Tumgik
#chłopczyk
ta-inna00 · 5 months
Text
Mam dwa szynszyle.
Jeden jest mój a drugi mojej młodszej siostry.
Star, czyli "córeczka" mojej siostry od początku była ufna.
Przytulała się, dawała się chwytać i głaskać.
Za to mój Nate, chłopczyk, był bardzo nieufny.
Przez pierwsze dni nie pozwalał mi się nawet dotknąć.
Zazdrościłam siostrze od samego początku jej szynszylka była taka przyjazna ale mimo wszystko cierpliwie czekałam aż mój Nate choć trochę mi zaufa.
Wczoraj sam do mnie podszedł.
Wszedł mi na ręce i się do mnie przytulił.
Płakałam ze szczęścia.
Bo w życiu nie chodzi o to żeby od razu mieć łatwo a o to żeby cierpliwie czekać aż w końcu na stanie ten moment w którym wszystko się ułoży.
Bo jeśli od samego początku będzie prosto to nie będziemy dostrzegać tych wszystkich szczęśliwych chwil które powinniśmy zapamiętać.
21 notes · View notes
myslodsiewniav · 2 months
Text
16 lipca 2024
Kontynuując wyrzucanie z siebie emocji:
po odwiedzinach u babci, kiedy zabolało mnie tak naprawdę najbardziej to, jak ciocia nie szanowała własnej córki, bo to za co ją pogardza to też życie jakie i ja wiodłam długo. I byłam zła, że nie udało mi się zapewnić bezpieczeństwa mojemu pieskowi - że chociaż rysowałam granice, to wujek i ciocia je przekraczali.
Reszta zachowań na które teraz jestem zła uświadomiła mi siostra podczas wczorajszej rozmowy telefonicznej - bo kiedy zadzwoniłam do dziewczyn z którymi miałam się spotkać "u babci" okazało się, że moja siostra robi "pass" - młody spał, nim by przyjechali to by był znowu śpiący i marudny. Stwierdziła, że pogoda dla niej cudowna, ale nasze (moje i partnera) żyćko towarzyskie toczy się zbyt późno jak na potrzeby rytmu dnia, który narzuca jej synek xD (tj. 16:00 w niedzielę = zbyt późno xD). Więc sobie pośmieszkowaliśmy i pojechaliśmy do domu tego wujka, który chwilę przedtem przyjechał do babci xD.
Tam na nas czekała kuzynka nr 2, jej mąż, jej dziecko. Młody jest taaaaaaki słodki - i z daleka do mnie wołał "cześć" i wymawiał moje imię! Szok! Myślałam, że będzie się mnie bał, bo przecież widział mnie chyba rok temu! A on jakby mnie widywał co weekend "cześć, Villka!" xD <3 Pytam kuzynki "jak to zrobiłaś? Jakim cudem on wie kim jestem?". Okazało się, że kuzynka przygotowała mu w pokoju takie improwizowane drzewo genealogiczne: młody wie ile ma cioci i wujków, gdzie członkowie rodziny mieszkają, a także jak się do tych krewnych zwracać. Wow. Tym bardziej wow, że młody (on ledwo nauczył się mówić, ma 2 latka) poinformował mnie, że wczoraj odwiedzał go mój tata. Serio "wczoraj był u mnie twój tata". Szok! Jak byłam dzieckiem tak trudno mi było ogarnąć koncept, że dorośli, których znam mają swoich rodziców! I że ci rodzice są zarazem też dorośli, ale też są starsi i nie można do nich mówić per "ty". A ten malec na luzaku do ciotki, której nie powinien móc pamiętać "cześć Villka", a potem "twój tata tu był wczoraj" - ze świadomością, że mój tata to ten typ, który przyjeżdża grać mu na gitarze (ten chłopczyk ma niesamowity zmysł muzyczny - po swoim tacie i podobnie jak mój tata, dlatego tata lubi młodego odwiedzać równie mocno, jak młody lubi być odwiedzany. Cieszy to też kuzynkę i jej męża, bo mają dzięki tym odwiedzinom chwilę spokoju. Przez 2-3h siedzą razem z gitarami i cymbałkami, czasem z bębnami i śpiewają - młody jest jak w transie, tato zachwycony). Totalnie szok.
Siedzieliśmy w piątkę - ja, mój chłopak, kuzynka, jej mąż i synek - na ogrodzie, w cieniu soczyście zielonych drzew, między rabatkami cioci. Partner kuzynki po prostu rozłożył się na leżaku, O. zaczął się bujać na ławce bujanej, ogrodowej, a ja i kuzynka rozmawiałyśmy przemieszczając się między rozgardiaszem zabawek, a stołem.
No i jeszcze mój piesek.
No właśnie!
Bo scenariusz był TAKI SAM, jak zawsze: młoda widzi nowych ludzi, więc ujada lękowo. Ale różnica w podejściu była niesamowita, bo kuzynka i jej partner sami mają reaktywnego, lękowego pieska.
Ignorowali.
Nie musieliśmy ich o tym informować: od wstępu ignorowali, jakby pieska tu nie było. Mojej suczce nie spodobało się, jak kuzynka krzątała się po trawie (nim się mój piesek uspokoi wszyscy mają siedzieć na miejscach i się nie ruszać - tj. tak ona to sobie wyobraża, ale to nie ona tu dowodzi, więc oczywiście ludzie mogą się ruszać, byleby ignorowali jej zapędy do "zaganiania owiec" i pełnych panicznego strachu nawoływań do "nie wolno tobie się ruszać, hał, hał!"), więc odpalała się ujadaniem. Co kuzynka skwitowała NIE PATRZĄC NA NIĄ, ale kierując te słowa do psa, z sympatią "Oj, no wiem, no wiem, nie poda się tobie, że się poruszam, ale zaraz zobaczysz koleżankę!" i krzyknęła imię swojego pieska. Po chwili schodami z mieszkania wybiegła suczka mojej kuzynki - lękowa, reaktywna, śliczna. I to było jakby czas się zatrzymał. Pieski na siebie wzajemnie wpadły, wywąchały się i od tego momentu NIE SZCZEKANO w ogóle. Po prostu dziewczynki się powąchały i od razu pobiegły do ogrodu się bawić. Cichutko i radośnie. Jakby psa nie było.
Przyznałam kuzynce i jej partnerowi, że jestem pod olbrzymim wrażeniem tego, jak bardzo od wstępu reagują na naszą sunię, że nie boją się jak podchodzi do ich synka ujadając. A oni uderzyli w śmiech: bo przecież mają dokładnie tak zachowującego się pieska w domu! Ich synek nie boi się szczekania, bo od małego był oszczekiwany przez ich sunię. Widzą, że psince potrzeba chwilę na ogarnięcie nowej sytuacji i podobnie jak ich psinka zaraz będzie zrelaksowana. No. Po jakimś kwadransie dzikiego gadania mój piesek wrócił do stołu ogrodowego sprawdzić co porabiamy - tylko trąciła nosem O. w nogę, mnie w nogę, ale z ciekawością i ciesząc paszczę wskoczyła na leżącego na leżaku partnera kuzynki. Bez strachu, bez napięcie. Przyjaźnie, odważnie, to było takie "cześć wujek!", a w tym czasie piesek kuzynki przyszedł do mnie się połasić i potulać. Dołączyła do nas suczka wujka (tj. rodziców kuzynki) i wszystkie trzy psiaczki wróciły do zabawy na ogrodzie.
Jaka to różnica w porównaniu do tego co się działo chwilę wcześniej u babci - zero nerwów, zero hałasu. Tylko pieskowe szczęście.
wrę
Z kuzynką i jej partnerem się cudownie rozmawiało. W zasadzie byłam wdzięczna, że oni mówili, a ja słuchałam. Otaczało nas tyle bodźców, już sie tyle wydarzyło, że w zasadzie byłam na oparach mojej baterii socjalnej.
Zaskoczył mnie mój chłopak - on nie przepada za dziećmi, małymi. Tak jak zeresztą ja. Różnica w tym, że jakoś zupełnie inaczej traktuję dzieci kuzynek. O ile dzieci poniżej wieku szkolnego W ZYCIU nie chcę pilnować, ogarniać, zajmować się nimi - to dla mnie bardzo nerfralgiczny wiek, i wolę, żeby jednak rodzice tych dzieci sami wzięli na siebie popełnianie błędów i bujanie się z konsekwencjami tych błędów w tym wieku (tak, uważam błędy za naturalną część dorastania i rodzicielstwa, sama też popełniam błędy - wystarczą mi moje własne, nie potrzebuję być odpowiedzialna za cudzą psychikę, szczególnie młodego człowieka). Starsze dzieci lubię. Fajni ludzie. Młodsze mnie przerażają. Ale... o ile dzieci koleżanek/kolegów NIGDY nie noszę na rękach i nie chcę nosić, sztywnieję z panicznego strachu na myśl o tym, jak olbrzymią odpowiedzialność to oznacza i od razu komunikuję "nie, włóż do wózka, ja pobujam". O tyle dzieci moich krewnych mogę potrzymać, modę złapać za rękę czekając, aż ich rodzice wrócą z kibla - nie lubię tego i to jest dla mnie bardzo stresujące, ale jakoś... nie czuję się z tym źle, gdy chodzi o pomoc osobą, które mnie trzymały za rękę, gdy moja mama znikała na WIEKI w kiblu na siusiu (jestem młodsza od kuzynek).
