Tumgik
#poszukiwaczka szczęścia
Pamiętaj, to jaki będzie twój Nowy Rok, zależy w dużej mierze od ciebie.
62 notes · View notes
Photo
Tumblr media
Co mi pozostaje w ten poniedziałkowy dzień? Nic, tylko modlitwa 😀 A tak poważnie to poszukuję plusów, jakie mogą być w zimowe dni. Ręce mi zamarzają, nóg nie czuję, z nosa leci. Chyba jedynym plusem jest widok szronu, osadzającego się na drzewach❤
28 notes · View notes
Photo
Tumblr media
To ty jesteś odpowiedzialny za swoje szczęście!
376 notes · View notes
Photo
Tumblr media
Rozpoczynamy najcięższy dla mnie okres. Czas pracy nad sobą i zrezygnowania ze słodyczy, bez których nie mogę od długiego czasu żyć. Życzcie mi powodzenia. Na pewno się przyda 😇😂
4 notes · View notes
Zawitałam z końcem roku!
Przypominając sobie mój ubiegłoroczny wpis pod koniec roku, stwierdziłam, że mimo tego, iż mnie od długiego czasu nie było, muszę napisać wpis podsumowujący kolejny rok.
U mnie dzieję się dość sporo, dlatego też brakuje mi czasu na to, by po prostu usiąść i skleić kilka zdań. Gdybym miała jednym słowem opisać rok2017 chyba bym nie potrafiła...
Rozpoczął się dość intensywnie. Nowe znajomości, nowa miłość, nowe wyzwania i zawody.
Pojawiła się osoba, o której dość sporo wcześniej pisałam, która trochę zmieniła ostatnie chwilę klasy drugiej liceum. Ale jak to bywa w młodzieńczych zauroczeniach, nie zawsze wszystko wychodzi.
Przyszły wakacje. Rozpoczęłam kurs teoretyczny na prawo jazdy. Dla zainteresowanych nadal nie rozpoczęłam próbnych jazd 😂 Obowiązki wygrały.
Później przyszła pielgrzymka, czyli jeden z najcięższych momentów mojego życia. Boleśnie, ale bardzo owocnie wspominam. Coś we mnie wtedy pękło. Coś się zmieniło i chyba nadal zmienia.
Koniec wakacji łączył się z pożegnaniem. Z czym? Z beztroską. Rozpoczynamy dorosłe życie. Brzmi strasznie, ale muszę wam powiedzieć, że po jakimś czasie można znaleźć wiele korzyści. I nie chodzi tutaj o legalne kupowanie alkoholu. Sama świadomość, że bierzesz odpowiedzialność za samego siebie, powoduje, że człowiek staje się odpowiedzialny.
No i nadszedł czas rozpoczęcia roku szkolnego. "Matura" przecież to nie jest koniec świata. Tak sądziłam, ale kiedy rozpoczął się rok szkolny, wszystko się zmieniło. W niczym ten rok nie przypominał ubiegłych. Mnóstwo pracy nie tylko w szkole, ale bardzo dużo pracy własnej w domu. Dodatkowo korki. Brak czasu. A na dodatek remont w nowym domu. Trzeba przecież pomóc rodzicom.
No właśnie. Mieszkam już w nowym domku. Nadal nie mam swojego pokoju, ale na to też przyjdzie czas. Ważne, że święta spędziliśmy wszyscy razem całą rodziną, ponieważ wczesniej porozrzucani byliśmy po domach kuzynów, bo remont przedłużył się. Teraz już z górki. Już nie mogę się doczekać, jak będę malować ściany w nowym pokoju.
Pod koniec grudnia wzięłam również z siostrą udział w pewnym kursie kościelnym​. Powiem wam, że się działo, ale to temat na kolejny wpis. Mogę wam jedynie zdradzić, że poznałam cudownych ludzi, którzy coś czuję, że podziałają w moim życiu. Zobaczy się.
Ale ten rok był również okresem ciągłych pytań, zmartwień, z którymi nie potrafiłam sobie poradzić. Studniówka, matura, prawdziwi przyjaciele, chłopcy. To tylko część. Z biegiem czasu zdałam sobie sprawę, że muszę przestać przejmować się sprawami, na które nie mam wpływu. Wszystko się przecież jakoś ułoży. Musi. A odpowiedzi na większość pytań myślę, że przyniesie mi Nowy Rok.
