Tumgik
opowiadam · 2 years
Text
Ona nie miała kota w głowie cz. 3
Część 1 Część 2
Nie pamiętam jak wróciłam do domu. Na pewno nie sama. Na pewno nocą. Obudziłam się po południu w sobotę, z ogromnym bólem głowy, ale wyspana. Najpierw byłam przerażona, potem już było mi wszystko jedno. Nic się nie stało. Nikt za mną nie szedł. Nikt mnie nie znalazł. Byłam bezpieczna. Płakałam przez resztę dnia.
Październik i listopad minął na regularnych piątkowych wypadach z koleżankami. Czasami pamiętałam, gdy wracałam nocą, czasami nie. Często miałam koszmary, ale zagłuszałam je alkoholem. Dużo więcej piłam. Posypały się moje plany medytacyjne, uspokajające, porzuciłam wypracowaną rutynę. Było mi dobrze. Po raz pierwszy od długiego czasu czułam, że nie musiałam się ukrywać, wracać przed zmrokiem do domu. Nie musiałam nic. Mogłam żyć tak jak chciałam. Może w chaosie, może nie tak jak kiedykolwiek planowałam, ale byłam wolna. Niczym się nie przejmowałam.
W grudniu się nie spotykaliśmy - święta słyszałam i pytano mnie czy jadę do rodziny. Nie jechałam. Powiedziałam ojcu, że nie przyjadę, zamiast tego spotkałam się z matką na obiedzie. Spędziłyśmy razem cały dzień, a po tym jak upewniła się, że ze mną w porządku obiecała uspokoić ojca, wciąż jednak naciskała na wspólną wigilię.  “Będą twoi bracia” mówiła, a ja nie miałam na nich ochoty. Żaden nie chciał się ze mną spotkać. Nie po tym co zaszło pięć lat temu. Nie po mojej porażce.
Im bliżej świąt tym czułam się mniej pewna swoich decyzji. Kupiłam drobne dekoracje świąteczne: na ścianach powiesiłam lampki, nad drzwiami wejściowymi jemiołę. Zaopatrzyłam się w zapas martini i kolorowych soków. Dobrałam szampana, wódkę, kilka smakowych alkoholi. Ogarnął mnie niepokój i nie chciałam zostać bez moich uspokajaczy. Czy się martwiłam - zdecydowanie. Najbardziej tego, że ojciec przyjedzie tu i wpakuje mnie do auta zmuszając do wspólnych świąt. Przez dwa tygodnie mi się to śniło. I nagle dostałam najlepszą wiadomość: rodzina spędza święta w Zakopanem. Wyjeżdżają tydzień przed Wigilią i wracają w Nowym Roku. Myślałam, że eksploduję z radości. Gdy matka wysłała mi widok z Gubałówki i fotkę uśmiechniętych braci na tle Giewontu podskoczyłam z radości. Byłam sama. Tego pragnęłam od tak dawna.
W ostatni piątek przed Świętami wszyscy pracownicy wyszli do pubu. Mieliśmy tam spotkanie świąteczne. Wymieniliśmy się prezentami. Szef postawił kolejkę i przekąski. Stęskniłam się za tym wspólnym siedzeniem w miejscu publicznym. Siedziałam znów z Klarą i śmiałam się z opowieści o jej przyszłej teściowej. Piłyśmy kolejnego drinka i zgryźliwie komentowałyśmy. Było cudownie, było wspaniale. Było dokładnie tak jak powinno być. 
Po kilku drinkach zawędrowałyśmy z Kaśką do klubu, później kolejnego. Tańczyłam, piłam, śmiałam się. Byłam normalną osobą, która po prostu chce zabawić się jak każdy inny. Otumaniona alkoholem czułam ulgę, serce biło mi szybciej niż normalnie, a ja chciałam więcej. Czułam się najlepiej od co najmniej pięciu lat. 
- Kurwa Monia, w życiu bym się po tobie nie spodziewała! - Kaśka krzyknęła, gdy szłyśmy z kolejnymi drinkami do stolika.
- Czego? - zapytałam.
- Tego Monia. Tego wszystkiego. - mówiła głośniej niż powinna. - Jak przyszłaś do pracy myślałam, że jesteś szarą myszką co tylko dom i kościół. A tu ani kościoła, ani szarej myszki. Pięknie to się układa… 
Zaśmiałam się, gdy się do mnie pochylała, czułam jej alkoholowy oddech i  gdzieś pojawiła się u mnie myśl o ilości wypitego przez nią alkoholu.
- Dobra Monia, ja muszę to zrobić - powiedziała dużo ciszej niż wcześniej,
Widziałam jak zamyka oczy i nachyla się nad moją twarzą. Pocałowała mnie, a ja oddałam pocałunek. Była ciepła, pachniała jak wanilia i miała miękkie wargi. Zakręciło mi się w głowie. Trwałyśmy tak chwilę po czym się odsunęła. Patrzyły na mnie wybałuszone oczy Kaśki. Miała rozchylone usta, wciągnęła szybko powietrze.
- Przepraszam! - odwróciła się na pięcie. Zanim zdążyłam zareagować ruszyła do drzwi i zniknęła w tłumie. Stałam zaskoczona. 
Jednym haustem wypiłam cały drink. Patrzyłam zdumiona, czekając ale nic się nie wydarzyło. Ludzie tańczyli, pili, nikt nie nic nie zauważył. Dotknęłam swoich ust i  skierowałam się w kierunku drzwi. Chciałam ją znaleźć. Jak najszybciej. 
Przepychałam się między ludźmi, rozglądając się uważnie. Nie było jej. Sprawdziłam toalety, przyjrzałam się każdemu stolikowi. Stanęłam przy schodach prowadzących na zewnątrz. Jakby ktoś mnie zaprogramował. Metodycznie przyglądałam się ludziom, analizowałam twarze w poszukiwaniu Kasi. Nie było jej. Ruszyłam do wyjścia i kiedy już miałam przejść do szatni coś przykuło moją uwagę.
Wysoki mężczyzna stał tyłem do mnie, zwracał się do kogoś. Odwrócił twarz, a ja zamarłam. Rozmawiał z modnie ściętym blondynem o szczerym uśmiechu i wysportowanej sylwetce. Widziałam ich twarze, na tyle na ile pozwalało mi klubowe światło. Wiedziałam kogo widzę. Poznałam ich. Odskoczyłam pod ścianę. Nie zauważyli mnie. 
