Tumgik
#Długi Targ
Text
Neptune at night guard in front of Town Hall
Tumblr media
During night the contrast and dimensions of the Neptune Fountain, the Town Hall and the main city square of Gdansk gets a certain perspective. A cold spring night is is framed in dark, light, and mystery.
A center of social life day and night since medieval times, this area is worth visit freqently both for the views and the food and drinks. Placed in the crossing of Długi Targ, the "Long Market"/city square, and Ulica Długa, the long lane/street, the Town Hall is the second tallest building in old Gdansk.
The first Town Hall was mentioned back in the late 1200s. But the first building that later was extended again and again was built here in 1336CE. With addition of the statue of king Sigismund the great as part of a taller tower, it reached the current height.
During the European war theater of WWII, this building like the rest of the city was heavily damaged. Reconstructions was done 1946 to 1952.
Today the old Town Hall is part of the City museum. https://en.m.wikipedia.org/wiki/Gda%C5%84sk_Town_Hall
(at Đài phun nước Neptune, Gdańsk) https://www.instagram.com/p/Cj3OrioPqCv/?igshid=NGJjMDIxMWI=
1 note · View note
lutnistas · 5 days
Text
Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media
Długi Targ / the Long Market Square ( Gdańsk / Poland )
yacht cruise on the Baltic Sea
24 notes · View notes
scavengedluxury · 2 years
Photo
Tumblr media
Długi Targ, Gdańsk, 1962. From the Budapest Municipal Photography Company archive.
92 notes · View notes
nasze-zd · 6 months
Text
Targ warzywny
Mniej więcej dwa razy w miesiącu jeździmy na targ owocowo-warzywny do Lower Hutt. Odbywa się on w soboty od 7:00 do około 15:00, na dużym placu nad brzegiem rzeki Hutt.
Sprzedaż jest całkowicie obwoźna — kupcy przywożą owoce i warzywa dużymi ciężarówkami wczesnym rankiem, rozkładają na paletach, czasem przykrywają baldachimami, gdy pada. Wokół ciężarówki tworzy się taki mikro-market: ludzie chodzą między koszami, wybierają i pakują sami, po czym idą do kasy przy aucie.
Tumblr media
Na targu jest nieco taniej, niż w Countdown/New World/Pack'n'Save, w zamian za to, że owoce nie są wysortowane według idealnego kształtu i wyglądu — jabłka bywają jajowate, ziemniaki wielkie jak dwie piąchy Gortata lub też papryka mocno sfałdowana. Poza tym jednak jakość i świeżość jak najbardziej w porządku. Jest też większa różnorodność.
Dużo jest warzyw i owoców stosowanych w kuchniach wschodu (nie potrafię ich nawet nazwać), ze względu na liczną w NZ społeczność azjatycką. Sprzedający to też w większości Azjaci; czasem żyjący z nami od dawna, a czasem dopiero co przybyli, co można poznać po repertuarze angielskiego ograniczonym do liczebników, zwrotów: "hi/bye/thank you" oraz pytania: "ePos or cash?".
Tumblr media
Poza warzywami są też drobni sprzedawcy pieczywa, ciastek, róznego eko-jedzenia. Można też kupić jajka na tacki (po 20-30 sztuk) i to w cenie poniżej 1$ za jedno. W Nowej Zelandii od dawna zabroniony jest chów klatkowy, co konsumentowi, poza dziką satysfakcją z klawego życia milionów niosek, daje dwukrotnie wyższą cenę jajek, niż w Polsce.
Koloryt targu uzupełnia kilka straganików kaznodziejskich. Przy jednym, prowadzonym przez nieznany mi kościół chrześcijański, możemy wdać się w pogawędkę o Dżej Si. Po sąsiedzku możemy dostać darmowy Koran (i to po angielsku). Przy następnym dowiemy się, co z kolei o Jezusie mówił Mahomet (nie pytałem).
Obładowani zakupami za ok. 100-150$ wracamy do auta. Długi rząd samochodów stoi w kolejce do parkingu. Miejsc wystarcza i szybko rotują, jednak tych blisko położonych jest mało, a niewielu chce targać torby po trzysta metrów. Sznur aut zatrzymują raz po raz inne manewrujące pojazdy i podjeżdżanie pod dobre stanowisko trwa strasznie długo. Ja nie mam do tego cierpliwości i parkuję wcześniej, ale jestem w tym w mniejszości. Inni grzecznie stoją, nikt nie trąbi ani się nie wciska.
0 notes
Text
The Grand Tour: Eurocrash Filming Locations
In their latest adventure-filled episode, “The Grand Tour: Eurocrash,” renowned presenters Richard Hammond, Jeremy Clarkson, and James May embark on an exhilarating journey across the captivating landscapes of Europe. Starting their epic road trip in the historic city of Gdańsk, Poland, the trio sets off on a high-octane adventure. From the picturesque streets of Długi Targ to the…
Tumblr media
View On WordPress
1 note · View note
suerte-przewodnicy · 1 year
Text
0 notes
kasygda · 2 years
Text
Tumblr media
Kasyno GdańskOdwiedź swoje ulubione kasyno w Gdańsku i sprawdź nową ofertę gier hazardowych. Na graczy czekają automaty, blackjack oraz ruletka. Sprawdź najbliższe kasyno.
Darmowy bon w wysokości 20 zł czeka na graczy. Odbierz teraz!
Cristal Casino (Centrum)
Długi Targ 14/16, 22-100 Gdańsk
Godziny otwarcia: 24/7
Royal Casino Gdańsk
Chmielna 10, 80-748 Gdańsk
Godziny otwarcie: 24h Nowe kasyno online! Odbierz swój bonus powitalny 800 zł.
0 notes
Text
Niezapominajka - I część opowiadania
Mgła rozlewała się coraz to szerzej na polach, które budziły złote promienie porannego słońca. Krajobrazy z biegiem lat zmieniają swój urok, ingerencja człowieka w paletę natury pozostawia różne obrazy, jedni posługiwali się jasnymi, delikatnymi odcieniami, chcąc upiększyć dzieło Boga, inni gwałtowanie chcieli pędzlem zmieszać wszystkie kolory, a na samym końcu łamali płótno. Takie myśli, w poranny wrześniowy dzień nie raz nawiedzą człowieka, który trzymając w dłoni kubek z jesienną kawą, patrzy zza mrużąc oczy, czekając aż kofeina wraz aromatycznymi przyprawami pobudzi każdą śpiąca jeszcze komórkę. Matylda uwielbiała swój domowy widok, zwłaszcza mgłę, nie raz zdążyło jej się wstać bardzo wcześnie, by udać się do lasu na spacer, przy okazji starała przenieść się do świata, który ją rozumiał, pachnący farby, drukarnia, zbudowany z rozmaitych słów, o smaku słodkim, gorzkim, pachnący porankiem, wchodami słońca, ogniskiem w letnie wieczory, uczuciem, które sprawia, że serce wczuwa się razem z czytelnikiem. Jeszcze bardziej uwielbiała łączyć obraz ze smakiem pączka z nadzieniem różanym, którego twórczynią była jej babcia. Pasja i zamiłowanie do liter smaku urodziła pomył na wspólną prace nad cukiernią, a nazwa pozostawiła na ustach gości uczucie powrotu, po zapach, smak, a przede wszystkim serdeczność łącząca różne historię.
