. Może jutro będzie lepiej.
Plus w końcu założyłam swój zegarek I mogę sobie patrzeć ile kroków zrobiłam 🤩🤩
Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media
TRZYMAJCIE SIĘ CIEPLUTKO KOCHANI, BO NA DWORZU STRASZNY MRÓZ!!
0 notes
waakemeupppppp · 2 years
Text
Chciałabym Ci podziękować.
Za tamtą imprezę.
Za wysłuchanie pijanej mnie która lekko wstawiona miała przebodźcowanie bo pierwszy raz miała u siebie taką imprezę.
Za to że wysłuchałaś mojej zjebanej historii, po której uznałaś że to dla Ciebie chyba dziwne, bo masz chłopaka który akceptuje siebie.
Za to że byłaś na półmetku, Ty tego nie wiesz, ale to była moja pierwsza impreza w klubie, zresztą chyba zdążyłam Ci wspomnieć że zawsze byłam wycofana ale nie miałam normalnego życia?
Za to że poczułam coś do Ciebie i obudziłaś moje uczucia, i szczerze uważam że miałoby to duże szanse.
Za ten wzrok na siłowni który uświadomił mi że już nic nie ma i nie będzie i to wszystko było jednorazowe.
Za to że zapamiętam do końca życia, że jesteś uczulona na koty, a szkoda bo mam dwa równie urocze jak Ty.
Chciałabym przeprosić.
Za to że powiedziałam że chciałabym pocałować się z x, źle to zabrzmiało, a to tylko dlatego że mówię rzeczy i są dla mnie oczywiste, a później ogarniam że są takie tylko dla mnie.
Za to że chciałam kontaktu, i jeżeli kiedykolwiek to do Ciebie dotrze, to powiedz mi o tym.
Za to że pisałam do Ciebie pijana, po całej flaszce wódki, wysyłając głosówki które nie miały sensu.
Za to że zgodziłam się was odwieźć, bo bez tego by nie było całej sytuacji.
Za to że za dużo sobie wyobrażałam, nigdy nie miałam takiej sytuacji i nie wiedziałam co robić.
Żałuję?
Tak, że Ci zaufałam i powiedziałam to czego nie umiem najlepszej przyjaciółce powiedzieć od lat.
Tak, dlatego że faktycznie pomyślałam(głupia ja) że mogłoby coś nas łączyć, chociaż głupia przyjaźń, ale w momencie gdy chciałam się spotkać pogadać bo miałam chujnię w domu, to olałaś to mimo że nawet powiedziałam kiedy mogę się spotkać.
Żałuję bo chwilę aka może tydzień, dwa po imprezie gdy chciałam kontaktu to mnie olałaś, wyjebałaś wszędzie ze znajomych i przestałaś obserwować, i nagle skupiłaś się na swoim chłopaku który podobno jest z mordy średni, ale ma zajebiste ciało.
Podejrzewam moralniaka jako wersję pierwszą, jako wersję drugą to to że byłam chujowa w łóżku co jest prawdopodobne, byłaś w końcu moją drugą kobietą.
A wersja trzecia?
Nie chciałaś problemów.
Rozumiem każdą opcję, ale chciałabym dowiedzieć się jaką wybrałaś.
Tak, dlatego że nie zauważyłam wcześniej że Ci się podobałam.
I chyba karma wraca i ślepota aka głupota boli, bo działasz na mnie ciągle tak samo jak wtedy kiedy przejechałaś mi ręką po kolanie w klubie, i już wiem że szybko się Ciebie nie pozbędę z mojej głowy.
Jeżeli kiedykolwiek.
Oglądając później różne filmiki i zdjęcia, zauważyłam jak na mnie patrzyłaś.
Nie żałuję tego co między nami się stało,
żałuję że nie ma szansy się powtórzyć na trzeźwo.
0 notes
mimtwardowscy · 2 years
Link
0 notes
isabellaablog · 2 years
Text
Cała taka była. Jakby zawstydzona swoją obecnością, wycofana, skulona; oddychła płytko, wykonywała krótkie, ciche gesty, żadnych wylewności, szerokiego rozpostarcia rąk. Byle tylko zajmować sobie jak najmniejszą powierzchnię życia. Była, ale udawała, że nie jest.
1 note · View note
myslodsiewniav · 2 years
Text
O studiach, kursach itp I o pewności siebie
Wczoraj siostra mojego O. miała wielki dzień, ukończenie studiów i zarazem to był jej ostatni dzień w naszym mieście.
Wyprowadzają się. 
Oficjalnie zmieniają od dziś adres.
To był jej dzień i generalnie luz, skupiliśmy się na niej, na jej relacji i przeżyciach, ale mam przemyślenia takie po słuchaniu jej i jej znajomych, młodszych ode mnie o te ponad-10-lat, że... gdybym tyle razy nie zaznała rozczarowań, gdybym tyle razy nie miała podciętych skrzydeł, gdyby tyle rzeczy mi się nie udało (bo nie miałam środków, nie miałam odwagi, miałam przekonanie, że jestem za brzydka, za mało interesująca, za mało warta, że mi się i tak nic dobrego nie przydarzy, że nie mam szans, bo jestem po prostu sobą) to może łatwiej byłoby mi sięgać po nowe rzeczy... bez strachu, że wyjdę na przygłupa, że się ośmieszę, że mi się nie uda...