Z moim partnerem sytuacja jest inna: on jest na etapie w którym obecność dzieci budzi w nim wkurw. A wkurw też jest wypracowany zachowaniami dorosłych, gdy on był mały - małe dziecko to olbrzymi odpowiedzialność. Ja jako dorosła czuję się tą świadomością przygnieciona i przerażona. Tym czasem mój chłopak - jako najstarszy z kuzynów w swojej rodzinie - będąc dzieckiem był często "obdarowywany" przez zachwyconych dorosłych (swoją mamę, babcię) niemowlaczkiem w beciku. Zarówno babcia i jego mama chciały ZAWSZE z tęsknotą, zachwytem i czułością potrzymać w ramionach nowego dzidziusia jakichś krewnych czy przyjaciół. I obydwie, a czasem nawet jego tata, w tym ZACHWYCIE malutkim człowiekiem chcieli pokazać JAKIE TO CUDOWNE UCZUCIE TRZYMAĆ W RAMIONACH DZIDZIUSIA (a oni po prostu wszyscy tam przebierają nóżkami, by móc potrzymać dzidziusia - jak byłam mała to też widziałam jak moja własna mama i ciocie tak się domagały trzymania dziecka kuzynki... To było dla mnie równoznaczne z jakimś uczuciem, którego głęboko nie rozumiałam i które mnie głęboko przerażało, bardzo nie chciałam być taka). Dlatego rodzina mojego partnera od kiedy on sam sięga pamięcią ZAWSZE go wołali by przyszedł i mógł tak jak oni POTRZYMAĆ DZIDZIUSIA. Nienawidził tego. Był tym przerażony. Nie rouzmiał tego zachwytu dorosłych. Nie chciał trzymać dziecka - które wyglądało jak to dziecko: łysy ziemniak, drze japkę, i trzeba się obchodzić jak z jajkiem. O. chował ręce za plecami mówiąc, że nie chce, a babci, i mama, i tata, namawiali, żeby PRZESTAŁ, żeby ułożył rączki, bo mu i tak to dziecko wcisną w ramiona, żeby ZOBACZYŁ jakie to fajne, malutkie i delikatne. Więc przerażone dziecko wyciągało ręce, a jego zachwyceni opiekunowie przekazywali mu tego berbecia w ręce instruowali, jak trzymać, a jak kategorycznie nie wolno trzymać, bo jak ZEPSUJE TO KLAPA. Jak źle złapiesz to kark może się złamać - po prostu wciskano w ręcę malutkiego dziecka inną osobę, której bezpieczeństwo i zdrowie zależało od tego jak to malutkie, 2-4 letnie dziecko będzie trzymać tego berbecia. To jest PRZERAŻAJĄCE dla dzieci. Muszą się stać dorosłymi na te kilka chwil, są odpowiedzialne za życie innej osoby i są strofowane przez dorosłych, którzy w ogóle nie widzą ogromu ciężaru jaki SIŁĄ kładą na psychikę swoich dzieci. To była tak nieproporcjonalnie duża odpowiedzialność dla dziecka! Aż mam ciarki i takie uczucie w gardle.... jakby zbierało mi się na wymioty ze strachu. Mój chłopak czuje podobnie. Sama też takie sytuacje miałam, ale udawało mi się zwiać, tym czasem rodzina mojego partnera kazała swojemu małemu synkowi/wnuczkowi trzymać to dziecko... i to było przerażające. Dlatego dotąd dla O. wizja trzymania dziecka budzi ZŁOŚĆ i lęk, bo momentalnie kojarzy się z tą sytuacją przekraczania granic. Do tego jeszcze dochodzi to, że dorośli w takich sytuacjach zwykle nie tylko nie widzą lęku jaki wywołali w tych 2-5 latkach poprzez wciśnięcie im w niezgrabne rączki innego człowieka. Dorośli OCZEKUJĄ, że ich dziecko się zachwyci tym nowym życiem. Hymmm... myślę, że niektóre dzieci się zachwycają. Teraz sobie przypominam film nagrany i wielokrotnie puszczany przez wujka na rodzinnych zjazdach: gdy moja kuzynka lat 5, widzi po raz pierwszy swojego nowonarodzonego braciszka i jaka jest zaskoczona i zachwycona. Ja pamiętam swoje reakcje: "Czym oni się zachwycają, przecież to takie brzydkie?" - i podobnie to wspomina mój partner: że dzieci, szczególnie takie małe to łyse ziemniory, że nie potrafił nigdy zrozumieć czym się jego krewni zachwycali, ani nie potrafił - chociaż bardzo chciał - sprostać ich oczekiwaniom by się zaciekawić tym dzieckiem, które mu wciskano w ramiona. Brzydziło go i jedyne o czym myślał to to, by jak najszybciej ktoś mu zabrać tą nadodpowiedzialność z rąk, aby mógł się bawić.
I ja to rozumiem.
I co więcej: moi krewni to rozumieją i NIKT nie wciska dzieci w ramiona, ani mi, ani mojemu chłopakowi. Ja od lat mówiłam, że się dzieci BOJĘ (tj. że je skrzywdzę nieświadomie, przekroczę ich granicę w dobrzej wierzę itp itd), dlatego cieszę się, że marzenia dzieciatych się spełniają, ale to nie dla mnie. Deklaruję natomiast, że będę świetną ciocią, jak dzieciaki pójdą do szkoły. Takie dzieci, które się same podetrą i nie próbują się zabić na każdym kroku to już inny rodzaj odpowiedzialności z punktu widzenia dorosłej opiekunki.
Więc mój chłopak nie jest zainteresowany moim siostrzeńcem i nie pojmuje tego, jak ja się tym chłopczykiem zachwycam. No luz. Mnie samą to dziwi, jak dużo we mnie się dzieje, gdy widzę tego klona mojej siostry. Spoko. Ostatnio nawet nosiłam siostrzeńca na rękach (bo wyciągał do mnie rączki, chciał pobawić się moimi włosami), a on wskazał paluszkiem głowę mojego partnera. Okazało się, że chciał, abym podeszla do mojego chłopaka, aby mógł pogłaskać swojego wujka. Serio. Po prostu chciał go też pogładzić po blond włosach. <3 Zapytałam wtedy mojego partnera czy to okay? A on na to, że "okay" i nawet zaczął potrząsać włosami, gdy mały nie głaskał. Dzidzie to bardzo rozbawiło, jeszcze raz pogłaskał go po włosach, a mój chłopak jeszcze raz zatrząsnął głową xD . Urocze to było.
Ale.
W niedzielę mój chłopak bardzo chciał zostać wujkiem od zabawek dla synka mojej kuzynki. Zaskoczył mnie tym. Atmosfera była pełna relaksu, bezpieczeństwa, przyjmena, komfortowa. W ogóle się nie czuło, że jesteśmy w gościach - cudowną atmosferę ta para stworzyła. Miło nam się przebywało z nimi, do tego miejsce było przytulne, miłe, komfortowe.
Chłopczyk witał się ze mną, do mojego partnera się nie odzywał, ale też nie było tak, by chłopiec był nami zainteresowany bardzo. Zaakceptował nas jako element krajobrazu, bez nadmiernej ekscytacji: po powitaniu malec zajął się swoim światem. Ot,poszedł do piaskownicy, poszedł do piesków (pieski na luzie go traktowały - serio, nawet mój lękowy psiulek, który nerwowo kręci się przy dziecku mojej siostry, był przy synku kuzynki tak zrelaksowamy, jak od zawsze byli częścią jednego stada), poszedł po koło ratunkowe do basenu ogrodowego, wrócił z kołem by zabrać jakieś autko z piaskownicy, zapomniał o kole ratunkowym, bo zaczął bawić się autkiem w drodze powrotnej do basenu... Zaganiany młody człowiek, po prostu. Ale w pewnym momencie zaczął się od mamy domagać piłeczki. Mama się zaczęła rozglądać szukając piłeczki. Tata z leżaka dał znac, że widzi piłeczkę pod krzakiem i wolałby, aby tam została, bo ani mu się nie chce po tą piłkę iść, ani rzucanie piłeczką nie pomoże nam w rozmowie. Kuzynka stwierdziła, że zaraz skombinuje coś innego i wyszła, a jej malutki synek zaczął szukać krzaka z piłeczką. Mąż kuzynki wstał pokonany z leżaka i przyznał, że idzie szukać grabii lub miotły by tą piłeczkę wyciągnąć, bo jest głęboko pod krzakiem. A wtedy, niespodziewanie, mój chłopak wstał i poszedł po tą piłeczkę w asyście partnera kuzynki i piesków. Bez grabi, bez miotły, klaplnął na kolana (białe, lniane spodnie na zieloną, soczystą trawę xD aż mnie serce zabolało), przytulił policzek do trawy. wyciągnął swoje dłuuuuugie kończyny pod krzak i wyciągnął piłkę. A potem TAK PRZESZCZĘŚLIWY i DUMNY Z SIEBIE wstało, oczyścił piłkę i ruszył z nią do dziecka moich krewnych. Nie podszedł blisko, zachował odległość, kucnął, by być na poziomie chłopca i delikatnie mu tą piłeczkę rzucił. To było tak zaskakujące dla mnie. Sam z siebie szukał interakcji z dzieckiem. Wow.
Niestety za rzuconą piłeczką MOMENTALNIE zza pleców mojego narzeczonego wyskoczyły pieski. Więc młody nie złapał piłki, bo zamiast tego wybuchnął radosnym śmiechem obserwując pogoń ścigających piłkę psiaków. Dopiero wtedy, kiedy pieski poddały się (do paszczy piłka się im nie mieściła xD) chłopczyk chwycił za piłkę i poszedł rzucać piłka do zwierząt - jestem pod wrażeniem, bo nie rzucał W ZWIERZĘTA (chociaż akurat moja sunia tego nie zauważyła, przestraszyła się i uciekła), tylko rzucał nieporadnie, po dziecięcemu do zwierzaków, aby pieski mogły dalej piłkę odbijać. Wow. Piesek kuzynki i piesek wujków nie bały się, przeciwnie, od razu pobiegły bawić się podana piłką.
Mój chłopak potem chciał pokazywać chłopczykowi jak puszczać samoloty. Sam z siebie wchodził w interakcję. Zaskoczyło mnie to.
Po około 2h miło spędzonego czasu, który upłynął jak z bicza strzelił zdecydowaliśmy, że wracamy. Dochodziła 18, a nas czekały jeszcze godziny drogi powrotnej. Zabawne, bo akurat, gdy się zbieraliśmy W KOŃCU dojechała kuzynka nr 4 z rodziną xD Spóźniona o 3h xD. Nie miałam już siły zostać, więc się z nią pożegnaliśmy i ruszyliśmy do domu.
Wtedy mój chłopak wyznał, że ten dom, to był najmilszy, najprzytulniejszy i najfajniejszy dom rodzinny w jakim był (tj. budynek, ogród, sposób odpoczynku w ogrodzie) - w mojej części rodziny. Przyznał, że chciałby ze mną stworzyć równie przytulne miejsce i taką letnią atmosferę, jakiej tam zaznaliśmy. Przyznał, że kuzynka, jej mąż, jej synek i pieski to chyba najbardziej fajni ludzie, jakich ostatnio spotkał i że mu brakuje kontaktu z nimi nacodzień <3 (to dla mnie znaczy TAK DUZO), że może powinniśmy częściej znajdowac czas na spotkania z nimi.
Awwww.
Ech. Szkoda, że kuzynce nr 4 i jej dzieciom tylko pomachałam na papa. Też za nimi tęsknię.