 Maj 1939,
 Zapach po wiosennym deszczu niósł ze sobą woń bzu, otulając poranek, budząc domowników, śpiących przy uchylonym oknie. Do jasnego pokoju, pełnego promieni słonecznych wleciał błękitny motyl, usiadł na nocnej szafce, patrząc na uśmiechającą się przez sen Matyldę.
To był dobry sen, z nutą oderwania od rzeczywistości – powiedziała przeciągając się, pocierając powieki. Podniosła się, spojrzała na motyla
Był tak piękny jak twoje skrzydła… - rzekła w myślach, mrużąc zaspanymi oczyma, siedząc skulona na łóżku, głowę oparła o kolana
Maaatylda! – dochodził głos z dworu – Matylda!
Matylda zerwała się z łóżka, podbiegła do okna, odchylając zasłonkę, zobaczyła Zosię trzymająca w dłoni paczkę. Dziewczyna gdy zobaczyła Matyldę zaczęła wymachiwać ręką, by ta przyszła do niej. Matylda uśmiechnęła się, kiwnęła głową, spięła swoje długie kasztanowe włosy i wybiegła z pokoju zakładając szal. Wiosenne poranki, mimo iż bywają słoneczne lubią podmuchać chłodniejszym wietrzykiem.
Reszta domowników już dawno wstała, babcia wybrała się jak zwykle na targ, rodzice Matyldy udali się do pracy, która polegała na wypiekaniu pachnących bułeczek i chlebów. Mama Matyldy uwielbiała piec, w miasteczku słynęła ze swojej jesiennej szarlotki oraz czekoladowych ciasteczek. Babcia zaś znana była ze swoich pączków, z różaną konfiturą, której sekret trzymała tylko dla siebie, zaś pączki wypiekła, gdy reszta domowników zajmowała się swoimi sprawami. Kuchnia, drugie święte miejsce zaraz po kościele dla babci, stawało się pracownią zapachu, który przyciągał wszystkich do stołu, a smak zasypiał na ich lukrowych policzkach. Matylda też uwielbiała spędzać czas w kuchni, gdy dowiadywała się nowego przepisu, musiała go wypróbować. Przepisy często dostawała listami, od ciotki, która podróżowała po świecie. Choć chciała kształcić się na pedagoga, postanowiła pomóc rodzicom w piekarni, marząc o kawiarni, w której dobra kawa, smak ciasta, zostanie na językach odwiedzającego, a zapach wróci z nim do domu, oraz chęć odwiedzenia kawiarni kolejny raz.
Matylda wybiegając z pokoju, chwyciła za dwa kubki z herbatką. Zosia podbiegła do Matyldy mocno ją ściskając.
Boże babo ile ja Cię nie widziałam! - powiedziała Zosia głośno – Tutaj nic się nie zmieniło, wciąż ten sam zapach, ten sam obraz, mimo że nie było mnie tu pół roku, choć we Francji czas nie raz dłużył się, jakby ktoś złośliwie trzymał za wskazówkę… - westchnęła
Aż tak okropny był ten wyjazd, zawsze marzyłaś o tym, a w szczególności by zostać projektantka mody, a Paryż to idealne miejsce, aby zaczerpnąć czegoś nowego… Właśnie opowiadaj – chwytając pod ramę Zosię, Matylda dała jej kubek z herbatą – Chodź przejdziemy się nad jeziorko – powiedziała Matylda
Szły między polami, kropelki rosy sprawiały, że zieleń mieniła się niczym malutkie diamenciki, Matylda lubiła sobie wyobrażać zmieniające się pory roku, widząc jak Pani Wiosna rozsypuje kryształki na polach, malując swoją porę w odcieniach budzącego się życia. Zosia była bardziej przyziemna, choć uwielbiała metafory Matyldy, była z rodziny lekarzy, rzadko kiedy słyszała język poezji między ścianami w domu, często lubiła odwiedzać Matyldę, poznały się w szkole, kiedy szły obie do pierwszej klasy. Uważano je za Anie i Dianę, choć brakowało w całej historii Gilberta. Matylda uwielbiała czytać, tym samym zaraziła Zosię, która jednak odnalazła się w literaturze poświęconej filozofii. Być może dlatego dziewczyny łączyła siostrzana więź, były niczym kontrast, jednak to ich uzupełniało. Zosia ze względu na rodzinę poszła na medycynę, zawsze umiała a przede wszystkim chciała pomagać ludziom, czuła, że droga, którą wybrała doprowadzi ją do lepszych rzeczy, w dążeniu do lepszego ’’ja”.
Noo, opowiadaj, co tak strasznego wydarzyło się w tym Paryżu, że minę masz jak nieszczęśnik na wygnaniu, zakochałaś się czy co? – zaśmiała się Matylda, zerkając na Zosię, która nawet nie drgnęła – Zakochałaś się…- stwierdziła stanowczo Matylda – Złamał Ci serce? Jak go znajdę…- kontynuowała Matylda
Niee, to… platoniczna miłość, zobaczyłam go na dworcu, chyba wracał z ćwiczeń, miał na sobie mundur, uśmiechnął się… - powiedziała cichym głosem wtulona w Matyldę
A ty bidoku przepadłaś, on jest chociaż stąd? - zapytała Matylda
Taaak i nie, nie wiem, widziałam go na dworu w Warszawie, a my mieszkamy w Krakowie, koło Krakowa, co ja gadam, jakie blisko… - zrozpaczona Zosia popijała herbatę, zamyślona wbiła wzrok w jednym punkcie
Moja mama zawsze mi mówiła, że jak ludzie są sobie przeznaczeni, spotkają się nawet za kilka lat- oznajmiła Matylda przytulając zmartwioną Zosię
Co z twoją kawiarnią? Kiedy wielkie otwarcie? – zapytała Zosia
Widzisz co się dzieje, martwi mnie sytuacja na świecie, choć mam tyle pomysłów, tyle sprawdzonych przepisów, nazwę, wystrój…- tłumaczyła podekscytowana Matylda, tak jakby widziała przed sobą budynek, w którym mieściłaby się kawiarnia, tych wszystkich ludzi, wychodzących z uśmiechem na ustach
A właśnie co do przepisów, mam coś dla Ciebie, kuchnia francuska, którą pewnie od cioci Andzi poznałaś, ale pomyślałam, że taka w pigułce, w ładnej oprawie, idealnie nada się do kawiarni, a co sytuacji, jestem przekonana, że Niemcy nie odważyliby się, a nawet jeśli, kilka dni i wróciliby, gdzie ich miejsce…- Zosia podała Matyldzie zapakowaną w papierowy papier z kokardą książkę, gdy dziewczyna otworzyła paczkę na okładce znajdowało się kilka pocztówek.