Jak bardzo mój włąsny umysł mnie ograniczał...
Jak wstyd i obawa przed tym najczarniejszym scenariuszem mnie przykuwały do określonego miejsca, roli i nie pozwalały z niego się ruszyć.
Może...
Ech. Z perspektywy wczorajszej z jakaś taką gulą w gardle i westchnieniem ulgi sama sobie gratulowałam tego, że poszłam na terapię te 5 lat temu. Inaczej bym nie ruszyła... Tyle swoich starych przekonań miałam do obalenia, do zweryfikowania, tyle kajdan we własnej głowie do ściągniecia...
I nadal niektóre mnie trzymają...
Spędziłam masę czasu szukając tego kursu/studiów potrzebnych do nowej pracy, a na tym spotkaniu poznałam chłopaka, który polecił mi zajebisty kurs po którym on sam, po studiach (fakt) inżynierskich, ale podobnie jak moje - nie związanych z IT, dostał fajną ofertę pracy w IT. I co najlepsze - o jeden z kursów mogę się starać totalnie za free by zobaczyć czy mi to leży. BARDZO się cieszę. Chłopak jest absolutnie przemiły! Już WIEM czego potrzebuję, już nie błądzę! 
Zastanawiam się w ogóle jak to jest, że to mój O. ma taką zniewalającą, zachęcającą do interakcji osobowość, jest bardzo towarzyski, ale jego znajomi są rozstrzeleni po kraju i nieczesto się z nimi widuje, tym czasem to jego siostra ma multum znajomych mając zarazem osobowość bliższą mojej w jej wieku - wyciszona, wycofana, odpowiedzialna zawsze za całą grupę, akceptująca szalone zabawy swoich przyjaciół, ale nie uczestnicząca w nich aktywnie, bo trzeba ogarniać bezpieczeństwo wszystkich; trochę taka “mama wszystkich lekkomyślnych kolegów”, osoba do której się dzwoni, jak potrzeba załatwić coś niemożliwego-do-załatwienia lub wygadać się ze złamanego serca. Mnie ta rola w okolicznościach towarzyskich zawsze przeszkadzała, wkurzało mnie oczekiwanie, że będę sumieniem grupy, dorosłą będąc dzieckiem spragnionym tam samo jak moi towarzysze zabawy. A ona jest chyba z tym okay? Może ona trafiła na dobry czas, miejsce i ludzi, a ja nie? Bo jednak mając dokładnie tyle lat co ona przeżyłam załamanie nerwowe i stałam się matką i żywicielką rodziny? No nie wiem...
Próbuje znaleźć odpowiedź na to co stanowi o różnicy w naszych życiorysach, a trochę pomijam fakt, który najbardziej na mnie i moje doświadczenia wpłynął... Tu jakiejś równowagi lub analogii nie znajdę chyba? Bo trudno te życiorysy i cechy charakteru postawić na jakiejś szalce. Po prostu w moim życiu wiele rzeczy potoczyło się inaczej. 
Trochę ta interakcja z nimi (młodszym rodzeństwem mojego chłopaka) powoduje we mnie chęć do takiej retrospekcji... Takiej łagodnej: bo nie mam do siebie już o to żalu, mam dużo łagodności wobec tej 20-paro-letniej mnie samej, która była koszmarnie samotna, a jednak dała radę przeżyć ten mroczny, kilkuletni okres. Bardziej szukam odpowiedzi czy coś mogę teraz, po latach naprawić by dało mi się żyć równie lekko jak im? I miałam te ponad 10 lat temu przy sobie lojalnych przyjaciół - po prostu nie było ich tak dużo jak mają ich “Szwagierka” i “Szwagier 2″. Nie stać mnie było wtedy na lekkość, beztroskę i na wiarę w siebie, bo byłam nastawiona na przetrwanie po prostu, w moim życiu dominowała rozpacz i mrok... A moim rówieśnikom trudno było po prostu zrozumieć to co przechodziłam, bo nie mieli takich doświadczeń - tak jak tych doświadczeń nie mają Szwagierka i Szwagier 2.
Rozmawiali (świeżo upieczeni absolwenci) potem - trochę z zaskoczeniem, trochę z kpiną, trochę z niedowierzaniem - o tym, że po studiach o dziwo tak wiele osób nie pracuje w swoim zawodzie.
Ech.
Noł szit szerlok... ale okay, oni jeszcze mają złudzenia... Zresztą czym ja się dziwię? Od rodziców też usłyszą jeszcze, że studia rozwiązują problem bezrobocia! Moja teściowa po studiach znalazła pracę, której trzyma się (i która jej odpowiada) do teraz. A teściu raz w życiu zmienił miejsce pracy - tyle. Pokolenie moich rodziców też tak miało... Tata się przebranżowił po 40-roku życia, a mama pracowała w chyba łącznie 3 miejscach - w jednym po studiach, potem dorywczo i w ostatnim miejscu, gdzie przepracowała masę swojego życia i gdzie awansowała dynamicznie... 