Czułam jak bije mi serce. Patrzyłam przed siebie zastanawiając się co powinnam zrobić. Byli dosyć daleko, mogłam spokojnie przejść do wyjścia niezauważona, wychyliłam się - dalej rozmawiali. Wyjście, najpierw szatnia - nie, stali za blisko szatni. Telefon. Wyciągnęłam smartfona, mam zadzwonić do ojca? Teraz, gdy odzyskałam swoją wolność? Nie.
Znów na nich spojrzałam. Rozmawiali z mężczyzną w szatni. Byli tacy zaangażowani, normalni. Nie mogłam uwierzyć, że ich tu widzę. Poczułam wściekłość. No kurwa mać. Gdzie moje dwadzieścia lat? Gdzie ten spokój? Kto robił badania? Teraz żałowałam jak doskonale kryłam się przed ochroną ojca, jak triumfowałam, gdy mnie wreszcie zostawili. Nie chciałam być tu sama.
Kaśka! Kaśka musiała gdzieś tu być. Wybrałam jej numer. Był sygnał, ale nie odebrała. Spróbowałam kolejny raz. Odbierz Kaśka, odbierz - powtarzałam w myślach. Musiałam upewnić się, że wróciła do domu. Chciałam jej napisać sms, ale nie wiedziałam co. Hej Kasiu, wracaj do domu bo jest niebezpiecznie? No kurwa, kto by mi uwierzył. Co w ogóle jej odjebało by mnie całować. Akurat teraz. Akurat dziś. 
Oceniłam, że jeśli chcę wyjść niezauważona z klubu musiałam się spieszyć. Dalej rozmawiali, ale wyglądało to na koniec szatniowej pogawędki.  Już nawet nie liczyłam na kurtkę. Ruszyłam szybkim krokiem patrząc w ich stronę, blondyn odwrócił się. Mój umysł wykalkulował, że mnie nie widział, ale i tak zaczęłam biec. Schody pokonałam kilkoma skokami popychając kilka osób.
Na zewnątrz złapałam szybko oddech i popędziłam przed siebie. Czułam się okropnie, jakbym miała zwymiotować. Odwróciłam się, ale nikogo nie zauważyłam. Prawie na kogoś wpadłam. Zatrzymałam się dopiero za rogiem. Nie widzieli mnie. Nie wiedzą, że tu jestem. Wciąż jestem bezpieczna. Wokół było mnóstwo ludzi. Głównie pijanych. Wychyliłam się sprawdzić czy nikt za mną nie idzie. Z daleka widziałam wejście do klubu i ludzi czekających na wejście do środka. 
- Nie jest Ci zimno, niunia? - zapytał zachrypniętym głosem jakiś facet przede mną - może cię rozgrzać? - uśmiechnął się, a ja zwymiotowałam pod swoje nogi. Odsunął się z obrzydzeniem. - Kurwa, wystarczyło powiedzieć nie. Ja pierdolę. Marcin! - zawołał do kolegi odchodząc.
Patrzyłam jak rozmawia z kolegą i idą razem do klubu. Stali przed wejściem. Cóż, skończyło się to lepiej niż myślałam, ale jego komentarz sprawił, że poczułam zimno. Musiałam wrócić do domu, a jednocześnie nie potrafiłam oderwać wzroku od klubu. Stałam tam chwilę, słyszałam ludzi wokół, słyszałam głosy. Ale nie mogłam się skupić na niczym  konkretnym. 
A co jeśli mi się wydawało, a co jeśli mój umysł płatał mi figle? Co jeśli jestem już doszczętnie pojebana? A jak to znów moja podświadomość postanowiła się ze mną zabawić? Co jeśli tam nikogo nie było, a jeśli byli to po prostu bardzo podobni mężczyźni? Co jeśli znów nic mi nie grozi. Serce kołatało mi w piersi, i nie dałam rady złapać oddechu. Czułam ucisk w klatce piersiowej, myślałam. że zemdleję. Nie. Musiałam się uspokoić, musiałam sobie poradzić. A co jeśli to prawdziwe zagrożenie? A co jeśli nie? Jeśli to mój mózg próbuje odreagować Kasię? Co się ze mną do cholery dzieje? Usiadłam na zimnej ziemi. 
Tak bardzo nie chciałam tu być, tak bardzo chciałabym zniknąć i być w domu. Wyciągnęłam telefon. Żadnych nowych wiadomości, wybrałam numer Kasi i zadzwoniłam. Dalej głucho. “Mam atak paniki, proszę napisz czy jesteś bezpieczna w domu.” - wysłałam i od razu poczułam się głupio. To była najgłupsza wiadomość jaką mogłam napisać, a co dopiero wysyłać. Zaśmiałam się głośno - wysłałam ją. Kaśka mnie całuje, a ja jej piszę, że dostałam ataku paniki. Poczułam trochę luzu. 
Znów spojrzałam na drzwi klubu, było tam dużo więcej ludzi. Coś sobie pokazywali. Bałam się, że mówią o mnie, więc wstałam i ruszyłam do domu. Kogokolwiek nie widziałam dopiero w domu będę bezpieczna. Rozejrzałam się po ulicy - ludzie nie zwracali na mnie uwagi. Było spokojnie. Nie pusto, ale spokojnie. Odetchnęłam i skierowałam się w stronę mojego mieszkania.
Część 4
0 notes
opowiadam · 2 years
Text
Ona nie miała kota w głowie cz. 2
Część 1
Przez kolejne tygodnie rozpakowywałam karton po kartonie przeglądając rzeczy i przekładając je do pudełek na sprzedaż. Z domu rodziców zabrałam wszystko. Dzieciństwo, wspomnienia, bajzel. Kolejne dni spędziłam na internetowej wyprzedaży, wysyłaniu przesyłek i wyrzucaniu śmieci. Dużo tego było, ale z każdym kolejnym pudełkiem czułam się lepiej. 
Z domu wychodziłam tylko za dnia co okazało się banalnie łatwe latem, korzystałam ze słońca. Wróciłam do biegania. Znalazłam nawet pracę - pomoc administracyjna w biurze. Chociaż podejrzewałam, że ojciec maczał w tym palce. Nie miało to znaczenia. Stawałam na nogi. Korzystałam z życia i oszczędzałam. Przy okazji unikałam ludzi. Migałam się od wyjść pracowych, a starych znajomych zbywałam. Zresztą prawie nikt nie został. Nie po takim czasie. 
