Tumgik
#otwarte-klatki
ginnylfc · 1 year
Text
Mamy to! 1.5 miliona Europejczyków przeciwko hodowli zwierząt na futro.
Tumblr media
Przychodzimy dziś do Was z niezwykłymi informacjami! Właśnie zakończył się proces weryfikacji podpisów pod Europejską Inicjatywą Obywatelską „Europa Bez Futer”, pod którą zbieraliśmy podpisy wśród Polaków. Celem Inicjatywy jest wprowadzenie zakazu hodowli zwierząt na futro oraz zakazu importu futer naturalnych wśród krajów Unii Europejskiej.
Sukces wyników weryfikacji podpisów!
Zbiórka podpisów została uruchomiona w maju 2022 r. i otrzymała wsparcie ponad 80 organizacji z całej Europy. Została zamknięta jeszcze przed oficjalnym terminem, dzięki rekordowej liczbie zebranych podpisów w mniej niż dziesięć miesięcy. Pod inicjatywą podpisało się aż 90 919 Polaków i Polek!
Wspólnie z innymi organizacjami udało nam się zebrać aż 1 502 319 ważnych podpisów w całej Europie. Oznacza to, że Komisja Europejska będzie musiała odpowiedzieć na wniosek jeszcze przed końcem bieżącego roku.
To dziesiąta Europejska Inicjatywa Obywatelska w historii, która odniosła sukces i zebrała najwięcej podpisów spośród tych dotyczących dobrostanu zwierząt. Cieszymy się, że razem jesteśmy tego częścią. To ogromny sukces i krok milowy w kierunku zakończenia cierpienia milionów zwierząt hodowanych dla ich futer.
Co teraz?
Organizatorzy Inicjatywy spotkają się z Komisją Europejską, a następnie wezmą udział w wysłuchaniu publicznym w Parlamencie Europejskim, po którym Komisja Europejska będzie musiała publicznie odpowiedzieć na inicjatywę przed końcem bieżącego roku.
Niesamowita historia może wydarzyć się na naszych oczach! ❤️️
Wierzymy, że Komisja Europejska pozytywnie rozpatrzy wniosek i już niedługo na fermach futrzarskich w Unii Europejskiej nie będzie cierpiało żadne zwierzę!
Ten sukces, to wspólne zwycięstwo!
Wasz głos to wyraźny sprzeciw względem okrucieństwa wobec niewinnych istot. To właśnie dzięki takim osobom, jak Wy, przyszłość zwierząt ma szansę się odmienić! Dziękujemy Wam za to, że jesteście i walczycie w obronie naszych braci mniejszych. Bez Was ta walka nie byłaby możliwa!
Jednak to nie koniec walki o zwierzęta!
W Komisji Unii Europejskiej czeka także druga Inicjatywa Obywatelska, która może odmienić życie 300 milionów zwierząt trzymanych w klatkach. Dzięki Waszym podpisom pod petycją do Ministra Rolnictwa wierzymy, że króliki, cielęta, świnie i kury czeka lepsza przyszłość! Dziękujemy Wam ogromnie za to, że jesteście i działacie w ich imieniu.
Chcemy zrobić więcej! Zwierzęta potrzebują tego, aby więcej osób dowiedziało się o tym, jak wygląda ich życie w hodowli przemysłowej. Nasze ostatnie śledztwo na fermie świń pokazuje, że życie na fermach jest dla prosiąt istnym horrorem wypełnionym okrutnymi torturami.
Czas zakończyć cierpienie tych niewinnych istot! Jeśli jesteście tego samego zdania - dołączcie do zbiórki i przekażcie darowiznę: nadzieja-zwierzat.pl. Zawalczcie o zmianę prawa i życia prosiąt. To właśnie Wy możesz zmienić ich przyszłość!
PRZEKAŻ DAROWIZNĘ
https://nadzieja-zwierzat.pl/
Tumblr media
2 notes · View notes
turnipot · 9 months
Text
Tumblr media
Illustration for nonprofit organization otwarte klatki which advocates for better treatment of animals confined on farms, as well as the right of consumers to fully know about animal living conditions.
108 notes · View notes
anatomia-czlowieka-pl · 10 months
Text
Tumblr media
PODSTAWY BUDOWY CIAŁA CZŁOWIEKA cz. 5/5
JAMY CIAŁA I BŁONY
ZAMKNIĘTE JAMY CIAŁA
Zamknięte jamy ciała nie otwierają się na zewnątrz. Chociaż różne narządy mogą przez nie przechodzić lub się w nich znajdować, jamy pozostają zamknięte. Są wyścielone błonami surowiczymi.
W jamie czaszki znajdują się: mózgowie oraz otaczające je opony mózgowia, nerwy czaszkowe i naczynia krwionośne. Z kolei kanał kręgowy mieści rdzeń kręgowy i pokrywające go opony, naczynia krwionośne i korzenie nerwów rdzeniowych. Obie jamy są wyścielone oponą twardą - najgrubszą z trzech opon mózgowo - rdzeniowych. Opona twarda przechodzi przez otwór potyliczny wielki do kanału kręgowego, przedłużając się w oponę twardą rdzenia.
W jamie klatki piersiowej znajdują się płuca, serce oraz sąsiadujące z nimi struktury. Ściany kostne jamy są utworzone od tyłu przez kręgi piersiowe łączące się z żebrami; z boku przez żebra i z przodu przez mostek i chrząstki żebrowe. Ściana górna klatki piersiowej jest wysłana błoną łącznotkankową (powiezią wewnątrzpiersiową), a od dołu ogranicza ja mięsień wdechowy, czyli przepona. Część środkowa jamy klatki piersiowej - zwana śródpiersiem - to część, w której znajdują się różne struktury (np. serce). Śródpiersie dzieli jamę klatki piersiowej na dwie wyścielone opłucną części - lewą i prawą - w których znajdują się płuca.
Jama brzuszno-miednicza mieści przewód pokarmowy i związane z nim gruczoły, układ moczowy oraz liczne naczynia krwionośne i nerwy. Przednio-boczną ścianę jamy brzuszno-miedniczej tworzą mięśnie, boczną - dolne żebra i mięśnie, a tylną - kręgi lędźwiowe i krzyżowe oraz mięśnie. Jama brzuszno-miednicza jest ograniczona od góry przeponą. Jama brzuszna i jama miednicy są ze sobą połączone. W jamie miednicy znajdują się pęcherz moczowy, odbytnica, narządy rozrodcze oraz dolny odcinek układu pokarmowego. Przednia część jamy zbudowana jest z mięśni, boczna z kości miedniczych, a tylną część stanowi kość krzyżowa. Wewnętrzną powierzchnię ściany miednicy wyściela błona surowicza - otrzewna ścienna - która pokrywa również ściany jamy brzusznej i pozostaje w ciągłości z otrzewną trzewną, która pokrywa narządy. Wydzielina surowicza umożliwia ruchomym narządom jamy przesuwanie się i ślizganie w trakcie ruchu.
OTWARTE JAMY CIAŁA
Otwarte jamy ciała obejmują ciągi struktur wewnętrznych (przewody), które otwierają się na zewnątrz ciała; należą do nich: przewód oddechowy otwierający się nosem i szparą ust, przewód pokarmowy otwierający się szparą ust i odbytem oraz przewód moczowy, który otwiera się w kroczu ujściem cewki moczowej. Otwarte jamy ciała wyściela warstwa wydzielająca śluz - błona śluzowa, która jest tkanką aktywną i pełni funkcję ochronne oraz bierze udział we wchłanianiu substancji odżywczych. Błona śluzowa składa się z komórek nabłonkowych oraz tkanki łącznej, w której znajdują się naczynia krwionośne i mięśnie gładkie. Męski układ płciowy otwiera się do dolnego odcinka układu moczowego, a żeński kończy się w kroczu pochwą. Oba układy są wyścielone błoną śluzową.
0 notes
jatezczuje · 11 months
Text
Frankenkurczak - pomóż kurczakom hodowanym na mięso | Otwarte Klatki
0 notes
simplyinspirenow · 3 years
Text
Konfederacja ośmiesza się w debacie o zwierzętach │#5dlazwierzat │Everyday Hero
Konfederacja ośmiesza się w debacie o zwierzętach │#5dlazwierzat │Everyday Hero
FACEBOOK: https://bit.ly/2QiQX0h INSTAGRAM: https://bit.ly/2zOpZTK ZOSTAŃ PATRONEM: https://bit.ly/2AVxlo8 | WIĘCEJ INFO ⬇⬇⬇ ▶️▶️▶️ Prawo i …
Tumblr media
View On WordPress
0 notes
linkemon · 3 years
Text
Murasakibara Atsushi x Reader
Tumblr media
Reader chce urządzić w Yōsen najlepsze możliwe dni otwarte. Murasakibara obiecał jej pomóc, grając w kosza. Odzywa się jednak jego uzależnienie od cukru...
Praca znajduje się także na Wattpadzie (pod tym samym nickiem). Beta: Dusigrosz
Dodatkowe informacje: 1. Reader jest o wiele niższa od Murasakibary, ale myślę, że spokojnie się wczujecie, bo ma on ponad dwa metry, więc każdy przy nim to krasnal.
[Reader] kolejny raz tego popołudnia spojrzała na trybuny. Widok znudzonych dzieci wywoływał w niej jednocześnie smutek i złość. Wszystko szło nie tak. Miało być wspaniale. Młodzi ludzie powinni teraz zatracić się w grze. Kibicować, krzycząc do utraty tchu. Kochali koszykówkę. Mogli się stać przyszłymi uczniami Yōsen. W końcu po to są dni otwarte.
Głośny dźwięk gwizdka poniósł się echem po sali. Zaraz po nim rozległ się pisk sportowych butów na śliskiej nawierzchni. Mieli za sobą drugą kwartę. Przyszedł czas na piętnaście minut przerwy.
Dziewczyna wstała z ławki. Pokręciła głową z niedowierzaniem, widząc swojego chłopaka. W ogóle się dziś nie przykładał. Znała jego możliwości. Wiedziała, jak dobrze potrafi grać, gdy tylko zechce. Stawał się wtedy dziki. Nieokiełznany gigant, który zmiatał wszystkich przeciwników. To jednak nie był ten dzień.
— [Reader]-chin, mogę batonika? — spytał monotonnym głosem.
Popatrzyła na plastikową reklamówkę pełną słodyczy. Kupiła je za własne pieniądze. Wszystkie jego ulubione przekąski. Chipsy, paluszki, pocky, lizaki, gumy, cukierki i wiele innych. Kiedy stała przy kasie, sprzedawczyni patrzyła na nią z niedowierzaniem. Ktoś z kolejki nawet wtrącił, że to niezdrowe. Wyszła ze sklepu zażenowana.
Wszystko po to, by ten mecz się udał. Powiedzieć, że się zdenerwowała, byłoby niedopowiedzeniem. Cała drużyna ominęła ją szerokim łukiem. Widzieli jej ściśnięte brwi. Nie zapowiadały niczego dobrego. Mali ludzie, jak ona, bywali niebezpieczni. Nikt ich nie doceniał.
— Nie dostaniesz! — Wcisnęła palec w umięśnioną klatkę.
— [Reader]-chin jest zła? — Atsushi popatrzył na nią z góry.
Czasem miała wrażenie, że rozmawia z dzieckiem. Łatwo było go przekupić i sprowokować. W dodatku strasznie lubił się droczyć. Nie zawsze dawała radę rozpoznać, kiedy żartuje, a kiedy naprawdę nie rozumie sytuacji. Zupełnie jak teraz.
— Nie tak się umawialiśmy. Obiecałeś mi, że dasz z siebie wszystko! — Popatrzyła w górę.
Nie interesowało jej, że połowa trybun patrzy w jej kierunku.
— Obiecałem, że się postaram. — Ziewnął. — To różnica.
Naprawdę nie chciało mu się biegać za piłką. Zero silnych wrogów i prawdziwych ataków. Nawet się nie spocił. To nie był prawdziwy mecz. Demonstracja dla przyszłych licealistów wysysała z niego wszystkie siły. Mógł je spożytkować przyjemniej. Na przykład zająć się jedzeniem...
— To dla mnie ważne. Nie będzie dobrej gry, to nie dostaniesz niczego z torby.
Nie mogła zawieść samorządu szkolnego. Powierzyli jej organizację dni otwartych. Nie spała po nocach, układając plany. Włożyła w to dużo serca, o pracy innych uczniów nie wspominając.
Każdy chciałby zobaczyć asa koszykówki w akcji. Szczególnie członka Pokolenia Cudów. Niezapomniane wrażenie miało zachęcić fanów sportu do wybrania Yōsen.
Wiedziała, że pojawią się problemy, ale nie aż takie.
Chłopak powoli podrapał się po karku. Widziała, jak obracają się trybiki w jego mózgu. Zastanawiał się. W jego oczach dostrzegła nutkę zawahania. Zrobiło mu się przykro. Poznała to po tym, jak skierował wzrok na podłogę.
— Zagram dla [Reader]-chin, ale potrzebuję czegoś słodkiego — mruknął.
— Nie ma mowy. — Przycisnęła słodycze do klatki piersiowej.
Nie miała zamiaru mu ulec. Powinien się w końcu czegoś nauczyć, zamiast się dziecinnie targować.
Wtedy wydarzyło się coś, o czym liceum plotkowało przez następny tydzień.
Murasakibara podszedł do dziewczyny i bezceremonialnie przerzucił ją sobie przez ramię. Gapili się na niego trenerka, drużyna, nauczyciele, uczniowie oraz goście. Nic przejął się nimi. Nawet nie chciało mu się sprawdzić, co oni na to.