Trochę jest we mnie goryczy, że ja tyle czasu wychodzę z rozedrgania po tym co przeżyłam i nie mam takiej lekkości i niezachwianej pewności siebie w sięganiu po swoje - budowanie pewności siebie to dla mnie od lat praca. Z sukcesami. Owszem. Ale patrzenie na to jakby mogło być, gdybym była od początku bardziej pewna siebie (jak Szwagierka) mnie trochę nastraja melancholijnie. Bo jestem inna i czasami moja inność przeszkadza w tym, aby wieść takie życie jakiego chcę. 
Taka pointa.
----
Drugi wątek jaki za mną chodzi to w ogóle fakt tego spotkania. 
Mieliśmy się spotkać w gronie 2+2, okazało się, że trochę więcej osób było. Trochę to zmieniło dynamikę i MOŻE inaczej bym się ubrała. A ubranie też wpływało na moją pewność siebie. Tym czasem...
Nie wiem nawet jak temat ugryźć... przez te infekcje intymne w ogóle nie czuję ani libido, ani swojej atrakcyjności. Mój chłopak mnie zapewnia, że mu się podobam, obcy fotografowie do mnie piszą w sprawie sesji zapewniając, że moja uroda jest interesująca itp, kilka tygodni temu wróciłam z wyjazdu podczas którego nie mogłam się opędzić od patrzących na mnie pożądliwie mężczyzn... a jednak czuję moje ciało właśnie jako takie, jak opisywałam wczoraj: niezadbane. Jestem na nie zła, że choruje, że mnie zawodzi. Czuję się od ciała odcięta, nie czuję się ani trochę seksy... 
Wczoraj przed wyjściem na inauguracyjnego drinka miałam umyć włosy, ułożyć je ładnie. Generalnie o siebie zadbać. Niestety nie zdążyłam. Miałam na przebranie się i ugotowanie obiadu, zjedzenie go i dojazd na miejsce spotkania raptem 1,5h po zakończeniu pracy. W myśl tego, że chodzi w tym spotkaniu o obecność i wspólną celebrację wielkiego dnia fajnej dziewczyny - a nie o dbanie o moją próżność i taką ludzką, zdrową potrzebę lubienia własnego odbicia w lustrze - po prostu przebrałam się w wygodne ciuchy, włosy reanimowałam pianką (co oznacza, że loki odbiły od nasady i znów się poskręcały gęsto, ale niestety były też wysuszone jak chrust - w takich okolicznościach zwykle niemal słyszę jak się kruszą przy każdym ruchu, ble; to nieprzyjemny sposób na reanimację fryzury, ale czasem konieczny) i postawiłam na zrobienie fajnego makijażu. Trochę nude beży i brązu, kreska w kolorze rdzy i akcenty żółte, bo w końcu mamy lato! :D
Mam taki całkiem wygodny stanik z Etam - do bardzo głębokich dekoltów w którym mój biust jakby traci na objętości. W sensie - w tym staniku wyglądam, jakbym po pierwsze była bez stanika (a wszystko się trzyma, jak tego chcę - na przewiewnej, cieniutkiej koronce), a po drugie, jakbym nosiła bardziej “statystycznie pośredni” rozmiar miseczki - mniejszy optycznie biust trochę odciąża sylwetkę po prostu. Do tego możliwość założenia czegoś głębokim dekoltem też optycznie wydłuża, wyszczupla. Skorzystałam z tego, że jest ciepło, że idę niezobowiązująco świętować z parą ludzi, których znam i ubrałam się wygonie, w bawełnianą bluzeczkę z głębokim dekoltem i lnianą długą spódnicę z rozcięciem, ładnie i trochę celebrując własny seksapil, ciało, który jak mi się wydawało w tych okolicznościach nie wprawi mnie, ani w zawstydzenie, ani w niechciany rodzaj napięcia. Do tego narzuciłam na siebie białą koszulę - na wypadek ochłodzenia (bo przez ostatnie dni po upałach bywa chłodno).
