07; pieśń o awersji
07; pieśń o awersji
Wyjaśnienia słów parę: przedstawienie godne podziwu.
...
2014 - minął rok od debiutu BTS.
Klasa wrzała od głosów zrzędzących, zmęczonych, wygłodzonychnastolatków.
Osamotniony tkwiłem w ostatnim rzędzie ławek, tuż obok okna. Lewą dłonią mechanicznie wkładałem do swoich ust duże kawałki jedzenia.
Danie to nie należało do wykwintnych, trochę ryżu i mięsa, które odmówiłem sobie podczas wczorajszej kolacji i z ciężkim sercem spakowałem do szklanego pojemnika.
W dormie trainee nie było nikogo, kto gotowałby świeże śniadania, ba, nikt nie miał na to czasu o poranku. Ceniła się wtedy każda minuta poświęcona na odpoczynek po wielogodzinnych próbach i nikt nie składał w ofierze swojego samopoczucia za darmo. Jedzenie mniejszych ilości wieczorami stopniowo przeradzało się z ostateczności w zwyczaj, aż w końcu zakwitnęła we mnie sztuka ignorowania ssącego uczucia żołądka. Musiałem jednak coś przekąsić z rana.
Swego czasu, niedoświadczony i świeżo przeprowadzony do Seulu zapomniałem o ‘śniadaniu’, a następnie zemdlałem z braku witamin w organizmie. Jeden z bardziej stresujących momentów mojego życia - wizja przerwy od ćwiczeń dyktowanej przez lekarza, a następnie wyrzucenie z wytwórni, bo nie pojawiał się u mnie progres, wciąż mąciła mym umysłem, kiedy podejmowałem tę ważną decyzję o zapadnięciu zmierzchu.
Prawą dłonią wściekle pisałem kolejne słowa zadania podyktowanego mniej niż dziesięć minut temu.
Miałem nadzieje skończyć całą pracę jeszcze w szkole, żeby nie ślęczeć nad nimi w ciemnościach. Szczęście spadło na mnie tamtego dnia - dwie ostatnie lekcje zostały odwołane. Dysponowałem więc możliwością spokojnego powrotu do budynku Big Hitu i oddania się wszelakim przygotowaniom. Pewnością było, że nawet z dodatkowymi godzinami w rękawie, w napiętym grafiku nie byłoby chwili na odrabianie pracy domowej. Trenerzy, widząc moją pochyloną sylwetkę nad książkami, wynajdywali nagle dodatkowe zajęcia. Byłbym zmuszony do pracy w późnych godzinach wieczornych, kiedy ani ciało, ani umysł nie działałyby prawidłowo.
Dodatkowo ta pustka odczuwalna mimo pełnych pomieszczeń naszego dormu. Niektórzy zostali posypani dodatkową szczyptą szczęścia podczas narodzin i znajdowali znajomych, którzy dzierżyli ciężar wzajemnych problemów, do czasu aż któryś z nich nie został wyrzucony. Większość jednak wolała skupić się na własnych celach i nie rozpraszać się błahostkami. Ile godzin spędziłem na zaszywaniu się w kanciapach ciemnych korytarzy wytwórni, nie chcąc wracać do tych pełnych, zimnych łóżek, w których leżały dusze równie suche i egoistyczne, wiem tylko ja sam.
A w klasie zgrane paczki przyjaciół narzekały na trudne lekcje, bezlitośnie plotkowały o kimkolwiek, kto padł ofiarą ich spojrzenia i cieszyły z chwili wolnego czasu, popijając lemoniadę arbuzową i americano na wynos przez metalowe rurki. Zewsząd dało się usłyszeć oburzone okrzyki popychających się nawzajem dzieciaków, narcystyczne pochwały rzucane między sportowcami i niezrozumiałe dla mnie równania matematyczne płynące falami od uczniów pomagających sobie nawzajem. Niektórzy spacerowali, niektórzy spali, niektórzy przeglądali media społecznościowe. Moje nozdrza zapełniał drażniący zapach jedzenia, potu i duszących, słodkich perfum.
Podczas kiedy inni oczyszczali swoje umysły od nadmiaru nowej wiedzy, ja zmuszałem pulsującą tępym bólem dłoń do wykonania jeszcze kilku ruchów, by skończyć zdanie. Odłożyłem długopis i ciągle wędrując pałeczkami od moich ust do pojemnika, machałem dłonią piszącą w powietrzu. Nie pozwoliłem sobie jednak na dłuższą przerwę i ignorując palenie w nadgarstku pisałem dalej.
Wiedziałem, że szum jadącego pociągu będzie akompaniował mi w uszach podczas robienia zadania zleconego na następnej lekcji, ale nie zraziło mnie to do pracy. Czekał mnie wówczas ważny dzień.
Zanim poznał mnie z nimi sam CEO Big Hitu, sam kilka razy przelotnie wpadłem na BTS w labiryncie korytarzy i pomieszczeń wytwórni.