Widzowie znacznie się ożywili, ciekawi rozgrywającej się przed nimi sytuacji. Wymieniali między sobą szepty. Pojawiło się też kilka śmiechów.
— Puść mnie! Nie jestem workiem ryżu! — [Reader] czuła, jak jej policzki czerwienieją. — Mam na sobie spódniczkę!
Ostatnie zdanie dało gigantowi do myślenia. Może bywał leniwy, ale na pewno nie miał zamiaru dawać ludziom oglądać jej bielizny. Zabrał leżącą niedaleko bluzę i zakrył nią uczennicę.
Dziewczyna po chwili dała sobie spokój z próbą uwolnienia. Nie miało to sensu. Jej przeciwnik był zdecydowanie za silny. Oglądała więc jego szerokie plecy. Fioletowe włosy zebrane w kucyk co chwilę łaskotały ją w twarz. Nie widziała, dokąd idą. Utonęła pod ciepłym i ciemnym materiałem okrycia. Na asa Yōsen było ono w sam raz. Ona jednak znikała w nim bez śladu. Nieraz miała je na sobie. Rękawy były okropnie długie, a dół sięgał daleko za pośladki. Niezbyt wygodne, ale podobno wyglądała w nim uroczo, więc zgadzała się.
Niósł ją delikatnie. Niczego innego się jednak nie spodziewała. Pomimo swoich wad, zawsze o nią dbał. Nawet jeśli okazywał to czasem w dziwny sposób. Czuła się przy nim bezpiecznie. Nikt jej nie zaczepiał, bo sam jego widok odstraszał chętnych. W dodatku jego wielki wzrost przydawał się tak małej osobie jak ona. Ściągał za nią rzeczy z półek i sięgał tam, gdzie nie dawała rady. Podsadzał ją też, kiedy nie mogła niczego dojrzeć w tłumie ludzi. Brał ją nawet na barana, jeśli wystarczająco poprosiła.
Zaczynało jej się robić trochę gorąco i duszno. Cieszyła się, że Atsushi nie zdążył się jeszcze mocno spocić. Z drugiej jednak strony to znaczyło, że słabo grał. Sama nie wiedziała, co było gorsze.
Murasakibara zawsze roznosił za sobą woń słodyczy. Nawet jego szampon do włosów nimi pachniał. Wzięła wdech, czując go w nozdrzach. Wybrała go razem z nim w drogerii. Zrobiło jej się miło na myśl, że go używa. Równie dobrze mógł go zmienić.
Rozmyślania zostały przerwane, gdy jej stopy dotknęły ziemi. Góra znów stała się górą, a dół dołem. Chłopak przytrzymał ją na wszelki wypadek. Trochę kręciło jej się w głowie po tej dziwnej wycieczce.
Nie odeszli daleko. Stali w jednym z mało uczęszczanych korytarzy za salą gimnastyczną. O tej porze nie przechodził tędy zupełnie nikt. Wszyscy siedzieli w klasach albo pomagali przy organizacji dni otwartych.
— Dlaczego mnie tu przyniosłeś? — Skrzyżowała ramiona na piersi. — Nie oddam ci torby.
— Żeby zagrać dla [Reader]-chin, potrzeba mi czegoś słodkiego. — Przechylił głowę jakby wygłaszał najbardziej oczywistą prawdę na świecie.
Dziewczyna nie drgnęła nawet o milimetr, gdy przybliżył swoją twarz. Nachylił się delikatnie, przez cały czas patrząc jej w oczy. W lawendowych tęczówkach zalśniła przebiegłość. Uśmiechnął się. Zupełnie jak na widok ulubionego batonika. Na ustach poczuła leciutkie muśnięcie warg. Było to zaledwie cmoknięcie, ale wlało w nią przyjemne ciepło. Zapewne to mieli na myśli ludzie, mówiąc o motylkach w brzuchu. Rozmarzyła się. To było tak bardzo niespodziewane, ale też jednocześnie okropnie urocze.
Zanim doszła do siebie, odwrócił się i odszedł. Dopiero po minucie zorientowała się, że torba zniknęła.
— Atsushi! Wracaj tu, złodzieju! — Pobiegła za nim, wyplątując się z wielkiej bluzy.
Zdecydowanie był złodziejem. Nawet potrójnym. Skradł jej słodycze, pierwszy pocałunek i serce...
8 notes · View notes
mikethehellman · 5 years
Text
10:11
Przyniosłem dzisiaj ciasto. Skromny poczęstunek w ramach podziękowań za to, że uczą mnie fachu, są cierpliwi, dają mi możliwości rozwoju.
Oddziałowa: Masz to pokrojone?
Ja: Jeszcze nie, zaraz pokroję.
Sięgam po talerz. Dzyń dzyń dzyń.
Ja: Wybaczcie, jadę.
Oddziałowa: Dobra, pokroimy i wystawimy.
Przez korytarz przeleciał Zdzichu. Znam go ze straży, człowiek orkiestra, potrafi wszystko i wszystko to robi. Straż pożarna jest służbą mundurową, podlega pod Ministerstwo Spraw Wewnętrznych. To czuć kiedy jest sie na jednostce, albo dyżuruje się ze strażakiem, który jest też ratownikiem medycznym.
"To będzie K1" myślę na widok Zdzicha pędzącego po schodach.
Nie myliłem się.
Ahh... Dźwięk syren. Wezwanie "Nieprzytomny, oddycha". To, że oddycha teraz, nie oznacza, że będzie oddychał za minutę. Kolejny mistrz kierownicy za kółkiem. Karetka mieści się między dwoma pojazdami, szybko odbija w prawo, pokonuje długą prostą i między osobówką a dostawczakiem wlatuje w lewoskręt.
Adres znaleźliśmy bez problemu.
Drzwi od klatki otwarte - super. Wchodzimy do środka. Mieszkanie na pierwszym piętrze, ciasne, zadbane. Drzwi otwiera zapłakana kobieta.
Ja: Dzień dobry. Gdzie?
Kobieta: na wprost i w lewo.
Przechodzę przedpokojem, wchodzę do salonu.
Starzec: Tutaj!
Z salonu jest jeszcze jedno przejście do klaustrofobicznego pokoiku.
Wchodzę do środka ze Zdzichem. Oprócz nas jest tam jeszcze dwóch starszych mężczyzn. Jeden stoi z wiatrakiem nad drugim, który leży na łóżku.
Pacjent w agonii. Porusza szczęką jak ryba, którą wyjęto z wody, nie potrafi złapać oddechu.
Starzec: Proszę Antoni, nie umieraj, proszę.
Zdzichu: Dobra, proszę się odsunąć, my się już nim zajmiemy.
Starzec zalewa się łzami. Nasz pacjent musi mu być bliski. Zapewne mieszkali po sąsiedzku od początków rozwoju tego miasta, przyjaźnili się, a może nawet razem pracowali.
Zdzichu: nie czuję tętna na obwodzie... Chyba się zatrzymał, na szyi też nic.
Zdzich rzuca okiem na pokoik.
Zdzichu: Tu nie da rady, targamy go.
Karol - drugi najmłodszy w zespole - wskoczył na łóżko, żeby stabilizować głowę, ja ze Zdzichem wzięliśmy klatkę i biodra, a doktor nogi.
Wytaszczyliśmy pacjenta do salonu i położyliśmy na ziemi.
Zdzichu ponownie sprawdza tętnice.
Zdzichu: WoW! Wrócił!
Ale to dopiero początek pracy, jeżeli nie ustabilizujemy pacjenta, to za kilka minut i tak zatrzyma się z powrotem.
Wdrożyliśmy tlenoterapię, oddech wspomagany przez zastosowanie zestawu maska+ambu, do tego podpięta butla z tlenem. Standardowo EKG, 12 odprowadzeń. Pacjent miał założone wkłucie przez zespół, który był u niego dwa dni wcześniej. Pomimo tego postanowiliśmy założyć kolejne, żeby podłączyć dwie kroplówki na raz. Parametry nieoznaczalne. Nic dziwnego skoro krążenie było scentralizowane (w sytuacjach niedotlenienia zanika krążenie obwodowe, za to zwiększa się ilość krwi krążąca między mózgiem, a płucami)
Ja: O wieszak panią poproszę.
Kobieta: Wieszak?
Ja: Tak, taki na ubrania.
Kobieta: Dobrze ja przyniosę.
W międzyczasie szykuję sobie "kapankę". Dostaję wieszak, idealnie... teraz tylko bandaż "i cyk", kroplówka wisi sobie na lampie, a ja mam wolne ręce.
Ja: No to jeszcze karty informacyjne z potowia i ze szpitala poproszę.
Kolejny pacjent, który "żyje na kredyt". Kilka poważnych chorób, wszystkie zaawansowane. W tym POChP i niewydolność lewokomorowa. Zasugerowałem podanie Corhydrone i Dexaven'u.
Kiedy przeglądam karty, żona pacjenta podchodzi do niego z małym flakonikiem, kropi go wodą święconą, a następnie kropi też nas.
Ja: Proszę się pomodlić.
Nie wierzę w Boga, ale wiem, że bezczynność jest najgorsza.
Sprawdzam obwód. Pod palcem ledwo wyczuwam jedynie pojedyncze tętnienia. Pacjent ledwo daje radę. Kiedy zabieram się do ponownego przeglądania papierów, unosi się prawa ręka pacjenta. Szybko chwytam ją, żeby nie zerwał wkłucia.
W tym momencie dociera wnuczka. Również zapłakana pyta co się dzieje i czy może potrzymać dziadka za rękę. Informujemy ją o stanie pacjenta. Siada i chwyta dłoń staruszka.
Wnuczka: No i co my bez Ciebie zrobimy dziadku?
Stan ciągle się poprawia, możemy określić saturację, jest coraz wyższa. Po około 45 minutach od przyjazdu pacjent jest na tyle stabilny, że można go transportować. Nadal jest w stanie ciężkim, ale nie pogarsza się.
Zdzichu poleciał szykować nosze oraz płachtę do przenoszenia, przyprowadził ze sobą młodego silnego faceta, żeby pomógł przy dźwiganiu.
Zdzichu: Na trzy. Raz, dwa, trzy.
Unieśliśmy biedaka. Na chwilę musieliśmy przerwać wspomaganie oddechu. Szybki transport na dół i na nosze. Poleciałem zabrać sprzęt. Pod blokiem zebrał się tłum gapiów. Kolejna sensacja, pogotowie kogoś zabiera. Nie mam nic do dorosłych, którzy z ludzkiej ciekawości, a czasem z przejęcia, sprawdzają co się dzieje. Często jednak stoją z dziećmi, nagrywają, lub fotografują całe zajście, a następnie publikują. Nie jest to mile widziane.
Zapakowaliśmy się do karetki i ruszyliśmy na sygnałach. Próbuję się zaprzeć nogami, ale przeszkadza mi plecak.
Ja: Przejmij na chwilę.
Karol bierze ambu. Wszystko dzieje się w ruchu, jedziemy rozpędzonym ambulansem, na każdym zakręcie, przy każdym wyprzedzaniu, rzuca nami jak workami ziemniaków. W końcu stoję w kącie, nogami zaparty o nosze i fotel, zgięty w pół, jedną ręką trzymając szczękę pacjenta i maskę twarzową, a drugą pompując powietrze w płuca staruszka.
Ja: Jak tam saturacja?
Karol: Rośnie.
(saturacja spadła podczas transportu do karetki)
Nagle wybucham śmiechem.
Ja: Jest za co kochać tą robotę.
Karol: Taa.
Mówi to bez przekonania, z nieobecnym wzrokiem. Nie dziwię się, to już siedemnasta godzina dyżuru, a noc nie była lekka.
Zajechaliśmy pod szpital. Od razu wlecieliśmy do sali reanimacyjnej. Robi się drobne zamieszanie, przepinanie aparatury, przekładanie pacjenta itd. Ja w międzyczasie wspomagam oddech i obserwuję czy zachodzą zmiany. Poruszył oczami, chyba zakontaktował, patrzy na mnie i widzę, że rozumie co się dzieje. Zdejmuję mu maskę z twarzy.
Ja: Jest pan w szpitalu, nie mógł pan złapać oddechu.
Zaczyna się rozglądać, skupiam jego wzrok na sobie.
Ja: Jak pan ma na imię?
Pacjent: Antoni.
Wtedy to wszystko uderzyło mnie jak obuch. Przyjeżdżam na miejsce zgłoszenia, widzę staruszka w stanie agonalnym, któremu zostało kilka minut życia. Gdybyśmy byli kilka minut później, to nie byłoby czego ratować. A kiedy oddaję go pod opiekę szpitala, jest w stanie mi się przedstawić. Poczułem satysfakcję. Ale nie było czasu na świętowanie. Trzeba było jechać dalej. Kilka godzin później oddając innego pacjenta szpitalowi spotkaliśmy żonę i wnuczkę staruszka z 10:11.
Żona: Dziękuję, że nas ratujecie.
Ja: Robimy co się da. Zdrowia życzę.
Udany wyjazd z podziękowaniem na końcu. Najlepsze co może się przytrafić.
1 note · View note
goneseriespl · 5 years
Text
1. Słodkie spotkanie
"Pierwszym superbohaterem nie był Superman!" Malik Tenerife powiedział do Shade Darby.