I oczywiście od razu skonfrontowaliśmy gdzie i z jakimi ludźmi nasz piesek poczuł się dobrze. Bo to naprawdę był olbrzymi kontrast, jak długo ujadała przerażona podczas odwiedzin u babci i jak krótko trwał jej strach u kuzynki - a jeszcze więcej tam było nowych ludzi. Po prostu nie patrzyli na nią, nie stresowali jej. Dali jej przestrzeń.
Ech.
Też chcę taki dom (tj. nie w sensie, że budowle, bo nadal myśl o mieszkaniu na stałe w domu jednorodzinnym, nawet na obrzeżach miasta, to dla coś okropnego i budzącego lęk, czego kategorycznie nie chcę sobie robić - jakbym miała mieszkać w dom-budowli, to wyłącznie w centrum, z dostępem do mnogości linii komunikacji miejskiej, tramwajowej, bo jak już jest ograniczenie tylko do autobusów, to po 1 - będą spóźnienia, po 2 - to jest zadupie z którego jedzie się godzinami do centrum). Dużo balkonów, dużo zieleni, rabatek, krzaków, hamaków, masę pierdółek eklektycznych - niby burdel, ale wszystko do siebie pasuje. Bliskość natury. Mogę mieć takie mieszkanie w centrum, chciałabym takie stworzyć. Albo kupić dom pod remont w jakimś ciepłym kraju. Też mogę to zrobić.
Z moim narzeczonym - MOGĘ i chcę.
No i własnie - wczoraj zadzwoniła do mnie siostra domagając się info "jak było". Z mojej opowieści złapała jeszcze więcej powodów by się wkurzać na rodzinę z Niemiec. Więcej przytyków wyłapała. Opowiedziała też jakich ona od nich rzeczy się nasłuchała np: moim rodzicom ciocia i wujek powiedzieli, że nie powinni się oni zajmować wnukiem tylko jeździć po świecie. To była ich porada/reakcja na to jak zachwycona mama i tata opowiadali im, jak się zakochali we wnuczku i jak się cieszą każdym krokiem maleństwa, każdym uśmiechem. Ciocia i wujek stwierdzili, że to nie jest właściwe (da fuck? Ich dzieci przecież od 10 lat mi skarżą się, że ciocia i wujek domagają się od nich wnuków, że marzą o byciu babcią i dziadkiem, a teraz dają rady z dupy moim rodzicom, którzy cieszą się byciem babcią i dziadkiem?), że osoby w ich wieku powinny wypoczywać i zwiedzać świat. Na to tato się nie mógł powstrzymać i parsknął "a za co?" xD, co jego siostra przyjęła z niesmakiem. Siostra opowiadała im, że cieszy się z pomocy rodzicom, a na to ciotka, że nie powinna obciążać rodziców swoim dzieckiem... Da fuck? Jakby... moja siostra SAMA się zajmuje dzieckiem, najwyżej na 1h dziennie wpada do niej albo mama, albo tata i to nie tak, że moja siostra za każdym razem wychodzi na jogę xD, częśto zajmuje się ogarnianiem mieszkania będąc w tym samym pokoju co jej dziecko z dziadkami. A poza tym, kto to do cholery mówi? Laska, która zostawiła swoją kilkumiesięczną córkę swojej własnej matce i ojcu i wyjeżdżała regularnie na 2-4 mc do pracy do innego kraju wpadając w odwiedziny raptem na tydzień czy dwa? Przecież oni moją kuzynkę wzięli ze sobą na stałe dopiero jak "ułożyli sobie życie w Niemczech", trwało to conajmniej 2 lata, jak nie wiecej. Dotąd wychowaniem kuzynki zajmowała się babcia i dziadek... I z takim tekstem wyjeżdżają do moich chorych i żyjących z niewielkiej renty/emerytury rodziców? Okay, moi rodzice podejmowali wybory i ich sytuacja finansowa jest odbiciem tych wyborów, ale nikt ich nie nauczył lepiej w finanse. A sami nie mieli przestrzeni, a po wypadkach i uszkodzeniu mózgu trudno wymagać by "wszystko było ok". Nie będzie.
Ech. No jest to problematyczne.
Mam wrażenie, że oni krytykują dla krytykowania. Nigdy się nie zasłuży na ich pochwałę, bo oni mają swoją opinię na temat tego co ktoś powinien zrobić ze swoim życiem, aby żyć lepiej.
Anyway - siostra się jeszcze nawkurzała trochę.
A kiedy jej opowiedziałam jak fantastycznie czułam się podczas odwiedzin u kuzynki nr 2 - sis podzieliła się ze mną ciekawym spostrzeżeniem: otóż przyznała, że uważa, że spośród wszystkich par w naszym pokoleniu w rodzinie najlepszą ze wszystkich xD jest ta, którą tworzy ona sama i Szwagier (lol xD), bo siebie wspierają, zawsze stoją za sobą murem, bo przy sobie wzajemnie wychodzą z nich najlepsze cechy (akurat z tym się zgadzam, od momentu kiedy Szwagier jest w naszej rodzinie ciągle zaskakuje mnie, jak JEDNO jego słowo potrafi powstrzymać falę wkurwu mojej siostry, która zwykle zmiatała nas jak tsunami - a tu jego jedno, ciepłe, troskliwe wtrącenie np: "kochanie, i po co?" wywołuje pełen czułości uśmiech mojej siostry i trelenie "masz rację, misiu" - gdybym ja lub ktokolwiek innym takim samym tonem się do niej odezwała, gdy widać, że pod jej skórą się gotuje, tylko przyspieszyłabym wybuch złości, a Szwagier potrafi ją uspokoić samym tym, że jest). A gdyby miała wskazać kolejną w kolejności - to jest właśnie kuzynka nr 2 i jej mąż. Bo dzięki wewnętrznemu spokojowi męża kuzynki trochę wycisza się ten wulkan energii, którym jest kuzynka, jest mniej chaotyczna i częściej pozwala sobie na odpoczynek. Natomiast on wciąż ją wspiera i z taką łatwością przyznaje, że ona go pcha ku rozwojowi, uczy go nowych rzeczy, motywuje do poszerzania horyzontów itp.
Zastanowiłam się.
A gdy milczałam moja siostra chyba USŁYSZAŁA co powiedziała i do kogo, bo momentalnie zaczęła wyjaśniać, że to subiektywna ocena i ona wie, że dla kazdego miłość oznacza coś innego, tak jak bycie dobrą parą. Że pewnie kuzynka taka i owaka, też jest szczęśliwa i pewnie uważa, że dogaduje się w związku z partnerem super, po prostu z punktu widzenia osoby 3, z innym zestawem wartości i cech, te zachowania reprezentowane przez kuzynkę-którąś-tam nie są w ramach "dobrego związku" i może według kogoś innego, to jej związek wcale nei ejst najlepszy, ale wdług neij samej - jest.
Hahaha xD roześmiałam się jej do słuchawki, bo nie często moja siostra przedstawia swój punkt widzenia, swój sposób rozumowania w poczuciu, że walnęła gafę. Podziękowałam jej za wyjaśnienie i sama wyjaśniłam, że rozumiem to nie nie czuję się urażona. Bardziej zastanowiło mnie dlaczego nie wymienia mojego związku z O.
Ona od razu zaczęła wyjaśniać, że nigdy nie myślała o tym, kto ma zwiazek na pozycji 3! Że tylko myślała, że ona i jej mąż to numer 1, a drugi najlepszy związek w rodzinie to właśnie kuzynka nr 2 i jej mąż. Żebym nie brała tego do siebie i że nie ma nic złego na myśli xD. Jeszcze raz jej przerwałam, że to okay, że ona ma tam w głowie jakąś hierarchię i luz, nie wtrącam się w to i chcę znać jej numerów 3, 4 czy 5 xD. Że bardziej zastanowiło mnie, że nie wymieniła mnie i mojego partnera w ogóle, a to ciekawe, bo dopiero co sami prowadziliśmy szczerą rozmowę na temattego jak jesteśmy sobie wzajemnie wdzięczni, jak siebie wzajemnie motywujemy do rozwoju, jak się wspieramy. Ja WIEM, że tak jest i nie czuję potrzeby wyjaśniać tego siostrze, ani się z nią teraz przepychać czy jej związek zasługuje na pierwsze miejsce na jakimś subiektywnym podium zasług czy może mój związek xD, bo to mnie nie obchodzi. Szanuję, że siostra ma jakąś tam skalę i jest zadowolona z partnerstwa, które tworzy z mężem. Ale ja nie mam w głowie podium, nie mam porównywarek - jesteśmy inne i to luz. Ja też się dobrze czuję w związku, który buduję. To o co pytam i co mnie zastanowiło: siostra nie wymieniła mnie i ciekawi mnie jaki był tego SUBIEKTYWNY powód.
Na to siostra "aha!" i wyjaśniła, że w sumie nie wie... Po chwili namysłu powiedziała, że widzi, że O. mnie napędza do zmian, że zaczęłam studia w zasadzie dzięki jego motywacji, że widzi z boku, że jesteśmy razem szczęśliwi, że siebie wspieramy, że podzielamy wspólny zestaw zasad, celów. Zastanowiła się w milczeniu dlaczego w ogóle o mnie nie pomyślała i w końcu, tak szczerze, wyznała, że ma dystans do jego rodziny (!) od czasu zaręczyn. Wyznała, że była wkurwiona, że ten pierścionek miał być "tylko pożyczony", a to przecież MÓJ PIERŚCIONEK! Była zła, że nie traktowana jestem jako ktoś "mniej ważny", że miałam pierścionek oddać, bo to nie fair - albo jestem na tych samych zasadach w tej rodzinie, albo mnie nei akceptują, a jak nie akceptują - to nie kochają. I dlatego jest zła na mojego chłopaka i na jego rodzinę. Bo czuje się urażona tym, że pierścionek miał być atrapą do oświadczyn, a własny miałam kupić - co to znaczy w ogóle.
Hahaha wyjaśniłam jej, że to faktycznie było coś, czego nie dogadaliśmy i nie przemyśleliśmy. I upewniłam ją, że pierścionek ZOSTAJE.
Ale swój i tak chcę kupić - bo to mój wybór.
Siostra miała na temat mojego pierścionka zaskakująco dużą rozkminę - widziała go na moim palcu i zapewniała mnie, że PRZEPIĘKNIE prezentował się na mojej ręce. Że ona w tak dużych pierścionkach wygląda źle, ale na mnie ten pierścionek wyglądał super! I że ma nadzieję, że go będę nosić! I Że jest zła, jeżeli rodzina mojego partnera nie chce abym ten pierścionek zatrzymała, bo przecież jeżeli chcą jego zwrotu, to oznacza, że nie chca mnie w tej rodzinie. A przynajmniej nie całej mnie, nie na równych prawach.
