Tumgik
madamskime · 10 years
Text
Takie sytuacje.
Event LEGO jest bogaty nie tylko w klocki, ale, jak się okazuje, również w dające do myślenia sytuacje.
Żona:Idę na zakupy.
Mąż:To po co tu jeszcze stoisz?
Żona:Zostajesz tu z synem, żeby mu pomagać.
Mąż:No wiem przecież...
Żona:Ale masz jeszcze DRUGIEGO syna, który bawi się obok. Czaisz?
Dziecko podchodzi do animatorki z uzupełnionym fragmentem mozaiki.
Animatorka:Bardzo ładnie, wszystko dobrze. Przybijamy. No, a teraz wbiję Ci pieczątkę.
Dziecko do taty, wyrzucając piąstki w górę:JEST! Tato, mam czwartą!
Bo tak łatwo cieszyć się z małych rzeczy.
Pod koniec układania mozaiki do animatorki podchodzi dziecko.
Chłopiec:Czy mogę dostać instrukcję?
Animatorka:Niestety, już się skończyły. Teraz, żeby dostać żółtą pieczątkę, możesz posegregować do pudełek porozrzucane po stole klocki.
Chłopiec:O, super!
Bo sprzątanie też może być formą rozrywki, o ile dobrze się kogoś zachęci.
Po zakończeniu eventu prowadzący mówi:Bylibyśmy bardzo wdzięczni, gdyby ktoś został, żeby pomóc nam rozłożyć mozaikę z powrotem na części.
O dziwo, zbiega się tłum.
Rodzeństwo rozbiera jedną tabliczkę, drugą, trzecią, piętnastą.
Babcia do nich:To co, idziemy do domu?
Dzieciaki:Nieee, jeszcze nie! Babciu, jeszcze trochę!
Bo bezinteresowna pomoc to niezła frajda
Cała rodzinka rozkłada pojedyncze tabliczki na części. Po rozebraniu dwóch, tata poszedł do animatorki po nagrodę za pomoc- plakat.
Po powrocie pyta żonę:"To co, idziemy?"
A ona odpowiada:"Nie. Tu nie chodzi o to, żeby zrobić jedną, pobiec po nagrodę i już się wynosić. Tu chodzi o to, żeby dokończyć to, co się zaczęło. Rozbieramy dalej, no już"
Bo mamy dają dobry przykład swoim dzieciom.
Dzisiaj utwierdziłam się w przekonaniu, że zabawa też kształci, o ile dobrze się do niej podejdzie!
0 notes
madamskime · 10 years
Text
Legenda porażki kina.
Dzisiaj będzie mniej życiowo i mniej wychowawczo, więc możecie odetchnąć z ulgą. Wreszcie nie bawię się w moralizatorkę, brawa proszę.
Do sedna.
Po genialnych filmach, na które trafiałam ostatnimi dniami, wczoraj trafiłam na cudowny zespół. Spędziłam popołudnie, słuchając ich piosenek, a że dzień był stosunkowo nudny, oglądałam nawet teledyski. Jeden przykuł moją szczególną uwagę, ponieważ byłam przekonana, że tworzą go sceny z jakiegoś filmu. Rozpoznałam twarz Emmetta Cullena i przez dobrych kilka minut zastanawiałam się, jak ten facet naprawdę się nazywa. Wreszcie poddałam się i na Filmwebie sprawdziłam obsadę "Zmierzchu". Żałosne, wiem. Gdzieś na szarym końcu listy znalazłam, czego szukałam. Kellan Lutz, bingo! Następnym krokiem była rozpaczliwa próba znalezienia filmu, z którego- jak mi się wydawało- pochodził teledysk. Oczywiście, odbywało się to za pośrednictwem profilu Lutza na Filmwebie. Koniec końców nie odniosło spodziewanych rezultatów, ale moją uwagę przykuł inny tytuł. Legenda Herkulesa.
Nie wiem, może niektórych to zdziwi, ale naprawdę lubię oglądać ekranizacje mitów, starożytnych legend i życiorysów ludzi ówcześnie żyjących. Moim zdaniem takie produkcje mają w sobie coś bardzo klimatycznego, co pozwala nam się na chwilę przenieść w przeszłość, niemalże poczuć na skórze gorący powiew greckiego lub rzymskiego powietrza. (I kto by pomyślał, że omawianie tych dziejów na historii przyprawia mnie o nieprzyjemne dreszcze...?) Niemniej jednak- Troja, Quo Vadis, Gladiator to jak najbardziej moje klimaty. (Kto wie... Może wcale nie ze względu na czasy i fabułę, ale przystojnych facetów w skąpych togach? Russel Crowe, Brad Pitt, Eric Bana, Paweł Deląg... Chyba nikt nie zaprzeczy, że wypadli.... nieźle). W każdym razie perspektywa skąpo odzianego Kellana  obejrzenia filmu o osławionym Herkulesie była zbyt silna, by jej nie ulec.