Na miejscu okazało się, że była nas piątka, a potem siódemka... Że oprócz mnie i siostry mojego chłopaka nikt się nie odpicował na “wyjście na drinki” (chociaż mój O. uważa, że T-shirt z ciężarówką, jeansy i flanelowa, rozpięta koszula to jest “odpicowanie się” na tę okazję). Do tego no... po prostu jestem starsza od nich i chociaż zwykle tego nie odczuwam, tak wczoraj to odczuwałam. I pewnie to też po mnie widać (a ja o tym zapominam)... Rzecz w tym, że kiedy usiedliśmy przy stole, a dziewczyny ściągnęły z siebie “nakrycia wierzchnie” (koszule, marynarki) pomyślałam “no jasne, też ściągam, bo przyzwyczaję się, a potem jak wyjdę stąd za godzinę lub dwie to będzie mi po prostu zimno” - też ściągnęłam. I o ile Szwagier 2 po prostu bez skrępowania (ale wywołując moje skrępowanie) gapił mi się przez większość wieczoru w dekolt, to partnerka jego brata (nie wiem ile ona ma lat - myślę, że jest troszeczkę ode mnie młodsza - brat Szwagra 2 wygląda na starszego ode mnie, taki wuja z brzuszkiem i postępującą łysiną, ale w marcu tego roku poznałam ich ojca dlatego oceniając po wyglądzie ojca strzelam, że to trochę niemożliwe, żeby koleś był w moim wieku... no chyba, że to była nastoletnia ciąża... w zasadzie ojciec wygląda młodziej i bardziej rześko niż starszy syn) - zagryzła tylko mocno szczęki i do końca wieczoru się do mnie nie odezwała. Tylko mnie taskowała spojrzeniem takim nieprzeniknionym, z wysoko wzniesionymi brwiami. Na moje próby konwersacji (siedziałyśmy na przeciwko siebie) wykrzesywała z siebie uśmiech, który nie obejmował oczu i tylko kiwała lub potakiwała biegając oczami od mojego dekoltu do mojej twarzy... gdy próbowałam ciągnąć temat, dopytywać, jakoś tak sprawić by się swobodniej poczuła w naszym towarzystwie - bo myślałam, że może o to chodzi (albo chociaż się dowiedzieć jak się czuje, czy ma ochotę na drinki, czy może coś polecić, co lubi robić, albo trzymając się tematu spotkania - jakie ma doświadczenia ze zdawaniem dowolnych egzaminów) - odwracała się ode mnie i odpowiadała patrząc na mojego chłopaka lub jego siostrę. Zresztą to co mówiła też było wymijające. I takie jej prawo. Nie musi się bratać. A jednak kiedy dałam jej spokój ona nadal świdrowała mnie spojrzeniem.
Poczułam się oceniona. Bardzo. 
A jak nie “oceniona” to potraktowana bardzo ozięble.
I sama nie wiem za co - za ubranie czy za bycie widocznie starszą od mojego chłopaka?
Cholera wie...?
I teraz ta pewność siebie wychodzi i dylematy z nią związane - czy ja mam się czuć zawstydzona moim ciałem? Czy to ludzie szufladkując mnie przez wzgląd na ubranie powinni się czuć zawstydzeni? Z innej strony - tyle lat odzyskiwałam poczucie bycia SOBĄ w całości, z ciałem włącznie - to okay, jeżeli wyglądam kobieco. Problemem nie jest dekolt tylko jak ten dekolt interpretują inni ludzie. Mam biust - tyle razy to słyszałam na terapii - MAM DUŻY BIUST i to nie jest powodem do wstydu lub unikania jakiegoś rodzaju ubrań, bo “sama się proszę” - to tylko ubranie. I tylko i AŻ moje ciało - sytuacja czyni ciało seksownym, a nie sam fakt jego istnienia... Zawstydzanie mnie dlatego, że ubrałam zwykłą koszulkę to jest rzecz nie okay... Ale schemat istnieje i to nie tylko w mojej głowie. A tylko na swoją głowę mam wpływ... Do tego nawet jeżeli wyglądam sexy to nie jest to wcale usprawiedliwieniem dla wygłaszania niechcianych ocen lub gapienia się. To tylko i AŻ ciało. Jeszcze do tego dochodzą normy społeczne... bo może problemem było nie to co mówiłam, jak wyglądałam tylko, że jestem (cytując pijaną babeczkę z weekendu, z kibla xD) “starą babą” z młodym typem?
No nie wiem...
W każdym razie walczyłam z ochotą założenia na siebie szerokiej, białej, koszuli, bo jednak to była gdzieś taka próba dla mnie: trochę mojej pewności siebie i poczucia własnego ciała, trochę mojego konfliktu wewnętrznego związanego z tym, że teraz, w tym momencie życia, po tych infekcjach nie czuję się sexy, a przewrotnie ściągam na siebie uwagę niechciana właśnie z takim zabarwieniem... Czułam się gorzej i gorzej we własnej skórze i wreszcie tę koszulę na siebie ubrałam, aby się zakryć przed spojrzeniem tej laski i jakiś osób, które po prostu przechodziły ulicą i się do mnie śliniły, faceci obleśnie zaczepiali... 
I w tym kontekście mam tez dylemat - czy się poddałam? Złamałam? Dałam się stłamsić? Zawstydzić swoje ciało? Czy wręcz przeciwnie - czy zadbałam o siebie? Czy otoczyłam siebie całą (psychikę i ciało) opieką, troską? Czy przeciwnie - pozwoliłam na utrwalenie szkodliwych schematów? Czy powinnam czuć wstyd? Czy wręcz przeciwnie - złość?
Mam mętlik w głowie...
A z samym Szagrem 2 szybko dałam sobie radę - zwróciłam mu uwagę by się nie gapił, on zażartował, było sympatycznie i komfortowo między nami, i chociaż się gapił dalej, to nie wywoływało ani napięcia, ani nie było nachalne... Takie właśnie jak powinno być: bo to tylko i AŻ ciało drugiej osoby. I tyle.
