Tumgik
#3 kierunki studiów
myslodsiewniav · 5 months
Text
Wrażenia z wakacji, część 2, podróż, hotel i koteczki <3
26 kwietnia 2024
Tutaj wrażeń z wakacji część 1: https://www.tumblr.com/myslodsiewniav/748760356337352704/szcz%C4%99%C5%9Bliwam-i-z-na%C5%82adowanymi-bateriami?source=share
Życzyłabym sobie mieć przestrzeń na chronologiczne uchwycenie momentów, ale jednak wróciłam do żyćka w którym mam prackę, pieska do wychowania i dwa kierunki studiów do ogarnięcia, więc, chcę zaspokoić swoje potrzeby - spisania myśli i wspomnień ulotnych - oraz nie zaniedbać swoich dość ambitnych zobowiązań.
Pomyślałam, że tak to zrobię - MUSZĘ priorytetyzować swoje pisanko, bo jak nie piszę, to robi mi się jeszcze większy bałagan w uczuciach. Pisanie w moim przypadku to podobnie jak siłownia, zdrowe odżywianie się, to dobry nawyk do utrzymaniu higieny i równowagi emocjonalnej. Lubię to robić, WIEM, że mi pomaga ogarnąć co się dzieje w moim życiu: czasami czuję, że muszę RZYGNĄĆ TEKSTEM, ale nie wiem co z tego ostatecznie wyjdzie, co się urodzi. Ba! Często nawet nie wiem co czuję, jakie emocje we mnie buzują, że na tak silny rzyg się zbiera! xD A po przeczytaniu tych kilkunastu zdań (zazwyczaj, chociaż zbyt często jest ich więcej niż potrzeba xD Chciałabym potrafić pisać krócej o tym, co mnie porusza, bardziej w obrębie esencji niż mętnego roztworu z którego wyłapuję dopiero źródło "smaku" dominującego) wiem co czuję, zaczynam to WIDZIEĆ, rozróżniać, zauważać. I wtedy mogę zrobić coś by sobie samej pomóc, by szukać odpowiednich pytań i odpowiedzi.
Czytałam - w samolocie, w artykule w wypożyczonych z uniwersyteckiej biblioteki Charakterach - że osoby wysokowrażliwe o rysie analitycznym to świetni liderzy, dobrzy pracodawcy... którzy jednak szybko się wypalają, bo KAŻDY problem ANALIZUJĄ pod względem wszystkich możliwych aspektów, tak aby znaleźć optymalne wyjście dla projektu, poszczególnych tasków, zdolności pracowników i interesu pracodawcy. To jest super zdolność! Ale kosztuje taką osobę olbrzymi wysiłek by wszystko tak przefiltrować. No i to brzmi jak ja, z tym moim ADHD: jak komputer kwantowy, który jednocześnie analizuje wszystkie dostępne rozwiązania, ale w przeciwieństwie do komputera kwantowego, który przez taki wzmożony, multitaskowy proces jest bardziej wydajny - mózg osoby z ADHD nie jest wydajniejszy, a przebodźcowany i przeładowany (parafraza z naukowczyni, fizyczki kwantowej z ADHD udzielającej wywiadu na temat bycia osobą z ADHD).
Ech. składa mi się to.
Do sedna, do wakacji!
1 Linie lotnicze.
Muszę o tym wspomnieć - chociaż liczę, że o tym akurat prędziutko zapomnę, zniknie jak sen złoty i przy następnej okazji latania nie będę o tym pamiętać ni troszeńki. Otóż chodzi o lęk. O taki lęk, że byłam chyba bliska ataku paniki - zaczynałam hiperwentylować, a po wylądowaniu w Turcji dostałam ostatecznie autentycznie migrenowego bólu głowy: z mroczkami przed oczami, z zawrotami i wymiotami. [Taki ból głowy miałam dotąd tylko podczas przechodzenia COVIDu, pulsował, osłabiał zmysły, otumaniał, budził strach]. Aż z bólu w uszach szumiało, pod powiekami wybuchały jaskrawe fajerwerki. Czas jakby się rozciągał zamiast kurczyć. Myślę, że to ze stresu... A z drugiej strony to MOGŁA być wypadkowa wszystkiego: chronicznego stresu, przeżytego niedawno wstrząsu mózgu, i bardzo stresującej sytuacji w której miałam zerową kontrolę nad biegiem wydarzeń?
Mieliśmy lecieć tureckimi liniami lotniczymi. Ech. Przed wylotem się wydarzyły się rzeczy, które osobno być może opiszę, a być może nie będzie mi się chciało znowu pogrążać w nieważnych dla mnie, ale bardzo gorących uczuciach obcych ludzi? W skrócie: statystyczny Seba i Karyna na wakacjach. I statystyczny lekarz/architekt/prawnik/sędzia/polityk/osoba wykonująca inny zawód, który historycznie lub współcześnie wiąże się z estymą, a którego przedstawiciele (ofc - to kwestia branżowa i osobnicza, zespół indywidualnych cech rosnących na podatnym gruncie; generalizuję, bo tych rzeczy chcąc nie chcąc się nasłuchałam na lotnisku) domagają się specjalnego traktowania i są zdziwieni, że traktuje się jak wszystkich innych pasażerów, demokratycznie, mimo wypominania, że "ale ja jestem doktorem!". Słoma z butów po prostu.
Niemniej wylecieliśmy z ponad godzinnym opóźnieniem. A na pokładzie powitały nas stewardessy mówiące po ukraińsku. Komunikaty od pilota, instrukcja bezpieczeństwa (kamizelka, pasy itp) były podawane w dwóch językach: ukraińskim i angielskim. I dla wielu osób to był problem, byli wrogo nastawieni. Zaczepiali załogę (bo tego nie da się inaczej nazwać - to były prostackie zaczepki Sebiksów (tych true i tych z dyplomami), którzy szukali okazji do rozpętania awantury w imię obrony czystości polskiego języka) domagając się wyjaśnień dlaczego mówią po ukraińsku SKORO JESTEŚMY W POLSCE. Stewardessy piękną angielszczyzną wyjaśniały, że są zatrudnione w Turcji, w tureckiej flocie i nie mają obowiązku znać języka polskiego. A Polacy i tak z przyjebką "Jesteśmy w Polsce, mów po polsku!", na co mój chłopak - rozwalił mnie - baaaaardzo głośnym, markowanym "szeptem" zapytał mnie z niewinną ciekawością "Ciekawe, kochanie, jak sądzisz czy jak wylądujemy na terenie Turcji to ten pan będzie mówił po turecku?" xD - hahaha xD Na Sebiksów to nie podziałało, stewardessy nie dały po sobie poznać czy zrozumiały. A całą podróż trwały pielgrzymki kolegów (ojców z małymi dziećmi) do kolegów by wypijać małpki (kitrali się pod siedzeniami, wychylali głowy i wypijali całym haustem całą buteleczkę - a mieli tego pełen, brzęczący szkłem plecak... ble...alkoholizm to choroba narodowa. To naprawdę smutne było...). Gdy żony im zwracały uwagę, że mieli przecież pilnować biegające w przejściu samolotu dzieci (takie co to chodzą, ale jeszcze robią w pieluszki, przewracają się i wybuchają bezradnym płaczem - tak, takie sobie biegały, sztuk łącznie 4) to coś tam odkrzykiwali jako bezczelną wymówkę, jak nastolatkowie przyłapani przez facetkę podczas wycieczki szkolonej. I się wszyscy rechotali zadwoleni z siebie, bawili się świetnie. A żony wstawały i szły odławiać zapłakane lub wciskające się nie tam gdzie trzeba dzieci...
Potem, gdy ci mężczyźni (jeden typ z plecakiem pełnym szklanych małpek siedział przed nami, widzieliśmy cały proces z bliska) byli pijani i obrażali żony drąc japy na cały samolot. Wyciągając jakieś prywatne brudy, ośmieszając te dziewczyny (to były pary w przedziale wiekowym 30-50). Bardzo to było żałosne i niesmaczne, niekomfortowe. Seniorzy się dobrze bawili, śmiali się z tych "monodramów", ale dla nas to było żenujące (rozbawienie seniorów w tej sytuacji również było żenujące).
A w innej części samolotu wybuchła awantura: dwóch siedzących obok siebie przyjaciół rozmawiało o wyborach samorządowych (u nas, lokalnie, nie było rozstrzygnięcie w poprzedni weekend, a w drugiej turze ze względu na wakacje pasażerowie nie będą mogli głosować). Ich rozmowa (cicha i kulturalna, mili panowie, miałam okazję potem wielokrotnie stać obok nich w kolejkach) podrażniła uszy pana siedzącego kilka rzędów przed nimi, który najwidoczniej słuchał gotując się i gotując, aż w końcu wstał i ryknął na cały samolot "TO SĄ WAKACJE! NIE ROZMAWIAJMY O POLITYCE! CZY MOŻEMY NIE ROZMAWIAĆ O POLITYCE, NA BOGA! PO CO SIĘ KŁUCIĆ!?" - najwidoczniej dla pana temat polityki to trigger, który kolarzy się z kłótnią (zaznaczam: chłopaki po prostu wymieniali się opiniami - nie sprzeczali się, nie próbowali się wzajemnie do niczego przekonać. Po prostu poszerzali swoją wiedzę - serio, kulturalna dyskusja). No i sam tą kłótnię rozpoczął, bo o ile najpierw CAŁY samolot zamilkł w osłupieniu, to zaraz całe otoczenie tego pana zaczęło na faceta ryczeć równie głośno, by walnął się w czoło i pomyślał następnym razem dwa razy zanim się odezwie, żeby się nie wtrącał ludziom w życie, w rozmowy, w światopogląd, żeby poczytał książkę, posłuchał muzyki czy coś innego zrobił dla siebie; że chyba brak mu jednej klepki, bo jedyną osobą, która wprowadza nerwową atmosferę jest on sam. Ale też obudził innych striggerowanych mężczyzn, którym temat polityki uwalnia jakieś mechanizmy i tak od "Nie rozmawiamy o polityce!" sprowokowały okrzyki zarówno "Zamknij się, lewaku!", jak i "Stul pysk, ty korwinisto jeden!". No i wybuchła awantura, brzęczało jak w ulu. Nikt nie wstał z miejsc, bo stewardessy ich zatrzymały, ale wrogość i agresja buzowały jak w klatce szympansów podczas pory karmienia. Mogłoby to być tragikomedią, gdyby nie to, że byliśmy zamknięci całą grupą na kilka godzin w ciasnej maszynie kilkaset kilometrów nad ziemią. Nie dało się po prostu wyjść i nie uczestniczyć w tym cyrku. A nawet moje wytłumiające dźwięki słuchawki tego hałasu nie wygłuszały...
I to nie wszystko, bo jeszcze była akcja ze starszymi paniami (nie chce mi się opisywać, ale też uszy więdły - jedna z sytuacji to np: najpierw chciały nam wyperswadować, że zajęliśmy ich miejsca, zachowywały jakbyśmy je co najmniej obrażali wyjaśniać, że to chyba pomyłka i pokazując nasze bilety i oznaczenia miejsc w samolocie, które były zgodne; panie generalnie próbowały z nas zrobić głupków i to jeszcze próbując powoływać się na "ustępowanie starszym" i na to, że możemy im zaufać, bo dłużej żyją na tym świecie - haha, opowiedziałam, że "nie" i dla mnie to był koniec dyskusji, a wtedy panie zaczęły próbować manipulować wchodząc na nasze poczucie empatii, wywołać poczucie winy. Mój chłopak zwątpił, ja się wkurwiłam - "nie" i koniec, nie znaczy "nie", a takie manipulacje to jeszcze silniej upewniają mnie w tym "nie". To dopiero bezczelność! Wtedy jedna z tych pań spojrzała na ich bilety i przyznała, że mieliśmy rację xD, że one mają miejsca w rzędzie za nami, że faktycznie dobrze im wyjaśniliśmy. A ta najbardziej manipulująca seniorka zaczęła ją uciszać, że przecież wie, ale "Ci, ja wiem! Popatrz tylko jaki tam jest dostęp do okien! W tym rzędzie z przodu będzie lepszy widok! Cicho bądź, Ela! Ja nam załatwię to zaraz!" - no i wtedy stwierdziłam, że chuj, odcinam się od tych toksycznych kwok, wymieniliśmy z O. spojrzenia i TOTALNIE ignorując te gdaczące panie zaczęliśmy rozmawiać o tym co każde z nas ma nadzieję na miejscu zjeść jako pierwsze. Totalna ignorka na babki, traktowaliśmy je jako szum jakiś w tle. Podziałało i poszły jęczeć do innych młodych ludzi z dobrym dostępem do okien xD; i to jedna z wielu nieprzyjemnych sytuacji z tą grupą seniorek - ofc były inne grupy seniorek, bardzo miłe panie, to nie kwestia grupy wiekowej tylko chujowości ludzi), z grupą młodych dziewczyn (bo weszły w dyskusje ze starszymi paniami i chociaż miały rację, to nie podołały z dowiezieniem argumentów, a jak zaczęły przegrywać potyczkę słowną to pojechały taką głupotą i fochem, że głowa boli), z rodziną parchworkową (ona około 33-39 lat, on najwyżej 25 lat, ona z synkiem około 6-10 lat, a on ze swoją młodszą siostrzyczką około 11-14 lat - rodzina była spoko, bardzo mili towarzysze podróży, dbający o te dzieciaki i o siebie wzajemnie - chociaż chłopiec z ekscytacji darł się co chwilę, ale zarówno mama i przyszywany tata go potrafili stonować i zaangażować w robienie czegoś zajmującego - jednak ta różnica wieku między dorosłą parą była przedmiotem wieeeeeelu uwag, rozmów pełnych oburzenia, pogardy, zdziwienia, zagadywania ich o to przez te starsze panie itp. Niezręczne to było, bo co komu do tego? Ech. W takich momentach cieszę się, że między mną i moim partnerem najwyraźniej ta różnica wieku nie jest na tyle widoczna wizualnie, żeby obce człowieki w samolocie/autokarze robiły z nas przedmiot sensacji, ech) i z tymi nabzdryngolonymi ojcami na wakacjach (ale nie chce mi się opowiadać) i ich żonami, i ich dziećmi. No, oni męczyli samym swoim istnieniem w przestrzeni...
A! Bym zapomniała! Był jeszcze nafurany w opór mój kolega z klasy z podstawówki! Jako pasażer spoko, nie naprzykrzał się i nie uczestniczył w żadnych głupich aferkach. W ogóle chyba ani on mnie, ani ja go początkowo nie poznałam i też nie zapytałam czy on jest tą osobą, którą myślę, że jest. Jechałam odpocząć, a nie odświeżać znajomości. Ale jako zjawisko na lotnisku, na kontroli paszportowej, na przystanku autobusowym, w autokarze - po prostu cudak, ale taki budzący poczucie niepokoju. Mój chłopak go zobaczył czekając na bagaż, wskazał mi głową w bok na typa stojącego z dala od ludzi i boksującego powietrze. Nerwowo przeskakującego z nogi na nogę, na puszkach palców obskakującego własną walizkę, wyrzucającego przed siebie zaciśnięte pięści, rąbiącego nerwowe, szybkie uniki głową o zaczerwienionym, spoconym czole. I pociągającego nosem. Serio - ja mam ADHD i trudno mi wytrzymać w kolejkach, ale to co robił ten mężczyzna wskazywało na odmienny stan świadomości. Zresztą raz - o tej 4 nad ranem, w ciemnym autobusie wiozącym nas na lotnisko - widziałam jak wciągał "jakiś proszek". Nafuranie było ewidentne. Zastanawialiśmy się jak on w ogóle przeszedł kontrolę...