<3
Rozmawiałam o tym z moim chłopakiem wczoraj - gdy mu wyjasniłam to bardzo się zasępił i po raz enty wyjaśnił, że wyobrażał sobie oświadczyny jeszcze jako mały chłopiec. Że w jego głowie NIGDY jakoś pierścionek nie przestawał bytować w bezpiecznej skrytce babci - tam go zawierzyła jego mama (czyli poprzednia właścicielka) i tam myślał, że pierścionek powinien być. Wyjaśniał, że teraz, to widzi, po prostu kiedyś nie myślał jak dorosły, a teraz, będąc dorosły, nie pomyślał, że rzeczy można robić inaczej i że można o tych "oczywistych prawach świata" pomyśleć jak osoba dorosła, która może zmieniać te "oczywiste prawa świata". Przeprosił mnie. I zapewnił, że nikt w jego rodzinie oprócz niego samego nie myślał (prawdopodobnie xD), że powinnam zwrócić pierścionek rodowy do skrytki jego babci, a sama kupić swój, nasz, nowy, NASZ, który będę nosić. Że w jego rodzinie jestem mile widziana.
A potem zamyślił się i powiedział, że to co mu powtórzyłam, że siostra mi powiedziała; i z jaką delikatnością, taktem i troską o mój dobrobyt, o moją przyszłość moja siostra opowiedziała mi o swoich odczuciach na temat naszego związku i interpretacji sprawy oświadczynowo-pierścionkowej - że to wszystko zaskakująco trudno mu skleić z moją siostrą. Powiedział, że to było zaskakująco wnikliwe, dojrzałe i pełne empatii. "Wow, o to bym posądził swoją siostrę, a nie moją. Twoja siostra czasami potrafi tak cholernie zaskoczyć dojrzałością" - no. Mnie też zaskakuje. Jak się odpala - to zaskakuje bezwzględnością i brakiem empatii. Ale jak jej na kimś zależy - broni z pazurami.
A! To znowu follow up do rzeczy, której nie opisywałam: kilka tygodni temu przyjechaliśmy w odwiedziny do rodziców, była siostra też i podzieliła się taką opinią, że przez tydzień nie mogliśmy z tym dojść do siebie (w uproszczeniu: że ma w dupie ludobójstwo w Gazie, bo to muzułmanie i niech tam się dzieje co chce, byle by tego wojennego gówna jej nie ściągali do Europy - nie tymi słowami, ale z takim sensem... I jedno, że z tego wyziera brak zrozumienia niuansów tego konfliktu, historii, skali, a także ignorancja w orzróżnieniu obszarów wiary i ekstremizmu o zabarwieniu politycznym itp, ale co gorsze... my byliśmy przerażeni, że tle dzieci tam umarło - my, osoby, które dzieci nie chcą mieć, a moja siostra, ze swoim ślicznym, gaworzącym ziemniaczkiem w ramionach bez grama wyrzutów sumienia czy drgnięcia empatii odparła, że ma w dupie czy to dzieci czy nie, niech konflikt zatrzyma ten, kto go zaczął... ale to jest właśnie w tej sytuacji skomplikowane! O niebo trudniejsze i bardziej zniuansowane niż to, co się wydarzyło w Europie: jednoznacznie wiemy, że to Rosja zaatakowała Ukrainę. Sytuacja w Gazie to wielowarstwowy konflikt, a umierają do cholery niewinne dzieci! Argh... nie mogliśmy tego przetrawić, a nasz szczery szok dopiero zawstydził moją siostrę - dziwiła się, że się tak bardzo dziwimy i tak bardzo przejmujemy czymś co się dzieje na innym kontynencie).
No i sobie wracaliśmy wtedy do domu, nadal zszokowani, i mój chłopak nagle wyznał, że teraz ma chyba to, co ja mówię, że mam po spotkaniach z jego siostrą: że nie czaję jej systemu wartości i jestem zdziwiona, że chociaż laska mówi, że jakieś wartości są dla niej ważne, to jeżeli będzie miała okazję by coś zyskać postępując wbrew tym deklarowanym wartościom - to bez mrugnięcia okiem to zrobi. Nie raz próbowałam po spotkaniach z jego siostrą przetrawić JAK to możliwe, że dziewczyna mówi coś tak bardzo... nieetycznego? Albo po prostu przyznaje się do zrobienia czegoś nieuczciwego, ale chwali się tym tak, jakby była z tego dumna. I NIKT oprócz mnie i jej chłopaka nie widzi tego jako cholernego problemu!? Jako kłamstwa, jako oszustwa, jako działania wbrew własnym zasadom, których dopiero co zajadle broniła w kłótni - jeżeli tylko jest szansa, że laska coś dostanie to walić zasady, nie są tak ważne, jak potencjalna korzyść. Dla mnie to jest tak bardzo na NIE, po prostu aż mnie skręca. Dla mnie wartości etyczne są najważniejsze - i trudno mi porzucić te granice, nawet jeżeli niektóre są przestarzałe i mi nie służą (co pokazała terapia). Mam silny kompas moralny.
Wtedy, jakby chcąc mi wyjaśnić oportunizm swojej siostry mój chłopak opisał to tak, że jego siostra jest lisem: najważniejsze jest dla niej, by przeżyć, najlepiej jakoś wygodnie. Zje bez problemy jagody, maliny, grzyby, a jak będzie trzeba to zakradnie się do kurnika po kurę. A jeżeli akurat zobaczy truchło łani upolowanej i nadgryzionej przez wilki to też się zatrzyma by skosztować - nigdy nie przepuszcza okazji by skorzystać. Oportunizm.
Zapytałam go czy to co nie porusza - oparł, że to się kłuci z jego wartościami, ale jest przyzwyczajony do swojej siostry i akceptuje, ze ona tam ma, niczego innego się po niej nie spodziewa.
A wtedy, gdy wracaliśmy powiedział, że wie, jakby opisał moją siostrę: to osa. Zje wszystko, najlepiej to najlepsze, lubi siać postrach i samą swoją obecnością zaznaczyć, że lepiej jej nie wkurwiać. Swoich będzie broić, skutecznie i zajadle, a jak ją jakiś człowiek riytuje to nie wystarczy by od niego odejść: najpierw użądli skurwysyna, a potem dopiero odleci zadbać o swoim dobrostan.
xD Celne to było.
Ale potem upierał się, że moja siostra nie ma empatii najwyraźniej w przeciwieństwie do jego siostry: która ma empatię, ale jeżeli przynajmniej ona na czyjś krzywdzie skorzysta to tą empatię potrafi zagłuszyć. A moja sis - najwyraxniej nie ma.
Tym czasem wczoraj po przemyśleniu tego zwrotu o pierścionku, o tym, jak jej bardzo zalezy by jego rodzina traktowała mnie okay mój zdziwony partner wypalił "Czyli twoja siostra nie zawsze jest osą! Ma empatię, ale rozciągniętą tylko na członków własnego stada."
xD
Tak.
9 notes · View notes
jamnickowa · 4 months
Text
Przed chwilą podbiegł do mnie chłopczyk, zatrzymał się, coś nucił, wydawał dźwięki. Poczochrałam go po głowie, odbiegł nadal wydając dźwięki. 🙂
Tumblr media Tumblr media
9 notes · View notes
stevenbasic · 1 year
Text
Tumblr media
GITJ Post 330: A Saturday at Melissa's, p5 (3pm: A Dream)
He dreamt he was on hands and knees, crawling through the soft grass of a fruit orchard. The world smelled of spring flowers and, strangely, of fabric softener. A gauzy fabric, like a veil, obscured. His face was warm, very warm. 
“Girls…! He’s over here..! On the couch…!”
“There he is..!”
“Shhhh, he’s asleep…”
“Haha Omigod..! He’s naked! I mean, below that towel…”
“And is that…a bra over his face?”
“It’s gotta be one of hers…”
“<giggle> It’s huge.”
“Omigod look how cute he looks. Like a little boy with his face in mommy’s bra.”
“Aww he’s got a picture of her too..!”
“My little son likes to do that…”
“Your baby?”
“…put his face in mamusia’s bra.”
“You have twins, right?”
In the orchard, he heard voices. The song-song voices of maidens. He looked up above himself, towards the bright blue sky, and could see them all silhouetted by the sun, as if through the gauze. They were looking down over him, shadows tall and beautiful.  
“Look we have to take that off him, he needs to breathe.”
“Yeah he could smother.”
“C’mon honey, let’s take that off...”
“Omigod look, he’s trying to hold onto it. He’s still sleeping but-“
“Oh how cute!”
“I think he’s lost another inch”
“He may have, maybe two.”
“Shh shh shh…it’s okay, we’re here now. Let’s just get that off you…”
The gauze, slowly peeled away, now revealed angels made of light. They beamed down on him, one two three four…were  there more?
“Ohh sweetie how’d you get so small?”
“He’s had a hard week…”
“Oh my… is that why he shrinks? Because he feels stressed?”
“We’ll make him feel better, with kisses and hugs.”
“Ooo without the bra he looks worried. Look at that little face..!”
“He needs us.”
“Come on, come in closer…”
The scent of spring flowers was growing stronger as, slowly, the angels descended on him. They were warm, their voices like music and the tittering laughter of young girls at play.
“Omigod look…look at his towel…”
“The closer we get-“
“The harder he gets…”
“Jesus look at that…”
“Ooo yah let’s wake him up.”
“Oooo no no no let’s see if we can…”
“Yeah…”
“Without touching him…”
“Without waking him up…”
“Get closer girls.”
“Lay it on thick.”
“Ooo he has the face like my little chłopczyk…”
“That’s right, baby man, breathe deep.”
“…when mamushka comes close…”
“Omigod look how hard-”
“He’s starting to…look at his hips-”
“…when it’s time for ssać ssać.”
“Get closer…”
“I can’t believe he’s not awake…”
“Here he comes…here he comes…”
“Closer, girls..”
“Closer…”
“Come for wasze mamusie, chłopczyk…”
A sunburst, a sun shower, a rain from heaven warm onto his belly, and the laughter of young women that soon sang him back to sleep. 