Jedyna zadebiutowana grupa BigHitu - mimo, że nie mieli jeszcze wielu fanów, w budynku każdy ich znał. Każdy zazdrościł, że udało im się osiągnąć własne cele, że udało im się zadebiutować. Nie miało znaczenia w jakim pomieszczeniu byś się znalazł, zewsząd usłyszałbyś lekceważące wymysły na ich temat. Nikt nie utrzymywał z nimi głębszej relacji - byli tajemnicą, legendą dla niedoświadczonych dzieciaków jak ja. Nie tylko wytwórnia trzymała nas osobno i dbała o brak rozproszeń z obu strony, ale po debiciue sława przyspieszała, analogicznie więc i treningi musiały zmienić swoją, i tak już absurdalną, częstotliwość.
Seokjina poznałem, kiedy zdesperowany wrzucałem monety do automatu z przekąskami.
Był to czas, kiedy uniżając się przed szatanem wepchnąłem w siebie całą kolację, a cały następny ranek odpokutowałem poprzez nieznośne nudności z głodu. Docierając do budynku tkwiłem na skraju świadomości, a wizja treningu tańca w takim stanie nie miała ciepłego miejsca w moim sercu. Wydając swoje skromne oszczędności kupiłem małą paczkę czipsów ziemniaczanych. Wiedziałem oczywiście, że nie pomogą one w zaspokojeniu głodu, ale musiały przytrzymać mnie przy zdrowych zmysłach do obiadu.
Wpatrywałem się tęsknie, może trochę dramatycznie, w ostanie miedziaki w mojej dłoni, kiedy zbliżył się do mnie Jin. Rozpoczął ze mną rozmowę, dla niego najpewniej przyjazną, a dla mnie niezręczną. Nie mogłem zapanować nad sporadycznymi łaknieniami wpełzającymi jak zdradziecka żmija między moje słowa i nerwowego podrygiwania rąk. Starszy nie zaprzestał swojej gadaniny, podczas gdy najpierw ja, a potem on skorzystał z automatu. Podczas żegnania się, wcisnął mi w dłoń garść monet. Zanim zdążyłem zaprotestować, ten już chował się za rogiem.
Yoongi wleciał pewnego dnia do studia, w którym pracowałem w ramach zajęć komponowania. Z jego oczu biło szaleństwo artysty w chwili natchnienia. Zażądał, żebym oddał mu na chwilę komputer, a ja pod naporem silnych oczu Sunbaenima, z których biła jednocześnie prośba i brak akceptacji dla mojej potencjalnej odmowy, posłusznie ustąpiłem krzesła. Suga nie tracił czasu i mamrocząc coś pod nosem zaczął błyskawicznie klikać na komputerze.
Nie chciałem wyjść na niegrzecznego, więc aby przypadkiem nie podglądać co robi starszy, z szacunkiem obróciłem się do niego plecami i z wielkim zainteresowaniem przyglądałem się półkom wiszącym na ścianie. Minęło kilka minut, a moje nogi zaczęły dudnić bólem od stania - w pomieszczeniu nie było innych krzeseł - kiedy raper odsunął się od biurka, poklepał mnie po głowie i rzucając szybkie ‘Dziękuję!’, wyleciał tym razem z pokoju.
Namjoona zauważyłem, kiedy przyszedł do naszego pokoju treningowego porozmawiać z nauczycielem rapowania.
Każdy z nas musiał być wykształcony we wszystkich możliwych dyscyplinach. Nie ważne było czy miało się do czegoś predyspozycje, czy nie, wytwórnia wychodziła z założenia, że każda umiejętność może kiedyś być przydatna. Powszechnym na świecie przecież było, że w niektórych sferach ma się mniejsze kwalifikacje, jednak trenerzy z każdego przedmiotu byli tak samo surowi.
Rap nie był moją mocną stroną - szybkie wymawianie sylab sprawiało, że plątał mi się język. Nie wiedziałem, jak poradziłbym sobie przy wolniejszych dźwiękach, ponieważ wytwórnia nie pozwalała na takie produkcję. Stawiała na styl hip-hopowy, szybki i dynamiczny. Nie było w nim miejsca na statyczne, spokojne melodie. Na każdej lekcji robiłem z siebie pośmiewisko potykając się o słowa, a następnie kuląc się pod naporem agresywnych wypowiedzi nauczyciela.
Namjoon poznał mnie właśnie w takim upokarzającym momencie. Profesor natychmiast wyprostował się ze swojej górującej nade mną postawy i zaprzestał swojego wywodu. Ruszył z prawdziwym raperem na bok i rozpoczął z nim cichą rozmowę. Zalała mnie ulga, że uniknąłem zniżenia mojego poczucia wartości do poziomu rowu mariańskiego. Beztroska nie trwała długo, bo prędko zauważyłem prześmiewające spojrzenia innych nastolatków. Z głową przeciążoną wstydem, odszedłem samotnie do swojego kąta po butelkę wody, a kiedy obróciłem się na powrót w stronę rapera, ten spojrzał na mnie znad ramienia nauczyciela i uśmiechnął się do mnie, puszczając przy tym oczko.
Hoseok tylko jeden, jedyny raz przyszedł wesprzeć nas podczas treningu tańca.