"Był to Gilgamesz. Jakieś cztery tysiące lat temu. Super silny, niesamowicie mądry, niepowstrzymany w bitwie". Uniósł palec, wskazując przy każdym użytym przymiotniku. "Pierwsze imię to Gil, a drugie Gamesz?" "To bardzo urocze, Shade. Jestem pewny, że tak żartowano już cztery tysiące lat temu. Gilgamesz, kochanie: pierwszy superbohater". "A co z Jahwe?" "Myślę, że bogowie nie zaliczają się do superbohaterów". Powiedział Malik. "Hmm. Zaliczają się, jeśli nie są prawdziwymi bogami". Shade sprzeciwiła się. "Mam na myśli, Wonder Woman jest Amazonką, Thor jest jednym z bogów Asgardu, a Storm z X-Men'ów nie była jakimś Afrykańskim bóstwem?" Malik usiadł i potrząsnął głową. "Wiesz, trochę nienawidzę, kiedy to robisz." "Robię co?" Jej niewinny wyraz twarzy był nieprzekonujący, ale to nie było w jej intencji. "Kiedy udajesz, że czegoś nie wiesz, a potem mnie powalasz na kolana." Jak na chłopca, który podobno tego nienawidził, uśmiechał się dosyć szeroko. Shade roześmiała się z zachwytem, co rzadko robiła. "Ale to takie zabawne." Jego twarz jest poważna, a on pochyla się nad małym stolikiem. "Naprawdę zamierzasz to zrobić, Shade? Wiesz, że to przestępstwo, prawda? A przestępstwo federalne? Gorzej, mówimy tu o przestępstwie narodowym."
Shade wzruszyła ramionami. Byli w Starbucks'ie na Dempster Street w Evanston, w stanie Illinois. Było tłoczno przez poranny tłum — dzieciaki z college'u, mamusie w kitkach, dwie kobiety we fluorescencyjnych kamizelkach robotników drogowych; licealiści, tacy jak Shade, studenci tacy jak Malik; wszyscy oddychali parą i obserwowali swoje wilgotne buty, popijając napój kofeinowy.
Było na tyle głośno, że mogli swobodnie rozmawiać, nie martwiąc się, że ktoś podsłuchuje, ale Shade żałowała, że nie użył słowa "zbrodnia", ponieważ było dokładnie tym słowem, które ludzie mieli tendencje podsłuchiwać. Popijali drinki — latte grande dla Malika, tall americano dla Shade — sprawdzili godzinie i wyszli. Malik był wysokim, gibkim, czarnym chłopcem, siedemnastolatkiem, z loczkami na głowie, które miały tendencję do wpadania w oczy, ich ujmujący efekt był całkiem dobrze widoczny. Te czasem podkrążone oczy, były stale wpół otwarte, jakby chciały ukryć przenikliwą inteligencję za nimi. Jego łagodny wyraz twarzy był łagodnym sceptycyzmem, jakby nie chciał ci uwierzyć, ale zachowałby otwarty umysł. Shade była siedemnastoletnią, białą dziewczyną, której wygląda, jakby była skłonna do przeklinania, palenia zioła i z reguły wpadania w kłopoty. Tylko dwie z tych rzeczy były prawdziwe. Miała brązowe oczy, które przechodziły od rozbawionego i czułego do chłodnego i niepokojącego — efekty, które wprowadziła całkiem świadomie. Była wysoka. Miała pięć stóp i osiem cali i miała ułożenie kości, które powodowało, że ludzie mówiliby "Hej, powinnaś zostać modelką", ale przez pokaźną bliznę, która biegła tuż pod jej szczęką po prawej stronie i za uchem, rozwiewała wątpliwości. Gdyby kiedykolwiek istniała rola filmowa pirackiej siostrzenicy Czarnobrodego, Shade byłaby idealną kandydatką. Shade bez wysiłku była charyzmatyczna, z nutą czegoś królewskiego. Ale, pomimo uroku i kości policzkowych, nie była popularna w szkole. Była za bardzo molem książkowym, za bardzo wyedukowana, za bardzo niecierpliwa, za bardzo gotowa, by dać ludziom do zrozumienia, że jest mądrzejsza niż oni. Poza tym w Shade było coś zbyt dojrzałego, poważnego, mrocznego; może nawet niebezpiecznego. Malik wiedział skąd to poczucie zagrożenia: Shade miała obsesję. Zachowywała się jak uzależniona od gier online, ale jej obsesja polegała na prawdziwym wydarzeniu ze strachem, śmiercią i poczuciem winy. I to nie była gra.
Na ulicy nie było chłodno, nie było prawdziwego chicagowskiego zimna — ono dopiero nadchodziło. Było wystarczająco zimno, żeby zamienić wydech w parę i uaktywnić nosy. Mała część biznesowa Dempster — Starbucks, pizzeria, optometrysta, targ z owocami morza i czcigodna kawiarnia Blind Faith cafe — znajdowała się w zachodniej części Hinman Avenue. Hinman — tam, gdzie mieszkała Shade — było ulicą zadbanych, wiktoriańskich domów z dużymi, frontowymi, nieogrodzonymi trawnikami. Drzewa — dojrzałe wiązy i dęby — zrzuciły już wiele złotych, z zielonymi akcentami liści na trawniki, chodniki, ulicę, a na przednich szybach zaparkowanych samochodach tynki ze sztuką natury. Shade i Malik szli razem do Hinman, gdzie znajdował się przystanek autobusowy. Wokół krążyła szóstka dzieci. "Więc do zobaczenia Shade". Powiedział Malik. W sposobie, w jakim to powiedział, było napięcie, zmartwienie.
Shade wyczuła to i powiedziała "Przestań się o mnie martwić, Malik. Mogę sama o siebie zadbać." Zaśmiał się. Miał niezwykły śmiech, który brzmiał jak dźwięk, który wydała głodna foka. Shade zawsze to w nim lubiła: śmiech idioty spowodowany przez mądrą osobę. Także uśmiech. A także dotyk jego ramion, klatki piersiowej i warg... ale to wszystko jest już przeszłością. To się skoczyło, ale przyjaźń pozostała. "To prawdopodobnie nie zadziała". Powiedział Malik. "Jesteś przeciwko mnie?" zapytała łobuzersko Shade. "Nigdy". Uśmiech. I coś w rodzaju salutu, pięści nad sercem, jak coś, co prawdopodobnie widział w Grze o Tron. Ale działało. Niezależnie od tego, co Malik robił, na ogół działało. "Zamierzam to zrobić, Malik. Muszę to zrobić". Malik westchnął. "Tak, wiem, Shade. To się nazywa obsesja". "Myślałam, że to nazwa perfum" zażartowała, nie spodziewając się śmiechu i bardzo poważnego spojrzenia Malika. "Wiesz, że zawsze możesz do mnie zadzwonić, prawda?" Shade uniosła swój kubek, by dotknął jego — mieli kartonowy toast. "Nie powinieneś uderzać do licealistek" - powiedziała. "Jaki mam wybór? Dziewczęta z północnego zachodu nie są na tyle głupie, by kupić moje bzdury". Powiedział i zaczął się cofać od niej w kierunku zachodnio-północnego kampusu, zaledwie kilka przecznic na północ. "W każdym razie w przyszłym roku będziesz studentką". Był od niej sześć miesięcy starszy. Zawsze rok naprzód. "Czy Sandman nie był w zasadzie bogiem?" zawołała za nim Shade. "Idę teraz na zajęcia". Powiedział Malik i zakrył uszy. "Nie słyszę cię. Lalalalala". Ale Shade skupiła się na nowym dziecku na przystanku autobusowym. Uznała, że to Latynos. Wysoki, 6'2, całkiem przystojny chłopak. Zaraz. Nie. Może wcale nie jest chłopcem. Ciekawe.
On lub może ona wyglądała na zdenerwowaną, nowe dziecko. Jego ciemne oczy były ostrożne i czujne. Składały się z małej ilości kredki do brwi i delikatnego dotyku tuszu do rzęs. Pozostali na przystanku byli grupą pierwszoklasistów, którzy wyglądali, jakby nadal powinni być w gimnazjum; czarny dzieciak o imieniu Charles lub Chuck czy jakoś tak — nie mogła sobie przypomnieć — kto jeszcze nie był widziany bez słuchawek dousznych; i dwóch masywnych, muskularnych członków drużyny piłkarskiej, jeden biały, drugi czarny, bez decydującego koloru szyi. "Szykują się kłopoty" Shade mruknęła pod nosem.  Oboje z muskularnej dwójki przyglądali się nowemu dziecku ze znudzoną i drapieżną miną.
Nikt nie odezwał się do Shade, kiedy ustawiła się na chodniku, by podglądać. Popijała kawę i czekała, obserwując chłopaków, zauważając ich szturchania łokciem i porozumiewawcze mrugania. Czuła w powietrzu przemoc i powiew testosteronu, potu i czystej, zwierzęcej agresji. Shade nie była świadoma potencjalnego problemu. Jego oczy pociemniały, nie można było dostrzec szyi. Evanston miało potencjał, ale nie było wystarczające. A ostatnio zaczęło się ono zmieniać. Jakoś walczyć. Trochę zamierać za pomocą ciemniejących żarówek. "Hej, odpowiedz nam na pytanie" powiedział biały futbolista do nowego dzieciaka. Shade zauważyła, że nowicjusz się wzdrygnął, zobaczyła, że powoli się wycofuje, ale potem odzyskuje energię i staje twarzą w twarz z autorem pytania, który był o cal niższy, ale cięższy o jakieś sto funtów mięśni. "W porządku" To był wyraźnie kobiecy głos. Shade pochyliła głowę i nasłuchiwała. "Czym jesteś?" Nastąpił ułamek sekundy, kiedy nowy pomyślał o ucieczce. Szybki rzut oka, by zaplanować ucieczkę. Lecz nie wycofał się. "Mam na imię Cruz". Powiedział. Miał długie, czarne, niezwiązane włosy, niemal sięgające do ramion, ułożone na ich jednej stronie. Shade potrząsnęła niezauważanie głową, przyglądają się i analizując. "Nie pytałem o twoje imię, pytałem czym jesteś" To od czarnoskórego zawodnika. "Bo widzisz, słyszałem, że jesteś szalony. Słyszałem, że myślisz, że jesteś dziewczyną". Shade skinęła głową. Ah, więc o to chodziło. Shade była zadowolona, że zna odpowiedź. Nigdy wcześniej nie rozmawiała z osobą trans, może powinna podjąć próbę poznania tego dzieciaka — zakładając, że przeżyje jeszcze kilka minut. Ona czy on? Shade zapamiętała, by zapytać Cruz, z czym czuje się lepiej. W międzyczasie postanowiła wstawiać zaimki kobiece do własnego wewnętrznego monologu. Nie chodzi o to, że jej wewnętrzny monolog — czy wybór zaimków — miałby znaczenie dla osoby, dla której ze wszystkich oznak, było o krok od kłopotów. Cruz polizała wargi, spojrzała na ulicę i odetchnęła z wyraźną ulgą: autobus szkolny prychał i terkotał po ulicy. "Trzydzieści sekund" - pomyślała Shade. Cruz uważała, że jest bezpieczna, ale Shade nie była tego taka pewna. "Nie sądzę, że jestem dziewczyną i nie sądzę, że jestem chłopcem. Po prostu nie wiem kim jestem" powiedziała Cruz. Było tam trochę prowokacji. Trochę odwagi. Cruz nie była mała ani słaba, ale w porównaniu z zawodnikami footbollu — była - zarówno mała, jak i słaba. "Albo masz penisa, albo go nie masz" znów białoskóry. Oczywiście filozof. Shade miała niejasne przeczucie, że może nazywać się Gary. Gary? Greg? Cos na "G". "Wydajesz się zbyt zainteresowany tym, co mam w spodniach" powiedziała Cruz. Shade drgnęła. "No to zaczynamy" powiedziała pod nosem. Autobus pojawił się, jego koła zakryły wodę z rynny. Czarnoskóry (Shade wierzyła, że jego imię to Griffin.. lub też myliła imiona na "G") wepchnął Cruz w bok poruszającego się pojazdu. Cruz straciła równowagę. Zatoczyła się do przodu i zbyt późno podniosła ręce, by całkowicie załagodzić uderzenie twarzy w pomalowane na żółto aluminium. Na nim, było widać uderzenie kości. Toczący się autobus wywrócił nogi Cruz i ta upadła w rynsztoku. Autobus się zatrzymał, drzwi otworzyły się i kierowca powiedział "Ludzie, ruszamy". Chłopiec ze s��uchawkami i dwójka przestraszonych pierwszaków, a także dwóch zbirów — wszyscy siedzący już w pojeździe.
"Mamy tu ranną" powiedziała Shade do kierowcy.
"Powiedz jej, żeby wsiadła do autobusu, może pójść do pielęgniarki, kiedy dotrzemy do szkoły". "Nie sadzę, aby dała radę to zrobić" powiedziała Shade. Cruz usiadła na krawężniku. Krew leciała jej z nosa, a łzy przecinały czerwone strużki, makabryczny widok. Nie myśl o twarzy pokrytej krwią. Nie przywołuj wspomnień. Shade podjęła szybką, instynktowną decyzję. "Ruszaj, robię sobie wolne" powiedziała kierowcy. Autobus odjechał, ciągnąc za sobą parę i opary. "Cześć" odezwała się Shade. "Chcesz, żebym zadzwoniła po pogotowie?" Cruz potrząsneła głową. Jej oddech przypominał sapanie, które groziło zmianą w szloch. "Chodź ze mną. Dam ci apteczkę". Cruz wstała i przeszła większość drogi, zanim krzyknęła z bólu, dotykając lewej kostki. "Dam sobie radę" powiedziała Cruz. "Nie pierwsza taka sytuacja". Shade roześmiała się bezgłośnie. "Tak, wyglądasz dobrze. Daj spokój! Przerzuć mi rękę za ramiona. Jestem silniejsza, niż wyglądam". Po raz pierwszy nawiązały kontakt wzrokowy. Cruz — zalana łzami, wściekła, zraniona. Wyraziste, brązowe oczy i bardziej osobliwe spojrzenie na Shade. "Mieszkam tu przy bloku. Nie możesz chodzić i masz krew na twarzy. Więc albo pozwól mi zadzwonić po pogotowie, albo chodź ze mną".