Uległam...
i poległam.
Przysięgam, że w ciągu swojego życia obejrzałam góra dwa filmy, a może nawet żadnego, które byłyby gorsze od tego... czegoś. Ciężko nazywać mi to filmem, naprawdę. Dla mnie to jest po prostu porażka.
Po pierwsze- przesadzili z komputerową obróbką, zdecydowanie.
Po drugie- efekty specjalne są sztuczne jak (do niedawna) cycki Victorii Beckham. .
Po trzecie- scena, w której Hera objawia się przed poczęciem Herkulesa jest marnym odzwierciedleniem tych scen z horrorów, kiedy demon nagle opętuje człowieka i sprawia, że jego oczy robią się puste i matowe. Brr, straszne.
Po piąte- rozmowa przed poczęciem Herkulesa. "Czy wydasz na świat syna Zeusa?". "Dla pokoju owszem". Dialog zupełnie beznadziejny, bezuczuciowy, drętwy. Jedna kobieta ot tak ofiaruje drugiej nasienie swojego męża, a ta druga ot tak godzi się na zdradę i poczęcie dziecka boga. Brawa!
Po szóste- pustynia wygląda jak w PhotoScape po włączeniu opcji CrossProcess.
Po siódme- sceny bicia i walk są tak mocno, ale słabo zagrane, że miałam wrażenie, że przez pomyłkę włączyłam marną relację wrestlingu.
Po ósme- lew. Uwierzcie, że nigdy, nigdy w swoim życiu, nie widziałam tak marnej podróby lwa. Mój brat narysowałby to zwierzę lepiej. W filmie król zwierząt wyglądał jak wypchana maskotka pociągnięta lakierem do podłóg i spryskana grubą warstwą lakieru do włosów. Coś okropnego.
Po dziewiąte- scena pościgu za Herkulesem i Hebe. Kojarzyło mi się to z nagrywaniem westernu na tle przewijającego się na wielkich walcach zamalowanego płótna. Sztuczne, zero poruszającej akcji, która skłaniałaby do zagrzewania uciekinierów wykrzyknieniami: "szybciej! szybciej!"
Po dziesiąte- i tak, tu możecie uznać mnie za wariatkę, ale film wywarł na mnie tak złe wrażenie, że nawet szczegóły były w stanie przebrać miarkę- zęby Kellana. Szczególnie w pamięć zapadła mi scena, gdy brat Herkulesa odnalazł jego i Hebe pod wodospadem, po czym we trójkę konno pojechali na polanę, a tam Hebe została przekazana mężczyznom, którzy mieli eskortować ją do zamku. Kiedy przybrany brat Herkulesa powiedział coś w stylu: "Nie, bracie, Ty zostaniesz/ pojedziesz ze mną", Kellan się uśmiechnął. Ten uśmiech sprawił, że aż odwróciłam wzrok. Do końca filmu nie mogłam znieść widoku tych jego białych, bielusieńskich zębów. 
Zresztą, i tak nie obejrzałam Legendy Herkulesa do końca. Wytrwałam do 60 minuty i tyle mi wystarczyło. Ba! To było aż nadto. 
Zdecydowanie NIE POLECAM.
0 notes
madamskime · 10 years
Text
Tajemnice twierdzy duszy.
Dzisiaj będzie o wnętrzu,  o sekretach, które tkwią głęboko w nas.
Wczoraj oglądałam genialny film, polski majstersztyk, który skłonił mnie do zastanowienia się nad ludzką psychiką. Uwielbiam takie filmy, które kierują myśli odbiorcy na konkretne tory, które prowokują do rozważenia pewnych kwestii. Ten film to "Pręgi" w reżyserii Magdaleny Piekorz. Może i nasze filmy nie są tak popularne na świecie jak te Hollywoodzkie, ale jak polscy reżyserzy biorą się za coś, przeważnie robią to na szóstkę z plusem. Za "Pręgi" byłabym w stanie dać nawet dziesiątkę, a co!
Film jest formą refleksji dojrzałego, trzydziestoletniego faceta nad swoim dotychczasowym życiem. Pomijając fakt, że główną rolę gra jeden z najlepszych polskich aktorów- Michał Żebrowski (jego gra w tym filmie przyprawiała mnie o dreszcze, brr), sama fabuła jest bardzo prawdziwa. Produkcja ukazuje wpływ przeszłości na teraźniejszość- to, w jaki sposób minione zdarzenia kreują nasze spojrzenie na rzeczywistość. Realizacja zwraca też naszą uwagę na to, że nie wszystko jest oczywiste, że nie wszystko można zauważyć na pierwszy rzut oka.
"Ojciec umiał mnie bić tak, żeby nie zostawiać śladów, zazdrościłem kumplom ich podbitych oczów, bo od razu wzbudzali litość, a siniaki znikały; moich pręg nigdy nie było widać, nie widać ich, ale jeszcze pieką tam w środku" - Wojciech
Powyższy cytat wypowiedzi głównego bohatera idealnie opisuje to, co pragnę przekazać Wam wszystkim w tym wpisie. Niewidzialność jest podstawową cechą najważniejszych rzeczy. 
