Tumgik
Photo
Tumblr media
Po przeczytaniu listu Julka do mamy, w którym opisywał swój przepiękny ubiór, musiałam go narysować w tej kaszmirowej kamizelce haftowanej w ogromne kwiaty.
Nic dziwnego, że się za nim wszystkie panny oglądały a Mickiewicz był zazdrosny.
299 notes · View notes
Photo
Tumblr media
Słowackiewicz
Adam Mickiewicz and Juliusz Słowacki were famous polish poets of the romanticism era and they hated each other, but who cares, love/hate ships are the best
539 notes · View notes
Text
Tumblr media
Konrad/Gustaw
Dwie różne wartości, dwie różne postacie <3
,, Dziady’’ Adam Mickiewicz
//no nie będę owijać w bawełnę, po prostu bae, jeden i drugi
Xd
Conrad and Gustav from Adam Mickiewicz’s “ Dziady”
(I’m aware there’s an English title for it but I prefer the Polish one, duh)
:~
96 notes · View notes
Text
Tumblr media
Litwo! Ojczyzno moja!
Pan Tadeusz aesthetic
74 notes · View notes
Text
„Jest serce, co się kryjąc w zakrwawionym łonie,
W nocy tylko oddycha, w nocy we łzach tonie,
A w dzień pilnie ukrywa głębokie cierpienia.”
— Juliusz Słowacki
54 notes · View notes
Text
“I feel immortality, I create immortality,”
— Adam Mickiewicz, The Great Improvisation
632 notes · View notes
Photo
Tumblr media
Z okazji Narodzin Mickiewicza, życzę wam wszystkiego dobrego w te święta  ❤
Pogodzenia się z waszymi Słowackimi i żeby mieć serce i patrzać w serce  ❤ 
(proszę o nierepostowanie tego obrazka bez mojej wiedzy ovo dziękuję!)
863 notes · View notes
Photo
Tumblr media
Happy birthday, Adam. My big baby.
107 notes · View notes
Link
Chapters: 7/? Fandom: Adam Mickiewicz/Juliusz Słowacki - Fandom, Adam Mickiewicz - Fandom, Juliusz Słowacki - Fandom, Słowackiewicz Rating: Teen And Up Audiences Warnings: Creator Chose Not To Use Archive Warnings Relationships: Adam Mickiewicz/Juliusz Słowacki Characters: Adam Mickiewicz, Juliusz Słowacki, Cyprian Norwid, Zygmunt Krasiński Additional Tags: Age Difference, poets, Alcohol Abuse/Alcoholism, Angst, Tags Are Hard, What Have I Done, Other Additional Tags to Be Added, Alcohol, Slow Build, I Don't Even Know Summary:
Adam Mickiewicz to Wielki Wieszcz Narodu Polskiego, przebywający na emigracji. Wiódł spokojne, zapijaczone życie, do dnia, gdy w Paryżu pojawił się młody Juliusz Słowacki.
13 notes · View notes
Text
scena siódma
Poranek był wyjątkowo nieprzyjemny. Zimny wiatr rozwiewał Adamowi źle zawiązaną chustkę, przynosząc ze sobą wspomnienie poprawiających ją dłoni Juliusza.
Przez chwilę Adam zastanawiałam się, czy Julek zgodziłby się wiązać ją dla niego za pieniądze, jednak szybko doszedł do wniosku, że nie będzie Słowackiemu płacił… za nic.
Gdy obudził się tego ranka, odkrył, że Zygmunt zniknął gdzieś o bliżej nieokreślonej porze, z kolei Juliusz spał w najlepsze, przytulony do Cypka. Adam pokręcił się trochę po mieszkaniu, szukając sobie zajęcia i próbując naprostować obolały kręgosłup (przy okazji odkrył, że osoba, określająca starość jako nie-radość istotnie miała rację). W końcu jednak postanowił wyjść na spacer, czego pożałował, gdy tylko przekroczył próg. To był najmroźniejszy poranek, jaki pamiętał – nie żeby, jako pasjonat nocnych popijaw, odsypiający wyżej wymienione ekscesy do godzin popołudniowych, pamiętał wiele poranków – od czasu swojego przyjazdu do Paryża. Oczywiście nie równało się to z zimą w Rosji, jednak tam często towarzyszył mu ktoś, kto pomagał mu się ogrzać. Teraz miał… Julka… i Cypka… i zaginionego Zygmunta. Zdecydowanie miał duże zaległości w życiu towarzyskim.