Znowu zapomniałaś wysłać? – zaśmiała się Matylda- dziękuje Ci bardzo, to piękny prezent, kolejna motywacja, może uda mi się przekonać w końcu rodziców co do kawiarni- dokończyła Matylda
Na pewno uda wam się porozumieć, wiedza, ile to dla Ciebie znaczy, poświęciłaś dla pasji tak wiele, jesteś ich jedną córką, osobiście chciałabym, aby moje dzieci prowadziły, udoskonalały to co wypracowałam… - dodała Zosia
Uwierz mi niektórych fundamentów nie należy ’’ulepszać”, próbowałam, wychodził zakalec, należy pamiętać  o tych ważnych składnikach, podstawowych, aby każda ilość była idealnie odmierzona, widzisz pączki babci Teresy, ona poznała tajemnice przepisu od swojej babci, powiedziała mi kiedyś, że gdy sama upiekę ciastko, którego miara będzie serce, zdradzi mi sekret swoich pączków – powiedziała Matylda, której głos nabrał tonu, jakby opowiadała niezwykłą historię
W takim razie sama musiała coś upiec, by zdobyć sekret, wiesz co to było? – zapytała, zaciekawiona Zosia
Oooo to nie zapytałam, byłam chyba zaciekawiona tymi pączkami – stwierdziła, po chwili śmiejąc się wraz z Zosią Matylda – Tymi pączkami skradła serce dziadka, przyszedł kiedyś łóżko, czy szafkę złożyć, bo stolarz, babcia akurat robiła pączki, nie wiedziała, że dziadek był schowany w drugim pokoju, a uwierz mi, że nikt nigdy nie widział, jak babcia pączki robi, oprócz dziadka, opowiada do dziś, że zna tajemniczy sekret babci, ale jak to dziadek, przyprawy myli – zaśmiała się Matylda, wywracając oczami
I? No mów, bo mnie zaciekawiłaś, nie, nie chodzi o pączki, tylko jak to się stało, że twoja babcia i dziadek, bo to kobieta nie raz z trudnym charakterem jest, on musiał coś, powiedzieć – wtrąciła Zosia, wsłuchana jak Matylda
Ma swoje żelazne zasady, ale powiedziała, że dziadek podczas rozmowy potrafił wydobyć z niej cechy, które skrywała przed światem, by nie została skrzywdzona. Jej życzliwość opiera się na zaufaniu, nie lubi, gdy ludzie są egoistami, widząc jedynie swoje korzyści w drugim człowieku, może to właśnie sprawiło, że z dziadkiem postanowili pójść wspólną drogą, dziadek rozumiał babcie, kiedy ta zamierzała skręcić w inną drogę, łapał za rękę, by nie zbłądziła, tak samo działało to w drugą stronę – oznajmiła Matylda, sama rozmarzyła się o wielkiej miłości, która do tej pory nie była jej dana, choć wolała poczekać na kogoś kto nie popatrzy na nią jak na kobietę, która umie gotować, lecz na osobę, która w środku nocy robiąc ciasto, będzie wiedziała, że trzeba ją przytulić.
Tumblr media
1 note · View note
whiskeygin23 · 6 years
Photo
Tumblr media
neptun by jachu666
2 notes · View notes
workspc04 · 6 years
Photo
Tumblr media
Gdańsk city hall
0 notes
etyileiet · 6 years
Photo
Tumblr media
Gdańsk city hall by jachu666
0 notes
Photo
Tumblr media
"Poseidon at the long market" . .#Długi #Targ #Danzig #poland #neptune #poseidon #fontain #neptunbrunnen #longmarked #culturalheritage #landmark (ved Fontanna Neptuna w Gdańsku) https://www.instagram.com/p/B_omI_qJ2sq/?igshid=1jve9s234127j
0 notes
myslodsiewniav · 3 years
Text
Ogarnia mnie bardzo, bardzo duży smutek
Skończył się weekend, który miał być na "odstresowanie się", miał być na miłe spędzenia czasu, na relaks, na wywietrzenie głowy.
A jestem teraz przybita i smutna.
To miał być jedyny weekend w tym miesiącu na zatonięcie w siebie, w relaks, w medytację. W taki slowlife, w odpoczynek, w malowanie farbami, w słuchanie audiobooków, w raczenie się comfortfoodem.
Zaczęło się jednak tym, że o ile ja o wiele lepiej się czuję w stosunku do zeszłego tygodnia to najwyraźniej zaraziłam O. - miał te same objawy, ale MOCNIEJ, z większym obezwładnieniem.
Zaczęło się w czwartek, od razu po warsztatach cukierniczych - które tak w ogóle były w porządku. Dużo wiedzy dostałam, smacznie było, mój chłopak poszpanował zdolnościami kulinarnymi, ja sobie z przyjaciółką porozmawiałam (mieszając orzechy, bakalie i najróżniejsze masła) o tym, jak cała sytuacja z wojną w Ukrainie zadziałała na naszą (i naszych najbliższych) psychikę, jak silnie i często rozmawiamy o konieczności emigracji, jak rośnie poziom lęku i niepokoju o to "co dalej!?" itp.
I jak to wszystko odbija się na naszym zdrowiu...
Wracaliśmy sobie do domu biorąc ze sobą jedynie po jednej pralince (resztę - bloki, czekolady, pralinki spakowaliśmy z reszta uczestników i przekazaliśmy dla uchodźców), kiedy nagle O. i moja przyjaciółka zaczęli narzekać na przenikliwy ziąb. Obydwoje rozgrzewali ręce, upewniali się czy mi nie jest zimno, wciągali głowy między barki i wstrząsały nimi dreszcze.
Myślę, że gdybym nie przeżywała DOKŁADNIE tego samego jakiś tydzień wcześniej to bym nie zauważyła, że to zachowanie jest trochę nieadekwatne do sytuacji. Pewnie wzruszyłabym ramionami i potwierdziła, że wieczór był owszem chłodny, ale mrozu nie było, zaś temperatura oscylowała około jedynie 3*C.
Tym czasem wróciliśmy do domu i zaordynowałam im obydwojgu wit C. Bo w zeszłym tygodniu szczękałam zębami ubrana w bawełnę i wełnę, w ciepłą kurtkę, czapkę, rękawiczki, szalik, stojąc w grzejącym słonku przy temperaturze 9*C, przy której mój chłopak chodził w rozpiętej kurtce, a spotkani ludzie ograniczali się jedynie do bluz lub/i wiosennych płaszczy.
I fakt - już w nocy O. się budził wstrząsany kaszlem i katarem.
Więc był chory i przeszedł to ostrzej niż ja.
Przyjaciółka też się przeziębiła, ale ma inne objawy...
Niemniej - z rana przyjechała siostra. Na swoją rocznicę ślubu wybrali się ze Szwagrem w górki, a nam podrzucili kluskę.
Taki był od dawna ustalony plan.
Serio.