To, co najważniejsze w człowieku, kryje się w jego wnętrzu. Nie jesteśmy w stanie dostrzec tego, zwracając uwagę tylko na powierzchowność. Uśmiech, niedbałe gesty, energiczność tak naprawdę nic nie znaczą, bo można się ich po prostu wyuczyć. Najbardziej rozrywkowa osoba w Twoim towarzystwie wcale nie musi być najszczęśliwsza- może zwyczajnie ma ogromne zdolności aktorskie, umie przed Tobą ukrywać to, że w środku rozpada się na kawałki. 
"Dobrze widzi się tylko sercem. Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu." Antoine de Saint-Exupéry
Myślę, że powinniśmy kierować się tymi słowami. Nieważne, jakie ktoś sprawia wrażenie, nieważne, czy często płacze, czy ciągle zaraża śmiechem. Dajmy mu szansę.
Wczorajszy seans tak mnie zachwycił, że dzisiaj znów pokusiłam się o obejrzenie filmu w reżyserii Magdaleny Piekorz. Tym razem padło na "Senność". I nie zawiodłam się. W tej ekranizacji ukazane jest, jak mistrzowsko ludzie potrafią marnować swoje życie, jak nie doceniają tego, co mają, jak życie przecieka im między palcami. I znowu nikt nie jest tym, kim się wydaje. Troskliwy mąż okazuje się skończonym chamem, nieśmiały i wykształcony synalek kryje się ze swoim homoseksualizmem, osiedlowy złodziejaszek wypłakuje się na ramieniu swojego faceta, a uczynny mąż ukrywa przed bliskimi zabijającą go chorobę. 
Nikt nie jest tym, kim się wydaje... Właśnie. Każdy z nas ukrywa coś wewnątrz siebie i powoli pokazuje to tylko tym, którzy w jakiś sposób na to zasłużą. Nasza powierzchowność jest jak pancerz, który ma nas chronić przed całkowitym poznaniem. Czy to dobrze? Ciężko jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Czasami lepiej, że niektórzy wiedzą o nas niewiele, ale czasami... chowamy się w pancerzu tak długo, że trudno nam się z niego wydostać nawet wtedy, gdy ktoś na to zasługuje.
I na koniec taka mała rada:
Jeśli na pierwszy rzut oka ktoś wyda Ci się nieciekawy, zajrzyj do jego wnętrza"- Thomas Harris
0 notes
madamskime · 10 years
Text
Tyle dobrEGO
Często wydaje nam się, że dajemy z siebie wszystko. A może raczej powinnam napisać- wielu osobom wydaje się, że dają z siebie wszystko. Nie chodzi mi o wykorzystywanie własnych możliwości, chodzi mi o to, co ofiarowujemy innym. 
W poprzednim wpisie wspominałam o tym, że nie potrafimy znaleźć złotego środka. Ten problem dotyczy również tematu, który poruszam w chwili obecnej. Mianowicie- dawania. 
Dawanie ostatnimi czasy jest trendy. Pomijając skrajne i nieetyczne przykłady (takie jak ła- ekhem- pówki), wspomnę chociażby o obdarowywaniu fundacji charytatywnych, przeznaczaniu pieniędzy na różnorakie zbiórki, poświęcaniu czasu na wolontariat, udzielaniu rad. Tak, dawanie na ten moment jest HOT. Jeśli chcesz być uznawany za kogoś godnego uwagi, musisz coś komuś ofiarować. Jeśli chcesz być cool, daj coś od siebie- jasne? Jak Słońce!
Problem w tym, że jeśli dawanie nie dotyczy kwestii finansowej, ale na przykład  czasowej lub uczuciowej, czasami nie potrafimy ustalić granic. Jak już zaczniemy dawać, nie możemy przestać. Dajemy z siebie więcej i więcej, i więcej, i... no, jeszcze troszeczkę. Aby komuś dogodzić, aby komuś było dobrze, aby ktoś docenił, aby...  
Albo nie dajemy wcale. Oczekujemy od innych poświęcenia i uwagi, a sami nikim się nie przejmujemy. Oczekujemy od innych, że będą się dla nas poświęcać, ale nie ofiarowujemy nic w zamian, a jeśli już ofiarowujemy- to od niechcenia, pod presją.
Jak to mówią: żaby na aby- aby, rak na byle jak. 