Moje dni były monotonne. Wstawałam po świcie, łapałam późne wschody słońca. Szybkie zakupy, praca, przesyłki. Powroty przed zachodem - latem było to łatwe. Wszystko pod obserwacją. Przez kolejne miesiące widziałam, jak za mną jeżdżą, biegają. Byli wszędzie. Ale stopniowo ojciec odpuszczał. Nie było sensu pilnować mnie w miejscu, w którym nic nie ma prawa się wydarzyć. Do tego wiedziałam, że szykują większą akcję w Krakowie. Potrzebował ludzi. 
Po trzech miesiącach wreszcie czułam, że jestem sama. Tylko ja, moje myśli i plany. Ciągle zaskakiwało mnie takie życie i ciągle chciałam więcej. Więc przedłużałam rozmowy w przerwach od pracy. Czasami odprowadziłam kogoś na autobus. Zdarzyło mi się wyjść z innymi do baru. Zawsze ostrożna, zawsze spoglądając za siebie. Powoli czułam, że jest lepiej. Mogłam się wyluzować i stopniowo to robiłam. 
Z jesienią przyszły krzyki - moje. O świcie, po drzemce. Im mniej miałam światła dziennego, tym częściej nawiedzały mnie koszmary. Budziłam się oddychając ciężko, ręcznik zastąpił prześcieradło. Lampka świeciła przez całą noc. Moja letnia rutyna się na mnie mściła - budziłam się teraz przed świtem i dygocząc nie mogłam zasnąć.
Siedziałam patrząc przed siebie i przypominając sobie wydarzenia sprzed pięciu lat. Moją nieuwagę, głupotę. Szereg decyzji, które wtedy wydawały mi się logiczne lub przynajmniej warte rozegrania. Wiem, że nigdy nie miałam szans. W żadnym scenariuszu. W momencie tamtego spotkania na ulicy już było po mnie. Mimo to, mimo logicznych argumentów nie potrafiłam tego sobie przetłumaczyć. Dziś było podobnie. Powtarzałam sobie moje mantry, racjonalizowałam, pozwalałam dojść do głosu nazwanym emocjom, a mimo wszystko poziom stresu wybijał ku niebiosom, oddech przyspieszał i byłam tam. Znów to przeżywałam, znów leżałam w kuchni i znów krwawiłam. Wystarczyło bym zamknęła oczy choć na chwilę bym widziała czerwień. Swoją krew. Wszędzie. I umierałam. Umierałam wtedy i umierałam za każdym razem gdy o tym myślałam. Umierałam dzisiaj.
Z ulgą przywitałam wschodzące słońce. Pijąc herbatę powoli się uspokajałam. Powoli dochodziłam do siebie. Musiałam obmyślić plan by poradzić sobie z coraz krótszymi dniami. Terapeutę odrzuciłam prawie od razu - ojciec i tak by przekupił każdego, a konsekwencją mogłoby być zmuszenie mnie do powrotu. Nie. Moi rodzice nie mogli się dowiedzieć, że źle sypiam. Musiałam budzić się po wschodzie słońca. Zmęczyć się wcześniej? Leki nasenne? Apteka. Delikatne środki będą dostępne bez recepty. Może ćwiczenia, dłuższe bieganie? To było bez sensu bo wymagało słońca. Potrzebowałam szybko się zmęczyć, najlepiej w domu.
Nie dałam rady zjeść śniadania. Popijając herbatę przepakowywałam ostatnie pudła by było więcej miejsca. Niesprzedane rzeczy zamierzałam postawić obok śmietnika, wolałam nie ryzykować przebywania na zewnątrz dłużej niż to konieczne. 
Zanim wyszłam do apteki musiałam się przemóc. Było dobrze po 10, gdy zamknęłam drzwi mieszkania. Schodziłam powoli licząc schody - osiem. Osiem do półpiętra, szesnaście na piętro, siedemdziesiąt dwa do wyjścia. Brak windy. Spożywczy 3 minuty drogi w lewo, śmietnik kilka kroków w prawo. Centrum za rogiem. Wdech, wydech. Apteka zaskakująco blisko, apteki zawsze zawsze były blisko. Kupiłam w niej leki nasenne - melatoninę i coś mocniejszego wciąż bez recepty. Płaciłam gotówką, na wszelki wypadek jakby ojciec opłacił kogoś w banku i widział moje wydatki. 
Słońce przebijało się zza chmur więc poszłam do parku. Siedząc na ławce jadłam gofra z bitą śmietaną i patrzyłam na ludzi. Sobotnie, chłodne przedpołudnie nie było najlepszym czasem na spacery, ale zawsze mogłam liczyć na matki z dziećmi i nastolatki. Mój wzrok przeskakiwał czujnie po otoczeniu. Lubiłam to. Lubiłam patrzeć na zwykłe życie. Takie, którego nie miałam. Trochę z wyboru, trochę specjalnie. Lubiłam wyobrażać sobie kim byłabym gdyby nie moja rodzina. Co bym robiła. Czy skończyłabym studia? A może wyjechała za granicę? Całkiem beztroska, nieświadoma żadnego zagrożenia. Wzdrygnęłam się na krople spadające z nieba. A tak, deszcz. 
Trochę chciałam zmoknąć, nie czułam potrzeby pośpiesznego wracania w przeciwieństwie do ludzi wokół. Większość z nich wydawała się zaniepokojona, ale szybko zauważyłam dwóch mężczyzn rozmawiających i idących w moją stronę. Wydawali mi się znajomi, czy ich kiedyś widziałam? Czy ja ich znam? Zabiło mi mocniej serce i zerwałam się z ławki. Reszta gofra wypadła mi z rąk. To niemożliwe. Wciągnęłam powietrze.
I rzeczywiście. To nie byli oni. To tylko demony przeszłości, dobrze ukryte pod świadomością. Zaczęłam wracać, ale nie dawało mi to spokoju. Czy to możliwe by jeszcze tu byli? Oczywiście nie za dnia, ale nocą. Co jeśli chadzali tymi samymi ulicami co ja? Zachodzili do tych samych sklepów? To przecież głupie. Odeszli. Mówiono mi, że odeszli. Dwadzieścia lat - tyle mam czasu. Wciągnęłam powietrze i ruszyłam. Byle dalej od parku, ludzi. Byle bliżej domu.