Mieliśmy chodzić na długie spacery, spotkać rodziców mojego faceta, którzy przyjechali na weekend (do córki), zajmować się psinką, gotować, malować, przejść się na targ.
Nic z tych rzeczy nie wypaliło.
W piątek gdzieś około obiadu O. na mnie naciskał, abym zdecydowała jak w przyszłym tygodniu chcę spędzić czas. Wkurzyłam się. W skrócie: jedziemy na jego wielką imprezę rodzinną. Spać będziemy nawet nie w jego domu, tylko w domu jego babci - zależy mu, aby wszystko dobrze zaplanować. Luzik, popieram. Fajnie. Ale OSTATNIE czego mi teraz potrzeba to SZUMU, TŁOKU, ZBIOROWISKA, PYTAŃ - nie mam obecnie na to przestrzeni w głowie. Mam za duży szum informacyjny, za dużo głosów, lęków, ścisku, obawy o życie, to co będzie dalej, w przyszłości, wojna, choroba, ZA DUŻO! Mój świat jest skurczony, czuję w nim zaszczuta, przebodźcowana, czuję brak bezpieczeństwa. NIE MAM SIŁY na interakcję z ludźmi.
Wiem, że trzeba normalnie żyć - ba! CHCĘ normalnie żyć, ale w tym całym napięciu z przykrością stwierdzam, że nie mam przestrzeni na swoje własne problemy, a interakcja z innymi ludźmi wymaga wygospodarowania przestrzeni na aktywne wysłuchanie i interakcję z nimi. A nie mam na to siły.
Wymyśliłam sobie, że fajnie by było, gdybym mogła pobyć z jego - skąd inąd bardzo sympatyczną, otwartą i fajną - rodziną tylko w sobotę (a nie jak planowali: w piątek, sobotę i pół niedzieli), a w piątek trochę odpocząć we własnym łóżku, w sobotę zebrać siły na tę imprezę rodziną, a w niedzielę wrócić do siebie, zahaczając o muzeum (jest świetna wystawa w mieście, gdzie i tak będziemy mieć przesiadkę w podróży) i się zresetować, odpocząć przed kolejnym tygodniem pracy...
O. powiedział o tym mamie - że przyjedziemy w sobotę, a w niedzielę ja chcę wracać (a on ze mną - zaproponowałam mu, aby wrócił później, ale upiera się, że chce być ze mną, solidarnie), bo muszę odpocząć przed kolejnym tygodniem pracy... Jego mama wtedy niezależnie zagaiła o tej wystawie w muzeum na którą ja i tak chciałam się wybrać. On wyjaśnił, że jak będziemy wracać to planujemy się tam zatrzymać. Jego mama zapytała czy to będzie okay, jeżeli dołączy. On odparł, że zapyta mnie. Zaskoczona powiedziałam "no okay", bo niby "czemu nie?" - ale już mi coś nie pasowało, bo jednak nie bez przyczyny chciałam już pożegnać się z tłumem, z ludźmi, chciałam w tym muzeum odlecieć od trosk, od uważności na Tu i Teraz, chciałam eskapizmu. A z drugiej strony lubię jego mamę i czuję się w jej towarzystwie zwykle komfortowo...
Kolejnego dnia jego mama zadzwoniła informując nas o planie na tą imprezę rodzinną za tydzień - generalnie nie ma twardego planu, w sobotę nie wiadomo, gdzie będą jego krewni, gdy my przyjedziemy: bo mają jeździć po okolicznych miasteczkach zwiedzając i szukając archiwalnych info (wujek tworzy kronikę rodzinną). A w niedzielę po śniadaniu WSZYSCY, całe tuzin osób pojedzie nas odwieźć na stację pośrednią i pójdzie z nami do muzeum na wystawę. Oczywiście nie ma musu, każdy chętny może się rozmyślić, nikt nikogo nie zmusza.
I jak mi to powtórzył to nawet nie bardzo rozumiejąc samą siebie i przyczyny swojej reakcji - WKURWIŁAM SIĘ. Poszedł komunikat "ty", poszło wytykanie, pretensje, poszło atakowanie. Poszło całe chujowe z najchujowszych zachowań, jakie można zafundować osobie w związku. I poszła bezsilność i złość! I poczucie bycia nierozumianą i żal.
Teraz, na chłodno, wiem, że chodzi mi o granice, o przekroczenie tego co sobie zaplanowałam jako komfortowe dla mnie, o wejście mi na łeb, ominiecie mojego grzecznego "do widzenia", gdy już wyjaśniłam, że w niedzielę rano się żegnam i zamykam za sobą drzwi. Że tu jest mój limit.
Jak to sobie wyjaśniliśmy od niego dostałam "rozumiem, że tak masz, chociaż nie rozumiem twojej potrzeby do bycia sama ze sobą, bo ja tak nie mam".
Cieszę się, że rozumie.
Miło mi było, jak zapytał mnie o zdanie względem charytatywnego wyścigu na rzecz Ukrainy. W pierwszym momencie myślałam, że pyta o pozwolenie i aż mnie zmroziło, bo nie chcę być w związku w którym ktokolwiek daje drugiej stronie POZWOLENIE - ale on wyjaśnił, że chodzi mu o czas, jaki będzie musiał przeznaczyć na przygotowanie do brania udziału w wyścigu podczas mojego pobytu u jego rodziny w sobotę i nawiązał do naszej rozmowy z grudnia, do moich słów "będę w domu gościem, a ty jesteś moim gościem, więc jestem odpowiedzialny za Twój komfort" awwww to było tak słodkie! Jestem okay z tym, żeby mu kibicować w wyścigu - widzę, że cały się do tego pali! Trzymam kciuki. To jest super, że w ramach realizacji swojej pasji może pomóc PAH w niesieniu pomocy dla Ukrainy.
Wracając: w piątek on chory i drażliwy, ja wkurwiona, pod naszą opieką pies. Pokłóciliśmy się, pogodziliśmy, miałam ciężki dzień w pracy, a na koniec dostałam okres - a od kilku miesięcy moje okresy są nieregularne i zalewają mnie, jak Niagara, więc 3 razy tamtego popołudnia prałam spodnie i tapicerkę kanapy. I też byłam drażliwa i obolała, gdzieś na granicy wkurwu i płaczu, bezsilności, strachu. Hormony słowem.