Mamy więc dwie skrajne sytuacje:
tę, w której dana osoba stara się dać od siebie jak najwięcej dobrego, ale zaciera granice zdrowego rozsądku, przez co inni czują, że mogą ją bez wyrzutów sumienia, bez skrupułów i bez dawania czegokolwiek w zamian wykorzystywać
i tę, w której osoba reprezentuje mamtowdupizm i zachowuje się biernie- ewentualnie przyjmuje dary, jakby należały jej się z racji boskich tytułów, ale nie daje nic od siebie
Podziwiam ludzi, którzy potrafią wyrobić w sobie postawę pośrednią między tymi dwiema. Naprawdę, chylę czoła, ponieważ uważam, że jest to bardzo, bardzo trudne. Najczęściej, jeśli człowiek reprezentuje postawę pierwszą, musi się mocno na niej "przejechać", żeby wytyczyć jakieś granice, a jeśli postawę drugą, musi zostać zupełnie sam, żeby zrozumieć, że trzeba również dawać, a nie tylko brać. Ta druga postawa jest o tyle gorsza, że jej przedstawiciele najczęściej nie dostrzegają tego, że robią coś źle, a nawet wydaje im się, że czynią wiele dobrego; charakteryzuje ich egoizm/ egocentryzm.
Podsumowując, chciałabym życzyć wszystkim, żebyście odpowiednio wyznaczyli granicę dawania czegoś od siebie. Oszczędzi Wam to nieprzyjemnych sytuacji, tak sądzę. Powodzenia!
0 notes
madamskime · 10 years
Text
(Nie)złe czasy
Ostatnio spotkałam się ze stwierdzeniem, że najszybciej postępującym procesem we współczesnym społeczeństwie jest dewaluacja. I nie chodzi tu o waluty- tu chodzi o wartości...
Miłość, przyjaźń, rodzina. Związki stopniowo tracą na znaczeniu. Przyjaźń coraz częściej uważamy za coś w stylu metki przy nowym swetrze, którą możemy odciąć jednym ruchem nożyczek, jeśli tylko w końcu zapamiętamy instrukcję prania. Miłością określamy związek z przyzwyczajenia, niechęci do zmian lub obawy, że nikt inny nas nie zechce. Rodzina dla wielu stała się balastem, który chcemy jak najszybciej wyrzucić za burtę (czyt. jak tylko starzy przestaną nas utrzymywać, mogą spadać). 
Najpierw skupię się na przyjaźni. Uważam, że jest to relacja, w której obie strony dają z siebie tyle samo. Od pewnego czasu rozgraniczam dwa pojęcia- "przyjaciel" i "przyjaźń". Wbrew pozorom- dla mnie nie oznaczają tego samego związku międzyludzkiego, a być może w rzeczywistości również nie są swoimi odpowiednikami. Przyjacielem możesz być dla każdej osoby, która może na Tobie polegać- dla Kingi, która ma problemy z tatą, Beaty, która chce Ci opowiedzieć o swoich miłosnych problemach, a nawet Dagmary, której rodzice są zbyt konserwatywni. Możesz poświęcać im swoją uwagę, czas, gdy tylko o niego poproszą. Możesz się o nie martwić dniami i nocami, rozmyślać nad ich problemami, poszukiwać najlepszych dla nich wyjść. Możesz, ale nie wolno Ci oczekiwać od nich tego samego. Jesteś ich przyjacielem, ale to nie jest przyjaźń. Przyjaźń ma miejsce wtedy, gdy nie musisz poświęcać czasu tej drugiej osobie, bo Wy po prostu spędzacie go razem- w równym stopniu angażujecie się w spotkanie. Przyjaźń ma miejsce wtedy, gdy nie musisz poświęcać tej drugiej osobie uwagi (czuwać, uważać, dostrzegać najmniejszych oznak problemów), bo ona zwyczajnie podejdzie i wprost powie Ci, co jej jest- mało tego: znacie się na tyle, że nawet przebiegając obok niej, gdy ucieka Ci autobus, poznasz, czy wszystko u niej OK. Przyjaźń ma miejsce wtedy, gdy nie musisz zadręczać się problemami drugiej osoby w samotności, bo po prostu znajdujecie czas i rozmawiacie do momentu znalezienia odpowiedniego wyjścia. To jest przyjaźń. I ona wciąż istnieje, i szczęściarze (w tym ja, podziękowania dla KAS) po prostu ją zawiązują- tak, właśnie "po prostu", jakby ta relacja była czymś oczywistym, co musiało się zdarzyć. Mówią, że rodziny się nie wybiera- moim zdaniem pewnych jej członków wybiera się pomimo braku więzów krwi. 
