Tumgik
ostatnia-droga · 2 years
Text
30.11.2017, część piąta
Wybiegłam jak najszybciej z łazienki. Chciałam jedynie wrócić do swojego spokojnego domu, ciszy i ulubionej książki. Skoro i tak miałam spędzić ostatnie 3 miesiące ciąży w domu to wykupiłam chyba z pół księgarni po drodze. Co mi innego pozostało? Moja córka Lidka no tak…
- Nie będę tego jadła! - krzyczała z grymasem grzebiąc jednocześnie palcem w rozgotowanej przez mojego męża marchewce.
- Kochanie wiesz, że to dla Twojego zdrowia.. - próbowałam tłumaczyć.
- Nie! - krzyczała w szale. Jakby ta marchewka była największym złem świata, Putinem wśród warzyw.
- Dobrze, w takim razie talerz na ciebie czeka. Jak zgłodniejesz, zapraszam do stołu – odpowiedziałam i odeszłam do pokoju.
W międzyczasie do kuchni zawitał mój mąż.
- Skoro nie chcesz jeść tego to może zrobię ci naleśniki? - spytał rozzłoszczonej córki.
- Chyba żartujesz! - krzyknęłam – jest dobry obiad, nie ma wybrzydzania dziś.
- Jesteś niedobra – usłyszałam w odwecie od córki, która z fazy naleśnikowej ekscytacji przeszła do fazy frustracji i złości na złą matkę.
- Ana, serio nic by się nie stało…
- Nie Wojtek, ma jeść to co my. Chcesz za chwilę robić 3 obiady, bo każdy będzie chciał jeść coś innego?
- Dobra, nie będe się z Tobą kłócił…
- Nie będziesz? Och dziękuję, czy mogę w takim razie oddalić się do ogrodu?
- Rób co chcesz…
Nienawidziłam tego zdania. Słyszałam je nie raz w swoim życiu. „Rób co chcesz” – co to w ogóle znaczy? Zdanie na odczep się babo ode mnie. Poszłam więc robić co chcę, usiadłam na tarasie w kurtce z herbatą i zamknęłam oczy. Cały czas myślałam o Adamie, o tym jakim cudem zniknął i czemu zauważyłam go w odbiciu lustra. Wzięłam telefon do ręki żeby odciągnąć swoje myśli od tego tematu. Widocznie ciąża mi nie służy i siada mi na łeb. Dużo wiadomości od dziewczyn z pracy. Miło, choć nieszczerze. Nie jestem typem, którego wszyscy uwielbiają choćbym chodziła z uśmiechem i sercem na dłoni. Dostałam tez wiadomość do folderu „inne”. Pewnie znów jakiś spam, ale kliknęłam z ciekawości. Mogłam wtedy tego nie robić, nie sprawdzać, ale kliknęłam… Teraz, z perspektywy czasu, olałabym tą wiadomość. Ale nie, Ana dobre serduszko, sprawdziła. Adresatem był Adam Jankowski. Ten Adaś, który plątał mi się pod nogami.
„Dzień dobry. Co tam? Możesz rozmawiać?”
„Tak, mogę, chcesz o coś zapytać?”
„Pomożesz mi? Chyba tylko Ty możesz..”
9 notes · View notes
ostatnia-droga · 2 years
Text
30.11.2017, część czwarta
- Cześć jestem Adaś – zakrzyknął z uśmiechem. Miał nie więcej niż 16 lat i rozbrajający uśmiech. Przyglądał mi się cały czas z tym samym uśmiechem. Nie wiedziałam czy mam mu odpowiadać czy lepiej olać temat i odwrócić swój wzrok. Chłopak był niepełnosprawny intelektualnie, od razu to zauważyłam.
- Jak masz na imię? - spytał wchodząc do mojej sali – ale masz wielki brzuch! Mogę dotknąć? Co tam jest? Najadłaś się za dużo?
- Nie, nie możesz mnie dotknąć! - krzyknęłam. Nienawidziłam tego, że ktokolwiek chce dotykać mój brzuch. To nie jest materiał wystawowy, bluzka w sklepie czy pomidor malinowy.
- Przepraszam… - powiedział i skierował się w stronę drzwi.