======================================
more at my Patreon
42 notes · View notes
happyg-olucky · 9 months
Text
Wczorajsze jasełka: oczywiście jako matka jestem zachwycona, ale jednak mając w pamięci takie uroczystości z przedszkola starszego, to jednak tu trochę blado pod względem przygotowania i ogólnej organizacji. Nie mówię o dzieciach, bo dzieci to wszędzie takie same 😁. Jedno śpiewa z głośno, drugie tak cicho że wcale nie słychać, trzecie się wstydzi, czwarte wierci 🤣inne jeszcze płacze. Tu jeden chłopczyk się wstydził to inni wołali do niego dawaj Tymon 😁, jednego aniołka energii ponosiła to go Józef przytrzymywał 😁, a pastuszkowie jak poszli do szopki to jedna agentka na cały głos za mini zawołała, że zapomnieli kija 🤣
No i nie podobało mi się jak rodzice z młodszym rodzeństwem zamiast je ogranac bo serio przeszkadzały te maluchy to tylko więcej zamieszania robili.
Miesio się nie wstydził tekst pamiętał, mówił wyraźnie, ale tuż przed swoją kwestia dopiero zobaczył gdzie siedzimy i się tak zaaferowal, machał do nas i pokazywał pani swoje tatę ! Że musieli go przywoływać że to juz jego kolej 😁. A i jeszcze wystąpił w pelerynie na lewą stronę.
Tumblr media
11 notes · View notes
szczeniakxz · 1 month
Text
Są we mnie dwa wilki. Jeden który chcę być gym ratem i wyglądać jakby miał zaraz komuś w mordę dać, a drugi który chce wyglądać jak wychudzony chłopczyk. Pomocy. (Wybiorę wychudzenie bo nie mam kasy na siłownię. Może jak znajdę se dodatkową robotę to wtedy ale kto wie)
3 notes · View notes
lichozestudni · 2 months
Text
youtube
31:50 wow, dopiero teraz dowiaduję się, że ten szwedzki chłopiec o wyglądzie takim, jak ludzie wyobrażają sobie anioły, stał się wzorem w japońskim anime i wiele postaci dostało jego cechy wyglądu. Do tej pory azjatyckie produkcje są opanowane przez blond postacie, ciekawe czy to głównie jego wpływ, czy ogólnie podziwianie Zachodu... Jego uroda na pewno do dziś jest w Azji uznawana za ideał człowieka (ogólnie Azjaci mają obsesję na punkcie europejskiego wyglądu, ale jego uroda to szczyt szczytów)
W każdym razie Bjorna znam, bo grał Polaka w filmie "Śmierć w Wenecji". Wiadomo, że mnie to zainteresowało. Jednak sam film wydawał mi się śliski, wydało mi się, że ten chłopiec, ani żaden inny, nie powinien być przedstawiony w takim kontekście. Jako obiekt podziwu starego dziada. To był ten moment, gdy dało się wyczuć zepsucie degeneratów homoseksualnych, gdy puszczają im hamulce. Po prostu środowisko homo jest pełne zgniłych ludzi. Nigdzie tak często nie widzę pogardy jak w oczach ludzi z tego środowiska. Czy tak się dzieje, gdy ludzie czujący się na marginesie zaczynają pławić się w swoich żądzach?... Albo to ten mechanizm: gdy doświadczasz słabości i poniżenia, a potem uzyskujesz jakąś władzę to stajesz się potworem, który się mści. Który nienawidzi słabości, bo go odzwierciedla...
Ps. Myślę, że oprócz pięknych rysów twarzy i proporcjonalnej, idealnej sylwetki, Bjorn ma też smutne oczy i inteligentny wyraz twarzy. Jest posągowy. Myślę, że to wszystko składa się na ten szał, jaki wywołał.
Co ciekawe wiek osiemnasty też miał swojego najpiękniejszego chłopca na świecie. Co ciekawe miał ten sam typ urody co Bjorn. Co ciekawe był Polakiem. Przedstawiony niżej:
Portret księcia Henryka Lubomirskiego jako Kupidyna, 1786
Tumblr media
"był wyjątkowo pięknym dzieckiem. Tak pięknym, że – zachwycona nim  - jego daleka ciotka, Izabela z Czartoryskich Lubomirska, owdowiała księżna marszałkowa, po prostu odebrała malca rodzicom i wychowywała niczym rodzonego syna (do którego zawsze tęskniła, bo miała same córki). Otaczając Henrysia egzaltowanym uwielbieniem, woziła go ze sobą wszędzie jako towarzysza swych licznych podróży po Europie. Uzdolniony chłopczyk zasłynął jako Wunderkind porażający urodą, toteż portretowali go najwybitniejsi artyści epoki. Jego „anielską twarzą” zachwycał się słynny fizjonomista Lavater, a lekcji tańca udzielał nie mniej sławny mistrz Vestris. W 1799 r. księżna marszałkowa kupiła wychowankowi rozległe dobra przeworskie (ofiarowane mu już w 1802 r.), a w 1807 r. ożeniła go z Teresą Czartoryską, córką stolnika litewskiego Józefa Klemensa." © (X)
(Oczywiście gdyby Polska umiała w promocję do tej pory każdy by znał Henryka) Znam go, ponieważ jego podobizna malarska (inna niż wyżej) była promowana przez muzeum w Kanadzie i podpisana, że ten polski chłopiec był ogłoszony na salonach najpiękniejszym chłopcem na świecie.
5 notes · View notes
jazumst · 1 year
Text
Jazu model
Żeby Was... Ale mi dziś urosło. Posłuchajcie:
Pewien nieznany mi chłopczyk powiedział, że jak urośnie to chce mieć taką fryzurę, wąsy i brodę jak ja. Nie wiedzieć czemu kazał to zapamiętać swojej mamie. Chyba, że ona dba o jego styl :P
Miło mi ;]
#ja
18 notes · View notes
linkemon · 6 months
Text
Kalim Al-Asim x Reader
Resztę oneshotów z tej i innych serii możesz przeczytać tutaj. Zajrzyj też na moje Ko-fi.
Some of these oneshots are already translated into English. You can find them here.
Tumblr media
ᴍᴌᴏᴅᴀ ɢᴌᴏᴡᴀ ʀᴏᴅᴜ ᴀʟ-ᴀsɪᴍ ᴘᴏᴢɴᴀᴊᴇ [ʀᴇᴀᴅᴇʀ] — ᴢᴌᴏᴅᴢɪᴇᴊᴋᴇ̨ ᴊᴇɢᴏ ʀᴏᴅᴢɪɴɴʏᴄʜ ᴋʟᴇᴊɴᴏᴛᴏ́ᴡ. ᴛʀᴢʏᴍᴀᴊᴄɪᴇ sɪᴇ̨ ᴍᴏᴄɴᴏ, ʙᴏ ᴅᴏ ᴀᴋᴄᴊɪ ᴡᴋʀᴀᴄᴢᴀ ʟᴀᴛᴀᴊᴀ̨ᴄʏ ᴅʏᴡᴀɴ ɪ ᴘɪᴇ̨ᴋɴᴀ ɴᴏᴄ ɴᴀᴅ sᴄᴀʟᴅɪɴɢ sᴀɴᴅs.
ᴅᴏᴅᴀᴛᴋᴏᴡᴇ ɪɴғᴏʀᴍᴀᴄᴊᴇ:
ᴋᴀɴᴏɴɪᴄᴢɴɪᴇ ɴɪɢᴅᴢɪᴇ ɴɪᴇ ᴊᴇsᴛ ᴘᴏᴡɪᴇᴅᴢɪᴀɴᴇ, ᴢ̇ᴇ ᴋᴀʟɪᴍ ɴɪᴇ sᴘᴇ̨ᴅᴢᴀᴌ ᴅᴢɪᴇᴄɪɴ́sᴛᴡᴀ ᴢ ᴊᴀᴍɪʟᴇᴍ ɪ ʀᴏᴅᴢᴇɴ́sᴛᴡᴇᴍ, ᴀʟᴇ ᴛᴇᴢ̇ ᴏ ɪʟᴇ ᴡɪᴇᴍ, ɴɪɢᴅᴢɪᴇ ᴛᴇᴍᴜ ɴɪᴇ ᴢᴀᴘʀᴢᴇᴄᴢᴏɴᴏ.
ᴏғɪᴄᴊᴀʟɴɪᴇ ɴɪɢᴅᴢɪᴇ ɴɪᴇ ᴘᴏᴛᴡɪᴇʀᴅᴢᴏɴᴏ, ᴢ̇ᴇ ᴅᴏ ɴʀᴀ ɪ ʀsᴀ ᴄʜᴏᴅᴢᴀ̨ ᴛʏʟᴋᴏ ᴄʜᴌᴏᴘᴄʏ (ᴄʜᴏᴄ́ ᴢ ᴊᴀᴋɪᴇɢᴏś ᴘᴏᴡᴏᴅᴜ ᴘᴀɴᴜᴊᴇ ᴛᴀᴋɪᴇ ᴘʀᴢᴇᴋᴏɴᴀɴɪᴇ).
[Reader] rozejrzała się dookoła. Sierp księżyca dawał dość światła, by mogła zorientować się, że warta jeszcze się nie skończyła. Strażnicy patrolujący piękny, wodny ogród mijali sadzawki i fontanny, czujnie przeczesując okolicę. Znali już jej zaklęcie. Nie zamierzała popełnić błędu, który zrobiła, gdy po raz pierwszy odkryła, że potrafi czarować. Gdy tamtego pamiętnego dnia zamachnęła się czymś, co przypominało drogi długopis, jeszcze nie wiedziała, co ją czeka. Z końcówki poleciały iskierki magii. Nie wiedziała, że tym, co ukradła, była różdżka. Z czasem powoli udało jej się opanować proste komendy, podglądając innych, którzy robili to legalnie. Do wszystkiego doszła metodą prób i błędów. Nikt jednak nie nauczył jej, jak stać się niewidzialną. To było coś, co wyszło samo z siebie. Od razu wypróbowała to przy próbie kradzieży i to był błąd. Sprzedawca w budce ją zauważył, przez co musiała uciekać przed miejską strażą. Od tamtej pory zrozumiała kilka rzeczy. To zaklęcie nigdy nie trwało długo. A gdy użyła go w czyjejś obecności raz, nie działało już nigdy więcej. Dlatego teraz kryła się na dachu rezydencji rodu Asim, czekając na to, by móc ją spokojnie opuścić.