Ręce drżały mi gdy wkładałam klucz do zamka i próbowałam szarpać klamkę. Wpadłam do środka i zatrzasnęłam drzwi. Pędem rzuciłam się do toalety i ledwo zdążyłam pochylić się nad muszlą, o mało nie zwymiotowałam na podłogę. Nie mogłam patrzeć na zawartość mojego żołądka, tak bardzo nie chciałam znów do tego wracać. Załkałam. 
Potwornie zmęczona poszłam w poniedziałek do pracy. Przez weekend nie wychodziłam licząc, że będzie mi lepiej. W nocy dręczyły mnie koszmary, w dzień paraliżował irracjonalny strach przed wyjściem z domu. Dopiero praca zmusiła mnie do prysznica i porządnego posiłku. Trochę jak robot skreślałam kolejne zadania czując się lepiej. Miałam poczucie, że kilka takich dni i jakoś to będzie. Byle do wiosny .
  - Iza ma urodziny! Wychodzimy - rzuciła Kaśka w piątkowe popołudnie. - Nie bądź taka zaskoczona. Siedzisz ciągle w tej robocie, dawno nie byłyśmy nigdzie razem. Wy-cho-dzi-my! - zamachała głową z uśmiechem.
- Ale kompletnie nie jestem przygotowana - zaczęłam przerażona.
- Monia jest idealnie, posiedzisz trochę a potem cię odprowadzę, wiem że nie lubisz późno wracać. Iza! - krzyknęła przez całe pomieszczenie - Monika idzie! 
Grupa dziewczyn zaśmiałą się wesoło, a mnie zabiło mocniej serce. 
- Serio Monia, będzie ok. Wypijesz drinka, a w drodze do klubu cię odprowadzę. Będzie ok, zobaczysz.
Skinęłam głową, a Kasia zaśmiała się serdecznie. Była jedną z najmilszych osób w biurze. Profesjonalna, uśmiechnięta, zawsze wiedziała gdzie postawić granice, do tego dbała o innych. Po prostu jej zależało. Była łatwa - łatwo można było ją zadowolić, łatwo zgodzić się na jej pomysły, łatwo wywołać uśmiech. Wywoływała poczucie, że chcesz to dla niej zrobić. 
Przed szesnastą zebrałyśmy się w holu. Miałam dobry nastrój. Trochę tego potrzebowałam. Takiej nic nie znaczącej codzienności. Drinka po pracy, letniej rutyny, tamtego poznawania świata zewnętrznego w świetle słońca. 
Było ładne popołudnie, ostatnie dni września oślepiały słońcem. Wiedziałam, że do zachodu mamy jeszcze dwie godziny. Pub był blisko, jak wszystko w centrum. Stolik zarezerwowany przez Kasię już czekał. Zamówiłyśmy drinka, drugiego, znikąd pojawił się tort. Co jakiś czas odsyłałyśmy niechcianych adoratorów. Było miło. 
Z dwóch drinków zrobiły się trzy, potem shoty. Piłam za szybko i doskonale o tym wiedziałam. Wlewałam w siebie alkohol, czując zbawienny, gorzki smak. Siedziałam obok Klary, blondwłosej dwudziestolatki o ciemnych oczach. Opowiadała o swoich zaręczynach, planach na ślub. Nie zamierzała tu zostawać do końca życia, chciała podróżować, zwiedzać świat. 
Łatwo było jej słuchać. Wystarczyło zadawać odpowiednie pytania i rozmowa szła do przodu. Było mi przyjemnie, podjadałam przekąski i piłam. Upływ czasu przestał mieć znaczenie. Tak samo jak zbliżający się zachód słońca.
Część 3
4 notes · View notes
opowiadam · 2 years
Text
Ona nie miała kota w głowie
No to stało się. Powracam z małą wprawką, która napisała się z chęci i niedowierzania. To już 7 lat. Co najmniej 7 lat od O człowieku, który miał kota w glowie czyli opowiadania, do którego mam wielki sentyment i które nie było najlepsze, ale było wystarczające. Jeśli chcesz je przeczytać to jest tutaj i fajnie by było, ale może to nie będzie konieczne. W sumie nie wiem. A poniżej kontynuacja, znów nie najlepsza. Powstała z potrzeby serca i chęci, których jest wiele, ale które trudniej w coś przebić. Miłego czytania:
Siedział naprzeciwko mnie. Wypluwał z siebie wyrzuty z prędkością światła. Moja wina, moja wina, wciąż moja wina. Do tego się przeprowadzałam. Tutaj. Tu gdzie wszystko się skończyło, a może zaczęło?
Siedzieliśmy w salonie mojego nowego mieszkania. Ja i ojciec. Matka kręciła się po kuchni gotując. Nie wiem kogo chciała oszukać, nigdy nie gotowała.
Patrzyłam na ojca, na mojego idola. Autorytet. Wszystko co mówił, co robił. Mistrz. Teraz podchodził pod sześćdziesiątkę. Wysportowany, z modną fryzurą. Miał rozszerzone źrenice, mówił szybko, widziałam krople śliny wypadające mu z ust. Śmiesznie wyglądał w tym drogim garniturze na taniej sofie w malutkiej kawalerce zastawionej pudłami. Tyle z autorytetu. Nie wiem co chciał osiągnąć.
Zgodziłam się by przyszli, zgodziłam się by mi pomógł. Ale żałowałam każdej chwili, którą musiałam z nim spędzić. Już dawno przestałam na niego patrzeć z czcią. Był oszustem. Dobrym w swoim fachu, ale zbyt długo mnie okłamywał bym mogła patrzeć na niego inaczej.
Tyle poświęciłam by mu dorównać, usłyszeć, że jest ze mnie dumny. Konkursy, zawody, treningi. Byłam najszybsza, najsilniejsza, najaktywniejsza. Najlepsza ze wszystkich. A wciąż nie chciał mi powierzyć jakiekolwiek zadania. Teraz to nie miało znaczenia, ale wspomnienia wciąż bolały.
Zastanawiałam się co ja tu robię. Z nim, z matką, czemu zawsze muszą się wtrącać. Pomagać. Powiedzieć ostatnie słowo.
- Czy ty mnie słuchasz?! - wybuchnął nagle. Musiałam wyglądać na znudzoną.
- Nie - odparłam. - Nie ma to znaczenia tato. Dzięki za wszystko, ale minęło już sporo czasu. Nic mi nie będzie.