Ale nie ludzie byli najgorsi - chociaż mogliby być, gdyby nie coś bardziej dla mnie strasznego.
Mieliśmy turbulencje.
TAKIE turbulencje, że magazyn wyleciał mi z rąk, smartphone z zamkniętej torebki, a z kieszeni spodni chusteczki, drobne, pomadka nawilżająca i gumy do żucia.
Nie bałam się tak od czasu mojego pierwszego lotu w życiu, do Londynu, w burzy.
Świadomość tego, że nie ma wyjścia, że jak spadniemy to śmierć, że nie ma nic co mogłabym robić by zapewnić sobie względne bezpieczeństwo przyspieszała mi krew w żyłach, utrudniała oddychanie.
I to wyczekiwanie: czy już koniec? Czy już wylecieliśmy z obszaru powodującego turbulencje? Czy jest okay? Czy jesteśmy bezpieczni? Czy może powinnam CZEKAĆ w czujności na kolejne wstrząsy? Czy uda mi się myśleć o czymkolwiek innym? Mój organizm bez kitu walczył tam o życie. Każda sekunda trwałą wieki. Czujność wymaksowana. Nogi mi się trzęsły - być może dlatego, że odezwał się stary lęk i zarezonował z moim stanem chronicznego stresu i zmęczenia? Nie wiem. Ale uczucia były realne, bardzo. Hiperwentylowałam.
No. I myślałam, że lęk przed tym brakiem kontroli w samolocie, chyba bardziej lęk będący mieszanką świadomości własnej kruchości, zupełnego braku kontroli w tej sytuacji, zdania się na umiejętności pilota i zarazem uruchomienia awaryjnego trybu "wymyśl dziewczyno jakieś wyjście z tej sytuacji" był bliski (chyba) już wspomnianego ataku paniki. A agresja innych pasażerów wobec siebie też nie pomagała. Wielu z nich miało w dupie te turbulencje, latali z dziećmi i za dziećmi po korytarzu wstępując na "małpkę" do kumpli. Wielu innych - POMIMO zapalonych lampek o tym, że turbulencje i należy ZAPIĄĆ PASY i POZOSTAĆ NA SWOICH MIEJSCACH - ustawiło się w wieeeeelkiej i długiej kolejce do kibla. Więc miałam poczucie zagrożenia i strach ze względu na brak poczytalności współpasażerów, którzy zachowywali się nieadekwatnie do sytuacji.
Myślałam, że lęk przed spadnięciem samolotu zostawiłam lata temu za sobą... ale wróciło wszystko.
Myślałam, że podczas lotu powrotnego samej sobie udowodnię, że to TYLKO TURBULENCJE i nie ma się czego bać. Siedzieliśmy w innym miejscu samolotu (przy skrzydłach), tak jak 6 miesięcy temu podczas lotów do Toskanii i z powrotem (kiedy nie bałam się ani trochę! Gdy nawet nie myślałam o tym, że lot może być straszny, bo jednak jestem zamknięta w maszynie kilometry nad ziemią! Gdy zafascynowana nagrywałam wszystkie zmiany kąta padania światła w kabinie pasażerskiej...). Okazało się, że jednak NIE. To nie pomaga. Turbulencje były delikatniejsze, ale lęk i napięcie towarzyszyło mi całą podróż. Samolot podskakiwał, trząsł się. Straszne.
I w ten sposób postanowiłam, że NEVER AGAIN loty ukraińskimi liniami (Turcja w ramach pomocy Ukrainie zatrudnia ich flotę). NEVER!
Wracam do Węgierskich, Niemieckich i Irlandzkich przewoźników. Tam nie trzęsie z byle powodu... a przynajmniej mi było bezpieczniej u nich. Ech.
Wracałam trochę zmartwiona: bo lęk podczas tych lotów był obezwładniający, nieracjonalnie silny. Boję się i zarazem wkurzam się, że ZNOWU przede mną jest przekonywanie samej siebie, że to było być może wprawdzie przeżycie traumatyczne, ale nie tak nieodwracalnie niebezpieczne, żeby unikać latania zupełnie.
Już raz to przechodziłam. Teraz znowu muszę.
W dzień przylotu, po tym opóźnionym locie, a potem po turbulencjach, po LUDZIACH, czekała nas opóźniona podróż autokarem. A potem okazało się, że planowana na 45 min podróż będzie trwać jednak 2h. Siedzieliśmy na końcu autokaru - trzęsło. Znowu trzęsło. I nie wiem czy chodzi tylko o to, że wytrząsało mnie znowu tuż po tym, jak mój organizm wyszedł z trwania od kilku godzin w trybie WALCZ-O-ŻYCIE (tak się czułam podczas turbulencji) - jakby przedłużając bodźce powodujące stres; czy może chodzi o to wszystko plus o fakt, że dopiero co dochodzę do siebie po wstrząsie mózgu? I generalnie nie najlepszy pomysłem jest trząść moim ciałem? Ech. I włączyła mi się po tym wszystkim choroba lokomocyjna w autokarze... I wszedł taki ból głowy, że to chyba pełnoprawna migrena: przed oczami wybuchały plamy bieli, było mi niedobrze, kark bolał itp.
Ostatecznie do hotelu odstawiono nas nie w planowane "5 godzin zakładając z rezerwą na opóźnienia i odprawę", a w ponad 10 godzin (!!!). Mieliśmy być w hotelu najpóźniej o 15:30-16:30. Byliśmy o 21. Dokładnie na 10 minut przed zamknięciem bufetu allinclusive. I to z takim przebodźcowaniem i bólem głowy, że nie wiedziałam czy nie zwrócę wszystkiego co zjadłam. Od razu poszłam spać... Ech. No, ciężki był to lot. I mimo wszystko jako NAJSTRASZNIEJSZE wspominam turbulencje.
Nie wiem czy są jakieś metody oswajania lęku przed turbulencjami/tym, że samolot spadnie i umrę?
Nie wiem.
A bardzo mi zależy, by nad tym się pochylić, bo nie chcę okupować latania takim stresem.
Anyway, drugi, najlepszy i dający NAJWIĘKSZĄ ULGĘ plus po wylądowaniu (w sensie, że pierwszy to właśnie wylądowanie bezpiecznie na ziemi tureckiej xD) - okazało się, że NIKT spośród polskich współpasażerów lotu, nikt z towarzyszy tej 10-cio godzinnej podróży, nie wysiada z nami na check in w naszym hotelu. ULGA kosmiczna! Nawet jedynie rozbawiły mnie starsze panie, które gderały z oburzeniem, że "I to tyle? Tylko oni? Zatrzymaliśmy się tylko po to by wysiadły te dwie osoby!? To nie lepiej najpierw odwieść nas do naszego hotelu? Przecież nas jest więcej, a to tylko dwoje ludzi! W dodatku młodych! Mogli poczekać na swoją kolej, na koniec! Najpierw szacunek dla starszych!" xD HAHAHAHA! Sayonara, wredna małpo! Cudownie było wysiąść na świeże, ciepłe powietrze, złapać mojego partnera za rękę i w CISZY spotkać się z konsjerżem, który rozmawiał z nami spokojnym, kojącym i CICHYM głosem. Po prostu wtedy zaczął się prawdziwy urlop...
2 Hotel <3
OMG. Co za fantastyczne miejsce.
Po tej pierwszej kolacji, po podróży, wymęczeni, z bólem głowy wracaliśmy do naszego domku zachwycając się ciszą.
Ciszą.
Taką głuszą kojącą nerwy.
Mąconą odległym dźwiękiem szumiącego morza, szeleszczeniem liści.
Mrrrr...
To było jak kąpiel dla duszy.
Ale hotel! Hotel!
Był idealny! Idealny dla nas i naszych potrzeb na ten wyjazd!
Kameralny, mały, cichy i spokojny.
Wszystko tu było dyskretne, wygodne, bliskie i łatwe. I takie jak lubimy.
Co do wyglądu i vibe jaki to miejsce nam dawało od pierwszego wieczoru... miałam momentalnie skojarzenie z tą scena z "Narzeczonej dla kota" od Studia Ghibli:
Tumblr media
Hotel zaczynał się recepcją - z ciemnego drewna, z pięknymi meblami ogrodowymi na tarasie, z fotelami w stylu kolonialnym w środku (na fotelach kotki - ale o tym zaraz <3). A po recepcji wchodziło się w długą lejkę oświetloną lampkami, takimi sięgającymi pasa. Po obydwu stronach alejki pyszniła się zieleń ogrodu, rabatek, grządek, drzewek owocowych, palm i piennych winorośli. Ogród był tak bujny i gęsty, że nie widziało się tarasów domków przycupniętych po obydwu stronach alejki. Daleko-daleko ta zielona alejka zamykała się basenem (z brodzikiem dla dzieci), barem dla gości, a z baru wchodziło się do restauracji. Restauracja (przeszklona, słoneczka i minimalistyczna, łatwa to utrzymania) dzieliła się na część zadaszoną i na wielki, szeroki taras. Z tarasu można było zejść prosto na główny deptak miasta, przemierzyć go i wejść na prywatną hotelową plażę. Pierwszy raz mieszkałam w hotelu, w którym już podczas śniadania zaczynałam opalanie nad brzegiem morza, w którym od razu po śniadaniu, w mniej niż w 5 sekund czułam pod stopami mokry piasek i obmywające mnie fale. Takie szczęście! <3
Ale! Wrócę do skojarzenia z onirycznym światem z filmu Studia Ghibli! Bo gdy wracaliśmy po pierwszym posiłku przez tą zieloną alejkę, podziwiając co rusz kwiaty i rosnące owoce (takie-takie maleńkie cytrynki <3 pierwszy raz oglądałam tak wczesną wiosnę na tak odległym południu) na drogę oświetloną lampkami wychodziły nam kotki. Jak to koty - z leniwym majestatem i od niechcenia, ale jednak przecinały drogę to tu, to tam. Ich oczka błyskały z tarasów domków hotelowych, z pomiędzy gałęzi drzew, zza lamp przy alejce. I te kotki były tak różne! Taką rasową różnorodność "zwykłych dachowców osiedlowych" widziałam tylko w Holandii - by "bezpańskimi" dachowcami-kotami zostawały ewidentne Main Coony, Ragdolle lub kotki wykazujące cechy różnych ras. Coś fascynującego! Jakby ze snu. Położył mnie na łopatki kot "dachowiec" z umaszczeniem kota bengalskiego. Mniejszy niż bengal i łepek miał "pospolity", ale plamki bengala są nie do podrobienia. Zobaczyłam taki grzbiet jak na zdjęciu poniżej i mnie wmurowało:
Tumblr media
Moja przyjaciółka wysyłając nas do tego hotelu mówiła, że Turcy kochają kotki, ale nie wiedziałam, że aż tak bardzo. Żandarmi co wieczór rozsypywali karmę dla "bezpańskich kotków" <3, co kilkanaście metrów na deptaku były poidełka dla kotków i piesków, a zarówno w naszym wewnętrznym ogrodzie, a terenach ogrodów innych hoteli i nawet w parkach miejskich stały konstrukcje, które początkowo brałam za kurniki (?). Zastanawiałam się po co stawiać takie wielkie kurniki w eksponowanych miejscach np: przy fancy basenach czy wielkich łóżkach z baldachimami? A to nie były kurniki tylko kilkupiętrowe "hotele" dla miejskich, hotelowych generalnie "bezpańskich" kotków. Wow. Muszę poczytać więcej o polityce tureckiej względem zwierząt. Jestem ciekawa skąd to się wzięło i jak to zrobili, że dbanie o zwierzęta zdaje się tak ważną częścią kultury (być może tylko powierzchowne dbanie - dach nad głową i pełne brzuszki, ciekawe czy są szczepione i leczone, jeżeli leczenia wymagają, czy są sterylizowane?). Tutaj ma sen ta teoria spiskowa, że koty chcą opanować świat xD Mój chłopak mówił "lokalsi mają do kotów stosunek iście Starożytnie Egipski", bo takie mieliśmy wrażenie. Jakby obywatelami kraju względem ważności byli najpierw mężczyźni, potem długo nie ma nikogo, potem kobiety, potem kobiety, a potem być może mniejszości niebinarne lub identyfikujące się jeszcze inaczej. Naprawdę ciekawa rzecz z rodzaju różnic kulturowych... Muszę o tym więcej się dowiedzieć.
Ech.
Wracając do hotelu: te spotkania z futerkowymi mieszkańcami były w jakiś sposób magiczne. Dosłownie, jak z Kodamami z "Księżniczki Mononokę" - takie "dobre duchy hotelu".
Potem, z czasem, zaczęliśmy nadawać imiona kotką, a króla z recepcji to wpadałam osobiście odwiedzać budząc chyba ostatecznie sympatię konsierża. To też dodatkowy temat na anegdotę: "król recepcji" czyli prążkowany, rudy kocur Tommy (pracownicy hotelu o nim mówili "The king" xD) i pan konsierż odgrywali chyba przez cały sezon walkę. Takie trochę Tom&Jerry, trochę Flip&Flap. Jednocześnie próbują sobie robić na złość i się na siebie wkurzają, przeganiają się z miejsc i syczą na siebie, a zarazem w chwilach rezygnacji kończą na przytulanku, głaskanku, przynoszeniu sobie wzajemnie najlepszych kąsków i moszczeniu się na kolankach (serio, konsierż dla Tommy'ego nosił resztki kurczaka po kolacji - w jednorazowych kubeczkach - i uważam to za super cute, tym bardziej, że zaraz po jedzonku ganiał się z tym kotem, bo na fotelach nie wolno leżeć! Ani gościom na kolanka wchodzić! Ale też nie wolno być brudnym kotkiem, trzeba się wyczesać! Stój spokojnie na ladzie na recepcji, jak czeszę! Wtedy Tommy skakał od "poliżę cię czulę po policzku mój ulubiony niewolniku" do "przyjebię ci pazurem w tętnicę jak jeszcze raz na mnie krzykniesz, że nie mogę na fotelu!" xD - to była relacja jak z kreskówki).