Wszystko to zostało wypowiedziane przyjaźnie, łagodnie, ale wiele z tego, co powiedziała Shade brzmiało jak polecenie, jakby mówiła do małego dziecka lub psa. Brak pewności siebie nigdy nie był u niej problemem. Prawie potknęli się i upadli kilka razy — Cruz musiała mocno oprzeć się na Shade — ale w końcu ruszyli drogą na lewo na ścieżkę prowadzący przez bramę, przez zarośniętą wić roślinną i zwiędłych krzaków hortensji, do tylnych drzwi Shade. Weszły przez kuchnię tak jak w większości domów w tym sąsiedztwie: granitowe blaty, sześciopalnikowa kuchenka jak w luksusowej restauracji i podwójna lodówka Sub-Zero. Shade przyniosła torebkę i napełniła ją lodem i podała Cruz. "Chodź". Ruszyli na górę. Cruz trzymała się rzeźbionej, drewnianej balustrady, podskakując na schodkach, a Shade była tuż za nią gotowa by ją złapać, gdyby spadła do tyłu. Pokój Shade był na drugim piętrze. Ściany były radośnie żółte, a szara, marmurowa łazienka widoczna przez wąskie drzwi. Było łóżko typu queen zwieńczone białą kołdrą. Biurko stało przy ścianie. Mansardowe okno kształtowało wyściełane siedzisko. I były książki. Książki w schludnych półkach po obu stronach biurka, między lukarnami, w południowo-zachodnim kącie, ułożone wokół siedzenia przy oknie, ułożone na wygodnym krześle i stoliku nocnym Shade. Shade zmiotła stos książek z fotela i Cruz usiadła. Shade weszła do łazienki i wróciła z butelką alkoholu, chusteczek, żółtej tubki Neosporin, pudełkiem bandaży i szklanką wody. "Połóż nogę na rogu łóżka" poleciła Shade. Cruz to zrobiła i Shade położyła torbę z lodem na skręconej kostce. "Weź je. Ibuprofen. Zniesie opuchliznę i stępi ból". "Jesteś zbyt miła" powiedziała Cruz. "Nawet mnie nie znasz". "Mmmm, tak, to jest to, o co wszyscy o mnie mówią" powiedziała Shade z wesołym, świadomym uśmiechem. "Że jestem zbyt miła".
Cruz ostrożnie otarła krew, używając telefonu jako lustra. Potem nagle się jej przypomniało i wyciągnęła z tylnej kieszeni mały, fioletowy notatnik Moleskine. Po jednym kancie spływała woda z krawężnika, ale poza tym nie była uszkodzona. Cruz wsunęła ją do suchej kieszeni kurtki z westchnieniem ulgi, kiedy Shade przyniosła kosz na śmieci dla zakrwawionych chusteczek.
"Shade Darby, tak przy okazji" "Super imię" "Ma związek z momentem mojego poczęcia. Zgaduje, że byłytam drzewa. To nie ten rodzaj rzeczy, o który dużo pytam, jeśli rozumiesz, co mam na myśli. A ty jesteś Cruz". Cruz skinęła głową. "Jeśli się zastanawiasz to tak, mam penisa". To zaowocowało nagłym, pojedynczym szczeknięciem śmiechu u Shade, co z kolei wywołało niepokojący czerwono-biały uśmiech u Cruz. "Czy to stała forma?" zapytała Shade. Cruz wzruszyła ramionami. "Nie mam zwięzłej odpowiedzi". "Nie szkodzi. Powiem ci, jak się znudzę" Opadła na łóżko. "No dobrze. Więc... wiesz, że to wszystko jest spektrum, prawda? Chodzi mi o to, że są ludzie — większość ludzi — którzy urodzili się albo kobietą, albo mężczyzną i im z tym dobrze. Ale niektórzy rodzą się z pewnym ciałem, ale zupełnie innym umysłem, wiesz? Wiedzą od małego, że są w złym ciele. Ja jestem... żadnym. Albo oboma. Cokolwiek." "Jesteś e) wszystkimi z powyższych. Jesteś opcją wielokrotnego wybory na teście zamkniętym". To przyniosło kolejny krwawy uśmiech od Cruz. "Mogę użyć tego tekstu?" "Rozumiem spektrum, a nawet dostrzegam, że seksualność i płeć to dwie różne rzeczy" powiedziała Shade siadając. "W końcu to nie jest Alabama. Albo nigdy nie była. Nasz seks nie kończy się na Adamie i Ewie". "Jesteś.. nadzwyczajna" powiedziała Cruz. "Mmmm" odpowiedziała Shade. "Głównie lubię chłopców" powiedziała Cruz, wzruszają ramionami. "Jeśli to coś wyjaśnia". "Ja też" rzekła Shade. Potem lekko sceptycznie dodała: "Teoretycznie. W rzeczywistości — nie zawsze". Cruz spojrzała na nią kontem oka. "Widziałam cię z tym chłopcem — wysokim, śniadym i szalenie przystojnym?" "Malik?" Shade na chwilę znieruchomiała. Nie była przyzwyczajona do ludzi tak uważnych, jak ona. "Podobasz mu się" "Podobałam się, czas przeszły. Jesteśmy teraz tylko przyjaciółmi". Cruz powoli potrząsnęła głową na boki. "Obejrzał się za tobą trzy razy". "Więc jesteś prostą dziewczyną uwięzioną w ciele geja? Wytłumacz mi to". Shade celowo powróciła do rozmowy o Cruz. Była rozbawiona i zadowolona, widząc, że Cruz dokładnie wie, co robi. "Inteligentna" - pomyślała Shade. Zbyt mądra? Wystarczająco sprytna? "Jestem e), wszystkie odpowiedzi z powyższych, uwięziona w quizie na prawda czy fałsz" powiedziała Cruz. "Możesz mnie cytować". "Zaimki?" Cruz wzruszyła ramionami. "Bardziej "ona" niż "on". Nie robię się niemiła, jeśli o to chodzi, ale jeśli możesz..." Teraz przyszła kolej Cruz na zmianę tematu. "Dużo czytasz". "Tak, ale robię to, aby być bardziej popularną". Zdanie zostało wypowiedziane stanowczo, a Shade widziała, że Cruz była przez chwilę zagubiona. Nie była pewna czy to prawda, zanim zdała sobie sprawę, że to żart. Przetwarzanie informacji zajęło jej sekundę, może sekundę i pół — co zauważyła Shade. Tamta była wolniejsza niż Shade, wolniejsza niż Malik, ale wcale nie głupia. Po prostu sprytna wolniej. "Zadzwonię, że jesteśmy chore" powiedziała Shade i przycisnęła kciuk do telefonu. "Nie sądzę, że możesz tak zrobić". "Daj spokój". Shade wykręciła numer, zaczekała i powiedziała: "Witam, tutaj Shade Darby senior. Czuję się trochę nieswojo i dzwonię też w sprawie..." zakryła telefon i zapytała: "Jak brzmi twoje pełne imię?" "Hugo Cruz Martinez Rojas." "Hugo Rojas. Tak, jest ranna. Dwójka gwiazd ze szkolnej drużyny footballowej stargali ją. Tak. Nie. Uh-huh." Shade odłożyła słuchawkę. "Widzisz? Bez problemów". Szkoła zajmuje się incydentem ze swastykami. Nie chcą więcej złej reklamy". "Incydent ze swastyką?" "Farba na tymczasowej ścianie budynku, którego używają do zajęć muzycznych. Swastyka i teksty nienawiści. Polowa z nich jest z bykiem. Podwójne "g", nie jedno. Jedno "g" i to państwo w Afryce. Smutne czasy, kiedy ktoś to robi. Jeszcze smutniej, kiedy nie umieją tego nawet przeliterować." Cruz usunęła większość krwi z twarzy i szyi, ale Shade podeszła do niej, wzięła chusteczkę i pochyliła się, by wytrzeć, lecącą z kącika jej ust krew. Gest zawstydził Cruz, która znów zwróciła uwagę na półkę obok. "Weronika Rossi. Andrew Smith. Lindsay Cummings. Dashner. Marie Lu. Daniel Kraus." Czytała nazwiska autorów od góry. "A Dostojewski? Faulkner? Gertrude Stein? David Foster Wallace? Virginia Woolf?" "Mam eklektyczny gust" powiedziała Shade. Czekała, co powie Cruz o reszcie kolekcji. "Wiedza o Anomali Perdido Beach". Cruz zmarszczyła brwi. "Moce i możliwości: Znaczenie Anomali Perdido Beach. To brzmi dramatycznie. Fizyka plaży Perdido Beach. Dla mnie to za bardzo matematyczne. Nasza historia: przetrwanie ETAPu. Czytałam to — jak chyba wszyscy. Jednak film mi się nie podobał — najwyraźniej go złagodzili". "Mmmm". "Jesteś bardzo zaangażowana w sprawę Perdido Beach". Shade skineła głową. "Niektórzy nazwaliby to obsesją". Niektórzy. Jak Malik. "I lubisz naukę". "Mój ojciec jest profesorem w Northwestern, szefem działu astrofizyki. To jest rodzinne". "A twoja mama?" "Nie żyje" Shade przeklęła w duchu. Cztery lata wypowiadania tych słów, a ona nadal nie mogła ich wypowiedzieć bez załamania głosu. "Przykro mi" powiedziała Cruz, marszcząc brwi. "Dziękuję" odpowiedziała spokojnie Shade. Miała możliwość umieszczenia dużej, gigantycznej kropki na końcu tematów, o których nie chciała rozmawiać. Cruz zrozumiała. "Mój ojciec jest hydraulikiem" powiedziała. "Kiedyś mieszkaliśmy w Skokie, ale miałam problemy w szkole. To była szkoła katolicka i myślę, że wolą jak ich uczniowie ją mężczyznami lub kobietami, ale nie oboma na raz ani wielokrotnym wyborem. Nosiłam chłopięcy mundurek i kiedy zmieniłam go na spódniczkę nie spodobało im się to" "Nie?" "Była trochę za krótka" przyznała Cruz. "Ale w moim rozmiarze nie robią wielu spódnic w kratę".
"Co robisz, kiedy nie powstrzymujesz przemocy na przestankach autobusowych?" Cruz parsknęła i szeroko się uśmiechnęła jak coś w rodzaju całkowitego pzeciwieństwa Malika. "Pytasz, kim chcę być, jak dorosnę? To moja tajemnica. Doszłam do punktu, w którym ledwie mogę zajmować się moimi spawani płciowymi, ale pisanie... to znaczy mówisz ludziom, że chcesz pisać, a oni przewracają oczami". "Napewno odwrócę wzrok, kiedy będę przewracać oczami" obiecała Shade. "Tak, chcę być, jak Veronica Roth, kiedy dorosnę. Wiesz, że ona jest stąd prawda?" "O czym piszesz?" Cruz wzruszyła ramionami. "Nie wiem. To chyba tylko taka terapia, wiesz? Pracowanie nad swoimi problemami używając fikcyjnych postaci." "Czy to wszystko, o czym piszą pisarze to nie fikcja?" Cruz zaśmiała się krótko. Shade z pochyloną głową skinęła nią, uważnie przyglądając się Cruz. "Jesteś...interesująca". Potem rozmawiały o książkach, jadły frytki i salsę popijając sokiem pomarańczowym. Oglądały trochę telewizji. Shade ją testowała albo chociaż studiowała. Cruz naprawdę jest interesująca i... przydatna? Dzień mijał, a obrzęk kostki Cruz pogorszył się i był prawie dwukrotnie większy od normalnych wymiarów kostki, ale potem opuchlizna zaczęła powoli schodzić jak z balonika. Ból ustąpił dzięki Ibuprofenowi, lodzie i sile młodości. Shade cały czas się zastanawiała. Polubiła tę dziwną dziewczynę, podpunkt e w świecie prawda-fałsz, osobę, która próbowała nosić spódnicę w szkole chrześcijańskiej, tę mądrą, ale nie do końca, zabawną, samowystarczalną, pozornie bezcelową istotę, która chciała zostać pisarzem. "Osobę!" Shade zbeształa się. Nie stwór — osoba. Zdawała sobie sprawę, że ma tendencje do analizowania ludzi z zaciekłością i emocjonalnym dystansem naukowca, liczącego baterie w szkiełku. Wina DNA. Shade potrzebowała oparcia, wsparcia i pomocy. Wiedziała o tym. A jej jedynym dotychczas wyborem mógł być Malik, który stawiał opór, zwlekał i na ogół próbował wchodzić jej w drogę. Malik był chronicznym ratownikiem, jednym z tych chłopców — właściwie młodych mężczyzn — którzy uważali, że ich obowiązkiem w życiu jest przebywanie między tyranem a jego ofiarą i każdym głupcem i ich losem. Gdyby był na przystanku autobusowym, wpadłby między dwóch piłkarzy i by się pobili. I to byłaby jego krew, którą by wycierała i robiła mu woreczki z lodem. On, tu, w jej sypialni... "To nie jest pomocne, Shade" Przyciągnęło ich do siebie od samego początku, cztery lata temu, kiedy powróciła do życia z tatą po katastrofalnej sytuacji na plaży w Perdido Beach. Na początku byli przyjaciółmi. On odwiedzał ją w szpitalu po drugiej operacji, tej, która naprawiła nerwy po prawej stronie — nie miała czucia w okolicach policzka. W późniejszych latach stali się sobie bliżsi.