Wytwórnia sama nie zorganizowałaby takiego spotkania, od razu wiedziałem, że raper wprosił się bez zaproszenia i zgody. Tłumaczył się, że miał chwilę wolnego czasu, ale nie chciał jej marnować, więc przyszedł popilnować świeżaków.
Pod czujnym okiem starszego, któremu nie umykał nawet najmniejszy szczegół, denerwowałem się bardziej niż zwykle. Tu się potknąłem, tu nie zdążyłem dobiec na swoją pozycje, tu zapomniałem choreografii w połowie ruchu. Na plecach czułem palące z irytacji spojrzenia reszty trainees, kiedy przeze mnie musieliśmy od nowa zapętlać muzykę. Później zostałbym zaciągnięty między jakieś korytarze przez pewną grupę, ale wtedy powoli przestawałem topić się w morzu zawstydzenia. Hoseok nie skarcił mnie ani razu. Zawsze szczycąc mnie delikatnym uśmiechem i jeszcze delikatniejszym dotykiem, podawał mi pomocną dłoń i ustawiał w dobrej pozycji.
Na Taehyunga wpadłem podczas przechadzki okrężnymi tunelami firmy.
Parę minut wcześniej doznałem ostrych słów, które jak sztylety wbijały się w moje serce i pozostawiały blizny. Nie miałem siły ani odwagi spojrzeć komukolwiek w oczy, kiedy moje własne wypełnione były palącymi łzami grożącymi upadkiem. Kiedy po zakończeniu zajęć, reszta rozeszła się prosto na inne ćwiczenia, ja przygryzając policzek od środka, wykorzystałem tą chwilę na uspokajające błądzenie.
Najpierw usłyszałem, zanim poczułem. Do uszu wpierw dobiegł dźwięk nieznajomych, spiesznych kroków, a po chwili ciało wybiegające zza zakrętu uderzało w moje ciało. Razem upadliśmy na ziemie. Ostatnia kropla goryczy została przelana i nie potrafiąc dłużej zapanować nad emocjami, żałośnie zatrząsnąłem ramionami. Następnym faktem, który zarejestrowałem były czyjeś duże dłonie rozpaczliwie wycierające moje łzy i przyciągające mnie do czyjejś klatki piersiowej. Pragnąc tak długo nieodczuwanego ciepła, wtuliłem się w nieznajomego. Dopiero kiedy targające całym ciałem szlochy zmieniły się w płytkie pociąganie nosem, dosłyszałem przy uchu czułe szeptanie. Taehyung pokierował mnie do łazienki, pomógł przywrócić twarz do akceptowalnego stanu, nalał kubek wody. Wybiegł z przeprosinami i obietnicami rozmowy wciąż tkwiącymi na ustach.
Jungkook zjawił się za mną niczym duch.
Skutkiem nieprzespanych nocy, pewnego wieczoru wymyśliłem skryty plan pójścia do sklepu.
Po bezustannych treningach, skrupulatnie wybierałem pośpieszny powrót do dormitorium i odpoczynek, ale w ciągu tamtych miesięcy sen stawał się luksusem, którego nie przychodziło mi doznać. Nie wyczekując za bardzo kolejnych godzin przewracania się z boku na bok, po opuszczeniu wytwórni zamiast skręcić standardowo w lewo, skręciłem w prawo, w kierunku wciąż świecących szyldów sklepów.
Przed debiutem nie miało się przypisanego managera, który dbałby o nasze bezpieczne podróże. W dziczy miastowej trzeba było radzić sobie samemu.
Kiedy przeglądałem wzrokiem kolorowe etykiety rozmaitych smaków gorzkich czekolad, czyiś sklepowy koszyk zderzył się z moim udem. Razem z właścicielem zaczęliśmy się wzajemnie przepraszać, lecz pojedyncze spojrzenie w twarz obcego zatrzymało mnie w słowach. W oczach Jungkooka mignął cień rozpoznania, złapał mnie za ramię i błagalnie poprosił o przemilczenie tej kwestii. Po uspokojeniu pomógł wybrać mi najlepsze przekąski i po wymianie przysięgi o milczeniu, poklepał mnie odrobinę niezręcznie po plecach.
W końcu był tylko o rok starszy, a tak o wiele więcej przeżył.
Jimin za to… Z pewnością nie był sobą, którego przyszło mi poznać w niedalekiej przyszłości. Słodziutki chłopak sprzed kamery, podczas naszego spotkania przemienił się w ogara piekielnego.
Cotygodniowe ważenie przed wszystkimi praktykantami nakładało na każdego niesamowite pokłady stresu. BTS jako debiutanci mogli doświadczać tego w komforcie swojej grupy. Reszta trainees musiała zmagać się z wiedzą, że ich wyniki zostałyby wywieszone na przeróżnych tablicach w wytwórni.
Pokój z wagą w środku i lekarką, którą mimo jej dobrotliwego usposobienia, nikt nie darzył sympatią, zawsze okalany był ponurą otoczką płaczu, strachu i krzyku. Nie było to miejsce na czułe pocieszanie i delikatne zachęcanie do działania lepiej - pomieszczenie to było synonimem ciętego bata w dłoni dyktatora.