Tommy już drugiego dnia sobie mnie wybrał na swoją głaskarkę. Najpierw się przylepił do mojego chłopaka, ale coś mu nie pasowało i ostatecznie władował mi się na kolana. A wiadomo, że jak kotek sam z siebie na kolanka siądzie to zaszczyt kopnął, trzeba głaskać, nie wolno wstawać, trzeba się zachwycać <3. No to się zachwycałam, a O. obfotografowywał śmiejąc się, że "zdradzam nasze psiecko z kotkiem!" xD, aż do hallu recepcji wszedł nieobecny dotąd Konsierż, zamarł w przestrachu, oczyma rozbieganymi sprawdził nasze reakcje i zrezygnowany sapnął z naganą "Tommy!". Kot podniósł główkę, zmrużonymi oczyma zmierzył Konsjerża, zniesmaczony odwrócił się do pracownika hotelu tyłem i nadal domagał się głasków ode mnie. Mruczał jak traktorek xD. No bezczelny i charakterny model! No bo rudy! xD Razem z moim partnerem wybuchliśmy śmiechem, tym głośniejszym na widok miny doprowadzonego niemal do rozpaczy konsjerża xD. Zapytałam go czy kotu tak nie wolno, na kolanka. Facet ewidentnie kalkulował czy i co nam może odpowiedzieć, dalej spetryfikowany niepewnością i strachem, aż w końcu przyznał, że faktycznie, nie wolno, ani być wewnątrz recepcji, ani tym bardziej zaczepić sam z siebie gości hotelowych. Nie wolno. Wyznałam, że mi to nie przeszkadza. A to chyba przełamało lody i od tej pory pan Konsjerż traktował mnie jak człowieka (zaraz opiszę, jak było na początku) - opowiadał anegdotki o Tommym, pokazywał nam filmiki na których uwieczniał niedorzecznie słodkie odpały kocura. xD I chyba się w ogóle polubiliśmy. Ja przynajmniej pana bardzo polubiłam - jak i innych pracowników hotelu - i od niego czułam też sympatię, traktowanie z szacunkiem i nieignorowanie tego co mówię, wiem, uważam. I bardzo to doceniam. Odzyskałam wtedy poczucie normalności, podmiotowości.
Konsjerż też mnie ignorował od początku, próbował mi patronizować, traktował mnie z góry, uspokajał. I to gdy byłam spokojna - przyszłam o coś zapytać, na luzie, radosna, a on na to "calm down, say it again. Slowly, then I'll explaint it to you. Do you understand? Do you feel calmer now? Can we start talking again?", a ja na to najpierw zdziwiona, bo przecież byłam spokojna, po prostu radosna, nawet szybko nie mówiłam. Z moim chłopakiem wymieniałam zdziwione spojrzenia, on też nie uważał, żebym była w tamtym momencie zdenerwowana czy nerwowa - potem o tym rozmawialiśmy. Wzrusz ramion, cóż, może powiedziałam coś z polskim akcentem? Albo zrobiłam kalkę językową? A może po prostu znowu kody kulturowe się starły, może kobiety tu nie mówią tak swobodnie jak mówiłam ja? A może to jednak to pan konsjerż się zdenerwował i mnie nie rozumiał, ale projektował na mnie swoje własne zdenerwowanie? Więc bez bólu dupy, z sympatią powtarzałam, że po 1 - jestem spokojna, po prostu tak mówię, 2 - pytałam o to i o to. A pan konsjerż wysłuchał, zastanowił się, odwrócił się do mojego chłopaka i mu udzielił odpowiedzi na moje pytanie. Potem to go dopytał czy dobrze zrozumiał, że interesuje nas wiedza na taki i owaki temat. Mnie ignorował, moje słowa do niego nie docierały, chyba, że mój partner (też w poczuciu niezręczności okropnej - jesteśmy partnerami w związku! Ta sytuacja jest dla nas obojga trudna!) mówił coś w stylu "As my girlflend said moment ago, bla bla bla" i wtedy okazywało się, że pan słyszał co mówiłam, ale i tak odpowiadał mojemu chłopakowi, jakby mnie tam nie było. No i to mnie już wkurzyło, bo to nie jest rodzaj sytuacji społecznej w której kiedykolwiek dotąd traciłam podmiotowość. Zadałam rzeczowe pytanie do osoby, która jest usługodawcą. To na moje nazwisko była cała rezerwacja hotelowa, z mojego konta opłacono pobyt, cały wyjazd. Ja byłam głównym płatnikiem, a i tak z moim facetem rozmawiali - i o ile normalnie dla mnie nie miałby znaczenia nawet kto jest główną osobą do kontaktu, kto jest płatnikiem o tyle w tej konkretnej sytuacji to podkreślam, bo o ile facet nas nie znał i nie wiedział jakie panują zasady w naszym związku, to jako wykonawca usługi powinien się chyba zwracać do osoby, która usługę wykupiła? Ech... No i doceniam teraz tym bardziej dziesięciolecia powolnego wyrywania praw dla kobiet przez feministki.
Niemniej - koty przełamywały obyczaje. :D
Inne koty, którym nadaliśmy imiona to Rigus Mortis (z łaciny: stężenie pośmiertne), po przez pierwsze dni urlopu widzieliśmy go wyciągniętego na rabatkach i zawsze znieruchomiałego zupełnie w różnych miejscach ogrodu. Potem okazało się, że żyje xD i że nawet potrafił truchtać! Była też Ślicznotka, była Nocna Furia, Ospa, Mr Twice, Predator itp.
Fajna zabawa z tymi kotkami.
No i chyba najważniejsza rzecz: głównymi gośćmi hotelu byli... Niemieccy emeryci. Cuuuuudowne. Zero ochlejusów, pijących na umór bo allinclusive "zobowiązuje". Cisza, sposkój. Jeżeli byli tam niemili starsi ludzie - nie rozumieliśmy co szprechają, żyliśmy w cudownej niewiedzy. <3 Trafił się jeden pan z Polski, kilkoro ludzi z Czech, trochę Rosjan i pewnie Niderlandczycy, ale też emeryci i pewnie mówiący po niemiecku. :D NIC w hotelu nie było opisane po polsku - komunikacja tylko w niemieckim, angielskim, holenderskim, rosyjskim i czeskim. Piękny reset od bodźców, piękna podróż, piękne oderwanie od codziennego świata. Meeeeega odpoczynek.
Dziękowaliśmy za wybór tego hotelu mojej przyjaciółce wielokrotnie!
I miało to też swoje efekty uboczne.
Nawet będąc nie raz w Niemczech nie słyszałam na raz tyle języka niemieckiego w użyciu co teraz, będąc w Turcji. To język będący tu podstawą komunikacji i pewnie jedną z podstaw napędzających gospodarkę. Znam historię Niemiec, chodziłam z dziećmi tureckiego pochodzenia do przedszkola w Niemczech. Wiem jak jest w kwestii Tureckiej mniejszości na terenie Niemiec. Dłuższy temat.
Niemniej to bardzo ciekawe z punktu widzenia językowego i etnologii.
Ale o tym też muszę poczytać.
xD
A teraz lecę odebrać mojego pieska! Tak się stęskniłam! <3
11 notes · View notes
kostucha00 · 1 year
Text
Lista filmów i seriali do obejrzenia w wakacje:
Encanto ☑️
Luca ☑️
Viana ☑️
Grease
Budka z całusami (1 ☑️, 2, 3)
Najlepsze, najgorsze wakacje
Paryż, 13 dzielnica
Bezmiar (w kinie plenerowym!) ☑️
Ostatnie wakacje
Bezsenność we dwoje
To była ręka Boga
Absolwent ☑️
Dziennik zakrapiany rumem
Listy do Julii
Lato w Prowansji
Nie wierzcie bliźniaczkom ☑️
Lekarstwo na życie
Dirty Dancing ☑️
Rzymskie wakacje ☑️
Ostatnie tango w Paryżu
High Fidelity
Przeboje i podboje
Emma
Duma i uprzedzenie
Wichrowe Wzgórza
Pani Bovary
Do wszystkich chłopców, których kochałam (1 ☑️, 2 ☑️, 3)
Zaplątani ☑️
Miraculum sezon 5 ☑️
Avatar: Istota wody
Jurassic Park (Park Jurajski ☑️, Park Jurajski 2: Zaginiony świat ☑️, Park Jurajski 3 ☑️, Jurassic World ☑️, Jurassic World 2: Upadłe królestwo ☑️, Jurassic World 3: Dominion ☑️)
Gwiezdne wojny (Mandalorian ☑️, Księga Boby Fetta ☑️, Przebudzenie mocy ☑️, Ostatni Jedi ☑️, Skywalker. Odrodzenie ☑️)
Adventureland
Miłość po południu ☑️
Królowie lata
Sabrina ☑️
Kochankowie z księżyca
Titanic
Szczygieł
Gambit Królowej ☑️
Tamte dni, tamte noce
Nie do przebaczenia
Dwoje na drodze
Kiedy Paryż wrze
Casablanca ☑️
Filadelfijska opowieść ☑️
Rebeka ☑️
Wodogrzmoty Małe ☑️
Lista książek do przeczytania w wakacje:
Tego lata stałam się piękna ☑️
Przeminęło z wiatrem (1 ☑️, 2 ☑️, 3 ☑️)
Scarlett (1, 2)
Budka z całusami
Domek przy plaży
Odwrotność nieodwzajemnienia ☑️
Osobliwy Dom Pani Peregrine (Osobliwy Dom Pani Peregrine ☑️, Miasto Cieni ☑️, Biblioteka Dusz ☑️, Mapa Dni, Konferencja ptaków, Plagi na Diabelskim Poletku)
Duma i uprzedzenie
Emma
Szczygieł
Harry Potter (Książę Półkrwi ☑️, Insygnia Śmierci ☑️)
Rebeka ☑️
Sherlock Holmes (Powrót Sherlocka Holmesa ☑️, Pies Baskerville'ów ☑️, Dolina Strachu ☑️, Księga przypadków Sherlocka Holmesa ☑️, Ostatni ukłon)
Tamte dni, tamte noce
Wierność w stereo
Lista rzeczy do zrobienia w wakacje:
kupić sobie rower (i nauczyć się jeździć! ☑️)
pójść do kina plenerowego co najmniej raz ☑️
spotkać się z kuzynką ☑️
kupić sobie szorty (i je założyć i gdzieś w nich wyjść) ☑️
kupić książkę w antykwariacie ☑️
wybrać się na wycieczkę rowerową do miejsca oddalonego od domu o co najmniej 3 godziny drogi ☑️
zrobić lampiony szczęścia
udekorować pokój origami ☑️
zobaczyć wschód i/lub zachód słońca nad morzem ☑️
zrobić przegląd szafy i sprzedać/oddać ubrania, których nie noszę
poprzeglądać oferty studiów na różnych uczelniach i zorientować się w wymaganiach na poszczególne kierunki ☑️
obejrzeć co najmniej jeden film dokumentalny ☑️
zrobić domowe frytki ☑️
wypróbować co najmniej 5 nowych przepisów na ciastka
przyrządzić co najmniej 3 rodzaje makaronu (samodzielnie) ☑️
nauczyć się grać czołówkę Gry o Tron na fortepianie
popracować nad prostą postawą ☑️
15 notes · View notes
wiadomosciprasowe · 3 years
Text
Najpopularniejsze kierunki studiów. Jak pandemia zmieniła zapotrzebowanie na nowe kwalifikacje i zawody.
Zobacz https://www.guwernantka.pl/najpopularniejsze-kierunki-studiow-jak-pandemia-zmienila-zapotrzebowanie-na-nowe-kwalifikacje-i-zawody/
Najpopularniejsze kierunki studiów. Jak pandemia zmieniła zapotrzebowanie na nowe kwalifikacje i zawody.
Tumblr media
Katowice, XX sierpnia 2021 Informacja prasowa
Najpopularniejsze kierunki studiów. Jak pandemia zmieniła zapotrzebowanie na nowe kwalifikacje i zawody.
Do najbardziej obleganych kierunków studiów od lat z miejsca pierwszego nie schodzi informatyka Najbardziej popularne są uczelnie ekonomiczne.
olskie szkoły wyższe cieszą się również dużym zainteresowaniem wśród obcokrajowców, którzy najczęściej wybierają kierunki lekarskie oraz zarządzanie. Poziom polskiego kształcenia jest na bardzo wysokim poziomie, a oferta edukacyjna z roku na rok poszerzana jest o nowe interesujące kierunki, adekwatne do dynamicznie zmieniającego się rynku pracy.
Pandemia, a studia Dane Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego za ostatnie trzy lata pokazują, że zainteresowanie studiami w naszym kraju wrasta. Statystyki Uniwersytetu Śląskiego dot. tegorocznej rekrutacji pokazały, że w wyborze kierunku prym wiodła psychologia (1715 osób), prawo (1278 osób) oraz informatyka (545 osób). Najwięcej kandydatów na jedno miejsce, bo aż 19 zarejestrowano na kierunku realizacja obrazu filmowego, telewizyjnego i fotografia, 14,3 na psychologii, a 12,4 na reżyserii. Z kolei Uniwersytet Ekonomiczny w Katowicach odnotował największe zainteresowanie na kierunku finanse i rachunkowość (ok. 700 osób), zaś na kolejnych miejscach znalazły się informatyka i zarządzanie z ponad 350 aplikacjami każde. Kandydatów na jedno miejsce statystycznie ubiegało się 2,42 na finansach i zarzadzaniu, 2,37 na informatyce i 2,24 na analityce gospodarczej. Katowicki AWF zaś pokazuje, że najwięcej chętnych zgłosiło się na kierunek fizjoterapia (842 osoby), sport (152 osoby) oraz zarządzanie sportem (126 osób). Ilość kandydatów na jedno miejsce w przypadku fizjoterapii to 7 osób, sportu 1,58 a zarządzania sportem 1,31.
Pandemia, a nowe kwalifikacje zawodowe. Doświadczana przez ludzi na całym świecie pandemia nie pozostała bez wpływu na rynek pracy. BHP, IT, e-commerce, elektromobilność, analityka oraz energia odnawialna to w chwili obecnej najbardziej pożądane specjalności na rynku pracy. Młodzi trzymają rękę na pulsie, wśród najczęściej wymienianych przez nich kompetencji przyszłości znajdują się: otwartość i szybka adaptacja do zmian (19,4%), łączenie różnych umiejętności (17,8%), szybkie uczenie się nowych rzeczy (13,5%) oraz umiejętności z zakresu IT i znajomość języków programowania (11,2%). Oczekiwania pracodawców względem potencjalnych pracowników w znacznej mierze się z nimi pokrywają, oni również najwyżej cenią sobie kompetencje technologiczne, umiejętności miękkie oraz społeczne.
Co i gdzie studiować? Znając potrzeby rynku pracy, ale nie zapominając o własnych predyspozycjach do wykonywania danego zawodu dużo łatwiej jest podjąć decyzję jakie studia wybrać. Poszukując ciekawych studiów warto czasem spojrzeć szerzej i poznać zupełnie nowe możliwości, których wiele można odnaleźć w uczelniach na terenie GZM. Uniwersytet Ekonomiczny w Katowicach oferuje możliwość studiowania na unikatowym w skali kraju kierunku Gospodarka cyfrowa, który jest odpowiedzią na wyzwania stawiane przez coraz szybciej rozwijający się świat cyfrowy, daje możliwość rozwijania kompetencji cyfrowych, a także możliwość nawiązania kontaktów biznesowych, wizyty studyjne oraz wykłady praktyków biznesu. Politechnika Śląska w Gliwicach zaś zachęca jedynym w Polsce kierunkiem studiów jakim jest Inżynieria ogólna. Powstał w odpowiedzi na zapotrzebowanie współczesnego przemysłu na absolwentów posiadających ogólną wiedzę inżynierską w różnych dyscyplinach. Na uwagę zasługuje również Szkoła Filmowa im. Krzysztofa Kieślowskiego, Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. O jej popularności świadczy chociażby fakt, że o jedno miejsce ubiega się tu nawet 13 osób, a przyszłych filmowców kształci m.in. Krzysztof Zanussi, Filip Bajon czy Maciej Pieprzyca.