Mój O. mówił, że on też nurkował w wzrokiem w mój dekolt - w ogóle tego nie poczułam i nie zauważyłam, co on skwitował “no widzisz, bo gapić się w dekolty należy umiejętnie i z wyczuciem” - a ja sama nie wiem czy to jest powód do chełpienia się, bo w zasadzie akurat od mojego faceta to przyjemnie byłoby poczuć odrobine napięcia seksualnego właśnie... A nie poczułam nic, tak “umiejętnie” na mnie patrzy, ech - wiem, że narzekam na głupotę, po prostu jestem obecnie bardzo skonfliktowana z własnym poczuciem seksualności, libido itp I nie wiem sama czy to moja wina, czy właśnie coś w chemii miedzy nami dałoby radę podkręcić? Do tego mój O. podkreślił potem, kiedy mu wyznałam, że w pubie czułam się trochę skrępowana, że według niego wyglądałam pięknie, najważniejsze, że się w ciuchach czułam dobrze i zapewniał mnie, że każde ubranie w jakim się czuję dobrze JEST odpowiednim ubraniem na daną okazję - dla niego to taka niezachwiana prawda, a ja nie wiem teraz sama jak jest i czy sama siebie zawiodłam? hymmm... Naprawdę czuję dużo sprzecznych rzeczy i nie znajduje odpowiedzi dla siebie! 
Zauważył mój O. też, że oprócz partnerki brata Szwagra 2 również ten towarzyszący nam kolega (który podsunął mi właściwy kurs pod nos) podobno miał straszny problem z nie-wie-gdzie-podziać-oczy kiedy ściągnęłam z siebie koszulę. Jego to rozbawiło podobno bardzo. Najwidoczniej typ robił to “umiejętnie”, bo nie zauważyłam...
:P
To już tak żartem było.
---
Ostatnia rzecz - też powiązana z pewnością siebie, zmianami, wiekiem - to rozmowa z jaką wyszli Siostra O. i Szwagier 2.
Zaczęli od wspomnień ich zeszłorocznej wycieczki na pół miesiąca do Azji... a stamtąd Siostra O. zaczęła wracać do czasów, kiedy najgrubsze z najgrubszych (powiedziałabym: najgorsze z najgorszych) akcji odstawiał jej starszy brat. 
Słowem były to opowieści licealne i studenckie o lekkomyślnych, pijanych, spuszczonych ze smyczy i niemyślących o konsekwencjach młodych ludziach. 
Zdrowe zęby bolały od tego co oni wyprawiali, jakie rzeczy ich bawiły - oni (razem z moim chłopakiem, który był obecny zarówno podczas wycieczki po Azji i siłą rzeczy: podczas własnych licealno-studenckich legendarnych eskapad)  wspominali o lekkomyślnych, głupich i po prostu pijackich akcjach jakie po prostu się odwala na rauszu, a jakie są powodami do dumy i głupiego śmiechu tylko jak się ma tyle lat co oni...
Obydwa wątki przyprawiały mnie o dreszcze i o strach “w co ja się pakuję?! Ja z tym zwierzęciem mieszkam!!! A jak pod NASZYM dachem coś takiego o czym właśnie słucham kiedykolwiek odwali to go chyba wtedy poćwiartuję!”
Brat Szwagra 2 po prostu przy kolejnych historiach z trudem milczał, ale nie potrafił zachować pokerowej twarzy przy zaciśniętych mocno szczekach - jak jego partnerka. Robił miny, a słysząc nonszalanckie przechwałki młodszego brata wiercił się na krześle i wczepiał ręce w resztki czupryny obrazując dosłownie co oznacza “rwać sobie włosy z głowy”. On i ja co jakiś czas pytaliśmy o poczucie umiaru, rozsądku i odpowiedzialności. Oczywiście w opowieściach tę rolę (umiaru, rozsądku i odpowiedzialności) odgrywała dotąd ochoczo relacjonująca z pozycji obserwatorki Siostra mojego chłopaka - ona zadzwoniła, odprowadziła, ogarnęła, porozmawiała, załagodziła sytuację, rozwiązała problem, pogodziła osoby skłucone. Znam to... i znam też dumę z tego, że podołałam takie-czy-owakie sytuacje ogarnąć, ale też z perspektywy czasu czuję złość na moich towarzyszy: że sami nie wykazywali się umiarem, rozsądkiem i odpowiedzialnością, a ja wchodziłam w naszykowane budty bohaterki, którą wcale nie musiałabym być, gdybyśmy lepiej i odpowiedzialniej spędzali czas... Więc słuchając tego rósł we mnie niepokój jeszcze o nią: NIE WIEM czy ona ten okres studencki odpokutuje za kilka lat tak samo jak ja i będzie do niego wracać z raczej strachem i złością (za niesienie tego ogromu niepotrzebnej i niesprawiedliwej odpowiedzialności w imieniu masy bliskich ludzi) niż z nostalgią. Mam nadzieję, że u niej będzie inaczej niż w moim przypadku. Niemniej czułam dużo, utożsamiałam się odnajdując swoją rolę w tym co mówiła.