Tamtego dnia przygryzając policzki do krwi i z bijącym sercem czekałem w kolejce na swoje własne wejście wstydu. Rutyna, która mimo naszego cichego sprzeciwu, kreowała się z tygodnia na tydzień została zrujnowana przez wejście Jimina do sali. Już padało moje nazwisko, już miałem się chwiejnie ruszyć do przodu, kiedy piosenkarz poprosił o szybkie załatwienie sprawy.
Tłumaczył, że podczas przeglądu zespołu miał niespodziewane dogrywki do ich nowej piosenki, więc nie mógł być na nim obecny.
Wciągnął w płuca haust ciężkiego powietrza. Lekarka bezlitosnym tonem przeczytała liczbę, która dla nas nie znaczyła nic, ale zakorzeniła się w mózgu starszego niczym chwast na polu stokrotek. Karcącym tonem dodała jednak, że przytył dwa kilogramy, że powinien się postarać bardziej, bo wiele chłopców czeka na jego miejsce w zespole. Piosenkarz cały poczerwieniał na twarzy, jego brwi zmarszczyły się, a usta zamiast trwać w jego typowym szamańskim uśmieszku, teraz układały odstraszający grymas.
Zaraz po nim przyszła moja kolej. Lekarka zmieniła swoje podejście i gratulującym tonem oznajmiła, że straciłem kolejne dwa kilogramy. Uśmiech na jej twarzy nie niósł ulgi, przynosił groźbę. Siedzący na podłodze piosenkarz, wciąż ubierający swoje ciężkie buty, ściągnięte do badania, posłał mi ostre spojrzenie. Kiedy schyliłem się po własne obuwie, nasze oczy się spotkały, ale zanim zdążyłem w jakikolwiek sposób okazać otuchę, starszy wstał gwałtownie. Nie zwracając uwagi na to, że miał tylko jednego buta na stopie, brwi uniósł kpiąco, a usta przedstawiały cierpkość, którą odczuwał. Odwrócił się na gołej pięcie i wymaszerował za drzwi.
Szansa na jakąkolwiek rozmowę z chłopakami była zaszczytem, na który nie zasługiwałem. Nie było to dużo, nie trwało to długo, ale wystarczało, aby unieść w górę skalę moich marzeń. Jeszcze bardziej utwierdziło to moje postanowienia. Wspominanie o nieśmiałym uśmiechu Jungkooka lub ciepłych dłoni Taehyunga, przywoływały na moją twarz głupi uśmiech, a policzki okrywały się różem. Mimo wszystko nie sądziłem, że ponownie przyjdzie nam natknąć się na siebie nawzajem. Usatysfakcjonowany byłem tym co zostało mi zesłane i nie śmiałem prosić o więcej.
Jednak jakiś czas później spotkałem się z nimi wszystkimi za pośrednictwem CEO. Najwyraźniej zostałem wybrany, aby dołączyć do oficjalnego składu zespołu. Bang uzasadniał to próbą zdobycia w ten sposób nowych fanów, ale nie zwracałem już wtedy uwagi.
W głowie panował niepowstrzymany chaos, miłe wspomnienia okryły się grzmiącą burzą. Dlaczego to ja zostałem wybrany? Bang doskonale zdawał sobie sprawę, że rapuje gorzej niż łoś, a w tańcu nadal zdarza mi się potykać niczym nowo narodzony jelonek. Bez wątpienia, w przeciągu paru sekund dałoby się wybrać kogoś bardziej pasującego do tej roli.
Co pomyśleliby o tym wszyscy fani? Czy nagle odwróciliby się od chłopaków? Czy pociągnąłbym ich w dół? Scenariusze możliwego disbandu przez moje wejście wyraźnie rozgrywały się w mojej wyobraźni.
Jednak najważniejsze były reakcje chłopaków. Większość przynajmniej zdawała się mnie tolerować. Lecz wspólne życie, a przelotne złapanie kontaktu na korytarzu był zupełnie odmiennymi sytuacjami.
Przecież oni nawet nie wiedzieli kim byłem. Pewnie zdobyli już jakieś podstawowe informacje, ale nic, poza tym. Ja także ich nie znałem. Moje obeznanie o nich kończyło się wraz z podstawową wiedzą fana i tego, co wbrew mojej woli przeleciało przez moje uszy w salach wytwórni.
Czy gdyby dowiedzieli się o mojej osobie więcej, zaakceptowaliby mnie? Przygarnęli pod swoje skrzydła? W końcu ich przywiązanie, jak zimny, listopadowy wiatr, wprost uderzało człowieka, kiedy widział ich razem. Jak mogłem po prostu wejść w sam środek tych pięknych, czystych relacji i wszystko zepsuć?
Wkrótce mogłem pozwolić sobie na odpoczynek, ale jeszcze nie wtedy. Wtedy dalej kontynuowałem rytmiczne stukanie długopisem o papier. Nauczyciel wszedł do klasy. Została godzina.