Westchnął głęboko, a lodowate powietrze natychmiast wykorzystało tę okazję, by wypełnić jego organizm od wewnątrz. Marzył o kawie, o cieple, o alkoholu, o łóżku…
Nakazał sobie myśleć o czymś innym. Rozejrzał się, szukając czegoś, co by go zajęło, pozwoliło oderwać się od rzeczywistości, jednak nic nie mogło równać się z tamtym blaskiem, z tamtymi gwiazdami…
Zatrzymał się nagle, jakby uderzony dziwnym natchnieniem, które zdawało się zalewać nie jego umysł, lecz serce. Jakby tworzył coś wielkiego. Znienacka nasunęło mu się pytanie, wątpliwość, którą jakiś czas temu zasiał w jego duszy Julek…
A ty po co piszesz, Adamie?
O tem że dumać na paryskim bruku, Przynosząc z miasta uszy pełne stuku, Przeklęstw i kłamstwa, niewczesnych zamiarów, Za poznych żalów, potępieńczych swarów!
Już wiedział. W końcu zrozumiał i napełniło go to takim entuzjazmem, takim swoistym podnieceniem, że nie zważając na oczywiste okoliczności, pośpieszył do domu, by zdradzić odkryty właśnie sekret śpiącemu w jego łóżku chłopcu…
——·——·——
Gdy wszedł do domu, w jego nozdrza uderzył przepiękny zapach kawy. Filiżankę odnalazł na swoim biurku, jakby wyczekującą na jego powrót. Ostrożnie spojrzał na łóżko, jakby w obawie, lecz przed czym – obecnością czy może nieobecnością – sam nie wiedział.
Na środku materaca, na idealnie zasłanym łóżku, siedział Cypek. Wpatrywał się w Adama, trwając nieruchomo, z wysuniętym nieznacznie, zamarłym w drodze powrotnej, nieświadomie bądź zuchwale wystawionym, językiem.
Mickiewicz zmarszczył brwi, podchodząc nieco bliżej, by móc przyjrzeć się kotu. Cypek nie poruszył się nawet odrobinę, jakby jego życiową misją było tak istnieć jedynie w kompletnym bezruchu. I było w tym coś tak irytującego, tak łaskoczącego złośliwie, jakby na przekór, adamowe nerwy, że doświadczył na nowo całej gamy negatywnych uczuć, jakimi darzył to kudłate stworzenie.
I, jak gdyby w odpowiedzi na tę milczącą, nieruchomą prowokację, pod wpływem chwili i nagromadzonych, wzbierających nagłą falą emocji, Adam pokazał kotu język.
Usłyszał delikatne odkaszlnięcie i podskoczył, jak to zwykł w dzieciństwie, gdy matka przyłapywała go na łamaniu jakichś zakazów. Przyłapany na gorącym uczynku, winny… pokazywania kotu języka.
Niemal czuł, jak Cypek się z niego naśmiewa i wiedział już, że szatan kot nigdy mu tego nie zapomni.
Julek wszedł do pokoju, zawiązując chustkę. Wyglądał… dobrze. Zbyt dobrze, wziąwszy pod uwagę, jak miał się poprzedniej nocy. Adam poczuł, że niespodziewanie zalewa go krępujący wstyd, jakaś bliżej nieokreślona zazdrość i niepohamowany gniew. Zacisnął zęby, starając się zapanować nad tymi nagłymi emocjami, nad tym nieokiełznanym, dziwnym zjawiskiem.
– Chciałem ehm… Chciałem przeprosić i podziękować – odezwał się Julek. Jego głos brzmiał nagle inaczej, zdawał się drażnić słuch Mickiewicza, jakby był na niego wyczulony.