I bardzo mi się to jakoś zgadzało i nie zgadzało z tym od czego wyszłam w tym wpisie: że ona ma o wiele więcej pewności siebie (niż ja) sięgając po kolejne szczeble edukacji, jeżdżąc w obce miejsca, podejmując ryzykowne kroki i decyzje, które mogą rzutować na jej przyszłość. I dzieje się magia, wszystko jej się udaje (i to w niej podziwiam). A jednocześnie tak samo jak ja próbuje sklejać świat swoich bliskich - wykonywać ciężką, emocjonalną robotę za innych, cześto potłuczonych ludzi inwestując w to swój czas, siłę i radość [przykład: to był jej wieczór, świętowaliśmy jej zakończenie studiów, była najważniejszym gościem tego wieczoru - tym czasem 1/3 wczorajszego wieczoru czasu spędziła siedząc samotnie na krawężniku w pięknym komplecie przed pubem by rozmawiać na facetimie z kolegą, który miał biegunkę i dlatego nie mógł się pojawić... a który potrzebował by nad nim ojojojano, bo bardzo źle się czuł - miał leki, miał wszystko, ale fantazjował, że “gdybyś tu była” to by mu jeszcze ziółek zaparzyła - i dla niej to urocza fantazja, a dla mnie oznaka tego, że ten kolega chyba myśli głównie o sobie i swojej wygodzie, a nie o przyjaciółce i jej dniu... dzwonił z 3 lub 4 razy, a ona za każdym razem wychodziła na bardzo długi czas... ech...] - czy w takim razie mówimy o naturalnej umiejętności tworzenia zdrowych relacji, pewności siebie godnej podziwu i zdrowym stawianiu granic? Też kiedyś taka byłam jak ona - ktoś mnie potrzebuję, więc lecę olewając zupełnie swoje potrzeby, swój czas, ludzi, który przeznaczają swój czas i zasoby DLA MNIE, oceniając, że ja się mniej liczę niż ktoś inny i jego potrzeby; że to właśnie oznacza bycie “dobrą przyjaciółką”... No jak to jest? Czy to może bardziej mój problem, bo niepotrzebnie się porównuję? Ech...
 ... a potem przeszli do omawiania tego, jak “mój starszy brat przeszedł przemianę przez ostatni rok, właśnie wczoraj o tym rozmawiałam z mamą i jesteśmy pod wrażeniem” i z jednej strony biła z tej wypowiedzi duma (a we mnie wszystko co wcześniej buzowało ze strachu się uspokajało - ufff, to jednak mój partner JEST teraz dla wszystkich taki, jaki jest wobec mnie), a z drugiej - szydera. Że to takie niemądre, takie śmieszne, że on sadzi truskawki, chodzi do pracy i piecze ciasta.
To mnie trochę zabolało... bo ja to w moim O. uwielbiam. To nie są moim zdaniem powody do kpienia.
Po moim facecie to spłynęło jak po kaczce - z pewnością siebie przyjął wszystko i był dumny z tego, jaki jest (i jaki był :P - po równo).
Nawet Siostra O. i Szwagier 2 zaczęli się przerzucać “tylko tego im nie mówi!” i “no wieź!” - w nawiązaniu do jakiejś anegdoty z ich wspólnej podróży z dnia poprzedniego. Szwagier 2 był bardzo przejęty, że wyraził jakąś bardzo przykrą opinię na temat rycerza Orbit, a jego partnerka próbowała go zdradzić przed nami dzieląc się tą obraźliwą opinią.
W końcu powiedziała o co chodzi: podczas podróży częstowali się ciastem, które zapakowała im moja teściowa. Ciastem, które teściowie dostali od nas w niedzielę, a które w ostatni czwartek, nocą, zagniatał i piekł mój chłopak. Ciasto było przepyszne. Wówczas dziewczyna podzieliła się zaskakującymi (wg niej) wieściami ze swoim chłopakiem: “Nie zgadniesz, kto to ciasto zrobił!?”, na to on, że Twoja mama! Nie? Babcia! No nie gadaj, że ty! Twój brat! To niemożliwe! Jak on mnie rozczarowuje! Normalnie nie mogę na to patrzeć! Truskawki sadzi, pomidory uprawia i niebawem zacznie chyba sam ziemię uprawiać! No co za żal!
I śmiech... bo mnie to bardzo cieszy! :D To olbrzymi komplement! Ta perspektywa cała :D. Niekoniecznie bycie rolniczką, bo na taką skalę się nie piszę, ale skala ogródkowa - jak najbardziej, obydwoje się w to wkręciliśmy i w zasadzie całkiem nam schlebiało to, co według Szwagra 2 miało ubliżyć mojemu chłopakowi tak dokumentnie, że na samą myśl o wypłynięciu tej opinii Szwagier 2 dostał zimnych potów i pokłócił się z dziewczyną. 
Ba! Mój chłopak SERIO fantazjuje, że zasieje kilka metrów kwadratowych pszenicy w typu włoskiego, sam ją zbierze, przebierze, zmieli i z niej zrobi prawdziwą włoską pizzę lub foccatię (w ręcznie przez niego i jego ojca zbudowanym piecu do pizzy. Tak.) - to ja hamuję z tymi DIY zapędami, bo mu życia nie starczy na realizację tych pomysłów xD Na razie podstawowe herbarium i kilka owoców (nasze pomidory rosną do szalonych rozmiarów!)
Wcale nie odebrałaliśmy tych komentarzy jako obraźliwe... czym wprawiliśmy tamtą dwójkę w konsternację...