Otworzyła starą i zniszczoną torbę, przyglądając się zawartości. Drogie kamienie błyszczały wśród ciemnej nocy. Podobnie jak wysadzana kosztownościami lampa. Dziewczynka uśmiechnęła się sama do siebie. To zapewni jej bogactwo na kilka lat. Koniec z narażaniem się na areszt. Pogładziła czule największy z rubinów. Nagle kamień wypadł z jej ręki. Wyciągnęła dłoń, próbując go złapać, ale potoczył się po dachu i wylądował na balkonie tuż pod nią. Wstrzymała oddech. Klejnot wydał cichutki dźwięk, upadając na mozaikę, po czym ślizgnął się gdzieś dalej. Nic jednak nie wskazywało na to, by ktoś się nim zainteresował. Ostrożnie wychyliła głowę, próbując zajrzeć na dół. Z pokoju nie dochodziły żadne głosy. Nie paliły się też w nim żadne światła. W zamyśleniu przygryzła wargę. Może powinna go zostawić tam, gdzie był. Z drugiej jednak strony lepiej, żeby jak najdłużej nikt nie wiedział, że miała miejsce kradzież. Wzięła głęboki wdech i sprawnie zeszła na balkon. Wylądowała miękko i ruszyła w kierunku drzwi. Rzuciła na siebie zaklęcie. Ostrożność nigdy nie nikomu nie zaszkodziła. Zaczęła nerwowo przeszukiwać tkane dywany zdobiące pokój. Na środku stało wielkie, złote łoże z ogromnym czerwonym baldachimem. Zajrzała pod nie. To tam znalazła swoją zgubę.  
— Emmm… Przepraszam? — Głos tak ją przestraszył, że uderzyła głową o łóżko. Wyczołgała się spod niego prędko, chcąc uciec tam, skąd przyszła. Niestety na jej drodze stał chłopczyk.  
Na oko mógł być w jej wieku lub niewiele młodszy. Białe włosy lekko opadały mu na twarz, więc związał je przepaską. Czerwone oczy wpatrywały się w nią wyczekująco. Miał na sobie zwykłe ubranie. Kremowy sweter lekko powiewał z powodu nocnego wiatru dochodzącego z drzwi na balkon. Tych samych, które na jej nieszczęście właśnie zamknął. Musiał być kimś ważnym. Złote bransolety i kolczyki, a w dodatku drobne tatuaże na ramionach dały jej o tym znać.  
Co powiedzieć? Wymyśl coś! Serce biło jej jak oszalałe. Nie mogła wybiec na korytarz. Już raz nim przeszła. Warta wciąż się nie zmieniła. Na pewno od razu ją zauważą. Zrobiło jej się gorąco.  
— O rany! Sorki. Nie chciałem cię przestraszyć. — Chłopak podszedł do niej, złapał za rękę i dotknął czoła w miejscu, gdzie się uderzyła. — Chyba nic ci nie będzie.  
On tak na serio? [Reader] spojrzała na niego z niedowierzaniem.  
— Wróciłem szybciej do pokoju, bo ktoś podobno włamał się do skarbca. Strażnicy kazali mi tu zostać. Co za nuda! — Rzucił się na łóżko.  
No nie! Tylko tego jej brakowało. Naprawdę powinna się stąd zbierać najszybciej jak mogła. Szczególnie, że teraz już wiedziała, kto znajduje się z nią w pokoju. Była tylko jedna osoba w tym wieku, dla której każdy w rezydencji byłby w stanie gotowości. Po tylu zamachach było to zrozumiałe. Na jego życie czyhało wiele osób. Kalim Al-Asim. Najstarszy dziedzic ogromnej fortuny rodu kupców znanych w całym Scalding Sands. I choć miał mnóstwo rodzeństwa, było zdecydowanie młodsze od niego. To musiał być on.  
— Pobawisz się ze mną? — spytał, co totalnie wybiło ją z rytmu.  
— Pobawić… z tobą? — upewniła się dziewczynka, nie do końca rozumiejąc sens dziwnej prośby.  
Najwidoczniej nie zrozumiał jeszcze, że była złodziejką. Nie mogła ryzykować rzucenia się w stronę balkonu. Inaczej od razu mógłby zawiadomić dorosłych. Musiała rozeznać się w sytuacji.  
— Zobaczyłem twoją torbę i pomyślałem, że jesteś sprzątaczką. Wszystkie moje poprzednie sprzątaczki zgadzały się ze mną bawić w zamian za klejnoty. — Kalim przytulił pluszową papugę. — To jak będzie?  
Spojrzała w dół i przeklęła się w myślach. W pośpiechu zapomniała zapiąć torbę. Być może jednak to ją uratowało.  
Z jakiegoś powodu zrobiło jej się odrobinę smutno. Chłopak przed nią miał wszystko. Rodzinę, dach nad głową i ciepłe jedzenie każdego dnia. A jednak pomimo tego nie miał z kim się bawić. Do tego stopnia, że musiał za to komuś płacić. Co gorsza, była prawie pewna, że dorośli pracownicy wykorzystywali jego naiwność, by na nim zarobić.  
Już miała odpowiedzieć, że nie ma czasu, gdy nagle coś połaskotało jej nogę. Ledwo wstrzymała krzyk, obracając się gwałtownie.  
— Nie wolno! Siad! — Kalim wstał i pomachał groźnie palcem.  
Tymczasem [Reader] przeżyła szok. Myślała, że zobaczy pieska albo inne zwierzę. Natomiast tym, co ujrzała, był haftowany dywan, który wywinął fikołka w powietrzu, po czym grzecznie spoczął u jej stóp. Od czasu do czasu jego frędzle falowały, starając się dotknąć jej po raz kolejny.  
— To latający dywan?  
— Tak. — Uśmiechnął się Kalim.  
W jej głowie pojawiła się nagła myśl. Tak błyskotliwa, że aż prawie się nią zachłysnęła. To mogło rozwiązać jej wszystkie problemy.  
— Co ty na to, żeby w ramach zabawy się nim przelecieć? — Podeszła w stronę balkonowych drzwi.  
— Ale… powinienem zostać dzisiaj w środku… bo jest niebezpiecznie. — Kalim wyglądał na rozdartego.  
Przyjrzała mu się dokładnie. Wszystkie emocje były u niego widoczne jak na dłoni. Z pewnością rzadko kiedy kwestionował zasady. A jeśli już, to pewnie tylko nieświadomie.  
— Tylko na chwilę. Nikt nas nie zauważy. — [Reader] usiadła na dywanie.  
Frędzle ochoczo zafalowały.  
— Nie chciałbym, żeby stała ci się krzywda, skoro nie jest bezpiecznie — wyznał chłopczyk, z zażenowaniem drapiąc się po karku.  
[Reader] poczuła, jak na jej policzki wstępuje rumieniec. To miał być ten wielki dziedzic fortuny? Bogaty i rozpieszczony dzieciak, którego właśnie okradała? Głupek poznał ją kilka minut temu, po czym od razu jej zaufał. W dodatku martwił się o nią, zamiast o siebie, choć grała rolę zwykłej pracownicy. Torba zaciążyła na jej ramieniu niczym kamień. Nie miała wyboru. Odpędziła niewygodne myśli. Musiała się stąd wydostać. To był priorytet.  
— Skoro tak się o mnie martwisz, to chodź ze mną.  
Od razu wiedziała, że trafiła. Jeśli przejmował się innymi bardziej niż sobą, to pójdzie za nią. Niewielu takich ludzi spotkała w całym swoim życiu na ulicach miasta, ale zdarzali się. To zwykle oni padali ofiarą kradzieży.  
Chłopak wziął głęboki wdech i otworzył drzwi. Usiadł tuż przed nią.  
— Powinnaś się czegoś złapać — oznajmił, łapiąc za przednie frędzle.  
— Dam sobie ra… — [Reader] nie zdążyła dokończyć zdania.  
Dywan ruszył z taką prędkością, że zaparło jej dech w piersiach. Pęd powietrza był niesamowity. Instynktownie złapała Kalima w pasie. Inaczej na pewno by spadła. Przytuliła się do jego pleców, bojąc się otworzyć oczy. Mięciutki sweter pachniał kokosem. Było to dziwne, ale dosyć przyjemne.  
— Hej, nie ma się czego bać! — chłopak przekrzyczał wiatr. — Dywan nie da ci spaść.  
W odpowiedzi na jego słowa materiał wesoło połaskotał jej rękę. Przełknęła ślinę i niepewnie otworzyła najpierw jedno, a potem drugie oko.  
Widok był przepiękny. Nad nimi królował sierp księżyca. Zostawili za sobą rezydencję rodu Asim. Miasto w dole błyszczało setkami świateł. Z góry widziała znajome, jasne budynki. Na targu tętniło nocne życie. Tancerze organizowali właśnie jakiś festiwal. Ubrani w tradycyjne stroje zabawiali turystów. Muzyka fletów i bębnów niosła się w powietrzu. Za murami zaś rozciągały się piaskowe pustkowia. Widziała oddaloną o kilka kilometrów oazę i drzewa palmowe. Parę karawan przemierzało ostatnie połacie drogi ze swoimi wielbłądami. Zapewne przybyli, by świętować albo sprzedać rzadkie towary.  
— Mógłbyś mnie odstawić do domu?! — spytała. — Skończyłam już swoją zmianę!  
Było to wierutne kłamstwo, ale nic lepszego nie przyszło jej do głowy.  
— Jasne! — odkrzyknął jej towarzysz.  
Wskazała mu kierunek. Dom nie był do końca najlepszym określeniem miejsca, gdzie żyła. Nie wiedziała jednak, co innego miała mu powiedzieć. Prowizoryczna sypialnia na szczycie jednego z opuszczonych budynków była jedynym, na co mogła sobie pozwolić. W tym mieście prawie nigdy nie padało. Na jej szczęście. Inaczej często spałaby wśród kałuż, bo dach był dziurawy. Miała za to wystarczającą ochronę przed spiekotą gorących dni, a to więcej niż nic.  
— Trzymaj się mocno!  
Zanim zdążyła się zorientować, co się dzieje, góra stała się dołem. Magiczny pojazd wywinął fikołka. Żołądek podszedł jej do gardła. Z jednej strony było to ekscytujące, z drugiej zaś przerażające.  
Wylądowali na jednym z sąsiednich dachów. [Reader] zeszła z dywanu, czując, jak jej nogi miękną. Kalim szybko złapał ją w pasie, ratując przed upadkiem.  
— To się zdarza po pierwszym locie. — Wyszczerzył zęby w uśmiechu.  
— Słuchaj, ja… — zaczęła dziewczyna, wpatrując się swoje stopy.  