Czego bym sobie życzyła w przyszłym roku? Hmm. Wytrwałości i cierpliwości, bo tego chyba mi najbardziej brakuje. Nienawidzę czekać na coś, o czym marzę.
Jak widzę przyszły rok?
Jako jeszcze bardziej pracowity i owocny. Pierwsze pięć miesięcy muszę poświęcić nauce, a potem się zobaczy. Chcę odpoczynku. Marzę o tym, by wyjechać, usiąść w cichym miejscu i nie martwic się już niczym. I myślę, że tak też będzie.
Czy zmieniła bym coś z roku 2017?
Myślę, że nie wniosła bym wielkich zmian. Jestem zdania, że wszystko było konieczne i czegoś mnie nauczyło. Jedynie to może na następny raz dokładniej będę analizować słowa, które mówię innym.
Kiedy to pisałam w sumie nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo człowiek zmienia się nawet w ciągu 12 miesięcy.
Życzę by twój przyszły rok był również bardzo owocnym okresem. Rób to, co sprawia Ci przyjemność. Spełniaj marzenia. Ciesz się każda chwilą, nawet tą, która Cię boli, rani. Pamiętaj, że każdy czas jest ważny,a tym bardziej młodość. Z niej nikt nie wyszedł bez szwanku. Bądź otwarty na zmiany. Poznawaj nowych ludzi. No i oczywiście nie zapomnij o wysoko podniesionej głowie, która nosi cudowny uśmiech.
Trzymam kciuki! Buźka.
7 notes · View notes
#Zarobiona
Klasa maturalna to wielkie wyzwanie i mogłabym się o tym rozpisać, ale wolę to zostawić na osobny wpis. Jeśli jednak chcesz być na bieżąco, a nie możesz doczekać się kolejnego wpisu, śmiało dodawaj. Tam bywam częściej.
SNAP: julka1289
9 notes · View notes
Photo
Tumblr media
15 notes · View notes
Quote
Jak można przechodzić koło drzewa i nie być szczęśliwym, że się je widzi? Rozmawiać z człowiekiem i nie być szczęśliwym, że się go kocha?
Fiodor Dostojewski
67 notes · View notes
Photo
Tumblr media
5 notes · View notes
Quote
Ciesz się drobiazgami, a wielkie szczęście wejdzie w twoje życie.
11 notes · View notes
270dzień, 270cud - Rodzeństwo.Drugi ma zawsze lepiej...
To będzie wpis typowo dla ludzi, którzy mają rodzeństwo. Pewnie większość z was ma podobną sytuację, wiec mnie zrozumiecie.
Gdy porównam swoje dzieciństwo, a mojej siostry to aż chcę mi się śmiać. Moja siostra jest trzy lata młodsza i w niektórych etapach naszego życia ta różnica była bardzo widoczna. Na początku byłyśmy ze sobą bardzo blisko. Miałyśmy tylko siebie. Poza tym nic się dla nas nie liczyło tylko zabawa. Później ja poszłam do szkoły i wszystko trochę się ukróciło. Nowe obowiązki, nauka, a co za tym idzie siostra była zmuszona bawić się często sama. Mimo wszystko nie kłóciliśmy się i miałyśmy ze sobą dobry kontakt. Później ona poszła do szkoły i znowu siostra była podobna do mnie. Podobne obowiązki i podobny czas wolny na zabawę.
No, ale Julia rosła i przyszła pora zmienić szkole. Gimnazjum. Chyba każdy wie, co to oznacza. Nagle stałam się "dorosła" . Zmiana poglądów. Pierwsze zauroczenia. Ja i zabawa z młodszą siostrą? Przecież to wstyd. Przez to bardzo się oddaliłyśmy. Nie miałyśmy o czym rozmawiać. Zero wspólnych tematów, zero wspólnych zajęć. W dodatku moi rodzice chyba dostali szoku w związku z tym, że ich córka się tak zmienia i zaczęli pokazywać mi, kto tu rządzi. Nastąpił okres buntu. Ciągłe kłótnie. Chodzenie spać o 22 najpóźniej. Wracanie do domu maksymalnie o 19. Ciągły płacz, bo ja nie potrafiłam tego zaakceptować. Przecież ja już byłam prawie dorosła.