Adam nie odezwał się, obierając milczenie jako swoją taktykę. Nie tylko dlatego, że pozwalało mu to zachować pozory opanowania i jakieś resztki – odpadki, ochłapy – godności, ale także dlatego, że wszystkie słowa nagle pochłonięte zostały przez tę dziwną mieszaninę uczuć. Usiadł za biurkiem i napił się kawy, chcąc wszelkimi możliwymi metodami uniknąć wchodzenia w jakiekolwiek interakcje z młodym Słowackim. Wymagało to spożytkowania niemal całej energii i odczuł nagłe całkowite wyczerpanie, pod wpływem którego nie mógł już dłużej się bronić.
– Widzę, że nie jesteś w humorze… – zawahał się Julek.
– Musiałem spędzić noc w bardzo niewygodnej pozycji, ponieważ ktoś inny spał w moim łóżku. – Słowa, słowa, skąd te słowa? Skąd ta złość, gdzie źródło ma to… uczucie?
Spojrzał w twarz Słowackiego, zaprzepaszczając już nieodwracalnie solidne postanowienie, by nie nawiązywać z nim kontaktu. I nagle wszystko zniknęło, rozpłynęło się, uleciało. Był zły, był rozczarowany, niespokojny, niepewny, lecz dlaczego, nie mógł odgadnąć. Wydawało mu się, że coś zaraz nastąpi, że coś właśnie się zbliża.
Odwrócił głowę, gwałtownie zerwał spojrzenie, patrzył teraz gdzieś, gdziekolwiek.
Zapadła cisza, ogłuszająca, głośna, wydzierająca tajemnice, odkrywająca sekrety, szarpiąca duszę, niszcząca umysł.
– Może powinniśmy zrobić to kiedyś razem. To znaczy… Wyjść. Napić się razem… Oczywiście… Cóż innego mógłbym mieć na myśli…
Spojrzenie Adama samo przesunęło się, odnalazło twarz Julka, pokrytą rumieńcem niepewności, zawstydzenia, a nawet zaskoczenia. Słowacki wydał się nagle o wiele drobniejszy, młodszy. Uciekał, wycofywał się, choć nie ruszył się jeszcze z miejsca. Coś jednak powoli zapadało się w jego wnętrzu, coś błyszczało w jego oczach.
– Powinienem już iść – powiedział. Zakołysał się jeszcze na stopach, omiótł wzrokiem pomieszczenie, omijając skrupulatnie Adama, jakby był tylko – dość kontrowersyjnej urody – elementem wystroju.
Minął go i ruszył korytarzem w stronę wyjścia. Coś szarpnęło nagle za wszystkie nerwy, za wszystkie nici, łączące Adama z tą rzeczywistością.
– Juliuszu.
Chłopak niemal przybiegł z powrotem, niesiony tym samym dziwnym zjawiskiem, które roztańczyło poloneza z uczuciami Mickiewicza.
Spojrzeli na siebie ponownie, lecz jakby po raz pierwszy, jakby od nowa.
– Chętnie. – Adam zawiesił głos i odkaszlnął. – To znaczy, chętnie pokażę ci, jak należy się upijać.
Słowacki uśmiechnął się w ten nonszalancki, wyzywający sposób, po czym wyszedł, nim któryś z nich zdążył jeszcze cokolwiek powiedzieć.
Kiedym dla ciebie tę piosenkę składał,
Wieszczy duch mymi ustami nie władał;
Pełen zdziwienia, sam się nie postrzegłem,
Skąd wziąłem myśli, jak na rymy wbiegłem;
I zapisałem na końcu pytanie:
Co mię natchnęło? przyjaźń czy kochanie?
Oj, troszkę mnie tu nie było... Przepraszam za nieobecność, tak wyszło, życie i te sprawy. Wiem, że scena bardzo krótka i dość słabawa, ale dawno nie pisałam, a jeszcze dłużej nie dotykałam słowackiewicza... Anyway, mam nadzieję, że chociaż trochę się spodoba :)
77 notes · View notes
Photo
Tumblr media
65 notes · View notes
Text
Zbrodnia to niesłychana,
256 notes · View notes
Text
mieć serce i patrzać w serce!