Nadmienię jeszcze, że w międzyczasie wyprowadził się mi problematyczny współlokator, a od początku wojny (od 11 dni) współlokatorka poza domem przebywa - więc byłby względny komfort, gdyby nie właściciel mieszkania. Szuka najemcy na pokój po imprezowym ex-współlokatorze i nie pyta mnie KIEDY MOŻE przyjść i tak po prawdzie już dawno przestał pytać KIEDY MI I INNYM LOKATOROM odpowiadałaby jego wizyta z ewentualnymi gośćmi i najemcami, hydraulikami, osobami do napraw sprzętów, które są koszmarnie stare i które się psują. Na info, że termin mi nie pasuje i tak odpowiada, że on i tak przyjdzie. Więc w teorii cieszyć się mogę, że przynajmniej informuje... Ale często informuje o której będzie, ale nie informuje, że nie przyjdzie, bo ktoś odwołał wizytę - i czekam w takim napięciu: bo dziś lub jutro do mojego domu, gdzie powinnam być bezpieczna, gdzie powinnam móc się odprężyć, za moment wejdą obcy ludzie, będą chodzić po kuchni, zaglądać po szaflach, po łazience, sprawdzać, gdzie trzymam buty i czy w szafie w przedpokoju jest odkurzacz i miejsce na walizkę. Będę słuchać przez zamknięte drzwi pytań obcych ludzi do obcego mi człowieka, który nie szanuje mojego zdania, mojego "ten termin mi nie odpowiada (na przykład moja obecna współlokatorka oglądała mieszkanie, kiedy byłam na kwarantannie i miałam COVID - a właściciel o tym wiedział i pomimo moich próśb by nie wprowadzał nikogo i tak przyszedł)" Niby to kminię, ale TO MI JUŻ TAK BARDZO nie pasuje.
No i właśnie - w piątek właściciel mieszkania poinformował mnie, że w sobotę przyjdzie z chętną osobą oglądać mieszkanie o 14.
A ja miałam na weekend w mieszkaniu psa, którego w teorii w tym mieszkaniu nie powinno być, bo właściciel sobie tego nie życzy (ale lokatorom to nie przeszkadzało - mój poprzedni wieloletni współlokator mieszkał ze świnką morską i sporadycznie z pieskiem - ja na niego nie doniosłam, ani on na mnie, zwierzątka były bardzo czyste, nie śmierdziało pokarmem itp - jedyne co: trzeba było częściej odkurzać). Ja sama - słaba w cholerę, jednak ten mięśniak powoduje niesamowicie krwawe miesiączki, po prostu, jakby ktoś ze mnie energię wypompował. Nie mówiąc o skurczach i "zwyczajnym" bólu miesiączkowym, który mnie rozkłada na łopatki. A mój O. chory tak, że ledwie się rusza, słabiutki, w łóżku leży i męczy się katarem i trudnością w zasypianiu.
Wyprowadzając rano pieska na spacer wstąpiłam tylko po czekoladę i wafle ryżowe, rozpuściłam nam fervex, witaminy, zapodałam B12, Wit D3, krople do nosa, a potem wróciłam do łóżka i wszyscy w trójkę poszliśmy spać dalej.
Potem wstałam by ogarnąć kuchnię - w końcu ktoś miał przyjść do mnie do domu. Oceniać miejsce, gdzie mieszkam. Moją prywatę. Przetarłam blaty, włożyłam kubki do zlewu - nie miałam siły ich myć. Jeden z moich ulubionych kubków - ten z kolekcji Agnieszki Osieckiej, z jej wierszami i uroczymi graficzkami, różowo-niebieski wyśliznął mi się z ręki i stłukł. Tak byłam słaba, że nie miałam nawet siły się tym smucić. Tak mnie bolało - tylko to położyłam do zlewu, przygotowałam śmieci ze śmietnika i około 13:30 wraz z O. wyszliśmy z pieskiem na długi spacer.
Mi osobiście, gdy jestem chora dobrze robią spacery po świeżym powietrzu. Czuję się po nich jak nowo narodzona i myślałam, że zabierając mojego partnera w słonko, aby naładował baterię też mu takie przyjemne uczucie zafunduję. No niestety nie... czuł się z każdą minutą gorzej.
Miałam straszne wyrzuty sumienia, że go wyciągnęłam z pieleszy :(. Z drugiej strony wydawało mi się to niewłaściwe, aby właściciel mieszkania wszedł do mieszkania z potencjalnym najemcą i nie zastał mnie (bo ja w końcu musiałam wyjść z psem, żeby tego psa nie zobaczył), ale za to słyszał zza zamkniętych drzwi kichającego i kaszlącego mężyczynę... Z jeszcze innej strony: JA TU MIESZKAM i nic nikomu do tego kogo u siebie goszczę! Ale w sumie facet wynajmuje mieszkanie mi, a ja mój gość czuje się tu "jak u siebie" (i ja się z tym mam super, chcę, aby O. się tak czuł, ale dla właściciela mieszkania to wcale nie musi być okay).
To TAK niekomfortowe.
Czuję się jak intruz w przestrzeni w której powinnam czuć bezpieczeństwo.
Czuję, że nie mogę zaopiekować się samą sobą w sposób w jaki tego potrzebuję. Czuję, że muszę się kitrać i z pieskiem, który do mnie trafia na 2-3 dni raz na pół roku, i z mężczyzną z którym kuźwa próbuje sobie życie układać! Ramy tego mieszkania, te granice są dla mnie za ciasne! NIE CHCĘ Z NIKIM DZIELIĆ PRZESTRZENI - NIE CHCĘ, żeby ktokolwiek chodził po mojej łazience i kuchni! :( :( :(
Więc czując się i tak w opór ŹLE - wykrwawiając się w sposób wzmożony przez nowotwór, czując ból, stres, uciekając z własnego mieszkania z małym pieskiem i z chorym człowiekiem, któremu wolałabym zapewnić w tej chwili warunki do zdrowienia (gdybym wiedziała wcześniej o niespodziewanej wizycie właściciela mieszkania to bym O. w piątek rano, gdy czuł się jeszcze w miarę okay, wygoniła do jego mieszkania, z drugiej strony - tam była jego siostra, jej chłopak i przyjeżdzający w delegacji i przy okazji zostający w odwiedzinach tata, też nie chciał ich zarazić dlatego zdecydował, że w sobotę wyjdzie ze mną na ten spacer - też miał nadzieje, że poczuje się lepiej, tym czasem po prostu go rozłożyło do reszty) poszliśmy schronić się w kawiarni.
Chcieliśmy wyskoczyć na obiad - a chociaż można do tej konkretnej restauracji spokojnie wejść z pieskiem to niestety wszystkie stoliki były zajęte. Więc padło na kawiarnie. O. mnie zapewniał, że jest okay - chociaż wcale okay nie wyglądał i tylko co rusz powtarzał, że musimy jak najszybciej wejść do ciepłego miejsca, bo pomimo kilku warstw ubrania i zimowej kurtki jest mu bardzo zimno. A ja na kila metrów od kawiarni odebrałam smsa, który mnie rozjebał do reszty: właściciel mieszkania wysłał mi zdjęcia tego przedpotopowego mieszkania, w które nie inwestuje, które zatrzymało się gdzieś miedzy '80 a '90 zeszłego stulecia, w którym wykończenia nie ma, wszystko jest prowizoryczne, wszystko nadaje się do remontu, a sprzęty - do wyrzucenia (hydraulik poinformował, że pralki nie opłaca się naprawiać, a spec od lodówki - że jak się znowu zepsuje, a w zeszłym roku zepsuła się 3 razy, to trzeba ją po prostu wyrzucić, bo to sprzęt, który ma 50 lat, a piekarnik nie działa od kiedy się tu wprowadziłam) - tego samego w którym mieszkam, które od niego wynajmuję i w którego czystość i "odpluskwianie" ja inwestuję od lat.