Dopiero 1,5roku temu rodzice zrozumieli, że zakazami niczego nie wskórają, a ja zrozumiałam, że rodzice mogą być przyjaciółmi, a nie wrogami. Dopiero wtedy mogłam pozwolić sobie na coś więcej. Mogłam chodzić sobie spać kiedy chciałam, wracać do domu później, a nawet chodzić na imprezy. Teraz jestem na takim etapie, że nie potrzebuje pozwolenia rodziców. 18lat robi swoje, ale mimo wszystko zawsze chcę być szczera z nimi i nigdy nie ma czegoś takiego, że nie mówię im z kim wychodzę, kiedy wrócę czy gdzie idę.
Ostatnio zachciało mi się spacerku. Stwierdziłam, że zabiorę siostrę do miasta. Po drodze spotkaliśmy kuzynów i jakoś tak wyszło, że wróciłyśmy do domu przed północą. Myślałam, że rodzice coś powiedzą, bo jednak siostra ma 15 lat, ale oni tylko, że skoro była ze mną to wiedzieli, że jest bezpieczna. Od razu przypomniało mi się jak to ja miałam 15 lat i moje powroty do domu z chłopakiem o 19, a kiedy się spóźniłam musiałam być już o 18. Stwierdziłam, że okres dorastania mojej siostry będzie kompletnie inny. Ona może wszystko. Chodzi spać kiedy chce, wracać też może później. Może to śmieszne, ale nawet mama pozwoliła jej golić nogi wcześniej. Z jednej strony jej zazdroszczę, bo ma o wiele łatwiej i nie musi przechodzić przez te wszystkie ciężkie rozmowy z rodzicami, ale z drugiej strony fajnie jest nie raz wspominać sobie jak o 2 w nocy siedziałam pod kołdrą, bo dawno powinnam wtedy spać, i pisałam ze swoim przyszłym chłopakiem. Może moje wychowanie też miało swoje plusy.
10 notes · View notes
283dzień, 283cud - Witaj Matko!!!
Wielki dzień nie zaczął się tak pięknie, jak się tego spodziewałam. 5 rano pobudka. Otwieram oczy, patrzę. Deszcz. Przez 9dni codziennie grzało nas słońce. 38*C. Nie wiem, czy sobie to wyobrażacie, ale uwierzcie, że idąc tyle kilometrów o wiele lepiej iść w upał niż w ulewę. Wtedy dopiero docenia się suche skarpetki.
Na pierwszym postoju usiadłam i po prostu płakałam. Przez zmoczone skarpetki  moje pęcherze na nowo się odrodziły i nie wytrzymywałam z bólu. Czułam, jak mi cała skóra schodzi ze stóp. Najgorszy ból jaki przeżyłam. Dobrze, że była cały czas przy mnie mama, która wspierała mnie na każdym kroku i powtarzała „Zaraz będziemy na miejscu, dasz radę skarbie”. To dodawało mi otuchy.
Tabliczka „Częstochowa 6km” sprawiło, że aż chciało mi się skakać z radości. Zatrzymaliśmy się w kościele, by odmówić koronkę. To była miejscowość, gdzie zatrzymują się wszystkie toruńskie grupy. To stamtąd oficjalnie wychodzi się na główną drogę do Częstochowy. Miałam wtedy w sobie takie emocję, że nic nie czułam. Ani bólu, zmęczenia, nic. Tylko adrenalinę. To ona pchała moje nogi, by szły dalej. Czułam, jakby ktoś mnie od tyłu pchał, jakby dodawał mi sił. Poza tym nawet się na tym nie skupiałam.  Patrzyłam na radość tych wszystkich ludzi, którzy szli ze mną te 9 dni w bólach, zmęczeniu, zwątpieniu, kryzysie. Teraz jesteśmy razem tuż przy bramie Matki. Razem postanowiliśmy zwariować.