…
W uszach wybrzmiewało moje własne arytmiczne bicie serca. Wielkie, wygłaszające słuchawki na mojej głowie tylko potęgowały poczucie zamknięcia i samotności. Na skroniach zaczęła pojawiać się mżawka potu, z ust wydostał drżący oddech. Po starannie dobranej i wyprasowanej koszulce pozostał już tylko mokry, wygnieciony ślad.
Przede mną stał nieznajomy mikrofon, na włosach osiadły nieznajome słuchawki, w nieznajomym pokoju. Wszystko było nieznajome, nie było przy mnie żadnego czynnika, który byłby przyjazny, znajomy, pocieszający. Stałem jak królik w pułapce w odciętym pokoju, w kompletnej ciszy, czując się bardziej odizolowany niż kiedykolwiek.
Reszta zespołu stała razem po drugiej stronie szyby w różnym stanie rozluźnienia.
Lider Namjoon, który nigdy nie miał chwili na relaks, w stronę jednego z towarzyszących nam producentów, wskazywał na kartce z tekstem jakieś poprawki.
Seokjin matczyną, opiekuńczą dłonią poprawiał wzburzone włosy roztańczonego Hoseoka. Na jego twarzy gościł słodki uśmiech, a kiedy wspominał o dbaniu o zdrowie, jego karcący głos ociekał miodem.
Yoongi wzdychając wyganiał jednego ze starszych mężczyzn z fotela, na którym siedział. Ze skoncentrowanymi oczyma sam zasiadł i zaczął pośpiesznie klikać, podczas gdy niezadowolony producent zaglądał mu przez ramię.
Hoseok próbował odgonić natrętnego Seokjina, ale jego walka nie była zadziorna. Na jego buzi malował się wdzięczny uśmiech, a popchnięcia nie niosły w sobie żadnej siły.
Jungkook i Taehyung siedzieli razem na kanapie. Ramię V czule okrążało szyję Kooka, a ten, unikając kontaktu wzrokowego, bawił się swoimi palcami. Tae musiał próbować rozluźnić atmosferę, bo sam w śmiechu odrzucił swoją głowę w tył, a wargi JK rozchyliły się nieśmiało ukazując dwa przednie zęby.
W całym tym zgiełku tylko jedna osoba kierowała na mnie uwagę. Jimin stał niezłomnie samotnie, z sukcesem ignorując zaczepki innych. Plecy oparł o ścianę, a ręce skrzyżował na piersiach. Brwi uniesione, usta wydęte, język wepchnięty w policzek - po raz kolejny przestawiał ten sam obraz w mojej obecności. Od czasu mojego nadejścia nie spuścił ze mnie uwagi. Kamery jego oczu rejestrowały każdy mój ruch i zapisywały w sprawnym umyśle wszystkie moje niedociągnięcia.
Cały tamtejszy dzień odbiegał od rutyny. Z powodu stresu obudziłem się o wiele za wcześnie, ledwie dobijając czterech godzin snu. Nie chcąc nikomu przeszkadzać, wziąłem ze sobą książki i zacząłem zapisywać kartki papieru zaległym esejem z historii. Podczas gdy reszta zaczęła niepośpiesznie wymykać się z objęć snów, ja zaczynałem szykować się do wyjścia. Kiedy reszta zaczęła podjadać liche śniadania, ja już stawiałem kroki za progiem domu.
Nie poinformowałem innych trainees o moim spotkaniu z BTS, nie było takiej potrzeby. Wywołanie zazdrości i konfliktów między młodziakami nie było moim celem.
W szkole sprzecznie ze sobą, nie potrafiłem się skupić. Myśli dryfowały, a dłoń zatrzymywała w swoich ruchach. Jeżeli nauczyciele zauważyli, nie skomentowali tego. Uznali zapewne, że pozwolą mi ten jedyny raz na swawolę, bo nigdy wcześniej nie sprawiałem podobnych problemów. Na lunch zjadłem baton proteinowy, który znalazłem pod poszewką mojej łóżkowej poduszki.
Wykładowcy w BigHicie nie byli tak wyrozumiali. Za każde potknięcie, za każde zająknięcie, czekały mnie salwy ganiących zdań. Usłyszałem ich wiele tego dnia. W oczach niektórych trainees zaczęła płonąć satysfakcja z moich porażek.
Zanim przeszedłem przez drzwi do studia, z nerwów podskakując w miejscu, machałem dłońmi w marnej próbie uspokojenia buzujących emocji. Pogrubiło to tylko warstwę potu na mojej skórze. Stojąc przed wejściem z ręką na klamce, odliczyłem do dziesięciu i zanim mogłem znaleźć okazję na zmianę zdania, otwarłem je.
Rozmowy, które wcześniej dobiegały ze środka, teraz ucichły.
Wystarczył jeden krok w głąb pomieszczenia, żeby znalazło się przede mną czyjeś ciało. Namjoon biorąc na swoje barki rolę przywódcy, powitał mnie z szacunkiem, nie ukazując możliwych negatywnych emocji płynących z mojej obecności.
— Cześć Yong. Jak miło, że do nas dołączyłeś. Wszyscy jesteśmy bardzo podekscytowani.