- Co robiłeś dzisiaj pod moim przedszkolem? - spytałam szybko. Zatrzymał się i zaczął mi się znów przyglądać.
- To Ty jesteś tą fajną nauczycielką? Nie przypominasz jej w tej… śmiesznej piżamie – fakt, miałam na sobie szpitalną za dużą koszulkę w której wyglądałam jak nieśmieszny klaun.
- Fajną nauczycielką? - nawet wiedział, żeby nie mówić przedszkolanka, no geniusz!
- Tak, lubię przyglądać się Twoim zajęciom – odpowiedział z uśmiechem i usiadł na krześle przy moim łóżku.
- Przyglądasz się moim zajęciom? Jakim cudem? Pierwszy raz Cię dziś widziałam…
- Wiesz, potrafię czuć dobrą energię od ludzi. Tak to można powiedzieć…
Nagle na korytarzu usłyszałam krzyki:
- Adaś! Gdzie Ty jesteś? Cholera no, znów gdzieś zniknął… ADAŚ!
- Chyba mnie wołają… - odpowiedział ze smutkiem – Muszę znikać – i to zrobił. Nie wyszedł drzwiami, nie uciekł oknem. On po prostu zwyczajnie… zniknął.
- Nie, musiałam przedawkować jakieś leki, coś mi dali – mówiłam do siebie na głos – to niemożliwe, nie nie…
- Przepraszam bardzo, moja żona zwariowała? - usłyszałam głos. Stał w drzwiach i przyglądał się moim omamom.
- Widocznie ciąża mi się nie służy – powiedziałam z lekkim uśmiechem, ciągle zszokowana tym co się stało – daj mi 5 minut i jestem gotowa, ok? Przebiorę się i podejdę do lekarza po dokumenty.
- Jasne, czekam na korytarzu kochanie – uśmiechnął się. Za ten uśmiech sprzedałam swoją duszę przed ołtarzem. Za każdym razem, gdy mówił to słodkie kochanie czułam się młodsza, piękniejsza i… zdecydowanie chudsza.
Szybko ogarnęłam się co z moim brzuchem nie jest takie łatwe, poszłam do lekarza po dokumenty i praktycznie byłam gotowa do wyjścia.
- Kochanie, skorzystam jeszcze z toalety dobrze? - spytałam. Mogłam stwierdzić fakt, co miał mi na to odpowiedzieć? Nie, siedzisz na dupie i tyle.
- Jasne, poczekam w samochodzie dobra?
- Spoko loko – odpowiedziałam tak bardzo młodzieżowo.
- To do zobo maleńka – powiedział mój zbyt młodzieżowy mąż.
Niestety, łazienka staje się Twoim ulubionym pomieszczeniem w ciąży. A przy dzieciach to już w ogóle mogłabym tam zamieszkać! Myłam ręce, gdy w odbiciu lustra nie zauważyłam swojego odbicia. To była obca twarz, choć nie tak bardzo… To była twarz Adama…
3 notes · View notes
ostatnia-droga · 2 years
Text
30.11.2017, część trzecia
Budzę się. Dziwne uczucie, nie jestem ani w swoim domu ani w sali, w której spędzam większość życia z kolorowymi rysunkami. Niebieskie ściany, zbyt jasne światło… brawo Ana, trafiłaś do szpitala! Próbuję przypomnieć sobie co się stało… No tak, Szymon. Kopnął mnie z niewyobrażalną siłą jak na swój wiek. Nie dość, że inteligentny to silny, świetny miks. Pojawia się lekarz, szczęśliwy w swoim zawodzie jak ja po konsultacjach indywidualnych z rodzicami.
- Miała Pani dużo szczęścia – w jego głosie wcale tego szczęścia nie słyszę – dziecku nic nie grozi, Pani również. Zalecałbym jednak schować dumę do kieszeni i odpuścić pracę do zakończenia ciąży.
- Jaką dumę? Zresztą ja nie mam w tej sukience żadnej kieszeni! - chciałam zażartować, ale chyba średnio mi wyszło.
- Dumę… Co, boi się Pani stracić pracę? Po co Pani ryzykuje? - spytał gapiąc się ciągle w dokumenty.
- Może widocznie lubię tą pracę?
- A może lepiej się zastanowić, czy warto ryzykować jak nie radzi Pani sobie z gromadą dzieciaków?