Wysłał mi zacieki na kafelkach nad zlewem kuchennym, smugi od użytkowania (od brudnych rąk) w korytku drzwiczek do lodówki, wysłał mi zdjęcie zlewu - z moimi kubkami, których nie umyłam, w tym tego stłuczonego, ulubionego, z kolekcji Agnieszki Osieckiej. Wysłał paproszki i okruszki, trochę futra mojej gościni-psiuni zamiecione dziś rano pod kosz - których nie miałam siły zmiatać zmiotką, bo bolało mnie schylanie się, jak to w okres, gdy wszystkie członki są nadmuchane i jakby rozsadzane od środka. Wysłał zdjęcie miejsca, którego nie przychodzi mi NIGDY do głowy by sprzątać - na nierównej ścianie za kuchenką jest tynkowy stopień, taki nierówny, bez jakiejś widocznej półki - po prostu takie wybrzuszenie, nagły spadek, do połowy którego zainstalowano kafelki - pewnie tą nieestetyczną nierówność miał ukryć kiedyś okap kuchenny, który w tym mieszkaniu nie został zainstalowany, aby nie wytrzymał do moich czasów. W pozostałej części ściany tę nierówność zakrywają wiszące półki... A to-to znajduje się ZA KUCHENKĄ i jest pod kątem przez co cała ściana (tam gdzie nie ma kafelek) jest zabrudzona, a w tym miejscu, które właściciel mieszkania sfotografował dodatkowo osiada taki osad typowy dla kuchni - jakby kurz z tłuszczem i innymi oparami. Ale cała ściana, ba! KAŻDA ściana w tej kuchni nadaje się do odmalowania.
Wysłał jeszcze zdjęcie kuchenki - to baaaaardzo tara kuchenka gazowa. Nie czyściłam jej. Była brudna od takiego zwykłego użytkowania - po tygodniu (właściwie dwóch tygodniach) użytkowania. Nie ma syfu, ale nie błyszczy. Widać ślady po wykipieniu wody po ryżu.
I właściciel mi pisze, że taki stan mieszkania jest nieakceptowalny! Że proszę to posprzątać! Że tak nie może być! Że do tego zamrażarka jest zamrożona i należy ją odmrozić NATYCHMIAST! Że nie akceptuje tego jak dbamy i o mieszkanie.
Było mi TAK PRZYKRO. I tak WSTYD.
Poczułam się okropnie naga, zawstydzona, osądzona, osaczona i wkurwiona!
Poniżona!
Nie dość, że przychodzi do mojego mieszkania, kiedy mu się to podoba, nie pytając mnie o to CZY w danym dniu, o danej porze mi to odpowiada, czy ZDAŻĘ przygotować mieszkanie na wizytę kogokolwiek, czy MAM siłę i czas na sprzątanie - bo w mieszkaniu SIĘ BRUDZI, po prostu żyjąc - SIĘ BRUDZI. I to jest normalne! I normalne jest również, że nie lata się non stop na miotle i szmacie - nie jestem pedantką, nie będę pedantką i porządek nigdy dla mnie nie będzie ważniejszy niż moje samopoczucie, zdrowie i bezpieczeństwo! I jestem całkiem okay z tym. I wolę, aby w przyszłości, brał pod uwagę moją opinię i komfort.
Napisałam mu to.
Redagowałam smsa kilka razy, bo nie chciałam już wyskakiwać z komunikatem "ty" (a tylko taki w pierwszej chwili cisnął mi się na język i pod palce) - konstruktywna krytyka jest lepsza. Przypomniałam mu niemniej, że kiedy miałam COVID i był o tym poinformowany I TAK wprowadził do mieszkania kilka osób pokazując pokój i przestrzenie w których przebywała chora osoba nie informując ich o tym (co moją obecną współlokatorkę wyjątkowo wkurzyło, jak się dowiedziała).
Skasowałam wspominkę o całej akcji z września, kiedy zepsuła się w domu cała hydraulika, a on ustawił wizytę specjalisty w dniu w którym przyjechała do mnie moja przyjaciółka - i w dodatku się spóźnił o godzinę, podejmowanie hydraulika i tak spadło na mnie. Informowałam go, że mam inne plany, zaproponowałam inne dni na tę wizytę, powiedziałam, że ABSOLUTNIE nie mogę akurat w ten dzień spędzić tych 2-3h w mieszkaniu, bo mam gości z którymi mam plany - powiedział, że on w inne dni nie może i chuj, już umówił speca i nic nie będzie odwoływał. A jednak całkiem przyjemne było, kiedy hydraulik wspólnoty mieszkaniowej ledwie go zobaczył to go zrugał z dołu do góry nazywając krętaczem i oszustem, którego "no ja ciebie już znam, leć mi kupić śruby, a nie kobiety narażasz na nieprzyjemności". <3 (Moja przyjaciółka J. jak słuchała tej połajanki to nie mogła się powstrzymać i się zaśmiała przy Panu właścicielu, który stał jak wryty słuchając tych pełnych pogardy słów od Pana specjalisty; gdy wyszedł po śruby Pan hydraulik nam opowiadał, że zna wściela tego mieszkania i wie, że to jest "zły człowiek", taki "cwaniak"... no z mafią miał gość na pieńku, podobno podpalano drzwi do mieszkania, które wynajmuje w czasach, gdy tu jeszcze mieszkał).
Dodałam, że w mieszkaniu jest czysto i o czystość dbam - aż mnie WKURWIŁO, że tu obcy facet przychodzi mi do domu i fotografuje okruszki zamiecione pod kosz na śmieci. A ja cały zeszły rok, kilka razy dziennie latałam na miotle, myłam podłogi, ściany, prałam tapicerki, czyściłam wszystkie powierzchnie płaskie aż do pochorowania się od tych oparów, ozonowanie załatwiłam, a on mi o taką trywialną rzecz robi, co? Naganę? Za ozonowanie, bomby, dezynsekcje nie płacił mi, ani nie dziękowała - miał na to wyjebane, a ja przecież tego syfu nie przyniosłam tutaj! Jestem też ofiarą tego, wykosztowałam się na to ogromnie. Nie mówiąc o awersji do octu (jak zaczynasz i kończysz co drugi dzień myjąc podłogi i ściany octem to jest to zrozumiałe). A co robi teraz? Wkurw o brudną kuchenkę (to na serio jest jedyna rzecz, której umycie lub zmiecenie zajęłoby mu lub mi więcej niż kilka sekund, a na które nie miałam tamtego dnia przestrzeni i którego nie zauważyłam nawet - bo kuźwa, jestem w gorszej formie)? Kiedy wszystko inne w mieszkaniu jest stare, ale CZYSTE!? A nawet jeżeli brudne - KURDE, JA ŻYJĘ I BRUDZĘ RZECZY I NARZĘDZIA, KTÓRE WYKORZYTUJĘ DO ŻYCIA! To mieszkanie to nie muzeum, to nie jest stan soute dla najemców - to jest miejsce, gdzie żyje obecnie oficjalnie dwoje ludzi, a gdzie czasowo pomieszkuje jeszcze chory mężczyzna i podrzucony na 72h piesek...