Przejdźmy do miłości. "Love is in the air" śpiewa John Paul Young, chociaż obecnie powinien rozważyć zmianę tego zdania na "Love is on Facebook". Nie wiem, czy zauważyliście, ale przeglądając "fejsa", można odnieść wrażenie, że miłość naprawdę jest potęgą tego świata. Miliony słodkich zdjęć, na których pary szczerzą się do obiektywu, obejmują, całują. Fotki opatrzone są opisami w stylu: "na zawsze", "mój misiaczek", "najwspanialsza <3", "z- najcudowniejszy chłopak na świecie", "moja seksi laseczka", "taka dziewczyna to skarb". IDYLLA. Możecie teraz zrobić odpoczynek swoim oczom i puścić sobie Myslovitz- "Kraina miłości". Idealny podkład muzyczny do rzeczywistości kreowanej przej zdjęcia publikowane na facebooku. Zastanawia mnie tylko, ilu z tych cudownych facetów doprowadza swoje dziewczyny do łez i ile z tych najwspanialszych dziewczyn zaskoczyło swojego chłopaka pyszną, własnoręcznie przyrządzoną kolacją (Zaskoczeni, że podważam idealność kobiet? Niepotrzebnie, czasami niezłe z nas ziółka). Ciekawa jestem, ile z tych par nie pokłóciło się przez 24 godziny po zrobieniu tych słodkich zdjęć. Miłość nie jest nieprzerwanym szczęściem. Bez różnicy, ile mamy lat- dziesięć, piętnaście, dwadzieścia jeden, pięćdziesiąt cztery (nie, wbrew temu, co niektórym się wydaje, to nie jest uczucie zarezerwowane dla jednej grupy wiekowej)- miłość to nieporozumienia, niedogranie, sprzeczki, złość i kłótnie nałożone na śmiech, radość, poczucie bezpieczeństwa, akceptację, przywiązanie i genialne momenty. Miłość to dwie grupy zupełnie sprzecznych uczuć zmieszane ze sobą, to wulkan, który czasami wypluwa wrzącą lawę, a czasami rzyga wybucha tęczą. Nie w każdym momencie jest dobrze, ale momentami jest cudownie. 
Rodzina. No cóż, jak już wspominałam- jej raczej sobie nie wybieramy. Musimy zaakceptować i tolerować ją taką, jaką jest. Czasami nasza rodzina wydaje nam się najgorszą z możliwych- może tak jest, może nie- ale warto wtedy pamiętać, że to rodzina uczyniła nas takimi ludźmi, jakimi jesteśmy. To wśród rodziny kształciliśmy swoje pierwsze poglądy, kreowaliśmy podstawy naszych charakterów. To z rodziny czerpaliśmy wzorce. Gdyby nie ta mała grupa społeczna, bylibyśmy zupełnie innymi osobami, a w konsekwencji mielibyśmy zupełnie inne życie. Myślę, że to ważne. Warto o tym pamiętać.
Teraz wrócę do początku, do dewaluacji. Pozwalamy, żeby nasze relacje z innymi traciły na wartości, żeby nasze poglądy stawały się nieważne. Dlaczego? Bo jesteśmy leniwi? Bo nie mamy czasu? Bo nieźli z nas egocentrycy? Nie. 
Bo nie potrafimy dojść do konsensusu- dlatego. Zatraciliśmy umiejętność dochodzenia do kompromisów, znajdowania złotych środków. Nie chodzi o to, żeby brać całą winę na siebie, ale też nie wolno nam umywać rąk i zrzucać jej na inną osobę. Głównie chodzi o to, żebyśmy potrafili ze sobą rozmawiać, na spokojnie powiedzieć sobie, co jest nie tak. Denerwujesz się? Weź kilka głębokich wdechów, zamknij oczy i zacznij mówić- wtedy lepiej będzie Ci kontrolować emocje, lepiej skupisz się na przekazie. Nie musimy na siebie krzyczeć, żeby coś sobie przekazać, naprawdę. 
Na koniec chcę zaznaczyć, że ten wywód nie dotyczy beznadziejności naszych czasów. Nie są takie i nie są pierwszymi, w których podobne problemy mają miejsce. Relacje międzyludzkie i ich poszanowanie stanowiły problem chociażby w I w.p.n.e, kiedy to Gajusz Juliusz Cezar został zamordowany przez swoich przyjaciół i sprzymierzeńców. Teraz nie jest gorzej. Nie jest też lepiej. Jest po prostu... inaczej. 
Chodzi o to, żeby umieć spojrzeć na otaczających nas ludzi z perspektywy tego, że kiedyś możemy zostać naprawdę samotni i może okazać się, że będziemy potrzebować osoby, którą w tej chwili odsuwamy na drugi plan.
Hajs podobno jest kolebką tego wieku...
Egocentryzm być może jest głową...
Więc ja po prostu życzę Wam, żebyście byli:
ręką, która kołysze kolebką
karkiem, który porusza głową... z głową
0 notes
madamskime · 10 years
Text
Upodobania, spoglądania, utyskiwania.
Dzisiaj będzie kobieco, ponieważ tematem wpisu jest: waga idealna. Prawda, że na topie? Uwaga, robi się modnie!
Do sedna.
Żyjemy na przełomie dwóch epok: tej, w której obowiązuje kult szkieletu i tej, w której daniem głównym jest hamburger z Maka. Obawiam się, że ciężko będzie nam znaleźć równowagę. A pasowałoby.
Ostatnio M. stwierdziła: "Nasze nastolatki robią się na Amerykanki. Zero cycków, dupa jak szafa trzydrzwiowa, jedno udo jak moje dwa. Tym skutkuje obżeranie się w tych wszystkich McDonaldach, Habibach i innych fastfoodach. Trzynaście lat i dziewczyna ma cellulit na udach! Ja mam czterdziestkę na karku i do tej pory nie mam."