Dochodząc do głównego placu zauważyłam czekającego tatę wraz z siostrą i bratem. Spojrzałam w górę, powiedziałam „dziękuję” i po prostu rozpłakałam się. Pomyślałam o wszystkim, co działo się na tej pielgrzymce. O tym ile razy chciałam wracać, o tym ile razy dzwoniłam do rodziców z płaczem, że nie wytrzymuje z bólu, o nockach w stodole, o Ewie, bez której nie poszłabym w ogóle na pielgrzymkę, o Jachu, który tyle razy wyprowadzał mnie z równowagi swoim gadulstwem, ale za razem swoją obecnością wpierał mnie, o wszystkich życzliwych ludziach, dzięki którym mogłam się wykąpać, zjeść, wyspać. I wreszcie pomyślałam też o swoich intencjach. O tym, jak pierwszego dnia modliłam się o dobrego chłopaka, ale zrezygnowałam, bo stwierdziłam, że nie jest wart tego bólu i nie chcę tak cierpieć dla niego :D o rodzinie, o mnie, o tym, żebym  cieszyła się z życia i miała jeszcze więcej powodów szczęścia, tak jak w tamtym momencie.
Spojrzałam na nią, ona wiedziała, czego pragnę. Nie musiałam już nic mówić Matce. Wiedziałam, że wracając stąd, nie będę już tą samą osobą.
Jednego dnia pielgrzymki ksiądz powiedział „Albo jesteście głupkami, albo bardzo wierzący, skoro udaliście się aż tutaj na pieszo”. Zwariowałam, jestem głupia, jak mogłam iść ponad 270km pieszo? Jak? Ale wiecie czemu jestem nienormalna? Bo za rok będę miała powtórkę z rozrywki.
Z Bogiem bracia i siostry!!!
4 notes · View notes
275dzień, 275cud - 282dzień, 282cud - PIELGRZYMKA
To 9 najcięższych, najboleśniejszych, najtrudniejszych dni w moim życiu z różnych przyczyn. Gdybym miała rozpisywać się o każdym dniu, pewnie nie skończyłabym do końca roku. Dlatego też stwierdziłam, że pójdę trochę na łatwiznę i opiszę to w jednym, wielkim wpisie. Uwierzcie, że będzie się działo.
Pierwsze co nasuwa się na język, kiedy pomyślimy o PIELGRZYMCE to PODRÓŻ. Gdzie? Do miejsca, które się czci. Kim jest w takim razie PIELGRZYM? To osoba, która wybiera się w podróż, biorąc swój krzyż pełen bólu, cierpienia, załamanie, ale i pełen niespodzianek. Po co? Po to by wejść na Jasna Górę! Po to by spotkać Matkę. Po to by może podziękować, może przeprosić, a może i coś jej zawierzyć. Ja właśnie stałam się PIELGRZYMEM.
Ktoś mnie ostatnio zapytał „Skąd w ogóle taki pomyśl na pielgrzymkę. Rodzice Ci kazali?”.  NIE. Nikt mnie do niczego nie zmuszał. To była tylko i wyłącznie moja decyzja, która mówiąc szczerze zaszokowała moich rodziców. A wszystko zaczęło się rok temu. Pamiętam, że był to czas pielgrzymki i mój ksiądz ze wspólnoty zachęcał młodzież, by się wybrała. Ja nie byłam przekonana, chociaż coś mi zawsze mówiło, że może warto spróbować. Później mój kolega Jachu (pozdrawiam serdecznie, może kiedyś dzięki temu, że o tobie piszę, będziesz sławny :D) dużo opowiadał mi o tym, bo sam szedł wtedy drugi raz. On zawsze mówił o tym w pozytywny sposób.
Nigdy jednak nie miałam z kim iść. Jacha wtedy jeszcze dobrze nie znałam, a jednak jestem osobą, która sama nie odważy się zrobić czegoś takiego. No i nadarzyła się idealna okazja, ponieważ moja koleżanka z klasy także zamierzała się wybrać. Wtedy postanowiłam już na 100%, że na pewno idę. Rodzice jednak uważali, że mam cały rok jeszcze na zmianę decyzji i pewnie tak się stanie. Ja jednak nie zwątpiłam.
Czego oczekiwałaś od pielgrzymki?