Rozstanie było decyzją Shade, nie Malika. Ona chciał więcej: większego zaangażowania, większej otwartości. Ale Shade lubiła sekrety. Lubiła swoją prywatność i kontrolę nad swoim życiem. Swoją obsesję. Teraz Shade doszła do wniosku: czas wyciągnąć szpunt z granatu, odpalić detonator lub coś w tym stylu. Szczęście sprzyja śmiałym, to wszystko. "Właściwie to mój ojciec pracuje dla rządu" rzekła Shade. "Jak dla NASA?" "Mmmm, niezupełnie. Jak ci idzie dochowywanie tajemnic, Cruz?" Cruz pomachała leniwie dłonią w dół ciała. "Jestem dzieckiem z płynną płciowością, które dorastało jako maczo. Potrafię dochować tajemnicy." "Ta" Shade pokiwała głową i przechyliła ją, ostrożnie rozważając, zachowując łagodny wyraz twarzy, by ukryć oziębłość w jej oczach. Ona jest mi to winna. Uratowałam ją. Nie ma żadnych przyjaciół. Ona to zrobi. "Mój tata, um, zajmuje się tym, co nazywają, AOK — Anomalny Obiekt Kosmiczny. Kolejny raz. Dokładniej siódmy. Od AOK-dwa do AOK-osiem. Cruz uniosła brwi. "A co się stało z AOK-jeden?" "Och, AOK-jeden wylądowało na Ziemii lata temu. Sądzą, że cała ósemka pochodzi z tego samego źródła, planetoidy lub asteroidy, która wybuchła i wyrzuciła te kawałki w naszą stronę. Jeden z fragmentów - AOK-jeden - zdołał wpaść w pole grawitacyjne Jowisza i wyprzedził resztę. O jakieś dziewiętnaście lat. Pozostałe fragmenty miały dłuższą trasę, ale mają dotrzeć do Ziemi w ciągu najbliższych tygodni. Shade zauważyła, że Cruz nie załapała, nie domyśliła się i to było trochę rozczarowujące. Ale zamigotała i zmarszczyła brwi i Cruz nawiązała z nią kontakt wzrokowy i zapytała "Dziewiętnaście lat temu? To nie było..." Shade powoli pokiwała głową. "Mmmm. Dziewiętnaście lat temu AOK-jeden wszedł na orbitę Ziemie i uderzył w elektrownię jądrową na północ od Perdido Beach w Kalifornii." Cruz znieruchomiała. Jej oczy badały twarz Shade, próbując sprawdzić, czy żartuje. Ponieważ to nie był jakiś mały sekret w stylu: "Podoba mi się...". To był sekret, którego dwójka, ledwo znających się licealistów, nie powinna posiadać. Cruz przełknęła gulę w gardle. "Mówisz o obcej skale?" "Skała, która zmieniła świat" potwierdziła Shade. "Skała, która ponownie napisała prawa fizyki. Skała, która zmieniła losowych nastoletnich socjopatów w supermocnych zabójców. TA skała." "I mówisz... że nadchodzi ich więcej?"
"Według obliczeń ojca, a on jest bardzo dobry w swojej pracy. Śledzi aktywność skał. Jedna wyląduje dziś u wybrzeży Szkocji. To AOK-dwa. Kolejna, AOK-trzy, uderzy, za kilka dni." Cruz poruszyła się niespokojnie, najwyraźniej zdając sobie sprawę, że dla Shade to nie jest zwykła pogawędka. Dostarczono wiadomość. W powietrzu wisiało pytanie. "Ma wylądować w Iowa. Albo miało." powiedziała Shade. "Teraz, po pewnej aktualizacji myślę, że pojawi się w Nebrasce. Będzie tam oddział wojskowy, który go zabierze: OSBK-Sześćdzesiąt-Sześć - Oddział Specjalny Bezpieczeństwa Krajowego Sześcieciąt-Sześć. Tak, będą tam helikoptery i eskorta policji i różni naukowcy. W Nebrasce." Powietrze między nimi wydało się pulsować. "Nebraska" rzekła Cruz. Shade skinęła. "Uh-huh." Czas by wejść w to całkowicie, zaufać instynktom. "Ale prawda jest taka, że ląduje w stanie Iowa, jak pierwotnie oszacowano." "Więc, um..." "Więc... ktoś zmienił dane wejściowe" powiedziała Shade a jej głos był niski i jedwabisty. "Ktoś z dostępem do komputera mojego ojca. Mój tata jest geniuszem, ale nie ma głowy do detali, więc przykleja karteczki samoprzylepne w dole klawiatury. Wiesz, swoje hasła." Wariacja emocji na twarzy Cruz była dla Shade fascynująca. Najpierw Shade pomyślała, że źle słyszy. Potem pomyślała, że Shade się z nią drażni. I potem, zanim jeszcze zapytała, wiedziała, że Shade mówi prawdę. "Cruz nigdy nie powinna zagrać w pokera: jej twarz ujawnia wszystko" pomyślała Shade. Praktycznie widziała jak Cruz przechodzi dreszcz. Cruz rzekła "Ty". I to nie było pytanie. "Jestem dość dobra z matematyki" odpowiedziała Shade. "I Wolfram Alpha też pomaga." "Zmieniłaś obliczenia swojego ojca?" Shade pokiwała głową i przechyliła ją, pozostawiając w dziwnej pozycji. "Pytanie brzmi, dlaczego to zrobiłam, Cruz?" To był test, wyzwanie i Cruz je zaliczyła, mówiąc: "Chcesz spróbować zabrać tę skałę." "Nie" odpowiedziała. "Nie spróbuję. Uda mi się to." Po chwili dodała: "Szczególnie z twoją pomocą."
1 note · View note
ginnylfc · 2 years
Text
STOP FERMOM PRZEMYSŁOWYM!
Tumblr media Tumblr media
Podpisz nową petycję i zawalcz o Polskę wolną od ferm przemysłowych!
Czy wiesz, że przemysłowa hodowla zwierząt na fermach w Polsce jest źródłem ogromnego cierpienia zwierząt, zanieczyszczenia środowiska oraz potencjalnego zagrożenia zdrowotnego dla ludzi? Zachęcam Cię do podpisania nowej petycji, której celem jest walka z budową nowych ferm przemysłowych!
Ścisk, stres i cierpienie - oto los zwierząt na fermach przemysłowych
Jedna ferma przemysłowa może pomieścić nawet 50 tysięcy zwierząt. Żyją one w przegęszczeniu, z ranami na ciele, w małych klatkach. Często cierpią na zaburzenia zachowania, duży stres i spadek odporności. W takich warunkach często pojawiają się śmiertelne ogniska chorób zakaźnych, takich jak afrykański pomór świń.
Tumblr media
Czy potrafisz sobie wyobrazić spędzenie całego życia w ciasnej klatce, w tłoku, stresie i bólu? Taki właśnie los spotyka zwierzęta na fermach przemysłowych. Stań w ich obronie – podpisz petycję i zostań ich głosem!
Fermy przemysłowe to zagrożenie dla środowiska
Fermy mają wpływ nie tylko na swoje bezpośrednie otoczenie, ale też odgrywają dużą rolę w ociepleniu klimatu. Czy wiesz, że fermy przemysłowe i wszystko, co konieczne, by działały, powoduje łącznie niemal 20% emisji pochodzących z ludzkiej działalności?
Tumblr media
W skali lokalnej fermy są bardzo uciążliwe dla mieszkańców wsi. Nie trudno znaleźć przykłady zanieczyszczenia lokalnych wód i ziemi, za które odpowiadały fermy. Mieszkańcy mierzą się także z uciążliwym odorem i odchodami, które nie są składowane w odpowiedni sposób.
Czy wyobrażasz sobie mieszkać tuż obok miejsca, gdzie żyje kilkadziesiąt tysięcy zwierząt? Nie trudno domyślić się, jaki wpływ na okolicę ma takie zagęszczenie zwierząt. Nie pozwól, aby fermy przemysłowe dalej niszczyły lokalne środowisko polskich wsi i zatrzymaj budowę kolejnych ferm przemysłowych!
Zagrożenie dla naszego zdrowia
Ciągły hałas, odór, uciążliwe transporty z i do fermy po wiejskich drogach, świadomość cierpienia zwierząt tuż obok… To wszystko nie może być obojętne dla zdrowia i samopoczucia mieszkańców wsi. Ból głowy, łzawienie i pieczenie oczu, przewlekłe stany zapalne górnych dróg oddechowych czy astma to codzienność wielu osób mieszkających w sąsiedztwie ferm.
Nie tylko ci z nas, którzy mają nieszczęście mieszkać blisko ferm, są narażeni na ryzyko. Na fermach przemysłowych masowo wykorzystywane są antybiotyki. Stwarza to niebezpieczeństwo uodparniania się bakterii na antybiotyki i może sprawić, że choroby, które łatwo leczyliśmy antybiotykami, staną się znów śmiertelne dla ludzi.
Każdego dnia wiele mieszkańców wsi boryka się ze skutkami funkcjonowania ferm przemysłowych. Sprzeciwiają się fermom, cierpieniu zwierząt oraz degradacji środowiska. Blokując powstanie jednej fermy przemysłowej są w stanie uratować tysiące zwierząt przed życiem w cierpieniu.
Dołącz do nich w tej walce - podpisz petycję!
PODPISZ PETYCJĘ
0 notes
Text
Bez słów!
"Czy mogę jutro rano przyjechać do Pana na poranne jebanie?" - zapytałem mojego Pana drogą smsową. Po chwili przyszła odpowiedź. Jest zgoda. Zapowiedziałem więc, że będę koło 6:20. Pan miał jeden warunek. Jako że rano będzie zaspany, to jebanie ma odbywać się bez słów. Krótko mówiąc, wchodzę, jestem przedmiotem, klękam przed Panem, opierdalam swoim cwelowskim ryjem Kutasa, daje pizdy i na słowo "wypierdalaj"...wypierdalam.
Obudzony skwarem, poszedłem do łazienki przygotować dla mojego Pana pizdę. Ubrałem się, wziąłem ręcznik i żel i pojechałem do Pana. Drzwi od klatki były zamknięte więc puściłem Panu głuchego. Bzzzzzzz...domofon. Wchodzę po schodach i przypomina mi się jak kiedyś ciągnąłem Panu na tym korytarzu, a On rozmawiał przez telefon. Gdyby sąsiedzi i rozmówca wiedział co w tym czasie się działo. Heheheh. W każdym razie wszedłem na górę, drzwi były otwarte. Wszedłem. W lustrze widziałem Mojego Boga na kanapie z szeroko rozstawionymi samczymi udami. Taki widok kocham u Pana. Pan oglądał pornola waląc swojego nabrzmiałego i twardego Kutasa. Oblizałem się na myśl, że zaraz będę Go lizać.
Poszedłem do łazienki zobaczyć czy pizda gotowa, nażelowałem ją i podszedłem do Mojego Pana. Uklęknąłem przed pańskim Kutasem, wsadziłem to do pyska. Poczułem smak chyba ostatnich kropel porannego moczu. To jeszcze bardziej mnie podkręciło. Ssalem i lizałem. Wsadzałem głęboko w gardło i obciągałem kilka chwil gardłem, czyli tak, jak Mój Pan lubi. Czułem zapach samczego krocza, czułem jak Włosy Łonowe (które kocham u Mojego Pana) wchodzą mi w nozdrza. Uwielbiam to.
Pan w końcu wstał, chwilę jeszcze jebał mi gardło i jednym ruchem kazał mi oprzeć się o oparcie łóżka, co uczyniłem. Rozsunąłem nogi aby Pan miał dobry, a wręcz najlepszy dostęp do pizdy. Pan wszedł jednym ruchem w nasmarowaną wcześniej szparę.
Pan trzymał mnie za kark i dociskał do oparcia lekko mnie podduszając co też bardzo lubię. Jebał tak z kilka minut po czym postawił swoją prawą nogę na łóżku, a lewą stał na podłodze. Tak jebał mnie Mój Umiłowany Pan sapiąc i postękując. Mój wspaniały Samiec-Alfa. Mój Właściciel.
Nagle poczułem kilka szybszych i bardziej głębokich pchnięć. Widziałem co się zaraz stanie. Jeszcze kilka dobić i czuję jak od środka Pan zalewa mnie swoim Sokiem. Swojej najwyższej klasy Spermą. Ostatnie dobicie. Pan wychodzi ze mnie. Ja wstaję z łóżka, wycieram pizdę ręcznikiem. W piździe pełno Spermy. Czuję ją. Ubieram się, a w między czasie Pan wraca z łazienki cedząc "wypierdalaj". Co posłusznie uczyniłem. Bez słów.