Z tego wywodu chciałabym wyłowić tylko jedno wyrażenie i uczynić je jednym z wątków tego wpisu.
OBŻERANIE SIĘ. Hobby dwudziestego pierwszego wieku. 
Ja się obżeram, Ty się, obżerasz, ona się obżera, my się obżeramy, wy się obżeracie, oni się obżerają. Prawda, że ta czynność ładnie odmienia się przez przypadki? Szkoda, że wizualnie nie wygląda tak ładnie jak gramatycznie. 
Teraz, dla równowagi, przytoczmy wypowiedź innej osoby- nazwijmy ją G. 
Otóż, kiedyś G. powiedziała: "Martwię się o J. Wmawia sobie, że jest gruba i koniecznie musi schudnąć. Głodówka od tego tygodnia jest jej dietą".
Z tej wypowiedzi wyłowię drugie słowo, które uczynię wątkiem tego wpisu.
GŁODÓWKA.
Dobrze, teraz mamy idealny obraz tego, jak funkcjonuje nasze społeczeństwo. Popadamy ze skrajności w skrajność, ciężko nam znaleźć złoty środek- a przecież to jest możliwe. Zamiast świadomie wybrać swój sposób na życie, podążamy za tym, co akurat jest trendy.
W chwili, gdy piszę ten artykuł, kilkanaście kolejnych osób podejmuje decyzję, żeby zacząć "żyć fit". Nie dlatego, że chcą się dobrze czuć, ale dlatego, że zaczyna się to robić modne. Tak, jak modne było "żywienie się" sałatą i jogurtami, żeby móc wcisnąć się w wymarzony rozmiar XXS, tak teraz trendy jest dążenie do umięśnionego, wyćwiczonego ciałka. Och, na pewno z dwojga lepiej wybrać to drugie, ale... nie z powodu aktualnej mody.
Jeśli chodzi o temat wpisu- wagę idealną.. Uważam, że coś takiego nie istnieje. Każdy powinien ważyć tyle, żeby po prostu czuć się dobrze ze swoim ciałem (nie dlatego, że jest dopasowane do aktualnego kanonu, ale dlatego, że po prostu do nas pasuje). Właśnie, sądzę, że waga musi po prostu pasować do człowieka- na pewno spotkaliście się z tym, że dziewczyna ważąca ponad 80 kg wygląda lepiej niż ta, która waży 46. Nie ma w tym nic złego, to naturalne. Każdy z nas ma inny typ budowy, sylwetki i najlepiej wyglądamy wtedy, kiedy nasza waga jest do niego dopasowana. 
Drogie Panie, nie zadręczajmy się tym, że ważymy więcej niż nasza koleżanka, która jest takiego samego wzrostu. To nie jest żaden wyznacznik. Nie rezygnujmy z przyjemności, zapychając się surowymi warzywkami, bo w ten sposób katujemy się nie tylko psychicznie, ale też fizycznie. Najważniejsze jest to, żeby znaleźć umiar i poczuć się dobrze ze sobą. Nie trzeba wybierać między obżeraniem się a głodówką- można jeść wszystko, ale w rozsądnych dawkach i po prostu czuć się ze sobą dobrze! 
Nie trzeba być szkieletem, żeby podobać się facetom i nie trzeba czuć się źle z powodu nadprogramowych kilogramów.
Nieważne, ile ważysz- ważne, jak żyjesz.
Ważne, jak czujesz się ze sobą. 
A na koniec kilka bardzo prawdziwych zdań:
"Musiałem ją nieraz prosić, żeby nie wstydziła się swojego ciała. Zawsze z lękiem spoglądała, czy na nią patrzę, kiedy się rozbierała. Zawsze było: - Zgaś światło. - Dlaczego? - Zgaś, proszę cię. - Ale dlaczego? - Nie rozumiesz? Nie rozumiałem. Nie podejrzewała zapewne, że gdy patrzyłem na nią, jak się rozbierała, czułem coś takiego, jakbym stawał się bogatszy o wszystkie jej obolałości, o jej cierpienia, o jej przemijanie. Też wiele przeżyłem, lecz nie było to dla mnie takie ważne, jak to, czym ona była naznaczona. Nie, nie o to chodzi, że współcierpiałem z nią. Czy zresztą miłość potrzebuje współcierpienia? Chodzi mi o to, że odczuwałem jej istnienie jako moje istnienie."
Wiesław Myśliwski- Traktat o łuskaniu fasoli
0 notes
madamskime · 10 years
Text
Uśmiech i do przodu!
Nieodłączną częścią ludzkiej egzystencji jest odczuwanie smutku bądź przygnębienia. Uważam, że to kobietom częściej doskwierają takie uczucia- być może dlatego, że jesteśmy bardziej emocjonalne, a być może całkowicie się mylę. Mniejsza o to.