59 notes · View notes
Quote
Do ust twych usta przycisnę; powieki Zamykać nie chcę, gdy mię śmierć zamroczy; Niechaj rozkosznie usypiam na wieki, Całując lica, patrząc w twoje oczy. A po dniach wielu czy po latach wielu, Kiedy mi każą mogiłę porzucić, Wspomnisz o twoim sennym przyjacielu I zstąpisz z niebios, aby go ocucić. Znowu mię złożysz na twem łonie białem, Znowu mię ramię kochane otoczy; Zbudzę się, myśląc, że chwilkę drzemałem, Całując lica, patrząc w twoje oczy
Adam Mickiewicz
83 notes · View notes
Text
scena szósta
Dla twego zdrowia życia bym nie skąpił,
Po twą spokojność do piekieł bym zstąpił;
Choć śmiałej żądzy nie ma w sercu mojem,
Bym był dla ciebie zdrowiem i pokojem.
I znowu sobie powtarzam pytanie:
Czy to jest przyjaźń? czy to jest kochanie?
Adam nienawidził, gdy ktoś przeszkadzał mu w pisaniu. A szczególnie, gdy była już prawie 23 i wpadł akurat na jakiś piękny trzynastozgłoskowiec, jednak musiał się oderwać, bo ktoś od pięciu minut pukał regularnie w drzwi.
Przetarł twarz dłonią, wypił resztki jakiegoś taniego alkoholu ze szklanki, która stała na biurku i poszedł otworzyć. Miał nadzieję, że okaże się to być coś ważnego, bo inaczej nie ręczył za siebie.
W korytarzu minął Cypka, który wydawał się czuwać, jakby w oczekiwaniu na coś ważnego. Pozornie zupełnie niewinny kot śledził Adama swoimi dużymi ślepiami. Mickiewiczowi ani trochę nie podobało się to spojrzenie, zresztą podobnie jak cały zwierzak. Pamiętał dobrze Julka, stojącego na progu jego mieszkania, z tą kudłatą, brudną kulką w ramionach. Powiedział wtedy, że nie może zatrzymać kota, bo Zygmunt się na to nie zgadza, dlatego Adam musi go przygarnąć. Dodał też chyba coś na temat tego, że dobrze zrobi mu towarzystwo. Mickiewicz przeklinał tamten dzień za każdym razem, gdy tylko widział tego szatana kota.
Mężczyzna otworzył drzwi i jego oczom ukazał się Zygmunt.
– Masz pojęcie, która jest godzina? – warknął, mocno poirytowany, ponieważ piękny trzynastozgłoskowiec kompletnie już wyleciał mu z głowy.
– Tak, wiem, przepraszam. – Wcale nie wyglądał na skruszonego, a raczej zdrowo znudzonego całą sytuacją. – Ale musisz iść po Julka.
Adam przez chwilę przetwarzał słowa chłopaka, próbując się im przyjrzeć z każdej możliwej strony. Jednak poddał się, gdy po dłuższej chwili wciąż nie miały one dla niego żadnego sensu.
– Co?
– Jest w barze, kompletnie się spił i powiedział, że będzie rozmawiał tylko z tobą. Właściwie to kazał mi po ciebie przyjść.
Adam westchnął. Próbował zwizualizować sobie pijanego Julka, jednak nie wychodziło mu to najlepiej. I stwierdził, że nie chce spotykać go w takim stanie.
– Przekaż, że każę mu iść do domu.
– Próbowałem – przyznał Krasik i Mickiewicz musiał zrezygnować ze swojego zamiaru zamknięcia drzwi. – Ale on za każdym razem mówi, że jeszcze tylko jeden kieliszek i napisze taką improwizację, że, cytuję, „temu chujowi Adamowi się przypomną prześladowania wileńskie”. Cokolwiek to ma znaczyć.
Adam zamknął oczy. Poczuł przemożną chęć, by zabić tego nieodpowiedzialnego, bezmyślnego dzieciaka. Wziął głęboki oddech. Nie miał wyboru. Właściwie miał – mógł albo tam iść albo przez resztę wieczoru zastanawiać się, co dzieje się ze Słowackim.
Czyli nie miał wyboru.
Spojrzał na Cypka, który już wywęszył, że Adam wychodzi i Mickiewicz mógłby przysiąc, że uśmiechał się właśnie złowrogo.
– Ty – wskazał na Krasika. – Zostań z kotem.
Gdy Adam wszedł do baru, w jego nozdrza uderzył oszałamiający zapach alkoholu. Aż go wątroba swędziała, żeby się napić. Przypomniał sobie jednak, po co tam przyszedł, zganił w myślach swoją wątrobę i zaczął rozglądać się w poszukiwaniu Julka.