- Proszę się lepiej ugryźć w język! Nie ma Pan pojęcia o czym mówi! Sami co chwila strajkujecie jak wam to źle, a nie potraficie uszanować ludzi, którzy tkwią w większym bagnie niż wy? Świetnie, gratuluję! - zaczęłam krzyczeć na niego gdy w sali zjawił się mój mąż.
- Widzę, że moja żona czuje się już lepiej – powiedział z uśmiechem na twarzy opierając się o framugę drzwi.
- Za chwilę otrzyma Pani wskazania i uwaga: zwolnienie do końca ciąży – powiedział, obrócił się na pięcie i wyszedł. Mam nadzieję, że chociaż mu w te pięty poszło po moim wykrzyczanym wywodzie…
- Cześć kochanie – odpowiedziałam z lekkim uśmiechem.
- Poczekaj, nic nie mów! Sam zgadnę… Szymon? - zapytał. Po tysiącu wysłuchanych opowieściach znał moją grupę lepiej niż sami rodzice.
- Brawo! Wygrałeś spaghetti na obiad! Zadowolony?
- O nie moja panno! Ja dziś gotuję i masz do wyboru: albo kurczak słodko-kwaśny albo…. Kwaśno-słodki kurczak!
- Obie propozycje brzmią cudownie.. Co tu wybrać… Niech będzie ta pierwsza!
- Zróbmy tak: podjadę szybko do sklepu, zrobię ekspresowe zakupy i jestem po Ciebie dobrze? Odbierzemy Lidkę z przedszkola i będziemy Ci.. znaczy wam usługiwać! Zadowolona?
- Brzmi perfekcyjnie! - ucałował mnie i uciekł za drzwiami. Cieszyłam się, że przyjechał. Jego obecność zawsze mnie uspokajała, dawała nadzieję, że będzie dobrze.
Czekając na magiczne dokumenty, które miały mi dać wolność przyglądałam się ludziom przechodzącym przez korytarz. Co ciekawe, wszyscy chodzą po szpitalu szybko, cicho i… z dokumentami. Wiecie to pewnie prawda? Jednak pewien mężczyzna zajrzał do mojej sali.
- Kogoś Pan szuka? - spytałam. Nie odpowiadał więc przyjrzałam się mu. Miał czerwoną kurtkę… Taką samą widziałam dziś rano u osoby, która zaglądała do mojej sali….
3 notes · View notes
ostatnia-droga · 2 years
Text
30.11.2017, część druga
Dzieci jak zwykle zadowolone wbiegły do sali. Oddały się zabawie, dzięki czemu ja miałam chwilę na uzupełnienie braków w dzienniku i sprawdzeniu obecności. Lubiłam ten moment rano – patrzeć jak dzieciaki z uśmiechem na twarzy wbiegają do sali, witają się, rozrabiają.. Sama praca dawała mi satysfakcję, choć spojrzenie na pasek wypłaty nie dawało już tyle radości. Spojrzałam na zegarek – 8:20.
- Biedronki, sprzątacie salę i idziecie umyć ręce przed śniadaniem – krzyknęłam próbując zwrócić na siebie uwagę. Zazwyczaj to działało, choć nie na wszystkich.
- Olek, klocki – zwróciłam uwagę – Szymon, czas zabawy się zakończył.
Zauważyłam jak ktoś zagląda w moje okno. Myślałam, że to może znów zamartwiający się rodzic lub jakichś przypadkowy przechodzień. Osoba stała nadal w oknie, postanowiłam nie zwracać jednak uwagi tak szybko. Zaraz pewnie zniknie tak samo jak moja nadzieja, że moja grupa szybko posprząta salę…
- Halo, liczę od 10 do 0, zamykam oczy, a gdy je otworzę chcę zobaczyć jak sala błyszczy! - zawsze ta metoda ratowała mnie w kryzysie, ostatnio tak stawało się coraz częściej.
- O jeju, szybko, zrobimy cioci niespodziankę – słyszałam głosy dzieci przejętych tą niesamowitą misją.