Hmm, uważałam to za coś wielkiego. Byłam świadoma, że pewnie będzie to męczące, i że nie będę miała na nic sił, ale motywowało mnie to, że idę ze znajomymi. Wiedziałam, że zawsze będę miała koło siebie koleżankę, Jacha i wielu jeszcze innych znajomych. Poza tym byłam nastawiona na to, że poznam mnóstwo nowych, wspaniałych osób. Wyznaczyłam też sobie cel.
-„Julia wiem, że jesteś silna, ale myślę, że całej pielgrzymki nie dasz rady przejść. – mówiła moja kuzynka.
- Ja nie dam rady przejść? Przecież każdy przeszedłby 35-40km dziennie. Jeszcze Ci udowodnię, że dam radę.
I tak też chciałam zrobić. Chciałam pokazać kuzynce, znajomym, rodzicom, że dam radę, że zrobię to. Chciałam pokazać jaka jestem silna, że potrafię się zaprzeć i zawsze osiągnę to, co chcę.
Ale gdzie w tym wszystkim Bóg? Właśnie. Nie było go.
1DZIEŃ
Na cały dzień było zaplanowane 33km. Wydawało mi się to dość sporo, ale jednak do zrobienia. Mój pierwszy dystans miał 15km i pamiętam, to jaka byłam szczęśliwa, kiedy zobaczyłam, że mamy postój. Zadzwoniłam do mamy i powiedziałam jej jeszcze wtedy ze śmiechem, że już nie daję rady. Nie spodziewałam się, że to były jedne z najmilszych chwil tego dnia. Po kolejnym dystansie ledwo żyłam. Moje plecy umierały. Wszystko mnie bolało. Poza tym nawet nie mogłam zebrać sił, by iść dalej, bo każdy posiłek oddawałam. Nie mogłam nic zjeść. Kiedy doszłam do miejsca noclegowego pamiętam, że zadzwoniłam do mamy. Gdy usłyszałam jej głos, łzy napłynęły mi do oczu. Powiedziałam, że nie daje rady na kolana, że ledwo mogę podnieść nogę, by zrobić krok. Ona zapytała, czy przyjechać po mnie. Ja odpowiedziałam to, co wcześniej. „Ja nie dam rady? Muszę. Zaczęłam to pokaże wam, że jestem silna”. Jeszcze wtedy nie wzięłam krzyżu na swoje barki.
2DZIEŃ
Drugi dzień bólu. Kolejna męczarnia. Kolejne wyczerpanie. Nie miałam nawet siły z nikim rozmawiać. Gdy tylko podchodziła do mnie jakaś osoba, zamieniałam z nim maksymalnie dwa zdania i pragnęłam tylko, by wreszcie ta osoba ode mnie odeszła. Najgorzej jak podchodził Jachu. Pewnie domyślał się, że mi ciężko i co chwilę zagadywał mnie, bym zapomniała o bólu. Ja jednak miałam ochotę po prostu rzucić się mu na szyję i własnymi rękoma udusić go. Pamiętam, jak na jednym z postojów podszedł do mnie zaprzyjaźniony, młody ksiądz z innej grupy i zapytał się mnie jak się czuję. Odpowiedziałam mu, że źle, na co on „Bardzo dobrze. Tak ma być”. Popatrzyłam na niego jak na głupka. W tamtym momencie znienawidziłam ludzi już totalnie.