Nietrudno było go znaleźć. Stał przy ladzie, wpatrując się w sufit i mamrotał coś pod nosem, wymachując rękami. Przez chwilę Adam rozważał, czy chce do niego podchodzić i przysporzyć sobie wstydu. W końcu jednak zbliżył się ze zbolałą miną.
– Julek – odezwał się. – Powinieneś iść do domu.
Chłopak spojrzał na niego, a jego oczy – o ile to w ogóle było możliwe – błyszczały jeszcze bardziej, niż zwykle. Uśmiechnął się, przystąpił do Adama i niemal zawiesił się na jego ramieniu, poklepując go jedną dłonią po piersi. Potem znów spojrzał w sufit i wyciągnął rękę.
– Ale ja nie mogę, Adam. – Okropnie plątał się w słowach. – Czekam tutaj na chmurkę, która zabierze mnie do Polski. Poczekaj ze mną, to polecimy razem.
Adam nie wiedział, czy wypadało się śmiać z kogoś, kto był w takim stanie.
Chwycił ramię chłopaka i gwałtownie pociągnął jego rękę w dół, a wtedy ten odsunął się i spojrzał na Mickiewicza z oburzeniem. Chciał chyba też coś powiedzieć, ale tylko otworzył usta i zatoczył się w bok.
– Idziemy do domu, Juliuszu – powiedział Adam, tonem na tyle stanowczym, na ile było go stać.
– Nie chcę.
Zatoczył się znów na stołek, na którym usiadł ciężko. Zwiesił głowę i na chwilę zamknął oczy, a Adam miał pewność, że zasnął. Wtedy jednak znów zaczął coś mówić niewyraźnie.
Mickiewicz westchnął głęboko, próbując sobie przypomnieć, czym sobie na to zasłużył.
Wziął Julka pod ramię i dźwignął go ze stołka. Nie zważając na dalsze protesty i wielotematyczne komentarze chłopaka, poprowadził go do swojego mieszkania.
Adam położył Julka na swoim łóżku, przeklinając przy tym niezliczoną ilość razy. Nie mógł zrozumieć, jak taka chudzinka mogła być tak ciężka. A może to alkohol zwiększał wagę ciała czterdziestoczterokrotnie?
W końcu udało mu się przykryć chłopaka kołdrą i wyprostował się, przeklinając po raz ostatni.
– Adam – odezwał się nagle Julek, powoli otwierając oczy.
A więc prawdopodobnie był przytomny na tyle, by samodzielnie wejść po schodach do mieszkania  n a  p i ę t r z e  i położyć się na łóżku, oszczędzając Adamowi poważnego urazu kręgosłupa. Świetnie.
– To chyba ja – mruknął Adam.
– Co się stało? – Julek odnalazł spojrzeniem twarz Mickiewicza i wpatrywał się w niego z nieskrywaną ciekawością. Zupełnie, jakby widział nad jego głową jakąś aureolę lub coś w tym stylu.
– Za dużo wypiłeś, Julek, śpij.
Adam chciał się odsunąć, zniknąć z pola widzenia chłopaka, by ten mógł zasnąć i wytrzeźwieć. A wtedy Adam będzie mógł wrzeszczeć na niego, ile tylko będzie chciał – jakoś nie miał ochoty krzyczeć na ledwie przytomnego chłopaka, tym bardziej, że sam padał z nóg. Zrobił pierwszy krok, jednak zatrzymał go niewyraźny szept Julka.
– Ale dlaczego… Dlaczego masz gwiazdy w oczach, Adam? – wymamrotał.
– Co?
Z każdym mrugnięciem Julkowi coraz więcej czasu zabierało ponowne otworzenie powiek. Adam musiał przyznać, że wyglądał niezwykle spokojnie i zaskakująco dobrze, jak na pijanego chłopca.
– Gwiazdy… W oczach. Blask. A w ręku. Gwiazdy – wciąż mamrotał, zamykając na dobre oczy i odwracając głowę w bok.
– Dobranoc, Juliuszu – westchnął Adam, gdy chłopak już zasnął.