- Trzyyyyyyy, dwaaa, jedeeeen – liczyłam przeciągając każdą cyfrę do granic możliwości – zeroooooooo i uwaga otwieram oczy! - rzeczywiście, moim oczom ukazała się czysta sala a przede mną siedziało kółko składające się z 18 par rąk bijących głośne brawo. W tej chwili do sali wjechała pani woźna ze śniadaniem.
- A Ty nie widzisz, że ktoś w oknie stoi? - krzyknęła na mnie. Nie dzień dobry, nie coś miłego, tylko krzyk. Czegóż mogłam się spodziewać? Spojrzałam w stronę okna, rzeczywiście, nadal stała tam ta sama postać.
- Zostaniesz z dziećmi a ja wyjdę i porozmawiam? - spytałam.
- Z tymi diabłami? W życiu! - jak zawsze. Nawet jak do toalety potrzebowałam wyjść to nie było szans. Halina miała ponad 50 lat, brzuch większy od mojego pomimo braku ciąży i wrogie spojrzenie. Na jej twarzy zmarszczki tworzyły jedną wielką mapę rzek i jej dopływów. Właśnie takiej starości się zawsze obawiałam.. Zostania zgorzkniałą, smutną i wrzeszczącą na każdego kto mi podpadnie. - Nie możesz po prostu pogadać z nim przez okno? - spytała wyrywając mnie z liczenia jej zmarszczek.
Podeszłam do okna, lecz postać się wystraszyła i uciekła szybko w stronę ulicy. Pomyślałam, że to nic takiego. Dzieci usiadły do śniadania i dzień przebiegał praktycznie jak zwykle – zajęcia, angielski, zabawa, posiłki.. Czasem mała sprzeczka między chłopakami, czasem ktoś się przewrócił pomimo powtarzania usilnie, że sala nie jest miejscem do biegania. Pod koniec mojej zmiany niestety Szymon wpadł w szał.
- Nie! Nie będę chodził do tego głupiego przedszkola! Ty jesteś głupia, wszyscy jesteście głupi! A ty właśnie najgłupsza, bo nas głupot uczysz! Już dawno umiem czytać i liczyć, mówię ci o tym i nic! - krzyczał w złości. Tak było i ciężko mi było się z nim nie zgodzić. Był nad wyraz inteligentny i nudził się na każdych zajęciach. Moje próby indywidualizacji nauczania zawsze kończyły się jedynie moim trudem, a rozmowy z rodzicami o przeniesieniu go do szkoły nie prowadziły do niczego oprócz „nie chcemy mu zabierać dzieciństwa”.
- Szymon, posłuchaj mnie – złapałam go za ramiona – nie podoba mi się w jaki sposób się do nas odzywasz.
- A mi się nie podoba Twój ogromny brzuch! - po czym kopnął mnie z całej siły dokładnie w tą część ciała, która mu się nie podobała, a dla mnie stanowiła najważniejszą część życia. Przewróciłam się, czułam tylko ból. Dostałam od niego kolejny raz kopa i jeszcze raz. Wołałam o pomoc, niestety wszystkie panie sprzątające biegały z odkurzaczami, a w innych salach panowała właśnie głośna zabawa. Na moje szczęście Szymon uciekł do kąta, aby dokopać jeszcze szafce.
- Ciociu, co mogę? - przybiegły do mnie dzieci próbując podnieść i jakkolwiek mi pomóc. Wzrokiem odnalazłam Rózię.
- Rózia, zawołaj pania Grażkę z sali obok, tylko idź kącikiem – poprosiłam. Wiedziałam, że mogę na nią liczyć. Szybko pobiegła i przyprowadziła ją.