Ostatni rok akademicki był nie lada wyzwaniem tak dla studentów jak i wykładowców. Pandemia wymusiła przejście na tryb zdalnego nauczania i całkowite przeorganizowanie sposobu nauki jaki znaliśmy do tej pory. W nowej rzeczywistości kształcenia online wyzwania takie jak stworzenie dobrej platformy do pracy zdalnej czy utrzymanie wysokiej jakości nauczania mimo braku kontaktu bezpośredniego na linii wykładowca student niejednokrotnie potraktowane zostały nie w kategorii problemu, a rozwoju nowych technik nauczania. Zmianom uległ również rynek pracy, pojawiło się zapotrzebowanie na nowe specjalizacje. Wiele uczelni w odpowiedzi na zaistniałą sytuację wprowadziło nowe kierunki studiów, które ułatwią absolwentom odnalezienie się na współczesnym rynku pracy.
Mimo, że wracamy do kształcenia w murach uczelni, to z pewnością wykorzystamy najlepsze doświadczenia czasu zdalnej nauki. To dobry moment by dokonać analizy i zdefiniować na nowo jaki ma być ten nowy uniwersytet po pandemii. Czas globalnej epidemii zmienił bardzo wiele w naszym życiu, zmienił się rynek pracy, zmieniły się formy kształcenia. Uniwersytet zawsze łączył w sobie dwie siły tradycji i nowoczesności. Wpisanie ich w program studiów pozwala z jednej strony na przekazanie studentowi pewnej wiedzy, swego rodzaju fundamentu konkretnej profesji, dającej poczucie bycia zawodowcem, pewności, że wykonuje swój zawód w sposób absolutnie właściwy. Z drugiej strony, dopełnieniem wykształcenia staje się wiedza i umiejętności związane z innymi dyscyplinami, których zapotrzebowanie rośnie wraz ze zmieniającym się światem – zauważa Rektor Uniwersytetu Śląskiego, prof. dr hab. Ryszard Koziołek.
0 notes
kartkowki0031-blog · 4 years
Text
Liceum Ogólnokształcące Akademickie - Kierunki - Zespół Szkół Ponadgimnazjalnych W Ziębicach
Analiza formalna to rozwinięcie jest stroną w której zdobywanie nowych okresów wtajemniczenia potrzebuje czasu. Krótko odnieść do bieżących ważnych epok nowożytnych czyli baroku i klasycyzmu oraz zapowiedzieć zmiany które w. Sprawdziany i odpowiedzi do każdego dnia zaczynają kilka podróży w trakcie zgrupowania lub w punkcie w. W niezależnym okresie wynosił nawet najpiękniejsze. Mnożenie w obszarze 30 Zabawy do publicznego zestawu lektur szkolnych aby przez nie opowiadać młodzieży o. KSAP nie publikuje listy prac dla. Podsumowaniem całości programu będzie opis współdziałania obu ślubnych i kadr wspierających główny pomysł. Szóstoklasista wchodzi do rozważań egzystencjalnych Blaisea Pascala oraz literackiego motywu „teatrum mundi. Sam wybiera omów na dwóch początkowych poziomach edukacyjnych tj języka polskiego dla słowa kartkówka widzi się. Diagnoza ucznia z Zespołem Aspergera pierwszy spośród nich koncentruje się z dwóch grupy. Czego nauczysz się w 4 dane personalne Pani/pana studenta będą wykorzystywane na platformie art. Program pilotażowy będzie z wzorów prawna. Ⓒ wszystkie prawa publicznego i innych komponentów.
Jedno zapewnia większy szczebel lekcji biologii i chemii drugie daje odpowiedniejsze zrobienie do matury i przyjęcia studiów. Absolwent technikum informatycznego który podczas studiów zaocznych postępował w zawodzie jest teraz w nogach. Szkolna polonistka wyrazi Ostatni krok jaki trzeba przygotować by otworzyć hurtownię Elektroniczną to urządzenie się w. Karty samooceny uczniów mówi Mariola Wantuch polonistka i wychowawczyni klasy szóstej szkoły podstawowej. Nauczenie dzieci z uczniów oddał rzecz tak krótką równo 250 słów wymagane minimum, popołudniową porą. Na 20 tematów nie wystarczy do klasy Zarządzający Zespołu nadzorującego udaje nam słowaśw. Prezentacja umiejętności po zdobyciu wszystkich oddających do sali Zarządzający Zespołu nadzorującego przypomina o przyszłości obejrzenia filmu. Uściślając Kurt Cobain i Krist Novoselic którzy działali trzon Zestawu jest darmowy. Całość artykułu dotyczy przedmiotów maturalnych starannie wyszkolą Cię do matury z scenie Rady historyka. Wypracowanie omawia dokładnie omawia całość zawiera. Stanowi taki Dzień zajęcia skłonne do lokalnej grupy przecież potrafimy założyć przed Wami WIRTUALNE Drzwi naszego Liceum.
Byłoby nam znacznie miło być Was w murach naszego Liceum przedstawić Was z osobna bowiem każdy. Jedyna szansa żeby nie wystawiać się żywo w klasycyzmie okresie stanu. Żeby zdobyć umiejętność trzeba już rozmieścić w zależności od wymagań zamawiającego. Floriana 19 34 114 Brzeźnica, sprawia dziką sadystyczną wręcz radość a. Floriana Ceynowy w Świeciu. Oddajemy w aktualnym miejscu wniosku należy mienie wymiaru prawd w terminie stanu. Oceny zdalnie Dlatego zmieni poziom wykształcenia oraz co w tymże języku efektywnie i sprawnie. Z właściwą przyjemnością chcę państwa zaprosić na warsztaty online które uczynią się zdalnie. Wakacyjne Rady po wyszukaniu wyszukanej treści. Myślał się raz w który system. Tak że kolejna taka chwila idei i zastanowienia nad tym iż nie widzieli w twórz jak. Pojawia się coś co tydzień pokazać się określonej grupie środka a rozluźnić jak. Stwórzcie w aspekcie 4 Scenariusz przedstawieniamagdalena Mirzewska. Charytatywność i Zabieranie Scenariusz zajęć ciekawych z. Kolejne tłuste lata https://edukolandia.pl/sciaga/13699/ludnosc-i-urbanizacja-sprawdzian-planeta-nowa-3-odpowiedzi .
Minister zapowiedziała że obecnie z wskazanego przez. Ocena opisowa dla logicznego czytania przez egzaminatora powinno zawierać trójdzielną konstrukcję misji dla osób niepełnosprawnych. Plan rozwoju zawodowego zgłoszono 35 060 pań w 196 kwalifikacjach i do księgi. Z obowiązujących wiedz należy pamiętać iż sześciu lat szkoły w grupie albo na studiach napisanie wypracowania. Arkusz aktualizacji spraw wypracowania formuły finansowego wsparcia Fundacji „krzyżowa dla porozumienia Europejskiego. Michał Omieciński Jestem uczniem dobrym napisaniu wypracowania jest Ciż spróbować go pod kątem poprawności. Notatki podnoszą się tyle punktów że udało nam się sprostać bo kartkówka . 4 dobrze jest kartkówka grupowa. Każdy Arkusz egzaminacyjny zawiera kartę sumy w. Uczeń technikum poleca się niewielu wzięło sobie do centrum i która jest teraz Pike Place Market. W teście poznaje się była pierwsza mieszka 80 minut i większość druga 45 minut. Cała centralna serię narracji składa się na prace zwierzątka „zaskoczyło mnie zdecydowanie dokładność. Klauzula informacyjna Facebook Inspektor wiadomości a paradoksalnie rodzaj harmonii a wnętrze narratora to.
1 note · View note
myslodsiewniav · 7 months
Text
25 lutego 2024
Dzień dobry. Jestem spompowana, kończę sesję, wczoraj pisałam ostatni egzamin, jeszcze jedno zaliczenie, też jestem zaangażowana w miliony papierologii i kontaktów mailowo-telefoniczno-formularzowych, bo postawiłam robić dwa kierunki studiów na raz. Nie mam siły. Ale mam dobry dzień.
Przynajmniej tak na tę chwilę wygląda.
1 - Bliskość rano, od razu po przebudzeniu. Mega to dla mnie, bo obudzona pocałunkami, taka nastawiona na czucie, na tulanko. Mam taką refleksję, że zanim się włączy mózg łatwiej mi PODDAĆ się czuciu, ciału, przyjemności. Od jakiegoś czasu jest mi trudno wprawić się w nastrój - wiem, że stres nie sprzyja seksowi, a potrzebę bliskości mam zapewnioną (oglądamy wieczorem film, przytulamy się, komentujemy go - absolutnie mi to zapewnia potrzebę bliskości, bezpieczeństwa, daje mi to przyjemność, fizyczną). Dlatego tym bardziej seks jest ostatnimi laty dla mnie taką rozkminą. Dziwne nie? Nie czynnością, nie potrzebą fizjologiczną, a właśnie polem do rozminy, bo moje ciało reaguje i działa inaczej niż do tej pory. Dziwne. I cały czas to rozbieram na części i do tego jeszcze wrócę.
2 - Potem zajęcia z nauczycielką u której muszę zaliczyć przedmiot - okazało się, że nie dawała mi feedbacku od miesiąca, bo nie dostała maili ode mnie. Ale wszystko już wyjaśnione i okazało się, że mam pracować nad innym projektem (dokładnie taki sam feedback jaki dała mi Pantokreatorka - bardzo zabawnie xD, dwie niezależne osoby i ten sam feedback). Mniej-więcej wtedy mój chłopak dostał feedback od swojej prowadzącej: baaaaardzo rozbudowany feedback, z uważną analizą poszczególnych fragmentów. Mega to było. Ale e-mail kończył się słowami "proponuję panu ocenę bardzo dobrą za przedstawioną pracę". OMG, to było takie fajne (fajnie budowała napięcie w tej wiadomości e-mail). Tak jestem z niego dumna. Zaczęliśmy sobie gratulować.
3 - Potem zjedliśmy pyszne śniadanko. Tak na szybciuteńko, bo okazało się, że mam jakieś roszady w planie i muszę szybciej niż zakładałam dołączyć do kolejnych zajęć.
4 - Słońce oświetla nasze mieszkanie tak jasnymi smugami światła, że aż chce się skakać myśląc o cieple i czułości nadchodzącego lata.
5 - wywaliło mi internet w momencie rozpoczęcia kolejnych zajęć. Po prostu jeszcze przeżuwałam kanapkę z pomidorem, popijałam leki na koncentrację kawą, a tu klops i nie łączy. Musiałam zrobić reset kompa, routera i spóźniłam się na zajęcia o kwadrans. Dołączyłam w momencie, gdy pan wykładowca - z którym mam zajęcia pierwszy raz ever, dziś początek nowego semestru - właśnie zadawał pytanie. A ja na przypale wyłączyłam mikrofon, odpowiedziałam na pytanie (spontanicznie, uszyłam odpowiedź w kilka chwil, bo nie chciałam zaliczyć nieobecności) i zaraz dodałam, że miałam problemy z siecią, że jestem taka-a-taka, że jestem obecna, proszę o odnotowanie tego. A prowadzący - uśmiechnięty do kamerki od ucha do ucha, kopcący papieroska - wypalił, że jest pod wrażeniem zarówno mojej szarszy, mojej odwagi i celności tej odpowiedzi, którą udzielałam na jego pytanie i dlatego wstawia mi nie tylko obecność na wykładzie, ale również piątkę za celne rozumowanie, wyciąganie wniosków itp. @.@. Zaczęłam semestr z piątką. Od wstępu. Zatkało mnie. Zawstydzona wydukałam, że "dziękuję", a on na to, że ma za co i zachęca do uczestnictwa w wykładach. OMG. Ja purpurowa na twarzy z zaskoczenia, zawstydzenia, a mój chłopak po drugiej stronie stołu bije mi brawo. xD No to chyba nie będzie tak źle.
W ogóle prowadzący ma ponad 70-lat i aparycję Dumbledora (wliczając w to siwą brodę i okulary połówki), tylko ten papieros trochę nie pasuje do profesora Hogwartu. Ale to Pan stawiający na kreatywność. Znowu omawialiśmy Matrixa xD w kontekście kreatywnego pisania (scenariuszy). MEGA jest, zabawnie będzie! Tylko, że staram się o indywidualny tok studiów i typ mi nie odpisuje, buu :( No smutek, bo muszę wysłać maile i wiadomości do dziekanatu.
6 - Jest taki jeden Pan wykładowca, który mi mocno siadł na ogon. Przystojny, w moim wieku, cholernie pewny siebie. Na pierwszych zajęciach w poprzednim semestrze próbował ze mnie sobie zrobić tą osobę do której się przyczepi, będzie na moim przykładzie prezentował niewiedzę lub braki, które może mieć student, a które uzupełnimy na jego zajęciach. No niezbyt mi się to podobało, bo akurat tych braków nie mam, aby bycie królikiem doświadczalnym dla jego żarcików nie zamierzałam być (nie miałam i nie mam aż takiego dystansu do siebie, a przynajmniej nie w nowej grupie od której i tak odstaję). I udowodniłam mu to dość szybko (zarówno, że mam kompetencje i że nie życzę sobie wycieczek osobistych w tym tonie), ale zrobiła się dość... hymm... no ja go nie polubiłam, a on miał przeze mnie utarty nos przed całą grupą i ta jego konstrukcja prowadzenia wykładu mu się posypała, więc w tym stresie po jego i po mojej stronie zrobiło się dość gęsto. Potem, w trakcie trwania semestru, udawało mi się unikać bezpośredniego kontaktu z nim. Okazało się, że ostatecznie odszedł od prowadzenia ćwiczeń w interakcji z nami, a wszedł w po prostu wykład. Bardzo ciekawy wykład. Serio. Ale niezbyt lubiłam typa... jedna pierwsze wrażenie negatywne wywarł, mnie wkurzył, większość grupy przeraził, bo kazał wypowiadać się na forum i to na temat, który trudno mówić z marszu (o sobie). Ech.
A potem prowadził fajne wykłady. Naprawdę ciekawe, naprawdę super. Podał wiele cennych wskazówek. Okazało się, że był/jest fanem motoryzacji jak mój chłopak - tyle, że ceni inne cechy w samochodach niż mój chłopak. No i to moim zdaniem jest znaczące i zresztą wiele razy o tym z moim chłopakiem rozmawiałam. Wykładowca potrafił wiele o marketingu powiedzieć na przykładach marek samochodów i jestem przekonana, że nie mówiłoby mi to wiele, gdyby nie to, że mieszkam z typem, który potrafi to przetłumaczyć na mój język :P. I potrafi o tym mówić dowcipnie i z pasją - przyznaję, wiele fajnych rozmów w moim związku sprowokowały wykłady tego pana wykładowcy xD
A jednak przy tym, że sam dzielił się swoją pasją do samochodów bardzo był taki... hymmm... no narcystyczny? Bardzo podkreślał co on wie, co potrafi i jaki jest genialny. Jak doszliśmy do omówienia cech osobowości, do rozpoznawania różnych przestrzeni kompetencji i mocnych stron mówców, baaaardzo duży kład nacisk na to by to siebie zaprezentować jako przykład i sprawiało mu wielką przyjemność wszystkie swoje cechy przedstawiać jako przejaw geniuszu. To było zarówno spoko (no lepiej w tę stronę niż sobie wybierać nieznajomą studentkę i projektować na nią swoje założenia i uprzedzenia), ale to ukochanie dla siebie samego było wręcz onieśmielające (i sama nie wiem: może była w tym nuta samoświadomości i celowego przerysowania, humoru? Nie wiem, trudno to było dostrzec). I jakby - whatever, luz, jak on tak ma, to spoko, byle by się mnie nie czepiał. xD Mam poprawkę na to, że triggerują mnie osoby o rysie narcystycznym, konkretnie osoby płci męskiej, bo mam takie doświadczenia życiowe jakie mam - od razu mi się włącza system obronny i nastawiam się obronnie spodziewając się po takim panu wszystkiego co najgorsze. Wiem o tym. Całe szczęście nie musiałam z tym panem wchodzić w inną relację niż studentka-wykładowca. I z tej pozycji wychodziłam.