Teraz musiał tylko znaleźć miejsce dla siebie. Zygmunt – który okazał się paskudnie marną niańką dla kota – spał na jego kanapie. Obok leżała opróżniona butelka, którą Adam otworzył wcześniej tej nocy, podejrzewał więc, że Krasik nie był w lepszym stanie, niż Julek.
I tym oto sposobem mieszkanie Mickiewicza stało się swego rodzaju izbą wytrzeźwień.
Podszedł do biurka, jednak na krześle spał Cypek, sprawiając wrażenie najbardziej niewinnej istoty, jaka kiedykolwiek chodziła po świecie. Adam westchnął tylko, nie mając już nawet siły walczyć z kocurem.
W końcu usiadł na ziemi i oparł głowę o bok biurka. Wkrótce on także zasnął, a śnił tej nocy o chmurach.
okej, więc takie oto rzeczy dzieją się, gdy długo nie śpię w nocy.
108 notes · View notes
Text
scena piąta
Adam widział w oczach Cypka zło.
Obudził się tego dnia z przeczuciem, że kot coś knuje i przeczucie to nie opuszczało go przez resztę dnia. Obserwowali się nawzajem, podczas gdy Adam przygotowywał kawę i mężczyzna mógłby przysiąc, że kot uśmiechał się w złowrogi sposób. Machnął na niego jeszcze raz ręką, jednak w odpowiedzi Cypek tylko syknął agresywnie. Mickiewicz zabrał więc swoją kawę i usiadł do biurka z zamiarem popracowania nad kolejnymi wersami swojego najnowszego dzieła.
Pisanie od dawna nie sprawiało mu takiej radości. Utwór, nad którym pracował był miłą odskocznią od Dziadów, a poeta bawił się wyśmienicie, powracając we wspomnieniach do ojczyzny.
Zerknął na kartkę, skontrolował, gdzie znajduje się Cypek, – czuwał na parapecie – upił łyk kawy i w końcu zaczął pisać.
Takiéj kawy jak w Polszcze niema w żadnym kraju: W Polszcze, w domu porządnym, z dawnego zwyczaju, Jest do robienia kawy osobna niewiasta...
Usłyszał charakterystyczny dźwięk kocich łap, uderzających w podłogę i natychmiast poderwał wzrok. Niekontrolowanym ruchem dłoni przewrócił filiżankę, gorąca kawa rozlała się na biurko, zalewając kartki. Przeklął po nosem, podnosząc rozwścieczony wzrok na Cypka. Zwierzak wydawał się rzucać mu wyzwanie, stojąc dumnie pośrodku jego pokoju. Adam rzucił się na kota, jednak ten szybko umknął do korytarza. Zatrzymał się przy drzwiach wyjściowych, skąd nie było już ucieczki. Mickiewicz nie wiedział jeszcze, co zrobi z tym wcieleniem szatana, ale podejrzewał, że seria egzorcyzmów to dobry początek. Nie mógł przecież tak po prostu zabić kota, bo ten mógłby wrócić zza grobu i sabotować każdy czyn Wielkiego Wieszcza.
I właśnie, gdy miał chwycić Cypka w swoje ręce, drzwi otworzyły się i kot czmychnął na zewnątrz. W progu stał Julek, a tuż za nim Krasik, obaj ze zdezorientowanymi wyrazami twarzy.
– Wszystko w porządku? – zapytał Zygmunt, podczas, gdy Adam otrzepywał i wygładzał swoje ubranie. Machnął tylko na nich ręką, by weszli do środka i poszedł po ścierkę, by zetrzeć kawę z biurka.
Gdy wrócił do chłopaków, oboje rozsiedli się na jego kanapie. Zmierzył ich wzrokiem. Julek, z tą swoją idealnie zawiązaną chustką, zdawał się promieniować chorym nadmiernym entuzjazmem, a jego oczy błyszczały radośnie. Z kolei spojrzenie Zygmunta było spokojnie, jakby wycofane, bił z nich smutek, który wydał się Adamowi nienaturalny dla tak młodej osoby.
– Pracowałeś nad czymś? – Pierwszy odezwał się Julek. – Może nam coś przeczytasz?