- Anka co się stało? - przyklęknęła nade mną, a przed mymi oczami nagle pojawiła się czarna plama…
2 notes · View notes
ostatnia-droga · 2 years
Text
30.11.2017, część pierwsza
Tumblr media
Idę spokojnie do pracy. Nie mam daleko, więc nie muszę się spieszyć. Zresztą, zawsze jestem za wcześnie wszędzie – czy to praca, czy spotkanie czy autobus. Otwieram jak zwykle drzwi i widzę, że muszę posprzątać salę. Moja zmienniczka średnio interesuje się tym, aby dzieci posprzątały po sobie a nie wpuszczę ich do sali, gdzie walają mi się samochodziki i klocki bo przecież wpadną jak huragan i wszystko rozrzucą. Ciężko mi się schylić, gdyż mój brzuch jest coraz większy. Oczywiście, mogłabym iść już na zwolnienie, ale w tym kraju nie ma komu pracować w tym jakże szanowanym i owianym chwałą zawodzie. Tak, jest nauczycielką edukacji przedszkolnej (krócej byłoby powiedzieć przedszkolanką, ale jeśli nie chcesz zajść za skórę żadnej nauczycielce to tak nie mów). W swojej grupie mam 25 dzieci w wieku 4-5 lat, które wiecznie czegoś chcą, marudzą, lecz kochają w zamian tak jak nikt inny. Spojrzałam na chwilę w lustro, które wywalczyłam do swojej sali. Niewielkie, do ćwiczeń logopedycznych. Przyjrzałam się sobie i zauważyłam nowe zmarszczki. Przeraziło mnie to, gdyż wizja starości zawsze wydawała się taka...posępna? Nie wiem w sumie jak to nazwać. Starość to ta rzecz, ten stan, który zdecydowanie nie udał się Panu Bogu. Podniosłam się i zauważyłam, jak ktoś czai się za drzwiami sali. Mama Tolka, no tak.
- Dzień dobry! - zakrzyknęłam.
- O dzień dobry Pani Aniu – krzyknęła – myślałam, że jeszcze nie ma Pani w pracy. Ja w sprawie mojego Tolka, czy naprawdę nie ma szansy, aby przyjęła go Pani na swoje zajęcia? - patrzyła na mnie wzrokiem błagalnym, jakbym miała na to jakikolwiek wpływ.
- Pani Małgosiu, tłumaczyłam, że Tolek nie ma żadnych wskazań do pracy logopedycznej. Wybrałam jedynie 5 z naszych dzieci na zajęcia, które potrzebują mojej pomocy. Proszę mi uwierzyć, Tolek świetnie mówi…
- Ale to jego jąkanie! - przerwała mi – Nie słyszy Pani tego?
- Zdecydowanie nie! Jeśli uważa Pani, że Tolek ma problemy proszę wybrać się do poradni..
- Sradni! - krzyknęła – oni się tam wcale nie znają, uważają że przesadzam, wyolbrzymiam.. Ale przecież sama ma Pani dziecko, wie Pani jak to wygląda..
Tak, wiem. Moja Lidka ma 3 lata i jest zaniedbywana przez własną matkę siedząc w przedszkolu od 7 do 16 bo jej kochana matka pracuje w dwóch przedszkolach, żeby jakoś zarobić.
- Pani Małgosiu, wiem. Umówmy się może tak… ja będę przyglądać się Tolkowi i w styczniu umówimy się spokojnie na rozmowę, dobrze?
- Dobrze dobrze… ale gdyby coś się działo..
- Gdyby coś się działo, będziemy w kontakcie, obiecuję! - przerwałam jej z uśmiechem na ustach – przepraszam, ale muszę wrócić do pracy, za chwilę przejmuje dzieciaki..
- Oj tak oczywiście, znikam! Dziękuję jeszcze raz i proszę pamiętać – mówiła cały czas kierując się plecami do drzwi, ciągle jednak usta kierując w moją stronę.
- Tak, tak, oczywiście! Do widzenia – zamknęłam drzwi, gdy jeszcze chciała coś mówić. Ja nie wiem, ile można o tym samym? Od września przychodzi do mnie codziennie z innym problemem. Tolek to, Tolek tamto… Jak to zwyczajnie rozwijający się 5 latek.
Poszłam więc po swoją grupę na dyżur, aby ich oderwać od klocków, kolorowanek i przenieść w… dokładnie ten sam świat.
- Dzień dobry! Czy są tu moje Biedronki? - krzyknęłam. W sali było głośno, mnóstwo dzieci przewrzaskiwujących się wzajemnie. Tylko Grażka ze stoickim spokojem siedziała przy swoim biurku czekając na wybawienie.
Moja grupa od razu przybiegła, zaczęła się wtulać i przekrzykiwać.
- Ciociu, a ja wczoraj byłem u babci!
- Ciociu, a ja mam nową sukienkę!
- Ciociu, a pobawimy się jeszcze w sali?
- Ciociu, a naprawisz mi samochodzik?