Na jego twarzy widniał uspokajający uśmiech, a zaraz po wymianie głębokich ukłonów, jego ciężka dłoń znalazła się na moim ramieniu. Zwracając się tym razem w stronę grupy w pomieszczeniu, znów się pochyliłem.
— M-Mam nadzieję na owocną współpracę. Proszę, zajmijcie się mną! — wyćwiczone przeze mnie przed lustrem słowa, które swoją perfekcyjną wymową miały podnieść moją odwagę, rozchwiały się.
Moje potknięcie nie zraziło jednak reszty. Wręcz przeciwnie.
Dłoń rapera na moim ramieniu ścisnęła się pokrzepiająco, zza dzwonienia w uszach usłyszałem czyjeś gruchanie.
Gdybym podniósł wtedy oczy, które nadal były utkwione w moich butach, zauważyłbym, że dla reszty wcale nie oznaczało to mojej niekompetencji.
Jin spoglądał na mnie przyjaznymi oczyma, szerokie ramiona napięły się, wstrzymując jego ciało od ruszenia w moją stronę.
Gdyby ktoś nie znał Yoongiego wystarczająco dobrze, pomyślałby, że ten rzucał w moją stronę chłodne grzmoty, a jego skrzyżowane ramiona to oznaka braku otwartości. Reszta jednak rozpoznała jak, pewne linie jego twarzy rozluźniały się podczas spoglądania w moim kierunku. Jego barki nie były więc barierą, a raczej tamą, powstrzymującą jego opiekuńcze emocje przed wylaniem się na świat.
Namjoon delikatnie próbował pokierować mnie do pionu, a Hoseok kiwał się na piętach w geście podekscytowania.
Jungkook stał niepewnie za wszystkimi, ale stojący obok Taehyung szeptał do niego za pewnie pokrzepiające słowa.
— Jesteś… Hyung…
Podniesiony na duchu Kookie, niezdarnie wypchnął swoją pierś do przodu i wyprostował się, aby wydawać się wyższym. Dla jego przyjaciół to, jak prędko wziął do serca rolę Hyunga i opiekuna nad nowym dzieciakiem, było rozczulające.
Jimin nawet się nie przywitał. Z burzliwą aurą stał jak najdalej ode mnie. Kiedy naszła jego pora do wzięcia głosu, ostentacyjnie ruszył do producentów i zaczął wypytywać o jakieś głupoty. Piosenkarz uparcie ignorował niezadowolone spojrzenia reszty, a oni nie mogli w czasie pracy skorygować jego zachowania.
Podskoczyłem, kiedy usłyszałem ciche pstryknięcie. Ręką sięgnąłem w stronę rozsuniętych słuchawek, ale dobiegł mnie dźwięk śmiechu. Nie śmiechu szczerego, zafascynowanego, nie, nie. Był to śmiech pogardliwy, bezczelny i arogancki. Mięciutkie mochi w moim towarzystwie przemieniało się w coś nie do strawienia.
Nasunąłem duże poduszki na uszy. Nie chciałem słuchać Jimina, nie chciałem widzieć jego kpiącego wzroku, nie chciałem czuć jego zuchwalstwa. Najbardziej jednak nie chciałem pozwolić sobie na rozproszenie i ukazanie jeszcze większej puli słabości. W końcu konkurowałem o swoje miejsce z innymi trainees. Wreszcie wyciągałem dłoń w kierunku moich marzeń i nie mogłem stracić tej szansy.
Po debiucie zostawało się wrzuconym do klatki pełnej głodnych lwów. Z każdej strony atakowała opinia fanów, publiki, krytyków i innych ważnych person w branży. Nie można było pozwolić, aby czyjeś słowa wpłynęły na twoje przetrwanie.
— Yong, możemy zaczynać? — zapytał mnie przez mikrofon jeden z producentów.
Reszta chłopaków skupiła się na mnie. W zapomnienie popadły ważne rozmowy, urocze przekomarzania i matczyne narzekania. Świat zamilkł, a cała sala wyczekiwała mojej odpowiedzi.
— Pewnie…
Rozbrzmiała muzyka. Była to nowa piosenka chłopaków, zwyczajna linia melodyczna. Tekst był napisany, ktoś z wytwórni podarował mi go parę dni temu i kazał wyuczyć się go śpiewać do melodii. Mimo to, reszta specjalnie nie nagrała jeszcze własnych głosów, bo to spotkanie miało finalnie zadecydować, czy mój głos i styl ich dopełniał.
Chłopcy wysyłali w moim kierunku pokrzepiające spojrzenia. Żadna para oczu nie odwracała się ode mnie, a cała ta atencja zaczęła rozgrzewać moje ciało jeszcze bardziej. W ich wzorku kryło się jednak coś więcej niż tylko wsparcie - była to także powaga, nadzieja i wyczekiwanie. Wyczekiwanie na pierwsze wsłuchanie w mój głos, powaga, aby nie przegapić żadnej tonacji, i nadzieja, że mimo wszystko będę przydatny dla grupy.