Trudno mi opisać co czuję - czuje się podwójnie zagrożona, czuję rozpacz. Tu z jednej strony wojna, z drugiej strach o jutro, wykrwawiam się, mam pod opieką pieska i jestem za niego odpowiedzialna, próbuję żyć normalnie - z jednej strony potrzebuję wyciszenia, a drugiej nie mogę się wyciszyć, bo czuję się intruzem we własnym domu. Nie chcę się pod nikogo podporządkowywać - wynajmuje mieszkanie, a nie Akademik!
Właśnie - poczułam się przez chwilę jak dzieciak na kolonii przyłapany na nie pościeleniu łóżka, co przecież było jedynym obowiązkiem takiego dzieciaka poza umyciem zębów ofc.
Zakończyłam wiadomość propozycją: aby spotkać się gdzieś po środku w naszych oczekiwaniach względem mieszkania. Rozumiem, że on chce je jak najprędzej wynająć, a ja chcę tu komfortowo żyć. Dlatego w przyszłości jak umówi ktogoś chętnego proszę nie tylko mi to OŚWIADCZYĆ, ale upewnić się czy w dany dzień mogę wygospodarować czas i przestrzeń na sprzątanie, czy wizyta mi odpowiada. Zapytałam czy tak może być.
Nie odpisał.
Zapytała więc jeszcze raz: czy możemy się umówić, że od tej pory bierze pan pod uwagę zapytanie mnie i koleżanki-współlokatorki o propozycję terminu, kiedy mógłby się pan pojawić z ewentualnym najemcą lub osobą od naprawy sprzętu?
Nie odpisał.
Dopiero wieczorem napisał, że jakiś gość, któremu w sobotę pokazał mieszkanie - student - wprowadzi się dziś, w poniedziałek o 16.
I jestem tym przybita.
Bo kolejna niewiadoma. Kolejna osoba z którą trzeba dzielić przestrzeń, której trzeba kreślić granice - których garnków nie może używać, bo są moją, a które są wspólne, która chce wiedzieć, gdzie położyć ciuchy i która będzie miała jakieś swoje nawyki, dziwactwa, gości, parapetówki, własny rytm spędzania czasu w kiblu i własne pomysły na podzielenie miejsca w lodówce.
Nie wspominając o tym, że nie wiem, co ta osoba sądzi o sporadycznych wizytach Lucynki - moja współlokatorka obecnie była uprzedzona z dużym wyprzedzeniem, czy dla niej 72h z pieskiem w pokoju obok to coś okay i czy zgodzi się o tym nie informować właściciela, bo jeżeli byłoby to dla niej nie okay - to bym siostrze powiedziała, że nie może mi podrzucić na weekend ich rocznicy ślubu pieska.
A teraz miałam w mieszkaniu pieska, byłam roztrzęsiona, z poczuciem braku bezpieczeństwa, pokonana, słaba, z fundamentalnym brakiem zgody na to jak obecnie wygląda moje życie, z poczuciem, że nie mam domu i nigdzie nie jestem u siebie. Boję się. Brakuje mi fundamentalnego bezpieczeństwa. I godności.
O. mnie wyganiał do malowania i co chwilę prosił, abym "mówiła do niego" - ale wczoraj nie potrafiłam w słowach ująć tego lepiej niż "nie chcę tu żyć, nie chcę tak żyć"
Mówił mi, że się o mnie martwi, bo jestem tak bezbrzeżnie smutna.
Bo jestem.
Jestem tak smutna, że nie mam siły żyć. Chcę jak najszybciej stąd wyprowadzić się i boję się, NAGLE TERAZ, że zaraz nie będzie tanich mieszkań na rynku, bo jednak napływają uchodźcy i boję się, że tu utknę na kolejne okropne miesiące.
Przybita jestem...
Zadzwoniłam do rodziców z prośbą o pomoc - przyjechali po pieska, wzięli ją do siebie. Tak Lucynka spędziła te 72h, które jeszcze w czwartek planowaliśmy spędzić inaczej niż łóżku, z chorymi ludźmi.
Zresztą rozmawiałam z siostrą - informowałam ją co się stało i dlaczego Lucynka musi wyjechać ode mnie przed wyprowadzką nowego kolatora. Zrozumiałam. Wspomniałam jej, że Lusia w niedzielę była bardzo smutna, piszczała siedząc mi po nogami - nie chciała się przytulać, ale przestawała piszczeć, kiedy ją głaskałam. A na to moja siostra "Bo pieski czują smutek swoich ludzi, są jak gąbka, musiała wiedzieć jak jest tobie ciężko". I to mnie rozwaliło do reszty, rozryczałam się.
Pracuję, płacę podatki, zachowuję się uczciwie, okay, a czuję się zagrożona, niezdrowa (mam dwa nowotwory do cholery), za granicą jest wojna, polski rząd nie ma pomysłu jak sobie radzić z napływem uchodźców (którzy zaraz zdominują rynek pracy), nie ma dobrego socjalu, a mnie nie stać na samodzielne wynajęcie kawalerki, chociaż mam pracę i w dodatku całkiem odpowiedzialne stanowisko. I co? Ubogie to nasze społeczeństwo. W teorii osiągnęłam całkiem przyzwoity stopień życia, ale w praktyce nie stać mnie na samodzielne mieszkanie. Nie stać mnie na chorowanie, odpoczywanie przez jeden pieprzony weekend i najwyraźniej NA GODNOŚĆ.
Z bezradności od razu weszłam w rozkminianie co mogę zrobić, aby tą sytuację zmienić....
Szukam pracy i CISZAAAAAA.
Wczoraj dostałam wiadomość od specjalistki od karier / HR - rzuciła krytycznym okiem na moje CV. Poradziła kilka rzeczy bardziej skierowanych pod konkretne stanowiska, ale tak generalnie to mnie pochwaliła. Powiedziała, że CV mam absolutnie profesjonalne, kompetencje podkreślone, atuty nawet z nadwyżką wyeksponowane - nic tylko zatrudniać. Więc dlaczego mam taką ciszę i brak odpowiedzi na CV?
Zapytana odpowiedziała, że może chodzić o przeładowanie kompetentnych osób na rynku...
Więcej chwilowo żyje jak żyję.
I mnie nadal nie stać na godność.
Na to by we własnym domu odpocząć i mieć brudną starą kuchenkę gazową, której mi się nie chce myć TERAZ pod dyktando, bo chcę odpocząć, bo pracuje od poniedziałku do piątku, bo jestem zmęczona, przebodźcowana i silna na tyle na ile potrafię.
Mam doła.