8 notes · View notes
Text
'..minął prawie miesiąc a ja pierwszy raz zasiadam przed klawiaturę by pisać zamykam oczy i robię jeden wielki throwback pamiętam jak doskakuje do niej i wymawiam jej imię a ona bierze ostatni oddech i gaśnie w moich ramionach pamiętam dmuchanie jej do pyszczka, naciskanie na klatkę piersiową bicie jej słabego serca pamiętam panikę, szok, atak szału i skruchy pamiętam, że nie dałam nikomu do niej podejść sama zawinęłam ją w koc i zniosłam do samochodu nie pamiętam drogi przez łzy pewnie wcale jej nie widziałam ale pamiętam wyciąganie ją z bagarznika pamiętam jej opadającą głowę szorstki koc jej otwarte oczy których usilnie nie chciała zamknąć szczerze wam powiem że nic w moim życiu nigdy nie było tak ciężkie jak ona wtedy każdy krok wymagał ode mnie nadludzkiego wysiłku i myślałam że po prostu zemdleje że nie doniosę jej że zawiodę ją i pod tym względem pamiętam jak położyłam ją na stole a on poszedł kopać dziurę dostała swoją różową poszewkę jak to dziewczynka a ja usilnie przykładałam ucho do jej klatki piersiowej by sprawdzić czy na pewno odeszła z pyszczka leciała jej krew była już zimna i sztywna więc ile minęło czasu? pamiętam że zamknęłam jej oczy i ostatni raz pocałowałam ją w głowę potarmosiłam uszy a on zabrał ją żeby położyć różową poszewkę w zimnej ziemi pamiętam jak ją poprawiał żeby nie zmarzła a później zakopał kiedy zabierałam rzeczy obracałam się żeby sprawdzić czy na pewno czy ona nie wyjdzie zaraz ziemia się nie poruszy a to wszystko okaże się pomyłką sam koc w drodze powrotnej ciążył mi jeszcze bardziej szybko się go pozbyłam stojąc przed drzwiami trzymałam rękę nad klamką i wysyłałam modły do każdego boga w którego kiedykolwiek ktoś uwierzył by usłyszeć jej szczek do dziś nosze w torebce jej ulubioną zabawkę do dziś jej smycz i obroża leżą na pufie w przedpokoju i czekają tak jak i ja czekam żeby to wszystko okazało się jedną wielką pomyłką..
Tumblr media
0 notes
iridescentrey · 7 years
Text
♫ Gwiezdne spraaawy ♫
MYŚLELIŚCIE, ŻE TO KONIEC? TO NIE KONIEC. Oto 2.5 tysiąca słów parodii, w której Ostatni Jedi spotyka się z Trudnymi Sprawami. Enjoy, my fam.
(My apologies to non-polish speaking followers, yet again. I can try to translate the previous post, but this would be absolutely impossible to translate. I has way too many elements of polish reality to properly understand.)
Gwiezdne Sprawy: Odcinek 8. “Ostatni judoka”
♫  By gwiezdne sprawy zniknęły w chuj,
niech twoje serce rusza dziś w bój!
Gwiezdne spraaawy  ♫
Konflikt stryja Stanisława i cioci Lucyny zaognia się do granic możliwości. Kuzyn Paweł, pomimo dobrych intencji, tylko pogarsza sytuację. Całymi dniami i nocami wydzwania do sfrustrowanego Huberta, który kieruje firmą stryja Stanisława. Próby zamawiania dużej pepperoni irytują Huberta, ale żarty z matki, której nigdy nie miał łamią jego serce. 20 nieodebranych połączeń od stryja Stanisława nie pomagają ukoić jego nerwów.
Beniamin, pomimo nie dającego mu spokoju złego przeczucia, kontynuuje wizyty w apartamencie stryja Stanisława. Wściekłość stryja rośnie gdy dowiaduje się, że Beniamin do tej pory nie wyciągnął od nikogo aktualnego adresu dziadka Łukasza. Stryj Stanisław rani uczucia Beniamina porównując go do jego zmarłego ojca, Henia. „Jesteś taki sam jak Henio. Przynajmniej nie słuchasz disco polo, dziecko. Przynajmniej tyle.” Beniamin głośno przełyka. Stryj Stanisław nie wie nic o jego sekretnej playliście z Gosią Andrzejewicz. Nie wie, jak bardzo “Pozwól żyć” przypomina Beniaminowi o stryju Stanisławie. Nie wie, że 20 minut temu, biorąc prysznic, podśpiewywał sobie „Oczy zielone” zamieniając „zielone” na „brązowe” i myśląc o Reni.  Beniamina ogarnia smutek. Ostatnim razem, gdy widział dziewczynę, ta podbiła mu oko. Wie, że zasłużył sobie na takie traktowanie. Mimo to wciąż ma nadzieję, że w niedalekiej przyszłości Renia da mu drugą szansę. Urażony Beniamin zaczyna mieć dosyć nieprzyjemnego traktowania ze strony stryja Stanisława. Zniesmaczony patrzy, jak stryj owinięty w złoty szlafrok Dolce Gabbana, trzyma na ręku jedną ze swoich czerwonych krewetek pretoriańskich, które zakupił kiedyś w Pernambuko. „Widzisz tę krewetkę, dziecko? Ma większe jaja niż ty.” Dla Beniamina miarka się przebrała. Otwiera usta, by coś powiedzieć, jednak zmienia zdanie gdy dostaje po głowie jednym ze złotych pantofli.
Renia wyrusza na poszukiwania Łukasza Niebochodka. Chce przekonać go, by wrócił do rodziny i pomógł ciotce Lucynie w prowadzeniu firmy konkurującej z firmą stryja Stanisława. Wraz ze swoim psem Ciupagą, wyrusza odziedziczonym po zmarłym Heniu Fiacie Cinquecento. Dziadek Łukasz, po upadku jego akademii judo, zaszył się w skromnej wsi na przedmieściach Zamościa, Aktowicach. Renia puka do drzwi dziadka Łukasza, jednak ten, jak prawdziwy Polak, każe jej „wypierdalać z jego bagna”. Renia domyśla się, że w swojej samotni, dziadek Łukasz zbyt wiele razy obejrzał „Shreka”. Dziewczyna nie zraża się jednak, i wraz z psem Ciupagą wchodzi przez otwarte okno do salonu dziadka Łukasza, rozbijając przy okazji wazon i budzik z Ikei. W domu dziadka Łukasza wiele rzeczy ją zaskakuje.  Nie spodziewała się zobaczyć około 15 papug latających po całym domu ani terrarium, w którym siedzi żaba o podejrzliwie mądrym spojrzeniu. O wiele bardziej dziwi ją jednak widok niewielkiego ołtarzyka znajdującego się pod wyciętym z Gazety Wyborczej portretem Jigoro Kano, twórcy legendarnej sztuki Judo. Na ołtarzu, Renia odkrywa kupkę starych książek dokładnie opisujących techniki walki. Niedoświadczony obserwator mógłby je pomylić z kamasutrą. „Skąd cię przywiało tak właściwie?” „Ciocia Lucyna mnie przysłała.” „Ale skąd jesteś?” „Wychowałam się na pustyni Namib, gdzie...” „Bredzisz. Już przyznaj, że jesteś z Zakroczymia Dolnego czy coś, nie wstydź się.” Dziadek Łukasz dopytuje się o Henia, który był jego bardzo dobrym znajomym. Znów zapomniał, że Henio umarł dwa lata temu.
Ciocia Lucyna jest zła na Pawła. Nie rozumie, dlaczego chłopak czuje potrzebę znęcania się nad swoim przybranym kuzynem, Hubertem. Gnębiona przez nieprzyjemną sytuację rodzinną, ciocia Lucyna podupada na zdrowiu. Paweł, zmartwiony stanem cioci Lucyny, czasowo przeprowadza się do jej mieszkania. Chłopak nie wie, że w mieszkaniu zostaje także Fineasz. Jest zaskoczony, gdy Fineasz wychodzi nagi i ociekający spod prysznica.
Renia zostaje na noc w niewielkiej przybudówce domku dziadka Łukasza. Jest wściekła, gdy o 8 rano budzi ją telefon od Beniamina. Okazuje się, że ten, w roztargnieniu usiadł na swoim telefonie i zadzwonił do dziewczyny przypadkiem. Beniamin chce zasugerować, że to przeznaczenie. Czuje jednak, że nie zostanie dobrze odebrany. Jest urażony, gdy dziewczyna rozłącza się po nazwaniu go „jebaną żmiją”. Dziadek Łukasz od dawna jest już na nogach. Dziewczyna zastaje go zapamiętale dojącego swoje krowy. Wieczorem, dziadek Łukasz wyjmuje stary album ze zdjęciam i opowiada Reni o dzieciństwie syna Henia i Lucyny, Beniamina. Pokazuje jej zdjęcia, gdzie mały Benio siedzi za kierownicą Fiata Cinquecento, bawi się z Ciupagą lub ślizga się po podłodze w skarpetkach. Podobno zamiłowanie do tego nigdy mu nie przeszło. Na jednym zdjęciu, mały Benio cały ubrudzony tuszem, próbuje napisać wykaligrafowaną laurkę dla jego mamy. Mózg Reni nie za bardzo wie, co z tym fantem zrobić. Dziadek Łukasz opowiada Reni, jak Beniamin znudzony ciągłym powtarzaniem Osotogari i Kesagatamy zbuntował się i zbił dziadka Łukasza kijem bambusowym, którego ten używał jako laski. W międzyczasie Ciupaga, który machając ogonem obiecał grzecznie zająć się jedną ze swoich zabawek, testuje pojemność swojego pyska z pomocą jednej z papug dziadka Łukasza.
Fineasz, nie wiedząc co zrobić z jego nieokreślonymi uczuciami do Pawła, wybiera się na wycieczkę do Warszawy wraz ze swoją koleżanką, Różą. Zabierają ze sobą ukochanego psa Pawła, Ósemkę. Radosny Golden Retriever wciąż przypomina Fineaszowi o jego właścicielu. Fineasz pragnie odciągnąć swoją uwagę od przemyśleń. Ma ochotę nareszcie odwiedzić kilka kasyn, jednka Róża ma inne plany. Zafascynowana jazdą konną dziewczyna wpada w wściekłość odkrywając mroczną stronę hazardowych wyścigów konnych. Ich sielanka zostaje przerwana przez telefon od zestresowanego Pawła. Podczas urlopu chorobowego ciotki Lucyny, dowodzenie nad firmą przejęła nielubiana przez niego ciotka Amelia.
Renia uczy się podstawowych technik judo pod czujnym okiem dziadka Łukasza. Niepozorna dziewczyna zbyt dobrze wykonuje pady w przód, co niepokoi dziadka Łukasza. Taki talent widział wcześniej tylko w Beniaminie, i nie skończyło się to dobrze. Dziewczyna wychodzi na wieczorny spacer. Z zamyśleń wyrywa ją dźwięk dzwoniącego telefonu. To Beniamin, który przypadkowo połączył się z Renią wideo rozmową, zaraz po dokładnym ogoleniu swojej klatki piersiowej. Dziewczyna wciąż jest na niego zła. Nie rozumie, dlaczego Beniamin nigdy nie próbował naprawić relacji ze swoją rodziną. Renia dałaby wszystko, żeby odnaleźć jej rodzinę, która przed laty zgubiła ją podczas burzy piaskowej. Beniamin opowiada zszokowanej dziewczynie swoją wersję wydarzeń z akademii judo dziadka Łukasza. Renia nie może uwierzyć, że dziadek Łukasz próbował zamordować bezbronnego Beniamina kijem bambusowym. Zdekoncentrowana burzą uczuć Renia wpada do oczka wodnego niedaleko domu dziadka Łukasza. Dzieciństwo spędzone na pustyni nie przyzwyczaiło jej do częstego kontaktu z zimną wodą. Wpadając w szok termiczny, dziewczyna doznaje wizji przyszłości. Widzi, jak wraz z Beniaminem budują nową akademię judo, w której zapierdalanie kogokolwiek kijem bambusowym jest surowo wzbronione. Jej uczucia względem chłopaka wydają się zmieniać. Rozumie już, dlaczego nigdy nie ufał swojej rodzinie i dziadkowi Łukaszowi. Roztrzęsiona, siada przy kaflowym piecyku i dzwoni wideo rozmową do Beniamina. Chłopak zapewnia ją, że nie jest sama, na co dziewczyna odpowiada tym samym zapewnieniem. Renia przysuwa do ekranu dłoń, jak gdyby chciała dotknąć Beniamina. Beniamin czuje się, jakby właśnie stracił dziewictwo.  
Widząc plamy wody na podłodze, zmartwiony dziadek Łukasz wpada bez pukania do pokoju, w którym przebywa Renia.  Widząc, że dziewczyna rozmawia z zakałą rodziny, wpada w gniew i każe jej „wypierdalać z jego świętego przybytku”. Gniew Reni dorównuje jednak gniewowi dziadka Łukasza. Zabiera mu bambusowy kij i każe opowiedzieć, co naprawdę stało się przed laty w akademii judo. Dowiaduje się, że dziadek Łukasz przerażony ogromnym talentem Beniamina i budzącą się w nim agresją, zaczął stanowczo nadużywać bambusowego kija. Zaczyna usprawiedliwiać się starojapońską tradycją, na co Renia z determinacją strzela mu po pysku. Renia, pełna współczucia dla niezrozumianego Beniamina, przebiera się prędko w swoje najlepsze ubrania, suszy włosy i robi się na bóstwo w niewielkim lusterku w łazience dziadka Łukasza. Ignorując jego rozpaczliwe prośby, zabiera Ciupagę (zupełnie nie zwracając uwagi na wystające mu z pyska pióra) i wsiada do swojego Fiata Cinquecento z zamiarem odnalezienia Beniamina.
Dziadek Łukasz, męczony przez ogromne wyrzuty sumienia, postanawia zabić przeszłość. Chwyta wszystkie księgi leżące na ołtarzu, wrzuca je do metalowego kosza na śmieci i podpala papier kolekcjonerską zapalniczką z wizerunkiem Jigoro Kano. Ją też wrzuca do ognia, razem z portretem z Wyborczej. Czuje dziwną satysfakcję, w której utwierdza go mądre spojrzenie żaby wyglądającej z terrarium. „Szajs ten pal. Pociągająca lektura nie była to.”, wydaje się mówić. Ale dziadek Łukasz nie wie, że Renia przed wyjściem zapakowała w pośpiechu wszystkie książki do swojego plecaka. Nie wie, że książki znikające w płomieniach to „Lalka”,  „Potop” i „Krzyżacy”. Żaba uśmiecha się sama do siebie z satysfakcją. Zniszczy system edukacji. Już niedługo.