Jak miała mu to powiedzieć? Usprawiedliwiać się? A może lepiej nie? Powinna się zamknąć i po prostu odejść. Tylko że on był taki szczery... I teraz, gdy go poznała, zjadało ją poczucie winy. Dobroć wręcz się z niego wylewała. Nie zasługiwał na to, co mu zrobiła.  
— Okradłam cię... — Wyciągnęła przed siebie torbę. — Przepraszam. Przylecieliśmy tu, bo chciałam uciec.  
— Wiem — odparł Kalim spokojnie. Zupełnie jakby ucinali pogawędkę o pogodzie. — Niestety muszę zabrać lampę, bo tata bardzo ją lubi, ale resztę możesz zatrzymać.  
Pogodny wyraz twarzy ani na moment go nie opuścił.  
— Co? — [Reader] wprost zamurowało.  
— Stwierdziłem, że pewnie potrzebujesz tego wszystkiego bardziej niż ja. — Uśmiechnął się ciepło i przekazał jej kosztowności z powrotem. — Chciałabyś się znowu spotkać na przejażdżkę na dywanie?  
— Po tym wszystkim nadal chcesz… — No tak, przecież taki właśnie był. Nie powinno jej to dziwić. — Jasne, że tak. Będę czekać jutro o tej samej porze.  
— Super. — Przytulił ją na pożegnanie, co wywołało u niej dziwne, przyjemne uczucie. — Prawie bym zapomniał. Nie przedstawiłem się, ale pewnie już wiesz, kim jestem. — Kalim otrzymał twierdzące kiwnięcie głową, gdy wsiadał na dywan. — Nie zapytałem o twoje imię.  
— [Reader].  
— W takim razie do zobaczenia, [Reader]. —  Z tymi słowami zniknął w ciemnościach nocy.  
***  
— Pospiesz się, Jamil. Musisz mi pokazać kampus! — zawołał podekscytowany Kalim.  
Jak zawsze szczęśliwy. Nawet, gdy nie było z czego się cieszyć.  
— Powinieneś się najpierw rozpakować. — Jego przyjaciel westchnął głośno.  
Pewnie praca spadnie na niego. Jak zawsze. W końcu tym był. Służącym. Podążającym za rodziną Asim, nawet gdy desperacko chciał od niej uciec. Gdy wreszcie myślał, że będzie miał spokój, pracodawcy jego rodziny przekupili tę szkołę, by ich syn mógł do niej uczęszczać. Nie licząc się z tym, że w ogóle do niej nie pasował. W dodatku dwa miesiące po rozpoczęciu semestru.  
— Gdzie ci się tak spieszy? — spytał Viper, niechętnie podążając za chłopakiem.  
— Nie widziałem się z [Reader], odkąd dostała się do Royal Sword Academy. Powiedziała, że będzie na mnie czekać na dziedzińcu!  
Night Raven College rzadko miewało gości z rywalizującej szkoły. Zwykle tylko przy okazji rozgrywek sportowych lub konkursu muzycznego. Jednak nie to było najdziwniejsze. Gdzie Kalim mógł poznać kogokolwiek nowego, o kim Jamil nawet nie miał pojęcia? Przecież wiedział o nim wszystko.  
— Dlaczego pierwszy raz słyszę o [Reader]? — spytał spanikowany, próbując dogonić Kalima.  
Musiał się dowiedzieć, kto to jest. Nikt nie mógł zepsuć jego planów.  
3 notes · View notes
yszka · 1 year
Text
No to słuchajcie. 16 lat temu mialam narzeczonego, byliśmy parą od 16 roku życia. Świata poza nim nie widziałam, więc kiedy po 4 wspólnych latach i roku mieszkania mi się oświadczył byłam w siódmym niebie. Co to ja nie planowałam to głowa mała, dla niego zmieniłam uczelnie by być bliżej i wiele innych rzeczy. Zresztą ja złego słowa nie mogę powiedzieć. Pracował. Zarabiał więcej ode mnie, rozpieszczał, kochał, nosił na rękach. Uwielbiałam z nim tańczyć, bo patrzył wtedy tylko w moje oczy. Woził do rodziców, moich, swoich.
I jak w tych jebanych filmach pewnego dnia idąc z uczelni z koleżankami, wcześniej niż zwykle bo odwołali zajęcia widzę Go. Widzę go, mojego ukochanego z jakąś łaska w dodatku z brzuchem.
Świat się skończył. Zawalił. Zapadł. Rozwalił mnie i sponiewierał. Czy życzyłam mu źle? Nie wiem. Nie pamiętam. Tonęłam w rozpaczy. Nawet się nie tłumaczył - a może tłumaczył a ja nie pamiętam?
Poszedł mieszkać gdzieś do niej, ja wyjechalm. Od znajomych wiedziałam, że urodził mu się syn. Wyczekany. Dal mu "nasze" imię. Bo bardzo mu się podobało. Później urodził mu się drugi syn, widziałam zbiórki na leczenie - wcześniak z wszelkimi możliwymi powikłaniami. I teraz mając 5 latek ten chłopczyk- jego synek zmarł.
Nie mam z nim kontaktu, od rozstaniq
nigdy na siebie nie wpadliśmy choc nasze rodziny mieszkają niedaleko. Gdzieś na dnie serca wciąż go kocham i jest mi przeokrutnie ciężko, że cierpi. Ze cierpiało dziecko i on.
Znajomi mowia to karma za to co Ci zrobił.
A mnie zostawił. Wziął odpowiedzialnosc za swoje dziecko wtedy..
17 notes · View notes
myslodsiewniav · 11 months
Text
31.11.2023
Jestem zdołowana.
Z perspektywy: usłyszałam masę pozytywnych rzeczy, masę wsparcia, również od ludzi ze spółdzielni. Na około 20 osób związanych z sytuacją problem widzi tylko pan mecenas z piętra niżej oraz właściciele mieszkania, które wynajmujemy. Poza tym wszyscy byli spoko wobec nas. I wyrozumiali. I zwracający uwagę na to, że spośród wszystkich osób, które wynajmują mieszkania w budynku tylko my dbamy o porządek na klatce, my pomagamy z zakupami - takie zwykłe, normalne, ludzkie odruchy - np: wiedzą ludzie, że my jesteśmy od pieska, bo zawsze mówimy "dzień dobry" i jestem osobą, która zawsze trzyma drzwi wejściowe starszym panią. Z wieloma sąsiadami rozmawiamy o roślinach, wymieniamy szczepki roślin... A mój chłopak pomagał komuś - ot tak, spontanicznie, jak wracał z zakupów - nosić rzeczy do piwnicy.
Naprawdę usłyszałam masę pełnych wsparcia, zdumienia (że akurat nas to spotyka), pocieszenia i sympatii słów.
Ale tylko te dwie grupy - sąsiad z dołu i właściciele wpakowali nas w poczucie winy, w upodlenie, w strach o byt i dach nad głową.
I w zasadzie od nich zależy jak będzie nasz byt wyglądał...
Najgorsze, że wszyscy pozostali dookoła byli zdziwieni "ale kto napisał skargę? Nic takiego nikt ze mną nie konsultował? Dlaczego coś takiego zostało wysłane w imieniu mieszkańców? Ja się pod niczym takim nie podpisywałem!" nie mogę wyznać, że wiem kto, bo pani ze spółdzielni wyjawiła mi to jakby nie do końca wprost, więc wzruszałam ramionami i mówiłam "nie wiem", a na to WSZYSCY pozostali sąsiedzi wyskakiwali z "ja już WIEM! To pan mecenas z dołu! Najbardziej konfliktowa osoba w całej klatce! Zanim się tu wprowadziliście to też uprzykrzał życie osobą mieszającym w waszym i w sąsiednim mieszkaniu! To on! Wali w drzwi, krzyczy! Okropny człowiek!".
Podczas rozmowy z bezpośrednią sąsiadką "pana mecenasa", z panią, która mieszka drzwi obok nich na niższym piętrze, która była zdziwiona informacją, że to mój pies jakoby szczeka - myślała, że to jakiś inny piesek - minęła nas żona tego pana, który złożył donos i jej synek. Nie wiedziałam, że to oni. Nie miałam pojęcia jak wyglądają. Okazało się, że to jest ta sąsiadka, która NIGDY nie odpowiada na moje "dzień dobry" i wywraca oczami, gdy mijamy się na klatce schodowej. A jej synek nigdy nie mówi mi "dzień dobry".
Ta pani "żona" włączyła się w rozmowę. Bardzo sarkastycznie, bardzo agresywnie. Od razu wystrzeliła drgającym od złości i uderzającym w wysokie tony głosem, że "tego psa słychać wszędzie! Jest okropny! Żyć się nie da!", rzucała z jadem "to pani ma tego białego psa?" - czułam się, jak podczas połajanki u nauczycielki, wiec momentalnie wszedł we mnie mechanizm obronny: najpierw mnie wryło i nie mogłam wyrzucić z siebie słowa, a potem rosło we mnie przekonanie, że kurde, nie pozwolę tak do siebie mówić. Że to jest jakaś farsa! Z niedowierzania, że tak do mnie się ta pani zwraca, aż się uśmiechnęłam, bo nie wiedziałam jak zareagować. Sąsiadka z która rozmawiałam też zamarła zdumiona. A w tym czasie synek tej pani, już stojąc w progu mieszkania, rozbierany nerwowymi ruchami przez matkę - góra 8-letni chłopczyk xD - skorzystał z tej ciszy od razu wystrzelił do mnie na "ty" xD: "Tak, to o twojego psa chodzi! To ty masz męża, który ma taki przedziałek i włosy na boki" - zademonstrował karykaturalnie, rozczesując włosy na własnej główce i przyciskając rączki do policzków i wydłużając twarz w grymasie, a zaraz palcami udał, że ma na nosie (na tej wykrzywionej w grymasie, wydłużonej twarzy) okulary w kształcie w jakim okulary nosi O. Na to już byłam oburzona. Serio. To było w jakiś sposób pozbawione szacunku i bynajmniej nie urocze. Matka wtedy nakrzyczała na syna, aby nie wtrącał się w rozmowy dorosłych i ryknęła, że nie ma czasu na rozmowy, że idzie do domu. I trzasnęła drzwiami. A starsza pani z którą rozmawiałam wróciła do rozmowy o tym, że nie sądziła, że chodzi o mojego pieska jakby nigdy nic, podczas, gdy ja nadal byłam w szoku i PRZERAŻONA, że tak właśnie będzie wyglądać dalsza rozmowa, jeżeli zapukam do drzwi sąsiadów pod nami... Zero jakiejś klasy, dialogu. Że w rezultacie stracimy dach nad głową... Starsza pani zdzwiona moim trwaniem w milczeniu zapytała "co się stało? Czy wszystko w porządku?", a ja jej na to, że jestem po prostu wstrząśnięta zachowaniem sąsiadki "mecenasowej", którego właśnie doświadczyłyśmy, a na to starsza pani tylko machnęła ręką i rzekła "A, to normalne. Ona jest aspołeczna, zawsze tak z nią. Dogadać się nie da. To jest dzikie stworzenie, ale ten jej mąż to jeszcze jest zdolny do rozmowy i jakiegoś dialogu. Ona to stracony przypadek, aspołeczny całkowicie."