Patrzył na mnie wściekły. Westchnęłam. Nie miałam ochoty wracać do przeszłości. Zagrożenie minęło, przez kolejne 20 lat nic się nie wydarzy. Tak będzie. Tak było zawsze.
- Zagrożenie zawsze jest…
- Nie - przerwałam. - Sam mówiłeś. Po jednym incydencie zawsze jest przerwa, co najmniej dwadzieścia pięć lat. Zostało mi dwadzieścia lat szczęśliwego życia. Po tym czasie nawet jakbym miała być celem, będę za stara.
- Co ty opowiadasz Moniko? - matka się zaniepokoiła - My się martwimy, ojciec włosy traci ze stresu, że się wyprowadzasz, wiesz jak ja się martwię? A twoi bracia?
- To idźcie się martwić gdzie indziej? - zaproponowałam z nadzieją.
- Jak ty mówisz do swojej matki!
Miałam dość. Pięć lat. Pięć lat życia z nimi. Na rautach, wyjazdach, byli wszędzie. Wysyłali za mną ludzi, szpiegowali, przekupili nawet mojego terapeutę. Stałam się mistrzynią ukrywania się i izolacji. Potrzebowałam odpoczynku.
- No miło było, miło. Ale nie uważacie że przesadzacie? Mam dwadzieścia lat zanim cokolwiek się pojawi. Spotkajmy się na święta, może po nowym roku. Porozmawiamy jak wspaniale mi się żyje w samotności. Jak wam wspaniale idzie w interesach. Potem spotkamy się w kolejne święta. I tak co roku.
- Jesteś bezczel…
- No zawsze byłam - przerwałam mu. - Nie będę przypominać dlaczego.
Matka wyszła zza aneksu kręcąc głową. Ojciec wstał i ruszył w stronę wyjścia. Mogłam przesadzić, ale w tej chwili nie miałam ochoty na ukrywanie czegokolwiek. Już nie.
- Jak będziesz czegoś potrzebowała, daj znać - powiedział i skinął na matkę.
- Pamiętaj o naszej umowie - wycedziłam.
Wyszli. Zamknęłam za nimi drzwi na wszystkie trzy zamki. Zatrzasnęłam nawet łańcuch. Wreszcie byłam sama. Bez matki, mającej ciągle pretensje do ojca, że mnie w to wciągnął. Bez ojca, którego pretensje tylko rosły.
Prawda była taka, że nie potrzebowałam namawiania. Chciałam być jak tata, jak on wracać wieczorami, ustalać plany za zamkniętymi drzwiami, jeździć na spotkania i zarządzać wszystkim. Całe życie udowadniałam, że jestem szybsza, lepsza i mądrzejsza od braci. I całe życie mi się nie udawało - wciąż było mu mało. Wciąż za słaba, za mała, za młoda. Gdy nie mógł wymyślać kolejnych wymówek wysłał mnie do miasta, gdzie nawet nie było niebezpieczeństwa. Przynajmniej tak sądził. Cóż, nie tylko w tym się pomylił. Jego ludzie też nie okazali się najlepsi. Gdyby tylko przybyli o dwie, może trzy minuty wcześniej.  Zamyślona dotknęłam blizny na mojej szyi.
Część 2
3 notes · View notes
opowiadam · 7 years
Quote
Czego chcieć więcej? Głupie to i tyle, ale uświadomiłem sobie, że moje życie nie ma sensu. I nawet nie zapowiada się na jakikolwiek.
Sebastian ”OCKMKWG” 
0 notes
opowiadam · 8 years
Text
Wyznania pisarki #1
Czasami układam sobie w głowie alternatywną rzeczywistość. Czasami o niej piszę, a czasemi czytam co umyśliłam. I wszystko, ale to wszystko staje się piękniejsze, lepsze. A w moim sercu, na chwile nastaje spokój, którego mi było brak.
1 note · View note
opowiadam · 8 years
Text
Opłukałam twarz przy umywalce. Wyciągnęłam z torby szczotkę i przeczesałam włosy. Dalej nie wyglądałam zbyt elegancko, raczej tylko przyzwoicie, ale miałam to gdzieś. Użyłam podkładu i tuszu. Uśmiechnęłam się do swojego odbicia.
- Cześć! - zawołałam i lekko przymrużyłam oczy. - Dzień dobry! - szerszy uśmiech. - Jak ja was dawno nie widziałam. Tak się cieszę! - pokazałam trochę zębów.
Mogło być. Wyglądałam prawie jak ja sprzed czterech miesięcy.
1 note · View note
opowiadam · 8 years
Text
writing ask game
made for novels, but can be used for fanfiction or other types of writing!
describe the plot in 1 sentence.
pick one sight, smell, sound, feel, and taste to describe the aesthetic of your novel.
which 3+ songs would make up a playlist for the novel?
what’s the time period and location in which the novel takes place?
is this a standalone or a part in a series?
are there any former titles you’ve considered but discarded?
how many times does the word ____ appear in the novel?
what’s the first line that comes up when you search _____?
what’s the first line of your novel?
what’s a line of dialogue you’re particularly proud of?
which line from the novel most represents it as a whole?
who are your character faceclaims?
sort your characters into harry potter houses!
which character’s name do you like the most?
describe each character’s daily outfit.
do any characters have distinctive birthmarks/scars?
pick a color to represent each character.
pick a font to represent each character.
which character most fits a character trope? which trope?
which character is the best writer? worst?
which character is the best liar? worst?
which character swears the most? least?
which character has the best handwriting? worst?
which character is most like you? least like you?
which character would you most like to be?
12K notes · View notes
opowiadam · 8 years
Text
ćwiczenie pisarskie 19.07.16
Musiała znaleźć telefon z szafki. Wciąż działał, mogła kogoś wezwać. Martina? Lisa? Obaj wiedzieli gdzie poszła, a Victoria miała przeczucie, że obaj też wiedzieli o niebezpieczeństwie. Przypadkowe przygotowania w jej mieszkaniu, ich spojrzenia. Martin mówił, że będzie łatwo, Lis, że powinnam uważać. Któryś z nich znalazł dla niej przykrywkę. Mogła łatwością wejść do rezydencji, rozejrzeć i zabrać strzałę. Co w niej było takiego specjalnego?