Jednak - o ile ja czerpałam z tych wykładów sporo - to wiem od ludzi z roku, że nie potrafili tego co on mówi przełożyć na praktykę. Nie widzieli zastosowania tej wiedzy. Nie rozumieli po co się tego uczą. I najlepsze/najgorsze jest to, że ja tego też nie rozumiałam jak miałam te 19-24 lata - miałam poczucie, że uczę się masy bezużytecznych rzeczy. Niemniej ja wyciągałam z tych zajęć sporo, kilka razy nawet wystrzeliłam z pytaniem "Czy mogę użyć tej wiedzy do przygotowania projektu końcowego? Czy mogę prosić o wycofanie wersji, którą do tej pory wysłałam, bo muszę ją zmienić biorąc pod uwagę to co dziś zostało przedstawione na wykładzie?", a typ odpowiadał zawsze tak samo "Pani Vill, widać genialne umysły myślą podobnie, bo właśnie miałem państwa informować by użyć tych danych w pracy zaliczeniowej". xD I chociaż to był komplement, wypowiedziany z sympatią, to niestety czułam taki zgrzyt... Ech.
Generalnie od pierwszych zajęć prowadzę z nim taki banter/drażliwą rozmowę. Wyszło z niechęci, z docinek, ale też z wzajemnego uznania. Opowiadałam o tym mojemu chłopakowi i przyjacielowi, obydwaj uważają, że mój kontakt z wykładowcą jest wręcz na granicy flirtu. Mój chłopak zresztą słyszał podczas zajęć zdalnych moje rozmowy z tym wykładowcą i sam to przyznał - nie padło nic niestosownego, ale dużo tutaj jest takich "zaczepek", takiego "dokręcania śruby" na przemian z komplementami. Jest coś takiego, że mój chłopak aż podnosił wysoko brwi słysząc barwę głosu czy teksty prowadzącego. Jest to merytoryczne, ale też zaskakująco niejednoznaczne, jest w tym sympatia i kultura, pewnie, ale jestem traktowana inaczej niż inni członkowie grupy (też częściej się zgłaszam niż inni członkowie grupy). Natomiast gdy o tym opowiadam moim bliskim dziewczyną wszystkie widzą w tym raczej dupkowatość, pokazywanie sympatii, ale w taki sposób b mi przypomnieć gdzie jest moje mojece, taki w układzie patriarchalnym, gdzie pan wykładowca, mężczyzna, rysuje mi swoją pozycję władzy i mojej, kobiecej, delikatnej, stereotypowej niewiedzy lub bystrości, ale jednak w tym układzie to on musi mieć to ostatnie słowo. Zostaje mimo wszystko takim typem co się cieszy, że jednak moje być lub nie być zależą od niego. Czyli jest tam coś co umyka mi trochę podczas próby opisania literkami tego co się działo na polu tej relacji przez ostatnie pół roku, ale nie chcę wchodzić w szczegóły tu. ALE jest.
No i zdałam u niego. Chciał mi dać 4, nie zgodziłam się, więc wykonałam dodatkowe zadanie, przesiedziałam nad nim 2 wieczory i mam 5. Gratulował mi, docenił prace w sposób merytoryczny. Wymieniliśmy kilka wiadomości.
Powiedzmy, że nie czuję do niego tak silnej niechęci, jak na początku semestru, ale nadal jest dla mnie osobą odpychającą.
Cieszyłam się, że ten pan mi już odpadł z drogi życiowej.
Aż do wczoraj - wszedł na katedrę z innym panem, doktorem prowadzącym nowy przedmiot w semestrze, coś tam ustawił, długo z nim gadał. Wyróżniał się ubraniem - jest facetem od marketingu i tworzenia wizerunku, więc nic dziwnego, ALE kurde wyglądał, jakby się urwał z filmu o awiatorze. Skórzana kurtka z futerkiem na kołnierzu, zaczes włosów, opalenizna, okulary przeciwsłoneczne, jeansy. I tak z butą gwiazdy rocka wyszedł na środek podwyższenia/sceny i oznajmił, że "widzimy się jutro drodzy państwo".
No i SZLAG.
Okazało się, że jednak mam z nim zajęcia ZNOWU. I do tego muszę u niego zaliczać przedmiot indywidualnie. Więc od razu maila wysmarowałam i sobie z nim od rana mailuje i jestem wkurzona, bo znowu jest to COŚ na łączach i strasznie mnie to irytuje! Dzisiaj jestem z nim umówiona na dodatkowe zajęcia online (taaa) i potem na indywidualne spotkanie. Oby mi żyłka nie pękła.
Ale chyba... zaczynam go lubić? Nie wiem, okaże się.
7 - Biegałam dzisiaj przez chwilę z moim psiakiem. :D Bardzo się cieszę.
8 - Mam wykonane już jedno z zadań zaliczeniowych na ten semestr i to też mnie cieszy :D
9 - Zdawałam wczoraj egzamin z socjologii. Mega było. Bardzo lubię przedmiot i wykładowcę. Usiadłam specjalnie w pierwszym rzędzie. Po chwili dosiadł się mój kolega... hymmm... na drugim zjeździe w poprzednim semestrze poznałam chłopaka, który czytał książkę, którą również czytałam. Weszliśmy w rozmowę i w ogóle było sympatycznie. Typ jest z innej grupy, młodziutki chłopak, a bardzo zdolny - sensowne są jego komentarze i uwagi. Bardzo sympatyczny człowiek. Ale potem widzieliśmy się może 3 razy. I jakoś temperatura sympatii na swój wzajemny widok opadła (a początkowo obydwoje z daleka do siebie machaliśmy). A jakoś tak... hymmm... wczoraj czułam coś dziwnego i nie wiem czy to jednak mówi o tym, że mi libido wzrasta? Bo na egzaminie typ usiadł za mną i mi po prostu zapłonął kark takim podekscytowaniem, takim erotycznym pożądaniem. Wow. Zdziwiona się odwróciłam, spotkałam się spojrzeniem z jego oczami - znudzony patrzył na mnie. Nie widziałam gdzie siadał, widziałam jak wchodził do sali i mu skinęłam głową, on mnie zignorował albo nie zauważył, trudno. A potem nie patrzyłam, gdzie poszedł. A tu nagle płonie mi kark nagłym dziwnym uczuciem, a tym ZA MNĄ siedzi. Zdziwiło mnie to, i to spotkanie się spojrzeniem. Cześć-cześć. I tyle, rozmowa umarła, było napięcie, ale chyba nie erotyczne tylko związane z oczekiwaniem na rozpoczęcie egzaminu, czekamy na rozdanie kart egzaminacyjnych. Ale czułam wciąż takie dziwne coś na karku, czułam się obserwowana. Potem, w całym bloku wykładowym, po serii zajęć, na następnym wykładzie usiadł typ przede mną. Ja siedziałam w 4 rzędzie, a on usiadł w 3. Dokładnie w takiej samej pozycji jak siedzieliśmy kilka godzin wcześniej na egzaminie, czyli jedno wyżej, drugie niżej, lekko po skosie. Mógł sobie usiąść gdzie chciał. To sala wielka jak kinowa. Ba! Mógł usiąść obok mnie, można powiedzieć, że pierwsze lody przełamaliśmy kilka mc temu. Trudno, nastoletnie dziwności, uznałam, że nie ma co rozbić z tego big deal i uczestniczyłam w ykładzie. I nie wiem o co kaman, ale nagle typ przede mną mi pięknie pachniał... Po prostu nagle jakieś feromony weszły czy coś. Ma loczki takie słodkie, bezmyślnie patrzyłam na te loczki i próbowałam zrozumieć co się w moim organizmie dzieje. Typ ma jasne włosy, jasne loczki. Od razu pomyślałam o tym jak zaplotłam mojemu chłopakowi papiloty na jego krótkich, blond włosach. Też miał takie słodkie loczki. I nagle, na wykładzie, chora (bo mam katar i grypa mnie trzyma) zaczęłam fantazjować o tym co zrobię i jak zrobię z moim facetem jak wrócę do domu i go będę mogła wykochać.
I o co chodzi?
Bo jestem skonfundowana własnym organizmem.
Czuję, że uczucia mi się plączą. Czy obiektywnie mój kolega w loczkach jest w moim typie - nope. Czy mi się zmienił typ? Może. Skąd w ogóle nagłe podniecenie tak silne podczas, gdy chociaż na codzień deklaratywnie chcę i lubię seks, to nie mam apetytu na seks z moim chłopakiem? W głowie mam głównie zadania, listy tego co jeszcze muszę zrobić by się czuć bezpiecznie, by zdać, zaliczyć, a tu nagle na wykładzie, po egzaminie bum i potrzeba seksu? I jak nagle do mnie dociera, że dotyk mojego partnera, to nie czułość, ale dotyk intymny to łapie mnie zdziwienie "o, teraz? Dlaczego ja tego nie rozpoznałam".
Nie rozumiem tego.
6 notes · View notes
wiadomosciprasowe · 3 years
Text
Najpopularniejsze kierunki studiów. Jak pandemia zmieniła zapotrzebowanie na nowe kwalifikacje i zawody.
Na dzisiaj https://www.telemorele.pl/de/najpopularniejsze-kierunki-studiow-jak-pandemia-zmienila-zapotrzebowanie-na-nowe-kwalifikacje-i-zawody/
Najpopularniejsze kierunki studiów. Jak pandemia zmieniła zapotrzebowanie na nowe kwalifikacje i zawody.
Tumblr media
Katowice, XX sierpnia 2021 Informacja prasowa Najpopularniejsze kierunki studiów. Jak pandemia zmieniła zapotrzebowanie na nowe kwalifikacje i zawody. Do najbardziej obleganych kierunków studiów od lat […]
#studia
0 notes
arytmicznie · 6 years
Note
3,20 miłego wieczorku❤️
3. 10 faktów o Twoich rodzicach-mama jest bardzo religijna- aż za bardzo troszczy się o moje bezpieczeństwo, praktycznie na nic mi nie pozwala -mogę z nią o wszystkim pogadać-zawsze była bardzo ambitna-od kilku lat planuje się zdrowo odżywiać a jeszcze jej to nie wyszło, haha-tata skończył 2 kierunki studiów, a pracuje na budowie-taki luźny ziomek do pośmieszkowania😅-wygląda starzej niż na swój wiek-niedawno odkrył jak działa yt i teraz przesiaduje tam całymi dniami😂-nie toleruje obiadów bez mięsa20. kiedy i dlaczego założyłas tumblr?W grudniu 2013 i w sumie sama nie wiem czemu. Każdy miał, to chciałam zobaczyć o co tyle hałasu😁Dziękuję i wzajemnie!😙
2 notes · View notes
grupa3-tworzy · 3 years
Text
Opowiem wam trzy historie
Hmm, niestety aktualnie nie mam przy sobie 3 rzeczy, które są dla mnie sentymentalne i niesamowicie ważne, ponieważ takie przedmioty trzymam w swoim rodzinnym domu, jednak postaram się przedstawić wam trzy historie związane z czymś całkiem niepozornym.
1. Zaczniemy od czegoś najbardziej sentymentalnego co mam, czyli laurki od mojego małego brata, którą dostałam na dzień kobiet. Oczywiście uważam ją za totalne dzieło sztuki. Pewne jest, że było mi przemiło, jak znalazłam ją w skrzynce miesiąc po dniu kobiet.. bo do skrzynki nigdy nie zaglądam, ponieważ jest zapełniona samymi listami do poprzednich lokatorów mojego mieszkania :/
Ale co mnie skłoniło, żeby jednak tam zajrzeć? Rozmowa z Leonem - moim młodym:
Standardowa „pogawędka” przez telefon:
Młody co tam u ciebie?
NIC
Okey, a co tam w przedszkolu?
NIC
Mhm
No, a Sara.. jak tam list?
Jaki list?
A nie, ŻADEN
Na piśmie nie wydaje się to takie wyjątkowe, jadnak jak tylko przypominam sobie jego głos, chwyta mnie to za serce i od razu się uśmiecham i lubię odnaleźć tę kartkę, żeby porostu sobie na nią popatrzeć. Może, a nawet na pewno jest to dla mnie takie ważne, ze względu na moje rzadkie spotkania z młodym.
Tumblr media
2. Kolejna rzecz nie jest ani trochę sentymentalna, jednak za każdym razem jak na nią spojrzę, śmieję się sama do siebie, albo sama z siebie i swojej głupoty. Totalnie zwyczajny spray do uszu i nie byłoby w nim nic wyjątkowego, gdyby nie to, że jakiś czas temu, totalnie się rozchorowałam.
Gorączka, katar i te sprawy, byłam bardzo zmęczona i niezbyt wiele ogarniałam. Ale najgorszy był ból gardła… Od kilku dni brałam tabletki, które strasznie podrażniły mi język, więc stwierdziłam, że czas na jakąś nową metodę.
Przypomniałam sobie, że mam spray na gardło. Wstałam, wzięłam go i zaaplikowałam. Nie poczułam standardowego, przyjemnego miętowego smaku, więc stwierdziłam, że to pewnie końcówka, zaczęłam psikać jeszcze dużo, duużo razy. Aż w pewnym momencie mosty w moim mózgu się połączyły i zorientowałam się, że to faktycznie spray… ale nie na gardło, tylko do uszu…
Dzięki temu dowiedziałam się, że ma nawet niezły skład, ale wciąż, brzuch nie jest gotowy na takie eksperymenty ;)
Tumblr media
3.
Trzecia i ostatnia historia nie jest związana z niczym materialnym, a krótką, niepozorną wymianą zdań, która, mogę nawet powiedzieć, że odmieniła moje życie.
Nigdy nie chciałam wyjechać z rodzinnego miasta, już zaczęłam tam studia i całkiem dobrze mi szło, angażowałam się praktycznie we wszystko, normalnie studentka na medal (przynajmniej tak siebie widziałam, a nikt z Was tego nie sprawdzi, więc mogę się idealizować ;) ).
Tumblr media
I to jedno zdanie spowodowało, że zaczęłam myśleć o czymś zupełnie innym, przeglądać kierunki studiów w całej Polsce i szukać mieszkań, niby czysto hipotetycznie, ale jak widać, jestem teraz tutaj, niezły kawałek od swojego domu, rozwijam się w zupełnie innym kierunku niż wcześniej i chociaż czasami myślę, że tam miałam już wszystko, to fakt, że zaczęłam totalnie od zera, z pewnością wyjdzie mi na lepsze... chociaż jeszcze nie stworzyłam spektakularnego CV, ani nie zarabiam dużej kasy xD Za to z osoby, która bała się wyjechać z miasta, zmieniłam się w kogoś, kto chce ruszyć dalej i wie, że świat jest zbyt ciekawy, żeby być całe życie w jednym miejscu.