Spojrzenie Jimina oczywiście nie miało w sobie ani odrobiny ciepła. Niosło za sobą prośbę o porażkę. O ukazanie, że incydent z warzeniem nie znaczył o jego upadku, że nadal był tym słodkim chłopcem, który uwielbiała być rozpieszczany.
Basy zaczęły uderzać w znajomym rytmie. Przez te parę dni słyszałem ich tak wiele razy, że potrafiłbym zanucić tę melodię w trakcie snu. A mimo to, rozproszony głodnym zwycięstwa wzrokiem starszego i onieśmielony ciepłymi spojrzeniami reszty, nie zacząłem, jak to miałem w zwyczaju, liczyć do wejścia wokalu.
Wszystko runęło po przyswojeniu tej wiedzy.
Wybity z tropu zacząłem panikować i z rozwartymi, jak ryba na powietrzu wargami zacząłem rozglądać się nerwowo. Jakby coś w tym ciasnym, pustym pokoju miało naprowadzić mnie na właściwy rytm.
Zdekoncentrowany, nawet nie dosłyszałem tej subtelnej zmiany w wysokości melodii ani różniącego się od reszty uderzenia basu. Piosenka się zaczęła, a ja nie zacząłem śpiewać.
— Ymm… Uh…
Miałem wrażenie jakby puste dźwięki powoli zajmowały wszystkie moje zmysły. Uszy bolały od głośnej muzyki, a umysł nie potrafił skupić się na niczym, poza porażką.
Przegrałem. Zawiodłem. Nie dowiodłem swojej wartości. Gdzieś z tyłu głowy dokuczała myśl, że to już koniec. Nie dostałbym przepustki do BTS. Przez mijające lata kisiłbym się w oziębłym dormie z resztą trainees i przyglądał, jak jeden po drugim rozsypują się jak domki z kart. Nikt nie zostałby w moim życiu na dłużej, żyłbym od twarzy do twarzy, od treningu do treningu, od sprawdzianu do sprawdzianu.
— Okej, Yong, zaczniemy jeszcze raz. — powiedział jeden z producentów.
Muzyka ucichła, a wraz z jej odejściem, wrócił mój trzeźwy umysł. Przez ogłuszający szum przedostały się głosy chłopaków. Cyniczny śmiech Jimina mieszał się z pokrzepiającymi, zmartwionymi komplementami reszty, tworząc niezrozumiałą dla mnie masę głosek.
— Nie wstydź się Yong! — krzyknął Hoseok.
Chim zarechotał na jego słowa. Dla niego ta sytuacja najpewniej była idealna. Pozbył się konkurencji w grupie. Cały ten upokarzający dla niego incydent powoli wypłynąłby ze wszystkich umysłów. On dalej piąłby się po drabinie sławy, walcząc ze swoimi demonami w towarzystwie kochanych osób, podczas gdy ja dalej pociłbym się na myśl o wróceniu na lekcje rapu.
Tylko, że wtedy coś we mnie pstryknęło.
Słuchanie Jimina po raz pierwszy nie przyniosło lęku i obawy. Po raz pierwszy to nie jego głos najgłośniej obijał się wokół mojej czaszki. Po raz pierwszy wpuściłem do siebie słodkie słówka reszty chłopaków, pozwoliłem na ukojenie mojej duszy.
Wraz z tą świadomością pojawił się we mnie ogień.
Nie był to jednak ogień zażenowania, który odczuwałem przez cały ten czas. Był to ogień determinacji. Serce i umysł wypełniły się pocieszeniem, a moje niespokojne miętolenie koszulki i ogólne machanie rękami ustąpiło. Zastąpiły je ściśnięte dłonie za plecami i usta. Oczy zmrużyły się w oczekiwaniu, kiedy posłałem przez szybę kciuka w górę i odchrząknąłem, żeby przegonić z gardła bulę nadchodzącego płaczu.
Piosenka znów zaczęła lecieć. Tym razem zacząłem odliczać w idealnym momencie, tak jak podczas tych wszystkich prób w samotności.
Raz, dwa, trzy, cztery. Raz, dwa, trzy, cztery…
Mój głos w końcu wybrzmiał. Jakby tylko czekając na wydostanie się z moich strun głosowych, zaryczał donośnie od pierwszego słowa. Niedosłownie.
Najważniejszym podczas śpiewania było wykrzesanie z siebie sto procent, od samego początku. Jeżeli pierwsze wyrazy byłyby za słabe, źle wypowiedziane, runęłaby cała piosenka. Tego uczyli nas w początkowych dniach po dołączeniu do wytwórni. Żeby wepchnąć nasze wcześniej skryte emocje w te pierwsze parę wersów.
A we mnie było wiele wzburzonego napięcia
Dalej było już tylko łatwiej. Podniesiony na duchu dobrym startem, dałem się pochłonąć muzyce. Zanim się zorientowałem, w uszach wszystkich wybrzmiewały ostatnie słowa wyśpiewane bez podkładu muzycznego.
W końcu zamilkłem. Zamknąłem usta i orzeźwiłem wysuszone gardło śliną.
Na zewnątrz rozbrzmiały oklaski. Kochani chłopcy wstali i nawet dla tak marnego przedstawienia jak moje kierowali owacje na stojąco.