Strzała jak i telefon spoczywały wciąż w plecaku, gdzie był plecak? Spojrzała na lewo, analizując każdy fragment pokoju. Kuchnia, łazienka, sypialnia - pomieszczenia, których jeszcze nie znała.
Kucnął tuż przy niej. Nie zauważyła jak podszedł, uśmiechał się. Kim był ten człowiek, który bez mrugnięcia zszył ją na kuchennym blacie, a potem zabrał do swojego mieszkania? W rękach trzymał parującą miskę, zapachniało makaronem i warzywami. Victoria poczuła ścisk w żołądku i spojrzała pożądliwie na posiłek.
- Mogę cię nakarmić? - zapytał cicho.
Tego było za wiele, ale i tak zaśmiała się, od razu tego żałując, złapała swój bok. Szybko odstawił zupę, następnie odkrył koc i odsunął jej dłoń. Przyglądał się opatrunkowi delikatnie go podważając. Miał ciepłe ręce.
- Nie powinnaś się śmiać. Właściwie nic nie powinnaś robić, - powiedział. Ich spojrzenia się spotkały, czuła, że nie żartuje. - Ciągle będziesz odczuwać ból, stopniowo coraz mniejszy.
Victoria postanowiła wziąć się w garść, nie mogła skupiać się na swoich słabościach. Nawet tych tymczasowych.
- Bulion? - odparła, a on się zaśmiał.
Podłożył jej poduszki i pomógł ułożyć w pozycji półsiedzącej. Z ciekawością przyglądała się pomieszczeniu, drzwi do sypialni były otwarte, a książek było jeszcze więcej niż przypuszczała.
Wreszcie mogła wziąć miskę, Patrick ponowił propozycję karmienia, ale odmówiła. Sam usiadł na podłodze tuż przy niej. Miał na sobie czarny tank top i wczorajsze spodnie. Nie wyglądał już na zirytowanego, bardziej ciekawiła go ta sytuacja. Powiedział, że poprzedniego wieczoru zemdlała, wyprowadził ją głównym wejściem, gdy obserwującymi zajęła się wezwana policja. Mieszkał niedaleko, ledwie kilka kroków od restauracji, nie było mu trudno. Spała kilka godzin.
Nie chciała mu odpowiadać, ale się przełamała.
- Masz przeciwbólowe? - zapytała kończąc bulion, był przyjemnie ciepły i niesamowicie smaczny. Miała ochotę na dokładkę, ale musiała zacząć myśleć przytomnie.
Uśmiechając się spod stolika wyciągnął szklankę wody i kilka tabletek. Połknęła je łapczywie.
Zabrał jej miskę i podniósł się.
- Chcę prawdy - powiedział z kuchni.
- Ja też - szepnęła.
- W jednym się zgadzamy - odparł, znów był blisko.
Odłożyła koc, podciągnęła shirt i spojrzała na opatrunek.
- Jak źle jest? - zapytała, Patrick wzruszył ramionami. - Muszę wiedzieć.
- Jeśli będziesz odpoczywać przez kilka najbliższych dni powinnaś z tego wyjść.
- Muszę wrócić do domu - podciągnęła się do góry do pozycji wyprostowanej. Odradził jej to, ale go zignorowała.
- Musisz powiedzieć mi prawdę - lekko się uniósł.
Victorii nie spodobał się jego ton. Szybko oszacowała czy może dalej kłamać. Była ranna, a prawdopodobnie jedyna osoba która wiedziała gdzie się znajduje był Patrick. Wydawał się w porządku, ale miała wątpliwości. Zaryzykowała.
- To był wypadek, - skłamała bez mrugnięcia. - Wzięli mnie za kogoś innego.
- Naprawdę myślisz, że w to uwierzę? - zakpił.
- To prawda. Chciałam kupić piwo, pomylili mnie z kimś. Oberwałam. - kłamanie zawsze przychodziło jej łatwo.
Wstał, a Victoria nie mogła uwierzyć, że poszło tak łatwo. Nachylił się nad nią.
- Prawdę, - wycedził przez zęby łapiąc za jej lewy bok, drugą ręką przytrzymał ją w miejscu. Nie spodziewała się tego.
Nawet leki przeciwbólowe nie pomogłyby. Victoria chciała się wyrwać, ale każde szarpnięcie powodowało większy ból. Przeklęła i spróbowała go uderzyć, przycisnął mocniej. Jego twarz nie wyrażała niczego, patrzył jej w oczy czekając. Nie zamierzała się poddać, docisnął mocniej. Poczuła ciepło pod powiekami, rozmazany Patrick patrzył na nią pewnie.
- Ukradłam coś, - przycisnął - strzałę! Srebrną strzałę, - poluzował nieco uścisk. - Miałam zlecenie. Postrzelili mnie gdy uciekałam. Nie wiedziałam, że będą mieć broń, pobiegłam do pierwszej kryjówki, która przyszła mi na myśl, - poluzował. - Nie wiedziałam, że tam będziesz. Nikogo nie powinno być. Kurwa! Kurwa! Kurwa! - ledwo łapała oddech, ale wyprostowała się i wycedziła przez zęby. - Kim ty, kurwa, jesteś?
Puścił odsuwając się, wyglądał na przerażonego.
Niechaj motto Jana Pawła II będzie przewodnikiem w waszym opowiadaniu: „Wstań, nie skupiaj się na swoich słabościach i wątpliwościach, żyj wyprostowany“  
Nie jestem fanką tego ćwiczenia. Wybitnie mi nie odpowiada bo narzuca całą konwencję i wydaje się że powinny powstać teksty jednego typu. Dlatego wykorzystałam je by odnieść się do sytuacji przedstawionej w ostatnim ćwiczeniu i złamania tej koncepcji. Luźno nawiązuje do motta.
Jestem pewna, że Jan Paweł II nie pochwalał kłamstwa, oszukiwania innych i przemocy. Dlatego to wszystko się tu znajduje, a jego słowa poniekąd je prowokują. I dlatego też wybrałam gorszą wersję Patricka (który pierwotnie w tej sytuacji miał się zachować zupełnie inaczej), a Victoria jest taka jak zwykle, tylko zwykle nie jest postrzelona.
2 notes · View notes
opowiadam · 8 years
Text
ćwiczenie pisarskie 12.07.16
Obudził ją hałas, a zaraz potem poczuła ból - lewy bok pulsował. Nie otwierając oczu opuszkami palców starała się zlokalizować ranę. Bolało jak diabli. Podniosła powieki, by rozejrzeć się gdzie jest. Niby wszystko wydawało się normalne, jasny sufit, schludne, minimalistyczne pomieszczenie, ale coś jej nie pasowało. Musiała się skupić.