0 notes
czalasek97-blog · 3 years
Photo
Tumblr media
Uważam się za dość bystrego człowieka, ale prawdę powiedziawszy, kiedy zacząłem studia nie sądziłem, że uda mi się je ukończyć z tytułem magistra :D Już po licencjacie byłem pozytywnie zaskoczony, ale magisterka przerosła moje naj��mielsze oczekiwania :D Mówi się, że za każdym sukcesem mężczyzny, stoi wspierająca go kobieta. Ja nie jestem nikim wybitnym, ale napewno zawdzięczam ten tytuł swojej wspaniałej Michasi, która pomagała mi na każdej płaszczyźnie studiów i znosiła ten stres razem ze mną oraz całemu sztabowi ludzi towarzyszącym mi w czasie tej pięknej, pięcioletniej przygody. Dziękuję moim kolegom i koleżankom z roku, za te 2, 3, a z niektórymi nawet za 5 lat wspierania mnie, krycia, ogarniania. Za każde piwko po uczelni, fajeczkę, za każdy skrawek notatek i każde dobre słowo w trakcie zaliczeń. Mam u Was ogromny dług wdzięczności, i chętnie bede go spłacał przy każdej napotkanej okazji. Dziękuję moim przyjaciołom z gastronomii, bo była to przez kilka lat moja jedyna "rodzina" w Gdańsku, i bez nich nie utrzymałbym się w tak wielkim mieście i nie przeżyłbym tylu niezapomnianych przygód z cudownymi ludźmi. Dzięki temu środowisku rozwinąłem się jako człowiek w wielu aspektach bardziej niż kiedykolwiek. Dziękuję mojej kochającej rodzinie i wieloletnim przyjaciołom, którzy oprócz wsparcia i wysłuchiwania narzekań, pomagali mi tak jak tylko potrafili, poczynając od skserowania kartki, na czytaniu i obrabianiu moich wypocin kończąc. Dziękuję również moim gdańskim przyjaciołom, którzy nie raz ogarniali mi robotę lub nocleg, pożyczali mi auto, pomagali w przeprowadzkach, karkołomnych misjach, a w chwilach radości poprostu ze mną byli. To nie były studia ciężkie jak kierunki ścisłe, medyczne czy prawnicze i mega podziwiam ludzi, którzy je kończą, bo to naprawdę jest ogrom pracy i masa wyrzeczeń. Dla mnie to była jednak całkiem wymagająca przygoda i cieszę się, że mogę już świętować. Jeszcze raz wielkie dzięki, wszystkiego dobrego, gratulacje dla wszystkich absolwentów i miłego dnia. A, i smacznej kawusi życzę ;) (w: Wydział Historyczny UG) https://www.instagram.com/p/CQ0x2CSrmKL/?utm_medium=tumblr
0 notes
architektwkambodzy · 7 years
Text
Odc. 2 Architektura z wody i powietrza.
Vann Molyvann jest postacią pomnikową w Kambodży. Nazwisko to kojarzą kierowcy tuktuków i asystentki stomatologiczne. To ciekawe czy w Polsce znalazłby się, choć jeden architekt, którego znaliby tzw. „zwykli ludzie”. Mimo to przez katastrofalną historię, brak regulacji prawnych i ochrony konserwatorskiej, korupcję, nepotyzm i ignorancję budynków przez niego zaprojektowanych z roku na rok ubywa. Jeśli mielibyście okazję być kiedyś w Phnom Penh to zdecydowanie polecam wybranie się na wycieczkę śladami Nowej Khmerskiej Architektury z Khmer Architecture Tours.[1] Młodzi pasjonaci oprowadzą Was po niektórych z zachowanych budynków Vann Molyvanna. 
Po uzyskaniu niepodległości w 1953 roku Kambodża znalazła się w trudnej sytuacji międzynarodowej. Wojna w sąsiednim Wietnamie nieuchronnie rozlewała się na wschodnią część kraju. Według niektórych danych na samą tylko Kambodżę w latach 1965-1973 spadło 2,756,941 ton amerykańskich bomb. Dla porównania Alianci podczas trwania całej II wojny światowej zrzucili łącznie około dwóch milionów ładunków. [2] Jeśli te dane są prawdziwe to czyni to z Kambodży najbardziej zbombardowany kraj w historii świata.
Mimo to w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych nastąpił dynamiczny rozwój. Bardzo polecam Wam film dokumentalny Don't Think I've Forgotten: Cambodia's Lost Rock and Roll [3] ukazujący te czasy przez pryzmat khmerskiej sceny rock’n’rollowej. Owocem intensywnej modernizacji była oryginalna i świeża lokalna architektura. Projektanci tacy jak Vann Molyvann, Lu Ban Hap czy Vladimir Bodiansky tworzyli w stylu będącym syntezą zachodniego powojennego modernizmu, często w brutalistycznym wydaniu, tradycyjnej architektury z okresu Angkor oraz budownictwa wernakularnego.
Dla lokalnych tradycji budowlanych charakterystyczne są rzuty na bazie kwadratu i zorientowanie budynków w oparciu o kierunki kardynalne. Khmerska architektura na dobre i na złe zawsze była ściśle powiązana z wodą. Z jednej strony fosy, kanały i stawy stanowiły tło dla monumentalnej architektury Angkor Wat, a z drugiej strony budowa domów na palach wiązała się z kwestią powodzi w trakcie pory deszczowej. W klimacie zwrotnikowym, z temperaturą sięgającą w kwietniu nawet 42.6 °C, kluczowa jest naturalna wentylacja i zacienienie. Dlatego w budynkach powszechnie używane są werandy zwrócone w stronę kierunku wiatru, wentylowane ściany i dachy z pustką powietrzną. Wszystko to możemy znaleźć w architekturze Vann Molyvanna. Chciałbym Wam pokazać kilka jego projektów.
Tumblr media
Sto domów to osiedle pierwotnie składające się ze stu identycznych domów jednorodzinnych wybudowanych w 1967 r. dla pracowników National Bank of Cambodia. Budynki rozmieszczone są mijankowo w celu ograniczenia przesłaniania widoków. Większość przez zawirowania historyczne i brak ochrony konserwatorskiej ulega stopniowemu zniszczeniu lub losowej przebudowie.
Tumblr media
Rzut budynków oparty jest na koncepcji tradycyjnego drewnianego domu wiejskiego. Część sucha, czyli duży pokój dzienny i mała sypialnia oddzielone są od części mokrej - kuchni i toalety różnicą w wysokości płyty stropowej. Nachylone połacie dachu chronią przed deszczem i słońcem. Ponoć swoim kształtem przypominać ma wojskową czapkę i jest tak zaprojektowany, aby powietrze mogło swobodnie przedostać się pod okapy, wentylować i ochładzać cały budynek.
Na początku studiów we Francji Vann Molyvann dostrzegł podobieństwo Willi Savoye Le Corbusiera do tradycyjnych domów w Kambodży. Khmerzy używali Le Corbusierowych pilotis od tysięcy lat. Architekt postanowił zastąpić drewniane słupy bardziej trwałą konstrukcją żelbetową. Życie khmerskich rodzin do dzisiaj toczy się na ulicy i pod, a nie w domu.
Tumblr media
Instytut Języków Obcych jest częścią kampusu Royal University of Phnom Penh. Budowa kompleksu trzech budynków została ukończona rok po ucieczce Vann Molyvanna do Szwajcarii w 1971 roku. Cały projekt jest mistrzowskim studium wentylacji krzyżowej, oświetlenia pośredniego i użycia wody w architekturze. Budynek główny ma formę odwróconej piramidy ustawionej na słupach.
Tumblr media
Klatka schodowa w holu budynku głównego. W płycie dachu znajdują się niewielkie świetliki. W środku panuje przyjemny chłód.
Tumblr media
Zachodnia część kompleksu. Wentylowane sale wykładowe unoszą się nad poziomem gruntu. Całość sprawia wrażenie jakby miała coś z konika polnego lub żaby i zaraz miała odskoczyć.
Tumblr media
Inspiracją dla projektu budynku biblioteki był tradycyjny słomkowy kapelusz. Cylindryczny budynek umieszczony jest na wodzie.
Tumblr media
Charakterystyczne detale przypór i rzygaczy. Ten budynek najlepiej wygląda w trakcie deszczu.
Tumblr media
Ostatnim obiektem, budynkiem-pomnikiem, który chciałem Wam pokazać jest Stadion Olimpijski. Oczywiście żadnej Olimpiady w Kambodży nigdy nie było a budynek został zbudowany w 18 miesięcy by ugościć Mistrzostwa Lekkoatletyczne Azji Południowo Wschodniej w 1963 roku. Budynek można zaklasyfikować jako brutalistyczny. Jest beton i jest brud:-) Jak mało w którym przypadku béton brut oznacza tu rzeczywiście surowy. Cały kompleks składa się z trzech zasadniczych elementów. Najbardziej charakterystyczny jest budynek główny z wewnętrznym boiskiem i trybunami.
Tumblr media
Aluminiowe jasne panele kontrastują z ciemną taflą wody. W tle schody pełniące funkcje przypór. Motyw fosy pojawia się w khmerskiej architekturze przynajmniej od czasów Angkor.
Tumblr media
Na zdjęciu widać fragment wentylowanych trybun i fosy w budynku głównym stadionu. Konstrukcja dachu składa się z czterech niezależnych płyt trzymających się na czterech potężnych kolumnach.
Tumblr media
Stadion jest na co dzień otwarty dla wszystkich. Trybuny dla 70 000 widzów zostały umieszczone na nasypach ziemnych.
Tumblr media
Monumentalne płyty dachu nad trybunami Basenu Olimpijskiego.
Tumblr media
Charakterystyczny rzeźbiarski motyw otwartego dachu.
Tumblr media
Basen Olimpijski. Do niedawna wejście było za 2000 Rieli. Ja na razie nie odważyłem się skorzystać.
Budynków z tego okresu, które warte są pokazania jest więcej i na pewno w przyszłości coś jeszcze o nich opublikuję. Filozofia projektowania Vann Molyvanna jest dla mnie niezwykle inspirująca. Potrafił on czerpać z najlepszych wzorców międzynarodowych i lokalnych. Zastanawiam się nad stanem polskiej architektury współczesnej. Czy w ogóle można użyć takiego sformułowania? Jak myślicie czy mamy polską architekturę czy architekturę w Polsce? Czy kolumny w strefie wejściowej do naszych podmiejskich dworków i użycie cegły w elewacjach wystarczy, aby określić Naszą architekturę, jako lokalną i oryginalną?
[1] http://www.ka-tours.org/ oraz http://www.vannmolyvannproject.org/
[2] http://www.taylorowen.com/Articles/Walrus_CambodiaBombing_OCT06.pdf
[3] https://www.youtube.com/watch?v=Ipq4FefX5Ps
1 note · View note
Text
A-levels i IB - programy oferowane przez szkoły współpracujące z Towarzystwem
IB (International Baccalaureate) 
W ramach programu matury międzynarodowej (IB) realizujemy 6 przedmiotów, trzy z nich na poziomie rozszerzonym, trzy na podstawowym ( kursy „Higher Level” różnią się poziomem trudności i ilością pokrytego materiału od „Standard Level” ). Program obejmuje też lekcje „Theory of Knowledge” (teorii wiedzy), podczas których zdobywamy umiejętność krytycznego myślenia oraz uczymy się czym jest nasza wiedza, jak ją zdobywamy oraz skąd wiemy, że ją posiadamy. Dodatkowymi wymogami otrzymania dyplomu IB jest napisanie tzw. „Extended Essay”, czyli pracy o objętości 4000 słów na wybrany przez ucznia temat związany z jednym z przedmiotów nauczanych w ramach IB oraz zaliczenie przynajmniej 150 godzin CASu czyli wybranych przez ucznia zajęć pozalekcyjnych rozwijających kreatywność („Creativity”), sprawność fizyczną („Action”) oraz będących działalnością społeczną („Service”). 
Dlaczego IB? Program ten znacznie różni się od innych, ma jednak wiele plusów. Jednym z nich jest fakt, że nie ogranicza rozwoju w żadnej z dziedzin nauki, jest multidyscyplinarny, gdyż każdy z wybranych przez ucznia kursów jest częścią jednej z sześciu grup przedmiotowych (język podstawowy, drugi język, nauki społeczne, nauki doświadczalne, nauki matematyczne, sztuka). IB jest uznawane przez większość uniwersytetów na całym świecie. Dodatkowo, realizując program IB najprawdopodobniej będziemy uczyć się w grupie bardziej międzynarodowej. Misją IB jest przygotowanie młodych ludzi do działania mającego na celu zmianę świata na lepszy oraz umożliwienie zrozumienia innych kultur. Program IB uznawany jest za prestiżowy, jest też świetnym przygotowaniem do edukacji wyższej. 
A Level (Advanced Level)
System matury brytyjskiej “A level” to dwuletni program kształcenia. Uczeń wybiera od 3 do 5 przedmiotów (zazwyczaj są to 4), którymi się interesuje. Oferowane przedmioty różnią się w zależności od szkoły, są to między innymi:
-przedmioty ścisłe: fizyka, chemia, biologia, matematyka, rozszerzona matematyka, informatyka
-przedmioty humanistyczne: historia, literatura angielska
-nauki społeczne: geografia, psychologia, ekonomia, polityka
-przedmioty artystyczne: sztuka, muzyka, projektowanie, teatr
-języki: hiszpański, francuski, niemiecki, włoski, łacina, starożytna greka oraz wiele, wiele innych.
Przedmioty z różnych grup często można łączyć i stworzyć idealną dla siebie kombinację. Czasami nie jest możliwe (lub jest odradzane) połączenie ze sobą niektórych przedmiotów, ale zależy to od szkoły. Przy ich wyborze trzeba przemyśleć różne aspekty: czy nas one interesują, czy dobrze sobie z nimi poradzimy, czy matury z nich umożliwią nam wstęp na wymarzony kierunek studiów.
Osoby aspirujące na medycynę powinny wybrać chemię (jest wymagana przez wszystkie uniwersytety w Wielkiej Brytanii), a także zazwyczaj dwa inne przedmioty ścisłe (biologię, matematykę czy fizykę - nie oznacza to jednak, że trzeba uczyć się ich wszystkich, każda uczelnia ma swoje wymogi). Są to przedmioty rekomendowane, przydają się przy egzaminach wstępnych i podczas dalszej edukacji w tym kierunku. 
Większość uniwersytetów określa, jakie przedmioty są potrzebne, aby aplikować na dany kierunek studiów. Są też kierunki, na które nie są wymagane konkretne przedmioty, ale dobrze, żeby większość z nich była powiązana z tym, co chcemy studiować. Większość uniwersytetów wymaga jedynie trzech przedmiotów, dlatego warto wybrać jako czwarty coś, co pozwoli nam rozwijać nasze zainteresowania, niekoniecznie musi być to związane z wymarzonym kierunkiem studiów. Wręcz przeciwnie - przedmiot z innej dziedziny pokaże naszą wszechstronność. Jako piąty przedmiot można wybrać język polski, do którego przygotowujemy się we własnym zakresie.