Producenci zadowoleni posyłali podniesione kciuki, Seokjin bił brawo uśmiechając się uroczo. Yoongi poważnie kiwał głową, chociaż kąciki jego warg uniosły się nieznacznie. Namjoon utrzymując fasadę profesjonalizmu tylko klaskał wraz z innymi, a Hoseok podekscytowany podskakiwał i wykrzykiwał różne pochwały. Jungkook, jak zwykle nieśmiały, nie miał zamiaru robić nic śmiałego, ale widząc ucieszonego moim sukcesem Taehyunga i Hobiego, sam pozwolił sobie dołączyć do ich małego, wesołego grona. Jimin został na swoim miejscu przy ścianie, jednak zamiast posyłać mi nienawistnych spojrzeń i irytujących uśmieszków, teraz zawzięcie wypalał dziury w swoich trampkach.
Nagle onieśmielony wyszedłem z pokoiku nagraniowego. Nie miałem nawet chwili na przyswojenie wstydu, bo od razu zaatakowany zostałem masą przytuleń od J-Hope’a i Tae. Nawet Kookie po kilku chwilach delikatnie i nieśmiało objął mnie swoimi ramionami. Seokjin wcisnął się między cały ten bałagan i dumnie głaskał mnie po głowie.
— To co, może w ramach świętowania jakaś kolacja? — zapytał Namjoon.
Pomieszczenie wypełniły pełne zgody głosy. Producenci zadowoleni z mojego występu i zauroczeni zachowaniem chłopaków, puścili nas wolno po wypowiedzeniu paru słów o moim głosie. Uwolniony z objęć natrętnych chłopaków, siedziałem samotnie na kanapie, ale nawet wtedy czyjaś obecność zawsze była mi towarzyszką. Poprzednia profesjonalna fasada i wstrzemięźliwość zniknęła, pozostała tylko szczerość.
W końcu wyszliśmy z budynku. Większość ruszyła przodem, przekrzykując się w zaklepywaniu miejsc w samochodzie, ale Yoongi uparcie trzymał się za mną. Kiedy zatrzymywałem się, żeby przepuścić kogoś na korytarzu czy wymienić szybkie pozdrowienia, ten zamiast gonić chłopaków, zatrzymywał się razem ze mną.
Kiedy otworzyłem drzwi, powitał mnie powiew październikowego, chłodnego powietrza. Od razu poczułem jak zimno otacza moje ciało, owijając się niczym zamrożony sweter wokół uszu i odsłoniętych dłoniach. Otuliłem się znoszoną, niebieską kurtką, którą przywiozłem ze sobą z domu.
Mimo to wieczór był przyjemny. Serce nadal palił ogień determinacji, a umysł zaćmiony był zadowoleniem. Włosy i ramiona czuły pokrzepiającą wagę dłoni reszty, a oczy poszukiwały ich najmniejszego uśmiechu. Słońce już prawie skryło się za horyzontem, ale niebo nadal pomalowane było pomarańczowymi pozostałościami zachodu. Lampy na ulicy oświetlały drogę zmarzniętym nastolatkom, pijanym starcom, zabieganym matkom.
Dobrze było mieć świadomość, że nie musiałem wracać samotnie do domu ciemnymi uliczkami, bo w aucie, podstawionym przed budynkiem, czekało na mnie pięć przyjaznych twarzy. Że w akademiku pełnym młodych ludzi, nie czułbym się samotny, bo zamiast być pogrążonym w nauce, wysłuchiwałbym głośnego śmiechu Seokjina. Że zamiast położyć się w zimnym łóżku, pod drzwi odprowadziliby mnie dbający o mnie Hyungowie, a ja po raz pierwszy od przybycia do stolicy zasnąłbym z ciepłem rozpływającym się wzdłuż mojego ciała.
Jimin stał obok wejścia i wpatrywał się w swój telefon. Nie wiedziałem, dlaczego zdecydował się zatrzymać, ale czekały mnie ciepłe uściski Taehyunga i nagrzany van, więc nie zamierzałem dłużej stać na zimnym powietrzu. Ruszyłem do przodu.
— Chyba nie było tak źle. — uśmiechnąłem się w stronę starszego.
Nie zamierzałem być niemiły, ale głowa nadal buzowała adrenaliną, a poczucie niesprawiedliwości tliło się z każdym spojrzeniem na piosenkarza. Leżąc później w łóżku postanowiłem o rozpoczęciu żmudnych starań o serce starszego, ale wtedy pozwoliłem sobie triumfować.
Podniecenie przelało się przez moje ciało, kiedy starszy podniósł wzrok, ale zamiast odesłać kąśliwy komentarz albo chociaż krzywe spojrzenie, chłopak jakby zamarł, wpatrując się we mnie nieodczytywalnie.
Maszerujący za mną Yoongi krztusił swój śmiech kaszlnięciem.
...
4651 słów
Uff, to była niezła przejażdżka uczuć.
Nie martwcie się, już koniec bałamucenia z kolejnością rozdziałów, następny będzie już pełnoprawny, nowy.
Alex
2 notes
·
View notes