Leżała na kanapie przykryta pledem. Dalej była w tej samej czarnej koszulce. Po prawej stronie oparcie, za nim prawdopodobnie kuchnia - ktoś używał miksera. Patrick powinien mieć jeszcze jedzenie z poprzedniego dnia. Koktajl - czyżby zdrowo się odżywiał? Pozwoliła sobie na krótką myśl o nim, ale zaraz ją odrzuciła. To nie czas. Po lewej stronie miała odsunięty stolik. Za nim dwa fotele i stary telewizor. Na podłodze poustawiane książki. Dalej drzwi do kolejnego pomieszczenia. U nóg miała okna, nad głową musiało być wyjście - pomyślała.
Nagle do niej dotarło. Pomiędzy różnymi szpargałami nie zauważyła swojego plecaka. Szarpnęła się by wstać. Od razu tego pożałowała. Ból był jeszcze większy i zatrzymał ją w pozycji siedzącej. Mikser przestał działać. Patrick podszedł do Victorii.
- Jak się czujesz Jenny? - zapytał. Uśmiechnęła się lekko, wciąż pamiętał jej fałszywe imię. - Nie możesz jeszcze wstawać, - pochylił się nad nią chcąc skłonić do wykonania polecenia. Odwróciła głowę. - Rozumiem, zastanawiam się, czy nie zabrać cię do szpitala.
Wyprostował się czekając na odpowiedź. Doskonale wiedział, że tylko tym argumentem dostanie odpowiedzi.
- Nie - spojrzała mu w oczy. - Żadnego szpitala.
Zrozumiała co było nie tak. Nie pamiętała jak się tu znalazła, jak wylądowała na kanapie. Pamiętała bieg po plecak, oczekiwanie w kuchni na Patricka, ale tego jak wyszli z restauracji nie. Cholera! - przeklęła w myślach - to miała być taka prosta robota. Wejść, ukraść, wyjść. Przeklinała nadgorliwych ochroniarzy, sięgających po broń, przeklinała bieg w stronę restauracji, swoje nieprzygotowanie na postrzał i brak planu ucieczki.
Wydawało jej się, że ból wędruje od ścian jej czaszki. W prawo, lewo, do przodu, w tył - zależnie od minimalnych ruchów jej głowy. Musiała się stąd wydostać.
- W takim razie połóż się i wypoczywaj, - poprawił poduszki i pomógł jej się wygodnie ułożyć. - Odgrzeję ci bulion z kurczaka.
Uśmiechnął się, a Victoria znów pomyślała, że człowiek o takim uśmiechu nie powinien jej zrobić krzywdy. Zamknęła oczy i policzyła do dziesięciu.
Zmieniłam osobę, Zuzannę prowadzi się cudownie w pierwszej, ale trzeba ćwiczyć trzecią. nie zaczyna się od słów “Dziś obudziłam się. Niby wszystko wydawało się normalne, ale...” zostały one jednak wprowadzone i rozbudowane w początkowym akapicie. Zrobiłam to, bo mogę. 
Zuzanna - to nie do końca imię bohaterki, figuruje także jako nazwa projektu.
2 notes · View notes
opowiadam · 8 years
Audio
Warto posłuchać do obiadu/kolacji/śniadania/czegokolwiek.
To nie jest primaaprilisowy żart. To jest prawdziwe.
Pierwszy odcinek (prawie) mojej historii Martwi, uwaga! 
Napisałam, nagrałam i złożyłam. Wciąż się uczę, ale i tak już jestem z siebie dumna. Miłego słuchania!
PS: Jeśli będziecie mieli jakiekolwiek komentarze lub porady co mogłabym zrobić lepiej wyślijcie mi wiadomość lub zreblogujcie ze swoją opinią, za każde słowo będę wdzięczna.
It’s not a April Fool’s joke. It’s real.
My first episode (not really) of my story Martwi, uwaga! yeah, there is dead everywhere and other stuff. In polish so you could hear my beautiful voice and amazing polish language. Enjoy, it will be great 
PS: If you have any comments or tips what I can do better send me message or reblog with your opinion I will be glad. 
8 notes · View notes
opowiadam · 9 years
Note
Uwaga, zdanie: "Czy kiedykolwiek piłaś sok z granatu?"
Nigdy się nie dowiesz! 
hahaha
Tumblr media
Pisze się.
1 note · View note
opowiadam · 9 years
Text
Monika pije kawę. Lubi kawę. Delektuje się naparem. Monika, why?
0 notes
opowiadam · 9 years
Text
Możecie mówić co chcecie, ale OCKMKWG jest tworem pięknie udanym i darzę go miłością wieczną. Rozumiecie, wieczną.
0 notes
opowiadam · 9 years
Text
,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,
Przecinki, przecinki, przecinki. Przy każdej okazji powinnam dostawać przecinki.
,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,
,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,
0 notes
opowiadam · 9 years
Quote
Czy brzmię już jak głupiec? Jeśli tak, to po prostu przestań czytać. Bo tak się złożyło, że przy tej dziewczynie brzmiałem jak głupiec częściej niż zwykle.
Sebastian ”OCKMKWG”
9 notes · View notes
opowiadam · 9 years
Photo
Tumblr media
55K notes · View notes
opowiadam · 9 years
Text
Mieliśmy nadzieję, że wszystko skończy się dobrze.
@mrozna  Zdanie: “Mieliśmy nadzieję, że wszystko skończy się dobrze” :D
Chciało mi się śmiać. Byli tacy łatwowierni. Mieli nadzieję, że wszystko dobrze się skończy. Nie widzieli tych uzbrojonych konwojów. Tirów pełnych martwych przewożonych w różne części miasta. Pakującego się wojska czy policji zwijającej posterunki. Wszystko było umowne, mało zorganizowane. Czy oni nie słuchali radia? Trudno mi było w to uwierzyć. Sytuacja wyglądała pozornie na opanowaną, ale dopóki siedzieli w zamknięci mogli tak myśleć, choć właściwie mogli czuć się pozornie bezpieczni. Bo dzisiejsza sytuacja pokazała, że nawet zamknięte drzwi nie powstrzymają martwych.