No i chyba coś w tym jest, bo potem faktycznie rozmawialiśmy z sąsiadem "mecenasem" i była przestrzeń na dialog, potwierdził, że jesteśmy spoko sąsiadami poza tymi przypadkami, gdy mu przeszkadzamy, a przez ponad 2 lata może policzyć takich sytuacji łącznie 3 w tym licząc szczekanie naszego psa jako "jeden przypadek".
Powiedział, że wycofa sprawę, umówiliśmy się w jakich godzinach może przyjść w razie, gdyby coś się działo. Generalnie dogadaliśmy się. Bez krzyku (najbardziej się bałam, że będzie wrzeszczał, jak żona - ale typ racjonalnie wymieniał argumenty) chciał powiedzieć o swoich potrzebach i wysłuchał nasze, porozmawialiśmy o możliwościach. O celach.
Był wstrząśnięty tym, że postawił nas w takiej sytuacji - myślał, że jesteśmy właścicielami tego mieszkania, dlatego taką skargę napisał. Przyznał, że dobrzy z nas sąsiedzi, że nie chce nas się stąd pozbywać, tylko żebyśmy szkolili psa by nie szczekał, bo mu to przeszkadza.
Ale to nie jest też fajna sytuacja...
Koleś ewidentnie nie lubi zwierzą (a jego żona wcześniej mi wyrzuciła, że nie znosi żadnych zwierząt, a szczególnie psów).
Pół nocy rozkminiałam tą sytuację z sąsiadką "mecenasową". Zastanawiałam się co ja takiego tej kobiecie zrobiłam, że tak zareagowała na mój widok? Próbowałam wyjść poza swoje poczucie krzywdy, upokorzenia i niesprawiedliwego potraktowania... i doszło do mnie, że jej głośny, bliski krzyku, ale też piskliwy głos, gdy niekryjąca wrogości wyrzucała w moją stronę oświadczenia o tym, jak wielki problem stwarza mój pies dla jej komfortu życia przypomina mi nic innego tylko dźwięki i postawę mojego lękliwego pieska. Naszczekam-naszczekam, pokażę jaka jestem groźna i wroga, jaka jestem wielka i niebezpieczna, więc nikt nie przyjdzie do mnie by mi zrobić krzywdę. A tak naprawdę w środku aż drżę ze strachu, z obawy przed krzywdą, jaka może mnie spotkać...
I zrobiło mi się tej kobiety szkoda...
Szkoda, że w swoim poczuciu krzywdy nie ma miejsca na empatię wobec małego szczeniaczka...
I zrozumiałam, że ona najwidoczniej ma przeświadczenie, że to ja (my?) celowo i z rozmachem od miesięcy działamy na jej szkodę. Że dlatego nie odpowiada mi na "dzień dobry" i wywraca oczami, gdy się mijamy na klatce !Tym czasem ja do wczoraj nie wiedziałam kim ta kobieta jest! Ani gdzie mieszka! A ona żyje w świecie w którym ja jestem wredną (no przecież jestem ruda, nie? To wiadomo, że wredna i złośliwa... zajebiście) i znęcającą się nad nią psychicznie sąsiadką z góry.
No i dupa.
Ciężko mi, ale to przetrawię.
Co nasze - weźmiemy na klatę. Tabsy dla pieska na uspokojenie, antyszczekacz zamówiony, behawiorysta wejdzie.
Póki co nie musimy szukać nowego mieszkania, ale może za jakiś czas trzeba będzie poszukać. Zobaczymy. Ech...
Czuję się bardzo niepewnie...
To ciężki rok.
Czuję się dojechana tym wszystkim.
I tą manipulacją ze strony właścicieli mieszkania - to nie okay, że nas stawiają w takiej sytuacji i domagają się przeprosin, uznają, że jesteśmy nie wiem... Złymi ludźmi? Nie wiem. Serio. Domagają się przeprosin za to, że oni są wciągnięci w sytuacje z naszej winy. Że jesteśmy problemem. Ale czy my faktycznie jesteśmy problemem? Zawsze płacimy na czas, nawet na zebrania wspólnoty chodzimy za nich, jak o to proszą. Po prostu żyjemy...
Mam nadzieję, że sąsiedzi, którzy wczoraj mówili, że się za nas wstawią faktycznie się za nas wstawią. Nie zmieni to wiele - jak właściciele będą chcieli wypowiedzieć umowę to wypowiedzą, ale cieszę się, że odnotowano w tym przypadku coś na pozytyw...
Pomyślałam, że na święta dla tych, którzy podpisali się pod naszą petycją przygotuję pierniczki. To znaczy po prostu upiekę pierniczki. W kształcie piesków. I ozdobię je lukrem tak, by wyglądały jak moja psinka.
19 notes · View notes
jamnickowa · 1 month
Text
Mam wszystko. Uśmiecham się. Lubię pomagać uśmiechnąć się.
Ostatnio młody chłopczyk powiedz...
Jest we mnie brak. Czeluść.
Boję się.
3 notes · View notes
madaboutyoumatt · 2 months
Text
Omegaverse - Matt
Zaczynał czuć się coraz bardziej nieswojo, stał i nie miał co z sobą zrobić. Obserwował osoby, które powoli zbierały się idąc na jakieś kolejne pokazy albo after party. Starał się nie zwracać na siebie uwagę, ale czuł się trochę wystawiony. Do momentu a w końcu dopadł go cały nabuzowany energią Josh.
- Było niesamowicie. Aż się cały spiąłem kiedy szedłeś. – uśmiechnął się powoli gładząc go dłonią po policzku. Nie wiedział, że mimowolnie zaczął wypuszczać trochę więcej feromonów. Jako omega był niczym ying do alfy yang. To oznaczał, że chciał pomóc mu trochę uspokoić się. – Może tak jest lepiej? Przynajmniej nie rozprasza ciebie otoczenie. Mówili ci jak masz się zachowywać na wybiegu, czy to bardziej twoja inwencja?
To nie był jednak czas na długi rozmowy. Okręcony wokół własnej osi, zaśmiał się. W Sali było niewiele osób a słowa o tym, że to on powinien być na wybiegu były dla niego zabawne. Nie nadawał się do takiej pracy i to wiedział. Za to Josh od zawsze był przepiękny. Z miedzianą karnacją, ciemnymi oczami i białym uśmiechem. Przyciągał oko i ludzi do siebie.
- Przecież wiesz, że ja nie robię zdjęć.
Matt miał Instagrama tylko po to aby śledzić Branda. Oczywiście Max pomógł mu poustawiać rzeczy i dodatkowo nauczył, że czasami coś trzeba wstawić. Jednak oprócz paru zdjęć z innymi osobami i trochę jedzenia nic więcej u niego się nie działo. A już na pewno nie wstawiał niczego z szalonych imprez… bo na takich nie bywał.
- Dla Maxa byłoby to siódme niebo.
Nie został jego komentarz usłyszany z racji głośnej muzyki. Josh aby poinformować go o tym kto będzie musiał prawie krzyczeć mu do ucha. Nie za bardzo go zrelaksowała informacja, że będą tam osoby z pokazu. Czuł się jak imposter wchodząc tak ubranym w towarzystwo znające się tak dobrze na modzie i w dodatku kiedy wszyscy byli tacy piękni i przystojni. Jednak ciepła dłoń przesuwająca się po jego ciele i prowadząca go wprawnie pomiędzy labiryntem ludzi dodawała mu otuchy. Tak samo jak to, że pierwszą osobę, którą zobaczył była Amanda.
- Bardzo mi się podobało! – dał znać dziewczynie nachylając się aby mówić wprost do jej ucha.
Przez chwilę próbowali rozmawiać z innymi i poznawać się, ale tutaj były dwa wybory albo pijesz albo tańczysz. Druga opcja była właściwie zazwyczaj pierwszą a dla Matta ostatnią. Nie lubił tańczyć, bo nie potrafił, ale dał się Joshowi poprowadzić na parkiet. Z tym facetem poszedłby w ogień – co mogło być przerażającym odkryciem, ale nie na tym się teraz skupiali. Kiedy przestawał myśleć o otoczeniu to bawił się dobrze.
- Co to za pokraka tańczy z Joshem? – przepiękna, dominująca omega pochodzenia koreańskiego dołączyła do innych w VIP loży. – Chłopczyk wygląda jakby kij połknął. Chociaż też nie wygląda na takiego, który byłby dobry w połykaniu.
Znajomi, którzy z nim przyszli roześmiali się na bardzo cięty komentarz, który przy tej muzyce tylko oni mogli usłyszeć.
- Jimin. Myślałam, że nie zdążysz wrócić z podróży z Tajlandii. – to była jedyna forma w jakiej Amanda przywitał się z dominującą omega.
- Musiałem wpaść na jego ostatni pokaz tutaj.
0 notes
happyg-olucky · 11 months
Text
Pisałam dziś o swoich sennych koszmarach, a potem czytam i tej tragedii w Poznaniu. No trigger do największych rodzicielskich strachów. Niewyobrażalny to jest dramat dla tej rodziny i dla całej społeczności przedszkola. Serce pęka. Skumulowało mi się to wszystko, chodzę i poplakuje cały wieczór.
5 letni chłopczyk dokładnie jak nasz.
10 notes · View notes
schnitzelsemmerl · 3 months
Note
Chłopczyk
hi :3 hallo bonjour c'est moi
1 note · View note
zoomia · 3 months
Text
🐈 Bardzo fajny chłopczyk w kolorze niebieskim urodzony 28-01-2024 czeka na nowy domek. Bardzo towarzyski ciekawy swiata, kontaktowy o radosnym usposobieniu. Uwielbia pieszczoty. Nauczony czystości i korzystania z drapaka.
ogłoszenia devon rex
0 notes