Adam nie chciał niczego im czytać. Chciał, żeby jak najszybciej wyszli, a wtedy on mógłby wyruszyć na poszukiwanie Cypka i rozprawić się z nim raz na zawsze.
Westchnął głęboko i wygrzebał jakieś kartki, które zapisał poprzedniego dnia.
– Nazwałem to plany myśliwskie Telimeny – powiedział, po czym zaczął czytać:
Telimena tak myśląc s sofy się podniosła I stanęła na palcach, rzekłbyś że podrosła; Odkryła nieco piersi, wygięła się bokiem, I sama siebie pilném obejrzała okiem, I znowu zapytała o radę zwierciadła; Po chwili, wzrok spuściła, westchnęła i siadła. Hrabia Pan! zmienni w gustach są ludzie majętni! Hrabia blondyn! blondyni nie są zbyt namiętni. A Tadeusz? prostaczek! poczciwy chłopczyna! Prawie dziecko! raz pierwszy kochać się zaczyna! Pilnowany niełacno zerwie pierwsze zwiąski, Przytém dla Telimeny ma już obowiąski
Męszczyzni póki młodzi, chociaż w myślach zmienni, W uczuciach są od dziadów stalsi, bo sumienni. Długo serce młodzieńca proste i dziewicze Chowa wdzięczność za pierwsze miłości słodycze! Ono roskosz i wita i żegna z weselem, Jak skromną ucztę ktorą dzielim s przyjacielem. Tylko stary pianica, gdy już spali trzewa, Brzydzi się trunkiem, którym nazbyt się zalewa.
Urwał i podniósł wzrok na młodzieńców. Oczy Julka znów błyszczały, skrzyły się w ten sposób, którego Adam nie mógł znieść. Odwrócił wzrok i odchrząknął.
– No nie wiem – odezwał się Krasik posępnym tonem. – Nie wydaje mi się, by młodzi byli stali w uczuciach.
Adam opadł na oparcie krzesła, zmrużonymi oczami przyglądając się chłopakowi. Właściwie od dnia, w którym go spotkał, Zygmunt wydawał mu się być nieustannie smutny, sceptyczny.
– Ja myślę, że Adam ma rację – zaprotestował Julek, nieco zbyt ostrym tonem, jak na luźną pogawędkę znajomych. – Pierwsza miłość na długo odciska się w sercu.
I to jego spojrzenie, gdy wypowiadał te słowa.
Adam czuł, że tego nie zniesie. Odchrząknął znów, prostując się.
– Pierwsza miłość to zazwyczaj jedno wielkie nieporozumienie – odparł Krasik. On i Julek mierzyli się spojrzeniami i Mickiewicz zaczął się zastanawiać, czy zaraz nie rzucą się na siebie. Wydawało mu się, że rozmawiają o czymś o wiele bardziej skomplikowanym, niż fragment, który właśnie im przeczytał.
– Niekoniecznie. – Słowacki sprawiał wrażenie zmieszanego. Odwracał wzrok, to znów spoglądał twardym wzrokiem na Zygmunta. Patrzył wszędzie, tylko nie na Adama. Zupełnie, jakby go tam nie było, jakby nie siedział tuż obok i nie obserwował ich. Jakby jego obecność w pomieszczeniu była zbyt ciężka.
– To, że ty wciąż wierzysz w swoje urojenia...
– Zamknij się. – Twarz Julka zalała się rumieńcem. Opuścił wzrok i Adam odniósł wrażenie, że wybiegnie zaraz z pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi. Nie zrobił tego jednak, lecz siedział bez ruchu ze spojrzeniem utkwionym w jakiś widoczny jedynie dla niego, odległy punkt.
– Przepraszam – odezwał się po chwili Krasik, zmęczonym głosem. A potem spojrzał na Adama i wstał, lekko zmieszany. – Chyba już pójdę.
– Nie – zaprotestował Julek. – Zostań.
Mickiewicz obserwował tych dwóch młodych, zupełnie od siebie różnych mężczyzn – których wprost nie potrafił przestać nazywać w myślach chłopcami – z pełną konsternacją. Był pewien, że rozmawiali o czymś więcej, niż był w stanie pojąć, co jednak wywoływało u nich tak gwałtowne emocje? Wiele by oddał, by się dowiedzieć.