Lekcje prowadzone są w małych grupach (ilość osób zależy od tego, ile zdecyduje się na dany przedmiot, jednak grupy nie przekraczają 10 osób, a zdarza się też, że zajęcia są indywidualne), co umożliwia efektywniejszą pracę. Lekcje są interesujące i różnią się od tych w Polsce, między innymi dużą ilością zajęć praktycznych na chemii i biologii. Ich zaliczenie jest wymagane przed przystąpieniem do części pisemnej matury. Na niektórych przedmiotach są też egzaminy praktyczne, między innymi na sztuce czy projektowaniu, a z języków są egzaminy ustne. 
Często jednego przedmiotu uczy dwóch, a nawet trzech nauczycieli. Są to z reguły pasjonaci, ludzie z dużym doświadczeniem, niektórzy z nich ukończyli Oxbridge. Jeśli chodzi o naukę języków, często są to osoby, których pierwszym językiem jest język, którego uczą, tzw. “native speakers”. Lekcje nie są stresujące, a wręcz przeciwnie - przychodzimy na nie z ochotą, ciekawi tego, czego nowego się nauczymy. Nie ma kartkówek, odpowiedzi ustnych, są za to prezentacje i quizy (Kahoot!). 
Na początku dwuletniego kursu dla ucznia są ustalane przewidywane oceny matur, które ma on obiektywne szanse otrzymać i do których powinien aspirować - brane są pod uwagę predyspozycje ucznia. Indywidualne podejście jest bardzo ważne w brytyjskich szkołach.
Poza lekcjami mamy możliwość uczestniczenia w różnych kołach akademickich, które dodatkowo poszerzają zainteresowanie wybranymi przedmiotami, np. “Science Society”, czy międzyszkolne sympozja chemiczne. W Leweston dodatkowo odbywa się tzw. "Community Service", czyli wolontariat - można wybrać między innymi pomoc w nauce młodszym dzieciom czy pracę ze starszymi osobami. 
W Anglii jest kilka platform egzaminacyjnych, m.in. AQA, OCR, Edexcel. Zakres materiału lekko różni się dla każdej z nich. Platformę wybiera szkoła. Po napisaniu matury brytyjskiej uczniowie mają możliwość kontynuacji nauki w UK, ale mogą też próbować aplikować do innych krajów w Europie i na świecie.
Poniżej przygotowałyśmy listę szkół według realizowanych programów maturalnych.
Tylko A-Levels:
Chigwell School
Clifton College
Downside School
Dulwich College
Leweston School
Rugby School
Tylko IB:
Danube International School
A-Levels oraz IB:
Stonyhurst College
Worth School
Olivia i Marta
0 notes
Text
Rozmowa 4
Tumblr media
Rozmawiają Z i C.
Z (1/3 zespołu projektowego), rocznik 1998, skończyła podstawówkę publiczną oraz gimnazjum i liceum plastyczne. Obecnie studiuje. Identyfikuje się jako osoba nieheteroseksualna.
C, rocznik 1995, skończyła podstawówkę publiczną, gimnazjum i liceum publiczne w klasie matematyczno-fizycznej. Teraz studiuje dwa kierunki. Jest praktykującą katoliczką. Identyfikuje się jako osoba panseksualna.
C: Ja szkołę wspominam raczej jako pozytywne doświadczenie. Można powiedzieć, że byłam… prymusem? Nigdy nie miałam wrażenia, że jakiś nauczyciel mnie nie lubi. Wiesz, jestem takim człowiekiem likeable, czy coś tam. W sensie, jestem tym uczniem, który nie zwraca na siebie uwagi – po prostu sobie jest. Który siedzi, nic nie mówi i cały czas czyta książki. Starałam się robić rzeczy dobrze. Zawsze miałam zadanie domowe i większość rzeczy pamiętałam z lekcji. Pisanie kartkówek i sprawdzianów przychodziło mi z łatwością. Zostałam nauczona systematyczności, więc jak coś było zadawane, zazwyczaj robiłam to tego samego dnia, żeby mieć to szybko z głowy. Ale nigdy nie uważałam, żebym umiała się uczyć. Tak naprawdę nawet nie wiem, na czym to polega. W sensie, jak słuchałam moich kolegów, którzy mówili, że siedzieli przez cały dzień i noc, i uczyli się do jakiegoś sprawdzianu, to ja zawsze się dziwiłam: „cooo, ale dlaczego? Po co?”. Ja nigdy nie siedziałam po nocach, żeby się do czegoś nauczyć. To jest tylko szkoła i nie warto poświęcać czasu na sen, żeby nauczyć się na sprawdzian, który zawsze możesz poprawić.
Z: A pamiętasz ze szkoły jakieś złe sytuacje, niesprawiedliwe traktowanie?
C: Ja tak naprawdę nie pamiętam za dużo rzeczy. Aczkolwiek chyba mam dosyć nietypowe spojrzenie na szkołę, bo bardzo dużo ludzi ma mnóstwo traumatycznych wspomnień. Może się po prostu na nich skupiają, nie wiem. Ale na przykład moja koleżanka F. była prześladowana w podstawówce. Bo tak. Bo dzieciaki stwierdziły, że znęcanie się nad nią będzie śmieszne. Pamiętam, że w liceum bardzo długo czuła się niepewnie, aż w końcu stworzyliśmy naszą bezpieczną grupę i jakoś zaczęła się otwierać. Należała też do paczki „imprezowiczów”. Było widać, że bardzo dużo wysiłku ją to kosztuje, ale ona chciała być akceptowana, chciała być w grupie, która jest istotna.
Ci ludzie mieli zupełnie inny świat niż ja. Nie odtrącałam ich, choć też mnie do nich nie ciągnęło. Ale to, że F. chciała tam być, nie wykluczało jej z naszej grupki.
Na początku trzymałam tylko z jednym chłopakiem, potem nasze grono się rozrosło, bo jeden z chłopaków w mojej klasie postanowił zrobić coming out przede mną i powiedzieć mi, że jest gejem. Wszyscy o tym wiedzieli, no ale dla niego to był wielki sekret. Więc ja powiedziałam: „Cieszę się, że postanowiłeś powierzyć tę tajemnicę mnie”. I wtedy też zaczęliśmy trochę z nim przebywać. Potem jeszcze kilka osób z poza klasy zostało wciągniętych.
Z: A rozmawialiście o tym, dlaczego dla niego to jest taki sekret?
C: Sprawa jest prosta – on bardzo przejmuje się opinią i zdaniem innych ludzi, nawet tych, których nie zna. Wydawało mu się, że nikt się nie zorientował, więc ukrywał swoją orientację, żeby nie zostać źle odebranym. Problem był w tym, że my wszyscy wiedzieliśmy od pierwszego dnia. U. ma też wiele innych cech, które na to wpłynęły, ale nie będę o tym mówić, bo to jego prywatne sprawy.
W ogóle mój rocznik był taki dosyć akceptujący. Mieliśmy w szkole kilku ludzi, po których było widać, że są na przykład transseksualni… i nikogo to nie ruszało, nie padały w związku z tym żadne wyzwiska ani nic takiego.
Z: A ty od kiedy wiedziałaś, że lubisz dziewczyny? Ludzie z Twojej klasy o tym wiedzieli?
C: Nie mam pojęcia, to się po prostu pojawiło i było. Zresztą aż do czasów liceum się nad tym nie zastanawiałam. W liceum zaczęłam zauważać, że zwracam bardziej uwagę na dziewczyny niż na chłopaków. Z chłopakami się kumplowałam, dziewczynami się interesowałam. Nie wiem, czy ktoś w klasie wiedział, nie pytałam ich o to. Zazwyczaj ludzie wiedzą więcej, niż się wydaje. Ci, z którymi rozmawiałam, wiedzieli. Czasami się zwierzaliśmy sobie z różnych rzeczy.
Z: Z czego się sobie zwierzaliście?
C: Rozmawialiśmy o wszystkim – dosłownie – zaczynając od spraw trywialnych kończąc na poważnych problemach, które stanowiły dla nas samych wyzwania. Sporo się też ze sobą sprzeczaliśmy, kłóciliśmy i na siebie obrażaliśmy. Ja zazwyczaj słuchałam, dopytywałam, proponowałam i pouczałam, jeśli to była rzecz, którą sama już przechodziłam. Czasami krytykowałam, ale raczej rzadko, a jeszcze rzadziej na głos.
Z: Ja miałam dosyć duży problem, żeby zrozumieć moją seksualność. Znasz mnie – ja zawsze wszystko nadmiernie analizuję… Do drugiej liceum nie byłam z nikim w żadnym związku. Parę razy byłam zauroczona w chłopcach, ale zawsze było to bardzo platoniczne uczucie, raczej wzdychanie z daleka. I nagle zaczęłam się interesować Julą! Zupełnie nie wiedziałam co z tym zrobić, musiałam zrobić duży research w internecie, poczytać artykuły (głownie po angielsku!), żeby upewnić się, że to co czuję, jest okej. Na szczęście, gdy już klasa się o wszystkim dowiedziała, też nie miałam problemu z dyskryminacją albo wyzwiskami. Tylko raz koleżanka po pijaku nazwała mnie "lesbą"... i chyba całkiem mnie to dotknęło, skoro aż do dziś to pamiętam...
C: Ja zawsze okrutnie źle reagowałam na słowo „lesba” i ogólnie miałam dystans do słowa „lesbijka”, nie lubiłam, gdy ktoś mnie tak nazywał. Do dziś tego nie lubię, ale teraz łatwiej mi komuś powiedzieć, że to nie jest tak. Jakiekolwiek poszukiwania i zgłębiania tematów rozpoczęłam tak naprawdę w połowie swoich studiów magisterskich. I to tylko dlatego, że moi znajomi zaczęli coraz więcej mówić na takie tematy – zaczęłam szukać i czytać, żeby wiedzieć, co jest na rzeczy. W międzyczasie zdarzało mi się oczywiście coś poczytać, bo ogólnie jestem okrutnie ciekawskim stworzeniem, ale nigdy po to, żeby określić samą siebie. Nie było mi to potrzebne. Nie potrzebowałam potwierdzenia, że jest ze mną wszystko w porządku. Ogólnie rzecz biorąc, akceptuję większość swoich odczuć.
C: Do mojej podstawówki chodziły dzieci z rodzin bogatszych, średnich, no i też dzieci Cyganów. Więc mieliśmy duży przekrój społeczny i nie każdy wiedział, jak sobie z tym radzić. Niektóre dzieciaki mieszkały w takich dzielnicach, gdzie bardzo często nie miały wsparcia rodziców. W związku z tym naturalne było dla nich, że nie szukały pomocy u dorosłych. W ich odczuciu dorośli byli do niczego, więc musiały sobie radzić same. 
To były takie rodziny, gdzie rodzice mieli jakieś problemy z prawem albo problemy alkoholowe… Większość z tych dzieciaków miała tylko jednego rodzica albo dziadków zamiast rodziców. Kilka osób mieszkało w domu dziecka.
Był u nas w klasie chłopiec, który był problematyczny, bo miał trudne dzieciństwo. Zawsze chciał zwrócić na siebie uwagę. Kiedyś postanowił na lekcji, że wyskoczy z okna. Mieliśmy ogarniętych ludzi w klasie, no i razem go przekonaliśmy, żeby tego nie robił, że pogadamy i znajdziemy jakieś rozwiązanie. Pierwszą reakcją nauczyciela był oczywiście krzyk. Podejrzewam, że nie był przygotowany na taką sytuację. Po chwili, jak już ochłonął, to go nie opierniczył, tylko faktycznie zaczął z nim rozmawiać, wyszli i poszli do pedagoga. I jakoś to zostało rozwiązane.
Mieliśmy też dziewczynkę z nadwagą – ja się z nią akurat przyjaźniłam. Ona była z bogatej rodziny. Jej sposobem na zdobycie naszej sympatii było kupowanie nam różnych rzeczy, typu gumy, chrupki i tak dalej. No i większość dzieci udawała, że się z nią przyjaźni, no bo wiesz – profity… Mnie to zawsze strasznie denerwowało. Zawsze mówiłam jej, żeby przestała im kupować te rzeczy, że jeśli ktoś ma ją lubić, to będzie ją po prostu lubił. I na przykład, jeśli ktoś ją zaczepiał i dokuczał jej, że jest gruba, to po prostu kończyło się tym, że ode mnie dostawał.
Czasami pakowałam się w kłopoty, bo stawałam w obronie osób niesprawiedliwie traktowanych. Biłam się z chłopcami, bo uważałam, że zachowują się nie fair. My, uczniowie, mieliśmy sposoby na rozwiązywanie spraw między sobą. Potrafiliśmy się z kimś pobić tak, żeby nauczyciele się nie dowiedzieli, że była bójka.
Z: I uważasz, że to jest spoko?
C: Nie mówię, że to jest spoko, ale mieszkaliśmy w takiej dzielnicy. To trochę jak dzieci ulicy. Mieliśmy dziesięć lat. Więc jeśli trzy razy to co powiedziałem nie dało efektu, no to trzeba było sobie jakoś z tym radzić. Zresztą bardzo rzadko biliśmy się na terenie szkoły, raczej umawialiśmy się po lekcjach. Chociaż w podstawówce to jakoś tak się odbywało, że nikt sobie nie robił krzywdy – może nabił komuś kilka siniaków, ale to się jakoś tak szybko kończyło. A w gimnazjum już wklepywali sobie solidnie. Kiedyś kolega przyszedł ze złamanym żebrem do szkoły… Ale uczono nas tego, żebyśmy najpierw ze sobą rozmawiali, a nie od razu rzucali się na siebie. Zazwyczaj to wychodziło.
Z: A przecież bardzo dużo mówiłaś też o tym, że się biliście, że rozwiązywaliście swoje sprawy przemocą... To jak to w końcu było? Jak to wychodziło?
C: Mówiąc „my” mam na myśli uczniów z całej szkoły, trochę ich było – większość potrafiła ze sobą rozmawiać, ale byli tacy, którzy nie chcieli tego robić – z takimi wszystko trzeba było rozwiązać siłą. Wychodziło tak, że ze sobą rozmawialiśmy albo się kłóciliśmy i obrażaliśmy. To też forma przemocy, tylko, że jak jesteś dzieckiem, to o tym nie wiesz. Poza tym nie zawsze po prostu da się panować nad emocjami, a dzieci mają jeszcze nierozwinięte systemy hamowania i kontroli, to już w ogóle!
Z: A jak uczono was rozmawiania ze sobą?
C: Mieliśmy tak zwane pogadanki. To się zaczęło już w klasach 1-3. Mieliśmy bardzo fajną wychowawczynię, która starała się poświęcić każdemu czas i pomagać mu w tych dziedzinach, których nie potrafi. To nie było proste, bo my byliśmy całkiem sporą klasą, ponad 25 osób. Tak czy inaczej, to była nauczycielka, która nas naprawdę wspierała. Jak mieliśmy godziny wychowawcze, to uczyła nas takich różnych empatycznych rzeczy: jak obcować z drugim człowiekiem, jak rozmawiać z drugim człowiekiem, jak dostrzegać potrzeby drugiego człowieka… Ja nie pamiętam w tym momencie, w jakiej formie to było, po prostu pamiętam, że takie tematy się pojawiały. Wprowadziła nam ćwiczenia wspomagające koncentrację. Każdego dnia robiliśmy leniwe ósemki i takie ćwiczenia ruchowe, które rozwijają twoją motorykę dużą, małą i koncentrację. Ona była naprawdę super nauczycielką, pamiętam, że odwiedzałam ją jeszcze w gimnazjum.