3DZIEŃ – 1UPADEK POD KRZYŻEM
To był dzień, kiedy czekał nas najdłuższy dystans. Aż 43km. Muszę wam powiedzieć, że pierwsze dwa etapy poszły mi nawet dobrze. Dopiero na drugim postoju wszystko się pogorszyło. To była 2godzinna przerwa. Pojechałam wtedy z siostrami do pewnego domu, gdzie zostałyśmy ugoszczone. Po obiedzie położyłam się na łóżku. Poczułam, że moja stopa dziwnie pulsuje. Kiedy ściągałam skarpetkę, by sprawdzić, przeraziłam się. Na całym moim podbiciu zrobił się wielki pęcherz. Pielęgniarka powiedziała, że albo idę i on sam mi po drodze pęknie, albo jadę. Było pewne, że idę, ale w momencie kiedy chciałam wstać z łóżka o mało co nie przewróciłam się. Pojechałam sanitarką. To było chyba najgorsze. Taka walka ciała z duszą, bo przecież ja chciałam wszystkim pokazać swoją siłę. A tym razem siedzę w samochodzie, nie mogę chodzić i ryczę rodzicom do telefonu. Moja mama była nawet gotowa po mnie przyjechać, ale mój tato patrzył na to bardziej duchowo. Wiedział, że dam radę, ale powtarzał „Weź krzyż na swoje ramiona”. Ja uważałam to tylko za bezmyślne (przepraszam za słownictwo) pierdolenie. Później podszedł do mnie ksiądz. Zobaczył w jakim jestem stanie i zapytał, co robię. Czy do końca dnia jadę, czy dam radę? Powiedziałam mu swoją obietnice, co sobie postanowiłam i to, że moje ciało nie współpracuje ze mną. On mi odpowiedział tylko „Może to lekcja pokory?”. Do końca dnia jechałam samochodem. To był mój pierwszy, wielki upadek pod moim własnym krzyżem.
4DZIEŃ
To był dzień kolejnego bólu. Pęcherze powiększały się. Na miejsce starych pojawiały się nowe. Poza tym zaczęłam przez to kuleć, a co za tym idzie bardzo obciążyłam biodro. Mimo wszystko z cierpieniem szłam, bo było już mi nawet wstyd jechać. Wczoraj odpoczywałam. Dzisiaj musiałam iść. I doszłam.
5DZIEŃ
To był dzień zdziwień. Rano miałam dwa bardzo długie dystanse. Bałam się, że moje biodro znowu się odezwie, a wtedy już na pewno nie dam rady iść dalej. Wzięłam jednak leki przeciwbólowe, podwójną dawkę witamin i szłam. Nawet rozmawiałam z innymi, ale przede wszystkim nie myślałam. Nie upadłam psychicznie. Nie zadręczałam się bólem, bo go nie miałam. Na ostatnim postoju doznałam szoku. To nie był pęcherz tym razem. Krwiak. 3km do końca. Tak pięknie szło, ale przecież nie może być za pięknie.
6DZIEŃ – DRUGI UPADEK POD KRZYŻEM
Już pewnie wyobrażacie sobie co to będzie. Jednym słowem MASAKRA. Po 15km moje biodro powiedziało stanowcze „NIE”, „ Tobie już dzisiaj dziękujemy. Życzymy miłej podróży samochodem”. Na wieczornym apelu ledwo się ruszałam. Podeszłam do księdza i powiedziałam:
- Proszę księdza, ja nie daję rady iść. Biodro i kolana bolą mnie już w taki sposób, że nie daje rady tego rozruszać. Ledwo robie krok i już nie widzę sensu, bym dalej tu była. Dla mnie pielgrzymowanie to nie jest jeżdżenie samochodem.
- Julia! Ja się nie poddałem z angielskim, ty się nie poddasz z pielgrzymką. Jutro jedziesz cały dzień, a 8,9 dzień przejdziesz cały. Zobaczysz!
Pamiętam, że wróciłam wtedy na nocleg i zaczęłam rozmawiać z koleżanką. Miałam już kompletnie wszystkiego dosyć.
7DZIEŃ – TRZECI UPADEK POD KRZYŻEM
Niby cały dzień jechałam samochodem, ale był to jeden z najtrudniejszych dni. Sama świadomość tego, że ludzie cały dzień się męczą i idą w tym upale, a ty siedzisz i odpoczywasz, to było straszne. Chciałam już nawet iść na siłę, ale wiedziałam, że nie dam rady iść w te kolejne dni. Teraz wiem, że ten dzień zmienił wszystko. Poświęciłam go totalnie tylko na modlitwę. Rozmawiałam z Bogiem i wreszcie powiedziałam w myślach do niego „Dlaczego nie mogę pielgrzymować jak inni? Dlaczego muszę mieć takie rany na stopach? Dlaczego musi boleć mnie tak biodro, kolana? Dlaczego nie mogę przeżyć tego szczęśliwie, tak jak to sobie zaplanowałam przed wyruszeniem? Wtedy dostałam odpowiedź. Nie wiem nawet jak. Po prostu nagle mnie olśniło.