Nie zważając na późną porę, Renia parkuje pod apartamentem Beniamina, zostawiając  Ciupagę w samochodzie. Jest zawiedziona, lecz nie zaskoczona, gdy wpada na Beniamina w drodze do stryja Stanisława, który mieszka na najwyższym poziomie sąsiedniego apartamentowca. Podczas niezręcznej przejażdżki windą, Renia opowiada Beniaminowi o jej wizji przyszłości. Chłopak próbuje nie ukazać swojego wzruszenia. Chce powiedzieć, że to pewnie przeznaczenie, jednak z jego ust wychodzi „To pewnie hipotermia”. Beniamin pogrąża się w marzeniach o przyszłości spędzonej z Renią, chłopak nie chce jednak wracać do rodziny Niebochodków, która zrujnowała mu życie i psychikę.
Apartament stryja Stanisława budzi w Reni dziwny niepokój. Czerwony kolor ścian przywodzi jej na myśl pomidory, przez co przypomina sobie, że nie jadła nic od poprzedniej wideo rozmowy z Beniaminem. W rogu pokoju stroi pokaźne akwarium pełne ogromnych, czerwonych krewetek pretoriańskich. Na przeciwko nich, sam stryj Stanisław w złotym szlafroku i kapciach wyszywanych cekinami. Pochwały ze strony stryja Stanisława nie podnoszą rozgoryczonego Beniamina na duchu. Chłopak żałuje, że nie zatrzymał windy na 10 piętrze i nie zabrał Reni na taras widokowy. Z zamyśleń wyrywa go stryj Stanisław, ponownie rozgniatając swoim obrzydliwym papuciem jego radość i nadzieję. „Myślałeś, że to przeznaczenie? Zjebie ty. Nie ma czegoś takiego jak przypadek czy przeznaczenie. To ja zhakowałem wasze telefony.” Zszokowany Beniamin nie wierzy własnym uszom. Zastanawia się, czy wizje Reni też były tylko przejawem hipotermii. „A teraz powiesz mi, gdzie mieszka ten skurwysyn Niebochodek. Inaczej dam cię na pożarcie moim wygłodzonym krewetkom.”  Beniamina przeszywa strach. Pamięta, jak widział na YouTube filmik, na którym młoda krewetka pretoriańska sama wpierdoliła całego szczupaka. Odczuwa, jak rośnie w nim determinacja. Nie może dać stryjowi Stanisławowi skrzywdzić jego przyszłej żony. Niepostrzeżenie używa kija bambusowego Reni by rozchybotać szafkę, a na której stoi akwarium. Głodne i wściekłe krewetki rzucają się na najbardziej błyszcący obiekt w całym apartamencie. Beniamin cieszy się, że krwiożercze istoty nie dostrzegają wewnętrznego światła Reni. Kiedy ze Stanisława zostaje już tylko szlafrok, wzrok Beniamina spotyka się ze wzrokiem dziewczyny. Razem odniosą sukces. Nie są pierdolonymi szczupakami, są Renią i Beniaminem Solistą. Dwie krewetki giną od bambusowego kija, trzecia pod ogromnym, gotyckim butem Beniamina. W ferworze walki, Renia chwyta Beniamina za udo. Chłopak zastanawia się, ile razy można stracić dziewictwo. Czwarta krewetka wpada do niszczarki do papieru, a piąta spada z balkonu. Część Reni martwi się o przypadkowych przechodniów, jednak dziewczyna wie, że ma teraz ważniejsze spawy na głowie.
Beniamin, pełen adrenaliny i zszokowany całym zajściem, zaczyna mówić wszystko, co mu ślina na język przyniesie. „Reniu, dołącz do mnie. Możemy przejąć władzę nad jego firmą i jeszcze się przy tym dorobić. Powiemy wszystkim, że stryjek Stanisław wyjechał na Bahamy.” Renia nie wie co powiedzieć, zupełnie nie spodziewała się takiego obrotu zdarzeń. Nigdy nie chciała być szefową firmy i popierdalać w garsonce. „Nie rób tego. Wróć ze mną, założymy tą głupią akademię i nikt już na ciebie nie podniesie kija bambusowego!” Renia wie jednak, że Beniamin nie może wrócić jeszcze do rodziny. Beniamin jest załamany. Okazuje się, że złamane serce boli o wiele bardziej niż podbite oko. Postanawia chwycić się ostatniej deski ratunku. „Stryj Stanisław pomógł mi znaleźć twoje akta, Reniu. Wiem, kim są twoi rodzice. Myślę, że ty też wiesz. Powiedz to.” Reni zbiera się na łzy. Wie, że historia, którą sobie wmówiła jest tylko przykrywką. „Byli nikim” „Byli menelami z Pragi. Zostawili cię w pierwszej lepszej piaskownicy. Wmówiłaś sobie historię o pustyni, żeby czuć się lepiej.” Beniamin próbuje przypomnieć sobie o wszystkich sposobach na podryw, o których czytał niegdyś w Bravo i Popcornie. Jest pewien, że Reni zaimponują komplementy. „Jesteś nikim, obrazem nędzy i rozpaczy. Ale nie dla mnie.” Beniamin wie, że zjebał. Nawet on by nie wziął teraz swojej ręki, a to już jest coś. Mimo to, próbuje swojego szczęścia. „Chodź ze mną, Reniu.” Renia sięga jednak po leżący nieopodal bambusowy kij, budząc w Beniaminie okropnie bolesne poczucie zdrady. Chłopak chwyta za kij w tym samym momencie. Zniszczy go, firmę ciotki Lucyny i każdego judokę na świecie. Kij, jakoby zmęczony swoją egzystencją i całym chłamem klanu Niebochodków, przełamuje się na pół. W tym samym momencie z okna dobiega donośny huk. To nissan ciotki Amelii przypierdolił w ferrari stryja Stanisława. Korzystając z rozproszenia Beniamina, Renia ucieka z apartamentowca z oboma połówkami kija, który nareszcie mieści się do Fiata Cinquecento.
Zaalarmowany hałasami Hubert, którego firmowe mieszkanie znajduje się jedno piętro pod apartamentem stryja Stanisława, przybiega na górę. Pośród absolutnego rozpierdolu i martwych krewetek pretoriańskich stoi Beniamin. Hubertowi zbiera się na wymioty. Każda z tych krewetek jest warta więcej, niż Hubert kiedykolwiek posiadał na własność. „Co tu się do kurwy ciężkiej stało?” „Jakaś laska się tu włamała i zabiła wszystkie krewetki. Stryjek się wkurwił i wyjechał na Bahamy zacząć nowe życie.” Hubert wiedział, że Beniamin wie, że Hubert zdaje sobie sprawę z tego, że Beniamin łże. „Zbieraj manatki. Jedziemy pertraktować z firmą ciotki Lucyny.” „Zbieraj manatki? Za kogo ty się uważasz? Nasz szef spierdolił, nie mamy szefa!” Beniamin odwrócił się z morderstwem w oczach. Podniósł leżący na ziemi cekinowy kapeć i przypieprzył Hubertowi. Obaj wiedzieli, że teraz on jest szefem.
Kreta, główna siedziba firmy ciotki Lucyny. Choć nazwa ładnie wygląda na wizytówce i często jest źle interpretowana, jest to tylko małe miasteczko na Dolnym Śląsku, położone obok kopalni soli. Rozgoryczony Beniamin podjeżdża pod siedzibę firmy swoim czarnym mercedesem, opłakując mentalnie swoje podwozie i przeklinając śląskie drogi. Na siedzeniu pasażera siedzi zaciągnięty tam siłą Hubert. Żałuje, że musiał zostawić swoją rudą kotkę bez opieki. Rozmyśla nad tym, że tylko jego kotka rozumie, jak to jest być rudym. Beniamin raz po raz naciska klakson w nadziei, że sprowokuje swoją rodzinę do wyjścia i stawienia mu czoła. Nie spodziewa się, że na spotkanie wyjdzie mu znienawidzony dziadek Łukasz w nowiutkiej, czarnej judodze i czarnym pasie. Nienawiść chłopaka rośnie. Dziadek Łukasz powinien wiedzieć, że czarny to klimat Beniamina. „Przyszedłeś mi pierdolić o zasadzie ustąp aby zwyciężyć?” „Nie.” „Stryjek Stanisław wyjechał na Bahamy, teraz ja tu rządzę. Zniszczę waszą firmę. Zmuszę cię do przejścia na emeryturę i zniszczę ostatniego judokę!” Oboje wiedzieli, że każde słowo Beniamina jest czystym bulszitem. Wiedzieli, że firma ciotki Lucyny nabiera respektu na światowym rynku. A co najważniejsze, wiedzieli, że dziadek Łukasz nie będzie ostatnim judoką. „Zniszczę ją i ciebie. Wszystko rozpierdolę.” Beniamin nie potrafił nawet przekonać samego siebie. Z rezygnacją patrzył jak dziadek Łukasz oddala się powiewając judogą.
Targana burzą uczuć Renia patrzy, jak jej mały fiat Cinquecento wypełnia pięć razy więcej pasażerów, niż ustawa przewiduje. Rodzina Niebochodków przenosi dziś firmę do innego miasta. Kreta wygląda fajnie na wizytówce, jednak jest to kompletne zadupie. Wsiadając na miejsce kierowcy, łapie kątem oka widok wyglądającego zza sosny Beniamina. The turns have tabled. Teraz to on wygląda jak obraz nędzy i rozpaczy. Renia wie, że nawet jeśli Beniamin zmieniłby zdanie, za żadne skarby nie zmieściłby się do Fiata. Ze łzami w oczach, dziewczyna zatrzaskuje drzwi, włącza silnik za 3 podejściem i rusza. Maślane oczka Beniamina znikają w oddali, jednak Renia wie, że tak łatwo o nich nie zapomni. Jest zdeterminowana, by zrealizować wizję nowej akademii judo. Nawet, jeśli będzie musiała skleić swój kij za pomocą kropelki.
W tylnej uliczce za Warszawskim kasynem, mały chłopiec wymachuje kijem jak pojebany. Judo nigdy nie umrze.
 W NASTĘPNYM ODCINKU: Dziadek Łukasz przechodzi na emeryturę, jednak dalej służy radą rodzinie Niebochodków. Rozdarty pomiędzy firmą stryja Stanisława a uczuciami do Reni Beniamin musi podjąć bardzo trudną decyzję. Urażony Hubert planuje zemstę. Pełna motywacji Renia próbuje skleić kij bambusowy, jednak klei sobie przy tym palce. Paweł dowiaduje się o podejrzanych wideo rozmowach Reni i Beniamina. Czy Renia odnajdzie się w firmie ciotki Lucyny? Czy miłość wygra z kapitalizmem? Przekonaj się już za dwa lata!
TAGGUJĘ MOJĄ REYLO POLONIĘ:
Special thanks to @krastevx za zainspirowanie mnie XD
@youknowicantakewhateveriwant @1captainswan1  @vishshipper @bitch-of-ren @lilyannecollins @forcegate @supernaturalne @sheneena @revy24@medeapearl @ylld  @jealousbabygirl @got-addict @that-weird-art-girl@daisyfitz @swagyeomie @arrothera @mvcvroni @sukkubies@rozeciasze @mytrash-mylife @xxladiesofmiracle @space-trash-princess @ewa-jednak-chce-spac @strangegirlfrompoland @unityblair @dariadosia@reylo-trash-24-7 @fangirlingoverwrongmen @quacksxn @queenofthesandals@toresmagda @prevcu @kittypeas @kazdymatajemnice @be-yourself-and-fuck-others   @margecillian @roses-valkyries @signifiant-in-signifie @sigiriya-over-the-rainbow @yumetashi  @innerreylo @mysonkylo
Oczywiście po wyjściu IX pojawi się update przygód rodziny Niebochodków ;)
66 notes · View notes
nataliao29 · 6 years
Photo
Tumblr media
"Niemoralna Propozycja" #ziam
Rozdział 20
 Liam
Patrzyłem na niego. Spał.
Jednak nie, bo gdy nachyliłem się nad jego twarzą otworzył brązowe oczy.
- Usłyszałem od ciebie wczoraj te dwa słowa i wiesz, że poczułem…
- Kocham cię – wtrąciłem. – Bardzo bym chciał, aby mój świat był twoim, a twój moim. Na tym polega miłość. Ale wiem, że przy tobie będę uczył się inaczej miłości.
- Co to znaczy inaczej? – spytał Zayn. Uśmiechnąłem się do niego.
- Nie wiem jeszcze – odpowiedziałem. – Zamknij oczy.
- Dlaczego?
- Lubię, kiedy śpisz, wtedy mogę się w ciebie do woli wpatrywać – rzekłem, a on zamknął oczy, ale po chwili je otworzył.
Roześmiałem się.
- Nie lepiej jest, kiedy patrzę na ciebie?
- Może tak, ale patrząc w twoje otwarte, brązowe oczka szukam w nim swojego odbicia i kiedy je znajduję wydaje mi się, że nigdy nie będziesz mój – powiedziałem i się odsunąłem. Położyłem się wygodnie na łóżku.
Patrzyłem w sufit.
- Ja najbardziej lubię z tobą być w milczeniu, w ciszy i wydaje mi się, że wyraża to więcej niż tysiące poskręcanych słów – rzekł. – Czemu nie powiedziałeś mi, że zgodziłeś się na moją propozycję ze względu na dziadka?
- Myślisz, że nadal chodzi o pieniądze? – odpowiedziałem pytaniem na pytanie. – Zawsze sobie radziłem. Może twoja oferta była bardzo mi potrzebna, ale. Jednak bardziej chciałem poznać ciebie i to był największy powód, aby zgodzić się na niemoralną propozycję.