Krasik przez chwilę patrzył Juliuszowi prosto w oczy. I było to spojrzenie tak pełne smutku i niemego błagania, że Słowacki po chwili musiał odwrócić wzrok. W końcu Zygmunt znów usiadł i zamyślił się głęboko.
– No więc... – zwrócił się Julek do Adama po dłuższej ciszy. – Jak masz zamiar zakończyć tę historię?
– Jaką historię?
– Tę, którą właśnie piszesz.
Idiota, zganił się w myślach Mickiewicz.
– Ah. – Spojrzał na kartki, które wciąż leżały przed nim na biurku. Inne kwestie zaprzątały teraz jego głowę, jednak nakazał sobie, by się skupić. – Myślałem, żeby Tadeusz może poślubił Telimenę.
– Co? – oburzył się Julek. – Nie! A co z Zosią?
Adam wzruszył ramionami. Tak naprawdę zamierzał utopić Tadeusza w błocie, ale stwierdził, że ten temat mogą przedyskutować z Julkiem innym razem. Tymczasem Słowacki ciągle mówił, niezwykle rozemocjonowany i Mickiewicz żałował, że nie mieli odpowiednich warunków, by dogłębnie omówić problem. Nie był jednak w nastroju, a ponad to – nie byli sami.
– Uważam, że powinien popełnić samobójstwo – odezwał się Krasik, którego Julek praktycznie zmusił do włączenia się w rozmowę. Adam zaczął się śmiać, a wtedy obaj chłopcy spojrzeli na niego pytająco. Pokręcił tylko głową.
– Nie wiem, co cię tak śmieszy – odezwał się naburmuszony Julek. – Nie uważasz, że chociaż jedna historia ze szczęśliwym zakończeniem przydałaby się ludziom?
Adam zamilkł. Spojrzał Słowackiemu w oczy, jednak nie był w stanie znieść tego charakterystycznego dla nich błysku, więc szybko się odwrócił. W ułamku sekundy porzucił całkowicie myśl o pchnięciu Tadeusza w samobójstwo lub zeswataniu go z Telimeną.
– Uważam też, że powinieneś wyciąć ten fragment, który mi ostatnio czytałeś. No wiesz, ten, w którym Tadeusz idzie do Telimeny w nocy...
– Powinniście już iść – przerwał mu Adam.
Krasik niemal natychmiast wstał i spojrzał wyczekująco na Julka. Zupełnie jakby tylko czekał na sposobny moment, by wyjść. Słowacki z kolei przyglądał się Adamowi, który opuścił głowę. Wydawało się, że żaden z nich się nie poruszy. Niczym posągi zastygłe we wspomnieniu tego, kim były za życia.
Jednak zaledwie po kilku sekundach Julek i Krasik wychodzili w milczeniu z mieszkania Mickiewicza, a sam wieszcz pochylił się nad swoimi notatkami, by odnaleźć w nich fragment, w którym Tadeusz udaje się do Telimeny i wykreślić go kilkoma szybkimi ruchami ręki.
z dedykacją dla julki, w podziękowaniu za wywoływanie u mnie wyrzutów sumienia. inaczej pewnie nigdy bym tego nie skończyła. i za czytanie tego. i wspieranie. i ogólnie, taka dedykacja za całokształt, o. to chyba jakąś ciekawszą scenę powinnam zadedykować. to zadedykuję potem. jak nie zapomnę.
ah, ci nasi chłopcy. kłótliwe to to jak nie wiem co. 
przepraszam za nieco zbyt nachalne i nieco zbyt niezrozumiałe wystąpienie w tej scenie krasika, ale moja dusza jakoś szczególnie nad nim ostatnio płakała i samo tak wyszło. jeszcze to rozwinę. 
błędy we fragmentach tadka wieszczu porobił, nie ja.
ogólnie tak jakoś nudą powiało. znowu. ktoś to w ogóle czyta? następnym razem się bardziej postaram. (zawsze tak mówię, prawda?)
no nic.
do napisania!
m.
57 notes · View notes
Quote
Serce w cierpieniach gdy samotność widzi, Chcąc mieć pociechę wszystkich znienawidzi.
George Gordon Byron - “Giaur” (Przekład: Adam Mickiewicz)
42 notes · View notes