Prawda jest taka, że smutek towarzyszy nam jak upierdliwy komar, którego momentami tracimy z oczu, ale on i tak brzęczy nam przy uchu. Możemy wymachiwać rękoma, zabezpieczać się specjalnymi środkami, a ten upierdliwiec i tak znajdzie sposób, żeby nam dokuczyć, żeby nas zirytować.
Możemy jednak, jeśli zbierzemy w sobie dość siły, po prostu zignorować natręctwo. Możemy zagłuszyć bzyczenie komara radosną paplaniną, a smutek przygnieść radością z życia. Nikt nie mówi, że to proste. Ja twierdzę tylko, że możliwe. 
Mam za sobą ciężkie miesiące- pełnie skomplikowanych sytuacji, złych decyzji, niepewności, zagubienia, wewnętrznego rozdarcia. Te miesiące odchodzą w zapomnienie wraz z wakacjami, dzięki rozmowie z pewną bardzo mądrą i szczerą osobą- określajmy ją inicjałem M. Nie zamierzam opisywać tutaj swoich problemów, nie będę się żalić. Wspominam o tym, ponieważ M. przekazała mi dzisiaj bardzo ważną lekcję, ujętą w jednym, prostym zdaniu: "Znajomi byli, bywają, są i będą, a Ty masz podejmować dobre decyzje, uśmiechać i iść przed siebie- zobaczysz, ile ludzi wtedy będzie się za Tobą oglądać". 
Meritum tej rozmowy ujęte jest w słowach Stefana Wyszyńskiego, które zacytuję.
"Trze­ba więc nap­rzód porzu­cić smut­ki, narze­kania, wy­leczyć się z sa­mego siebie, ze swoich urazów psychicznych, które są dla nas większym nie­szczęściem niż wszys­tko, co nas otacza. "- Stefan Wyszyński
Otóż to, Moi Kochani. Wszystko- nasze emocje, odczucia, poglądy, problemy, smutki, żale i radości- mają początek w naszej psychice. Jeśli tylko nauczymy się kontrolować ją, jeśli tylko sami zrozumiemy siebie, wszystko stanie się prostsze i o wiele bardziej przyjemne.
Postawmy sobie cel: odkryć siebie, a kiedy już tego dokonamy, po prostu żyjmy tak, żeby było nam dobrze. Twoje życie jest Twoim życiem i ma wyglądać tak, jak sobie zaplanujesz. Moje życie jest moim życiem i ma wyglądać tak, jak ja chcę. Tego się trzymajmy! 
1 note · View note
madamskime · 10 years
Text
Z Donaldem można żyć!
Jak wynika z artykułu opublikowanego na polityka.pl, z Donaldem Tuskiem można żyć, Kochani Polacy! Podobno na pytanie szefa Rady Europejskiej: "z kim mógłbyś żyć?" wszyscy przywódcy państw UE odpowiedzieli, że z naszym premierem. Nie taki diabeł straszny, jak go malują? Może narzekanie na premiera to tylko taka pseudologia phantastica? 
Nie od dziś wiadomo, że trawa jest bardziej zielona tam, gdzie nas nie ma, i że jeszcze się taki nie urodził, co by wszystkim dogodził (a w szczególności Polakom). Naprawdę nie wiem, skąd w nas taka skłonność do ciągłego narzekania na wszystko, co dzieje się dookoła. Dziury w drogach- źle, remonty dróg- źle, upał w lecie- źle, deszcz w lecie- źle. 
Wmawiam Wam, że niezłe z nas marudy? Dobrze, w takim razie przeróbmy to na spokojnie.
Teza: Donald Tusk jest złym premierem. 
Potwierdzenie: hasła, które wyświetlają się w wyszukiwarce Google
Tumblr media Tumblr media
Tak, Donald Tusk- zdecydowanie nielubiana postać.
Dobrze, w takim razie my, Polacy, na pewno lubimy kogoś innego. Dajmy na to- Jarosława Kaczyńskiego!
Tumblr media Tumblr media
Upss.
Jednak nie do końca. 
W takim razie... Może Kubę Wojewódzkiego, Korwina Mikke, Kazimierę Szczukę?
Tumblr media Tumblr media Tumblr media
No jednak nie.
Tak, pewnie można dostrzec w tym coś zabawnego, ale... Robi się ciut żałośnie, W każdym na siłę staramy się znaleźć jakieś wady, przyjemność sprawia nam obrzucanie kogoś obelgami na odległość, obwiniamy pojedyncze osoby za dokonania mas. 
Jaka jest najważniejsza cecha wspólna Polaków? Uważam, że niesprawiedliwość.
I na tym poprzestanę.
0 notes
madamskime · 10 years
Text
I was ... RAPED, czyli słówko o filmowych dramatach
"I was raped"- napisała na karteczce Melinda, alias Isabella Swan, alias Kristen Stewart. To był gwóźdź do trumny...