Już wiedziałam, jak co dzień, że czeka mnie ciężki dzień. Nie wiedziałam jeszcze, jakie zmiany wprowadzi do mojego życia...
2 notes · View notes
ostatnia-droga · 2 years
Text
O bohaterce
Niekulturalnie jest tak się nie przedstawić na początku. Wybaczcie mi. Jestem Ana. Nie jest to moje imię, to taki pseudonim.. skrót od imienia Anna, dobrze. Jakby moje imię było tak długie, że trzeba je jeszcze skracać… Mam 35 lat, dwójkę cudownych dzieci i męża, który mógłby konkurować w wyborach na najsympatyczniejszego mężczyznę świata. Ba, nawet galaktyki! Czy się wyróżniam czymś spośród tłumu? Może fakt że jestem wysoka? Że moje piegi są ciągle widoczne na całym ciele? Że jestem ślepa jak kret nie nosząc okularów, a wizja soczewek mnie przeraża? Że od wielu lat nie potrafię sobie wytłumaczyć, że garbienie się to nie jest najlepsza rzecz dla moich pleców? Nie nazwałabym siebie człowiekiem wyjątkowym, choć słyszałam to wielokrotnie. Czasem się zastanawiam co ci wszyscy ludzie we mnie widzieli… Zakompleksiona, przygarbiona okularnica pragnąca wszystkich wokół uszczęśliwić nie potrafiąc uśmiechnąć się do swego odbicia w lustrze. Zawsze gotowa do pomocy, odbierająca telefony o 3 nad ranem gdy kolejny frajer porzucił moją przyjaciółkę. Mieszkam w niewielkim mieście gnieżdżąc się z dziećmi i mężem w zbyt małym mieszkaniu, które notorycznie zagracam. Czym? Wspomnieniami, które upchnęłam dość skutecznie w podpisane kartony. Każdy z nich to inna część życia, choć każda była przepełniona stresem i niespełnioną ambicją bycia najlepszym w każdym calu, a wręcz caliku. Nie wystraszyłam Cię to nudą? Mam nadzieję, że nie. Daj mi czas abym mogła Ci wszystko opowiedzieć…
1 note · View note
ostatnia-droga · 2 years
Text
Prolog
To moja ostatnia droga w wolności. Ostatni raz patrzę na świat z perspektywy wolnego człowieka. Nie ujrzę już nigdy rozwalonej drogi, szarego bloku czy leżącej na chodniku hulajnogi. Nie zatrzymam się na ulicy przyglądając się głupiej witrynie sklepowej. Nie minę nieznajomego na ulicy, nie usłyszę ulubionej piosenki w radiu, nie będę wdychać tego trującego powietrza miasta. Świat o mnie zapomni, pewnie już zapomniał, lecz ja w tej ostatniej drodze rejestruję każdy bodziec, każdą twarz, każdy widok cieszący me ciemnozielone oczy. Trawa nagle wydaje się ładniejsza, sąsiad z bloku milszy a świat wolności zwyczajnie piękniejszy. Widzę ludzi idących do pracy z beznamiętnym wyrazem twarzy. Mijam samochody a w nich kierowców z przekleństwami na ustach. Obserwuję jak starsza pani, lekko przygarbiona stara się podnieść rozrzucone zakupy. Obok niej podszczekuje mały pies, jakby chciał ukazać swe niezadowolenie, gniew... Nikt się nie uśmiecha. Wszyscy wyglądają tak samo – bez chęci, bez życia, bez sensu. Bo przecież co jest dla nas, jako ludzi, ważniejsze niż wolność? Tyle pokoleń za nią oddało życie, tylu się nie poddało w walce o nią. Ja straciłam ją na zawsze. Ta świadomość jest przygnębiająca, choć wiedziałam że mnie to czeka. Smutniejsze jest to, że wy nie widzicie zupełnie tego co macie..
Czy kiedykolwiek myślałeś w ten sposób o swoim życiu? Że ta jedna droga może stać się Twoją ostatnią? Co ostatnim razem doceniłeś w swoim życiu? Z jakiego powodu ostatnim razem się uśmiechnąłeś? Zastanów się nad tym zanim poznasz moją historię…
Tumblr media
2 notes · View notes