O. przekonuje, żebym się wstrzymała przed pochopnym działaniem - przecież on też musi znaleźć pracę i jak znajdzie pracę to od razu się przeprowadzamy gdzieś razem. Tylko kiedy? W maju? A ja w tym czasie znowu będę przechodzić przez cały ten stres z dzieleniem kuchni, łazienki, z zastanawianiem się czy współlokatorzy słyszą, jak uprawiamy seks? Mój komfort nie istnieje. Obecnie skurczył się do zera. Czuję się okropnie.
Wczoraj próbowałam - pod namową O. - malować dla odprężenia. Tylko zrodziła sie frustracja - bo malowanie to piosenka, która płynie spod moich placów, a w głowie nie było miejsca na piosenkę: był tylko krzyk rozpaczy CHCĘ BYĆ BEZPIECZNA, CHCE MIEĆ DOM!
A jak rozmawiam z przyjaciółkami i one mówią, ze serce im się łamie, jak mnie słuchają, że chciałby pomóc, ale teraz jedyne co mogę zrobić dla swojego zdrowia psychicznego to po prostu stamtąd uciekać jak najprędzej. Bo to miejsce mi nie służy od początku tego roku...
Od wczoraj zastanawiam się nad wynajęciem czegokolwiek - ale cena za miesiąc (nie wspominając o kaucji) to 2000 - 2500zł. Nie stać mnie na taki wydatek. Jestem w kropce tak bardzo...
I wiadomo, że nie porównuję się osobami, które w tej chwili uciekają przez terorem wojny w Ukrainie. Po prostu jestem w baaaaaardzo złym momencie swojego życia teraz - z jednej strony doceniam co mam, ale z drugiej strony: wyrosłam z tego, potrzebuję czegoś innego, a mam same przeszkody....
8 notes · View notes
polskapogodzinach · 3 years
Photo
Tumblr media
Ile bram znajdziecie w Gdańsku? Aż 14, co stanowi największy w Polsce zespół bramny! ​Dziś na zdjęciu klasyk, który mija chyba każdy turysta odwiedzający stolicę woj. pomorskiego. To Brama Złota - otwierająca wejście na ulicę Długą. Po jej przeciwległej stronie znajdziecie Zieloną Bramę, zamykającą Długi Targ od strony Motławy. ​Warto przyjrzeć się jej dokładnie - i to z dwóch stron. Figury wieńczące bramę z jednej strony to wartości: Przezorność, Pobożność, Sprawiedliwość i Zgoda, a z drugiej strony personifikacje tego, do czego dążą gdańscy mieszczanie: Pokoju, Wolności, Sławy i Bogactwa. Te ostatnie cztery sami chętnie postawilibyśmy sobie na balkonie 😉... ​Bramę zdobią równiez inskrypcje w języku niemieckim i łacinie. Nam szczególnie podoba się ta łacińska, która w tłumaczeniu brzmi : ,,Zgodą małe państwa rosną, niezgodą wielkie upadają". ​W Gdańsku rozróżnia się klasyczne bramy, część murów miejskich, i tak zwane ,,bramy wodne", które zamykały miasto od strony rzeki Motławy. Ciekawostką jest, że popularny gdański ,,Żuraw" też pełnił funkcję bramną. #pomorskietravel #pomorskie #polskapogodzinach #polska #poland #pomorze #gdansk #gdańsk #pocztowkazpolski #beautifulpoland #igerspoland #igerspolska #kochampolske #lubiepolske #polandphotos #widok #miasto #zabytki #weekend #zwiedzamy #blog #blogpodrozniczy #podroze #podróże #igersgdansk #visitgdansk #gdansk_official #dlugitarg (at Gdańsk) https://www.instagram.com/p/CQZLs3js-hR/?utm_medium=tumblr
1 note · View note
Text
List of all protests on Jan 19. Spread the word! #FixCopyright
List of all protests on Jan 19
Protests in Belgium
Place de la Monnaie, 1000 Bruxelles, Belgique – 14:00 o’clock
Protests in Denmark
Rådhuspladsen, 1550 København V, Danmark – 14:00 o’clock
Protests in France
Place de la République, 75011 Paris, France – 14:00 o’clock
Protests in Finland
meeting place will be updated soon – 14:00 o’clock
Protests in Germany
Brandenburger Tor – Straße des 17. Juni, 10117 Berlin,  Deutschland – 14:00 o’clock
Paulsplatz, 60311 Frankfurt am Main, Deutschland – 14:00 o’clock
Protests in Greece!
Hellenic Parliament, Leoforos Vasilissis Amalias, Athens – 14:00 o‘clock
Protests in Hungary
Szabadság tér, Budapest 1054, Magyarország – 14:00 o’clock
Protests in Italy
Piazza del Duomo, 20122 Milano MI, Italia – 14:00 o’clock
Protests in The Netherlands
De Dam, Amsterdam, The Netherlands – 14:00 o’clock
Protests in Norway
Stortinget, Karl Johans gate 22, 0026 Oslo – 14:00 o’clock
Protests in Poland
Długi Targ, Gdańsk, Polska – 14:00 o’clock
Plac nad Rawą, Katowice Rynek, Polska – 14:00 o’clock
Rynek Główny, Kraków, Polska – 14:00 o’clock
plac Wolności, 91-415 Łódź, Polska – 14:00 o’clock
Rynek, Piekary Śląskie, Polska – 14:00 o’clock
Plac Adama Mickiewicza, Poznań, Polska – 14:00 o’clock
Przedstawicielstwo Komisji Europejskiej, Jasna 14, Warszawa, Polska – 14:00 o’clock
Rynek 1, 50-100 Wrocław – 14:00 o’clock
Protests in Portugal
 Parque Eduardo VII, 1070-099 Lisboa, Portugal – 14:00 o‘clock
Protests in Romania
Piata Universitatii, Bucuresti, Romania – 14:00 o’clock
Protests in Sweden
Götaplatsen, SE-411 34 Göteborg, Sverige – 14:00 o’clock
Protests in United Kingdom
 Park Saint James, London, NW8 7, United Kingdom – 14:00 o‘clock
Please spread the word! Tell your friends, write to your favorite YouTubers. We have to gather as much people as we could!
https://www.reddit.com/r/fightarticle13/comments/afz23j/list_of_all_protests_on_jan_19_spread_the_word/
65 notes · View notes
kasygda · 2 years
Text
Tumblr media
Kasyno Gdańsk otwarte!
Kasyna w Gdański ponownie otwarte! Zagraj w swoje ulubione gry hazardowe już teraz. Na graczy czekają automaty, poker, black jack oraz ruletki. Wybierz swoje kasyno w Gdańsku.
Lubisz gry hazardowe? Odbierz bonus 20 zł i wykorzystaj je w automatach online.
Cristal Casino (Centrum)
Długi Targ 14/16, 22-100 Gdańsk
Godziny otwarcia: 24/7
Royal Casino Gdańsk
Chmielna 10, 80-748 Gdańsk
Godziny otwarcie: 24h
0 notes