 Przedwczoraj naszła mnie ochota na seans filmowy. Współczesna wyrocznia- Księga Twarzy, alias Facebook- poprzez jedną ze swoich kapłanek stron poleciła mi film "Ucieczka w milczenie". Skusiłam się, na moje nieszczęście.
Pierwszym mocnym ciosem było polskie tłumaczenie tytułu. Nie wiem, czy kiedyś nadejdzie taki czas, gdy zaprzestanie się bezsensownego zmieniania znaczenia tytułu. "Speak" to dla nas "Ucieczka w milczenie", cudownie. To tak, jakby film "Przegryź" nazwać "Niemożność przeżuwania". Ach, te chwyty marketingowe! Dobrze, już nawet nie chodzi o to, że czepiam się szczegółów, naprawdę. Nie jestem paranoiczką. Zapewne nawet nie zwróciłabym uwagi na tę nieścisłość, gdyby nie mój ukochany przyjaciel FILMWEB.
Jak zawsze, przed rozpoczęciem seansu, postanowiłam sprawdzić, co na temat filmu ma mi do przekazania największy polski serwis filmowy. "Podczas imprezy Melinda zostaje zgwałcona. Aby sprawy nie wyszły na jaw, dziewczyna przestaje mówić."- oświadczył mi. "Cudownie, film o afonii psychogennej, nareszcie. Na pewno genialnie ujęto w nim aspekty ludzkiej psychiki"- pomyślałam, zachęcona do granic możliwości.
Nie zraziło mnie nawet to, że w roli głównej bohaterki- wspomnianej Melindy- obsadzono irytującą mnie Kristen Stewart. Nie jestem uprzedzona, Kochani. Nie mam do tego powodów. Właściwie powinnam czuć do niej sympatię. Wiecie, jak to jest, prawda? Aktora zawsze utożsamia się z jego najlepiej zapamiętaną przez nas rolą. Ja Kristen kojarzę z wielkoduszną Bellą, której charakter można porównać do małej, wystraszonej ptaszynki, ale szczerze jej nie cierpię. Dlaczego? Podejrzewam, że to przez ten wiecznie udręczony wyraz twarzy i brak odpowiedniej mimiki. Nie zdziwiło mnie to, że w "Ucieczce..." znowu trafiła jej się rola biednej, skrzywdzonej dziewczynki, ale też- przynajmniej zanim rozpoczęłam oglądanie- nie zraziło mnie. Żywiłam nadzieję.
Dobrze, wróćmy do sedna. Film o afonii- to mnie intrygowało, to skłoniło mnie do naciśnięcia "Play". Usiadłam, zainteresowana i pewna, że "Ucieczka..." pochłonie całą moją uwagę, zapominając o trzymaniu przed sobą tarczy. Mea culpa. Po kilku minutach dostałam obuchem w głowę- Melinda jak gdyby nigdy nic odezwała się do nauczyciela. Afonia psychogenna?! Przeliczyłam się... bardzo mocno.
Po tym, jak film zebrał ode mnie minusy za obsadę aktorską oraz budzenie płonnych nadziei, z satysfakcją przyznałam mu kolejnego- banalność. Po co sięga scenarzysta, kiedy czuje potrzebę nakręcenia dramatu, a brakuje mu oryginalności? Po gwałt. Kumpel ze szkoły gwałci rozrywkową dziewczynę w samochodzie po mocno zakrapianej imprezie, z której wymknęli się razem ("Powinnam powiedzieć koleżankom...", 'Przecież będziesz ze mną", tup- tup- tup). Ona traci przyjaciół, nie ufa nikomu na tyle, żeby wyznać prawdę, popada w depresję, ale po ponad stu minutach przychodzi happy end (gra aktorska Kristen Stewart niezmienna od początku do samego końca; taką samą minę serwuje widzom w scenach tuż po gwałcie, jak i na sam koniec, gdy odzyskuje przyjaciół). 
"Ucieczka w milczenie", alias "Mów!", to, jak dla mnie, totalna filmowa porażka. Bardziej opłaca się wydać kilkadziesiąt złotych na książkę, na podstawie której został nakręcony ten film, niż obejrzeć go za darmo. 
1 note · View note
madamskime · 10 years
Text
Spacer po internetach
Odwiedziłam dzisiaj kilkanaście stron, w poszukiwaniu tej, na której będę mogła zostać z MadamSKIm na dłużej. Wreszcie, na skutek sugestii mojego chłopaka, padło na tumblr. Zobaczymy, co z tego wyjdzie. Jak na razie, chwilkę po północy, nie za bardzo potrafię zrozumieć, jak właściwie mam dostosować wygląd bloga- co zmienię szablon, wyświetla mi się identyczna strona z beznadziejnym, fioletowym tłem... W środku nocy, po tygodniu pracy, chyba nie jestem w stanie tego rozgryźć. Zajmę się tym jutro.
I jutro MadamSKI rusza pełną parą!
0 notes