I tak z perspektywy czasu chyba właśnie myślę, że interpretacja komentarza zależała od intencji... najwidoczniej intencje były nienajlepsze po stronie Szwagra 2 kiedy jadł to pyszne ciasto wyrobu mojego chłopaka.... Pewnie chodzi o jego system wartości itp. 
Co mnie znowu zmusza do spojrzenia na to co tego wieczoru usłyszałam bardziej jako na całość: ONI (w tym mój O.) są MŁODZI. Żadni podniet z rodzaju, jakie mnie bardziej straszą niż ekscytują. ONI chcą znowu wrócić do Azji, tym razem ze mną, na tych samych, szalonych zasadach... a we mnie wszystko się drze NIEEEEE! Nie chcę jeździć terenowym samochodem z bandą narąbanych typów, których głównym celem jest się narąbać bardziej tym, co będą sprzedawali ludzie na poboczach! 
Nie chcę go ograniczać... ale na pewno będą jeszcze nie raz sytuacje podczas których nie będę pasować...
Trochę mam dylemat jak to wywarzyć i czy właściwie to jest mój dylemat - bo gdyby O. zgłaszał chęć robienia rozpierdolu na rauszu to niech go sobie robi (byle bezpiecznie i z daleka ode mnie) to powiedziałby to. A mówi, że jest ze mną szczesliwy. Że czuje się przy mnie bezpiecznie, spokojnie, akceptowany, kochany, nie musi nic udowadniać - więc to chyba jest w moich i jego idealna realacja w której bezpiecznie można mówić o swoich potrzebach. Jak będzie potrzebował - mam nadzieję, że da mi znac i wtedy poszukamy wspólnych granic.
JPDL.
W dodatku te balkoniki, przetwory, zbieranie pomidorków, robienie nalewek i przetworów to jest coś, co BARDZO chciałam OD LAT aby było moim udziałem. Cieszę się tak bardzo, że mam z kim tego doświadczać. Że mam w końcu DOM, że mam gdzie trzymać i hodować roślinki i nie muszę dzielić przestrzeni z kimś obcym. Że w końcu mam z kim i gdzie BUDOWAĆ coś wspólnego. Bardzo o tym marzyłam i jestem wzruszona, że to się spełnia. Myślałam, że JUŻ NIGDY nie będzie to moim udziałem... a jednak się to spełnia... Bardzo głęboko w środku wzrusza mnie to i boję się tak, jak mi bardzo, ale to bardzo-bardzo zależy na tym życiu, które teraz wspólnie, na własnych zasadach prowadzimy. I chcę, aby to TRWAŁO.
Moje marzenie bynajmniej nie jest śmieszne...
Ale moje wymarzone życie to faktycznie życie o którym marzę ja - osoba po 30-tce. To o czym marzę jest normą dla wielu ludzi młodszych ode mnie... ale starszych od mojego chłopaka i jego siostry i jej chłopaka... więc moze mogą z tego drwić, może to zrozumiałe... ale w drwinie nie ma miejsca na rozumienie... Z drugiej strony - zrozumienie przychodzi z wiekiem, więc może nie ma co czuć się zranioną? Bo w sumienie nie jestem zraniona. Bardziej zaskoczona, że drwił... O!
Około 20 mój chłopak wyznał, że chce iść spać - ja mogłabym jeszcze posiedzieć, ale on był zmęczony - wstaje do pracy o 5:30, pilnuje swojej higieny snu (podziwiam tą samodyscyplinę w nim - mi nigdy nie wychodziło pilnowanie by spać te 8h dziennie). Więc razem z nim wstaliśmy od stołu, pożegnaliśmy się, a Szwagier 2 znowu zaczął śmieszkować, że jest załamany tym, co się z jego szwagrem dzieje - żeby po wieczorynce do snu się urywał! Że to szalone! Że od roku coś dziwnego się z nim dzieje... Że coś jest nie tak! I chłopaki sobie wzajemnie grozili - “coś z tobą nie tak”, a drugi mówi “oj nie, mój sen jest najważniejszy!”
... od roku... czyli od kiedy jest ze mną. 
I serio: nie wiem czy to są prztyczki przyjacielskie (muszę podpytać mojego mena o to, wczoraj nie miałam do tego głowy) czy jakieś takie serio-podszyte dezaprobatą uwagi? Nie wiem... Odbieram to troche osobiście: siostra i mama widzą, że on się zmienił i probsują, ale Szwagier 2 już nie-probsuje (bo może się porównuje i wkurza się, że wypada bardziej lekkomyślnie i po prostu gorzej?).
Pogmatwane to.
Na ten ostatni aspekt pointy nie mam żadnej - może jestem bardzo przejęta teraz ogólnie po wczorajszym dniu i tematach, które powodują ogólne przewrażliwienie (studia, wybór ścieżki życiowej - o 10 lat młodsze osoby wiedzą co chcą robić, a ja nadal się miotam!!!!), własny konflikt w sferze ciała i do tego komentarze/oceny mojego partnera poprzez pryzmat naszego związku... Wszystko wywołało we mnie jakąś taką burzę...
Moja pewnośc siebie jest chwiejna - zależy od kondycji psychicznej, a wczoraj musiałam weryfikować podstawy tego u czego widzę fundamenty zmian lub mojego powodu do dumy, szczęścia.