A czy podczas tej podróży Bóg był ze mną? Nie i on dał mi to wyraźnie do zrozumienia. Jak? Bardzo prosto.
Chciałam poznać nowych ludzi - Nienawidziłam ich potem. Nie chciałam przecież aż z nimi rozmawiać. Nie mogłam pogodzić się z tym, że oni idą bez problemu.
Chciała odciąć się od rodziny, bo cały lipiec spędziłam praktycznie z nimi. Chciałam odpocząć, a na pielgrzymce brakowało mi ich jak nigdy. Chciałam się do nich po prostu przytulić.
Zawsze muszę mieć wszystko zaplanowane, a tam nigdy nie wiedziałam, co mnie czeka. Gdy tylko planowałam już iść cały dystans dostawałam kolejny cios.
Chciałam udowodnić sobie, ale i innym, że jestem silna. I tak to prawda.  Jestem silna, ale z Bogiem. To on mnie napędza. To on daje mi siłę. Ja musiałam nauczyć się pokory. Musiałam przyznać się sama przed sobą, że jednak jestem nie raz słaba, że ja też upadam. Musiałam wreszcie wciąć krzyż na swoje barki.
8DZIEŃ
Bardzo dobry dzień. Może to ze względu na to, że totalnie zmieniłam nastawienie. Może dlatego, że zrozumiałam, co jest najważniejsze w pielgrzymowaniu, a może dlatego, że wiedziałam, że za parę godzin zobaczę się ze swoją rodziną. Sama świadomość, że się do nich przytulę i to, że jutro moja mam idzie ze mną, już mnie napędzało.
Nawet nie da się opisać radości, kiedy ich zobaczyłam. Zapomniałam wtedy o bólu, który miałam przez tyle dni. Zapomniałam o cierpieniu, niezrozumieniu przez inne osoby. Liczyło się dla mnie to, że jestem ja, moja rodzina, ludzie z pielgrzymki i Bóg. A jutro będę już u Matki.
5 notes · View notes
253dzień, 253cud - Nareszcie zrozumiana
W niektórych, wcześniejszych wpisach wspominałam wam o moich rodzicach. Są oni dość surowi, a tym bardziej mój tata. Na wiele nie miałam pozwalane i tak naprawdę dopiero rok temu poczułam większy luz z ich strony, kiedy wreszcie zaczęli mi pozwalać wracać później. Mimo wszystko godzina 21 była maksymalna.
Później zaczęły się coraz częściej imprezy. Starałam się ich jakoś do tego przyzwyczaić. Na początku było ciężko. Tata kompletnie nie rozumiał tego, że mam ochotę iść po prostu potańczyć. On jednak zawsze miał z tyłu głowy taką myśl, że będę pić. Zaczęłam z nimi rozmawiać. Bardzo dużo. Powiedzieliśmy sobie, że musimy mieć do siebie zaufanie.
Teraz nie ma czegoś takiego, że moi rodzice nie wiedzą, gdzie jestem, z kim itp. Zauważyłam, że kiedy wiedzą takie najprostsze informacje, mają poczucie kontroli. Nie boją się tak o mnie.
Ostatnio moja kuzynka napisała do mnie, czy chciałabym się przejść na spacer do miasta. Było już po 20:00, ale stwierdziłam, że czemu nie. Kiedy zaczęłam się szykować, do pokoju weszła moja mama.
- A ty gdzie się wybierasz? Randka?
- A jak wyglądam? – zapytałam.
- No ładnie, jak zawsze.
- Właśnie. Jakbym szła na randkę, to wyglądałabym zjawiskowo. A skoro wyglądam jak zawsze, to idę tylko z kuzynką na miasto.
Mama zaczęła się śmiać. Nawet nie zapytała mnie, kiedy wracam. 
Po dwóch godzinach napisałam SMS’a, żeby się nie martwiła. 
Jednak moja szczerość popłaca...
24 notes · View notes
Photo
Tumblr media
Mam taką nadzieję!
12 notes · View notes
Quote
Abyśmy mogli być szczęśliwymi, trzeba, aby naszemu szczęściu zawsze czegoś brakowało.
Stenhal
11 notes · View notes