Wąski korytarz ledwo nas mieścił. Okno na jego końcu oświetlało ludzi siedzących pod ścianami. Po środku wąskie przejście utworzone z naszych ciał. W takich chwilach raczej nie myśli się o architekturze, ale ja usilnie zastanawiałam się nad pierwotnym kolorem ścian. Teraz, przykryte brudem, wyglądały na zielono szare, ale wiedziałam, że to efekt sztucznego światła wpadającego przez okno. To na pewno nie był zielony, może żółty, ale za jasny. Byłam ciekawa kto zadecydował o przemalowaniu ścian na dzień przed katastrofą. Chociaż… to nie miało znaczenia. Nikt się tego nie spodziewał.
Rozejrzałam się po najbliżej mnie siedzących. Znaleźli się tam tak samo przypadkowo jak ja. Chociaż ja bardziej. Oni są związani z tym miejscem, ja tylko przechodziłam. Wiedziałam, że muszę się wydostać. Jak najszybciej. Siedzieliśmy w ciszy i pewnie wszyscy mieliśmy nadzieję, że to skończy się dobrze. Nadzieja. Widziałam ich strach, przerażone twarze. Obejmowali się, niektórzy bezgłośnie łkali. Nikt nie odważył się ruszyć z miejsca. Byliśmy bezpieczni, choć wiedziałam, że to tylko kwestia czasu.
A na czasie mi zależało. Rozejrzałam się uważnie. Po swojej lewej miałam jedyne okno, ale nie zamierzałam skakać z pierwszego piętra. Po prawej wyjście na zablokowane schody. Wyprostowałam nogi, a kilka osób prychnęło. Środek korytarza miał pozostać wolny, chociaż teraz to i tak było bez znaczenia. Nikt nie zwrócił mi uwagi, strach przed hałasem był większy niż niezadowolenie z mojej wygody. Dziewczyna naprzeciwko mnie poruszała ustami i przekręcała koraliki na różańcu. Na jej ramieniu ktoś uciął sobie drzemkę. Od jakiego czasu nie spałam? Zerknęłam na zegarek, szybka była pęknięta, ale wskazywał dziewiątą czterdzieści.
Dlaczego światła dziś działały? Wczoraj panowała ciemność, co się dziś zmieniło? Gdy się zapaliły pojawiły się głosy, że to zmiana na lepsze, wojsko musiało zająć elektrownię. Prychnęłam na ten pomysł. Mijałam elektrownię gdy wjeżdżałam do miasta, stała pusta. Światła nie były najważniejsze w obecnej sytuacji. Potrzebowałam planu wyjścia, ominięcia parteru.
Głośny trzask wyrwał mnie z zamyślenia. Kilkoro ludzi krzyknęło i poderwało się ze swoich miejsc. Zauważyłam drzwi. Klatka schodowa! Druga klatka schodowa, zupełnie o niej zapomniałam. Było z niej przejście na parking. Mogłabym przedostać się na drugą stronę budynku i ruszyć dalej..
Ludzie zasłonili mi widok, więc wstałam i podeszłam do drzwi. Były szklane, a za nimi zdecydowanie znajdował się martwy. Jakiś mężczyzna w okularach uciszył pozostałych. Patrzyłam na niego i nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że skądś go znam.
- To i tak bezcelowe - szepnęłam. - Wie, że tu jesteśmy.
Kolejne poruszenie, wiedziałam, że byli tu od początku. Siedzieli w budynku od momentu usłyszenia sygnału. Potem wojsko lub policja przywiozła im zapasy. Przestrzegali bezwzględnego zakazu poruszania się po mieście. Zakazu pod groźbą śmierci. Nie wiem czy tego spodziewałam się po moich rodakach. Zachowywali się karnie i pokornie. Nie protestowali, nie narzekali, zachowywali ciszę. A przede wszystkim nie mieli pojęcia co dzieje się poza budynkiem. Teraz nawet nie mieli parteru.
- Czy te drzwi da się otworzyć? - zapytałam mężczyznę w okularach. Wyglądał na rozgarniętego.
- Klucze są na portierni, - odparł. - Zabraliśmy tylko część, reszta została na dole. Konrad Kamyk - przedstawił się.
Dotknęłam szyby w drzwiach, a kilkoro ludzi zamarło, usłyszałam jak ktoś zaczyna intonować Ojcze nasz. Prychnęłam. Kamyk, Kamyk, pamiętałam go z telewizyjnych występów o języku. Musiał być pracownikiem Uniwersytetu.
- Jasne, muszę się stąd wydostać.
Sięgnęłam po swój plecak i zarzuciłam go na ramiona. Zbliżała się dziesiąta. Nocą było trudniej, ale nie miałam zamiaru rezygnować. Im szybciej dotrę do celu tym szybciej uwolnię się z tego przeklętego miasta.
Ruszyłam w stronę głównych schodów. Musiałam sprawdzić jak wygląda sytuacja. Korytarz rozchodził się na większe dobrze oświetlone pomieszczenie z krzesłami i fotelami. Ktoś przyciągnął szafy z sal obok i zablokował wejście na schody. Można było iść już tylko w górę.  Wszyscy stłoczyli się w salach oraz w korytarzu. Miejsca najbliżej schodów opustoszały. Ktoś zagrodził mi przejście. Spojrzałam na mężczyznę, musiał mieć ze czterdzieści lat, ale już posiwiał. Trudno było się dziwić. Chciałam przesunąć jego dłoń i przejść, ale mi nie pozwolił. Przyłożył palec do ust i nakazał usiąść. Wychyliłam się najmocniej jak mogłam z tego miejsca i rozejrzałam się.
Nagle poczułam, że ktoś ciągnie mnie w dół. O mało co nie upadłam, ale ktoś mnie podtrzymał. Spojrzałam za siebie, Kamyk zadecydował, że już się naoglądałam. Może znali się z siwowłosym mężczyzną. Usiadłam jak najbliżej szerszego pomieszczenia. Zauważyłam na schodach martwych. Nawet nas nie zauważyli.
- Nie możesz wyjść, narazisz nas na niebezpieczeństwo - odezwał się Kamyk.
- Jesteście w takim samym niebezpieczeństwie tutaj jak tam. Tam przynajmniej możecie uciec. Tutaj was zablokowano - wysyczałam cicho.
Spojrzeli na mnie zaskoczeni.
- Musimy czekać na wojsko i policję. Niedługo tu będą i opanują sytuacje.
1 note · View note