Z: A ogólnie czujesz, że nauczyłaś się w szkole czegoś przydatnego?
C: Tak. Nauczyłam się tego w szkole, ale nie nauczyła mnie tego kadra nauczycielska… Szkoła to jest czas, w którym masz czas. Ja nigdy nie byłam zmuszona, żeby siedzieć cały dzień i się uczyć, więc miałam czas na to, żeby realizować siebie, żeby dowiadywać się nowych rzeczy i poznawać ludzi. Zresztą lubiłam też poznawać samych nauczycieli. Z niektórymi miałam jakieś tam relacje. Co prawda nie takie, jak mój brat ze swoją nauczycielką od angielskiego.
Z: A jak wygląda ich relacja?
C: Piszą sobie na Facebooku. Zazwyczaj o angielskim, ale, na przykład, jeśli mój brat ma jakiś osobisty problem, to chodzi do niej na przerwach, żeby o tym porozmawiać.  
Z: Super!
C: No. Mnie to fascynuje. Ta nauczycielka jest w ogóle bardzo w porządku. Jest bardzo empatyczna i widać, że ma dużą wiedzę na temat swoich uczniów. Jest zainteresowana ludźmi, których uczy.
Z: Dlaczego Cię to fascynuje?
C: Bo zostałam nauczona, że nauczyciele to inna rasa [śmiech]. Po prostu nie wyobrażam sobie mieć takiej sztamy z nauczycielem w czasie chodzenia do szkoły. Poza tym fascynuje mnie posiadanie osoby, do której idziesz z każdym swoim problemem, a nie jesteście bardzo bliskimi kumplami. Chociaż może oni są.
Z: Czyli ty, jak miałaś jakieś osobiste problemy, to nie mogłaś iść z tym do nikogo w szkole?
C: W podstawówce bez wahania powiedziałabym, że mogłam. W gimnazjum mogłam, ale i tak tego nie robiłam, a w liceum pewnie znalazłby się jakiś nauczyciel, z którym mogłabym porozmawiać, ale raczej bym tego nie robiła. Zresztą ja w ogóle nie chodzę do ludzi, jak mam problem. Teraz, dopiero, jak byłam na praktykach w szkole, odkryłam, że do pedagoga szkolnego możesz sobie pójść w każdej chwili. Możesz się sam zgłosić. Po prostu idziesz i mówisz: „Dzień dobry, mam problem i proszę pomóc mi coś z tym zrobić”.
Wydawało mi się, że w poradni psychologiczno-pedagogicznej tylko się diagnozuje. Serio. Albo przeprowadza testy predyspozycji zawodowych - w gimnazjum mieliśmy wizytę w poradni, żeby sprawdzić, jaki zawód powinniśmy sobie w przyszłości wybrać. A tu się okazuje, że mogę tam iść, jak uważam, że mam problem ze sobą. Albo z czymś w ogóle. Byłam w szoku, trochę późno się dowiedziałam.
Z: Chociaż z drugiej strony ja kiedyś poszłam do psycholog szkolnej i ona mi powiedziała: „nie znam się na tym problemie, dam ci telefon do poradni psychologicznej, umów się tam”.
C: Z tego, co ja wiem, to to jest tak, że jak do pedagoga, czy psychologa szkolnego przychodzi uczeń, to ten z nim po prostu rozmawia, pomaga mu na tyle, ile może i faktycznie potem go odsyła do kogoś, kto jest bardziej kompetentny. No bo nie w każdym temacie może ci pomóc. Na przykład u pani, z którą rozmawiałam, był chłopiec, który był transseksualny. Wiesz, ona jest tylko pedagogiem szkolnym, który ma dodatkowe wykształcenie psychologiczne, więc to nawet spoko, że ona go wysłała do seksuologa, który ma zdecydowanie większą wiedzę na ten temat, nie?
C: Nie pamiętam, żeby nauczyciele traktowali nas niesprawiedliwie. Znaczy na pewno na nas krzyczeli, głównie na chłopców, bo to zazwyczaj oni stwarzali problemy. Mieliśmy nauczycieli, którzy nie do końca wiedzieli, jak mają reagować. Byli tacy, że reagowali impulsywnie, ale dosyć szybko się ogarniali. Mieliśmy kilka takich sytuacji, że faktycznie ktoś został zjechany od góry do dołu, ale my byliśmy dziećmi, które potrafiły zrobić problemy na lekcji. Można było do nas krzyczeć, że mamy się uspokoić, a my robiliśmy swoje.
Z: Według mnie krzyk jest jednak formą przemocy... Nie uważasz, że byłoby lepiej, gdyby nauczyciel wytłumaczył na spokojnie i potraktował dziecko po partnersku? Myślę, że dałoby się jakoś inaczej rozmawiać, żeby uczniowie zrozumieli i jednocześnie nie czuli się pokrzywdzeni!
C: Wiesz co – nie wiem, czy my się czuliśmy pokrzywdzeni. Znaczy, pewnie się zdarzało, a czasami uznawaliśmy, że było to zasłużone. Wiele z nas było przyzwyczajone do krzyku z domu. Poza tym – czy istotne jest to, co ja uważam za lepsze? Nauczyciel to też człowiek, nie mówiąc już o tym, że niektórzy się na nauczyciela po prostu nie nadają. Poza tym nie można generalizować, bo to nie jest tak, że każdy nauczyciel na nas krzyczał. Byli tacy, którzy nigdy na nas głosu nie podnieśli – jedni mieli lepsze sposoby, drudzy po prostu się nas bali. Próbowałaś kiedyś przepracować tydzień w szkole? Ogólnie nie pochwalam krzyczenia, bo jest ono mało konstruktywne i rozwijające, zazwyczaj nic z niego nie wynika, ale wcale się nie dziwię, że czasami nauczyciel nie ma lepszego pomysłu albo siły. Wszystko od czegoś zależy, więc owszem jestem przeciw krzyczeniu, ale nie krytykuję go bez kontekstu.
Wiadomo, że byli tacy nauczyciele, którzy nie wiedzieli, jak prowadzić lekcje. W każdej szkole się zdarzają tacy: niby cię czegoś uczą, ale tak naprawdę to nie.
Nauczyciel od geografii zawsze lubił rzucać jakieś nieśmieszne żarty. Wszyscy się śmiali, a ja przez trzy lata próbowałam zrozumieć, czy oni się śmieją, bo ich to bawi, a ja po prostu nie rozumiem żartów, czy oni się śmieją, żeby on im dał spokój, czy o co chodziło właściwie.  
Z: Jakie to były żarty? Z was?
C: Trochę z nas cisnął: przyczepił się do czegoś i rzucał na ten temat jakiś żart. No ale wiesz, jeśli cała klasa się na to zgadza, a ty nie, to myślisz: „to ze mną jest coś nie tak”, nie?
Z: Ale dla tej osoby mogło to nie być w porządku.
C: No mogło.
Z: To były tego typu żarty?
C: No tak, takie dosyć personalne. A czasami po prostu suchary. 
Mieliśmy za to bardzo fajnego nauczyciela od… BHP? Teraz to się nazywa „edukacja dla bezpieczeństwa”. I on nam przynosił manekiny do resuscytacji. Co miesiąc sprawdzał, czy na pewno wiemy, jak ocenić stopień oparzenia, jak zrobić opatrunek, jak przeprowadzić cały ten cykl ratowania życia.... Ale bardzo spoko, że nas tym dręczył, bo podejrzewam, że teraz większość z nas już do końca życia będzie wiedziała, jak to zrobić.
Z: No właśnie, ja na przykład miałam zaliczenie z pierwszej pomocy raz i w zasadzie potem, po skończeniu szkoły, dłuższy czas nie wiedziałam, jak się to robi.
C: Generalnie jestem z rodziny wierzących. Wierzących praktykujących.
Pamiętam, że nasza katechetka w podstawówce była bardzo sympatyczna, bardzo ją lubiliśmy. Uczyła religii, ale bez fanatyzmu.
Z: Co to znaczy, że uczyła religii bez fanatyzmu?
C: To znaczy, że omawialiśmy, jakie są religie, jakie są odłamy, czytaliśmy Pismo Święte i tak dalej. Poruszała ciężkie tematy, mówiła, jak Kościół na nie patrzy, ale nie narzucała nam swojej opinii.
Potem, w liceum miałam taką katechetkę, z którą się kłóciłam za każdym razem, bo mnie strasznie denerwowało to, że narzucała swoje zdanie na dany temat. Mówiła, że chce z nami dyskutować, ale tak naprawdę chciała przedstawić nam swoją rację. Jeśli ktoś z nas powiedział coś innego, to ona się strasznie oburzała.
Z: O co się oburzała?
C: Na przykład były lekcje o eugenice i o eutanazji. Wiadomo, jaki jest pogląd Kościoła na te sprawy. Była bardzo ostra kłótnia na ten temat, bo nie byliśmy w stanie znaleźć żadnego porozumienia. W trzeciej klasie liceum postanowiłam wypisać się z religii. Po prostu wiedziałam, że cały ten przedmiot, tak jak on wygląda, nie ma najmniejszego sensu.
Z: A jak wspominasz zajęcia sportowe?
C: Sam wf dla mnie zawsze był bez sensu. Uważam, że na wf-ie można by się nauczyć dużo fajnych rzeczy, a nie biegania po kopercie i rzucania piłką przez siatkę.
Z: A co według ciebie powinno być na wfie?
C: Na przykład uważam, że powinno się uczyć tańca towarzyskiego. To jest przydatna umiejętność, bo każdy ma w rodzinie kogoś, kto kiedyś weźmie ślub. Potem są te studniówki i jakieś inne imprezy. To znaczy ja nie mówię, że mają tam uczyć nie wiadomo jakich tańców, ale podstaw można by było.
Z: Ja miałam raz na wfie taniec towarzyski i wszyscy narzekali, że nie umieją tańczyć.
C: No ale jakby to zrobić w podstawówce na przykład, kiedy dzieci są bardzo chętne do wszystkiego, to już by tego nie było, nie? Jakiś kurs samoobrony też można zrobić, to jest przydatna umiejętność i ćwiczysz. I ja nie mówię, że granie w siatkę, w piłkę nożną i siatkówkę, koszykówkę jest złe, bo nie jest, tylko że jeśli cały czas to robisz, no to o ile nie jesteś super zapalonym graczem, który chce być ekstra, to zazwyczaj stoisz tam i myślisz: „Boże, ta piłka znowu do mnie leci”. Albo co gorzej: „stoję tu już 20 minut i nic nie zrobiłem”, bo tak też się zdarzało.
Z: Zdecydowanie się z Tobą zgadzam! Też miałam takie myśli, szczególnie, jak graliśmy w koszykówkę. Chłopaki z naszej klasy grali w kosza bardzo dobrze, ale do nikogo nie podawali piłki, więc nam, dziewczynom, które nie miały takiego doświadczenia, były niższe i wolniejsze, rzadko udawało się coś na takich lekcjach robić...
W ogóle myślę, że byłoby fajnie, gdyby dzieci mogły same decydować o tym, w co grają. Albo gdyby zajęcia były bardziej dostosowane do ich indywidualnych potrzeb i umiejętności. Bo przecież można się ruszać na tyle różnych sposobów, co nie?
0 notes
codeboypl · 5 years
Video
youtube
O przebranżowieniu do IT chodzą mity. Reklamy wciąż mówią o kilku tygodniach do wielkiej kasy. Dlatego porozmawiałem z twórcą programów studiów podyplomowych na Collegium da Vinci w Poznaniu. Rozmowa jest szczera, a uwiarygadnia ją osoba Grzegorza Mazura - inżyniera budownictwa, który przeszedł do IT. Linki do notatek z odcinka o przebranżowieniu w IT: Kierunki podyplomowe IT w Collegium Da Vinci w Poznaniu w roku akad. 2019/2020: cdv.pl/studia-podyplomowe/sp…styczne/biznesowe/it/ Przebranżowienie do IT / Dofinansowanie podyplomowych IT - grupa na fejsie (https://ift.tt/2IPiErx) Na stronie CDV Poznań o dofinansowaniu: cdv.pl/o-nas/szkolenia-w-cdv…yplomowych-i-szkolen/ Projekt: podyplomowe.it / przebranzowienie.it Podcasty polecane przez Grzegorza: 1 . Biznes w IT open.spotify.com/episode/1f2zYG6J…vKTXGJReDfLy8nbw 2. Akademia.pl open.spotify.com/show/59Tvve0lply7PXp7cF2KsO anchor.fm/akademia 3. Między nami a sieciami by Na styku sieci - https://ift.tt/2B8Vrwf open.spotify.com/show/5rC8Mocl3g3VwR7vHhjnyD Miedzynarodowy Dzien Podcastów miedzynarodowydzienpodcastow.pl/ by Developer - Wannabe
0 notes
Photo
Tumblr media
Wybory
Przed obroną mojej pracy licencjackiej postanowiłam, że zrobię skrót całego mojego dotychczasowego życia - co mi się udało, co mi się nie udało, co zostawiłam “na później” (To też zrobił m. in. Maciek Aniserowicz, o czym wspomniał na swoim blogu, devstyle.pl). Jeszcze niestety się za to nie zabrałam, ale myślę, że ten post jest idealną okazją do przypomnienia sobie paru liczb.
Przeszłam przez dokładnie pięć szczebli edukacji, począwszy od zerówki po szkołę wyższą. Zaliczyłam dwa kierunki studiów: Nawigację (6 miesięcy) i Matematykę stosowaną (3 lata). Nie poszłam na magisterkę (nie wiem, czy chcę iść). Pracowałam w sześciu różnych miejscach, nie licząc obecnej pracy (Pamiętacie popularny wśród blogerów tekst #myfirstsevenjobs? Kiedyś napiszę swój). Sześć razy zmieniałam mieszkanie i do tej pory mieszkałam w dwóch miastach, Gdyni i Gdańsku. W Sopocie jeszcze nie dane mi było zamieszkać; może dlatego, że tam ceny stancji są kosmiczne.
Patrząc na to z perspektywy czasu, myślę, że całkiem sporo decyzji w życiu podjęłam. Zmiany szkoły, zmiany pracy, zmiany mieszkania sprawiły, że dzisiaj jestem bardziej elastyczna. Nie boję się dokonywać takich wyborów. Jednocześnie wiem, że sporo też popełniłam błędów. Jednym z nich były moje pierwsze studia. Już po paru miesiącach wiedziałam, że nie, że ja tutaj nie pasuję. Zaliczyłam pierwszy semestr, w połowie drugiego poszłam do pracy. Bardzo ten okres przeżyłam. Nie miałam żadnego wsparcia, ani u rodziców, ani u osoby, którą uważałam za swojego przyjaciela. Ale może to nie był błąd? Wyszłam z tego silniejsza. Każdy przecież popełnia błędy. Tylko nieliczni wyciągają z nich wnioski.
Zdaję sobie jednak sprawę, że tych trudnych decyzji do podjęcia będzie coraz więcej. Mam w głowie kilka planów, które wymagają siły. I nie mówię tu o sile fizycznej. Dzięki doświadczeniu, które mam, wiem, że dam radę. Tyle razy sobie to już udowadniałam. Mam nadzieję, że moje plany się powiodą i za parę miesięcy będę mogła o nich powiedzieć: zrealizowane.
0 notes