- Dziękuję – szepnął.
Chciałem spojrzeć na niego, ale nie zrobiłem tego.
- Rodzice nie żyją. Babcia zmarła. Dziadek zachorował i musiałem pogodzić szkołę w liceum z pracą, opieką nad nim. W końcu nie mógł zostawać sam. Parę lat wytrzymywałem, ale doszły też inne moje potrzeby i jego problemy zdrowotne. Harry doradził najlepsze rozwiązanie. Dziadek trafił do ośrodka i na początku było mi trudno, ale potem zaczęła tam pracę pani Mela i było coraz lepiej. Wróciłem do marzeń, szkoła tańca, zmieniłem mieszkanie po rodzicach na małe lokum, abym mógł mniej płacić i znalazłem pracę w kasynie, trochę dorabiałem rozwożąc pizze. Wszystko jednak z czasem się zmienia – wydusiłem i poczułem jak opuszkami palców dotyka mojej ręki. Zerknąłem na ruch dłonią, a potem na jego twarz. – To całe moje życie. Najważniejszy jest dla mnie dziadek i jego dobro.
Zayn opuścił twarz, a następnie przesunął moją rękę tak, abym móc przytulić się do mojej klatki piersiowej. Przygarnął moją dłoń do swojej buzi i pocałował wierzchnią stronę.
- Co ja mogę powiedzieć? Moje życie było bogate, a może raczej zawsze żyliśmy na bardzo dobrym poziomie dopóki mama nie odkryła, że tata ma drugą rodzinę. Mama odeszła, a na pogrzebie po raz pierwszy zrozumiałem, że nawet jak bardzo chcemy, płaczemy to i tak nie zatrzymamy tych, których kochamy. Taka kolej rzeczy. Zostałem z ojcem. Poznałem kochankę i przyrodniego brata, Seth’a i szczerze przysiągłem sobie, że zawsze pozostanie w cieniu. Nie chciałem, aby kochanka miała większe prawa niż moja matka. Wszyscy wiedzą, kim jest, ale nauczyłem ich, że on ma takie prawa, jakie ja mu nadam. Okrutne, ale dobrze mi z tym. Z resztą Seth jak widzisz kręci, oszukuje, kłamie jak tylko może. Ja po prostu kochałem mamę. Była dla mnie najważniejsza. Bez niej. – Zamilkł. – Po śmierci ojca przejąłem większą część majątku, ale to, dlatego, że mam udziały po matce. Bella jest dla mnie. Jest mi obojętny.
- Nie prawda. Nienawidzisz go.
- Nienawiść? – spytał. – Raczej wydaje mi się to za dużym słowem, ale kiedy siedzę na przeciw niego to trochę trudno mi go nienawidzić, a kiedy jest daleko łatwiej przychodzi mi nienawiść w stosunku do jego osoby. Trudne i dziwne do wytłumaczenia. Myślę, że moja nienawiść uzbroiła mnie w cierpliwość do niego.
- Pozwalasz mu na wszystko jak młodszemu bratu, jakbyś dawał mu nagrodę, a potem dajesz karę, gdy wykracza poza granicę twojej lojalności, szacunku – powiedziałem, a on odsunął się i spojrzał na mnie.
Przysunął twarz do mojej buzi i delikatnie pocałował mnie w policzek. Kiedy się odsunął uśmiechnął się do mnie.
- Dużo w tym, co mówisz jest prawda – szepnął i ponownie się we mnie wtulił.
- Co teraz, Zayn? – spytałem, a on westchnął.
- Wrócisz do hotelu, prawda?  - odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Nie wiem czy powinienem – oznajmiłem. – Nie chce takiej relacji.
- A jakiej?
- To chyba oczywiste, prawda Zayn?
- Tak. Przeraża mnie to, bo moje wszystkie związki, relacje szybko się rujnowały. Chyba działam destrukcyjnie na ludzi, którzy ze mną przebywają…
- Zauważyłem – wtrąciłem.
- Nie chce cię zniszczyć – szepnął i pocałował mnie w klatkę piersiową.
- Ludzie czasem godzą się na coś, co…
Nie dokończyłem, bo rozdzwonił się telefon. Pospiesznie wstałem.
Wyszedłem z sypialni i chwilę rozmawiając z rozmówcą poczułem ogromną panikę, lęk. Usiadłem na kanapie i sięgnąłem po paczkę papierosów. Zayn pojawił się w pokoju poprawiając spodnie, które zaciągnął na swoje ciało. Zerknąłem na jego sprawne palce, które poprawiały pasek. Po chwili usiadł obok mnie i wyciągnął niepodpalonego papierosa z ust.
- Co się stało, Liam?
- Muszę jechać do szpitala. Dziadkowi ponownie się pogorszyło.
- Jechać z tobą? – spytał, a ja pokręciłem głową.
- Pójdę się ogarnąć, jak będziesz wychodził zostaw klucze u sąsiadki, Kim – oznajmiłem i ruszyłem do sypialni, a następnie do łazienki. Kiedy byłem gotowy sięgnąłem do twarzy Zayn’a popatrzyłem na niego, a potem pocałowałem nadal ciepłe usta? – Kocham cię. Do zobaczenia.
  ######
Zayn
  Nawet nie zdążyłem spytać, gdzie się spotkamy, co wybierze. To obskurne, chłodne lokum czy moje mieszkanie w jednym z najlepszych hoteli.
Zostając sam w jego mieszkanku zacząłem bacznie się przyglądać każdej ścianie, na której wisiały obrazy. Niektóre były po prostu jednym wielki kolorem, kwiaty ugniecione w jeden wielki bukiet, tęcza z nieba jakby wciągnięta na płótno ciągle miała żywe barwy. Na podłodze było kilka mniejszych dywaników w kolorach błękitu, ściany były białe lub kremowe jak w kuchni, którą mogłem zobaczyć zwracając się w lewą stronę. Mebli było mało w pokoju, ale w sypialni, kuchni czy łazience było tak samo – minimalizm. Skromne, proste lokum urządzone z sercem i dobrym gustem.
Niechętnie przekręciłem kluczyk w drzwiach i ruszyłem do jego sąsiadki. Zapukałem. Otworzyła mi bardzo ładna młoda kobieta o wyrazistej urodzie.
- Liam prosiłby podać ci klucze – oznajmiłem, a ona popatrzyła na breloczek w kształcie Batmana. Uśmiechnęła się subtelnie. W mojej głowie pojawiła się myśl: „Skąd ją znasz, Zayn?”. Wzięła rzecz. – Dziękuję.
- Przekaże mu kluczę – wydusiła i mocno ścisnęła, gdy trzymała je w swojej drobnej dłoni. – Do widzenia – rzekła i zamknęła drzwi.
Zszedłem na dół, kiedy świeże powietrze do mnie dotarło jakby mnie olśniło. Wiem skąd ją znam. Pamiętam dzień, kiedy Liam żegnał się ze szkołą tańca ona stała w drzwiach i patrzyła na niego… Kim spojrzenie mówiło wszystko. Chciała podejść i przytulić go, tak, wyrywała się do niego. Jej spojrzenie było urzekające, bo wyglądała jak mała zakochana dziewczynka. Teraz, kiedy patrzyła na rzecz należącą do niego jej wyraz twarzy był identyczny.
Wyciągnąłem telefon z kieszeni spodni.
- Dowiedz się, gdzie znajduje się dziadek Liam’a, Tom’a.
- Nie dowiedziałeś się?
- Nie.
- Zaraz podam ci adres sms-em.
- Dzięki – rzekłem i się rozłączyłem.
      Podjechałem pod kasyno, które kazałem zamknąć. Wyszedłem z samochodu i zobaczyłem, jak Kellan siedzi na ławce znajdującej się z boku budynku. Podszedłem, usiadłem i popatrzyłem na otoczenie. Parę osób pospiesznie, gdzieś podążało, sklep monopolowy znajdujący się w pobliżu kasyna właśnie był otwierany, a przebiegający pies intensywnie ujadał.
- Seth – wydusił Kellan. – Musisz go trzymać z daleka od Liam’a. Ten chłopak stał się jego obsesją, a wczoraj po zamknięciu powiedział, że nie pozwoli Payne’owi na taki wybór.
- Coś kiedyś między nimi było?
- Nie. Seth złożył mu podobną ofertę, co ty, ale tym razem chodziło o coś innego. Liam miał chłopaka Antonia, który zadłużył się w kasynie i zatracił w piciu. Zatrudnił się tu, aby szybciej spłacić dług. Pracował tu często do późna nie dostając pieniędzy. Ten chłopak spłacił jego dług zaciągając się u wielu osób. Nawet ja mu pożyczyłem. Liam nigdy jednak nie był bezpieczny w tym miejscu. Seth ma na jego punkcie obsesje i nie raz próbował coś wyciągnąć od niego na siłę.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Uważaj na Liam’a, dbaj i szanuj go, Zayn.
- Będę – oznajmiłem.
- To dobrze – rzekł klepiąc mnie po ramieniu. Uśmiechnąłem się do starego towarzysza. – Ten chłopak ma na ciebie bardzo dobry wpływ – rzekł, a po chwili dopowiedział: - Ja dawno nie widziałem twojego uśmiechu, szczerego uśmiechu.
Jeszcze bardziej się uśmiechnąłem.
2 notes · View notes
Photo
Tumblr media
SCP-4332 - Meat it For All It's Worth Happy 2021! And here's to the Year of the Ox!
(let's just hope 2021 is not an ox charging at us) Art based on "SCP-4332" by "XilasCrowe": http://scp-wiki.wikidot.com/scp-4332, released under CC BY-SA 3.0: https://creativecommons.org/licenses/by-sa/3.0/. Keith Weller/USDA (https://commons.wikimedia.org/wiki/File:Cow_female_black_white.jpg), "Cow female black white“, Image used as reference, https://creativecommons.org/licenses/by-sa/3.0/ Daniellagreen (https://commons.wikimedia.org/wiki/File:Dairy_Cows,_Collins_Center,_New_York,_1999.jpg), "Dairy Cows, Collins Center, New York, 1999“, Used as reference for drawing, https://creativecommons.org/licenses/by-sa/3.0/legalcode Otwarte Klatki (https://commons.wikimedia.org/wiki/File:"_Konrad_Łoziński_(48102513071).jpg), , "Konrad Łoziński (48102513071)“, Used as reference for drawing, https://creativecommons.org/licenses/by/2.0/legalcode Drawing released under CC BY-SA 3.0: https://creativecommons.org/licenses/by-sa/3.0/
0 notes
ginnylfc · 2 years
Text
Masz szansę zakończyć hodowlę zwierząt na futra w całej UE!
Tumblr media
W tym roku robimy ogromny krok w walce o miliony zwierząt futerkowych. Razem z Eurogroup For Animals i wieloma innymi organizacjami z całej Europy, uruchamiamy Europejską Inicjatywę Obywatelską Fur Free Europe - Europa Bez Futer.
Tym samym właśnie ruszyła prawdopodobnie najważniejsza zbiórka podpisów pod projektem dotyczącym wprowadzenia:
zakazu utrzymywania i zabijania zwierząt w celu produkcji futer na terenie Unii Europejskiej,
zakazu importu i handlu futrem i produktami, które je zawierają.
W praktyce oznaczałoby to prawny brak możliwości prowadzenia działalności przez fermy futrzarskie na terenie całej Unii Europejskiej, w tym również w Polsce! W ciągu roku musimy zebrać milion podpisów, aby Komisja Europejska podjęła poważną dyskusję na temat wyżej wymienionych propozycji.
Podpisz inicjatywę i odmień los zwierząt w całej Unii Europejskiej!
Wyraź poparcie dla zakończenia okrutnego przemysłu, jakim jest hodowla zwierząt na futra i złóż swój podpis pod petycją. Możesz to zrobić, jeżeli:
masz ukończone 18 lat,
posiadasz obywatelstwo jednego z państw należących do Unii Europejskiej,
podasz wszystkie dane wymagane na stronie. Zakres zbieranych danych wynika z przepisów unijnych regulujących procedurę prowadzenia Europejskich Inicjatyw Obywatelskich i jest konieczny do weryfikacji rzetelności podpisu.
To właśnie Ty możesz sprawić, że futra odejdą do historii!
PODPISZ
Tumblr media
Więcej informacji na temat inicjatywy znajdziecie na naszym blogu.
Nie zapomnijcie udostępnić linku do petycji wśród znajomych z całej Unii Europejskiej! Im nas więcej, tym silniejszym głosem w obronie zwierząt jesteśmy.
Dziękujemy, że tworzycie razem z nami lepsze jutro dla zwierząt!
3 notes · View notes
mnwlknthwrld · 5 years
Photo
Tumblr media Tumblr media
Otwarte Klatki January
Just like every year, in January we organized Veganmania. Personally I was expecting some problems since our old coordinator stopped working in the OK and now we would have to do that ourselves. Moreover I am one of the very few people who have been volunteering for over 2 years, so the experience of the group was very low. However, now OK has a special team dedicated for organizing Veganmanias so in reality we had very little to do. I went on a few meetings and was on a few calls, I was quite frustrated because I knew I was able to do more but school and my need for some time for myself would not allow me. I also felt like I was failing the OK because I was unable to use my skills to make the event better. In the end everything turned out great because we have a great team, not only in Katowice but in other cities too (people came to help). As for me I am trying to tell myself that for the next few months I have to dedicate myself to school and after that I will be able to focus on both OK and dance since I have to give up (to a certain extent) both of them right now. 
[on the picture: me at the beginning and by the end of Veganmania]
0 notes