Mam w głowie mętlik i spisałam to wszystko, aby nieco poukładać to, co czuję, ale nadal mi źle... nie wiem czemu, ale myślę, że się dowiem...
3 notes · View notes
8hotoke8 · 3 years
Text
Komediodramat
Jakiś czas temu wiłam się po łóżku z bólu, z tysiącem myśli na sekundę, wpadając w obłęd, a wszystko to przez ludzi tak cholernie mi bliskich. Ktoś powie, nie przejmuj się, ale nie da się tak po prostu z dnia na dzień pozbyć tego co działo się przez lata, tego brutalnego syfu, który przechodził przez twoje uszy, aż do mózgu, by zaraz zlecieć i osiąść trwale na sercu. Teraz wciąż czuję ból, gdy o tym myślę, ale o wiele lżejszy. Podjęłam złą decyzję leżąc cała we łzach, ale to dzięki niej nie boli, aż tak.
Zdałam sobie sprawę z tego, że nie ważne co robię zawsze jestem tą złą. Koniec końców dostanę kopa w dupę jak zawsze. Przez większość ludzi jestem traktowana jak opcja jedna z wielu na samym końcu kolejki. Zrozumiałam, że nikt nie będzie wstanie mnie pokochać za to jaka jestem. Nie da się kochać kogoś tak zniszczonego jak ja, pełnego traum, chorego na najcięższą odmianę depresji. To by kosztowało zbyt wiele czasu, cierpliwości, poświęcenia, pracy, a czy ja jestem, aż tyle warta? Zrozumiałam, że nie ważne jak bardzo będę się starać to nie ma żadnej wartości dla innych, bo zawsze gdy się staram to koniec końców wszystko się sypie. Nie liczy się to, że jestem w pewnym sensie uniwersalna. Mogę być dla Ciebie jak kumpel, przyjaciel, mama, siostra, kochanka, żona, wszystko w jednym. Wiem mam wady jak każdy, ale kurwa chciałabym być pewna, że jeśli się zmienię to faktycznie ktoś to w końcu doceni. Chcę zawalczyć o siebie dla kogoś i potrafię, ale nikt mi jeszcze nie udowodnił, że chce mnie w swoim życiu na serio, do samego końca, że to udźwignie i mnie nie zostawi.
Skąd tak wiele przykrych wniosków? Ludzie doprowadzili do tego wszystkiego. Zawsze byłam za dobra dla każdego, wylewałam z siebie tonę miłości by uszczęśliwić wszystkich wokół. Wierzyłam im na słowo, że mnie nie zostawią, że będą, że im zależy, że mnie kochają za to jaka jestem, że nie stanowię dla nich żadnego problemu, a później padały słowa jak strzały, które nie powinny nigdy paść. Takich słów nie da się wymazać od tak. Nie będę nawet powtarzać tych zdań, bo empatów mogłyby zmieść z planszy. Po tym wszystkim stałam się zimna, nieufna, wycofana, zamknięta w sobie i głównie przerażona. Piękny początek liceum nieprawdaż? To wtedy dostałam pierwszego ataku paniki i zdałam sobie sprawę do jakiego stanu mnie doprowadzili ludzie tak cholernie mi bliscy.
Teraz to ponownie się dzieje, ale już samoistnie. Co raz bardziej akceptuję te przykre wnioski. Jedyne co przeraża mnie w tym wszystkim to fakt tego, że to jest na całkiem innym poziomie niż wcześniej. Teraz po prostu staję się zimna, obojętna, wycofana, ale co w tym przerażającego? Nie ma już strachu, jest lód, pogarda spowodowana żalem i irytacją. Mimo wszystko wciąż się śmieje, bo w końcu dotarło do mnie, że moje życie to nic innego jak komediodramat. Czasami jedyne co Ci pozostało to się śmiać i bawić się życiem. Jak to ktoś powiedział „Za dziecka podziwiamy Batmana, a z biegiem lat rozumiemy Jokera".
Boję się, że nic nie odwróci nadchodzących zmian. Chyba, że pojawi się osoba, która z każdym kolejnym swoim czynem, słowem udowodni mi, że nie jest taka jak reszta i realnie mnie lubi, akceptuje, że faktycznie jej zależy na moim dobrze i na mojej osobie, na naszej relacji. Wtedy zyska wiele, bo wierną, oddaną, ciepłą, zabawną, troskliwą przyjaciółkę. Tylko trzeba zerwać tą skorupę, która nawarstwiała się latami.
~ Hotoke 31.12.2021
12 notes · View notes
atena-pch · 3 years
Text
Byłam wycofana jak mentole i ode mnie wieje chłodem aż do dziś
37 notes · View notes
mine-bb · 4 years
Text
"Nie jesteś wycofana (...). Nieśmiała też nie. Po prostu musisz mieć naprawdę silną motywację, żeby sobie zadać trud poznania drugiej osoby."
68 notes · View notes
kosmicznacebula · 4 years
Text
moje życie nigdy nie wróci do dawnego porządku bo śmietana którą moja mama dawała do mizerii jest wycofana więc nie zjem idealnej mizerii już nigdy
19 notes · View notes